Tam, gdzie rodzi się miłość - Edyta Świętek - ebook + książka

Tam, gdzie rodzi się miłość ebook

Edyta Świętek

4,4

Opis

Tajemniczy wróg od lat czyha na rodzinę Hajdukiewiczów. W zemście za urojone krzywdy, daleki krewny postanawia odpłacić się swojemu kuzynowi, kierując swój gniew na jego dzieci.

Daria od dzieciństwa trzymana była przez swoją rodzinę w złotej klatce. Groźba wisząca nad dziewczyną stała się jeszcze realniejsza, kiedy dwaj jej najstarsi bracia stracili życie. W obawie o jej bezpieczeństwo, rodzice nie pozwalali Darii samotnie opuszczać rodzinnej willi, za jedyną namiastkę wolności dając jej możliwość pracy w będącym ich własnością hotelu „Zacisze”.

Przygnieciona ciągłym nadzorem Daria postanowiła wyrwać się spod rodzicielskiej kurateli. Kiedy w „Zaciszu” poznaje Marka – nieco tajemniczego mężczyznę, który usilnie stara się zwrócić na siebie uwagę dziewczyny – pozwala, aby głos serca stłumił rozsądek…

Daria, z powodu groźby wiszącej nad jej rodziną, od dzieciństwa trzymana była przez rodziców pod ciągłym nadzorem. Jednak kiedy poznaje Marka – nieco tajemniczego mężczyznę, który usilnie stara się zwrócić na siebie uwagę dziewczyny – pozwala, aby głos serca stłumił rozsądek…

Patronat: Pisaninka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (59 ocen)
35
15
5
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
cezary321

Dobrze spędzony czas

Polecam
00

Popularność




Copyright © Edyta Świętek

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja

Joanna Pawłowska

Projekt okładki

Iza Szewczyk

Zdjęcie na okładce

http://pl.depositphotos.com/ SimpleFoto

http://pl.depositphotos.com/ Kruchenkova

Skład, łamanie, przygotowanie wersji elektronicznej

Maciej Drozdowski

Wydanie I

ISBN 978-83-7674-331-8

Wydawnictwo Replika

ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo

tel./faks 61 868 25 37

[email protected]

www.replika.eu

— Superanda omnis fortuna ferenda est

(Trzeba umieć pogodzić się z losem)

Prolog

Daniel Hajdukiewicz był tak znużony kilkugodzinną podróżą, że marzył tylko o tym, aby wziąć szybki, odprężający prysznic i z kieliszkiem koniaku w dłoni zasiąść przy kominku. Ostatnio jego siostra, Daria, pożyczyła mu niezły thriller. To było tuż przed wyjazdem do Londynu na aukcję w Christie’s, gdzie, jako wielki pasjonat żeglugi dalekomorskiej, licytował dziennik pokładowy „SS Mackay-Bennett” – statku, który został wysłany na ratunek pasażerom Titanica. Nie nabył go, gdyż cena woluminu znacznie przerosła jego możliwości finansowe. Połakomił się jednakże na zdjęcie wydobyte z wraku transatlantyku, przedstawiające niezidentyfikowaną damę w ciemnym kapeluszu.

Wyjeżdżając, miał świadomość, że prawdopodobnie nie zdoła zakupić dziennika. Skusiła go jednak możliwość obejrzenia eksponatu na wystawie oraz wzięcia udziału w aukcji. W pierwszej fazie, gdy cena nie wywoływała zawrotów głowy, odczuwał przyjemny dreszczyk emocji za każdym razem, gdy przebijał kontrlicytatorów. Niestety środki, którymi dysponował, były mizerne w stosunku do dalszego rozwoju sytuacji – musiał zatem odpuścić. Nie uważał wyjazdu za stratę czasu, lubił takie wyprawy. Każda możliwość ucieczki od problemów rodzinnych była na wagę złota.

Drewniane schody zatrzeszczały pod naporem stóp. Daniela zawsze urzekał ten dźwięk, w przeciwieństwie do klekotu leciwej windy z kratowaną klatką kabiny. Mimo zmęczenia, nie korzystał z dźwigu, ponieważ myśl o tym, aby wsiąść do nadgryzionej zębem czasu maszynerii, przyprawiała go o gęsią skórkę. Nawet częste przeglądy techniczne urządzenia nie przekonywały mężczyzny do zmiany zdania. Omijał windę szerokim łukiem – dosłownie, gdyż klatka schodowa wiła się spiralnie wokół szybu.

Wszedł na trzecie piętro kamienicy w Ustrzykach Dolnych, gdzie przed rokiem, ku niezadowoleniu ojca, nabył mieszkanie. Ojciec wyrzucał mu egoizm oraz dezercję w czasie, gdy był potrzebny rodzinie, lecz on czuł, że potrzebuje przestrzeni. Dochodził do swoich drzwi, gdy schody na parterze znowu zatrzeszczały. Widać jeszcze jakiś mieszkaniec kamienicy wracał do domu późną nocą.

Mężczyzna wyjął z kieszeni klucze i zachrobotał mechanizmem zamka. Porzucił w przedpokoju niewielką walizkę i udał się do salonu, gdzie od razu spełnił marzenie o kieliszku koniaku – łyk alkoholu przyjemnie rozgrzał mu wnętrzności. Odstawił opróżnione szkło na stolik. Podszedł do kominka, chwaląc w duchu przezorność, która nakazała mu przygotowanie paleniska przed wyjazdem. W ciszy mieszkania rozległ się trzask zapałki. Kroki na klatce schodowej ucichły, cała kamienica pogrążona była we śnie.

Nie czekając, aż ogień rozpali się na dobre, poszedł do łazienki, aby wziąć prysznic. Patrząc w zaparowane lustro, stwierdził, że odpuści sobie golenie – równie dobrze może to zrobić rano, zanim wyjedzie do „Zacisza”. Wysuszył ręcznikiem rudą czuprynę.

Daniel nigdy nie miał powodzenia u dziewczyn, gdyż jako jedyny z Hajdukiewiczów nie wyróżniał się atrakcyjną powierzchownością. Był najstarszy z piątki rodzeństwa. Każde z nich − z wyjątkiem Darii, która była łudząco podobna do matki − odziedziczyło po ojcu męskie, klasyczne rysy twarzy. Cała rodzina, pominąwszy tatę, obdarzona została przez naturę rudymi włosami. Młodsi bracia i siostra mieli ciemno-rude, prawie kasztanowe włosy i zielone tęczówki – podobnie jak ich matka, Danuta. Daniel odstawał od reszty: oczy miał bladej, wodnisto-niebieskiej barwy, ponadto był najbardziej piegowaty ze wszystkich. Bracia nosili krótkie, proste fryzury – jego włosy miały najokropniejszy, jasnorudy odcień, do tego kręciły się niesfornie, powodując frustrację mężczyzny. Gdy uczył się w liceum, rówieśnicy wciąż mu dokuczali. Tak działo się do czasu, aż został wysłany przez ojca na treningi sportów walki – wówczas wszystko się zmieniło, prawo pięści zapewniło mu święty spokój. Budowę ciała także miał inną od rodzeństwa – bardziej atletyczną − i przynajmniej to było powodem jego zadowolenia, gdyż na tle wysmukłych braci wyglądał jak prawdziwy osiłek.

Kończył ubierać się w pidżamę i szlafrok, gdy odniósł wrażenie, że słyszy skrzypnięcie podłogi. Zamarł w bezruchu, nasłuchując, ponieważ od lat uczony był czujności. Wytężył słuch, lecz poza trzaskami dochodzącymi z kominka nie dobiegły go żadne odgłosy.

Daniel pokręcił głową.

– Najwyższa pora skończyć z paranoją, która nas dopadła. Ojciec przesadza z tym poczuciem zagrożenia – stwierdził.

Wrócił do salonu. Ogień w kominku buzował aż miło, rozświetlając tonące w półmroku pomieszczenie. Mężczyzna usiadł w fotelu i sięgnął po drugi kieliszek koniaku oraz książkę.

Od lat cierpiał na bezsenność, więc nawet wielogodzinna podróż nie była w stanie zagnać go do łóżka. Wiedział dobrze, że gdyby teraz się położył – pobudzony rześkim prysznicem − to aż do bladego świtu nie mógłby zmrużyć powiek. Lepiej więc było pozwolić, by ciepło ognia i alkohol uśpiły jego zmysły. Zagłębił się w pasjonującej lekturze.

Nagle wydało mu się, że znowu słyszy trzask suchych, podłogowych desek. Kątem oka dostrzegł majaczący za nim cień.

Część 1 Maski

„Zacisze”

Półtora roku później

– Daria, proszę, pomóż dziewczynom przy wydawaniu kolacji. – Darek spojrzał błagalnie na siostrę.

– Co się dzieje?

– Totalna klęska. Wczasowicze dopisali jak mało kiedy, tymczasem Jola nie przyszła do pracy, Majka siedzi w kuchni i beczy, a Renata sama tego nie ogarnie. Pójdziesz? Proszę… Ja wiem, że miałaś zaplanowany na dziś tylko nocny dyżur w recepcji, ale obiecuję, że wkrótce się to zmieni i nie będziesz tak tyrać. Od przyszłego tygodnia przychodzą do pracy dwie nowe osoby, pomożesz do tej pory jeszcze trochę?

– Okej. Wisisz mi dobre wino, rudzielcu.

– Wiewióra! – Odciął się za „rudzielca”.

Daria podeszła do bliźniaczego brata i zmierzwiła jego kasztanową czuprynę. Darek w odwecie pociągnął ją za luźno spleciony warkocz.

– Jak będziesz mi dokuczał, to sam pójdziesz obsługiwać gości – zagroziła.

– Jesteś wielka.

– Dobre wino – przypomniała. – I przysługa – dodała asekuracyjnie, gdyż nigdy nie mogła przewidzieć, kiedy będzie potrzebowała jego pomocy.

– Załatwi się. Dzięki, siostra! – krzyknął w stronę jej pleców, gdy ona pędziła już korytarzem prowadzącym do kuchni, rzucając mu przez ramię żakiet od kostiumu.

Nie mieli szczęścia do personelu – to był początek sezonu, przyjeżdżało wielu wczasowiczów oraz liczne grupy integracyjne, a jak na złość brakowało im kelnerek, pokojówek i recepcjonistki. Być może powodem tego stanu rzeczy był gang, który od lat „opiekował się” hotelem, ściągając haracze i płosząc przy tym pracowników. W ostatnich czasach rotacje personelu były zjawiskiem nagminnym i zazwyczaj pokrywały się z terminami odbioru kolejnych rat. Uzbrojeni w kije do baseballu mężczyźni budzili grozę. Właściciel hotelu niejednokrotnie zgłaszał problem policji, lecz po każdej interwencji sytuacja ulegała pogorszeniu, a brutalność bandytów narastała.

Daria coraz częściej musiała porzucać biuro i zamiast organizować promocje, załatwiać rezerwacje, urządzać imprezy oraz myśleć o papierkowej robocie, krzątała się po jadalni, przyjmowała gości przyjeżdżających do hotelu, a nawet pomagała pokojówkom.

Tego wieczoru również nie było jej dane zająć się własnymi obowiązkami.

Wpadła do kantorka przylegającego do stołówki, ściągnęła z haczyka fartuch i ciasno zawiązała go sobie wokół szczupłej talii. Zawinęła włosy w luźnego koka i spięła go klamrą. Uprzytomniła sobie, że wraz z żakietem, rzuconym w stronę Darka, pofrunął również identyfikator, który był jednocześnie kartą otwierającą przejścia służbowe w hotelu. Rozejrzała się bezradnie w poszukiwaniu pomocy i dostrzegła przycupniętą w kącie, zapłakaną dziewczynę.

– Maja, co się dzieje? Dlaczego płaczesz?

Odpowiedziała jej seria pociągnięć nosem i nieartykułowanych szlochów. Daria przykucnęła przed lejącą rzewne łzy przyjaciółką. Chciała ją pocieszyć, gdyż domyślała się, co jest powodem rozpaczy, lecz w tym momencie do kantorka wbiegła zziajana Renata.

– Boże! Za jakie grzechy mnie tak pokarałeś? – jęknęła. Wtedy zauważyła Darię. – Niebo mi cię zsyła! Majka znowu beczy, a Jolka gdzieś zabalowała. Pomożesz mi z kolacją?

– Po to przyszłam. Maja, daj mi identyfikator, bo zapomniałam swojego. Później pogadamy, okej?

Dzięki plastikowej karcie z paskiem magnetycznym na rewersie mogła przedostać się do innych pomieszczeń. System nowych zamków i zabezpieczeń funkcjonował od niedawna – miał służyć ochronie hotelu przed gangsterami, lecz zamiast poprawić bezpieczeństwo, rozjuszył opryszków.

Zapłakana dziewczyna odpięła drżącą dłonią plakietkę z logo hotelu oraz napisem:

Witaj!

Mam na imię Maja,

w czym mogę pomóc?

Daria, za nic mając fakt, że to nie jej imię się tam znajduje, przyczepiła identyfikator do fartucha. Było jej obojętne, jak będą zwracali się do niej goście hotelowi, zazwyczaj i tak mówili „proszę pani” lub „panienko”.

Właściciel „Zacisza” był człowiekiem wymagającym. Na jego polecenie każdy członek personelu musiał nosić służbowy uniform oraz identyfikator. Tylko Darii oraz Darkowi pozwalał na większą swobodę, przede wszystkim dlatego, że zajmowali się sprawami zarządczymi, co nie zwalniało ich z konieczności pomagania w sytuacjach awaryjnych. W związku z tym, każde z nich przewinęło się przez niemalże wszystkie stanowiska. Znali hotel od podszewki, więc zarówno budynek, jak i specyfika pracy na poszczególnych etatach nie stanowiły dla nich tajemnicy.

Marek Michał Lesner musiał przyznać, że w „Zaciszu” serwowano niezłe posiłki. Kończył właśnie kolację na ciepło i zastanawiał się nad wypiciem dobrej kawy, lecz nie miał ochoty na oferowane przy szwedzkim stole gatunki rozpuszczalne oraz mielone. Marzył o świeżo zaparzonym espresso albo cappuccino. Wciąż jeszcze odczuwał znużenie po podróży, choć pretensje za ten stan rzeczy mógł mieć wyłącznie do siebie – nikt nie zmuszał go do pracy po godzinach w dniu wyjazdu.

Większość personelu firmy „Naft-Oil” skończyła już kolację. Marek przyjechał do hotelu najpóźniej, zdążył tylko porzucić bagaż w pokoju i od razu przyszedł coś zjeść. Uprzedzono go, że o dziewiętnastej zacznie się pierwszy etap integracyjnej komedii, która została zaplanowana na weekend.

Zerknął na zegarek – miał jeszcze piętnaście minut. Przy odrobinie szczęścia mógłby wypić upragnioną kawę. Obok sąsiedniego stolika krzątała się kelnerka. Zbierała na tacę zbędne nakrycia. Już miał ją zagadnąć, gdy przez okno jadalni wpadł ostatni promień popołudniowego słońca i zatrzymał się na dziewczynie.

Marek zamarł z wrażenia.

Z zapartym tchem patrzył, jak blask rozświetla kasztanowe włosy kelnerki, jak igra w miękkich lokach, wymykających się niesfornie z luźno związanego koka. Zauroczyły go złociste struny światła, w których mieniły się maleńkie, połyskliwe drobinki kurzu, przez co obraz przed jego oczami sprawiał wrażenie mniej ostrego, nieco rozmytego. Czas nagle stanął w miejscu. Marek pomyślał, że to niesamowite i dobrze byłoby w końcu zwolnić chociaż na chwilę.

Żałował, że nie ma pod ręką lustrzanki. Gdyby teraz wcisnął przycisk zwalniający migawkę, to zrobiłby najpiękniejsze zdjęcia w swoim życiu.

Nie widział dokładnie twarzy nieznajomej dziewczyny – była do niego zwrócona lewym półprofilem. Zauważył jedynie zarys policzka, jedwabistą skórę i zgrabne, małe uszko, w którym tkwił opalizujący kolczyk. Musiała być bardzo młoda, miała wyjątkowo smukłą figurę nastolatki. Jej ubranie składało się z prostej, białej bluzki i ciemnej spódnicy, której krawędź wystawała spod ciasno zawiązanego, ciemnozielonego fartucha. Wyglądała na tak nieprawdopodobnie szczupłą i kruchą, że z powodzeniem opasałby jej talię dłońmi.

Zachwycony, nie mógł oderwać od niej wzroku. Czekał, aż kelnerka spojrzy w jego stronę, aby mógł sprawdzić, czy jest tak ładna, jak to sobie wyobrażał.

Dziewczyna pozbierała naczynia z sąsiedniego stolika, odwróciła się w stronę Marka i w końcu zobaczył ją w całej okazałości. Nie zawiodła oczekiwań – była nieziemsko piękna. Lesner omiótł ją uważnym spojrzeniem, począwszy od burzy ciemnorudych, gęstych loków, poprzez niewielki, zgrabny nosek, wysokie kości policzkowe, delikatnie wykrojone usta, subtelne łuki brwi, a skończywszy na niesamowitych, najbardziej zielonych tęczówkach, jakie zdarzyło mu się widzieć.

Nie był w stanie oderwać pełnego podziwu spojrzenia od jej twarzy.

– Mogę panu w czymś pomóc? – zapytała z uśmiechem.

Słońce wyjrzało zza jej pleców, rażąc go w oczy. Nim zamknął na moment powieki, zauważył przyczepiony do fartucha identyfikator i odczytał imię z plastikowej plakietki.

– Maja – powiedział półgłosem, bardziej do siebie, niż do niej. – Śliczne imię.

– Dziękuję – odpowiedziała.

Nie zamierzała prostować nieporozumienia. Jakie to miało znaczenie? Był tylko gościem – jednym z wielu, kolejną twarzą, która zniknie, zapomniana. Zauroczył ją sposób, w jaki wymówił słowo „śliczne” – zabrzmiało mniej więcej jak „slysne”. Mężczyzna nie wyglądał na obcokrajowca, prawdopodobnie miał wadę wymowy.

Obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Był w trudnym do określenia wieku, być może pomiędzy trzydziestką a czterdziestką. Nawet gdy siedział, sprawiał wrażenie wysokiego. Uznała jego twarz za przeciętną, nie był ani przystojny, ani brzydki. Włosy nieznajomego miały bliżej nieokreślony kolor. Jedyny znak szczególny, jaki zauważyła, to niewielka blizna ze śladem po szyciu, znajdująca się po lewej stronie nad ustami. Zapewne była pozostałością po zabiegu zoperowania zajęczej wargi – to tłumaczyłoby poniekąd jego wymowę − ale równie dobrze mogła być pamiątką po jakimś wypadku.

– Czy byłaby pani tak uprzejma i przyniosła mi filiżankę espresso? Nie lubię kawy rozpuszczalnej ani po turecku – wyjaśnił.

Faktycznie miał wadę wymowy. Seplenił, a do tego niepoprawnie artykułował głoskę „l”. Uznała to za rozczulające. Przypuszczała, że z tego powodu nie brylował raczej w towarzystwie i nie należał do gadatliwych osób.

– Oczywiście, zaraz panu podam.

– Dziękuję.

Odeszła, a razem z nią zniknęła cała magia chwili. Marek bezwiednie wyciągnął dłoń w stronę, z której jeszcze przed chwilą raziły go promienie słońca, lecz złapał palcami pustkę.

– Pańska kawa. – Ostrożnie postawiła na stole filiżankę.

Dłoń dziewczyny zadrżała przy tym nieznacznie – Daria nie miała wprawy w serwowaniu posiłków, wolała zbierać zbędne nakrycia. Porcelana brzdęknęła cichutko.

– A może napije się pani ze mną? – zapytał z nadzieją.

– Przykro mi, ale nie mogę – odparła. – Nie wolno mi – wytłumaczyła krótko.

Okrasiła odmowę uśmiechem. Nieznajomy wyglądał samotnie, nie chciała mu sprawiać przykrości, lecz ten zakaz, podobnie jak wiele innych, wprowadził właściciel hotelu. „Zacisze” miało wysoką renomę, a personel musiał zachowywać klasę.

– Szkoda – westchnął. – Miło byłoby dla odmiany spędzić czas z piękną dziewczyną, a nie z męczącymi współpracownikami.

– Pan jest zapewne z tej grupy integracyjnej, która przyjechała wczesnym popołudniem – stwierdziła, myśląc o kilkunastoosobowej, hałaśliwej zgrai, która schodziła się właśnie do małej salki konferencyjnej.

– Niestety tak – potwierdził.

– Niestety? – powtórzyła. – Nie podoba się panu nasz hotel?

Sprawiała wrażenie zmartwionej. Lesner skarcił samego siebie w duchu za to, że tak nieprecyzyjnie sformułował myśl.

– Ależ nie! – Zaprotestował. – Hotel jest naprawdę piękny, podobnie jak obsługa. – Uśmiechnął się znacząco. – Chodziło mi o to, że nie lubię tego rodzaju imprez. Wystarczy, że na co dzień oglądam te twarze w biurze. Wspólne spędzanie wolnego czasu to przesada. Naprawdę nie może pani wypić ze mną kawy?

– Naprawdę nie mogę.

– Szkoda. Już dawno nie piłem równie dobrej – pochwalił.

– Miło mi to słyszeć. Nie chciałabym pana niepokoić, ale pańska grupa zgromadziła się już w sali konferencyjnej. Spóźni się pan na spotkanie.

– Spotkanie… Och! Nuda, ale niestety będę musiał tam pójść.

– Może nie będzie tak źle? Mimo wszystko, życzę miłego wieczoru – powiedziała, odchodząc.

Pomyślał, że powinien był zapytać Maję, o której kończy pracę, umówić się na wieczór, a później chyłkiem wymknąć się z sali konferencyjnej i pójść z nią na długi spacer wzdłuż cicho pluskającej tafli jeziora.

Skończył pić espresso. Wyjął z portfela dwudziestozłotówkę i podłożył pod filiżankę. Miał nadzieję, że to ona będzie sprzątać ten stolik. Jako kelnerka nie zarabiała zapewne kokosów, przypuszczał, że napiwki od gości stanowią znaczący dodatek do jej pensji. Sprawiała wrażenie bardzo młodziutkiej, wyglądała na maturzystkę lub świeżo upieczoną studentkę, na pewno miała duże wydatki.

Chwilę później naszła go bezduszna myśl, że zapewne nie w głowie jej studia. Być może serwuje kawę na tym zadupiu, marząc, aby pewnego dnia zjawił się książę z bajki i zabrał ją do innego świata.

Marek wstał i bez pośpiechu ruszył w stronę sali konferencyjnej. Wychodząc z jadalni, przystanął na ułamek sekundy i zerknął w kierunku uchylonych drzwi kuchni. Dostrzegł rude włosy odwróconej tyłem dziewczyny. Wzruszył ramionami, jakby chciał utwierdzić się w przekonaniu, że chwila magicznego zaczarowania minęła bezpowrotnie.

Tymczasem Daria, nieświadoma wrażenia, jakie wywołała na Lesnerze, przypomniała sobie o przyjaciółce. Znalazła Majkę dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ją zostawiła. Z oczu dziewczyny wciąż płynął niepohamowany strumień łez.

Pochyliła się nad koleżanką.

– Majeczka, co ci jest, skarbie? To przez Jacka, prawda? – stwierdziła domyślnie.

– Bo on już taki jest… – wyrzuciła z siebie nieskładnie Maja. – Wciąż tylko goni za dziewczynami. A mówił, że jestem jego promyczkiem słońca.

– Głuptasie… – Daria pogładziła ją po ramieniu. – Tyle razy ci mówiłam, że Jacek to drań i wciska ten kit wszystkim laskom. Ostrzegałam cię przed nim, mówiłam, żebyś mu nie wierzyła, bo będziesz płakać. No i widzisz? Miałam rację, niestety. Poszukaj sobie porządniejszego chłopca – poradziła, nienawidząc jednocześnie samej siebie za powtarzanie wyświechtanych banałów.

Mało brakowało, a parę tygodni temu ona także uległaby magii pięknych oczu przystojnego barmana. Ją też nazwał kiedyś swoim promyczkiem słońca i pocałował na zapleczu pubu, lecz na szczęście zachowała rozsądek i nie dała się zbałamucić. Tato zaszczepił w niej nieufność do mężczyzn.

– Nie mogę o nim zapomnieć. To nie takie proste. Ja go kocham!

– Wiem, skarbie.

– Co ty tam możesz wiedzieć? Byłaś kiedyś zakochana?

– Nie – przyznała Daria.

Przez ułamek sekundy przemknęła przed jej oczami twarz obcego mężczyzny z dziwną wadą wymowy. Uśmiechnęła się nieznacznie. Dlaczego pomyślała akurat o nim? Nawet nie wiedziała, jak ma na imię. Zamieniła z nim ledwo parę słów, nie więcej niż z przeciętnym gościem hotelu.

Czy mogłaby zakochać się w kimś tak pospolitym?

Tato pragnął, żeby poślubiła księcia z bajki, miał już nawet swojego faworyta. Nie mogła zarzucić Łukaszowi absolutnie nic: był wykształcony, elokwentny, przystojny, zamożny. Był także zaradny – wychowywał się bez ojca, a mimo to odniósł w życiu sukces. Być może z przekory – dlatego, że Hajdukiewicz tak bardzo go cenił – Daria nie potrafiła wskrzesać w sobie żadnych żywszych uczuć. Nie odczuwała zazdrości, kiedy inne dziewczyny próbowały z nim flirtować. Niejedna wczasowiczka wzdychała na widok przystojnego finansisty, który pojawiał się czasami w hotelowym lobby lub pubie. Daria zaś, gdy już musiała pracować w recepcji, wybierała dyżury nocne, bo to oznaczało, że nie będzie go miała w zasięgu wzroku – on bywał w „Zaciszu” wyłącznie za dnia, współpracując głównie z Darkiem.

Prawdopodobnie to właśnie kobieca przewrotność i bunt przeciw twardym regułom narzucanym przez tatę sprawiły, że wyobraźnia podsunęła jej obraz przeciętnego mężczyzny w miejsce boga seksu, za którego uchodził Łukasz, i który tylko Jackowi mógł ustąpić pola, jeśli chodziło o powodzenie wśród dziewcząt. Zapewne za ten stan rzeczy odpowiadało to, że Łukasz, w przeciwieństwie do Jacka, nie zabiegał o uwagę ze strony kobiet – to one do niego lgnęły, z wyjątkiem zupełnie niezainteresowanej Darii.

– No, to co ty możesz wiedzieć? – zgasiła ją Majka. – Nie można tak po prostu o kimś zapomnieć. Miłość przychodzi niespodziewanie: po prostu pewnego dnia spoglądasz komuś w oczy i już wiesz, że twój świat przewrócił się do góry nogami. Zrobisz dla niego wszystko, przezwyciężysz każdą trudność, przeczekasz… A kiedyś może on pokocha, może oprzytomnieje – dodała ciszej, bez większego przekonania. Widać było, że nie wierzy we własne słowa.

– Maja, dobrze wiesz, że nie ma się co łudzić. – Najchętniej opowiedziałaby przyjaciółce o epizodzie sprzed kilku tygodni, lecz nie chciała wzbudzać zazdrości. Nie miała wątpliwości, że w jej przypadku poczynania Jacka były wyrachowane. Co innego z Majką – ta rzeczywiście mogła wpaść mu w oko.

Daria nigdy nie uważała się za ucieleśnienie piękna. Twierdziła, że szpeciły ją rude włosy, była za chuda i miała zbyt bladą karnację, aby wzbudzać namiętność w mężczyznach.

W rzeczywistości niejeden plótł komplementy i próbował u niej coś wskórać, lecz nauki ojca nie poszły w las. Poza tym, armia braci, złożona niegdyś z czterech, a teraz już tylko z dwóch chłopaków, starannie strzegła Darii, więc dziewczyna musiała dobrze kombinować, żeby umknąć choć na chwilę spod tej surowej kurateli, co również zniechęcało adoratorów.

– A co ja mam zrobić? – załkała znowu nieboraczka. – Jak się tato dowie, to mnie stłucze.

– Oj, nie płacz! Nikt cię nie stłucze. Pomyśl tylko: to niedorzeczne, jesteś przecież dorosła!

Odpowiedział jej jeszcze żałośniejszy szloch. Ojciec Majki znany był z żelaznej ręki i szeptano pokątnie o tym, że nie żałuje pasa na swoje dzieci, a i nawet żonie nie raz i nie dwa musiało się przy tej okazji dostać.

Skonsternowana Daria objęła przyjaciółkę.

– Nie płacz, Majeczka. O co miałby być zły? Żeś się zakochała? Przecież to nic złego.

– Ty nic nie rozumiesz, Daruśka. Ja… – zaszlochała i pociągnęła nosem, aż zabulgotało.

Zaczęła gorączkowo przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu chusteczki, lecz nie miała przy sobie, więc Daria podała jej swoją. Dziewczyna doprowadziła się do porządku.

– Już lepiej?

– Nie. Już nic nie będzie lepiej, bo ja jestem w ciąży!

– O cholera! – Wyrwało się Darii i bardzo szybko pożałowała, że nie udało jej się opanować reakcji na tę nowinę, gdyż wywołała ona kolejną falę szlochów.

Z uwagi na temperament starego Biernata, najlepiej byłoby, gdyby Jacek ożenił się z Majką. Niestety, chłopak nie należał do ludzi, którzy biorą odpowiedzialność za swoje postępowanie.

– Majeczko, nie płacz. Uspokój się, trzeba zachować rozsądek. To pewne?

Odpowiedziało jej energiczne bulgotanie w chusteczkę i skinienie głową.

– Byłaś u lekarza czy tylko zrobiłaś test?

– By… łam… u… le… karza…

– Jacek już wie?

– Nieee… Chciałam mu powiedzieć, ale on nie chce ze mną gadać. Wymyśla mi, że jestem beksa.

– Musisz z nim porozmawiać. Powinien zatroszczyć się o dziecko. Żeby przynajmniej alimenty płacił…

– A co mi z alimentów, jak mnie tatko zatłucze?

– No masz ci los. A może się ożeni? – Tym razem to Daria nie wierzyła we własne słowa.

– Nieee… On woli Jolkę!

– Nie rycz – napomniała ją surowo Daria. – Musisz z nim pogadać. A jak będzie robił uniki, to Darek albo Damian do niego przemówią. Przed moimi braćmi ma respekt. Jeśli zajdzie potrzeba, to mu nakładą do głowy… Eee… Pięściami.

– Łatwo ci mówić. Ciebie takie rzeczy nie spotykają. Nie masz żadnych problemów.

– Co ty tam wiesz – stwierdziła wymijająco. O jej problemach nie wiedział nikt poza najbliższą rodziną. Nie opowiadała o nich nawet przyjaciółce. – Mnie też nie jest łatwo.

– Bo tatuś cię krótko trzyma? – zakpiła Majka. – Wiesz co? Ciesz się, bo dzięki temu nie wpadniesz w kłopoty. A mój to się nami w ogóle nie przejmuje, tylko do bicia wyrywny.

Może i miała rację, Daria nie zamierzała wchodzić głębiej w temat. Spróbowała natomiast wyobrazić sobie, co by było, gdyby to ona wyskoczyła w domu z taką rewelacją. Ojciec na pewno nie byłby zachwycony, że wymknęła się spod kontroli, choć wiedziała, że powód, dla którego wszyscy jej tak pilnie strzegli, nie wynikał z fałszywej moralności.

Tato dawał przyzwolenie na seks przedmałżeński, zarówno jej, jak i swoim synom. U Darka przemieszkiwała jego dziewczyna – Grażyna Suska. Ponadto jakiś czas temu ojciec zaproponował Łukaszowi, aby nocował w ich domu, jeśli zasiedzi się w pracy do późna. I zapewne nie bez powodu oddał mu do dyspozycji sypialnię przylegającą do pokoju Darii. Ona zdecydowanie wolała pozostawać z nim w koleżeńskich relacjach, więc gdy Łukasz nocował w ich domu, brała nocne dyżury.

Jak się nie będą ciebie bali, to się będą z ciebie śmiali[1] – przemknęło przez myśl Marka. Ten cytat towarzyszył mu przez całe życie, był jego życiowym mottem.

Jeśli miało się mało interesującą fizjonomię, a na domiar złego wadę wymowy, którą ktoś postronny mógł uważać za zabawną, nie można było sobie pozwolić na to, aby się ośmieszać – przeklęte seplenienie musiało schodzić na dalszy plan. Ludzie czuli do niego respekt i szacunek. Poprzez wzbudzanie strachu mogli rządzić jedynie głupcy, a on zdecydowanie do głupców nie należał. Wychowany w surowości, najmłodszy z czwórki rodzeństwa, jedyny syn – musiał dostosować się do zasad rządzących w jego świecie.

Na widok Marka kilka osób wstało, lecz pokazał niedbałym ruchem dłoni, że zebranie ma być kontynuowane bez zakłóceń. Przycupnął z tyłu na jednym ze składanych krzeseł, skąd spokojnie wysłuchał referatu o nowych metodach pozyskiwania klientów.

Stłumił ziewanie – prelegent był wyjątkowym nudziarzem, przemawiał monotonnie, a na dodatek każde zdanie okraszał niezwykle irytującymi wstawkami typu: „yyy”. Marek zdawał sobie sprawę z tego, że swoboda wypowiedzi nie jest cechą, która została dana każdemu tak po prostu. Nim osiągnął obecny poziom wysławiania, przez wiele lat uczestniczył w zajęciach z logopedą. Nadal nieco seplenił, lecz przynajmniej nie miał tej denerwującej maniery. Pomyślał ponadto, że gdy następnym razem zdecyduje się na udział w imprezie integracyjnej, zadba, aby część merytoryczna była urozmaicona chociaż odrobiną humoru.

Referat dobiegł końca, Marek został poproszony o wygłoszenie opinii. Ponieważ już wcześniej zapoznał się z tekstem przedmówcy, wskazał kilka słabych punktów. Następnie polecił współpracownikom, aby podzielili się na małe grupki i przedstawił im zadania do wykonania. Mieli na nie czterdzieści osiem godzin. Zostawił ich w samym środku burzy mózgów i chyłkiem opuścił salę konferencyjną.

Za drzwiami przystanął na chwilę, zastanawiając się, co robić dalej. Zgodnie z planem pierwotnym miał brać czynny udział w „zabawie”, lecz w drodze do hotelu zmienił zamiar. Wolał jak zwykle pozostać na uboczu. Misja, którą miał do wykonania, i tak zostanie doprowadzona do finału.

I jak teraz zagospodarować wolny czas?

Remigiusz Więcek, jego najbliższy współpracownik, miał dojechać rano – w Krakowie zatrzymały go ważne sprawy. Marek żałował, że nie ma przy sobie przyjaciela. Mogliby razem wypić piwo, choć bardziej prawdopodobnym było, że zostawiłby Remka w sali konferencyjnej, aby ten na gorąco notował obserwacje z poczynań uczestników imprezy, a on i tak spędziłby ten wieczór samotnie.

Zapadła noc. Przez okno zobaczył olbrzymią, srebrną tarczę księżyca, zawieszoną bardzo nisko nad drzewami okalającymi jezioro. Mężczyzna uznał, że ten widok wart jest uwiecznienia. Wbiegł po schodach na piętro, do przydzielonego mu pokoju. Wyłuskał z torby lustrzankę Canona. Wyszedł na korytarz, a następnie w pośpiechu zbiegł na dół, do hallu, i ruszył w stronę wyjścia. Miał nadzieję na zrobienie ciekawych zdjęć – fotografowanie było jego życiową pasją.

Wychodząc, spojrzał w stronę recepcji, aby sprawdzić, czy w malowniczo położonym hotelu czuwa w godzinach wieczornych ktoś, kto w razie czego mógłby otworzyć drzwi, gdyby zbyt długo zabawił na robieniu zdjęć. W tej krótkiej chwili ponownie zobaczył kelnerkę, a raczej mignął mu przed oczami płomień rudych włosów oswobodzonych z koka i puszczonych na ramię luźno splecionym warkoczem.

Zamiast ruszyć w stronę wyjścia, podszedł do recepcji. Coś znacznie silniejszego od podszeptów zdrowego rozsądku pchało go ku dziewczynie.

– Dobry wieczór. Znowu się spotykamy – zagadnął.

Nieznajoma podniosła znad książki wielkie zielone oczy.

Uśmiechnęła się do niego.

– Witam ponownie. Nie powinien pan być na prelekcji? – wyraziła zdziwienie. Wiedziała, że salę zarezerwowano do dwudziestej drugiej, później dla uczestników imprezy zaplanowano zabawę w pubie.

– Powinienem, lecz dałem nogę. – Jego słowa zabrzmiały niemalże jak wypowiedź chłopca, który nabroił, ale ma nadzieję, że kara go ominie. – To było koszmarnie nudne. Zjazd integracyjny to prawdziwy cyrk, wszyscy prześcigają się w podlizywaniu, każdy tylko patrzy, aby wykopać dołek pod innymi i osiągnąć maksimum korzyści. Nie znoszę tego – stwierdził oględnie. Nie widział powodu, aby opowiadać jej o swojej roli w tym wszystkim.

– Miło słyszeć, że pan nie planuje kopania dołków. Ja także tego nie lubię, irytuje mnie wazeliniarstwo. Proszę mi uwierzyć, że nawet w tak małym światku jak ten hotel, nie brak intryg i mataczenia.

– Widzę, że świetnie się rozumiemy.

– No, powiedzmy – stwierdziła wymijająco. Nie zamierzała go wtajemniczać w swoje sprawy.

– O wiele przyjemniej jest postać tutaj, niż kisić się wśród bandy karierowiczów.

Mimo wady wymowy przyjemnie było go słuchać – budził sympatię i zainteresowanie.

Marek popatrzył na nią z uwagą, lecz nie poczynił wielu nowych obserwacji z wyjątkiem dwóch: po pierwsze – teraz, gdy jej włosy nie były upięte w koka, podobała mu się jeszcze bardziej, a po drugie – do schludnej, białej bluzeczki przypięty był inny identyfikator, na którym widniało imię „Daria”.

– Daria czy Maja? – zapytał.

– A jakie to ma znaczenie? – Wzruszyła ramionami.

– Takie, że i jedno, i drugie imię pasuje do pani, a ja nie chciałbym zapamiętać pani jako bezosobowej.

– Zapamiętać? – powtórzyła, unosząc lekko jedną brew.

– Takich włosów i oczu nie sposób zapomnieć – stwierdził.

Zaskoczył samego siebie − nigdy wcześniej nie rozmawiał z kobietami w ten sposób. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu miał nadzieję, że dziewczyna nie zaszufladkowała go jako taniego podrywacza.

Ku jego zdumieniu roześmiała się – niezbyt głośno, aby nie zwracać na siebie uwagi.

– Oczywiście, że nie. Ile wiewiórek widział pan z odległości jednego metra?

– Widzę sporą dawkę autoironii, a tymczasem te włosy są niesamowite.

– Bez przesady. Idzie pan robić zdjęcia? – Zmieniła nagle temat, spoglądając na lustrzankę, którą trzymał w dłoni.

– Owszem. Zobaczyłem przez okno niesamowicie wielki księżyc. Pomyślałem, że warto go uwiecznić. Fotografowanie to moja pasja. Jesteśmy nierozłączni. – Uniósł aparat.

– Jest pan fotografem?

– Amatorem – sprecyzował. – Mam prośbę. Mógłbym zrobić pani zdjęcie? Chociaż jedno. Te włosy… Proszę.

Nie zwykł o nic prosić, zazwyczaj stawiał żądania. Przy niej zdecydowanie nie był sobą. Czuł, że słowo „proszę” jest w jej przypadku jak najbardziej odpowiednie.

– Cóż panu z mojego zdjęcia? – zapytała. – Za dzień, dwa wyjedzie pan do swoich spraw. Po latach spojrzy pan przez przypadek na moją fotografię i będzie zachodził w głowę, w jakich okolicznościach się spotkaliśmy i czemu nie pamięta pan mojego imienia.

– À propos – wszedł jej w słowo: – Daria czy Maja?

– A jak pan myśli?

– Daria, prawda? – stwierdził bez zastanowienia.

– Okej. Niech będzie Daria, wszystko jedno. – Wzruszyła ramionami. – Klient nasz pan.

Zrobiło mu się przykro. Zbywała go.

– Ale mi nie jest wszystko jedno.

– Dlaczego?

– Bo pani nie jest przeciętną osóbką, ja to czuję. Recepcjonistka, kelnerka… Może pani być kim chce, nosić różne identyfikatory i maski. Wewnątrz jest pani kimś.

– Daria – powiedziała szybko.

Nie chciała słuchać, co jeszcze mógłby dodać. Już i tak rozmawiała z nim zbyt długo. Spokój jej ducha został zachwiany. Ten dziwny człowiek z lekką wadą wymowy budził osobliwą tkliwość – uczucie, które do tej pory było jej obce.

– Marek – przedstawił się.

Podali sobie ręce. Daria miała zadziwiająco silny, zdecydowany uścisk, lecz gdy mężczyzna poczuł w swej masywnej dłoni kruchość drobniutkich kosteczek, uznał, że ta dłoń stworzona jest do pieszczot. Nie wypadało jej pocałować, a jednak pomyślał nagle, że bardzo pragnie dowiedzieć się, jaki zapach i smak ma skóra Darii. Intrygowała go coraz bardziej – mimo że do tej pory nie zwracał uwagi na piękne dwudziestolatki.

Z natury nie był kobieciarzem, na ogół stronił od damskiego towarzystwa, albo raczej skupiony był na zaspokajaniu potrzeb, nie angażując się emocjonalnie w przelotne związki. Zasadniczo mógłby pójść dalej i stwierdzić, że nie chciał być rozpraszany przez partnerki. Grubą kreską oddzielał pracę od życia prywatnego, zresztą tego ostatniego prawie nie posiadał, wciąż brakowało mu czasu na sprawy inne niż kariera. Choć nie miał szczególnych preferencji co do wyglądu swoich kochanek, zazwyczaj wybierał kobiety dojrzalsze i bardziej doświadczone.

– Mogę? – zapytał krótko, zdejmując przesłonę z obiektywu lustrzanki.

– Obawiam się, że nie jestem zbyt wdzięczną modelką. Nie lubię pozować.

– Nie proszę, żebyś pozowała, Dario – powiedział ciepłym półgłosem. Jej imię wymawiało mu się przyjaźnie, nie było w nim pułapek, nie seplenił. Ucieszył go czysty dźwięk, który padł z jego ust. – Po prostu pozostań bez ruchu. Możesz pochylić lekko głowę nad książką i podnieść wzrok, dokładnie tak, jak zrobiłaś to w pierwszej chwili, gdy zakłóciłem twój spokój.

– Aż tak precyzyjnie zapamiętał pan ten moment? – Zdziwiła się.

– Marek – poprawił. – Mam fotograficzną pamięć.

Pochyliła głowę. Kilka razy trzasnęła migawka – zrobił więcej niż jedno ujęcie. Już wiedział, że będzie widział te niezwykle zielone oczy w chwili przed zaśnięciem i był tym faktem poirytowany. Kimkolwiek była: recepcjonistką czy kelnerką, miała w sobie coś intrygującego. Z rozkoszą sprawdziłby, czy jej płomiennie rude włosy odzwierciedlają równie płomienny temperament. Miał trzy dni, aby tego dokonać. Później trzeba będzie o niej zapomnieć, bo jaki byłby sens w utrzymywaniu znajomości na odległość? W poniedziałek musiał wracać do swojego klaustrofobicznego świata, w którym dla niej na pewno nie byłoby miejsca.

– O której kończysz pracę? Chciałbym cię zaprosić na kawę.

– O szóstej rano. To chyba nienajlepsza pora. Przypuszczam, że będziesz wtedy przewracał się pod kołdrą na drugi bok.

– Ależ skąd. Szósta rano to doskonała pora na picie kawy, i jeśli tylko nie będziesz zbyt zmęczona po całonocnej pracy, to zapraszam.

Spojrzała na jego rozbrajającą minę. Spodobała się jej ta prostolinijność. Tylko czy przyjmować zaproszenie? Pominąwszy fakt, że był hotelowym gościem, istniał jeszcze jeden powód, dla którego nie powinna tego robić. Powód, o którym wolałaby nie pamiętać, ale nie mogła pozwolić sobie na ten luksus.

– A więc? Kawa?

Zawahała się. Czy wolno było kusić los?

– Okej. Szósta rano, aczkolwiek coś mi mówi, że będę ją popijała samotnie, bo ty na pewno zaśpisz – powiedziała po chwili wahania.

– Założymy się?

Dalszą rozmowę przerwało wejście mocno spóźnionych hotelowych gości.

– Idę robić zdjęcia – oznajmił Marek. – Jeszcze tu wrócę.

Odprowadziła go wzrokiem do przeszklonych drzwi, a później zajęła się parą wczasowiczów. Szybko załatwiła wszystkie formalności. Po chwili została sama, nie licząc psa leżącego spokojnie u jej stóp.

Ogarnęły ją wątpliwości czy dobrze zrobiła, zgadzając się na to spotkanie, ale szybko je stłumiła, tłumacząc samej sobie, że nie może z gruntu wszystkich skreślać, być nieufna i zachowawcza. Nie powinna także każdego mężczyzny podejrzewać o niecne zamiary. Potrzebowała zapomnieć choć na chwilę o swoich zgryzotach: zagrożeniach, które czają się wokół, oraz Danielu i Dominiku, śniących wiekuiste sny w rodzinnym grobowcu Hajdukiewiczów.

Wiedziała, że Darek skarciłby ją za lekkomyślność, lecz przecież nie zamierzała zrobić nic złego. Chciała wypić kawę z tym intrygującym mężczyzną.

Ojciec, bojąc się o jej bezpieczeństwo, wciąż trzymał ją krótko. Gdyby było go stać na całodobową ochronę dla córki – na pewno by ją zlecił.

– Nie uważasz, tato, że przesadzasz? Przez tyle lat żyliśmy spokojnie i w miarę beztrosko, nic złego się nie wydarzyło… – Próbowała się kiedyś zbuntować.

– Nie doceniasz przeciwnika, córko – przerwał ostrym tonem, jak zawsze, gdy usiłowała przekonywać go do swoich racji. – To, że Janus siedzi spokojnie i nic nie robi, o niczym nie świadczy. Znam go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że gotów jest spełnić swoje groźby. To jest człowiek, który zawsze musi dopiąć swego. Nie wierzę, że odpuścił.

– Ale tato! Przecież minęło tyle lat! Zrozum, nie możesz wiecznie trzymać mnie pod kloszem. Ja się duszę.

– Wolę, żebyś się dusiła, ale była żywa, niż gdybym miał cię pochować.

Z tym argumentem nie było dyskusji. Nigdy nie zdołała go przekonać, że Janus mógł o niej tak po prostu zapomnieć. Po tajemniczych zgonach Daniela i Dominika czujność ojca urosła do rozmiarów paranoi.

Czy tatko zganiłby ją za to, że tak długo rozmawiała z nieznajomym mężczyzną? Była o tym przekonana. Jemu wszyscy wydawali się podejrzani.

Marek wrócił godzinę później. Podszedł do lady recepcyjnej. Znudzony Moby uniósł łeb i powitał go lekkim warknięciem.

– To twój pies?

– Moby, mój przyjaciel. Nie jest groźny. – Skłamała, gdyż pies wytresowany był tak, aby skoczyć do gardła każdemu, kto mógłby stanowić dla niej zagrożenie. Jeden okrzyk wystarczyłby, żeby pozornie łagodny czarny terier rosyjski przemienił się w krwiożerczą bestię. – Po prostu nie wykonuj przy nim gwałtownych ruchów, on za tym nie przepada.

– Ładne zwierzę – pochwalił.

– Jak nocna eskapada? – zapytała z uśmiechem. – Zrobiłeś jakieś fajne zdjęcia?

– Chcesz zobaczyć?

– Tak, jasne.

Włączył aparat. Na wyświetlaczu ukazały się miniaturki fotografii. Razem pochylili się nad Canonem. Moby warknął ostrzegawczo, jak zwykle czujny i nieufny, lecz widząc uspakajające gesty Darii, legł z powrotem u jej stóp, opierając olbrzymi pysk na przednich łapach. Bystre spojrzenie ciemnych ślepi śledziło każdy gest intruza.

Marek, na ile tylko pozwalał mu dzielący ich kontuar, przysunął się do recepcjonistki. Poczuł subtelną woń perfum z delikatną kwiatową nutą – nie drażniła nozdrzy, lecz miała w sobie coś niepokojącego. Pomyślał, że to intrygujący zapach i zapewne dość drogi jak na hotelową posługaczkę.

W przytulnym półmroku panującym w hallu widział wyraźnie profil ze zgrabnym noskiem. Pożerał dziewczynę wzrokiem. Daria zdawała się nie mieć o tym pojęcia, gdyż jej uwaga skupiona była na zdjęciach, które zmieniał powoli na wyświetlaczu.

– Piękne! – Zachwycała się raz po raz. – Szkoda, że nie mogę zobaczyć ich w powiększeniu.

– To jest do załatwienia – stwierdził. – Poczekaj chwilkę, skoczę na górę po laptopa.

– Nigdzie nie idę – zauważyła z uśmiechem.

– No tak, faktycznie. – Nigdy nie bywał tak zakręcony jak tego wieczoru. – Zaraz wrócę.

Marek szybkim krokiem ruszył do pokoju.

Pomyślał, że zachowuje się irracjonalnie i nie w swoim stylu, ale być może Daria warta była tego, aby zaprzątnąć jego uwagę w ten weekend.

Remek na pewno zdrowo go wyśmieje. Będzie kpił, że zafascynował się jakąś rudą smarkulą. Sam uważał to za głupie i niedojrzałe – wręcz zakrawające na szczeniactwo − ale odkąd zobaczył Darię w jadalni, nie mógł nawet na dziesięć sekund wyrzucić jej z myśli.

Wrócił z laptopem do recepcji i już po chwili mogli podziwiać w powiększeniu efekty jego pracy. Najpierw pokazał dziewczynie fotografie, które zrobił na zewnątrz: ogromną, srebrzystą tarczę księżyca odbitą w smoliście czarnej tafli Soliny, ciemne wierzchołki drzew na tle szafirowego nieba, błyszczące w mroku kocie oczy, oświetloną halogenami kolorową fasadę hotelu, detale architektoniczne utrzymane w stylu retro, stary dąb, iluminowany podobnie jak hotel.

– Fantastyczne, przepiękne! – Zachwycała się raz po raz. – Masz talent!

– Po prostu uwielbiam to robić.

– Zauważyłam. Genialne zdjęcia! Pokazałeś mi to miejsce na nowo. Na co dzień nie dostrzegam tych wszystkich detali, już dawno przestałam zwracać na nie uwagę.

– To jest niezwykłe miejsce, robienie tutaj zdjęć nie wymaga wysiłku.

Kolejne zdjęcie – zobaczyła siebie, uwiecznioną w jednej sekundzie życia: wielkie zielone oczy wpatrzone wprost w obiektyw aparatu, delikatny półuśmiech, pasma włosów umykających z luźno splecionego warkocza.

– Masz najpiękniejsze oczy na świecie – stwierdził Marek dziwnie zmienionym głosem. Nie zamierzał tego mówić. Cóż, słowa same popłynęły z jego ust.

Ich spojrzenia się spotkały. Na moment czas stanął w miejscu.

Marek przesunął wzrok niżej, na jej usta. Zapewne gdyby nie odgradzał ich kontuar, pocałowałby ją w tej magicznej chwili.

Pomyślała, że chciałaby, aby ją pocałował. Był inny niż chłopcy, których do tej pory spotkała – na pewno nieco starszy od nich, bardziej dojrzały. Mimo atletycznej budowy ciała wyglądał niepozornie. Może nie był zbirem, który czyhał na jej życie? Rozkosznie seplenił, nazbyt charakterystycznie, aby pozostać anonimowym człowiekiem. W odczuciu Darii przestępca nie mógł wyróżniać się niczym szczególnym.

Przypuszczała, że Marek jest jakimś mniej lub bardziej formalnym liderem grupy goszczącej w hotelu. Zarezerwowano dla niego apartament i trzymał się na uboczu – zarówno podczas posiłku, jak i w trakcie narady w sali konferencyjnej. Nawet nie przyjechał razem ze wszystkimi, lecz później. Być może był kimś dosyć ważnym w swoim świecie, równie ważnym, jak ostatni członek grupy, który miał dojechać nazajutrz, a który to, podobnie jak on, także miał zarezerwowany apartament.

Prezentacja zdjęć dobiegła końca.

– Śliczne fotografie. Czy to byłby dla ciebie duży kłopot, żeby przesłać mi ich kopie na e-maila?

– Nie ma najmniejszego problemu. – Ucieszył się, że to zaproponowała.

Zapewne sam by to zrobił, lecz nie chciał, aby uznała go za namolnego typka.

Podyktowała mu adres, a on od razu wysłał cały plik. W tym samym czasie z sali konferencyjnej zaczęła wychodzić hałaśliwa zgraja jego współpracowników.

– Przepraszam cię, muszę na chwilę do nich dołączyć. Mogę to tutaj zostawić? – Wskazał laptopa i aparat fotograficzny. – Nie będzie przeszkadzało?

– Nie ma problemu, odłożę na półkę pod kontuarem – oznajmiła. – W razie gdyby był tutaj ktoś inny, to powiedz, że uzgodniłeś to ze mną.

– Dziękuję. Mam jednak nadzieję, że jeszcze tu będziesz. Chętnie zostałbym z tobą, ta cała impreza w ogóle mnie nie bawi. Niestety, muszę iść, obowiązki wzywają – westchnął, odchodząc.

Marek wysączył zimne piwo. Zamienił parę słów z kilkoma osobami. Oczywiście, nie obyło się bez wazeliniarstwa – nie znosił tego równie mocno, jak donosicielstwa. Nie zdecydowałby się na ten wyjazd, gdyby nie to, że, któryś z pracowników „Naft-Oil” wykazał się nielojalnością, wskutek czego firma straciła poważnego klienta. Musiał zlokalizować szkodnika i wyeliminować go jak najszybciej. Nie bez powodu dobrano na „imprezę” pracowników najbardziej aktywnych w minionym okresie – takich, którzy błyskawicznie pięli się po szczeblach kariery. Wyjazd został im zaproponowany w formie nagrody za osiągnięcia, więc wszyscy skwapliwie przyjęli ofertę – któż odrzuciłby pochwałę?

Lesner rzadko uczestniczył w rozgrywkach personalnych, stał ponad tym, lecz posiadał niesamowitą intuicję i zmysł obserwacji. Przy pomocy Remigiusza miał zamiar wyłuskać z tłumu sprawcę zamieszania. Precyzyjnie opracował zestaw zadań na weekend. Niby odbywało się to w formie zabawy, symulacji pewnych zdarzeń, ale miał nadzieję, że zdrajca zadziała schematycznie i wpadnie, ponieważ haczyk wyglądał dosyć niepozornie. Rola Remka była prosta – jak zwykle miał zostać pozornie biernym obserwatorem. Marek żałował, że przyjaciel nie mógł przyjechać do „Zacisza” już w piątkowy wieczór, lecz z drugiej strony zabawa dopiero się rozkręcała – wystarczy czasu na spostrzeżenia.

On miał już konkretne typy. Obstawiał pomiędzy kierownikiem działu kluczowych klientów a szefową działu promocji. Obydwoje młodzi, zaledwie parę lat po studiach, ich kariery nabrały zawrotnego tempa, byli szczwani i bezwzględni. I właśnie ta ostatnia cecha budziła niepokój. Skoro osiągnęli już szczyt w hierarchii firmy, to musieli jakoś inaczej ukierunkowywać ambicje – potrzebowali ciągłych wyzwań i adrenaliny. Czy poszliby na potajemną współpracę z konkurencją? Być może, jeśli wiązałoby się to z odpowiednimi gratyfikacjami. Marek dobrze wiedział, że każdego można kupić, trzeba było tylko poznać cenę.

– Mogę? – Usłyszał nad głową damski głos.

O wilku mowa − pomyślał, gdy dosiadła się do niego blond piękność.

Marta charakteryzowała się sprytem i inteligencją, ale emanowała również seksem, przez co mogła być bardzo niebezpieczna. Kobieta rzucała się w oczy, w jej wyglądzie było sporo przesady – sprawiała wrażenie sztucznej. Zastanawiał się, czy bez warstwy makijażu Marta wygląda równie dobrze oraz czy bujny biust jest zasługą natury czy raczej chirurgii plastycznej. Bez wątpienia była kobietą, za którą obejrzy się na ulicy prawie każdy mężczyzna, jednak brakowało jej odrobiny delikatności i tajemniczości. W porównaniu z Darią wysiadała w przedbiegach. Musiał tej rudej oddać sprawiedliwość – miała o wiele więcej wdzięku niż Marta z jej lukrowanym uśmieszkiem.

– Pan się nie bawi? – zagadnęła, siadając jak najbliżej niego.

– Owszem, bawię się.

– Siedząc samotnie?

– Już nie jestem sam, skoro pani przyszła. Jak impreza? Udany wieczór?

– Fan-tas-tycz-ny – powiedziała powoli, rozciągając to słowo maksymalnie, zupełnie jakby chwaliła kochanka po wyjątkowo udanej nocy.

Perfidnie zaczął spekulować, ile jej awansów zostało przypieczętowanych w łóżku. Nie wątpił, że co najmniej jeden. Dyrektor Andrzej Starski, od którego zależała ścieżka kariery większości pracowników, był wybitnie nieodporny na kobiece wdzięki. Właściciel firmy dobrze o tym wiedział i już dawno napomniał go, że jeśli któraś z pracownic wytoczy pozew o molestowanie – Starski poniesie związane z tym koszty. Andrzej przyjął to do wiadomości i starał się być dyskretny, jednak miał już ustaloną opinię. Chodziły słuchy, że jakiś czas temu w damskiej toalecie pojawił się napis „Starski to ogier”. Gryzmoły zrobione szminką usunęła sprzątaczka, echo zdarzenia pozostało.

– Okej, w końcu jesteśmy tutaj po to, aby się zabawić i wypocząć.

– Ale nie tylko – zauważyła.

– Słusznie. Łączymy zabawę i pracę, poznajemy się wzajemnie – powtórzył stary, oklepany frazes.

– Kto jak kto, ale pan zna nas chyba najlepiej – powiedziała, mrużąc lekko oczy.

– Powiedzmy, że zawsze zostawiam sobie margines niewiedzy. Są sprawy, o których niekoniecznie muszę być poinformowany. Nikt nie zgłębił wszystkich tajemnic świata.

– Może więc porozmawiamy o tych sekretach w jakimś spokojniejszym miejscu? – zaproponowała.

Coś mu podpowiadało, że nie do końca chodzi o rozmowę.

– Pani Marto, gdybym teraz wyszedł z panią, wyglądałoby to dość dwuznacznie – zniżył głos. – Ja nie mogę sobie pozwolić na takie sytuacje.

Jego ton wskazywał na coś zupełnie innego niż słowa.

– Pan może sobie pozwolić absolutnie na wszystko. – W jej głosie kryła się obietnica.

– Pani coś sugeruje? – Uśmiechnął się nieznacznie.

Miał niepowtarzalną okazję, aby sprawdzić, czy przypuszczenia odnośnie jej kariery są słuszne. Ufał, że w razie czego będzie potrafił wyhamować w odpowiednim momencie.

– Chodźmy na taras. Noc jest ciepła, komary zapewne już odleciały, w ciszy łatwiej o rzeczową rozmowę.

Wyszli w przyjemny mrok nocy. Za francuskimi drzwiami było znacznie spokojniej niż w tłocznym pubie. Z oddali usłyszeli pohukiwania puszczyka, dobiegł ich plusk wody. Księżyc zmienił położenie, lecz wciąż trwał nad budynkiem.

Taras łączył skrzydła hotelu. Marek zobaczył przez okno cześć recepcyjną i siedzącą za kontuarem Darię. Przed nią migotał monitor komputera. Mężczyzna zdusił przekleństwo. Działo się z nim dokładnie to, co przewidział: rudowłosa recepcjonistka przyciągała jego myśli zdecydowanie za mocno. W ten weekend stała się jego słabością, odwracała uwagę od znacznie ważniejszych spraw.

Nie miał ochoty na wysłuchiwanie Marty, pożałował, że z nią wyszedł i podjął pełną niedopowiedzeń grę. Wolałby spędzić ten czas inaczej.

Dość oględnie i ogólnikowo rozmawiali o firmie. Marek odnosił wrażenie, że towarzysząca mu kobieta usiłuje wybadać jego zamierzenia. Rozbawiło go to. Czyżby była szpiegiem? Cholerną Matą Hari nasłaną przez konkurencję? Coraz bardziej nie dawało mu to spokoju. Ciekaw był, jak daleko może się ona posunąć.

–Przejdziemy się? – zapytała.

Ruszyli wolno w stronę plaży. Marek uznał za dziwne, że kobieta ma buty z wysokimi obcasami i kostium złożony z żakietu, pod którym prawdopodobnie miała tylko stanik typu push up, oraz z układanej spódniczki, pod którą być może nie miała nic. Zdecydowanie nie był to strój na weekendowy wypad za miasto.

Rozmawiali o ostatnich awansach. Marta podzieliła się spostrzeżeniem, że jeden z kierowników dostał go na wyrost. Opowiadała o swoich przemyśleniach, ujawniając nazwiska i fakty, które potwierdzały wcześniejsze przypuszczenia Lesnera.

Oddalili się znacznie od hotelu. Stanęli nad czarną taflą jeziora. Kobieta była tak blisko, że Marek czuł ciepło bijące od jej ciała oraz zapach drogich perfum. W mroku nocy widział, jak wolno przesuwa językiem wokół warg. Otarła się o niego, niby przypadkiem. W głowie Lesnera rozbłysło światełko alarmowe, lecz nim zdążył cokolwiek zrobić, musnęła biodrem jego krocze, a ponieważ przez cały wieczór był pochłonięty kombinowaniem, jak dotrzeć pod spódnicę Darii, ciało zareagowało błyskawicznie. Kobieta roześmiała się, wspięła na palce i przywarła wargami do jego ust. Pocałunek był szybki i powierzchowny, towarzyszyło mu pospieszne rozpinanie paska od spodni.

– To nie jest dobry pomysł… – zaprotestował bez przekonania.

– Owszem, jest – odparła zadziornie.

– Wiesz, że uchodzę za drania – ostrzegł.

– Nie przeszkadza mi to ani trochę.

– Ściągasz na siebie kłopoty.

– Widać to mnie kręci. Nie boję się kłopotów.

– Nie mam prezerwatywy.

– Nie szkodzi, ja mam – oznajmiła, wyciągając z kieszeni płaskie opakowanie. Zamiast jednak wręczyć je Markowi, sama zaczęła je otwierać. – Ja się nim zajmę.

Sprawnie wyłuskała jego męskość ze spodni i naciągnęła prezerwatywę. Po chwili pochyliła się i wzięła go w usta. Wszystko przebiegło tak szybko, że zanim mózg zdążył wysłać ostrzegawcze impulsy, Lesner poczuł ekscytację. Musiał przyznać, że była cholernie dobra. Nie dziwił się Andrzejowi – można przez nią stracić rozsądek. Na chwilę.

Nagle wstała. Lekko pchnęła go na ławkę, uniosła spódnicę i okrakiem usiadła na jego kolanach. Miał rację w kwestii braku istotnego elementu jej bielizny.

– Mnie też się coś należy, ogierze.

Zaskoczyła go. Sądził, że robi to tylko po to, aby sprawić przyjemność jemu. Najwyraźniej jednak w jej wyrachowaniu było coś więcej – chęć osiągnięcia czegoś, o czym nie miał póki co pojęcia.

A może tak po prostu była na niego napalona?

Wszedł w nią gładko. Nie potrzebowała dodatkowych pieszczot, to on rozpiął niecierpliwymi palcami guziki żakietu i zadarł w górę stanik, obnażając piersi. W mroku połyskiwała jasna skóra Marty, lśniły oczy błyszczące pożądaniem. Nie obchodziło go, czy sprawi jej ból, ściskając stężałe sutki. Już nie miało znaczenia, czy pod jego dłonią jest ciało, czy silikon. Liczył się fakt spełnienia.

Szczytowali niemalże w jednej chwili, tłumiąc jęki rozkoszy, aczkolwiek Marek zdawał sobie sprawę, że w nocnej ciszy mogły ich zdradzić nawet przyspieszone oddechy. Szczęściem, ławka znajdowała się na uboczu, otoczona zaroślami, więc prawdopodobieństwo, że ktoś ich zauważył, było nikłe.

Marta przywarła do niego resztkami namiętności.

– Mam nadzieję, że było panu dobrze – stwierdziła bezczelnie.

Nie wypuszczała go z objęć swoich ud.

– To jeszcze nie koniec – szepnęła, drażniąc językiem wnętrze jego ucha.

– Teraz będzie po mojemu – oznajmił.

Wziął ją od tyłu, ściskając obydwiema dłońmi bujne piersi. Wchodząc w nią, zamknął oczy. Zamajaczył mu w głowie obraz zmysłowych ust i wiotkiej postaci rudowłosej recepcjonistki. To wystarczyło, aby bez reszty zatracił się w namiętności.

Przypisy

[1] H. Sienkiewicz,Pan Wołodyjowski.