Tajny plik Beaty K. - Karolina Niedzielska - ebook + książka

Tajny plik Beaty K. ebook

Karolina Niedzielska

0,0

Opis

Beata postanawia znaleźć swoją drugą połówkę. Skrupulatnie i metodycznie zabiera się do rzeczy: zakłada konto na portalu randkowym, określa wygląd i cechy, jakich wymaga od przyszłego partnera. Konsekwentnie realizuje cel. Po wielu próbach i niepowodzeniach, zawsze wspierana przez przyjaciółkę Martę, wypatruje na przystanku JEGO. Swojego upragnionego blondyna. Marzy o nim, a równocześnie bierze sprawy we własne ręce: chce doprowadzić do tego, by ich ścieżki się skrzyżowały i aby blondyn zakochał się właśnie w niej. Czy plan idealny uda się zrealizować? Czy Beata pozna i zdobędzie mężczyznę? Czy warto być kowalem własnego losu, czy jednak lepiej zdać się na przeznaczenie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 262

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


 

 

 

 

 

 

„Mam na imię Beata, jestem studentką. Interesuję się fotografią. Lubię poznawać nowych ludzi i spędzać czas z przyjaciółmi…”

Beata Kowalska przerwała pisanie, bo przyszło jej do głowy, że chyba trochę mija się z prawdą. Z tym nowymi ludźmi to wcale nie jest tak prosto – może i lubiła poznawać, ale średnio jej to wychodziło. Częściowo z bardzo prostego powodu – rzadko ruszała się z domu. Tym razem jednak uznała, że to mimo wszystko zostawi, wszyscy tak piszą, może coś w tym jest?

„…przyjaciółmi, odwiedzać ciekawe miejsca, chodzić do kina, spacerować z psem, jeździć na rowerze, słuchać muzyki”.

OK, wystarczy, i tak chyba przesadziłam – pomyślała – przecież wpisałam same banały.

Ale co niby miała innego wymyślić? Że przychodzi do domu, je obiad, kombinuje jak tylko się da, żeby uciec przed wścibską babcią, włącza komputer, czyta głupoty w sieci i słucha muzyki? Ba, że nawet robi rzeczy bardzo pożyteczne, na przykład porządkowanie pod względem daty setek zdjęć, które do tej pory miała w folderze uszeregowane tematycznie? A na koniec dnia robi sobie gorącą kąpiel i siedzi w wannie tak długo, aż woda wystygnie? Że czyta na okrągło „Ojca chrzestnego” po angielsku? Że wreszcie wieczory spędza uwieszona na telefonie z Martą albo z inną koleżanką, która akurat nie ma nic do roboty? I tak ostatnio robi to coraz rzadziej, bo dziewczyny stają się coraz bardziej zajęte.

Mogła się oczywiście zaraz usprawiedliwić, że mieszka poza Warszawą i połowę życia spędza w autobusie. No i właśnie przez to ludzi widywała przeważnie na uczelni, a z nielicznymi czasem umawiała się na kawę, nigdy na piwo, bo go nie lubiła i jakoś nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby sobie zamówić coś innego. Zawsze jednak pilnowała godziny odjazdu ostatniego autobusu. W efekcie do domu docierała najpóźniej o dwudziestej trzeciej…

Hej, ale dlaczego właściwie miałabym się usprawiedliwiać? – pomyślała. – Czy ja robię cos złego?

Kiedy już doszła do wniosku, że jest całkiem w porządku, tylko ten los trochę jej nie sprzyja, mogła wrócić do swojej największej (ostatnio) bolączki – nie miała faceta. A chciała go mieć! Bardzo! Bo wszystkie koleżanki wokół miały, a ona jak zwykle pozostawała w tyle. Przyszło jej to do głowy dość nagle. Do tej pory temat jakby dla niej nie istniał. Albo raczej to ona dotąd nie istniała dla facetów. Płeć przeciwna skutecznie oddzieliła się od niej wysokim murem – nie tylko nie była potencjalnym obiektem uczuć, ale nawet nie rozpatrywano jej jako koleżanki, kumpeli. A teraz wreszcie postanowiła to zmienić.

Tylko że to nie było wcale takie proste w jej dokładnie zaplanowanym i poukładanym życiu, z którego za żadne skarby świata nie chciała zrezygnować. Co ciekawe, nawet nie wyobrażała sobie, że mogłaby poczynić pewne ustępstwa! Facet miał spełniać jej bardzo wyśrubowane kryteria. Przede wszystkim to nie mógł być ktokolwiek, poznany gdzieś tam. Wszystko musiało się odbyć według planu, począwszy od wyboru odpowiedniego obiektu. Jak mogłaby pozostawić tak ważną sprawę przypadkowi? Nie. Nie mogła. Ktoś inny może i tak, ale nie Beata.

Miała dwadzieścia trzy lata, a czasem wydawało się, że ma ich znacznie więcej. Pewnie z powodu zupełnego braku spontaniczności, nadmiernego poukładania graniczącego z pedanterią, braku dystansu do siebie i nieposkromionej ambicji, która co prawda przekładała się na liczne sukcesy najpierw w szkole, później na studiach, ale skutecznie utrudniała kontakty międzyludzkie. Beata była świetną uczennicą, dobrą studentką zarządzania i wszystko na to wskazywało, że również z pracą nie będzie miała żadnych trudności. Natomiast życie prywatne to był jeden wielki problem. Jasne, miała kilka koleżanek, nawet przyjaciółkę, Martę, która potrafiła znieść jej trudny charakter. Dzielnie wytrzymywała spotkania, które obracały się przede wszystkim wokół Beaty i jej problemów. Bo gdy Beata miała jakąś ważną sprawę, przynajmniej w swoim mniemaniu, to nie istniało już dla niej nic innego, wszystko inne stawało się nieistotne. Marta była świetnym słuchaczem, a nierówna relacja nigdy jej nie przeszkadzała – być może po prostu przyzwyczaiła się do specyficznego stylu Beaty.

Beata i Marta były przyjaciółkami od kilku lat. Marta – wysoka, długonoga blondynka o świetnej figurze i hollywoodzkiej urodzie, nie miała najmniejszego problemu z powodzeniem u płci przeciwnej. Wystarczyło, że się gdzieś pojawiła, natychmiast przyciągała dziesiątki męskich spojrzeń. Poza tym była inteligentna i zdolna, więc pogodzenie studiów i pracy nie sprawiało jej najmniejszych problemów. Ideał po prostu, z takich, które nie istnieją naprawdę. Beata z kolei zawsze była tą brzydszą koleżanką. Odkąd pamięta, tłumaczyła sobie, że woli swój sprawnie działający mózg niż urodę, ale przykład Marty, która miała wszystko, wpływał na nią trochę dołująco. Mózg Beaty funkcjonował jednak dosyć specyficznie – z nauką nie miała żadnego problemu, nie potrafiła się natomiast odnaleźć w zwykłych życiowych sytuacjach, przede wszystkim w kontaktach damsko-męskich. Marta czasem miała wrażenie, że przyjaciółka zatrzymała się pod tym względem na poziomie trzynastoletniej dziewczynki. Problem polegał na tym, że Beata była bardzo uparta i nie zawsze słuchała naprawdę dobrych rad, na przykład bardziej doświadczonej w tych sprawach Marty.

Mimo tych różnic dziewczyny świetnie się dogadywały i zawsze, gdy się spotykały, mówiły bardzo dużo, to znaczy głównie Beata. Za jednym takim posiedzeniem zjadały górę słodyczy, to znaczy głównie Beata zjadała, a przy jej trybie życia nie było siły, oponka radośnie rosła. Po każdym takim obżarstwie obie zgodnie postanawiały, że to ostatni raz i że trzeba się wziąć za siebie. Plany zapisania się na siłownię nie doczekiwały się jednak realizacji.

Problemy Beaty nadchodziły falami i często rozmywały się, zanim udało się znaleźć jakieś rozwiązanie. Ostatnio była to wyprowadzka z domu rodzinnego, która nigdy nie doszła do skutku mimo braku większych przeszkód, wcześniej jej obsesję stanowił wyjazd na wakacje na Mazury, a jeszcze wcześniej – wybór przedmiotów na studiach. Skala tych spraw była różna, potrafiły to być naprawdę drobnostki, a Beata i tak rozwodziła się nad nimi godzinami. Martę przeważnie to bawiło, szczególnie wtedy, gdy było serwowane w mniejszych dawkach. I zawsze zainteresowanie Beaty daną kwestią znikało równie szybko, jak się pojawiało.

Tym razem wydawało się, że wreszcie to nie był sztuczny problem. Nie miała chłopaka. Nigdy. I nagle bardzo chciała go mieć.

Trzeba działać, uznała, i to już, teraz, zaraz! Oczywiście żadnych spontanicznych, niekontrolowanych ruchów – do zadania podeszła metodycznie i naukowo. Postanowiła zacząć od książek. Całe sobotnie popołudnie spędziła na poszukiwaniach właściwej literatury, doprowadzając personel Empiku do białej gorączki. W końcu zdobyła to, co chciała, i poszła na kawę. Zamówiła dużą latte, siadła przy stoliku pod oknem i ze swojej przepastnej torby wyjęła siedem poradników dla samotnych kobiet, które kupiła. Książki stworzyły całkiem pokaźny stosik. Sięgnęła po tę na samej górze, najcieńszą, i rozejrzała się, czy nikt na nią nie patrzy. Nie mogła przecież pozwolić, żeby ktoś nieznajomy zauważył, co ma w ręku, żeby nawet przez chwilkę pomyślał, że ona ma jakieś problemy w sprawach damsko-męskich. Upewniwszy się, że jednak nie jest obserwowana, zagłębiła się w lekturze.

Po wypiciu jeszcze kilku kaw – na ten tydzień limit przyjmowania pianki mlecznej do organizmu został już przekroczony – i przeczytaniu lub przynajmniej przekartkowaniu siedmiu poradników o miłości miała już pewien obraz rzeczywistości i wstępny plan działań. Zrobiło się późno, ledwie zdążyła na ostatni autobus do domu.

Postanowiła zacząć od najprostszego sposobu, sposobu dla leniwych, zapracowanych lub przynajmniej w pojęciu niektórych – dla zdesperowanych: zgłosiła się do internetowego biura matrymonialnego. Początkowo na zasadzie uczestnictwa w portalu randkowym, gdyż wolała się na razie nie spotykać z żadnymi konsultantami. Oczywiście swoim zwyczajem przeprowadziła wstępną ocenę dostępnych portali i w końcu wybrała najlepszy, to jasne. Zapisała się, opłaciła uczestnictwo i już mogła przystąpić do tworzenia swojego profilu.

O dziwo, okazało się to bardzo czasochłonne – napisz, człowieku, coś sensownego o sobie, żeby nie brzmiało to głupio albo śmiesznie! Znajdź zdjęcie, które zachęci potencjalną drugą połówkę do odezwania się do ciebie. Miała jeszcze dodatkowe wątpliwości: jak tu ochronić się przed facetami, którzy nie traktują poważnie tych poszukiwań – koszmar po prostu! Ale zawzięła się i postanowiła dzielnie przebrnąć przez cały ten proces.

Zrobiła jeszcze tak zwany test osobowości – chcieli wiedzieć na przykład, czy woli dom z ogródkiem, czy raczej nowoczesne mieszkanie, czy marzy jej się sportowy samochód, czy może rodzinny van, czy liczy na długofalowy związek, a może nastawia się na jednorazową przygodę. Odpowiedziała grzecznie na wszystkie pytania, a była ich naprawdę cała lista, i dowiedziała się, że jest zdecydowana, niezależna, szuka stabilizacji i takie tam. Właściwie nic nowego, ale skoro miałoby to w jakiś sposób pomóc…

Większy kłopot miała z wyborem zdjęcia – uznała, że powinno być ładne, a że potrafiła sprawnie posługiwać się Photoshopem, nie miała oporów przed zrobieniem drobnych poprawek – przynajmniej na zdjęciu mogła być szczuplejsza, mieć większe usta i ładniejsze włosy. A zdjęć do potencjalnej obróbki było mnóstwo, całkiem spora kolekcja portretów i autoportretów. Po dosyć długiej i wnikliwej analizie zgromadzonego materiału Beata wybrała chyba najlepsze – w czerwonej koszuli, z sensowną fryzurą, hollywoodzkim uśmiechem – tak, to było po prostu idealne. Nie była pięknością, przy swoich wysokich i szczupłych koleżankach czuła się czasem trochę nieswojo, ale przekonywała się, że są tacy, którym podobają się niskie brunetki o pełniejszych kształtach.

W swoim profilu napisała dalej, że woli bardziej psy niż koty, Boże Narodzenie od Wielkanocy, a na wakacje wybrałaby się raczej nad morze niż w góry. Po uzupełnieniu wszystkich luk mogła wreszcie przejść do oglądania profili facetów. Bo przecież o to jej chodziło – chciała znaleźć kogoś dla siebie, nieważne, w jaki sposób. A portal randkowy jest tak samo dobrą drogą jak każda inna. Musiała to sobie powtarzać w ostatnim czasie wystarczająco często, żeby się nie wycofać. Bo mimo że zdecydowała się na założenie własnego profilu i zapłacenie wpisowego, miała całkiem spore obawy. A co, jeśli ją rozpozna ktoś ze znajomych? Niby nic strasznego, bo jeśli nawet jakiś znajomy znalazłby się na tej stronie, to oznaczałoby, że jest w podobnej sytuacji i sam ma taki profil. No, ale sam fakt się liczy… A jeśli nikt się do niej nie odezwie? Albo jeszcze gorzej, odezwą się same beznadziejne typy? To mogło się okazać totalną stratą czasu.

Mimo wszystko spróbowała, raz kozie śmierć. Zawsze można zlikwidować konto. A nuż pomoże szczęściu, w końcu zbliżała się wiosna, czas dla zakochanych!

No właśnie, miała już serdecznie dosyć samotności. Oczywiście całemu światu, w tym także sobie, wmawiała, że wspaniałe jest życie singielki. No bo po co jej facet? – pytała, odpowiadając sobie, zanim jej rozmówca zdążył to zrobić – przecież świetnie radzi sobie sama, wszystko załatwi, w domu potrafi sporo zrobić: od wbicia gwoździa do przetkania pralki. Facet jej przecież niepotrzebny! Taka była wersja oficjalna, powtarzana do znudzenia podczas spotkań w większym gronie z rodziną i znajomymi.

Bo Beata tak naprawdę to zazdrościła wszystkim koleżankom, które biegały z randki na randkę. A ona nic. Nie żeby jej się żaden nie podobał, ale zawsze była jakaś przeszkoda nie do pokonania – przystojny, ale zajęty, piekielnie nudny, dupek albo delikatnie mówiąc, mało nią zainteresowany. Zawsze coś! Naprawdę nie była taka wybredna, tak przynajmniej jej się wydawało! Uznała więc, że pech powinien się już skończyć i że znajdzie sobie faceta. Koniec i kropka!

Aby zrealizować ten plan, należało podjąć odpowiednie działania. Poszukiwania zostały zaplanowane na szeroką skalę, postanowiła nie ograniczać się do jednego kanału, tylko próbować na wszystkich frontach. Dzięki temu, tak przynajmniej zakładała, sukces miał być bardziej prawdopodobny. Ba, murowany! Zależało jej także na czasie – oczywiście im wcześniej będą efekty, tym lepiej.

Na cuda za pośrednictwem sieci to jednak za bardzo nie liczyła. Słyszała już sporo historii, w których naiwne dziewczyny robiły sobie wielkie nadzieje, a trafiły na żonatych, zainteresowanych spotkaniem na jedną noc albo sponsoringiem. Ale tonący brzytwy się chwyta, a Beacie w realu jakoś zupełnie nie wychodziło.

Może za bardzo zależało jej na tym, żeby nie spędzać samotnych wieczorów w domu, podczas gdy koleżanki stroiły się na kolejną randkę lub planowały wspólne wakacje czy szukały mieszkania dla dwojga. Mimo wszystko nie mogła przestać zaglądać na Facebooka i inne portale społecznościowe – to już podchodziło pod uzależnienie i przynosiło więcej szkody niż korzyści. Bo za każdym razem dowiadywała się czegoś, co ją wkurzało: a to ktoś się zaręczył albo wziął ślub, a to porzucona dopiero co przez chłopaka koleżanka znalazła nową miłość, zamieściła zdjęcia ich nowego lokum i tak dalej. Niby dobrze, że się ludziom układa, ale czemu im, a jej nie? Chociaż część tego szczęścia chciała też dla siebie.

Wyglądało to trochę tak, jakby była zupełnie niewidzialna dla facetów – zdawała sobie sprawę z faktu, że żadna z niej Angelina Jolie, ale we własnym przekonaniu nie była wcale taka najgorsza. Przecież musi być na tym świecie ktoś, kto zainteresuje się zwykłą dziewczyną, taką jak ona. Właśnie dojrzała do tego, by go znaleźć.

Byłoby wbrew logice, gdyby ograniczyła się tylko do kontaktów internetowych. Dlatego rozglądała się uważnie na uczelni, w centrach handlowych, na koncertach, w kinie i we wszystkich miejscach, których faceci w odpowiednim dla niej wieku nie omijają szerokim łukiem. Wiek zdefiniowała dosyć luźno: on powinien być starszy. Im dalej, tym trudniej – mógłby być jeszcze studentem, ale lepiej, gdyby miał wyższe wykształcenie, dobrą pracę, był inteligentny, dowcipny, bystry i przede wszystkim powinien bardzo ją kochać. Najlepiej jeszcze, gdyby był wysokim, postawnym, misiowatym blondynem. Ku jej rozczarowaniu pierwsze próby w rzeczywistości nie przyniosły żadnego rezultatu, w przeciwieństwie do tych w internecie.

Sieć odezwała się nawet szybko – Beata zamknęła swój profil, weszła na Facebooka i po obejrzeniu sześćdziesięciu siedmiu wakacyjnych zdjęć kuzynki wróciła do portalu dla singli. A tam niespodzianka, w skrzynce odbiorczej trzy maile. Aż trzy! I nie były to wiadomości od administratora, ale od prawdziwych ludzi. Serio, ktoś naprawdę do niej zagadał! Nie jeden, ale trzech nawet facetów! Miała ogromną ochotę zadzwonić do Marty i podzielić się z nią tą radosną nowiną, ale przyjaciółka była akurat na zajęciach. Co ona w ogóle wyprawia, zamiast wspierać Beatę i jej kibicować, ta się uczy, bezczelna!

Ponieważ wiadomości były dość lakoniczne (raczej niewiele można odczytać z „cześć, nazywam się tak i tak, twój profil mi się spodobał, może popiszemy do siebie”), od razu sprawdziła ich profile. Jeden zamieścił takie zdjęcie, że Beata na wstępie go zdyskwalifikowała – była w potrzebie, to prawda, ale nie aż takiej! Za to pozostali dwaj na pierwszy rzut oka nawet by się nadawali, i ze zdjęcia, i z tego, co napisali o sobie. No dobra, podobali się jej wysocy blondyni, nie za chudzi – żaden z nich nie odpowiadał temu ideałowi, ale z szatynem też przecież mogła się spotkać. Albo nawet z dwoma.

Więc im odpowiedziała, obu to samo, bez żadnej inwencji. Trzeba jednak przyznać, że przed kliknięciem „Wyślij” zawahała się na chwilę. Wreszcie wysłała, ale postanowiła, że nie będzie oczekiwać zbyt wiele. Żeby się później nie rozczarować. Wyłączyła komputer i poszła sobie zrobić herbatę.

W kuchni natknęła się na mamę, która jeszcze w płaszczu i z kluczami w ręce zaczęła Beacie opowiadać najnowsze plotki – była na kawie z przyjaciółką, która wie wszystko o wszystkich. Po każdym takim spotkaniu mama chodziła nabuzowana, dopóki nie znalazła cierpliwego słuchacza. Wtedy po prostu nie przestawała mówić. Tym razem to właśnie córka znalazła się w jej polu rażenia i musiała wysłuchać wszelkich wiadomości, w większości o nowych miłościach i przygotowaniach do ślubu dzieci znajomych.

– A ty, czemu ty wciąż jesteś sama? Wszyscy ludzie coś robią, ty tylko siedzisz w domu i chodzisz z kąta w kąt. Może się za dużo uczysz? A co u Marty? Fajny ten jej chłopak, taki grzeczny. Też powinnaś takiego mieć. Tylko jak ty w ogóle miałabyś znaleźć chłopaka, przecież żaden z tobą nie wytrzyma! Zostaniesz zgorzkniałą starą panną, jak się nie zmienisz! No, czemu nic nie mówisz?

– Bo to nie ma sensu…

– Jak to nie ma? Zobacz, Ewa jest od ciebie tylko o rok starsza i już planują ślub z Kubą. Godzą pracę ze studiami, mieszkają na swoim. Tylko czekają na obronę. A ty na co czekasz?

Tym samym mama wytrąciła jej jedyny argument, że przecież studiuje i nie ma czasu na chłopaków. Tyle że tak naprawdę Beata miałaby czas, gorzej z tymi chłopakami… Tego mamie nie powiedziała, nie chciała po raz kolejny dać się wciągnąć w tę pustą dyskusję. Na szczęście zadzwonił telefon, ciocia Gosia, idealne wyczucie chwili! Najbliższe pół godziny będzie objaśniać mamie różnice między kabinami prysznicowymi albo wymieniać zalety drewnianych podłóg, co oznaczało, że Beata mogła się spokojnie ulotnić z nadzieją, że ciotka zbyt zmęczy mamę opowieściami o swoim remoncie, aby chciało jej się wracać do spraw sercowych córki.

Nie myliła się. Ciocia Gosia była pod tym względem niezawodna. Dziewczyna zabrała niedopitą herbatę na górę do pokoju. Wzięła do ręki książkę, ale samo spojrzenie na okładkę „Ojca chrzestnego” sprawiło, że odechciało się jej czytać i nawet zaczęła się zastanawiać, czemu w ogóle ludzie się tym tak fascynują. Zajrzała więc na portal dla singli jeszcze raz, z zamiarem obejrzenia profili, tylko obejrzenia, nie odezwałaby się do faceta pierwsza. Co dziwne, skrzynka odbiorcza znowu była pełna, odpowiedzieli obaj!

I tak się zaczęło – pisała z nimi przez prawie dwa tygodnie, trzynaście dni dokładnie. Właściwie o niczym, jakieś głupoty w stylu: Beata ma brata, on ma siostrę, młodszą, fajną pracę, wkurzającego szefa, chce mieć psa, zepsuł mu się samochód, ma wyjazd służbowy… Niby nic szczególnego, ale dawało nadzieję. Tylko ciągnęło się trochę za długo. Ileż można tak pisać bez sensu? Beata nie zamierzała, nawet nie potrafiła zaproponować spotkania w realu. Uważała, że to mężczyźni powinni jakoś zadziałać. No i dopiero po tych dwóch tygodniach, gdy już powoli zaczynała tracić nadzieję, jeden z nich, Łukasz, wreszcie zadał pytanie, na które tak czekała: czy się umówimy? Jasne, że tak, aż podskoczyła z radości przed komputerem. Maila napisała wyjątkowo obojętnego, jak on chce, to ona ostatecznie może się z nim umówić, co jej tam. Żeby sobie nie myślał, że jest aż tak zdesperowana. Zresztą i tak nie mogła się spotkać od razu – miała trzydniowy wyjazd szkoleniowy poza Warszawę w ramach zaliczenia jednego z przedmiotów.

Te trzy dni poza domem trwały dla niej dłużej niż trzy tygodnie. Z trudem skupiała się na szkoleniach, wieczorami zupełnie nie mogła się bawić na karaoke, nocne gadanie z koleżankami też nie wyszło, bo zasypiała niemal natychmiast. Wszystko to wina zbliżającej się randki – umówili się w weekend, tuż po jej powrocie. Nie wiedziała, w co się ubrać, co powinna mówić, gdzie pójdą, a przede wszystkim, jak go rozpozna. No i szybko znalazła sobie kolejny problem – bo może on się jej nie spodoba? A co będzie, jak to raczej ona jemu nie przypadnie do gustu? Poza tym wprost nie mogła się doczekać.

Kiedy nadeszła ta upragniona sobota, Beata od rana biegała zdenerwowana, budząc ogromne zainteresowanie wszystkich domowników. Nawet pies stał się bardziej niespokojny, udzieliło mu się. O randce powiedziała jedynie Marcie, więc w domu patrzyli się na nią trochę dziwnie, po tym jak zamknęła się w łazience na godzinę, a następne dwie stała przed lustrem w coraz to innej sukience. Ach, gdyby tylko miała figurę modelki! We wszystkim wyglądałaby dobrze i nie musiałaby tracić tyle czasu na dobranie odpowiedniego stroju. A w jej sytuacji należało się wiele razy obejrzeć z każdej strony, żeby się upewnić, że oponka za bardzo nie wystaje albo że biust nie wypływa ze sweterka. Kiedy w końcu uznała, że wygląda w miarę wyjściowo, okazało się, że czas nagli. Złapała więc tylko torebkę, w biegu poinformowała mamę, że wróci raczej późno, i bardzo niepewnie ruszyła po schodach, o mało nie zabijając się na tych szpilkach. Jak inne dziewczyny to robią, że im tak dobrze wychodzi paradowanie na wysokich obcasach?

W amoku przygotowań nie zauważyła nawet, że zaczęło padać. Czyli początek raczej pechowy, szczególnie dla fryzury. A tak się starała! Niestety, z włosami zawsze miała spory problem, były słabe, cienkie, ogólnie nijakie, a ich ułożenie to droga przez mękę.

– Że też ten deszcz nie mógł poczekać, aż wejdę pod jakiś dach! – wymamrotała, wysiadając z tramwaju.

Spotkali się w umówionym miejscu w centrum, poznała go po bukiecie żółtych kwiatków (sama miała czerwoną torebkę) – tak jak ustalili w ostatnim mailu. Poszli do najbliższej kawiarni (Beata chciała jak najszybciej uciec z tego deszczu), ona zamówiła latte z pianką, a Łukasz gorącą czekoladę. Dopiero we wnętrzu mogła mu się lepiej przyjrzeć – zdjęcie nie było przesadzone, naprawdę był do siebie podobny, tylko trochę niższy, niż twierdził. Teoretycznie nie mogła mu nic zarzucić – rozmawiali, każdy wypił swój napój, a potem on odprowadził ją na przystanek. I tyle. Nic specjalnego, nie zachwyciła się, on chyba też nie, to było ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Zrobiła się na bóstwo, a tu nic… Trochę jej było żal, ale na szczęście miała jeszcze drugiego korespondencyjnego kandydata.

Wojtek zamiast spotkania poprosił o numer telefonu. Podała. Minął jeden dzień, drugi, trzeci i nic. Dopiero czwartego dnia telefon zadzwonił.

– Cześć, Beata, tu Wojtek.

– Cześć. – Zadzwonił, zadzwonił, zadzwonił!

– Co słychać?

– A nic nowego… – Ups, chyba jednak powinna to jakoś rozwinąć. – To znaczy trochę się dzieje, studia, praca… – No, już lepiej. – A u ciebie?

– Wróciłem z pracy, pies się domaga spaceru.

– O, masz psa? A jaki? Jak ma na imię?

I już jakoś poszło, rozmowa nawet się rozkręciła. Jednak dopiero po czterech takich w końcu się z nią umówił. Nieźle im się rozmawiało, chociaż w jej mniemaniu za mało miała okazję poopowiadać o sobie. Ale on głos miał taki miły, więc się zgodziła na spotkanie z nadzieją, że może na żywo uda się jej skierować rozmowę na własną osobę. Tym razem była już mniej podekscytowana. Przygotowania przebiegły pod okiem Marty. W szarej bluzce z lejącego się materiału, czarnych eleganckich spodniach, szpilkach i makijażu zrobionym według najnowszych youtube’owych trendów Beata wyglądała zabójczo. Uznały, że facet padnie trupem na jej widok. Z zachwytu oczywiście.

Nie padł, ale sprawiał wrażenie, że nie rozczarował się za bardzo. Poszli do kawiarni na Starym Mieście. Pospacerowali jeszcze trochę nad Wisłą i odwiózł ją do domu. Na pożegnanie pocałował w policzek, a Beacie natychmiast stanął przed oczami ich wspólny domek z ogródkiem, psem i dwójką bawiących się dzieci. Oczywiście tylko w miejscu do tego przeznaczonym – ogródka Beaty, ślicznego, wypielęgnowanego, nie będzie można deptać!

Weszła do domu, starając się to zrobić jak najciszej, żeby nie musieć się tłumaczyć, z kim była, gdzie i czy jej się podobało. Zresztą nie bardzo umiałaby odpowiedzieć na to ostatnie pytanie. Miły facet – to pierwsze określenie, jakie jej przychodziło do głowy. Rozsądek podpowiadał, że najpierw trzeba go poznać, ale tęsknota za byciem kochaną chyba wygrywała – Beata po prostu nie wiedziała, co myśleć. Jedno było pewne: chciała się z nim jeszcze spotkać.

Więc się spotkali kilka dni później. Akurat tego dnia miała zajęcia do dziewiętnastej, ale urwała się po przerwie. W końcu kino ważniejsze! Tym razem przyjechał na rowerze – faktycznie, wspominał, że jest zapalonym cyklistą. W całym rowerowym ekwipunku wyglądał znacznie szczuplej i mizerniej niż na poprzedniej randce. Pocieszyła się, że przynajmniej jest całkiem wysportowany. Chociaż od razu wyczuwała potencjalne zagrożenie – a co, jeśli on będzie chciał ją odchudzać? Właściwie to nie miałaby nic przeciwko schudnięciu, ale wolała, żeby to nie był na przykład podstawowy warunek trwałości związku.

Wojtek odstawił rower, a Beata ustawiła się w kolejce do kasy. Kupili bilety, ledwie im starczyło czasu na colę i popcorn. Reklamy się już kończyły, kiedy weszli do sali. W ostatnim momencie zdążyli na rozpoczęcie filmu, więc w gruncie rzeczy, według Beaty, spóźnili się. Sama była bardzo punktualna, wręcz chlubiła się tą swoją cechą. A tu proszę, przez pana spóźnialskiego musiała wchodzić do sali przy zgaszonym świetle i potykać się o nogi siedzących już widzów!

To była komedia romantyczna o zwykłej dziewczynie, która w końcu znalazła miłość. Romantyczny nastrój chyba udzielił się Wojtkowi, bo tak gdzieś w połowie filmu Beata zorientowała się, że trzymają się za ręce. Spojrzała się na niego, ale w ciemności zobaczyła tylko jego profil. Wpatrywał się w ekran, tak jakby film nagle stał się bardziej interesujący. Kiedy główna bohaterka w końcu zorientowała się, że mężczyzna jej życia jest tuż obok, i pojawiły się napisy końcowe, oni wciąż trzymali się za ręce. Jemu chyba musiało być strasznie niewygodnie, ale trudno, sam zaczął. Tym razem pożegnali się na przystanku, tak samo – buziakiem w policzek. Kiedy Beata już miała wsiadać do autobusu, Wojtek wcisnął jej do ręki pendrive’a. Powiedział, że nagrał tam muzykę specjalnie dla niej. Czyli dostała prezent, pierwszy prezent od chłopaka (oczywiście pomijając przedstawicieli płci męskiej z rodziny) w życiu!

Nie mogła się wprost doczekać, aż dotrze do domu, przebije się przez zaporę w postaci wścibskiej rodzinki i włączy komputer, żeby sprawdzić, co on tam właściwie zapisał. Marta dzwoniła już trzeci raz, ale musiała się zadowolić jednym SMS-em z krótkim opisem sytuacji.

„Tylko spróbuj się do mnie nie odezwać, jak przejrzysz pendrive’a! Pożałujesz!” – Beata była pewna, że Martę ciekawość po prostu zżera.

Niestety, nie zdążyła się zamknąć w pokoju, mama dopadła ją już przy drzwiach. Nie miała ochoty jej informować o wszystkim, nie chciała się narażać na serię uwag na temat „jej związku” i pytań o termin ślubu. Tak, to wcale nie przesada, Beata już wiele razy słyszała te tyrady i miała ich serdecznie dosyć. Wykręciła się jakoś.

W końcu zasiadła przed komputerem – na ekranie pojawiły się dwa foldery, oba pełne smętnych, nieco nudnych piosenek w trudnym do określenia gatunku. Ogólnie mówiąc, niezbyt się jej podobały. Miała ochotę powiedzieć to jasno Wojtkowi, ale pamiętała jeszcze gderanie Marty na temat flirtowania, więc napisała mu SMS, że bardzo fajne te utwory i że dziękuje. Nie warto było mu robić przykrości. Co więcej, słuchając tej bezbarwnej muzyki, uświadomiła sobie, że właściwie to ten cały Wojtek jest właśnie taki – nudny. Tylko że i tym razem górę wziął zdrowy rozsądek – trzeba spróbować, sprawdzić, przekonać się, czy na pewno nic z tego nie wyjdzie.

Następnego dnia Beata wzięła pendrive’a na uczelnię, żeby pokazać Marcie. Też jej się średnio podobały te pioseneczki, ale stwierdziła, że zareagowałaby dokładnie tak samo jak przyjaciółka. Dla dobra sprawy. Właściwie to ten prezent nie był taki zły, przynajmniej podsunął im pomysł na rozmowę na następnej randce – może warto byłoby się dowiedzieć o sobie podstawowych rzeczy, jak ulubiona muzyka, sposób spędzania czasu i takie tam. Beata lubiła rocka, punk i czasem heavy metal, ale zupełnie nie wyglądała na osobę z takimi upodobaniami. Niemniej jednak gust muzyczny był dla niej niezwykle ważny, co więcej, nie wyobrażała sobie bycia z kimś, kto na okrągło słucha disco polo, dance czy techno. Więc może powinni iść na jakiś koncert albo do klubu? Bo może trzeba go po prostu trochę rozruszać…

Nie udało się, nie poszli, nie mogli się dogadać, jak właściwie mieliby spędzać razem czas. Chłopak był niereformowalnie bezbarwny. Niby w porządku, ale zupełnie nijaki. A nie, czymś się jednak wyróżniał, był wiecznie niezdecydowany. Całą wieczność zastanawiał się, co wybrać w restauracji albo jaki film chciałby zobaczyć. To Beata jeszcze jakoś by wytrzymała, ale okazało się, że on się bardziej rozkręca przy sprawach większego kalibru. Na przykład w sprawie urządzenia mieszkania, które niedawno kupił i właśnie był na etapie remontu, wybierania płytek, podłóg, farb, mebli i innych potrzebnych sprzętów oraz akcesoriów. Za namową rodziców wybrał właśnie tę okolicę, ten budynek i piętro. Bo przecież musiało być blisko do mamusi, która chciała wpadać z wizytą, przynosić obiadki i robić zakupy. To było dla nich całkowicie naturalne – synek na pewno zapomniałby wstąpić do sklepu, otwartego dwadzieścia cztery godziny na dobę i znajdującego się po sąsiedzku. Zdaniem Beaty może i by zapomniał raz, drugi, w końcu by się nauczył, żeby pamiętać. Wziął poza tym kredyt w banku polecanym przez rodziców, nawet nie sprawdzając innych ofert. Niemal każdą decyzję remontową podejmował wspólnie z rodzicami, czyli w praktyce oni – nawet kolor płytek w łazience czy miejsce łóżka w sypialni musiały być wskazane i zatwierdzone przez przynajmniej jednego rodzica. Najczęściej Wojtek po prostu przyklepywał zamówienia zrobione przez mamę lub tatę i nie zdarzyło się, żeby pisnął choć słowo protestu. W pewnym momencie Beata po prostu tego nie wytrzymała – jak można tak nie mieć własnego zdania!

Rozstali się po prawie dwóch miesiącach. Na pamiątkę zatrzymała pendrive’a.

 

I znowu została sama, jedynie bogatsza o doświadczenia internetowe. Jakoś już nie chciała się umawiać przez internet po raz trzeci, mimo że jeszcze paru się odezwało. Uznała, że może warto pójść w zupełnie innym kierunku, a faceta znaleźć tak mimochodem. I tu przydało się mocne postanowienie poprawy, które podejmowały razem z Martą po wspólnych czekoladowo-słodyczowych ucztach. To takie proste – zapisać się na siłownię!

Zadzwoniła do przyjaciółki, żeby jej zakomunikować, że nie ma innego wyjścia, też musi się zapisać. Oficjalna wersja brzmiała oczywiście, że nie chciały przytyć. W rzeczywistości jednak Beata zdawała sobie sprawę, że Marcie to zupełnie niepotrzebne, a ona sama miała raczej słomiany zapał. No, chyba że miałoby to ją przybliżyć do osiągnięcia podstawowego celu, który pozostał niezmieniony – znaleźć faceta.

Najpierw należało wybrać siłownię. Z tej na uczelni od razu zrezygnowały, bo trzeba się było zapisywać jak na normalne zajęcia i nie zawsze im terminy odpowiadały. No i ktoś by je w końcu z tego rozliczył, co przy ich nieregularności i zmiennej motywacji mogłoby im nie wyjść na dobre. Poza tym nie chciały się ograniczać tylko do gości z uczelni – tych mogły poznać w inny sposób: na korytarzu, na zajęciach, na imprezie w akademiku. Aby poszerzyć pole działania, zdecydowały się na popularną siłownię w centrum, niedaleko mieszkania Marty. Fajne miejsce, dużo ludzi, liczyły na to, że trafią się tam nie tylko typowi kulturyści, ale też i normalni faceci.

Zabrały się za całą sprawę metodycznie (znowu) – od razu zrezygnowały z przychodzenia w środku dnia, no może poza weekendami, bo w godzinach pracy raczej trudno kogoś sensownego spotkać. Żal im było rezygnować ze zniżek studenckich na wcześniejsze zajęcia, ale to poświęcenie miało się, przynajmniej bardzo chciały, żeby tak się stało, przełożyć na realne korzyści. Pierwszy raz zatem przyszły około osiemnastej i to była dobra decyzja. Trochę czekały, zanim dziewczyna na recepcji wyrobiła im karty wstępu, lecz mogły sobie w tym czasie poobserwować wchodzące i wychodzące towarzystwo. Tuż za nimi przyszło dwóch takich, na których można było zawiesić oko. Jeden z nich, ten wyższy, nawet im się przyjrzał i uśmiechnął się. Zaczynało się całkiem dobrze!

Wzięły kluczyki do szafek i poszły do szatni. Na tę okazję Beata kupiła sobie nawet nowe adidasy (w starych na pewno misja by się nie udała!). Marta jak zwykle wyglądała zabójczo, do tego stopnia, że Beata zaczęła poważnie rozważać wycofanie jej z całego planu, bo stanowiła za dużą konkurencję. Jednak szybko doszła do wniosku, że nie poradzi sobie bez wsparcia przyjaciółki. Przebrały się i wyszły na salę, po drodze pytając trenera o podstawowe ćwiczenia. Żadna z nich nie była wcześniej na siłowni, misja misją, ale przy okazji można popracować nad figurą.

Za przykładem Marty Beata ruszyła w kierunku urządzeń stojących pod ścianą z wielkim lustrem. Ale wszystkie rowerki były już zajęte, więc chcąc nie chcąc, musiała skorzystać z tajemniczej maszynerii obok. To narzędzie tortur na pewno miało atakować od razu całe ciało i być niezwykle skuteczne. Nie bardzo wiedziała, jak się to uruchamia, Marta też nie. Stały więc tak i wciskały różne przyciski, usiłując się zorientować w tym skomplikowanym mechanizmie, aż wreszcie podszedł do nich jeden z tych dwóch gości, których widziały przy wejściu. Ten wyższy. Fajnie, pomyślała z zadowoleniem Beata. Uruchomienie obu maszyn poszło mu bardzo sprawnie, wcisnął tu, przesunął tam i już mogły zacząć się pocić.

– Ja tu przychodzę regularnie. Kumpel też. Jakby coś nie działało, mówcie – brzmiało to obiecująco, więc obie dziewczyny podziękowały mu z promiennymi uśmiechami. – Aaa, Marcin jestem. A to Grzesiek.

Grzesiek nie przypadł Marcie za bardzo do gustu, poza tym miała na razie chłopaka, więc bardziej skupiała się na ćwiczeniach. Beata zaś aktywnie przystąpiła do realizacji planu – po trzecim czy czwartym treningu zaczęła się spotykać z Marcinem. Właściwie od początku tak układała swój plan ćwiczeń, aby znaleźć się na siłowni w tym samym czasie co on. Natomiast Marta grzecznie chodziła tylko na początku, później już raczej w kratkę, unikając spotkania z bardzo zainteresowanym nią Grześkiem. Beacie się coraz bardziej podobało – najpierw wspólne ćwiczenia, następnie romantyczny spacer i wizyta w kawiarni, chociaż picie gorącej czekolady tuż po wyciskaniu siódmych potów na siłowni przekreślało cały wysiłek. Trudno, życie to sztuka kompromisu.

Marcin pracował w firmie marketingowej i czasem opowiadał historyjki o swoich klientach. A jak nie o nich, to o swoich wyjazdach na narty czy o nurkowaniu. Albo o swoich znajomych, których Beata w pewnym momencie przestała już rozróżniać. A znała ich nadal jedynie z opowieści, mimo że nadarzało się sporo okazji, żeby ich poznać. Marcin mówił dużo, nawet bardzo dużo. Głównie o sobie. Początkowo jej to nie przeszkadzało, bo sporo się o nim dowiedziała. Kiedy jednak zaczął się powtarzać, jej cierpliwość była coraz częściej wystawiana na próbę.

To nie wszystko – nawet jeśli pytał, co u niej, jak jej minął dzień, to na pytaniu się kończyło. Wcale nie słuchał odpowiedzi, nawet sprawiał wrażenie, że go to zupełnie nie obchodzi. Przerywał w środku zdania, przypominając sobie nagle zabawną historię z pracy. Kumpel powiedział, inny przytaknął, koleżanka się roześmiała, ogólnie świetnie było! Beata zapewne nie zdziwiłaby się, gdyby w pewnym momencie usłyszała: „Niezła ta twoja historia, ale mnie nie interesuje, bo nie jest o mnie”. W końcu nie wytrzymała, przestała odpowiadać na jego SMS-y i odbierać telefony od niego. No i chodzić na treningi. Miała jednak nadzieję, że chłopak choć trochę się tym przejmie. No i się przeliczyła – Marta widziała go jakiś tydzień po zerwaniu kontaktu, był w barze z wytapetowaną blondyną uwieszoną na jego ramieniu. I bezczelnie przesyłał Beacie pozdrowienia. Co ciekawe, ona zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że Marcin był jej odbiciem, tyle że w wersji męskiej – dwie osoby o takiej samej potrzebie zdominowania rozmowy, braku empatii, zainteresowane tylko i wyłącznie sobą, potrzebujące drugiego człowieka głównie po to, żeby ich słuchał. Taka para nie miała szans na stworzenie udanej relacji.

Po pół roku od powzięcia decyzji o skończeniu z samotnością przyszła pora na pierwsze podsumowanie. Niestety, ku autentycznemu rozczarowaniu Beaty, decyzja nie przyniosła właściwie żadnych pozytywnych wyników. A ile się dziewczyna napracowała! Żeby doprowadzić do pierwszych spotkań, musiała się odpowiednio przygotować: założyć profil w serwisie randkowym, wysłać masę maili i SMS-ów, wzmocnić mięśnie nóg i pośladków, wypić morze kawy i gorącej czekolady… Poszukiwanie faceta jest przedsięwzięciem czasochłonnym i wymaga dobrej organizacji dnia, żeby pomieścić codzienne zajęcia oraz te nadprogramowe, czyli randki albo spotkania z Martą, na których omawiały strategię działania. Dla poukładanej i całkowicie pozbawionej spontaniczności Beaty była to wyjątkowa katorga.