Też miłość - Patryk Stolarski - ebook

Też miłość ebook

Patryk Stolarski

2,4

Opis

Piotrek jest gejem. Zastanawia się jak zareagują jego rodzice, przyjaciele i koledzy, gdy prawda wyjdzie na jaw. Jego pierwsza miłość okazuje się być porażką, bo chłopak, który skradł mu serce okazuje się być hetero. Przyjaciółka, widząc utrapienie Piotrka, próbuje pomóc. Chłopak wyjawia jej swój największy sekret. Dziewczyna akceptuje jego orientację. Mało tego… Udaje się jej zaaranżować spotkanie Piotrka z Bartkiem, Wystarczyła chwila, aby między chłopakami wybuchło wielkie uczucie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,4 (5 ocen)
0
1
2
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Patryk Stolarski

Też miłość

© Patryk Stolarski, 2017

Piotrek jest gejem. Zastanawia się jak zareagują jego rodzice, przyjaciele i koledzy, gdy prawda wyjdzie na jaw. Jego pierwsza miłość okazuje się być porażką, bo chłopak, który skradł mu serce okazuje się być hetero.

Przyjaciółka, widząc utrapienie Piotrka, próbuje pomóc. Chłopak wyjawia jej swój największy sekret. Dziewczyna akceptuje jego orientację. Mało tego… Udaje się jej zaaranżować spotkanie Piotrka z Bartkiem, Wystarczyła chwila, aby między chłopakami zaiskrzyło wielkie uczucie.

ISBN 978-83-8104-873-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Od autora

Ludzie są nieświadomi tego, że obok nich w pracy, szkole, a nawet w rodzinie żyje ktoś kto jest gejem, lesbijką, biseksualistą czy transwestytą. Ukrywają się, ponieważ boją się reakcji otoczenia. Może warto by sprawić, żeby coming outy nie były dla nich koszmarem? Może warto, by odkrywanie przez nich własnej tożsamości seksualnej nie kojarzyło się z lękiem? Skoro „odmienna” orientacja jest ich częścią, to po co tyle tyle nienawiści i homofobii? Ważne jest to żeby sami zaakceptowali siebie. Ludzie LGBT nie są dziwadłami, tylko normalnymi ludźmi, którzy zamieszkują znaczną część naszej planety. A czy to takie ważne kto kogo kocha? To sprawa indywidualna, która nie powinna mieś wpływu na relacje z heterykami. Jeśli ktoś ma z tym problem, to jego sprawa. Żeby akceptować wystarczy być po prostu człowiekiem, ale dla niektórych to jest za dużo… 

rozdział pierwszy

Klaudia poprosiła mnie, żebym poszedł z nią na shopping. Ma zamiar kupić sobie nowe ciuszki, a jak twierdzi mam dobry gust i zawsze potrafię obiektywnie ocenić daną stylizację. Tak jest zawsze. Praktycznie w każdą sobotę prosi mnie o wspólny wypad. Absolutnie nie mam nic przeciwko! Uwielbiam zakupy. Co prawda nic nie kupuję dla siebie, bo ubrania zawsze zamawiam przez internet. W naszym malutkim miasteczku nie ma takich sklepów, gdzie mógłbym kupić coś do swojej szafy. Mam dość unikatowy styl i nie ubieram się w byle co. Moje ubrania muszą być zjawiskowe.

Klaud jest moją jedyną przyjaciółką. Nie udało mi się nigdy poznać kogoś takiego kto zauważyłby, że jestem inny i co najważniejsze kogoś kto by to zaakceptował. Nie chodzi tutaj o moją orientację, bo o tym nikt nie wie. Mam na myśli po prostu sposób bycia. Nie potrafię tak jak inni faceci tracić czasu na bieganie za głupią piłką czy uganianiu się za dziewczynami, które ich nie chcą. Również ubieram się bardziej „nowocześnie”, a nie tak jak wszyscy w czarne bluzy i niebieskie jeansy. Co fajnego jest w tym, że każdy wygląda tak samo? Nie rozumiem ludzi.

Klaud się to podoba, ale przecież zawsze było jasne, że najlepszym przyjacielem kobiety jest gej. Aż się dziwię, że niczego nie podejrzewa. Mniejsza o to.

Umówiliśmy się, że będę na nią czekać pod SZAFĄ KSIĘŻNICZKI. Więc idę tam. Klaud przyjdzie za dziesięć minut. Jak każda kobieta musi wyglądać perfekcyjnie. Nawet na zakupach. Rozglądam się w koło. Widzę jedynie zabieganych ludzi, którzy zamiast patrzeć przed siebie, patrzą pod nogi. Unikanie kontaktu wzrokowego z innymi nie jest przyjemne. Czego tu się bać? Ja zawsze patrzę na ludzi, którzy przechodzą obok mnie.

Tym razem nie widzę nikogo interesującego. Nawet nie mam przyjemności popatrzeć na jakiegoś seksownego chłopaka, bo widzę tylko starszych ludzi i dzieci.

Jest jedenasta. Klaudia wychodzi zza rogu. Macham jej. Zauważa mnie i podchodzi.

— Cześć! — mówi i rzuca mi się w ramiona.

Jeśli chodzi o naszą relację jest to przyjaźń. Oboje doskonale o tym wiemy. W naszej przyjaźni nie ma żadnego niekomfortu jeśli chodzi o dotyk, więc Klaud zawsze przytula mnie na powitanie i pożegnanie, a ja odwzajemniam uścisk.

— Strasznie długo się szykowałaś. — stwierdzam.

Uwalniamy się z uścisku i patrzymy na siebie.

— No wiesz. Ja zawsze muszę wyglądać perfekcyjnie. Poza tym ty wyglądasz tak świetnie, że nie chciałam wypaść gorzej.

Uśmiecham się.

— No co ty. To tylko dzięki godzinie przed lustrem każdego dnia.

Poważnie.

— Make up to mordęga, ale czasami warto się męczyć. — stwierdza.

— Masz rację chociaż nie mam doświadczenia.

Wybuchamy śmiechem.

Zerkam na witrynę sklepu SZAFA KSIĘŻNICZKI.

— Może wejdziemy do środka? Być może czeka tam na ciebie suknia Kopciuszka.

Klaudia dziubie mnie palcem w ramię.

— Ja jestem lepsza od Kopciuszka i nie gubię butów.

Otwieram drzwi i wpuszczam Klaud do środka.

Klaudia od razu biegnie do wieszaków na których są kolorowe t-shirty. Nawet nie zwróciła uwagi na sprzedawczynię, która z uśmiechem powiedziała „Dzień dobry”.

Poszedłem za nią.

— Zobacz jakie wspaniałości. — mówi.

— Ja i tak wolę męskie ubrania.

Spogląda na mnie tym swoim złowieszczym spojrzeniem.

Uśmiecham się.

Klaudia wraca do przeglądania bluzek. Co chwilę wyciąga jakąś, ogląda po czym następnie odwiesza ją z powrotem. Siadam na kanapie, która stoi pod ścianą. Doskonale wiem, że te zakupy trochę potrwają. Moja wspaniała przyjaciółka jest uzależniona od wydawania kasy.

Klaud z kupką rzeczy idzie do przymierzalni. Teraz zacznie się najlepsze. Będzie mi się prezentować w każdej kreacji, a ja będę mówić co myślę o danym stroju. Potrafię powiedzieć, że wygląda w czymś źle albo że coś do niej nie pasuje. Nie mówię „Wyglądasz we wszytkim świetnie!”. Dlatego właśnie zawsze zabiera mnie na zakupy, bo potrafię jej doradzić.

Znika za firanką w przymierzalni, a ja przeglądam fejsa. Marcin wstawił nowe zdjęcie profilowe. Założył koszulkę na ramiączkach. Jaki on jest boski i gorący! Od razu daję mu like’a.

— No i jak?

Klaudia wyszła z przymierzalni. Odrywam się od telefonu i patrzę na nią. Ma na sobie jeansową kurtkę, ale nie taką zwyczajną, tylko z zawirowaniami na materiale. Kurtkę oceniam na pięć. Włożyła także t-shirt z napisem FUCK OFF!

— Kurtka całkiem w porzo. Ale ta koszulka do ciebie nie pasuje. Jesteś taka spokojna.

— Tak myślisz?

— Ja to wiem.

Nie dyskutuje ze mną, tylko od razu idzie się przebrać. Wie, że mam rację.

Chwilę później wychodzi z tą samą kurtką i z białą koszulką bez napisu, tylko z zadrapaniami na środku bluzki. Wygląda to tak jakby tygrys swoim wielkim łapskiem przejechał po jej brzuchu.

— W tym wyglądasz zdecydowanie lepiej!

sPo godzinie idziemy do domu Klaudii. W obu rękach trzymam ogromne torby pełne bluzek, t-shirtów, spodni. Jest tam nawet jedna sukienka. Skąd ona ma tyle pieniędzy na takie częste zakupy? Co dwa tygodnie chodzę z nią po różnych sklepach i zawsze wracamy z dwoma torbami.

Jej rodzice są jeszcze w pracy, więc w domu jesteśmy tylko my. Klaudia nie ma rodzeństwa, ani nawet żadnego zwierzaka. Jak można nie mieć zwierzaka?

Torby delikatnie KŁADĘ na jej łóżko. Kiedyś RZUCIŁEM torbę, dopiero była jazda. Myślałem, że mnie zabije. Spiorunowała mnie wzrokiem, a następnie krzyknęła „Nie rzucaj tym do cholery!”. Od tamtej pory dbam o jej zakupy, jak o własne zdrowie.

— Uważam, że zakupy były udane. — stwierdza i kładzie się na łóżko.

Kładę się obok niej.

— Jesteś najlepszym przyjacielem! — stwierdza.

Przekręca się na bok w moją stronę.

— Jesteś lepszym przyjacielem-facetem, niż przyjacielem-kobietą.

To mnie tym zaskoczyła. Nie wiem co powiedzieć, więc nic nie mówię.

Leżymy tak chwilę w milczeniu. Klaud przygląda się swoim paznokciom.

— Chyba muszę je pomalować na nowo. Pomożesz mi?

Podnosimy się z łóżka i siadamy przy biurku. Klaudia idzie po niebiesko-brokatowy lakier i kładzie go przede mną.

— Co o tym myślisz?

Biorę do ręki mały flakonik z brokatową substancją. Jest to ładny kolor i myślę, że będzie do niej pasować. Oddaję jej lakier.

— Jest idealny. — stwierdzam.

Klaudia siada obok mnie na krześle. Otwiera lakier i kładzie lewą rękę na biurku. W prawej trzyma pędzelek, który mi podaje.

— Wiesz jak to się robi.

Nigdy wcześniej nie malowałem nikomu paznokci. Biorę pędzelek i zaczynam jej malować paznokcie, powolnymi ruchami. Robię to bardzo ostrożnie. Wychodzi mi to całkiem ładnie.

— Robiłeś to już kiedyś? — pyta, gdy kończę malować ostatni palec lewej ręki.

— Nie. — odpowiadam sprawdzając czy paznokcie są równo pomalowane. Tak są!

Klaud ostrożnie zabiera lewą rękę i lekko nią macha. Obok mnie kładzie prawą rękę i z o wiele większym przekonaniem przechodzę do malowania. Tym razem idzie mi szybciej i jeszcze bardziej dokładniej.

Gdy kończę, Klaudia ogląda dokładnie swoje palce i mówi:

— Jestem pod wrażeniem. Naprawdę wyszło ci to świetnie.

Przytula mnie.

— To teraz ja tobie pomaluję paznokcie! — proponuje znienacka.

Znowu mnie zaskoczyła. Mogę spróbować. Czemu nie?

Oddaję jej pędzelek i kładę przed nią lewą dłoń.

— Ale tylko jedną dłoń. — oznajmiam.

— Tylko jedną. — powtarza.

Na początku czuję lekki zapach lakieru. Klaud przykłada pędzelek do mojego środkowego palca i go maluję. Jest to przyjemne uczucie. OMG! Żeby mi się to przypadkiem za bardzo nie spodobało. Nie chiałbym na co dzień chodzić w pomalowanych paznokciach.

— Skończyłam! — oświadcza.

Przyglądam się swojej dłoni. Bez lakieru wygląda zdecydowanie lepiej, ale warto było spróbować. Klaud wyciąga telefon z kieszeni i robimy sobie zdjęcie na snapa. Oboje pokazujemy pomalowane paznokcie. Klaud wstawia zdjęcie na MY STORY.

— No dobra. Podobają mi się te paznokcie. — mówię patrząc na swoją dłoń. — Ale jednak wolę mieć naturalny kolor.

— Marudzisz!

Klaud przynosi zmywacz do paznokci i waciki. W dwie minuty zciera ze mnie cały lakier.

— Tak jest o wiele lepiej. — mówię.

Pomagam jej ogarnąć biurko, na którym zrobił się nagły chaos. Brudne waciki wyrzucam do kosza pod biurkiem, a Klaud wynosi lakier do łazienki.

Następnie idziemy do kuchni gdzie robimy sobie drinki. Sok pomarańczowy z wódką. Klaud robi przepyszne drinki. Pijemy je wtedy, gdy jej rodziców nie ma w domu. Jeszcze nie jesteśmy pełnoletni, więc wiadomo, że jej rodzice mogliby mieć coś przeciwko.

Siadamy przy kuchennym stole obok siebie i powoli sączymy zawartość szklanek.

— Kojarzysz Andrzeja z 2B? — pyta mnie znienacka.

Przypominam go sobie. Tak pamiętam. Nie jest jakimś specjalnie fajnym facetem. Mi się nie podoba i na pewno nie chciałbym się z nim umówić. Wyczuwam, że Klaud się w nim zabujała. Ale nic nie mówię.

— Tak kojarzę.

— Co o nim myślisz?

Nie myślę o nim.

— Nie znam go. Nie mogę nic o nim powiedzieć.

Klaud dobija do dna szklanki. Widzę, że lekko się zarumieniła.

— Zabujałaś się w nim? — pytam wprost.

Klaudia się krztusi. Poklepuję ją po plecach. Jeszcze bardziej się zarumieniła.

— E tam. Od razu się zabujałam. Po prostu wydaje mi się, że jest ciekawym człowiekiem.

— Jasne.

Dopijam swój trunek.

— Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać. Poznasz go lepiej.

— Co ja bym bez ciebie zrobiła? Jesteś takim cudownym przyjacielem.

— Z pewnością poradziłabyś sobie.

„Ale ja nie poradziłbym sobie bez ciebie” mówię w myślach.

Naszą weekendową tradycją jest seans dwóch odcinków serialu Z Miłości Do Radości. Historia ta opowiada o młodych licealistach, którzy zamieszkują razem w wynajętym mieszkaniu. Przez 3/4 odcinka akcja rozgrywa się w klubach, w mieszkaniu, na plaży, w parku… Wszędzie tylko nie w szkole. Jednyną wadą tego serialu jest to, że nie ma tam żadnego geja.

Razem z Klaudią kładę się na kanapę w salonie i oglądamy przerysowaną miłość hetero.

rozdział drugi

Moi dziadkowie zaprosili mnie i rodziców do siebie na niedzielny obiad. Cieszę się! Są naprawdę wspaniali i mili. Praktycznie co tydzień jeździmy do nich w trójkę. Babcia robi najlepszy rosół na świecie! Za to dziadek opowiada najlepsze dowcipy, przy których nie da się nie zaśmiać.

Mama powiedziała mi, że ma także wpaść ciotka Grażynka. Tylko nie to… Zdominuje całe rodzinne spotkanie. Ciągle gada o swoim życiu i swoich sukcesach. Czasem zdarza jej się mówić coś o innych, zazwyczaj jest to negatywny komentarz. Ciotka należy raczej do gatunku plotkarzy i do tych co uważają się za najlepszych, a na innych patrzą z pogardą.

— Pośpiesz się! — krzyczy mama z samochodu.

Tata siedzi za kierownicą. Zamykam drzwi na klucz i siadam do auta.

— Pamiętajcie tylko żeby nie denerwować Grażynki. — ostrzega mama.

Tata patrzy na mnie w wewnętrznym lusterku.

— Słyszysz Piotrek? Mamy się w ogóle nie odzywać.

Mama rzuca mu ostrzegawcze spojrzenie.

— Znam swoją siostrę i wiem, że każdy temat musi skomentować, ale spróbujcie ją zrozumieć.

Tata odpala samochód i rusza.

— Jej się nie da zrozumieć. — mówię.

— I ty przeciwko niej? — pyta mnie mama.

Nie lubię jej i wcale tego nie kryję. Już kilka razy dawała mi kilka swoich cennych uwag, które mnie uraziły. Raz stwierdziła, że przydałoby mi się wojskowe wychowanie. Uważa, że jestem rozpieszczony. Heloł? Nie jeżdżę na niebieskim kucyku, a chciałbym.

Na miejsce dojeżdżamy po dwadziestu minutach. Przez całą drogę nikt nic nie mówił. Tak bardzo się przejęliśmy wizją spotkania z ciocią Grażyną.

Babcia z Dziadkiem mieszkają na wsi obok pięknego lasu. Całe otoczenie jest typowo wiejskie. Fajnie jest się wyrwać z miasta choć na chwilę do takiego pięknego miejsca pełnego świeżego powietrza.

Dziadek czeka na nas przed bramą, którą chwilę wcześniej otworzył. Uśmiecha się i nam macha. Tata odpowiada mu uśmiechem i wjeżdża. Samochód parkuje przed drewnianą szopą. Widzę jak Olaf biegnie w moją stronę. Jest to jedyny pies dziadków. Kucam i go głaszczę. Bardzo się lubimy. Labladory są najbardziej rodzinnymi psami.

— Witaj malutki. — mówię do niego.

Wstaję i idę się przywitać z dziadkiem. Obejmuje mnie swoimi wielkimi rękami.

— Cześć Piotrek! — szepcze mi do ucha.

Spogląda na mnie. Klepie mnie po ramieniu i idzie przywitać się z rodzicami, którzy powoli wydrapują się z auta.

Ściskają się. Tata od razu pyta:

— Jest już Grażyna?

Mama wymierza mu lekki cios łokciem.

Dziadek się śmieje.

— Niestety jeszcze jej nie ma, ale za to jest babcia i pyszne gołąbki.

Dziadek odwraca się na pięcie i idzie do domu, a my za nim.

Od przedsionka wyczuwam cudowny zapach gotowanych gołąbków. Wchodzimy do kuchni. Babcia stoi przy garach, miesza coś łyżką i nuci jakąś melodię. Odwraca się gdy słyszy nasze kroki.

— Już jesteście! Cudownie.

Wyłącza palnik, odkłada łyżkę, wyciera ręce o fartuch i idzie się z nami przywitać.

— Witaj Piotrusiu.

Oplata mnie swoimi rękami i całuje w policzek.

Dlaczego ciągle traktuje mnie jak małe dziecko? Mam już siedemnaście lat!

Gdy tylko mnie puszcza od razu siadam za nakrytym stołem. Teraz niech wytarmosi rodziców.

— Siadajcie kochani. Siadajcie. — powtarza rodzicom.

Tak też robią i siadają obok mnie. Dziadek siada z brzegu, a babcia nakłada nam obiad.

— Mamo, kiedy będzie Grażynka? — pyta mama.

Babcia stawia talerz przed dziadkiem.

— Zaraz powinna tutaj być. Musiała zajechać do sklepu, bo jej się porwały rajstopy.

Słyszę jak tata dusi się ze śmiechu. Mama tym razem uderza go kolanem. Uspokaja się.

— To przykre. — mówi mama.

Drzwi do domu otwierają się z hukiem.

— Już jestem!

O nie! Ciotka już przyszła. Współczuję każdemu kto ją musi oglądać. Naprawdę… Ma prawie czterdzieści lat, a ubiera się jak stara dama ze średniowiecza. Zawsze czy to lato czy to zima w swojej kreacji musi mieć jakiś futrzany element. Dzisiaj jest to futrzana torebka. Czasami zdarza jej się włożyć futrzany beret. W tym to dopiero wygląda masakrycznie!

Z nikim się nie wita, tylko od razu siada za stołem. Babcia nakłada jej jedzenie, później rodzicom, a na końcu mi. Jedynym sposobem, żeby zamknąć ciotkę jest jedzenie. Gdy je to nie mówi.

Babcia w końcu nakłada sobie i siada.

Wszyscy chwytamy za widelce i zaczynamy jeść. Dziadek włącza TV na kanał z wiadomościami.

— Znany piosenkarz Michał GRUS Gruszka pojawił się dzisiaj na paradzie równości w Warszawie.

Spoglądam na ekran. Prezenterka mówi o paradzie równości pod Sejmem. Pokazują krótkie nagrania na których jest pełno tęczowych ludzi.

Czuję dziwne mrowienie w brzuchu. Robi mi się gorąco.

W końcu pokazują piosenkarza, który przykrył się tęczową flagą i przemawia.

— Nie no! Wyłączcie to obrzydlistwo! — mówi ciotka z kartoflem w ustach. — Widzicie to? Parada dziwolągów.

— … Piosenkarz publicznie przyznał się do tego, że jest gejem. — kontynuuje prezenterka.

Ciotka wybucha śmiechem. Zaciskam mocno palce na sztućcach. Zaczyna się robić nieprzyjemnie.

— Przecież wydawał się być takim porządnym człowiekiem! — krzyczy do ekranu. — Mam w domu jego dwie płyty! A tu się okazuje, że jest pedałem!!!

Na to słowo wszystko się we mnie gotuje. Obrażając Grusa obraża mnie.

Rodzice i dziadek milczą. Babcia zabiera głos.

— Uspokój się Grażynko. To nie jego wina. To jest po prostu taka choroba.

Choroba? Mam ochotę stąd wyjść, ale to wydałoby się podejrzane. Powstrzymuję emocje.

Reportaż w TV się zmienia, ale temat przy stole ciągle pozostaje.

— Od razu po powrocie do domu wyrzucam jego płyty. — ciotka oznajmia ze spokojem.

Tracę ochotę do przebywania w tym towarzystwie.

— Chyba zostawiłem telefon w samochodzie. — mówię do wszystkich. — Muszę iść po niego, bo czekam na ważny telefon.

Oczywiście jest to nieprawda, bo telefon mam w kieszeni.

— Okay. — mówi mama.

Wstaję od stołu. Biorę brudny talerz i sztućce do ręki. Wkładam je do zlewu i pośpiesznie wychodzę z domu. Moje emocje na zewnątrz trochę się uspokojają.

Jak mogła w taki sposób ocenić ludzi, których w ogóle nie zna? Nigdy nie zrozumiem homofobów.

Postanawiam iść na spacer do lasu. Długi, bo nie zamierzam wracać do domu, w którym jest przeklęta ciotka. Przynajmniej do czasu, gdy nie zadzwoni do mnie mama i nie powie, że wracamy.

rozdział trzeci

Jest słoneczny poniedziałek, a okropna niedziela się skończyła. Po powrocie od dziadków, nie czułem się za dobrze (w sensie psychicznym). Ciotka to skończona wariatka i już przenigdy się do niej nie odezwę. Jak mogła w tak chamski sposób wyrażać się o homoseksualistach? Przecież jesteśmy takimi samymi ludźmi jak ona. Odmienna orientacja nie sprawia, że stajemy się NIEludźmi czy jakimiś kosmitami. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Ona tego nie rozumie. Jest skończoną kretynką.

Teraz idę do szkoły. Klaudia wysłała mi SMS-a, że już tam jest i na mnie czeka pod angielskim.

Jak zwykle siedzi na parapecie i przegląda podręcznik. Rzucam plecak pod ścianę i podchodzę do niej.

— Cześć. — mówię.

Schodzi z parapetu i mnie przytula. Ma na sobie koszulkę, którą razem kupiliśmy w SZAFIE KSIĘŻNICZKI.

— Jak tam weekend? — pyta.

Wskakuję na parapet, a Klaud robi to samo.

— O Sobocie wiesz wszystko. A wczoraj byłem u dziadków.

— Tylko nie mów, że wpadła ciotka.

Spuszczam głowę i przypominam sobie co powiedziała. Nie mogę jej tego powtórzyć, bo Klaud nie wie, że jestem gejem.

— Wpadła. I była całkiem miła.

Klaud się śmieje.

— Ona? Miła? Niemożliwe!

— Trochę wymachiwała widelcem przy obiedzie.

— Cholera.

— A ty co robiłaś?

— Uczyłam się na sprawdzian z matmy.

Shit… Zapomniałem.

— Zapomniałeś prawda? — pyta mnie.

Ale ona mnie dobrze zna.

— Tak zapomniałem. — potwierdzam.

Podnoszę głowę i rozglądam się. Nawet nie zauważyłem, że są tu jacyś ludzie. Na ławce dostrzegam Marcina. Jejku! Jaki on jest przystojny. Podoba mi się. Moją główna zasada to NIE ZAKOCHUJ SIĘ W HETERO, ale wydaje mi się, że on jest gejem. Skąd to wiem? Ubiera się mniej więcej tak jak ja, woli przebywać w towarzystwie dziewczyn, dba o swój wygląd i ma takie gejowskie ruchy. Mam nadzieję, że się nie mylę, dlatego pozwalam sobie na fantazje z nim w roli głównej.

Teraz siedzi w towarzystwie dwóch dziewczyn z pierwszej klasy. On jest w drugiej. Przyglądam mu się. Jego błękitnym oczom. Wardze, którą chciałbym przygryść. Kurczę…

— Piotrek?

Wyłączyłem się na chwilę, ale Klaudia mnie przywołuje. Dzwonek zadzwonił więc idziemy do klasy.

Na długiej przerwie ponownie siadam na tym samym parapecie. Klaud musi iść do łazienki, więc zostaję na chwilę sam. Wchodzę na fejsa, aby znowu obejrzeć nowe zdjęcie profilowe Marcina. Jest taki sexy.

— Hej!

Podnoszę głowę. O CHOLERA! To Marcin. Wyłączam telefon.

— Hej. — odpowiadam.

Marcin wskakuje na parapet obok mnie. Zaczyna robić mi się ciepło. Patrzę w jego przepiękne oczy, a on patrzy w moje.

— Chciałem zapytać jaką piosenkę dzisiaj zaśpiewasz?

W szkole mamy Dzień Kultury i zostałem poproszony o zaśpiewanie jakiejś piosenki. Nigdy nie brałem żadnych lekcji śpiewu, ani nie myślałem, żeby zostać piosenkarzem. Po prostu mam dobry słuch i ciekawy głos. Jak narazie występuję tylko podczas szkolnych imprez. W ogóle nie stresuję się na scenie, wychodzę na nią i robię swoje. Przez weekend nawet zapomniałem, że to dzisiaj.

— Zaśpiewam Other People.

Uwielbiam piosenki LP! Podziwiam ją za to, że tak otwarcie mówi o swoim homoseksualiźmie. W teledyskach pokazuje swoją dziewczynę i nie ukrywa, że się kochają. Tacy ludzi są potrzebni w showbiznesie, aby młodzi ludzie mogli brać z nich przykład i nie ukrywać swojej orientacji.

— To piosenka LP? — pyta z niepewnością.

— Tak.

Marcin zaczyna machać nogami.

— Dlaczego akurat wybrałeś tę piosenkę?

Zastanawiam się dlaczego wybrałem tę piosenkę. Ma fajną melodię, fajny tekst, no i jest to piosenka LP.

— Bo lubię LP i ta piosenka mi się podoba.

— Aha.

Milczymy.

Dzwoni dzwonek. Klaud wraca z łazienki. Widzę ją na końcu korytarza. Marcin zeskakuje i idzie na swoją lekcję.

— No to powodzenia! — mówi.

Lekko się zarumieniam. Czuję motyle w brzuchu.

Za godzinę mam występ w szkolnej świetlicy. Dam z siebie wszystko, żeby tylko Marcinowi się podobało.

— Spłoszyłam go? — pyta Klaud.

— Nie. Śpieszył się na lekcję.

Patrzymy na siebie. Klaud nawet nie wie, co teraz dzieje się w mojej głowie.

Cała szkoła jest już w świetlicy. Przed wejściem jestem ja, para prowadzących (dlaczego zawsze musi to być dziewczyna i chłopak?) i kilka szkolnych gwiazd. W ogóle się nie denerwuję i nie przeraża mnie fakt, że występuję jako pierwszy.

Krystian i Kasia wychodzą na scenę, aby zapowiedzieć mój występ. Poprawiam fryzurę i odchrząkuję.

— A teraz wystąpi Piotrek! Wielkie brawa dla niego.

Publiczność klaszcze. Prowadzący schodzą szybko ze sceny. Kasia podaje mi mikrofon, biorę go do lewej ręki i wchodzę na scenę. W międzyczasie chłopak od namuzycznienia puszcza Other People.

Słyszę pierwsze nuty i w tłumie wypatruję Marcina. Znajduję go w trzecim rzędzie po lewej stronie. Patrzy na mnie i się uśmiecha. Robi mi się gorąco.

Słowa wypływają ze mnie jak woda z butelki. Mam świetną pamięć do angielskich tekstów, więc nauczenie się piosenki LP nie było dla mnie żadnym problemem. Chodzę po scenie i wykonuję przeróżne dziwne gestykulacje. Nie zwracam w ogóle uwagi na to, że w świetlicy jest tyle ludzi. Podczas moich występów istnieję tylko ja i muzyka… I Marcin! Śpiewam do niego, chociaż, absolutnie ta piosenka nie wyraża tego co chcę mu powiedzieć. Nie chcę żeby się pieprzył z innymi ludźmi!

Piosenka się kończy. Słyszę gromkie brawa. Kłaniam się i schodzę ze sceny. Mikrofon oddaję Kaśce.

— To było coś! — mówi jakiś głos, ale nie zwróciłem uwagi kto to.

Idę prosto do łazienki. Przemywam twarz i wycieram ją papierem do rąk.

Drzwi do łazienki się otwierają. To Marcin!

On chyba chce, żeby moje serce dzisiaj eksplodowało.

— Brawo! — mówi. — To był naprawdę świetny występ. Masz niesamowity głos. — chwali mnie.

Ze szczęścia cały promienieję. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Komplementy zawsze poprawiały mi nastrój, a te od Marcina sprawiają, że latam.

— Dzięki!

Jesteśmy sami w łazience. Emocje we mnie buzują i mam ochotę go pocałować. W ostatniej chwili powstrzymuję się od tej dzikiej myśli.

Do niczego między nami nie dochodzi. Marcin wchodzi do kabiny, a ja wracam na świetlicę.

rozdział czwarty

To spotkanie w łazience było cudowne! Po powrocie do domu cały czas o nim myślałem. Niestety, ale chyba się w nim zakochałem. Jest to raczej pewne.

Teraz siedzę na parapecie w szkole. Klaud jeszcze nie przyszła, więc oglądam sobie otoczenie i macham lekko nogami. Co chwilę pojawia się jakiś nauczyciel, więc mówię mu/jej dzień dobry.

— Dzień dobry! — mówię do pani od biologii.

— Dzień dobry Piotrek. — odpowiada. — Cieszę się, że cię widzę.

Zeskakuję z parapetu i podchodzę do niej. Przeczuwam, że będzie miała dla mnie jakieś zadanie.

— Na tobie zawsze można polegać, więc chcę cię poprosić o pomoc. Dostałam informację, że właśnie przywieźli do szkoły małą, korkową tablicę do mojej klasy. Czy mógłbyś mi pomóc ją zamontować?

— Oczywiście.

Zalewska się uśmiecha i poprawia torebkę.

— Znakomicie. W takim razie chodź za mną.

Idziemy do pokoju nauczycielskiego, w którym jeszcze nikogo nie ma. Nauczycielka stawia torbę na swoim biurku i pokazuje palcem zapakowaną w brązowy papier tablicę.

— To jest właśnie ta tablica. — tłumaczy.

To jest ta mała tablica? Miała być mała! Rozmiary tej tablicy wynoszą jakiś 1mx90cm. Nie mówię tego na głos żeby jej nie urazić. Podchodzę do tablicy, łapię ją w obie ręce i podnoszę do góry. Nie jest ciężka, ale niewygodnie mi się ją trzyma.

— Ale ty jesteś silny!

Zalewska otwiera mi drzwi i prowadzi w kierunku swojej sali. Idziemy na piętro. Na schodach niesie mi się jeszcze gorzej, ale dzielnie idę do góry. Docieramy na drugie piętro.

— Może weźmiemy sobie jeszcze jednego chłopaka. — mówi.

Świetny pomysł!

Za zakrętem na parapecie siedzie jakiś chłopak. To Marcin!

Zaczyna mi się robić gorąco.

— Marcin! — woła go Zalewska. — Choć pomóc Piotrkowi z tą tablicą.

Marcin zeskakuje z parapetu i podbiega do nas. Patrzy na mnie i na tablicę.

— Cześć. — mówi.

— Hej. — odpowiadam.

Łapie za drugi koniec tablicy. Od razu jest mi lepiej. Tylko dlatego, że wziął do rąk niewygodną tablicę, czy dlatego, że to ON?

Wchodzimy do klasy biologicznej i sorka prowadzi nas do gołej ściany, w którą są wbite dwa gwoździe.

— Zawieście to tam, tylko może weźcie sobie stolik.

Stawiamy tablicę na ziemi i opieramy ją o ścianę. Następnie stawiamy stolik pod ścianą. Marcin od razu wskakuje na niego. Domyślam się, że najpierw powinienem mu podać jeden koniec tablicy i wejść na stolik z drugim. Tak też robię. Trochę nieudolnie wchodzę na stolik. Teraz stoję bardzo blisko Marcina, a nasze buty się stykają. Próbuję się skupić na tablicy, a nie na nim. Udaje mi się.

— Weź podnieś ją wyżej. — mówi do mnie.

Posłusznie wykonuję jego polecenie.

Sorka stoi z boku i uważnie się nam przygląda. U niej w klasie wszystko musi być idealnie równe.

— Marcin musisz odchylić ją w swoją stronę. — mówi.

Trochę się szarpiemy z tą tablicą, bo kółeczka nie chcą wejść w gwoździe. Cholera jak to dwuznacznie brzmi… Udało się! Tablica wisi.

— Znakomita robota. — mówi szczęśliwa Zalewska.

Spoglądam na Marcina, który na mnie patrzy i też się uśmiecha. Zeskakuję ze stolika. Marcin zamierza zrobić dokładnie to samo jednak jego nogi się zaplątują i potyka się.

Bez chwili zastanowienia łapię go w swoje ramiona. Nic mu się nie stało. Ten chłopak na mnie leci… Moje ręce oplatają jego plecy. Wygląda to tak jakbyśmy się przytulali. To wszystko trwa jedynie kilka sekund. Zdezorientowany Marcin uwalnia się ode mnie. Czuję się jak w niebie. Przytuliłem go chociaż to nie było planowane. Być może uratowałem mu życie. Jejku co się dzieje?

— Wszystko w porządku? — pytam go.

Marcin podciąga spodnie, które lekko się osunęły.

— Tak. Wszystko w porządku. Uratowałeś mi życie. Dzięki stary!

Marcin klepie mnie w ramię. Uśmiechamy się do siebie.

Kompletnie zapomniałem, o Zalewskiej. Chyba nawet nie zauważyła co się właśnie stało, bo nawet nie wiem kiedy podeszła do biurka. Teraz siedzi za nim i czytała jakąś książkę. Razem z Marcinem podchodzimy do jej biurka.

Sorka odrywa się od czytania i patrzy na nas.

— Dziękuję wam za pomoc. Możecie już iść.

Wychodzimy z klasy. Marcin zamyka drzwi. Dzwonek na pierwszą lekcję jest za dwie minuty.

— To był ciekawy początek dnia. — zauważa Marcin.

To był najlepszy początek dnia w moim życiu!

— Tak. Było fajnie. — odpowiadam.

rozdział piąty

Klaudia zaprosiła mnie dzisiaj do kina. Stwierdziła, że powinniśmy się rozerwać przy jakimś hetero-romansidle. Wybraliśmy film Zanim się pojawiłeś, którego seans będzie o dziewiętnastej. Przejrzałem szybko opinie o tym filmie. Podobno jest to adaptacja książki o miłości opiekunki i chłopaka z porażeniem czterokończynowym. Chyba się załamię… Nawet inwalidę ktoś pokochał, a co ze mną? Piotrek wyluzuj. To tylko film.

Umówiliśmy się pod kinem dziesięć minut przed filmem, więc już stoję przy wejściu. Klaud jest punktualną osobą, więc za chwilę powinna przyjść. Spoglądam na telefon. Jeszcze piętnaście minut do filmu. Wkładam go do kieszeni i rozglądam się. W pobliżu przewijają się pojedyncze osoby. Żadnej znajomej twarzy.

Grupka rozchichotanych dziewczyn z gimnazjum wchodzi do kina. Czy nastolatki zawsze muszą się ze wszystkiego śmiać? Dostrzegam Klaudię. Macha mi z daleka. Podchodzę do niej i się ściskamy.

— Jak zwykle punktualny. — zauważa.

— Oczywiście.

Uwalnia się z mojego objęcia. Cała promienieje radością.

— Wchodzimy? — proponuję.

— Jasne.

Więc wchodzimy do środka. Od razu podchodzimy do kasy, gdzie jest jedynie sympatyczna pani.

— Dwa bilety ulgowe poproszę na Zanim się pojawiłeś. — mówię.

Starsza pani kliknęła kilka razy myszką i spojrzała na mnie.

— Które miejsca?

— Piąty rząd, miejsce czwarte i piąte. — odpowiada jej Klaud.

Kasjerka zaznacza te miejsca. Prosi o legitymacje i pieniądze. Podaję jej pieniądze za oba bilety.

— Dzisiaj ja stawiam. — mówię do Klaud.

Nic nie odpowiada. Uśmiecha się do mnie i podaje swoją legitymację kasjerce, ja wyciągam swoją i jej pokazuję.

— W porządku. Tu są wasze bilety.

Biorę oba do ręki. Zabieramy swoje legitymacje i idziemy do wejścia na salę. Kolejka składająca się z kilku osób oblężyła faceta, który kasował bilety.

— Spokojnie. Proszę państwa!

Tłum roześmianych nastolatek wchodzi na salę.

— Bilety. — mówi do mnie szorstkim głosem.

Podaję mu, a on odrywa fragment papieru. Oddaje mi bilety i razem z Klaud wchodzimy na salę. Jest mało osób. To dziwne, bo ten film podobno jest jednym z najlepszych filmów tego roku. Do rozpoczęcia seansu zostało jeszcze sześć minut.

Schodzimy do piątego rzędu, odnajdujemy swoje miejsca i siadamy.

— Nie mogę się doczekać! — piszczy podekscytowana.

— Spokojnie, bo wystraszysz innych.

— Mnie nie wystraszy.

Serce podchodzi mi do gardła. Patrzę w lewo i umieram. Marcin siada obok mnie.

— Hej Marcin! — wita go Klaud.

— Cześć. — mówię z opóźnieniem.

Uśmiecha się. Widocznie miał dobry dzień. Kuźwa… Dlaczego przyszedł akurat na ten film i to dzisiaj? Przypadek czy przeznaczenie? Nie ważne. Cieszę się, że siedzi obok mnie i nie wiem jak wytrzymam film.

— Czytaliście książkę? — pyta nas.

— Nie. — odpowiadam.

— Tak. — odpowiada Klaud.

O nie! Moja przyjaciółka zrobi na nim większe wrażenie niż ja.

— Jeżeli ten film będzie tak samo dobry jak książka to chyba się popłaczę na koniec.

Marcin i łzy? Nie wiedziałem, że może być taki wrażliwy.

Światła powoli gasną. Zaczyna się robić nastrojowo, a ja wiem, że moja wyobraźnia zaczyna wariować. Przez moment jest zupełnie ciemno. Serce wali mi jak oszalałe. Pojawiają się reklamy i w sali robi się przez to jaśniej. Zerkam ukradkiem na Marcina, który z uwagą ogląda reklamę Tymbarka. W ciemności wygląda tak cudownie. Nie mogę tak cały czas na niego zerać, bo może zauważyć. To będą ciężkie, ale jakże cudowne dwie godziny.

Film zaczyna się po dziesięciu minutach i już od pierwszej sceny czuję romantyczność filmu. Przypadkiem stukam się z kolanem Marcina. Nic nie mówi, tylko się uśmiecha.

Podczas romantycznych scen mam ochotę chwycić go za rękę, która zwisa mu z fotela. W ogóle nie mogę się skupić na fabule filmu, bo Marcin cały czas mnie rozprasza. Moja wyobraźnia zaczyna wariować (tak jak myślałem!).

Film się kończy. Zerkam na Marcina. Tego się nie spodziewałem… Płacze. Zerkam na Klaudię o której prawie zapomniałem. Też płacze. A ja? Prawie płaczę, ale w kinie się nigdy nie wzruszam i powstrzymuję łzy chociaż mam ochotę. Zakończenie filmu jest naprawdę wstrząsające i smutne.

— To było wspaniałe. — mówi Marcin i wyciera oczy rękawem.

— Cudowne. — komentuje Klaudia.

Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci filmem i ciągle jesteśmy w Paryżu z Lou Clark. Z kina wychodzimy jak zombie i siadamy na najbliższej ławce. Patrzę na Marcina i widzę, że powoli wraca z filmu.

— To niesamowite, że film może zmusić do głębokich refleksji. — stwierdza. — Przy książce nie czułem tego samego co teraz.

— To przez tą muzykę. — w końcu się odzywam. — Ed Sheeran i Imagine Dragons zrobili cudowne kawałki, które pasują do tego filmu.

Oczywiście w domu posłuchałem całego soundtracka Zanim się pojawiłeś.

— Masz rację. To przez muzykę. — mówi Klaud.

— No dobra. Nie smućmy się już. — próbuję jakoś rozwiać smutny nastrój. — To tylko film, a my jesteśmy w jednym kawałku i może pójdziemy na pizzę?

— Świetny pomysł! — stwierdza Klaud i na jej twarzy pojawia się ten cudowny uśmiech. — To gdzie idziemy?

— Proponuję „Porąbanego Drwala”.

Marcin wybucha śmiechem.

— Mamy tutaj taką śmieszną pizzerię?

— Tak.

— Okay. Wiecie co? Ja chyba nie pójdę, bo jutro rano muszę z mamą jechać na zakupy do wielkiego miasta.

Shit! A zapowiadało się tak fajnie. Marcin patrzy na mnie przez chwilę, a za chwilę przenosi wzrok na Klaud.

— Nie będziemy długo. Chodź z nami na chwilę. Będzie fajnie! — Klaud próbuje go przekonać.

— Muszę zrobić zakupy na moją imprezę urodzinową, która jest za tydzień w sobotę. Oczywiście was serdecznie zapraszam. Zaczynamy o osiemnastej.

A jednak będzie fajnie. Zaprosił mnie na urodziny. O jejku!

— Na pewno przyjdziemy! — prawie wykrzykuję.

Próbuję ukryć radość z zaproszenia, ale nie potrafię. Każda chwila, w której mogę być blisko niego jest wspaniałą chwilą.

— Cieszę się. — mówi patrząc na mnie.

Robi mi się gorąco. Wstajemy i idziemy w stronę ulicy.

— To do zobaczenia! — mówi Klaudia do Marcina.

Marcin ściska moją dłoń i uśmiecha się do Klaud. Idzie w lewo, a ja z Klaud w prawo do „Porąbanego Drwala”. Szczerze nie mam ochoty tam iść. Wolałbym pójść za nim dokądkolwiek, ale nie mogę tego zrobić swojej przyjaciółce. No więc idziemy do tej porąbanej pizzeri.

rozdział szósty

— Naprawdę nie wiem co mu kupić. — mówi Klaud zza półki.

Jesteśmy w sklepie i poszukujemy prezentów dla Marcina. Wieczorem jest jego impreza urodzinowa, a my ciągle nie mamy dla niego nic. Przez cały tydzień myślałem nad tym co mu kupić i miałem przeróżne pomysły: pakiet filmów, zestaw perfum itp. Doszedłem do wniosku, że to musi być coś niezwykłego, bo on jest niezwykły. Klaud ma podobny problem.

— Kompletnie nie wiem co mu kupić. — powtarza.

— Może kupimy mu jeden, wspólny prezent od nas?

Klaud wyłania się zza regału i do mnie podchodzi.

— Myślę, że to świetny pomysł. Skoro mamy taki problem z oddzielnymi prezentami to z jednym wspólnym powinno być trochę łatwiej.

— Pomyślmy. Co może mu się przydać?

Opiera się o mnie.

Naprawdę nie wiem co kupić Marcinowi. Dlaczego moja najlepsza, pomysłowa przyjaciółka też nie wie?

Idziemy do kolejnego sklepu z różnościami. Przeglądam kubki z imionami, figurki, ręczniki, gadżety erotyczne… Nic ciekawego tutaj nie ma.

— Piotrek, musimy coś mu kupić. Za pięć godzin zaczyna się przyjęcie, a my nie mamy żadnego prezentu.

— Wiem.

Rozglądam się po sklepie w nadziei, że coś fajnego rzuci mi się w oczy. Niestety… Nic ciekawego nie widzę.

Klaud stoi obok mnie i szuka czegoś w myślach.

— A może kupimy mu kilka bransoletek?

— Co?

— Nie zauważyłeś, że lubi bransoletki? Ma ich kilka.