Tatuaż z wężem - Jolanta Knitter-Zakrzewska - ebook

Tatuaż z wężem ebook

Jolanta Knitter-Zakrzewska

4,5

Opis

Tatuaż z wężem” to zbiór opowiadań, w których realizm splata się z metafizyką.
Tytułowy wąż to nie tylko wzór na skórze. Każde zdarzenie w naszym życiu jest jak tatuaż na duszy.
Jakie „tatuaże" nosisz w sobie?
Czy podobne do tych, które posiadają bohaterowie tych intrygujących opowiadań?



„Zabieg był bolesny, ale powoli zaczynałem zapominać o bólu. Liczył się efekt. Na ramieniu miałem ostro zakończony sztylet z rękojeścią wysadzaną czerwonymi rubinami, a wokół niego wił się wąż o dzikich, żółtych oczach, otwartej paszczy, z którego wyłaniał się wąski, rozdwojony na końcu, jadowity język.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 146

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Jolanta Knitter-Zakrzewska & e-bookowo

Projekt okładki: e-bookowo

 

 

ISBN: 978-83-8166-071-6

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Tatuaż z wężem

Przed sobą widziałem rubinowe kamienie. Nie wiedziałem już, czy to są klejnoty ze sztyletu, czy czerwone oczy węża. Były coraz bliżej, czerwień rozlewała się wszędzie jak poświata nieba w momencie zachodzącego słońca...

***

Zabieg był bolesny, ale powoli zaczynałem zapominać o bólu. Liczył się efekt. Na ramieniu miałem ostro zakończony sztylet z rękojeścią wysadzaną czerwonymi rubinami. Wokół niego wił się wąż o dzikich, żółtych oczach, otwartej paszczy, z której wyłaniał się wąski, rozdwojony na końcu, jadowity język. W pracy mój nowy tatuaż wywarł na wszystkich wielkie wrażenie. Nareszcie wyraziłem siebie. Swoją siłę. Wewnętrzną moc. Wydobycia wewnętrznych możliwości uczyłem innych. Podczas moich zajęć ludzie przechodzili transformację. Rzeźbiłem ich ciała, nadając im doskonalsze kształty i pobudzałem – w apatycznych z początku uczestnikach treningu – eksplozję energii. Porzucali starą skórę i zyskiwali nową. Jak wąż, który zrzuca starą warstwę skóry i zyskuje nową powłokę – lśniącą, z żółtymi, czerwonymi, błyszczącymi prążkami. Widziałem, jak uczestniczki zajęć patrzą z zachwytem na moje mięśnie i zatrzymują wzrok na sztylecie, po którym wił się wąż. Tatuaż wyszedł doskonale. Wrażenie było takie, jakiego oczekiwałem. Czułem się wyjątkowy, silniejszy. Dlatego naprawdę nie potrafię wytłumaczyć, skąd wzięły się tamte sny, które powoli kradły mi spokój, siłę, energię do działania...

***

Spałem na prawym boku, jak najbardziej lubię. W swojej komfortowo urządzonej kawalerce z czarną skórzaną kanapą, wielką plazmą na ścianie, czarnym stolikiem kawowym i białym segmentem z ażurowymi półkami czułem się zawsze świetnie. Listopadowy deszcz doskonale komponował się z nadciągającym snem. I wtedy go zobaczyłem. Mój wąż z ramienia drgnął, nieznacznie przesunął się w kierunku mojej szyi. Kiedy na niego spojrzałem – znieruchomiał. Nabrałem przekonania, że jego ruch był tylko moim złudzeniem. Poprawiłem kołdrę i znowu zamknąłem oczy, ponownie zapadając w głęboki sen. Wąż drgnął kolejny raz. Zanim zdążyłem zerwać się z łóżka, szybkim ruchem przedostał się z ramienia w okolice krtani i mocno zacisnął się wokół mojej szyi. Brakowało mi powietrza. Nerwowo otwierałem usta, a rękami próbowałem rozluźnić węzeł zaciskający się coraz mocniej wokół szyi. Walczyłem. Nie wiem nawet, jak długo to trwało. Wszystko przerwał dzwonek budzika. Otworzyłem oczy i z ulgą zobaczyłem, że tatuaż tkwi niewzruszony na swoim miejscu. Szyję mam wolną. Nie ma na niej żadnego węża. Czułem jedynie wielką kulę w gardle, która nieprzyjemnie utrudniała swobodne oddychanie. Spojrzałem na godzinę. Miałem niewiele czasu do rozpoczęcia pierwszego treningu. Przygotowania pozwoliły mi zapomnieć o całej sprawie, jednak kolejnej nocy sen się powtórzył. I następnej. Doszło do tego, że bałem się zasnąć. Zmęczony, znękany, zasypiałem dopiero nad ranem. Budziłem się wykończony ze ściśniętym gardłem. Rzadko chodzę do lekarza, ale to powtarzało się zbyt często. Diagnoza brzmiała: globus histericus. Lekarz zalecił odpoczynek, rozluźnienie, pozytywne myślenie. Potrafiłem się zaprogramować, w końcu byłem trenerem personalnym. Motywowałem nie tylko innych ludzi, ale przede wszystkim siebie. Zaostrzyłem liczbę treningów. Pozwoliły mi zapomnieć o głupiej historii z wężem. Spotkałem się też parę razy z biuściastą Pamelą, która z uwielbieniem wpatrywała się w mój kaloryfer na brzuchu. Którejś nocy obudził mnie jej krzyk. Akurat śniło mi się, że odrywam węża od swojej szyi, ściskam go z całej siły i wyrzucam z łóżka.

I nagle w ten sen wdarł się histeryczny krzyk Pameli. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak siedzi pod ścianą z potarganymi włosami, rozcierając czerwone ślady na ramionach i wrzeszczy. Kiedy zapytałem co się stało, powiedziała mi, że nagle zacząłem ją ściskać boleśnie za ramiona i wyrzuciłem ją z łóżka, aż potoczyła się pod ścianę. Przestraszyła się, że chcę ją zabić i zaczęła wrzeszczeć. Była trzecia nad ranem, kiedy zamówiłem jej taksówkę – kazałem wracać do siebie. Nie będzie mi tu wrzeszczeć po nocach i psuć opinii przed sąsiadami. Następnego dnia wróciłem do lekarza, który twierdził, że globus histericus zniknie sam, kiedy tylko odpocznę, zrelaksuję. Do tej pory nigdy nie zażywałem chemii, ale tym razem wziąłem chętnie receptę z lekami uspokajającymi i nasennymi. Jednak zanim je zażyłem, jeszcze raz postanowiłem spróbować walczyć z koszmarem sennym w sposób naturalny. Długi spacer wieczorny zazwyczaj był doskonałym lekarstwem na niepokój. Przeszedłem ze swojego osiedla, położonego pod lasem na obrzeżach miasta, aż do samego centrum, gdzie wznosiły się ku niebu odrestaurowane, przedwojenne kamienice, a wybrukowana aleja prowadziła deptakiem w dół, aż do małych sklepików z różnościami. Czego tam nie było? Sklep z antykami, gdzie na wystawie stał stary rosyjski samowar i posrebrzane filiżanki, galeria z ikonami, stragan z rękodziełem i antykwariat. Nie wiem, dlaczego wszedłem akurat do tego ostatniego sklepu. Nigdy nie czytałem książek. Była to dla mnie strata czasu. Wolałem zawsze czyn niż refleksję, wysiłek fizyczny od umysłowego. To chyba listopadowy deszcz, zimny, który zacinał ostro, padał pod kątem, jakby nagle zaczęła lecieć w moim kierunku setka srebrnych igieł, był impulsem, który mnie popchnął do schronienia się w ciepłym pomieszczeniu, oświetlonym żółtym, ciepłym światłem starej lampy. Za mahoniowym biurkiem w głębi sklepu, zastawionego aż po sufit regałami pełnymi starych książek, siedział niepozorny mężczyzna o czarnych oczach i przeszywającym wzroku. Rozglądałem się bezmyślnie, kiedy zapytał mnie, czy szukam jakiejś konkretnej książki.

– Ma pan coś o tatuażach?

Niewielki staruszek poderwał się ożywiony i szybkim krokiem podszedł do jednej z półek, wyciągnął grubą książkę i podał mi ją do ręki, otwierając na jednej ze stron.

Spojrzałem zdumiony na okładkę.

– Co mi pan tu daje? Biblię? To Biblia jest o tatuażach?

– Tak – odpowiedział krótko, skrzypiącym głosem, jakby ktoś otwierał długo nieużywaną furtkę, by wpuścić czytelnika do ogrodu słów.

Spojrzałem jeszcze raz na stronę, którą wskazywał chudą dłonią.

Stary Testament – Księga Kapłańska

„Nie będziecie się tatuować! Ja jestem Pan!” (Kpł 19,28)

– O co tutaj chodzi? Przecież wszyscy sobie robią tatuaże. Nie ma w tym nic złego!

– W tamtych czasach tatuaże wykonywano niewolnikom, żeby zaznaczyć, kto jest ich właścicielem. Bóg objawiający swoją wolę na Synaju wskazał na szereg praktyk pogańskich, kategorycznie zabraniając swojemu ludowi w to wchodzić. One są wymienione w Księdze Kapłańskiej. Jednym z zakazów jest tatuaż, obok czarów, nierządu oraz okultyzmu i wywoływania duchów. Moc i kategoryczność tych zakazów wyraża kilkakrotnie powtórzona formułka „Ja jestem Pan!”. Oznacza to, że Bóg jest święty i nie toleruje tego typu praktyk powiązanych z wierzeniami pogańskimi. Przykazanie, aby nie uszkadzać swojego ciała, jest wymienione razem z takimi zabronionymi czynami, jak konsultowanie się z czarownikami czy wróżbitami, wróżenie ze snów czy hańbienie swojej córki poprzez nakłanianie jej do nierządu. W tatuażach chodzi o akt buntu przeciwko nadprzyrodzonemu porządkowi, gdyż tatuowanie się charakteryzuje człowieka trwającego w swoich prawach do czynienia, cokolwiek mu się podoba, bez podporządkowania swojego życia Bogu. Symbolizuje odrzucenie świętości ciała człowieka. – Staruszek mówił powoli i spokojnie, a jego głos wyzbył się chrypki, zdawał się płynąć jak strumyk w lesie. – Człowiek jest świątynią Boga i Duch Boży mieszka w nas – ciągnął staruszek, nie zważając zupełnie na moje zniecierpliwienie. – Tak naprawdę chodzi o złamanie pierwszego przykazania – absolutnie święty Bóg pragnie zamieszkać w nas i nie życzy sobie, byśmy niszczyli swoje ciało, które staje się Jego świątynią.

– Brednie jakieś! Wszyscy mają tatuaże! – burknąłem i ruszyłem w kierunku wyjścia.

– Nasza dusza jest pełna tatuaży. Każde spotkanie, przeżycie, wydarzenie, obraz, wiersz – wszystko zostaje w duszy. Nasza dusza jest tym, co widzimy, czego słuchamy, z kim rozmawiamy...

Wyszedłem bez słowa, a stary antykwariusz jeszcze coś gadał pod nosem. Nic mnie to nie obchodziło. Jaka dusza?! Mamy tylko ciało. Nic więcej. I trzeba wybrać sobie tatuaż, który nas wyróżni z tłumu, określi nasze „Ja”.

Deszcz padał jeszcze bardziej, ale nie zważając na zimne krople przeszedłem całe Stare Miasto, centrum pełne galerii handlowych, aż dotarłem na swoje osiedle pod sosnowym lasem. Odetchnąłem głęboko powietrzem przesyconym wilgocią i powtórzyłem sobie kilkakrotnie, że będę spał dobrze, bez powtarzającego się koszmaru. W końcu to ja byłem Bogiem dla samego siebie.

***

Poduszka pachniała świeżym powietrzem, ziemią po deszczu, bowiem cały dzień wietrzyłem mieszkanie. Zasnąłem bardzo szybko. I niestety równie szybko wąż z mojego ramienia przedostał się na szyję i zacisnął się wokół krtani jak pętla. Ostatkiem sił łapałem oddech, a kiedy się obudziłem, zlany zimnym potem, znowu czułem wielką kulę w gardle. Nałykałem się tabletek nasennych. Dzięki nim dotrwałem do rana. Następnego dnia byłem tak zmęczony, że odwołałem zajęcia i podjąłem decyzję o usunięciu węża. Zrobię sobie jakiś innym tatuaż w tym miejscu. Motywów jest wiele. Pomyślałem o orle, skrzydłach, które symbolizowałyby uwolnienie od ciężaru ziemskich trosk. Okazało się, że usunięcie tatuażu jest trzy razy droższe od jego zrobienia. Wpadłem do banku, by podpisać umowę kredytową i umówiłem się na serię zabiegów w salonie laserowego usuwania tatuaży. Byłem zadowolony z całego dnia. To lubię. Określić plan działania i zrealizować go w stu procentach. Następnego dnia pieniądze na usunięcie węża miałem już mieć na swoim koncie. Jestem Panem swojego życia i nikt mi nie będzie mówił, że jest inaczej!

***

– Halo, pogotowie? Proszę przyjechać na ulicę Sosnową 12 mieszkania 2, nowe osiedle pod lasem, mój sąsiad wzywał pomocy, a kiedy weszłam do mieszkania, zobaczyłam go nieprzytomnego na łóżku!

– Już jedziemy, proszę czekać.

***

Ekspres Wieczorny, 12 listopada 2019 roku.

„Uwaga!

Apeluje się do mieszkańców osiedla przy lesie, szczególnie mieszkańców ulicy Sosnowej do zachowania szczególnej ostrożności. Jeden z mieszkańców zmarł dzisiaj o godzinie 06:00 rano we własnym mieszkaniu. Na szyi denata znaleziono ślad po ukąszeniu egzotycznego zwierzęcia. Bezpośrednią przyczyną zgonu był jad węża. Do tej pory nie odnaleziono gada. Podejrzewa się, że zmarły mężczyzna nielegalnie trzymał w domu jadowitego węża, który uciekł z mieszkania. Trwają jego poszukiwania. Prosimy o zachowanie ostrożności!”

Widzieć więcej

Pomieszczenie tonęło w półmroku. Musiałem przyzwyczaić wzrok do ciemności, a wtedy zobaczyłem schody bez poręczy. Z dołu unosiły się opary, jakby mgła materializowała się, gęstniała, przesłaniała całą rzeczywistość...

***

Nazywam się Paweł Szawelski. Zawsze uważałem, że człowiek to tylko mózg i ciało. Nic więcej. Po śmierci idzie do piachu i na tym się wszystko kończy. Nigdy nie miałem przeczuć, nie wierzyłem w anioły, nie miałem nawet snów. Żadna sfera niematerialna dla mnie nie istniała. Tym bardziej nie wiem, nie rozumiem, dlaczego akurat mnie musiało się coś takiego przytrafić... Taki dar? A może raczej przekleństwo?

***

Byłem kawalerem dobiegającym czterdziestki. Pracowałem jako programista. W pracy nie było ani jednej kobiety, więc trudno mi było kogokolwiek poznać. Kumpel namówił mnie na to, bym wziął udział w tzw. szybkich randkach. Podczas jednego spotkania można poznać kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt dziewczyn i wybrać kogoś, kto będzie najbardziej nam odpowiadał. Wtedy, podczas tego wieczoru, po raz pierwszy zacząłem widzieć więcej...

***

Sala kawiarniana, w której organizowano szybkie randki była dosyć obszerna, zastawiona okrągłymi stolikami, na której stały czerwone lampki. Zamówiłem wodę mineralną. Chciałem naprawdę kogoś poznać, ale tempo było dla mnie zbyt szybkie. Zanim zdążyłem usłyszeć do końca odpowiedź na zadane pytanie, moja rozmówczyni biegła do kolejnego stolika, robiąc miejsce swojej następczyni. Ania, Zosia, Iwona, Klaudia, Pamela... Blondynka, ruda, brunetka, szatynka... Jedna marzyła o wakacjach w Tunezji, druga o Lazurowym Wybrzeżu, malowały paznokcie lakierem hybrydowym, miały makijaż permanentny, żółte szpilki, czerwone żakiety. Rozbolała mnie głowa. Poprosiłem o przerwę. Podszedłem do baru. Zamówiłem setkę wódki. Jeden łyk. Drugi. Wróciłem na swoje miejsce. Zakręciło mi się w głowie, pociemniało w oczach, szybko usiadłem, żeby nagle nie paść na kawiarnianą posadzkę. Na przeciwko mnie usiadła dziewczyna w różowej sukience z dekoltem w kształcie łezki. Spojrzałem na nią. Mocno umalowane usta, brwi narysowane nad oczami jak skrzydła jaskółki, dolepione rzęsy. Niby widziałem jej twarz, widziałem, jak usta poruszają się i jakieś słowa się z nich wydobywają, ale wypudrowana twarz rozpadła się nagle przede mną na dwie części jak kurtyna odsłaniająca inną rzeczywistość. Przede mną otworzyła się wielka wyrwa, przepaść między oblodzonymi górami, w dół wiodły schody bez poręczy. Zerwałem się na równe nogi. Szklanka z wodą mineralną spadła na ziemię i roztrzaskała się na drobne kawałki. Ruszyłem do wyjścia, przeciskając się przez kolorowy tłum, udający świetny humor. Wybiegłem w chłodną noc, oddychałem łapczywie, bicie mojego serca powoli wracało do normalnego rytmu.

***

Kumple w pracy pytali mnie: „jak było?” i „czy wyrwałeś jakąś laskę?”. Odpowiadałem zdawkowo, że tempo nie dla mnie i za duży tłum. Nikomu nie powiedziałem o tym, co mi się tam przytrafiło. O tym, że nagle zobaczyłem kogoś w jego najbardziej ukrytym środku. Kto by to zrozumiał? Ja nawet tego nie rozumiałem. Wolałem zapomnieć. Udawać, że się nic nie stało. Im więcej dni minęło od tamtego wieczoru, tym bardziej potrafiłem sobie wytłumaczyć w sposób racjonalny, że ta wizja wynikała z zaduchu panującego w sali, zbyt szybko wypitej wódki, stresu, zmęczenia. Z każdym kolejnym dniem to, co było traciło kontury, zacierało się, odchodziło w niebyt. Aż do dnia, w którym szef wezwał mnie do swojego gabinetu. Był czerwony z wściekłości, zarzucał mi, że mam w dupie terminy, a dla niego termin to priorytet. Chodziło o poprawki oprogramowania dla jednej z firm, z którą współpracowaliśmy. Faktycznie spóźniałem się, ale to wynikało z faktu, że początkowo poprawkami zajmował się dział marketingowy i z opóźnieniem przekazał całość programistom. Już miałem wytłumaczyć szefowie tę sytuację i zapewnić, że dzisiaj skończę powierzone mi zadanie, ale kiedy spojrzałem mu w oczy, zobaczyłem łóżko z przybrudzoną pościelą, butelki po wódce walające się przy stole, popielniczkę pełną niedopałków. Na podłodze leżał mężczyzna w rozciągniętym podkoszulku. Przyjrzałem mu się bliżej. To był mój szef. Kontrast był porażający. Siedział przede mną człowiek w granatowym garniturze i białej koszuli z francuskimi mankietami, z posrebrzanymi spinkami, a w środku widziałem faceta, który nie radził sobie z nałogiem alkoholowym.

– Pobladłeś, dobrze się czujesz? – głos szefa odzyskał normalne brzmienie, zniżając się od kilka decybeli. – Dobra, powiedziałem, co musiałem, wracaj teraz do pracy.

Wyszedłem w pośpiechu z gabinetu. Wieczorem wytłumaczyłem to sobie stresem. Telefon oderwał mnie od niepokojących myśli. Dzwoniła jedna z dziewczyn z szybkich randek. Chciała się spotkać. Zgodziłem się. Nie chciałem być tego wieczoru sam.

***

Miała na imię Nicola. Dużo mówiła. Odpowiadało mi to. Potok słów skutecznie zakrywał falą niepokojące mnie wspomnienie z gabinetu szefa. Nicola miała jaskrawo rude włosy, różę wytatuowaną na szyi i czerwone, pięknie wykrojone usta. Opowiadała o swoim poprzednim związku. Chłopak jej nie doceniał, nie dbał o nią, a ona zasługuje na więcej. Dowiedziałem się, że pracuje jako telemarketerka. Ludzie uwielbiają jej aksamitny głos. Ma dobre wyniki sprzedażowe. Od mężczyzny oczekuje, że będzie potrafił jej coś zaoferować. Ma dosyć słabeuszy bez grosza przy duszy. Pytała o to, czym się zajmuję. Spojrzałem w jej oczy. Odetchnąłem z ulgą, że nie mam żadnej wizji jej wnętrza. Ale wtedy stało się coś okropniejszego. Jeszcze straszniejszego od obrazu ziejącej pustki ze schodami bez poręczy. Usłyszałem jej myśli: „kurwa, znowu jakiś pętak bez pieniędzy. Nie zabierze mnie do Egiptu ani nie ma domu. Jak on w ogóle wygląda, jak drętwy pedał, nawet nie ma tatuażu ani glanów”. Nie obchodziło mnie, co sobie o mnie jeszcze pomyśli, kiedy bez słowa wstałem od stolika i wyszedłem.

Tej nocy dręczył mnie okropny niepokój. Zastanawiałem się, co się ze mną dzieje. Skąd pochodzi mój dar? Jaki dar? Oglądać ludzkie wnętrza i słyszeć ich myśli, to było przekleństwo. Nie mogłem zaznać spokoju. Pociłem się, trząsłem z niepokoju, w końcu wyczerpany zasnąłem nad ranem. Mocna kawa, czarna bez mleka postawiła mnie na nogi. Wolałem jednak jechać do pracy autobusem. Czułem się zbyt rozkojarzony i osłabiony, by prowadzić samochód. Wsiadłem do autobusu numer 66. Usiadłem pod oknem. Po chwili obok mnie usiadła starsza pani w zielonym płaszczu. Spojrzałem na nią przelotnie i zobaczyłem cmentarz z maleńkim grobem, a dalej przewrócony konar drzewa wydrążony w środku. Wstałem i przeszedłem na koniec autobusu. Kilka nastolatek chichotało przy drzwiach. Miałem nadzieję, że ich beztroska poprawi mi humor. „Jak ja nienawidzę tej suki, odbiła mi chłopaka, a teraz udaje świętoszkę” – usłyszałem wyraźny szept dochodzący od milczącej dziewczyny, która przysłuchiwała się żartom dwóch pozostałych. Spojrzałem na tę, która opowiadała o memie na Facebooku. Zobaczyłem w niej różowy dywan z frędzelkami, porozstawiane na podłodze lakiery do paznokci, na biurku porozrzucane zeszyty z trupimi czaszkami na okładkach. Zrobiło mi się duszno. Wysiadłem na najbliższym przystanku. Zadzwoniłem do szefa, prosząc o jeden dzień urlopu. Kiedy ten koszmar się skończy? Czy zawsze już będę widział te okropne wnętrza i słyszał wulgarne słowa? Do tego ten nieustanny niepokój. Może to od upału. Żar lał się z nieba. Był środek lata, nic w tym dziwnego. Nie wierzę w Boga, nie chodzę na msze, ale w tamtej chwili skusił mnie półmrok i przyjemny chłód dochodzący z wnętrza kościoła. Zatrzymałem się przy półotwartych drzwiach. Pot spływał mi ciurkiem po skroniach. Postanowiłem wejść, żeby odpocząć w chłodzie ciemnej niszy. Usiadłem w ławce. Zasłoniłem twarz rękami. Nawet tutaj się bałem, że zaraz zobaczę jakiś dziwny obraz, który będzie mnie potem prześladował i wykańczał.

– Dobrze się pan czuje? – To był głos kobiety, która zatrzymała się przy mojej ławce.

Podniosłem głowę. Spojrzałem na nią. Miała niebieskie oczy, długie, ciemne włosy i niebieską sukienkę do kolan.

– Proszę – podała mi chusteczkę.

Otarłem nią skronie. Chciałem podziękować, ale kiedy ponownie na nią spojrzałem, nie mogłem wypowiedzieć ani jednego słowa. Zamiast jej oczu, włosów, sukienki – zobaczyłem białego gołębia. Ale najważniejsze było to, co odczułem – spokój. Upragniony spokój, ukojenie.

– Może od upału ciśnienie panu spadło? – pytała dalej. – Tutaj niedaleko jest kawiarnia. Mają świetne espresso...

Wyszliśmy razem z kościoła.

– Mam na imię Weronika – powiedziała z uśmiechem.

***

Pół roku później.

– Ja, Paweł, biorę ciebie, Weroniko, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci.

Kiedy Weronika wypowiadała słowa przysięgi, znowu zobaczyłem białego gołębia. To była ostatnia wizja. Nigdy później już nie widziałem wnętrza ludzi, nie słyszałem ich słów. Byłem uwolniony. Odzyskałem spokój.

Ciemne Doły

Wycieraczki w samochodzie pracowały jak szalone. Strugi deszczu spływały nieprzerwanie po szybie. Nie było widać drogi. Musiałem włączyć długie światła i wtedy zobaczyłem te dwie twarze... Zadrżałem z przerażenia...

***

– Tylko nie jedź przez miejscowość Ciemne Doły. W ciągu ostatnich kilku lat ciągle zdarzało się, że ludzie porzucali tam swoje samochody i uciekali w nieokreślonym kierunku. Kilku zmarło na zawał serca, wielu postradało zmysły. A ich samochody znikały bez śladu. Tam, w tej miejscowości, jest coś dziwnego. Nie jedź tamtędy!

Czy jako dziennikarz, fotoreporter mogłem przestraszyć się takich ostrzeżeń? To podziałało na mnie wręcz odwrotnie. Kusiło. Pobudzało ciekawość. W październiku po raz pierwszy przeczytałem wzmiankę o mężczyźnie, który zakopał się w błocie na polnej drodze biegnącej przez Ciemne Doły. Chciał skrócić sobie dojazd do miejscowości, w której mieszkał. Porzucił samochód, pieszo dotarł do stacji benzynowej i tam zmarł z powodu rozległego zawału serca, jak stwierdził lekarz z pogotowia, lub z przerażenia – jak upierali się naoczni świadkowie. Bełkotał coś o potworach, które chciały go pochwycić, ale zdołał im uciec. Co ciekawe jego samochód nigdy nie został odnaleziony. Poszperałem w Internecie i znalazłem jeszcze kilka podobnych zdarzeń w okolicy Ciemnych Dołów. Miałem ochotę od razu wyruszyć w drogę, by nakręcić fotoreportaż o tym mrocznym miejscu, jednak musiałem najpierw dokończyć kilka artykułów. Rozliczyłem się ze zleceń w połowie listopada i dopiero wtedy wrzuciłem sprzęt do bagażnika swojego samochodu i ruszyłem w kierunku tej frapującej miejscowości. Liczyłem na zmontowanie ciekawego reportażu. Pewnie będę pierwszym, który bezpiecznie przejedzie przez Ciemne Doły i jeszcze opisze tę miejscowość, rozwiewając ciemną chmurę mrocznej tajemnicy, jaka ciążyła nad tym miejscem.

***

Zaraz po przekroczeniu tablicy przy drodze z napisem Ciemne Doły, połączyłem się z kolegą prowadzącym w telewizji program „Najdziwniejsze miejsca na świecie” na żywo. Przełączyłem się na transmisję i rozpocząłem komentowanie:

„Jest godzina 21:00. Listopadowy, czarny wieczór. Deszcz tnie pod kątem i bezlitośnie zalewa szyby samochodu. Wycieraczki pracują bez wytchnienia. Włączam długie światła, żeby zobaczyć chociaż skrawek drogi. Poza tym nic się nie dzieje.”

Nagle coś szarpnęło wozem, zaklinowałem się w fałdzie błota, przycisnąłem gaz, ale nie mogłem ruszyć z miejsca. Wtedy w szybę coś stuknęło...

„Co jest, kurwa...”

***

Wiadomości telewizyjne, 22.11.2019.

„Przerywamy na chwilę program, by podać najpilniejszy komunikat. Dzisiaj około godziny 21:00 urwał się kontakt z dziennikarzem naszej telewizji. Maciej Kowalczyk zaginął bez wieści w miejscowości Ciemne Doły. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, co wydarzyło się w tej miejscowości około godziny 21:00 w dniu 22 listopada 2019 roku, proszony jest o kontakt z policją.”

***

Pierwsze, co pomyślałem po odzyskaniu przytomności, to „jestem w piekle”. Pochylało się nade mną dwóch diabłów o potwornych fizjonomiach. Dwie identyczne twarze o zajęczych wargach, odsłaniających ostro zakończone, pokruszone zęby. Jeden z nich zbliżył do mnie swoją rękę. Miał tylko trzy palce, a barki były tak krzywe, jakby dźwigały na kiju wiadra, jedno puste, drugie wypełnione niewyobrażalnym ciężarem. Bliźniacza twarz, oprócz zajęczej wargi, straszyła bielmem na oku. Druga źrenica była nieprawdopodobnie wielka, a tęczówka tak jasno błękitna, że zdawała się być przeźroczysta. Co takiego zrobiłem, że znalazłem się w piekle? W kalejdoskopie wspomnień mignęła mi przez chwilę moja była żona, którą zostawiłem, kiedy była w ciąży, dla koleżanki z pracy. Mignęła mi też ta koleżanka, z którą rozstałem się, kiedy poznałem aktorkę z miejscowego teatru. Mignęła mi moja matka, której nie odwiedziłem od dwóch lat. Wstydziłem się tej zapadłej wsi, w której utknęła na stare lata. Czy to za to? Czy to dlatego? Próbowałem wstać, ale ręka z trzema palcami pochwyciła mnie i przygniotła z powrotem do łóżka. A potem nagle te dwa diabły odstąpiły ode mnie, a moim oczom ukazała się postać korpulentnej kobiety bez brody. W jej miejscu miała chustę dziwnie zawiązaną, która nieskutecznie zakrywała dziwny, szokujący wręcz ubytek.

– Leż pan spokojnie, szok pan przeżył, musi pan odpoczywać. Rosołu zaraz podam, to siły wrócą. – Głos tej kobiety nie pasował zupełnie do jej twarzy, brzmiał kojąco, dobrotliwie i ciepło.

– To ja nie jestem w piekle?

– Jakie piekło, toż to Ciemne Doły są. Zakopał się pana samochód w błocie. Synowie moi przyszli z pomocą, a pan na ich widok jak z procy z auta wyleciał, przewrócił się i uderzył w kamień przydrożny. Synowie moi nieprzytomnego musieli pana do domu przydźwigać. Ot, co. Życie samo, a nie piekło. Co pan, rozum stracił?

Poczułem się szczęśliwy. Poczucie straty życia i jego nagłe odzyskanie wypełniło mnie taką radością, o jaką nawet siebie nie podejrzewałem. Zjadłem rosół i zapadłem w sen. Śniła mi się droga, rozmokła od deszczu, dwie twarze z zajęczą wargą, bielmem na oku, a potem ręce wielkie, jasne jak dwie kromki chleba, które niosą talerz pełen pachnącej strawy, która przywraca umarłych do życia. Następnego dnia znowu jadłem rosół i czułem się już na tyle dobrze, że mogłem stanąć na własnych nogach. Usiadłem w kuchni przy drewnianym stole przykrytym ceratą w kwiatki. Kobieta bez brody krzątała się przy starym piecu, stukając pokrywkami od garnka, mieszając drewnianą łyżką w cudownie pachnącym bigosie.

– Sami tu mieszkacie? – zagadnąłem.

– Ano, sami. Tylko ja i moich dwóch synów. Bliźniacy nieszczęśliwie okaleczeni na ciele. Ale moi najukochańsi. Cały mój świat.

– Tacy się urodzili czy jakiś wypadek mieli? – Byłem coraz bardziej ciekawy historii tej rodziny. Pod stołem włączyłem dyktafon. Już układałem w głowie scenariusz programu.

– Tacy się urodzili. Arkadiusz i Aleksander. Ale to nie ich wina. Ani nie moja. To wina dyrektora fabryki, w której pracowałam. Mój mąż jak ich zobaczył, to na drugi dzień wrzucił swoje rzeczy do torby i wyjechał. I niech mi pan powie, co z niego za mąż? Ludzie powinni być razem na dobre i na złe. Ale on chciał być tylko na dobre. I tylko jak przyjdzie czas na złe, dopiero wtedy poznamy drugiego człowieka. Prędzej nie.

– Dlaczego wina dyrektora fabryki?

– Ciemne Doły to była mała miejscowość po PGR-owska. Kiedy Państwowe Gospodarstwo Rolne zlikwidowali w latach dziewięćdziesiątych, to nie było tutaj już nic. Ani pracy, ani autobusu, choćby jednego do miasta. Nic. Bieda. Ludzie masowo wyjeżdżali. Aż nagle przyjechał taki wielki pan w garniturze. Fabrykę otworzył. Bezrobotne kobiety poprzyjmował. Po tyłkach klepał i premię dawał, jak kto po godzinach zostawał. To była fabryka numerków. Produkowaliśmy numery na drzwi, furtki, szyldy. Wszystko zdobione złotą farbą. Świeciła się, aż miło było patrzeć. Nikt wtedy nie wiedział, że pan dyrektor do farby dodawał związki radu, żeby ten efekt świetlistości uzyskać. Ja i inne pracownice koniuszkiem języka zwilżałyśmy pędzelek z farbą, żeby precyzyjnej malować. Kilkanaście z nich zmarło wkrótce na raka szczęki. Mnie uratowali. Amputowali fragment szczęki. Potem przyjmowałam chemię. Ale ja w ciąży wtedy byłam. I dzieci się chore urodziły. Arkadiusz ma tylko po trzy palce, zajęczą wargę, szpotawe nogi, a Aleksander też usta niekształtne, bielmo na oku, garb jak Quasimodo. Zamieszkaliśmy z dala od ludzi. W opuszczonej leśniczówce. Do szkoły nie poszli. Sama ich uczyłam. Żyć trzeba z czegoś, więc chłopcy drogę rozkopali i przejezdni grzęźli w koleinach. Porzucali swoje samochody, a moi synowie później zmieniali kolor, tablice rejestracyjne i sprzedawali znajomemu z warsztatu samochodowego. Ludzie tak się bali brzydoty, że zmysły tracili. Na zawał serca umierali ze strachu. Samochody porzucali, biegli na oślep przed siebie. Pan tak samo się zachował. Pięknych się na piedestał wynosi, nawet jeśli są szkaradni w środku, a brzydkich poniewiera, nie zważając na ich dusze. Pan tak samo się zachował.

– Ale ja jestem inny. Zrobię bohaterów z pani synów. Wystąpią w programie. Opowiedzą o swoim życiu.

– Oni niewiele mówią.

– To pani może opowiedzieć.

– Nie zgadzam się. Nie pozwolę, żeby pan widowisko z nich zrobił. Jak na jarmarku, gdzie pokazywano okaleczonych ludzi ku uciesze gawiedzi.

– To jest telewizja, a nie jarmark. Sława, pieniądze.

– Nie – odparła twardo kobieta. Zniknął jej łagodny ton. Głos był teraz piskliwy i ostry jak brzytwa.

– Pani synowie są dorośli. Oni zadecydują.

Wstałem od stołu, poszedłem do Aleksandra i Arkadiusza, który ucieszyli się z mojej propozycji wystąpienia w programie telewizyjnym. Pozowali do zdjęć. Niewyraźnie, ale z zapałem opowiadali o swoich ulubionych markach aut.

Ich matka stanęła w drzwiach. Nic nie mówiła. W końcu głosem, który odzyskał minioną życzliwość, zaprosiła wszystkich na kolację.

***

Był rosół, ciemny chleb, świeże masło i wino domowej roboty. Po kolejnej szklance poczułem, że muszę się położyć. Śniłem już o moim reportażu. Będę pierwszym, który odkrył tajemnicą Ciemnych Dołów. Po tym newsie odbiorę statuetkę dla najlepszego reportażysty...

***

Wiadomości telewizyjne, 30 listopada 2019.

„Przerywamy program telewizyjny, by podać informację o nagłej śmierci naszego dziennikarza, reportera Macieja Kowalczyka. Jego ciało zostało dzisiaj odnalezione przez grzybiarza w lesie oddalonym kilometr od Ciemnych Dołów. Przyczyny i okoliczności jego śmierci nie zostały jeszcze ustalone. Jego samochód i sprzęt telewizyjny nie został odnaleziony. Żegnamy wybitnego dziennikarza. Łączymy się w bólu z rodziną i bliskimi Macieja Kowalczyka.”

Meble gdańskie