Tilly i zaginione baśnie - Anna James - ebook + książka

Tilly i zaginione baśnie ebook

James Anna

3,8

Opis

Jedenastoletnia Tilly Pages ma niezwykły talent: potrafi przenosić się do świata ulubionych książek, wędrować po ich stronicach i rozmawiać z bohaterami literackimi. Spacer z Anią z Zielonego Wzgórza albo podwieczorek z Alicją w Krainie Czarów ? Nic prostszego!

Tilly nie spodziewa się jednak, że prawdziwe wyzwanie czeka na nią w krainie baśni. Podczas jednej ze swoich wędrówek dziewczynka i jej przyjaciel Oskar odkrywają chaos, który zapanował we wszystkich najbardziej znanych baśniach: bohaterowie historii się gubią, pojawiają się tajemnicze luki w fabule, a wątki opowieści się ze sobą plączą.

Czy książkowym wędrowcom uda się odnaleźć sprawcę tego zamieszania i przywrócić właściwe, baśniowe zakończenia, by wszyscy żyli długo i szczęśliwie?

Usiądź wygodnie w fotelu i wyrusz w magiczną, pełną przygód podróż do krainy baśni!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (5 ocen)
1
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WiktoriaBednarska98

Całkiem niezła

Jak mnie Tilly denerwowała 🤦🏼‍♀️
00
klaweksiazki

Całkiem niezła

3,5 nie była zła
00
anetag51

Dobrze spędzony czas

👍
00
arhkym

Dobrze spędzony czas

Nadal przyjemnie i szybko się czyta, choć niestety dzieci dość irytują, szczególnie Tilly i podejmują głupie momentami decyzje chyba tylko po to, żeby fabuła szła dalej.
00
wikgum

Całkiem niezła

Bardzo dobra kontynuacja, świetnie wykreowany świat
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Tilly and the Lost Fa­iry Ta­les

First pu­bli­shed in En­glish in Great Bri­tain by Har­per­Col­lins Chil­dren’s Bo­oks, a di­vi­sion ofHar­per­Col­lins Pu­bli­shers Ltd un­der the ti­tle: Pa­ges & Co. (2) Tilly and the Lost Fa­iry Ta­les

Co­py­ri­ght © for the text by Anna Ja­mes, 2019

Co­py­ri­ght © for the il­lu­stra­tions by Pa­ola Esco­bar, 2019

Trans­la­tion © trans­la­ted un­der li­cence fromHar­per­Col­lins Pu­bli­shers Ltd, 2022

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ad­rian Tom­czyk, 2022

Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2022

Anna Ja­mes andPa­ola Esco­bar as­sert the mo­ral ri­ght to be iden­ti­fied as the au­thor and il­lu­stra­tor of the work re­spec­ti­vely.

Re­dak­torka ini­cju­jąca • Mi­lena Busz­kie­wicz

Re­dak­torka pro­wa­dząca • Aneta Cruz-Ką­ciak

Mar­ke­ting i pro­mo­cja • Ka­ro­lina Ki­sio­łek

Re­dak­cja • Ka­ro­lina Bo­ro­wiec-Pie­niak

Ko­rekta • Marta Aku­szew­ska, Jo­anna Paw­łow­ska

Kon­wer­sja do ebo­oka • Ma­te­usz Cze­kała

Pro­jekt okładki • Har­per­Col­lins Pu­bli­shers Ltd, 2019

Ad­ap­ta­cja okładki • Magda Bloch

Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.

eISBN 978-83-67324-22-9

Zyg­zaki

Grupa Wy­daw­nic­twa Po­znań­skiego sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

re­dak­cja@zyg­zaki.pl

www.zyg­zaki.pl

Dla mamy i taty,któ­rzy za­wsze po­zwa­lali mi szu­kać wła­snej ścieżki

1

Odro­bina ma­gii

Oka­zało się, że do szafy nie zmie­ści się aż pię­cioro lu­dzi.

— Przy­po­mnij­cie mi raz jesz­cze, dla­czego mu­simy za­cząć wę­dro­wa­nie aku­rat w tym miej­scu? — za­py­tała Tilly z twa­rzą przy­ci­śniętą do ra­mie­nia swo­jego dziadka.

— Wiesz do­brze, jak są­dzę — od­po­wie­dział — że tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, nie mu­simy roz­po­czy­nać wę­drówki we wnę­trzu szafy, ale sama przy­znasz, że to wzmac­nia efekt, prawda? — W gło­sie jej dziadka po­brzmie­wało jed­nak zde­cy­do­wa­nie mniej pew­no­ści sie­bie niż jesz­cze pół go­dziny temu, kiedy za­pro­po­no­wał ta­kie roz­wią­za­nie.

— Je­śli cho­dziło o to, że­by­śmy za­dzierz­gnęli do­słow­nie jesz­cze bliż­sze re­la­cje ze sobą na­wza­jem i po­znali do­kład­niej po­ziom hi­gieny oso­bi­stej, to fak­tycz­nie czuję, że udało się to osią­gnąć — sko­men­to­wał Oskar gło­sem stłu­mio­nym przez bab­ciną apaszkę, która to jed­no­cze­śnie ła­sko­tała go w nos i za­sła­niała mu usta, ile­kroć się od­zy­wał.

— Za­łożę się, że człon­ko­wie ro­dziny Pe­ven­sie nie mu­sieli się tak mę­czyć — stwier­dziła Tilly.

— No tak, ale oni od razu wy­cho­dzili po dru­giej stro­nie szafy — za­uwa­żyła bab­cia. — A to wcale nie daje im żad­nej prze­wagi.

— Do­brze, do­brze, ro­zu­miem — przy­znał dzia­dek. — Stało się ja­sne, że ten mój ka­prys i próba do­da­nia cze­goś wię­cej ca­łej sy­tu­acji być może nie były do końca prze­my­ślane. — Męż­czy­zna przy­su­nął się z po­wro­tem do drzwi i je otwo­rzył.

Tilly, jej naj­lep­szy przy­ja­ciel Oskar, dziad­ko­wie oraz mama dziew­czynki wy­pa­dli na­tych­miast do pach­ną­cej cy­na­mo­nem księ­garni.

— No prze­cież to nie jest na­wet tak na­prawdę szafa — na­rze­kał Oskar. — Tylko szafka z ma­ga­zynu.

— Prawdę po­wie­dziaw­szy, chcia­łem po pro­stu, żeby wszy­scy po­czuli du­cha przy­gody — ob­ru­szył się dzia­dek. — Od­zwier­cie­dlić wa­runki pa­nu­jące pod­czas po­dróży do Na­rnii, za­ba­wić się nieco. Sami wie­cie, że wszyst­kim nam przy­da­łoby się tro­chę roz­rywki. Albo odro­bina ma­gii.

— Prze­cież to już te­raz jest ma­gia, i to do­słow­nie — za­uwa­żyła Tilly.

— Mar­nuję się w tej ro­dzi­nie, no na­prawdę — ­po­wie­dział dzia­dek. — To co, pró­bu­jemy jesz­cze raz, tym ra­zem z tego miej­sca? Na­dal mamy ja­kąś go­dzinę, za­nim bę­dziemy mu­sieli udać się do Pod­bi­blio­teki na Ce­re­mo­nię Atra­men­ta­cji.

— Tato, wła­ści­wie to chyba od­pusz­czę so­bie to wyj­ście — po­wie­działa ci­cho Bea, mama Tilly, wy­gła­dza­jąc po­gnie­cione ubra­nia. — W skle­pie mamy taki ruch przed Gwiazdką, że z pew­no­ścią przyda się do­dat­kowa para rąk. Sami wie­cie, jak jest… — po­wie­działa, po czym uśmiech­nęła się słabo i wy­szła w stronę księ­garni Pa­ges i Spółka, któ­rej wła­ści­cie­lami i miesz­kań­cami byli jej ro­dzice. Tilly odro­binę po­smut­niała.

— Nie wę­dro­wała po książ­kach, od kiedy wró­ci­ły­śmy ra­zem z kart Ma­łej księż­niczki — po­wie­działa dziew­czynka, pró­bu­jąc ukryć roz­draż­nie­nie w gło­sie.

— Wiem, skar­bie, ale spró­buj się tym nie mar­twić — po­pro­sił dzia­dek. — Je­stem prze­ko­nany, że już nie­długo do tego wróci. To nic dziw­nego, że tak się za­cho­wuje po tym, jak utknęła w ja­kiejś hi­sto­rii na je­de­na­ście lat. Spró­buj so­bie wy­obra­zić, ja­kie to mu­siało być dla niej prze­ra­ża­jące! — Na twa­rzy dziadka po­ja­wiło się zmar­twie­nie, jak za­wsze, gdy my­ślał o swo­jej córce uwię­zio­nej w prze­ro­bio­nej wer­sji Ma­łej księż­niczki. — Ale mamy ją już z po­wro­tem, i to na do­bre — cią­gnął. — I te­raz wiemy, że to Enoch Chalk ją tam uwię­ził, dzięki czemu ni­gdy wię­cej nic ta­kiego nie uj­dzie mu na su­cho.

— O ile ktoś go kie­dy­kol­wiek znaj­dzie — za­uwa­żyła Tilly.

— Czy za­nim wy­rzu­cili pa­nią Ame­lię, udało jej się do­wie­dzieć cze­goś na te­mat książki, z któ­rej on uciekł? — za­py­tał Oskar.

— Ame­lii nikt nie zwol­nił — po­wie­dział dzia­dek. — Po­pro­szono ją tylko, żeby zre­zy­gno­wała z peł­nie­nia funk­cji głów­nej Bi­blio­te­karki w Pod­bi­blio­tece na czas, gdy cała ta afera jest ba­dana.

— No do­brze, ale moim zda­niem to na­dal brzmi tak, jakby ją wy­lali — mruk­nął pod no­sem Oskar.

— A je­śli cho­dzi o od­po­wiedź na twoje py­ta­nie: nie, nie­stety nie — przy­znała bab­cia. — Le­d­wie miała czas na co­kol­wiek przed tym, jak In­tro­li­ga­to­rzy za­częli psuć jej opi­nię u in­nych księ­ga­rzy. Zresztą szu­kali oni ja­kie­go­kol­wiek po­wodu, aby się jej po­zbyć, od­kąd tylko do­stała tę pracę, a in­cy­dent z Chal­kiem po­trak­to­wali jak zwy­czajną wy­mówkę. Te upar­ciu­chy, z tą swoją śmieszną na­zwą, która jest ważna chyba tylko dla nich, a którą w do­datku sami so­bie nadali, w kółko tylko udają, że in­te­re­suje ich coś wię­cej niż wła­dza i wpływy.

Dzia­dek po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu babci, a ta wes­tchnęła głę­boko.

— Prze­pra­szam — po­wie­działa. — To nie jest ani pora, ani miej­sce na to.

— Po­wi­nie­nem wie­dzieć, kim są ci In­tro­li­ga­to­rzy? — za­py­tał Oskar, a Tilly ucie­szyła się, zresztą nie po raz pierw­szy, że chło­pak nie ma pro­blemu z py­ta­niem, je­śli cze­goś nie wie.

— Za­wra­cają tylko głowę! — od­rzekł dzia­dek. — To taka grupa bi­blio­te­ka­rzy, któ­rzy na­le­gają na za­ostrze­nie za­sad i ści­ślej­szą kon­trolę Pod­bi­blio­teki nad ży­ciem książ­ko­wych wę­drow­ców. Nie­gdyś bar­dzo po­pie­rali Chalka, więc te­raz musi im być bar­dzo głu­pio, gdy wy­szło na jaw, że był on re­ne­ga­tem, który uciekł z Wy­da­nia Źró­dło­wego. Ale wstyd czę­sto po­py­cha lu­dzi na ścieżkę nie­na­wi­ści i oba­wiam się, że do­wie­dze­nie, ja­koby ich ko­lega był po­sta­cią fik­cyjną, sta­nowi jesz­cze je­den po­wód, by w swoim po­lo­wa­niu na cza­row­nice obrać so­bie za cel Ame­lię.

— Być może ich dzia­ła­nia fak­tycz­nie nie mają sensu — przy­znała bab­cia — ale prze­cią­gają na swoją stronę wielu bi­blio­te­ka­rzy i bi­blio­te­ka­rek. Lu­dzi mar­twi kie­ru­nek, w ja­kim roz­wija się rola Pod­bi­blio­teki, a ten ich strach może być ko­lej­nym czyn­ni­kiem cią­gną­cym ich w kie­runku nie­na­wi­ści.

— A czy bi­blio­te­ka­rze nie mar­twią się o to, gdzie te­raz znaj­duje się Chalk? — za­py­tał Oskar. — I czy to nie jest nie­bez­pieczne, że prze­bywa te­raz na wol­no­ści?

— Wy­daje mi się, że są roz­darci, bo z jed­nej strony mar­twią się o to, co może zro­bić, a z dru­giej chcie­liby za­mieść całą sprawę pod dy­wan, żeby nie do­wie­działy się o tym inne Pod­bi­blio­teki.

— Inne Pod­bi­blio­teki? — za­py­tał Oskar. — Czyli ta­kie, które miesz­czą się w in­nych kra­jach?

— Tak — przy­znał dzia­dek. — Pod­bi­blio­teki znaj­dują się w więk­szo­ści kra­jów na świe­cie, choć nie wszyst­kie one mają swoje Bi­blio­teki Źró­dłowe. Są­dzę jed­nak, że wy­star­czy już tej po­li­tyki. Przed nami dłu­gie po­po­łu­dnie, pew­nie jesz­cze bar­dziej mę­czące niż wieczna zima w kra­inie, którą rzą­dzi zła kró­lowa. Chodźmy coś zjeść.

Na obiad zje­dli w ostroż­nej ci­szy ja­jecz­nicę i pla­stry awo­kado na jesz­cze cie­płej, po­sma­ro­wa­nej ma­słem ba­gietce. I choć z po­czątku pró­bo­wali pod­trzy­mać roz­mowę, to bab­cia i dzia­dek byli na tyle mocno za­to­pieni we wła­snych my­ślach, że nad sto­łem za­wi­sło nie­ja­sne po­czu­cie zbli­ża­ją­cej się za­głady. Przez ja­kiś czas w tle można było usły­szeć je­dy­nie pisk noży szo­ru­ją­cych po ta­ler­zach i dźwięki pra­cu­ją­cej zmy­warki.

— Na­prawdę jest aż tak źle? — za­py­tał po­de­ner­wo­wany Oskar, pró­bu­jąc prze­rwać mil­cze­nie. — Mam wra­że­nie, jak­by­śmy mieli się za­raz zbie­rać na ja­kiś po­grzeb.

— No cóż, to jak ce­re­mo­nia po­że­gnalna dla ka­riery na­szej dro­giej Ame­lii — mruk­nął dzia­dek. — Nie wspo­mi­na­jąc już o moż­li­wym końcu wę­dro­wa­nia po książ­kach, przy­naj­mniej w ta­kim kształ­cie, w ja­kim je znamy.

— Fak­tycz­nie nie brzmi to za do­brze — zgo­dził się Oskar.

— Wy­star­czy już, Ar­chie — po­wie­działa bab­cia. — Po­mi­ja­jąc, że smutno nam z po­wodu Ame­lii, sy­tu­acja wcale nie jest taka dra­ma­tyczna. Wę­dro­wa­nie po książ­kach nie usta­nie, a Pod­bi­blio­teka Bry­tyj­ska bę­dzie kon­ty­nu­owała swoją dzia­łal­ność. Po pro­stu te­raz na­zbie­rało się tro­chę pro­ble­mów. Sam wiesz, że po­dej­ście Ame­lii za­wsze miało swo­ich prze­ciw­ni­ków, bandę sta­ro­świec­kich go­ści, któ­rzy za­wsze re­ago­wali wście­kło­ścią, kiedy sta­no­wi­sko Bi­blio­te­ka­rza obej­mo­wał ktoś z no­wo­cze­snymi po­my­słami, zwłasz­cza że zwy­kle kilku z nich rów­nież ubiega się o tę pracę. Świat się od tego nie za­wali.

— Aż w końcu się zdzi­wimy — po­wie­dział zło­wrogo dzia­dek.

Bab­cia po­słała mu spoj­rze­nie pod ty­tu­łem „nie mówmy o tym przy dzie­ciach”, po czym od­chrząk­nął i ze skrzy­pie­niem od­su­nął krze­sło od stołu. W po­nu­rym na­stroju od­sta­wił brudny ta­lerz do zlewu i od­wró­cił się do wyj­ścia, ale po chwili się cof­nął i po­zmy­wał po so­bie, nie na­wią­zu­jąc z ni­kim kon­taktu wzro­ko­wego.

Kiedy już uprząt­nięto resztę rze­czy po obie­dzie i wszy­scy strzep­nęli okruszki ze swo­ich ele­ganc­kich ubrań, wy­szli ra­zem z księ­garni Pa­ges i Spółka, zo­sta­wia­jąc Beę samą, aby za­jęła się skle­pem po po­łu­dniu.

— Je­ste­ście pewni, że chce­cie iść? — za­py­tał dzia­dek.

— Tak — po­wie­dzieli chó­rem Oskar i Tilly, jakby ich zda­niem nie mógł się przy­tra­fić plan zwią­zany z wę­dro­wa­niem po książ­kach, w któ­rym nie chcie­liby wziąć udziału.

— Nie za­py­ta­łem ni­kogo, czy wolno wam wejść — po­wie­dział dzia­dek ta­kim to­nem, jak gdyby do­piero przy­szło mu to do głowy. — Ale prze­cież nikt was nie wy­goni, gdy już bę­dzie­cie w środku, prawda? — do­szedł do wnio­sku, mó­wiąc w su­mie do sie­bie.

— Wiem, że dla pani Ame­lii to nie­we­soły czas — stwier­dziła Tilly. — Ale chcę zo­ba­czyć, jak wy­gląda wy­bór no­wego głów­nego Bi­blio­te­ka­rza.

— To ja­kieś gło­so­wa­nie, prawda? — za­py­tał Oskar.

— Tak — po­wie­działa bab­cia. — Każdy chętny może apli­ko­wać na to sta­no­wi­sko, a to wła­śnie inni bi­blio­te­ka­rze wy­bie­rają osobę, która ich zda­niem naj­bar­dziej pa­suje do tej roli.

— Czyli kie­dyś za­gło­so­wało na cie­bie dużo osób? — za­py­tała dziadka Tilly.

— Po­ko­nał co naj­mniej trzy­na­stu in­nych kan­dy­da­tów! — wy­ja­wiła z dumą bab­cia.

— A ilu ich bę­dzie tym ra­zem? — za­py­tał Oskar.

— Wy­daje mi się, że tylko troje — od­po­wie­działa bab­cia. — Wy­gląda na to, że sy­tu­acja z Chal­kiem ra­czej ostu­dziła za­pędy więk­szo­ści osób. Kto by chciał te­raz ogar­nąć cały ten ba­ła­gan? O ile wiem, star­tuje Ebe­ne­zer Okpa­ranta, który pra­cuje w Pod­bi­blio­tece, od kiedy pa­mię­tam, oraz Ca­the­rine Ca­ra­way, wielka nie­wia­doma…

— A oprócz tego bę­dzie tam Me­lville Un­der­wood — do­dał dzia­dek. — Cie­kawy czło­wiek. Znik­nął na kilka de­kad ze swoją sio­strą, De­cimą, wkrótce po tym, jak za­czą­łem pracę w Pod­bi­blio­tece. Nikt nie wie­dział, czy jesz­cze kie­dy­kol­wiek ich zo­ba­czymy. Nie­gdyś pro­wa­dzili ba­śniowe wy­cieczki dla książ­ko­wych wę­drow­ców i kto wie, co tam się mo­gło wy­da­rzyć. W każ­dym ra­zie kilka ty­go­dni temu po­ja­wił się znowu, jakby wy­rósł spod ziemi, ale już bez sio­stry. Z pew­no­ścią opo­wie nam w swoim prze­mó­wie­niu o tym wiel­kim po­wro­cie, ale moim zda­niem tro­chę za mało o nim wiemy, żeby po­wie­rzyć mu tego typu sta­no­wi­sko. Sta­wiał­bym ra­czej na Ebe­ne­zera. To taki bez­pieczny strzał, a nie je­stem prze­ko­nany, czy lu­dzie będą chcieli te­raz ry­zy­ko­wać.

2

Ba­śnie to cie­kawa sprawa

Dzia­dek za­mó­wił tak­sówkę na King’s Cross i lśniący czarny sa­mo­chód cze­kał już na ulicy przed księ­gar­nią, co jesz­cze po­głę­biło wra­że­nie przy­gnę­bia­ją­cej at­mos­fery.

— Mó­wi­li­ście, że je­den z kan­dy­da­tów pro­wa­dził kie­dyś wy­cieczki po świe­cie ba­śni, prawda? — za­py­tała Tilly, za­sta­na­wia­jąc się, co ozna­czało to nie­zwy­kłe okre­śle­nie użyte przez jej bab­cię. — Co to w ogóle zna­czy?

— No cóż, ta­kie ba­śnie to cie­kawa sprawa — stwier­dził dzia­dek. — Wie­cie może, skąd się wzięły? Albo kto je pi­sał?

— No ci bra­cia… ja­cyś tam — strze­lił Oskar.

— Bra­cia Grimm — po­wie­działa ze znaw­stwem Tilly. — Oraz Hans Chri­stian An­der­sen. Mnó­stwo lu­dzi.

— Ma­cie ra­cję, ale to tylko część prawdy — za­uwa­żył dzia­dek. — Oni wszy­scy fak­tycz­nie spi­sali wiele ba­śni i ubar­wili je na swój spo­sób, ale to nie oni wy­my­ślili więk­szość z nich, tylko je ze­brali. Ba­śnie i po­da­nia lu­dowe ro­dzą się przy ogni­skach i pa­le­ni­skach ku­chen­nych, szepce się ich treść pod ko­cami i pod go­łym nie­bem. Skąd na­prawdę po­cho­dzą, kto jako pierw­szy wpadł na dany po­mysł i która wer­sja jest tą ory­gi­nalną? Wy­śle­dze­nie tego jest pra­wie nie­moż­liwe, jako że dys­po­nu­jemy je­dy­nie wer­sjami spi­sa­nymi, a prze­cież ba­śnie rzadko kiedy za­pi­sy­wano za­raz po wy­my­śle­niu.

— A jak wam się wy­daje, dla­czego to spra­wia, że są jesz­cze bar­dziej nie­bez­pieczne? — za­py­tała bab­cia.

— Po­nie­waż… — Tilly za­częła zda­nie pewna sie­bie, ale ku swo­jej iry­ta­cji nie zdo­łała go do­koń­czyć.

Oskar z ko­lei po­grą­żył się w my­ślach.

— Czy to ma ja­kiś zwią­zek z Wy­da­niami Źró­dło­wymi? — za­py­tał. — Zwy­kle gdy mó­wimy o nie­bez­pie­czeń­stwie zwią­za­nym z wę­dro­wa­niem, ma to coś wspól­nego wła­śnie z tym te­ma­tem.

— Tak, je­steś bli­sko od­po­wie­dzi — przy­znała bab­cia. — Kon­ty­nuuj.

— Je­żeli ist­nieje wiele róż­nych wer­sji tek­stu… — za­częła Tilly.

— …i nie je­ste­śmy pewni, skąd się wzięły… — cią­gnął Oskar.

— …to czy w ogóle ist­nieją ja­kieś ich Wy­da­nia Źró­dłowe? — do­koń­czyła dziew­czynka.

— Otóż to — zgo­dził się dzia­dek. — Dys­po­nu­jemy rzecz ja­sna Wy­da­niami Źró­dło­wymi wielu róż­nych wer­sji, które można trak­to­wać na po­dob­nej za­sa­dzie co Wy­da­nia Źró­dłowe, ale te opo­wie­ści nie są za­ko­rze­nione w tra­dy­cji pi­śmien­nej. Czer­pią z tra­dy­cji ust­nej, z opo­wie­ści snu­tych na głos i prze­ka­zy­wa­nych z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie w ob­rę­bie da­nej spo­łecz­no­ści.

— A to wła­śnie te ko­rze­nie spra­wiają, że dana wer­sja się sta­bi­li­zuje — pod­jęła bab­cia. — Na­to­miast ba­śnie mają swoje ko­rze­nie w po­wie­trzu i ogniu, a nie w pa­pie­rze i atra­men­cie, dla­tego zwy­czajne re­guły się ich nie imają. Różne war­stwy tych hi­sto­rii ście­rają się ze sobą i można przy­pad­kiem wejść aku­rat do wer­sji, z któ­rej trudno bę­dzie zna­leźć wyj­ście. Próby przej­ścia z jed­nej wer­sji da­nej hi­sto­rii do dru­giej są zresztą nie­zwy­kle nie­bez­pieczne. To jak próba zna­le­zie­nia drogi na ma­pie, kiedy czło­wiek nie ma po­ję­cia, w któ­rym miej­scu się znaj­duje. Nie wspo­mi­na­jąc już zresztą o tym, że w na­szym świe­cie ba­śnie za­ni­kają. Opo­wia­damy nowe wer­sje i za­po­mi­namy te star­sze. I dla­tego lu­dzie po­strze­gają ta­kie wę­drówki jako bar­dziej ry­zy­kowne. Nie­kiedy w Pod­bi­blio­tece or­ga­ni­zuje się jed­nak gru­powe wy­cieczki pro­wa­dzone przez ko­goś, kto czuje się tam nieco le­piej, a także poj­muje ry­zyko i wie, jak być tam bez­piecz­nym. Albo przy­naj­mniej stara się o to za­dbać.

— By­li­ście kie­dyś we­wnątrz ja­kiejś ba­śni? Mo­że­cie nas tam za­brać? — za­py­tała Tilly.

Jej dziad­ko­wie wy­mie­nili spoj­rze­nia i w tej chwili ża­ło­wała, że tak świet­nie ro­zu­mieją się bez słów. Za­sta­na­wiała się, czy kie­dy­kol­wiek stwo­rzy z kimś taki ze­spół, i w ra­mach eks­pe­ry­mentu zer­k­nęła zna­cząco na Oskara.

— Czy… coś ci się stało? — za­py­tał z obawą. — Wy­glą­dasz, jak­byś miała kich­nąć.

— Nie­ważne — po­wie­działa, ob­lała się ru­mień­cem i od­wró­ciła z po­wro­tem do dziad­ków. — Nie od­po­wie­dzie­li­ście na moje py­ta­nie.

— Tak wła­ści­wie to twoja bab­cia jest jedną z nie­licz­nych osób, które ofi­cjal­nie i bez­piecz­nie wę­drują po ba­śniach — stwier­dził dzia­dek, pa­trząc z dumą na żonę.

— Jak to moż­liwe? — za­cie­ka­wił się Oskar.

— No cóż, jak do­brze wie­cie, pra­co­wa­łam kie­dyś w Po­koju Map na te­re­nie Pod­bi­blio­teki — wy­ja­śniła bab­cia. — Zaj­mo­wa­łam się pla­nami praw­dzi­wych księ­garń i bi­blio­tek, ale do mo­ich obo­wiąz­ków na­le­żało rów­nież wie­dzieć jak naj­wię­cej o bu­do­wie sa­mych hi­sto­rii. Daw­niej ba­da­łam ba­śnie, ale opu­ści­łam ten pro­jekt po tym, jak… Po­wiedzmy, że po tym, jak do­szło do pew­nej róż­nicy zdań.

Tilly po­my­ślała chwilę o babci, która prze­cież za­wsze spo­koj­nie ra­dziła so­bie z wszel­kimi pro­ble­mami, i po­czuła się za­in­try­go­wana.

— Nie po­wiesz chyba, że to już ko­niec hi­sto­rii? — na­ci­skała.

— Trzeba ją bę­dzie do­koń­czyć in­nym ra­zem — stwier­dził dzia­dek. — Je­ste­śmy już na miej­scu.

3

Tro­chę na mar­gi­ne­sie

Prze­su­wa­jący się po­woli stru­mień lu­dzi w iden­tycz­nych gra­na­to­wych kar­di­ga­nach zda­niem Tilly mocno się wy­róż­niał we­wnątrz Bi­blio­teki Bry­tyj­skiej. Jed­nak po­mimo jed­na­ko­wego ubioru i gło­śnych szep­tów nie przy­cią­gali oni zbyt wielu spoj­rzeń in­nych użyt­kow­ni­ków bi­blio­teki.

— Pew­nie za­ło­żyli, że to ja­kaś wy­cieczka gru­powa — po­wie­dział dzia­dek, gdy prze­cho­dzili przez drzwi ozna­czone na­pi­sem „Tylko dla per­so­nelu”, które pro­wa­dziły do Bi­blio­teki Kró­lew­skiej, sta­no­wią­cej prze­szkloną wieżę z ksią­żek sto­jącą po­środku głów­nej sali. — Lu­dzie są świetni w nie­zwra­ca­niu uwagi na sprawy, które ich nie do­ty­czą. Jak ina­czej twoim zda­niem utrzy­ma­li­by­śmy w ta­jem­nicy ist­nie­nie ma­gicz­nej bi­blio­teki przez dzie­siątki lat?

Do wind pro­wa­dzą­cych z głów­nej bi­blio­teki do Pod­bi­blio­teki Bry­tyj­skiej, które tylko z po­zoru były nie­czynne, stała ko­lejka. Tilly spo­dzie­wała się, że na­stroje będą ra­czej po­sępne, po­dob­nie jak w księ­garni Pa­ges i Spółka, ale w po­wie­trzu aż iskrzyło od nie­po­koju, a w tłu­mie prze­wi­jało się wiele pod­eks­cy­to­wa­nych osób.

— Nie po­win­ni­śmy ra­czej być smutni? — szep­nął do Tilly Oskar.

— Je­ste­śmy smutni — po­twier­dziła Tilly — po­nie­waż Ame­lia jest na­szą przy­ja­ciółką, ale więk­szość pew­nie ma jej za złe, że ukry­wała prawdę o se­kre­cie Chalka.

— Ale je­ste­śmy… po wła­ści­wej stro­nie, prawda? — za­py­tał Oskar.

— Ja­kiej stro­nie?

— Nie wiem, o co tu do końca cho­dzi, ale naj­wy­raź­niej coś jest na rze­czy.

I choć dziew­czynce trudno to było przy­znać, mu­siała się zgo­dzić. Zna­jome uczu­cie pa­niki ro­sło jej w piersi. Po­czu­cie przy­na­leż­no­ści i ak­cep­ta­cji, któ­rego do­świad­czyła, gdy do­wie­działa się, że jest książ­ko­wym wę­drow­cem, zo­stało jej ode­brane z chwilą, gdy wy­szło na jaw, że w po­ło­wie jest też po­sta­cią fik­cyjną. Jed­no­cze­śnie na­le­żała do tego świata i po­cho­dziła z in­nego miej­sca, a cza­sem wręcz czuła się jak jedno z dzieci, o któ­rych czy­tała w po­wie­ściach, a które zmu­szano, aby miesz­kały w izo­lat­kach, po­nie­waż były chore i nie na­le­żało ry­zy­ko­wać ska­że­nia. Jak gdyby mu­siała pewne frag­menty sa­mej sie­bie trzy­mać w ukry­ciu, gdzie były bez­pieczne. Na­to­miast te­raz do­cho­dziła do tego ta cała skom­pli­ko­wana po­li­tyka Pod­bi­blio­teki, któ­rej Tilly do końca nie ro­zu­miała, a ci­chy gło­sik z tyłu jej głowy py­tał cią­gle, czy nie by­łoby wszyst­kim ła­twiej, gdyby po pro­stu ni­gdy nie od­kryła, że może wę­dro­wać po książ­kach. No bo kto by tak na­prawdę chciał być wy­jąt­kowy? Spro­wa­dzało się to prze­cież do se­kre­tów, po­sy­ła­nia po­dejrz­li­wych spoj­rzeń i po­czu­cia, że czło­wiek znaj­duje się jakby tro­chę na mar­gi­ne­sie.

Mimo tego i dziw­nej at­mos­fery pa­nu­ją­cej w Pod­bi­blio­tece Tilly nie mo­gła nie za­chwy­cać się pięk­nem głów­nej sali, która roz­cią­gała się po­nad jej głową, z jej tur­ku­so­wym su­fi­tem i po­tęż­nymi drew­nia­nymi łu­kami. Ja­kiś bi­blio­te­karz pod­biegł do nich i żwawo ści­snął dłoń dziadka.

— Seb! — po­wie­dział ra­do­śnie Oskar, roz­po­zna­jąc męż­czy­znę, który kilka mie­sięcy temu po­mógł im się na­uczyć wę­dro­wa­nia po książ­kach.

— Jak się wszy­scy ma­cie? Pa­nie Pa­ges, pani Pa­ges, cu­dow­nie was wi­dzieć — po­wie­dział Seb. — Tilly, Oska­rze… — Mó­wił nie­sa­mo­wi­cie szybko, jakby nie mógł się po­wstrzy­mać przed uprzej­mo­ściami, i to mimo że ewi­dent­nie chciał prze­ka­zać też coś bar­dzo waż­nego. — Pro­szę za mną, je­śli nie ma­cie nic prze­ciwko, Ame­lia na was czeka — rzu­cił i za­pro­wa­dził całą czwórkę do po­cze­kalni, uprzed­nio ro­zej­rzaw­szy się, by spraw­dzić, kto przy­gląda się ich wyj­ściu.

W po­koju, do któ­rego ich za­pro­wa­dził, stały w rzę­dzie re­gały z książ­kami, a ca­łość ogrze­wało duże pa­le­ni­sko, przed któ­rym stała Ame­lia Whi­sper, do nie­dawna peł­niąca funk­cję głów­nej Bi­blio­te­karki. Spięła swoje dłu­gie czarne włosy zgod­nie z prze­pi­sami, co ode­brało jej po­staci nieco cie­pła, któ­rym zwy­kle ema­no­wała. Jej skóra, za­zwy­czaj lśniąco brą­zowa, dziś była zde­cy­do­wa­nie bled­sza i bar­dziej ma­towa. Ski­nęła do nich głową, gdy we­szli do po­miesz­cze­nia.

— Dzię­kuję, że zna­leź­li­ście czas — po­wie­działa.

— Ależ oczy­wi­ście, Ame­lio — ode­zwała się bab­cia, prze­cho­dząc przez całe po­miesz­cze­nie i pró­bu­jąc przy­tu­lić zna­jomą, ale Ame­lia po­wstrzy­mała ją sta­now­czym ge­stem.

— Tylko nie bądź­cie dla mnie zbyt życz­liwi — po­pro­siła. — Roz­kleję się, a to mi te­raz w ni­czym nie ­po­może. Poza tym mu­szę z wami po­roz­ma­wiać o czymś znacz­nie waż­niej­szym niż ja i moje uczu­cia. Seba i mnie bar­dzo mar­twi obecna sy­tu­acja w tym miej­scu.

— No cóż, po­dob­nie jak nas wszyst­kich — za­uwa­żył dzia­dek. — Mó­wię po­waż­nie, zwłasz­cza je­śli cho­dzi o twoje ustą­pie­nie ze sta­no­wi­ska i wszystko, co człon­ko­wie róż­nych tu­tej­szych gru­pek wy­my­ślają w swo­ich pta­sich móżdż­kach.

— Nie, nie, cho­dzi mi o coś in­nego — za­zna­czyła Ame­lia. — Ja­sne, serce mi się kraje na myśl, że ktoś mnie za­stąpi w Pod­bi­blio­tece, ale cóż, nie jest to wbrew żad­nemu prawu.

— Po­wiedzmy — mruk­nął dzia­dek.

— Bar­dziej mar­twi mnie to, kim mnie za­stą­pią. A przy­naj­mniej bar­dzo się o to sta­rają.

— Co masz na my­śli? — za­py­tała bab­cia.

— Ani tro­chę nie ufam Me­lville’owi Un­der­wo­odowi i wy­daje mi się, że jego prze­szłość skrywa znacz­nie wię­cej, niż chciałby przy­znać.

— Och, ależ on z pew­no­ścią nie zo­sta­nie wy­brany — po­wie­dział dzia­dek. — Prze­cież do­piero co wró­cił i to dia­bli wie­dzą skąd. Poza tym nikt nic nie wie na jego te­mat. Pad­nie na sta­rego Ebe­ne­zera.

— Nie je­stem tego taka pewna — stwier­dziła Ame­lia. — Nie było cię tu przez ostatni ty­dzień. Może i Me­lville wró­cił nie­dawno, ale już biega po ca­łej Pod­bi­blio­tece i szepce in­nym do uszu różne rze­czy, boję się na­wet po­my­śleć, co kon­kret­nie, bo lu­dzie uwie­rzą we wszystko. Nie są­dzę, by to był zbieg oko­licz­no­ści, że wła­śnie te­raz In­tro­li­ga­to­rzy prze­stali ma­ru­dzić po ką­tach i za­brali się do ro­boty.

— Je­śli nie ma­cie nic prze­ciwko, chciał­bym coś do­dać — wtrą­cił Seb. — Nieco mar­twi mnie to, gdzie on był przez cały ten czas, po­dob­nie jak pana, pa­nie Pa­ges, ale in­nych wcale to nie nie­po­koi. In­tro­li­ga­to­rzy, jak każą się te­raz na­zy­wać, wie­rzą w każdą opo­wieść Me­lville’a i są go­towi przy­mknąć oko na wszel­kie błędy, je­śli tylko wła­dza wpad­nie w ręce jed­nego z ich lu­dzi. Lep­szy dia­beł, któ­rego znamy, i tak da­lej. We­dług niego on i jego sio­stra zo­stali za­ata­ko­wani pod­czas pro­wa­dze­nia ja­kiejś wy­cieczki książ­ko­wych wę­drow­ców przez zbiór ba­śni, ale tak na­prawdę nie ma na to żad­nego po­twier­dze­nia. Gdyby grupa wę­drow­ców pa­dła ofiarą ataku albo cho­ciaż się zgu­biła, to z pew­no­ścią po­wsta­łaby na ten te­mat ja­kaś notka, wpis albo przy­naj­mniej czy­jeś wspo­mnie­nie. Byłby ja­kiś ślad w na­szych ar­chi­wach. On sam twier­dzi, że nie jest pe­wien, co się stało z resztą grupy, w tym z jego sio­strą, a nikt nie pró­buje go z tego roz­li­czyć. Coś mi tu na­prawdę mocno śmier­dzi.

— I nie ma żad­nego do­wodu w tej spra­wie? — za­py­tał po­woli dzia­dek.

— Cóż, nie ma — przy­znał Seb. — Wła­śnie sęk w tym, że brak do­wodu. Nie można w ża­den spo­sób spraw­dzić, czy jego hi­sto­ryjka jest praw­dziwa. A prze­cież je­ste­śmy grupą bi­blio­te­ka­rzy, ar­chi­wi­stów i lu­dzi zaj­mu­ją­cych się opo­wia­da­niem hi­sto­rii. Dla­czego w ta­kim ra­zie ni­kogo nie mar­twi, że nie ma żad­nych za­pi­sków…?

— Boję się, że wy­cią­ga­nie ta­kich wnio­sków na pod­sta­wie ze­ro­wego ma­te­riału do­wo­do­wego sprawi tylko, iż wyj­dziemy na lu­dzi, któ­rzy nie po­tra­fią prze­gry­wać, zwłasz­cza te­raz — od­parł po­woli dzia­dek. — Być może warto wstrzy­mać się na chwilę, za­cze­kać, nie są­dzisz? Mu­szę przy­znać, że ni­gdy ja­koś nie po­lu­bi­li­śmy się z Me­lville’em jako mło­dzi chłopcy.

— I w tym rzecz — do­dała Ame­lia. — On na­dal jest mło­dzień­cem.

— Do­brze, ale to jesz­cze o ni­czym nie świad­czy — stwier­dziła bab­cia. — Sta­rze­nie się działa w dziwny spo­sób na­wet w nor­mal­nych książ­kach, a skoro on był wtedy w ba­śni, to mo­gło być jesz­cze dziw­niej.

— Tak, ale Me­lville spra­wia wra­że­nie, jakby nie po­sta­rzał się ani o dzień — po­wie­działa Ame­lia. — Wy­gląda, jakby na­dal był przed trzy­dziestką.

— Droga Ame­lio, ła­two zna­leźć do­wody, kiedy się ich szuka…

Pani Whi­sper strą­ciła z ra­mie­nia dłoń dziadka Tilly.

— Nie waż się trak­to­wać mnie pro­tek­cjo­nal­nie, Ar­chie — ostrze­gła. — Nie wie­rzę w teo­rie spi­skowe. Znam obecną Pod­bi­blio­tekę le­piej niż wy. Ro­zu­miem, że w grę wcho­dzą te­raz nie tylko dym, szepty i prze­czu­cia.

— Na pewno pa­mię­tasz, co mó­wią na te­mat dymu i ognia — po­wie­dział to­nem mę­drca Seb.

Ame­lia go zi­gno­ro­wała.

— Dzieje się tu coś jesz­cze — oznaj­miła pew­nym sie­bie to­nem — i mą­drze zro­bi­cie, trak­tu­jąc moje ostrze­że­nie po­waż­nie.

Skar­cony dzia­dek ski­nął głową.

— Masz ra­cję — przy­znał. — Prze­pra­szam, nie chcia­łem… Po pro­stu, cóż, El­sie i ja mar­twimy się o cie­bie, je­steś nie tylko na­szą dawną ko­le­żanką z pracy, ale i przy­ja­ciółką. Nie chcemy, żeby stała ci się nie­po­trzebna krzywda.

— Już za­dano mi ból — po­in­for­mo­wała z nie­wzru­szo­nym spoj­rze­niem Ame­lia. — Ale wy­trzy­mam go. Chcę po pro­stu, żeby na coś się jed­nak przy­dał, a naj­wyż­szy czas, że­by­śmy po­znali od­po­wie­dzi na kilka py­tań. Ostat­nimi czasy kwe­stio­no­wa­łam pa­ro­krot­nie, czy kie­dy­kol­wiek nada­wa­łam się, aby peł­nić kie­row­ni­cze sta­no­wi­sko. Nie uwa­ża­cie, że by­ła­bym znacz­nie lep­sza jako bun­tow­niczka? Je­stem cie­kawa, czy będę w tym do­bra — do­dała z bły­skiem w oku. — Te­raz jesz­cze mu­szę na­kło­nić Seba, by cza­sem na­giął ja­kieś za­sady…

— Nie wszystko na­raz — po­wie­dział Seb, zmar­twiw­szy się na samą myśl.

4

Sy­tu­acja nie­zbyt ide­alna

Seb po­pro­wa­dził ich z po­wro­tem do głów­nej sali. Na sta­bil­nej plat­for­mie przy jed­nej ze ścian usta­wiono stół z mi­kro­fo­nem oraz rzędy krze­seł skie­ro­wa­nych ku niemu. Na bla­cie le­żała ogromna książka opra­wiona w skórę barwy ru­binu, na­to­miast obok stał sta­ro­modny ka­ła­marz z pta­sim pió­rem. Bi­blio­te­ka­rze wy­peł­nili już nie­mal wszyst­kie rzędy, ale Seb po­pro­wa­dził dziadka, bab­cię, Tilly i Oskara w stronę miejsc za­re­zer­wo­wa­nych z przodu sali. Kiedy sia­dali, Tilly zwró­ciła uwagę, że wszy­scy pa­trzą w ich stronę, a na wielu twa­rzach wid­nieje nie­skry­wana po­dejrz­li­wość. Za­sta­na­wiała się, czy to ona, czy dziad­ko­wie wzbu­dzają ta­kie nie­przy­ja­zne emo­cje. A może cała ich czwórka?

— Wziąw­szy pod uwagę nasz udział w tej hecy z Eno­chem Chal­kiem, dzi­wię się, że w ogóle wolno nam usiąść z przodu — po­wie­dział dzia­dek.

— Pew­nie w ten spo­sób ła­twiej jest im mieć na nas oko — za­uwa­żyła bab­cia.

— Wie­cie, jak to jest — do­rzu­cił Seb. — Tra­dy­cja za­wsze górą, a w tym przy­padku tra­dy­cja dyk­tuje, że wszy­scy byli główni Bi­blio­te­ka­rze są go­śćmi ho­no­ro­wymi pod­czas wszel­kich Ce­re­mo­nii Atra­men­ta­cji. Poza tym wy­daje mi się, że je­żeli sami nie za­cznie­cie te­matu Chalka, nikt inny tego nie zrobi. Lu­dzie cie­szą się, że wła­śnie Ame­lia po­nosi za to od­po­wie­dzial­ność. W końcu ła­twiej ob­wi­nić jed­nego czło­wieka, niż zbyt długo my­śleć nad tą sprawą i za­sta­na­wiać się, co się tak na­prawdę stało.

Tilly prze­stała zwra­cać uwagę na po­dejrz­liwe spoj­rze­nia, kiedy zo­ba­czyła mło­dzieńca, który po­ja­wił się i sta­nął tuż za plat­formą. Za­mknął oczy i mó­wił coś pod no­sem. Miał sta­ran­nie uło­żone włosy w ko­lo­rze ja­snego blond i no­sił na so­bie gra­na­towy gar­ni­tur z kar­di­ga­nem pod ma­ry­narką. Wy­glą­dał na bar­dzo sku­pio­nego i Tilly za­ło­żyła, że to Me­lville Un­der­wood, ten, któ­rego Ame­lia i Seb tak bar­dzo mieli do­syć. Za nim stali i roz­ma­wiali ze sobą z wi­doczną ochotą: pe­wien pan w po­de­szłym wieku ze sre­brzy­stą brodą, która spły­wała fa­lami aż do ły­dek, oraz ko­bieta w śred­nim wieku ubrana cała na czarno i sie­dząca na wózku. Tilly ob­ser­wo­wała da­lej, jak jedna z bi­blio­te­ka­rek pod­cho­dzi do Me­lville’a od tyłu i wy­bija go z me­dy­ta­cji, kle­piąc go po ra­mie­niu. Ode­zwała się do niego po ci­chu, wska­zu­jąc ge­stem mi­kro­fon, a Tilly uj­rzała, jak na twa­rzy męż­czy­zny po­ja­wia się na uła­mek se­kundy gry­mas po­iry­to­wa­nia, który jed­nak nie­mal na­tych­miast za­stą­pił wy­uczony, cie­pły uśmiech. Dziew­czynka szturch­nęła dziadka.

— To on, zga­dza się? — za­py­tała.

Dzia­dek spoj­rzał w tam­tym kie­runku i ski­nął głową.

— Z ko­lei ten z brodą to Ebe­ne­zer, a ko­bieta to ­Ca­the­rine — do­dał, a troje kan­dy­da­tów wraz z Ame­lią za­jęło miej­sca przy stole i usia­dło twa­rzami w stronę pu­blicz­no­ści. Ame­lia trzy­mała wy­soko unie­sioną głowę, marsz­cząc przy tym brew.

Tłum na­gle za­marł, jakby w re­ak­cji na ja­kiś nie­wi­doczny sy­gnał, a ci­szę w sali spo­ra­dycz­nie za­kłó­cało skrzyp­nię­cie tego czy in­nego drew­nia­nego krze­sła. Do mi­kro­fonu pod­szedł męż­czy­zna przy­po­mi­na­jący ra­czej ban­kiera niż pra­cow­nika ma­gicz­nej bi­blio­teki, na­stęp­nie lekko i z wa­ha­niem stuk­nął w mi­kro­fon, czym wy­wo­łał w sys­te­mie na­gło­śnie­nia pisk, który od­bił się echem po po­koju. Lu­dzie w sali za­częli się krzy­wić, a męż­czy­zna się za­ru­mie­nił.

— To Cas­sius McCray — wy­szep­tał dzia­dek do Tilly i Oskara. — Główny se­kre­tarz Pod­bi­blio­teki.

Cas­sius nie prze­pro­sił, wpa­try­wał się po pro­stu w mi­kro­fon, jakby ten spe­cjal­nie pró­bo­wał go skom­pro­mi­to­wać. W końcu męż­czy­zna od­chrząk­nął.

— No do­brze — ode­zwał się. — Cóż, ze­bra­li­śmy się tu dzi­siaj z oka­zji Ce­re­mo­nii Atra­men­ta­cji. Sy­tu­acja jest nie­ty­powa z po­wodu róż­nych, ekhm, oko­licz­no­ści. Jak wszy­scy wie­cie, nasz do­tych­cza­sowy ko­lega, Enoch Chalk, oka­zał się, jak by to po­wie­dzieć, po­sta­cią fik­cyjną po­cho­dzącą z pew­nego Wy­da­nia Źró­dło­wego. Pra­co­wał tu­taj przez całe dzie­się­cio­le­cia, uni­ka­jąc wy­kry­cia. Oprócz tego wię­ził w róż­nych książ­kach lu­dzi, któ­rzy od­kryli, że zmie­niał treść tych wła­śnie po­wie­ści. Była to nie­zbyt ide­alna sy­tu­acja… Pani Whi­sper, która do nie­dawna pia­sto­wała sta­no­wi­sko głów­nej Bi­blio­te­karki, do­my­ślała się prawdy na te­mat tego czło­wieka i po­sta­no­wiła nie dzie­lić się z nami swo­imi po­dej­rze­niami. Jej de­cy­zje do­wo­dzą na­szym zda­niem, że nie na­daje się już na to ce­nione sta­no­wi­sko, i tym sa­mym od­da­lono ją ze służby. Jed­no­cze­śnie dzię­ku­jemy pani Whi­sper za jej pracę w Pod­bi­blio­tece Bry­tyj­skiej, za­pro­po­no­wa­li­śmy jej też inne, bar­dziej od­po­wied­nie sta­no­wi­sko, o ile bę­dzie chciała je przy­jąć i za­dość­uczy­nić nam, po­ma­ga­jąc od­kryć miej­sce prze­by­wa­nia pana Chalka. Śledz­two na­dal trwa i je­ste­śmy prze­ko­nani, że zo­sta­nie za­koń­czone suk­ce­sem. Bę­dziemy też oczy­wi­ście in­for­mo­wali pań­stwa na bie­żąco. Zgod­nie z na­szym obo­wiąz­kiem.

Przez cały ten czas Ame­lia trzy­mała głowę wy­soko, bez śladu skru­chy na twa­rzy. Tilly miała ochotę bić jej brawo albo pod­biec i ją przy­tu­lić czy też zro­bić coś in­nego, by po­ka­zać, że jest po jej stro­nie. W jej gło­wie raz jesz­cze wy­kla­ro­wał się ten po­dział na dwie strony i po­czu­cie, że musi opo­wie­dzieć się po jed­nej z nich.

— W po­rządku — pod­jął Cas­sius. — Oczy­wi­ście ozna­cza to, że mu­simy wy­brać no­wego głów­nego ­Bi­blio­te­ka­rza. Zgło­siło się troje, tak, troje kan­dy­da­tów. Po­mimo ich, na­zwijmy to, obec­nego sta­tusu mu­simy brać pod uwagę wszyst­kie zgło­sze­nia speł­nia­jące kry­te­ria. A za­tem naj­pierw wy­słu­chamy ich, a po­tem będą pań­stwo mieli oka­zję za­dać py­ta­nia, aż w końcu zgod­nie z tra­dy­cją prze­pro­wa­dzimy tajne gło­so­wa­nie i prze­ko­namy się, kto zo­sta­nie na­stępcą pani Whi­sper. To co, może za­czniemy od na­szego dro­giego przy­ja­ciela, Ebe­ne­zera Okpa­ranty…? — Bi­blio­te­karz za nim za­kasz­lał zna­cząco i Cas­sius na­tych­miast się po­pra­wił: — Mam na my­śli oczy­wi­ście na­szego współ­pra­cow­nika, Ebe­ne­zera Okpa­rantę.

Sta­rzec z długą, srebrną brodą sta­nął na sce­nie z cie­płym uśmie­chem na twa­rzy.

— Moi przy­ja­ciele — za­czął. — Mó­wię tak, bo tu­taj wszy­scy je­ste­śmy przy­ja­ciółmi. Stoję przed wami jako star­szy już czło­wiek, który jed­nak chce zjed­no­czyć nas wszyst­kich w imię za­sad, które tak so­bie ce­nimy. Na­stały czasy za­mie­sza­nia i zgiełku, ale tak wcale nie musi być. Zaj­mu­jemy się tu­taj czymś ma­gicz­nym i bar­dzo waż­nym, a jed­nak na­szą uwagę od­cią­gają we­wnętrzne kon­flikty i roz­bu­chane ego. Mu­simy przy­ło­żyć się do pracy, aby nie do­szło do za­my­ka­nia księ­garń i bi­blio­tek, a jed­no­cze­śnie chro­nić sie­bie sa­mych i całą na­szą spo­łecz­ność. I oba te cele mo­żemy zre­ali­zo­wać w har­mo­nii. Je­stem prze­ko­nany, że moja do­tych­cza­sowa praca w Pod­bi­blio­tece i ewi­dentne od­da­nie na­szym ce­lom spra­wiają, że je­stem jak pewna ręka, która bę­dzie ste­ro­wała na­szym okrę­tem w tym okre­sie. Przez dłu­gie lata pra­co­wa­łem z wami wszyst­kimi i mam na­dzieję, że moje do­świad­cze­nie mówi samo za sie­bie. Dzię­kuję wam, przy­ja­ciele.

— Czy ktoś ma ja­kieś py­ta­nia? — za­py­tał Cas­sius i kilka rąk wy­strze­liło do góry.

— Ebe­ne­ze­rze, co za­mie­rzasz zro­bić w spra­wie Eno­cha Chalka? — za­py­tał ktoś.

— Będę oczy­wi­ście współ­pra­co­wał z Ame­lią i do­wiemy się, do­kąd uciekł, a po­tem…

— Ale — prze­rwał mu ten sam głos — wy­daje mi się, a na­wet je­stem pe­wien, że zda­niem nie­któ­rych bi­blio­te­ka­rze po­winni przejść te­sty, by wy­ka­zać, że wszy­scy je­ste­śmy tymi, za kogo się po­da­jemy.

— Ależ nie — po­wie­dział wy­raź­nie za­sko­czony Ebe­ne­zer. — Pierw­sze sły­szę coś ta­kiego. Co się z nami sta­nie bez wza­jem­nego za­ufa­nia?

— Sam wi­dzisz, do­kąd nas to za­ufa­nie do­pro­wa­dziło — do­rzu­cił ktoś inny sce­nicz­nym szep­tem i Ebe­ne­zer za­czął spra­wiać wra­że­nie nieco sko­ło­wa­nego.

— Moi dro­dzy, Eno­chem trzeba się za­jąć, ale są też waż­niej­sze sprawy — po­wie­dział. — Słab­nąca moc książ­ko­wej ma­gii bie­rze się z tego, że za­my­kane są ko­lejne księ­gar­nie i bi­blio­teki. Albo też z błęd­nych od­czy­tów róż­nych ba­śni.

— Niech się wy­po­wie Me­lville Un­der­wood! — ­za­wo­łała jedna z ko­biet. — W końcu to on wę­dro­wał po ba­śniach!

— Chwila mo­ment — wtrą­cił Cas­sius. — Te­raz ko­lej Ca­the­rine. Mo­żemy już za­koń­czyć wy­stą­pie­nie Ebe­ne­zera.

Ebe­ne­zer zszedł z po­de­stu lekko chwiej­nym kro­kiem, ewi­dent­nie za­sko­czony na­stro­jami pa­nu­ją­cymi w sali. Przed mi­kro­fo­nem za­stą­piła go ko­bieta, która pod­je­chała tam sa­mo­dziel­nie.

— To Ca­the­rine Ca­ra­way — wy­szep­tała bab­cia.

— Dro­dzy książ­kowi wę­drowcy — za­częła Ca­the­rine pew­nie i z cie­płem w gło­sie. — Już zbyt długo za­nie­dbu­jemy główny cel swo­jego ist­nie­nia i ba­brzemy się w biu­ro­kra­cji. Chcę po­pro­wa­dzić Pod­bi­blio­tekę tak, by jej dzia­ła­nia były sku­pione wła­śnie na wę­dro­wa­niu. Po­win­ni­śmy skon­tak­to­wać się z Ar­chi­wi­stami. — Tilly sły­szała cmo­ka­nie, które po­nio­sło się po sali, a kilka osób na­wet par­sk­nęło szy­der­czo. — Opu­ści­li­śmy ich na sta­now­czo zbyt długi okres — cią­gnęła Ca­the­rine, a jej głos przy­bie­rał na sile. — Dla­czego je­ste­śmy tacy zdzi­wieni, że o nas za­po­mnieli? Przed­stawmy im na­sze pro­blemy, niech je roz­wiążą. A my bę­dziemy mo­gli wró­cić do na­szego praw­dzi­wego za­da­nia.

Tilly spoj­rzała na dziad­ków i do­strze­gła, że oboje wy­glą­dają na mocno znie­sma­czo­nych, pra­wie jakby Ca­the­rine za­su­ge­ro­wała, żeby po­pro­sić o po­moc Za­jączka Wiel­ka­noc­nego.

— Kogo byś wy­brała? — za­py­tała szep­tem bab­cię Tilly.

— Po­mińmy na chwilę oczy­wi­sty fakt, że Ame­lia jest znacz­nie le­piej wy­kwa­li­fi­ko­wana do tego za­da­nia niż tych dwoje — po­wie­działa ci­cho. — Ebe­ne­zer ma serce po wła­ści­wej stro­nie, je­stem tego pewna, ale mar­twię się, że nie bę­dzie miał dość siły, by sprze­ci­wić się od­mien­nym gło­som. No i na­prawdę nie wia­domo, o co cho­dzi Ca­the­rine. Po­ka­zuje wszyst­kim, jaka jest na­iwna…

— Ale czy Ar­chi­wi­ści na pewno nie mo­gliby po­móc? — za­py­tała Tilly. — My­śla­łam, że to są w grun­cie rze­czy naj­waż­niejsi książ­kowi wę­drowcy.

— Wiara w Ar­chi­wi­stów to tak samo pewna stra­te­gia jak na­dzieja, że przyj­dzie jed­no­ro­żec i spełni na­sze ży­cze­nia, co roz­wiąże wszyst­kie pro­blemy — od­po­wie­działa bab­cia.

— Może w ta­kim ra­zie Me­lville po­ra­dzi so­bie le­piej? — szep­nęła Tilly, rzu­ca­jąc znowu ukrad­kowe spoj­rze­nie na męż­czy­znę, który ze szcze­rym i uprzej­mym za­in­te­re­so­wa­niem ob­ser­wo­wał, jak Ca­the­rine mie­rzy się z py­ta­niami od co­raz to bar­dziej zde­ner­wo­wa­nego tłumu.

— Zo­ba­czymy — po­wie­działa bab­cia, aż w końcu uci­szył je ktoś sie­dzący w dru­gim rzę­dzie.

Ca­the­rine zje­chała wóz­kiem ze sceny i Cas­sius po­now­nie wziął mi­kro­fon, wy­glą­da­jąc przy tym na za­nie­po­ko­jo­nego. Ame­lia spró­bo­wała nie uśmie­chać się z sa­tys­fak­cją, ale jej to nie wy­szło.

— Cóż, no do­brze — rzu­cił Cas­sius. — Nie za­po­mi­najmy, że wszy­scy tu­taj się ko­le­gu­jemy, do­bra? Okej, na czym to sta­nę­li­śmy… A tak, prze­cho­dzimy na­resz­cie do na­szego kan­dy­data z ostat­niej chwili. To z dawna za­gi­niony wę­dro­wiec, który nie­ocze­ki­wa­nie do nas po­wró­cił i sam zgło­sił swoją kan­dy­da­turę, do czego zresztą ma zu­pełne prawo. Ci z was, któ­rzy tu dłu­żej pra­cują, będą pa­mię­tali na­szych dro­gich Me­lville’a i De­cimę Un­der­wo­odów, któ­rzy pra­co­wali jako wę­drowcy w te­re­nie, na­ra­ża­jąc swoje ży­cie na nie­bez­pie­czeń­stwo i pró­bu­jąc zba­dać gra­nice opo­wie­ści w ba­śniach. Gdy znik­nęli bez śladu, są­dzi­li­śmy, że zło­żyli swoje ży­cie na oł­ta­rzu pracy, zo­sta­jąc na za­wsze w jed­nych z naj­nie­bez­piecz­niej­szych ba­śni. Jed­nakże wy­da­rzył się… cud. Tym sa­mym cie­szymy się z po­wrotu pana Me­lville’a Un­der­wo­oda.

Cas­sius zszedł z pod­wyż­sze­nia, a na scenę wkro­czył Me­lville Un­der­wood. W po­miesz­cze­niu za­pa­dła ab­so­lutna ci­sza i Tilly zła­pała się na tym, że po­chyla się do przodu, cie­kawa, co ta­kiego po­wie ów męż­czy­zna.

— Moi przy­ja­ciele — za­czął Me­lville. Jego głos brzmiał, jakby chwilę temu ktoś za­nu­rzył go w mio­dzie. — Bar­dzo się cie­szę, że od­na­la­złem drogę po­wrotną do was. Wy­trzy­ma­łem całe lata, ba­lan­su­jąc na kra­wę­dzi i pró­bu­jąc prze­trwać w ba­śnio­wych świa­tach, a do tego no­si­łem ża­łobę po mo­jej bied­nej sio­strze, De­ci­mie. Je­dy­nie myśl o po­wro­cie do domu i mo­jej Pod­bi­blio­teki trzy­mała mnie przy ży­ciu. I choć mam za sobą bar­dzo trudne chwile, do­świad­cze­nia te w żad­nym stop­niu nie osła­biły mo­jej mi­ło­ści do wę­dro­wa­nia po książ­kach. Je­śli już, to je­dy­nie zwięk­szyły mój sza­cu­nek i po­dziw wo­bec ma­gii wę­dro­wa­nia, któ­rej mamy szczę­ście do­świad­czać. Jed­nak ma­gia ta nie jest w ża­den spo­sób pewna, o czym sam się prze­ko­na­łem. Do­wie­dzia­łem się rów­nież od mo­ich zna­mie­ni­tych ko­le­ża­nek i ko­le­gów, że na­sza cenna ma­gia staje się co­raz trud­niej­sza do kon­tro­lo­wa­nia. I wła­śnie dla­tego mu­simy się te­raz zjed­no­czyć i bro­nić wę­dro­wa­nia po książ­kach, póki jesz­cze mo­żemy.

Męż­czy­zna ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu, spraw­dza­jąc, czy jego słowa pa­dły na po­datny grunt, a jego oczy przez odro­binę zbyt długą chwilę za­trzy­mały się na babci i dziadku.