Tajemnicze historie II wojny światowej - N.N. Nepomnyashchiy - ebook

Tajemnicze historie II wojny światowej ebook

N.N. Nepomnyashchiy

0,0
21,25 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Najcięższa i najbardziej krwawa wojna w historii ludzkości – II wojna światowa – pozostawiła nam wiele niewyjaśnionych do dziś tajemnic i zagadek. Wśród nich tajemniczy lot Rudolfa Hessa do Anglii czy krwawa bitwa pod Rżewem w 1942 r. zwana ,,drugim Stalingradem". Ile było zamachów na Hitlera i Stalina i czemu kończyły się niepowodzeniem? Jakich skarbów szukali SS-mani na południu Francji i w Tybecie? Co stało się z Ewą Braun? Jak wyglądały ostatnie godziny Himmlera? Odpowiedzi na te i dziesiątki innych pytań znajdziecie w naszej książce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 765

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Сто великих тайн Второй мировой

Książka opublikowana na licencji ООО «Издательство «ВЕЧЕ»

© Nepomnyashchiy N.N., autor-pomysłodawca, 2015

Wydanie polskie © Wydawnictwo REA-SJ, 2017

Przekład: Igor Zakrzewski

Konsultacja merytoryczna: dr Jan Sobiech

Projekt okładki: Krzysztof Kiełbasiński

Opracowanie tekstu: Agencja Wydawnicza Synergy Elżbieta Meissner

Redakcja: Elżbieta Meissner, Anna Gredecka, Beata Wieseń

Korekta: Dorota Majcher

Zdjęcie na okładce: psdesign1/Fotolia.com

Zdjęcia w książce pochodzą z archiwum Autora

ISBN 978-83-7993-333-4

Wydawnictwo REA-SJ Sp. z o.o.

Dział Handlowy

ul. Kościuszki 21; 05-510 Konstancin-Jeziorna

tel. 22 631 94 23

e-mail:[email protected]

www.rea-sj.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Każda reprodukcja, adaptacja całości lub części niniejszej publikacji, kopiowanie do bazy danych, zapis elektroniczny, mechaniczny, fotograficzny, dźwiękowy lub inny wymaga pisemnej zgody Wydawcy i właściciela praw autorskich.

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

  Historia I

„TRZĘSIENIE ZIEMI” W TRZECIEJ RZESZY

W 1933 roku, niedługo po dojściu do władzy, Adolf Hitler udał się do Kummersdorfu, podmiejskiej dzielnicy Berlina, gdzie mieścił się poligon czołgowy. Nowo upieczony kanclerz Rzeszy zażądał zademonstrowania mu wyposażenia wojsk zmechanizowanych. I chociaż sprzęt był słaby – były to zaledwie motocykle z wózkami bocznymi, przestarzałe samochody pancerne i lekkie czołgi PzKpfw I– szczęk metalu zachwycił wodza. Po przeglądzie w księdze dla honorowych gości zamaszyście wypisał: „Niemcy będą miały najlepsze czołgi na świecie!”.

Chciwi awansów armijni pochlebcy puścili w obieg słówko „Panzervater”, co oznaczało „ojciec czołgów”. Tak w korytarzach Kancelarii Rzeszy nazywano konstruktora Ferdynanda Porsche, który wraz ze swym synem Ferrym prowadził firmę projektową. Po stworzeniu bardzo udanego samochodu osobowego marki Volkswagen obaj marzyli teraz o uwiecznieniu swoich imion, modelując z dostarczanej przez Kruppa stali pancerne potwory dla Wehrmachtu. O zachowanie działań firmy w tajemnicy dbała służba bezpieczeństwa, sekretne rysunki spoczywały w zaopatrzonych w wymyślne zamki sejfach z automatyczną sygnalizacją, a w drzwiach laboratoriów tkwili uzbrojeni esesmani.

Dane taktyczno-techniczne niemieckich czołgów okresu II wojny światowej można teraz znaleźć w specjalistycznej literaturze. Jednak zakulisowe działania firmy Porsche AG również i dziś dla wielu pozostają tajemnicą. Natomiast meandry myśli konstrukcyjnej niemieckich inżynierów, splatające się z wybujałymi fantazjami Führera, nader są pouczające.

Hitler szczególną nadzieję pokładał w wojskach pancernych

Historycy wojskowi nie raz pisali o dyletanckich usiłowaniach zmierzających do tego, by już w toku wojny ekspresowo zaopatrzyć Trzecią Rzeszę w rozmaite postaci straszliwej superbroni. Wysiłki ich twórców odnotowywano jako przejawy technicznego szaleństwa. Specjalistów koncernu Kruppa trudno byłoby uznać za dyletantów. Jednak na przykładzie konstruowania czołgów szczególnie wyraźnie widać, jak pieniactwo polityczne nazistowskich prowodyrów doprowadzało do szaleństwa w rozwiązaniach konstrukcyjnych i w bardzo krótkim czasie zmusiło Porschego oraz jego kolegów do panicznego zrewidowania wszystkich przyjętych uprzednio założeń projektowania, a później i do tego, że prototypów uzbrojenia w ogóle nie wysyłano na front.

Podstawowe założenia nazistowskich planów agresji są dobrze znane – to Blitzkrieg, czyli wojna błyskawiczna. Zgodnie z tą doktryną przygotowywano także technikę wojenną. Prace konstrukcyjne zorientowane były na doraźne rozwiązywanie zadań dnia dzisiejszego bądź problemów najbliższej przyszłości. Dla niemieckich koncernów i monopoli było to bardzo korzystne – rynek zbytu różnych narzędzi śmierci był zapewniony i przy uruchomionej produkcji wielkoseryjnej uważano za zupełnie wystarczające dokonywanie jedynie nieznacznych udoskonaleń, niezwiązanych z dużymi nakładami finansowymi. Przemysłowcy chętnie zaakceptowali teoretyczne sformułowanie przyjęte przez strategów agresji: „Wojna powinna być wygrana tą samą bronią, którą została rozpoczęta”.

Od czasu pierwszej wizyty Hitlera na poligonie w Kummersdorf producenci pojazdów pancernych zaprezentowali Führerowi trzy modele czołgów: lekki PzKpfw 35(t) oraz 20-tonowe średnie PzKpfw III i PzKpfw IV. Grubość ich pancerzy nie przekraczała 30 mm, a podstawowym uzbrojeniem była armata szybkostrzelna kalibru 37 mm. Zorientowani na wojnę błyskawiczną, uznali oni za główny walor tych pojazdów zwiększoną prędkość ruchu. Na dobrej drodze czołg PzKpfw III mógł osiągnąć prędkość 55 km/h. Poruszania się po błocie i w terenie trudno dostępnym konstruktorzy nie przewidywali.

Okupowanie Francji i innych państw europejskich zdawało się potwierdzać te założenia. Kampanie wojenne trwały krótko, a czołgi rzeczywiście były lepsze niż u przeciwników. Latem 1940 roku został wydany rozkaz zaprzestania w dziedzinie uzbrojenia wszelkich prac badawczych i konstruktorskich, których nie dałoby się zakończyć w ciągu roku. Podjęte właśnie prace nad projektowaniem armat czołgowych o większej mocy oraz modelu czołgu ciężkiego zostały przerwane. Wszystkie siły skierowano na to, by przestarzałe czołgi zastąpić nowymi PzKpfw III i PzKpfw IV. Przed atakiem na Związek Radziecki naziści skoncentrowali na jego granicy 3712 tych pojazdów.

O przyjętych przez Armię Czerwoną na uzbrojenie w grudniu 1939 roku czołgach T-34 i KW z opancerzeniem przeciwpociskowym, silnikami Diesla i armatą 76 mm naziści nie mieli bladego pojęcia. Pojawienie się na froncie tych pojazdów było dla nich zupełną niespodzianką.

– W rejonie Wierei – wspominał niemiecki generał G. Blumentritt – czołgi T-34 jak gdyby nigdy nic przedarły się przez szyki 7 Dywizji Piechoty, dotarły do pozycji artyleryjskich i dosłownie zmiażdżyły znajdujące się tam działa. Łatwo zrozumieć, jaki wpływ wywarł ten fakt na morale piechurów. Rozpoczęła się tak zwana „czołgobojaźń”.

PzKpfw III i PzKpfw IV, z których sztab generalny był w pełni zadowolony, mogły razić radzieckie „trzydziestki czwórki” z odległości nie większej niż 500 m, a i to tylko w ścianę boczną lub część tylną. Ciężki KW w ogóle był czołgiem nieomal nie do porażenia. Walką z najnowszymi maszynami radzieckimi musiano obarczyć artylerię przeciwlotniczą i lotnictwo, gdyż podstawowa niemiecka armata przeciwczołgowa kalibru 37 mm okazała się do tego celu nieprzydatna.

Jako pierwszy ocknął się Heinz Guderian, który widział na własne oczy, jak na polach bitwy topniały jego dywizje zmechanizowane. Wysunął on postulat zmiany konstrukcji czołgów niemieckich. Z zasadą, że „wojna powinna być wygrana tą samą bronią, którą została rozpoczęta”, trzeba było się pożegnać. Gdy stało się jasne, że plany wojny błyskawicznej się zawaliły, fakt wyższości technicznej radzieckich jednostek pancernych dotarł także do świadomości Ferdynanda Porsche. W listopadzie 1941 roku na front wyjechała grupa specjalistów w celu zbadania T-34. Od oficerów armii usłyszeli oni propozycję wykonania w zakładach Kruppa kopii „trzydziestki czwórki”, do czego miały zostać wykorzystane zagarnięte egzemplarze tych maszyn. Taka rada stanowiła dotkliwą obrazę dla honoru „kruppowców”, ale oczywiście ambicje konstruktorów nie miały znaczenia. Okazało się, że produkcja wielu podzespołów T-34, a przede wszystkim jego silnika, była w krótkim terminie nie do uruchomienia. Z pomysłu wiernego kopiowania trzeba więc było zrezygnować. Armia chciała otrzymać manewrowy czołg stanowiący równowartość bojową T-34, ale Hitler kładł akcent na co innego: chciał zwiększenia siły przebijającej pocisku przez zastosowanie armaty długolufowej, a także pogrubienia pancerza. Lżejszy i szybszy czołg musiał ustąpić miejsca ciężkiemu, wyposażonemu w armatę długolufową kalibru 88 mm.

Projektowanie ciężkiej maszyny, podjęte już w 1939 roku i później zaniechane, zaczęto więc w gorączkowym pośpiechu kontynuować. Po spełnieniu wymagań Führera czołg przybrał na wadze, przekształcając się w 55-tonową bryłę stali. Otrzymał on zastraszającą nazwę „Tygrys”. Ogromna masa uniemożliwiała produkowanie Tygrysa w wielkich ilościach. Kierownictwo zbrojeń musiało więc zamówić jeszcze jeden czołg, bardziej manewrowy i nie cięższy niż T-34. Jednak produkowana przez firmę Porsche „Pantera” w wyniku pogrubienia pancerza ważyła 45 ton, a więc osiągnęła pierwotną masę obliczeniową Tygrysa. Wobec zupełnej bezsilności niemieckich armat 37- i 50-mm w konfrontacji z potężnymi czołgami radzieckimi, postanowiono także zamówić działo samobieżne Jagdpanzer.

Zauroczenie gigantyzmem, które nagle owładnęło konstruktorów, miało swoje skutki także i w przypadku Jagdpanzer IV(A). Wygenerowali oni niezgrabnego potwora o pełnym opancerzeniu, zaopatrzonego w 88-milimetrową armatę o małym kącie ostrzału. Żołnierze na froncie mówili na ten czołg „Słoń”.

Decyzje, podjęte zimą 1941 roku po porażce nazistów pod Moskwą, oznaczały gwałtowną rewizję poprzedniego podejścia do uzbrojenia pancernego. Zgodnie z nową doktryną produkcja lekkich PzKpfw II w 1942 roku została znacznie zredukowana. W oczekiwaniu na urzeczywistnienie zamysłów projektantów zaczęto uruchamiać produkcję czołgów PzKpfw III i PzKpfw IV o pogrubionym pancerzu. Jednak czołgu PzKpfw III, którym jeszcze niedawno tak się zachwycano, wychwalając jego prędkość, zbliżoną do prędkości samochodu, nie uratowała nawet modernizacja. Dwukrotne zwiększenie masy pozbawiło go przejezdności i po roku musiano zaprzestać jego produkcji.

Wojskowi i polityczni decydenci Niemiec czekali na obiecany przez Porsche niezwyciężony czołg. Wreszcie w sierpniu 1942 roku najlepsi mistrzowie zmontowali pierwsze sześć Tygrysów i Führer osobiście kazał wypróbować je w walkach pod Leningradem. O tym, co się wtedy wydarzyło, opowiedział w swoich wspomnieniach były minister uzbrojenia Trzeciej Rzeszy Albert Speer:

– Wszyscy w napięciu czekali na rezultat. Ale do generalnej próby nie doszło. Rosjanie najspokojniej przepuścili czołgi koło baterii i dopiero wtedy uderzyli dokładnymi trafieniami w mniej chronione ściany boczne pierwszego i ostatniego Tygrysa. Pozostałe cztery czołgi nie mogły ruszyć ani do przodu, ani do tyłu i wkrótce też zostały trafione. To była całkowita klęska…

Świeżo zaprojektowaną maszynę musiano dopracowywać i ulepszać. Produkcję seryjną trzeba było odłożyć. Zaczęto też myśleć o pogrubieniu pancerza do 200 mm.

Aby uspokoić Hitlera, Porsche wziął na warsztat projekt zgoła już nonsensowny – superczołg o masie około 180 ton. Dbając o zachowanie tajemnicy, nadano mu żartobliwą nazwę „Maus” – „Mysz”. Produkcja bezsensownych projektów wykraczała już poza pośpieszną i gwałtowną rewizję dawnych założeń. Przy stołach kreślarskich rozszalała się panika, pod konstruktorami zapadała się ziemia…

23 listopada 1942 roku, tego samego dnia, gdy ostatecznie zamknął się pierścień oblężenia niemieckich wojsk pod Stalingradem, w kwaterze głównej Führera wrzało. Hitler wezwał Speera i zażądał natychmiastowego dostarczenia rozszerzonego programu produkcji czołgów. Pierwszym zadaniem było pilne, w terminie do 12 maja 1943 roku, dostarczenie 500 Tygrysów i Panter oraz 90 Słoni. Wykonanie „rozszerzonego programu” w tym terminie okazało się jednak niemożliwe. Dlatego też zaplanowaną letnią ofensywę pod Kurskiem trzeba było odłożyć do 5 lipca 1943 roku. Przed bitwą na Łuku Kurskim Hitler z właściwą sobie pompatycznością mówił:

– Dotychczas w osiągnięciu tego czy innego sukcesu Rosjanom dopomogły czołgi. Moi żołnierze! Nareszcie macie teraz czołgi lepsze niż oni.

Radzieccy czołgiści znali już jednak słaby punkt Tygrysów. Wieże tych niezdarnych czołgów, z drapieżnie wystającymi trąbami armat, obracały się bardzo wolno. Ledwie opancerzona bestia zdoła przycelować i oddać wystrzał, a radziecka „trzydziestka czwórka” już wykonuje raptowny manewr i zanim niemiecki celowniczy zdąży obrócić wieżę, bije w Tygrysa.

Starcia z pierwszym batalionem seryjnych Tygrysów (w składzie 44 maszyn) miały miejsce już pod koniec 1943 roku pod Stalingradem, gdy wojska feldmarszałka von Mansteina próbowały przebić się przez pierścień okrążenia, zaciśnięty wokół zgrupowania Paulusa. Sukcesu „niezwyciężone” czołgi nie odniosły… A po upływie pół miesiąca, gdy wojska radzieckie przełamały blokadę Leningradu koło Wzgórz Siniawińskich, strzał radzieckiej 122-milimetrowej armaty rozłupał na żelazną miazgę wieżę jeszcze jednego Tygrysa. Odłamki z taką siłą uderzyły w drugą maszynę, że jej załoga natychmiast otwarła włazy, by ratować się paniczną ucieczką. Caluteńki, zupełnie nowy Tygrys własnym napędem podążył do Leningradu, skąd przetransportowano go do Moskwy...

Tymczasem konstruktorzy radzieccy, działający na Uralu, nie próżnowali. Już latem 1942 roku polepszyli oni walory bojowe ciężkiego KW, a 23 października tegoż roku Państwowy Komitet Obrony podjął uchwałę o uruchomieniu w krótkim terminie masowej produkcji samobieżnych dział pancernych. Gdy rozgorzała bitwa pod Kurskiem, armia radziecka dysponowała już dostateczną liczbą takich maszyn. Był to słynny „zwieroboj” (myśliwy) SU-152, stworzony na podstawie ciężkiego czołgu KW. No i cóż, finał jest dobrze znany…

W styczniu 1942 roku Niemcy stracili Nikopol, gdzie znajdowały się bogate złoża manganu. Dopiero po wojnie wyjaśniło się, że dowództwo niemieckie przyznało znajdującym się tu na przyczółku żołnierzom podwójny żołd, a tym, którzy szczególnie się wyróżnili, obiecało szczodre nagrody i urlopy do domu. Według słów von Mansteina już w marcu 1943 roku Hitler zawołał tragicznie:

– Utrata Nikopola oznaczałaby koniec wojny…

Jeśli poprzednio produkcję czołgów hamowały rozmaite zmiany konstrukcyjne i porzucanie jednego modelu na rzecz drugiego, to obecnie dał o sobie znać deficyt surowców strategicznych. Póki nazistowscy przywódcy w podziemnych bunkrach łamali sobie głowy w poszukiwaniu jakichś nieprawdopodobnych szans, zauralskie zakłady wraz z całym krajem znowu przygotowywały dla nazistów niespodzianki. Na front trafiły teraz „trzydziestki czwórki” wyposażone w 85-milimetrowe armaty oraz najpotężniejsze czołgi II wojny światowej – IS-2. Niemieckie sztaby zareagowały na to kolejną instrukcją: czołgistom Wehrmachtu zalecono, by unikali bezpośrednich potyczek z IS-2 i wszczynali z nimi walkę tylko z zasadzek i ukryć.

Ferdynand Porsche wciąż składał raporty Führerowi, po czym przekazywał swym konstruktorom jego kolejne polecenia. Co jeszcze można było zrobić? Jak poprzednio, wyjścia upatrywano tylko w tworzeniu nowych maszyn. Pracowano nad „Myszą”, chociaż ten 140-tonowy kolos miażdżył wszystko, co trafiło mu pod gąsienice. Tego bezużytecznego potwora zaczęto jednak przygotowywać do seryjnej produkcji – fascynacja gigantyzmem przesłoniła wszystko. Postanowiono jeszcze bardziej przedłużyć lufę Tygrysa. Kaliber pozostał ten sam, ale długość lufy armatniej wzrosła do 6,2 m, prawie zrównując się z długością czołgu. Ważył on teraz 68 t. Nadano mu nazwę „Tygrysa Królewskiego”.

W sierpniu 1944 roku na zachodnim brzegu Wisły jeden z konstruktorów firmy Porsche osobiście poprowadził do ataku świeżo sformowany batalion najnowszych supertajnych maszyn. No i znów była klapa. Już pierwsze zderzenie ze schowanym w zasadzce T-34, którym dowodził młodszy lejtnant A. Ośkin, kosztowało konstruktora życie. Jak się okazało, pancerz Tygrysów Królewskich, choć bardzo gruby, był złej jakości i ostrzeliwujące go pociski przeciwpancerne po prostu go roztrzaskiwały.

W końcowym okresie wojny pracowano już nad „lądowym pancernikiem”, ważącym ponad 500 t. Miano na nim zainstalować olbrzymie działo Kruppa „Dora” i dwie 150-milimetrowe armaty oraz zaopatrzyć go w silnik spalinowy, używany w łodziach podwodnych. Na wykonanie „lądowego pancernika” nie starczyło już ani czasu, ani środków; projekt pozostał na papierze.

Od czasu, gdy zimą 1941 roku w pilnie strzeżonych pracowniach firmy Ferdynanda Porsche nastąpiło konstruktorskie trzęsienie ziemi, przy całej obfitości opracowań w istocie powtarzano tu wciąż te same motywy – armata miała być jak najdłuższa, a czołg jak najcięższy. „Panzervater” i jego pomocnicy z żelazną konsekwencją realizowali tę zasadę, co sprawiło, że – według określenia zachodnioniemieckiego historyka – „przemysł niemiecki w toku wojny nigdy nie mógł nawet w części zaspokoić zapotrzebowania wojsk na czołgi wszystkich typów”.

Błędy popełnione przez niemieckich konstruktorów są faktem odnotowanym przez wielu historyków wojskowych różnych krajów. Oto, co pisze na przykład publicysta amerykański W. Manchester w książce „Broń Kruppa”:

– Nienadążanie w technice było dla Niemców czymś nowym, ale nigdy nie chcieli uznać tego faktu. Gdy nie udawało się im rozwiązać jakiegoś problemu technicznego, przeważnie pocieszali się uznaniem go za nierozwiązywalny. Podczas pierwszej wojennej wiosny w Rosji, ujrzawszy, jak czołgi Kruppa grzęzną w lepkiej ukraińskiej glinie, po prostu machnęli na to ręką, zadowalając się nazwaniem tej pory roku „okresem błotnym”. A przecież radzieckie szerokogąsienicowe T-34 doskonale dawały sobie radę w takich samych warunkach.

Po zawładnięciu zasobami surowcowymi wielu krajów Europy Niemcy wyprodukowały w latach 1941–1944 łącznie 53 800 czołgów, a przemysł radziecki prawie dwa razy tyle.

W toku wojny, niezależnie od modernizowania PzKpfw III i PzKpfw IV opracowywano zupełnie nowe maszyny: PzKpfw V (Pantera), PzKpfw VI (Tygrys) i PzKpfw VI B (Tygrys Królewski). Odrębnym opracowaniem konstrukcyjnym było działo pancerne Ferdynand o napędzie elektrycznym. Cechami szczególnymi, a w istocie wadami tych maszyn – obok niedostatecznej niezawodności – były silniki benzynowe, bezzasadny duży ciężar, trudność transportowania oraz słaba przejezdność. Jednocześnie podstawowy czołg radziecki T-34, przyjęty na uzbrojenie w grudniu 1938 roku, był produkowany do końca wojny, przy czym do jego konstrukcji nie wprowadzano żadnych zbędnych zmian, które komplikowałyby jego masową produkcję. Co się zaś tyczy modernizacji, to w odniesieniu do wszystkich typów czołgów miała ona na celu nie tylko polepszenie charakterystyk taktyczno-technicznych, lecz także osiąganie maksymalnej prostoty technologicznej, zastępowanie deficytowych metali kolorowych stopami żelaza, zmniejszanie pracochłonności produkcji agregatów i całych maszyn. Umożliwiło to zorganizowanie produkcji taśmowej czołgów. We „współzawodnictwie czołgowym” zwycięstwo, z dużą przewagą, uzyskał Związek Radziecki.

  Historia II

POLOWANIE NA FÜHRERA1

Georg Elser spóźnił się o 12 minut

Wieczorem 8 listopada 1939 roku trzy tysiące nazistów zgromadziło się w sali monachijskiej piwiarni Bürgerbräukeller, aby zgodnie z tradycją świętować rocznicę puczu, rozpoczętego tutaj w 1923 roku przez Adolfa Hitlera. Od tamtego czasu Führer ściągał tutaj tego dnia swych starych bojowników. Hitler pojawił się niedługo przed godziną 20 – widać było, że jest czymś zatroskany. Wszedłszy na trybunę, po głośnej owacji powitalnej napiętnował Anglię i zakończył swe przemówienie słowami:

– Pokażemy tym panom, co może siła czterdziestu ośmiu milionów, scementowana jedną wolą! Zwyciężymy! Za towarzyszy naszego ruchu narodowo-socjalistycznego, za nasz naród niemiecki i szczególnie za nasz zwycięski Wehrmacht! Sieg heil!

Obecni powstali z miejsc i opętańczo mu zawtórowali. Orkiestra dęta zagrzmiała, wykonując Horst Wessel Lied. Führer przemawiał około 50 minut. Weterani tych uroczystości zapewniali później, że mowa Hitlera zwykle trwała dwakroć dłużej. Dziwne było także co innego. Zazwyczaj Führer zatrzymywał się, by pogawędzić ze starymi przyjaciółmi i rodzinami poległych nazistów. Tym razem jednak, pośpiesznie uścisnąwszy kilka dłoni, opuścił piwiarnię już o 21. Wraz z towarzyszącą mu świtą podążył na dworzec kolejowy. Opuścił Berlin o 21.31.

Sala Bürgerbräukeller opustoszała w ciągu kilku minut. Pozostali w niej tylko nieliczni członkowie partii, dziesięciu policjantów i esesmanów oraz obsługujący gości personel piwiarni. Raptem o godzinie 21:20 gmachem wstrząsnął potworny wybuch. Z sufitu runęły belki, waliły się podtrzymujące go kolumny. Spod odłamków wydobyto ciała 7 zabitych i 63 rannych. Bomba wybuchła kilka metrów od miejsca, z którego zawsze przemawiał Hitler.

Hitler regularnie spotykał się w Monachium z uczestnikami puczu

Führer dowiedział się o wybuchu dopiero wtedy, gdy pociąg zatrzymał się w Norymberdze. Drżącym ze zdenerwowania głosem zawołał:

– Jeśli opuściłem Bürgerbräukeller wcześniej niż zazwyczaj, to znaczy, że Opatrzność zechciała, bym spełnił swoje przeznaczenie.

Jakiś czas później, tłumacząc przyczynę swego raptownego wyjazdu z piwiarni, Hitler oświadczył:

– Poczułem przemożną konieczność skrócenia mej mowy, by wrócić do Berlina tego samego wieczoru. Usłuchałem wewnętrznego głosu, który mnie uratował.

Około godziny 22 w mieszkaniu szefa policji kryminalnej Arthura Nebe zadzwonił telefon. Mówił Reinhard Heydrich. Zastępca szefa SS Himmlera kazał Nebemu stanąć na czele komisji mającej przeprowadzić śledztwo w sprawie zamachu na Führera i niezwłocznie wylecieć do Monachium. Sam Himmler natomiast zadzwonił do szefa kontrwywiadu Waltera Schellenberga, by przekazać mu rozkaz Führera – już nazajutrz ma aresztować dwóch angielskich szpiegów Besta i Stevensa, z którymi winien się spotkać w holenderskim mieście Venlo, podając się za antynazistowskiego bojownika. Führer uważał, że za plecami terrorystów stały brytyjskie służby specjalne.

Lecąc do Monachium, Nebe gubił się w domysłach. Kto wymierzył ten cios? Czy może partyjna mniejszość? Może przeciwnicy z wojska? Czy ci spośród generałów, którzy nie wierzyli w zwycięstwo w wojnie i chcieliby pozbyć się Hitlera? Zaraz po przybyciu do Monachium Nebe porozumiał się z Gestapo i powołał dwie grupy śledcze. Pierwsza, na której czele stanął on sam, zajęła się badaniem okoliczności zamachu. Druga, kierowana przez Heinricha Müllera, podjęła poszukiwania terrorysty.

Śledczym Nebego wystarczyła godzina, by wykryć w ruinach piwiarni części piekielnej maszyny. Według orzeczenia ekspertów bomba była własnej roboty, chociaż jej mechanizm był zegarowy. Substancja wybuchowa była taka sama, jakiej używa się do produkcji min.

Wkrótce śledztwo dotarło do zegarmistrza, którzy sprzedał zegar zastosowany w bombie. Podał on znaki szczególne nabywcy: był to człowiek w wieku około trzydziestu lat, twarz podłużna, włosy ciemne, gęste brwi, wyraźny szwabski akcent. Ponieważ znajdująca się w kolumnie bomba była zamaskowana drewnem korkowym, szukano i znaleziono handlarza, który je sprzedał. Handlarz uzupełnił informacje zegarmistrza. Znaleziono wreszcie także ślusarza, który udostępnił swój warsztat młodemu Szwabowi, pracującemu rzekomo nad jakimś wynalazkiem. Co więcej, kogoś podobnego do poszukiwanego już od kilku tygodni widywano w Bürgerbräukeller. Właściciel piwiarni przypomniał sobie, że gdzieś w październiku, już po zamknięciu zakładu, zastał w toalecie nieznanego mu młodego Szwaba. Ten wyjaśnił mu, że wszedł do toalety, by poprawić sobie opatrunek na wrzodzie i ktoś przez pomyłkę go zamknął.

Uzyskane informacje Nebe przekazał ludziom Müllera i zażądał od Gestapo ustalenia, kim był człowiek o podobnym rysopisie. Odpowiedź nadeszła niezwłocznie. Rzecz w tym, że gestapowcy otrzymali właśnie telegram, że wieczorem 8 listopada na posterunku granicznym w Lorrach, podczas próby potajemnego przedostania się do Szwajcarii, został zatrzymany niejaki Georg Elser, 36-letni stolarz wykonujący meble, urodzony w Wirtembergii. Podczas rewizji znaleziono u niego część detonatora i widokówkę z fotografią sali Bürgerbräukeller, na której jedna z kolumn była oznaczona narysowanym czerwoną kredką krzyżykiem.

Nebe jednocześnie ucieszył się i zatrwożył. Elser wyraźnie szykował zamach, ale czy nie był on czasem tylko pionkiem w rękach ludzi, z którymi zadzierać byłoby niebezpiecznie?

10 listopada Elsera przewieziono pod konwojem do Monachium. Przesłuchiwał go sam Nebe. Zobaczywszy przed sobą spokojnego i mądrze zachowującego się mężczyznę, uznał, że Elser to bynajmniej nie jakiś prostaczek. Zatrzymany miał alibi – w dniu zamachu przebywał w Konstancji. Zapytany, po co więc chciał uciekać do Szwajcarii, Elser otwarcie oznajmił:

– Nie chciałem wojować.

Kazano mu się rozebrać. Tego właśnie można było się spodziewać. Kolana Szwaba były czerwone i spuchnięte. Wszak przez wiele godzin musiał klęczeć przy kolumnie.

Elser przez jakiś czas milczał, po czym przyznał się, że rzeczywiście dokonał zamachu. A kto nim kierował? Elser przecząco pokiwał głową:

– Nikt.

A więc działał sam?

– Tak, sam – potwierdził. Postanowił zabić Führera, gdyż nienawidzi dyktatorów. Po dojściu Hitlera do władzy robotnikom zaczęło powodzić się gorzej, a gdy Niemcy dokonały aneksji Austrii, Elser zrozumiał, że Führer na tym nie skończy i wciągnie kraj w wojnę. Wtedy to, jesienią 1938 roku, postanowił działać.

Elser przejawił w swych działaniach zadziwiający upór. Dokładnie rok przed zamachem, zaraz po poprzednim przemówieniu Führera w Bürgerbräukeller, odwiedził piwiarnię i dokładnie obejrzał miejsce, w którym stała jego trybuna. Elser upewnił się, że trybunę w tym samym miejscu umieszcza się co rok. Wychodząc z piwiarni, wiedział na pewno – będzie działać właśnie tutaj. Miał przed sobą cały rok. Rok na przygotowanie zabójstwa Hitlera.

I przez cały ten czas przygotowywał się do tego zabójstwa dniami i nocami. Kradł materiał wybuchowy z rusznikarni, w której pracował, po czym sprawdzał go w ogrodzie swego wuja. W lipcu 1939 roku zamieszkał w Monachium. Zachowując ostrożność, w ciągu trzech miesięcy czterokrotnie zmienił mieszkanie. Materiał wybuchowy przewoził w dużej walizce, a mechanizm zegarowy składał z części zamiennych do zegarków w warsztatach ślusarza, mechanika i stolarza.

Na przesłuchaniach Elser niczego nie ukrywał i szczerze opowiadał śledczym o wszystkim. Jego zeznania ich zdumiewały: ten stolarz umiał samodzielnie przygotować mechanizm zapalający z dwoma detonatorami, z których jeden był z opóźnionym zapłonem, a drugi elektryczny. Niszę w kolumnie Elser zaczął wydłubywać w pierwszych dniach października. Wieczorem przychodził do piwiarni z walizką, przed zamknięciem zakładu szedł do toalety, po czym pracował przez całą noc. Wydłubany materiał wynosił w walizce i wrzucał do rzeki. Przygotowanie niszy na bombę zajęło mu 35 nocy. W nocy z 5 na 6 listopada zainstalował mechanizm zapalający i nastawił go tak, by wybuch nastąpił 8 listopada między 21.15 a 21.30. W nocy z 7 na 8 listopada po raz ostatni sprawdził mechanizm i następnego dnia rano wsiadł do pociągu do Kolonii – miasta, które zawczasu upatrzył sobie jako miejsce przejścia przez granicę.

Gdy o 20.30 znalazł się obok posterunku celników, słuchał radia transmitującego przemówienie Führera. Zaraz, zaraz będzie wybuch! Wszyscy dowiedzą się, że Hitler jest martwy, i świat odetchnie spokojnie. Rozsądek podpowiadał Elserowi, że powinien jak najszybciej przedostać się do Szwajcarii. Ale on stał jak zaczarowany – przecież chciał wysłuchać przemówienia do końca. I wtedy ktoś raptem uchwycił go z tyłu. Był to celnik, któremu zachowanie Elsera wydało się podejrzane. A Elser miał przecież przy sobie część detonatora i widokówkę. Po co wziął je ze sobą? Gdy śledczy go o to zapytał, on odrzekł:

– W celu poproszenia o azyl polityczny. – Liczył na to, że zapalnik i widokówka ze zdjęciem sali Bürgerbräukeller pomogą mu w jego uzyskaniu.

Tymczasem Arthurem Nebe nadal targały wątpliwości. W toku śledztwa ustalono, że Elser nie był ani komunistą, ani socjalistą, ani anarchistą. Nadal twierdził, że chciał uratować świat przed wojną. Ale jak amator mógł zmajstrować tak precyzyjny mechanizm detonacyjny? Jakim cudem potrafił sam jeden zrealizować całą tę operację? No i w końcu, kim jest ten Elser – samotnikiem czy narzędziem grupy spiskowców?

Ostatecznie Nebe, na rozkaz Führera, przekazał sprawę Elsera szefowi Gestapo Heinrichowi Müllerowi. Hitler od początku był przekonany, że zamachem kierowało Intelligence Service i że Elser jest związany z aresztowanymi w Holandii brytyjskimi agentami Bestem i Stevensem. Gazety kojarzyły zamach z osobą Otto Strassera, założyciela „Czarnego Frontu” – organizacji opozycyjnej wobec Hitlera. A ukrywający się w Szwajcarii Strasser odrzucił oskarżenia o związki z Elserem.

Elsera badało trzech psychiatrów, przesłuchiwano go też pod hipnozą. W zeznaniach terrorysty nic się nie zmieniło. Co prawda, ujawnił się interesujący fakt: Elser zeznał, że w dostarczeniu materiału wybuchowego dopomogły mu jeszcze dwie osoby.

Wkrótce Himmler oświadczył, że Führer żąda zorganizowania wielkiego procesu, na którym Anglia zostałaby oskarżona o udział w zamachu. Proces ten jednak nie został przeprowadzony. W otoczeniu Hitlera zaczęto mówić, że „sprawa jest śmierdząca”.

Do 1941 roku Elser pozostawał w Berlinie w rękach Gestapo. Latem przeniesiono go do obozu koncentracyjnego pod Oranienburgiem. Został umieszczony w części obozu przeznaczonej dla wybitnych osobistości, takich jak kanclerz Austrii Kurt Schuschnigg, książę następca tronu Bawarii, francuscy politycy Edouard Herriott i Paul Reynaud. Elser nie nosił pasiaka, pozwolono mu ubierać się normalnie. Umożliwiono mu nawet założenie małej stolarni, w której wykonał dla siebie cytrę – grał na niej do samej śmierci. Tak też nazywano Elsera w obozie – człowiekiem z cytrą. W 1944 roku został przeniesiony do Dachau, gdzie też był traktowany jak więzień honorowy.

Tymczasem w otoczeniu Canarisa nadal uważano, iż Elser nie działał w pojedynkę i że chodziło tu o machinacje Gestapo. Canaris sądził, że Himmler bądź Heydrich upozorowali zamach, by podtrzymać mit o Hitlerze, rzekomo chronionym przez Opatrzność.

Jeśli jednak uważniej przyjrzeć się tej sprawie, wersja Canarisa nie wydaje się przekonująca. Czyżby Hitler mógł odważyć się na tak ogromne ryzyko? Rano następnego dnia po rocznicy puczu czekało go ważne posiedzenie w Berlinie. Pierwotnie Hitler miał wrócić do Berlina samolotem, ale z powodu niesprzyjającej pogody musiał się pośpieszyć, by zdążyć na pociąg. Nie wytrzymuje krytyki także powątpiewanie ludzi Canarisa w to, że Elser sam był w stanie sporządzić tak skomplikowane urządzenie. Przeczył temu fakt, że oskarżony powtórnie zmontował swój mechanizm detonacyjny w obecności śledczych.

Narzuca się wniosek, że zamach został przygotowany przez samotnika. A jednak… Nie sposób przemilczeć dziwnych wyznań, poczynionych przez Elsera swym towarzyszom niedoli w Dachau – brytyjskiemu szpiegowi Bestowi i pastorowi Niemöllerowi. Oto, co wynika z ich relacji na temat opowieści Elsera.

Latem 1939 roku Elser, jako sympatyk komunistów, został uwięziony w Dachau. W październiku tegoż roku w obozie pojawiły się dwie osoby, które zażądały doprowadzenia do nich Elsera. W rozmowie bez świadków ci nieznani mu przybysze powiedzieli mu, że trzeba zniszczyć kilku zdrajców z otoczenia Führera i w tym celu, po wyjściu Hitlera z Bürgerbräukeller, zdetonować tam bombę. W zamian obiecano Elserowi lepsze traktowanie, pełne zaopatrzenie w papierosy, a po wykonaniu zadania – umożliwienie emigracji do Szwajcarii. Na początku listopada Elsera przywieziono do piwiarni, gdzie umieścił bombę we wskazanej mu kolumnie. Następnie, wieczorem 8 listopada, współsprawcy zamachu przewieźli go do szwajcarskiej granicy i, po przekazaniu mu pewnej sumy pieniędzy oraz wspomnianej widokówki, zniknęli. Prawie od razu po tym zdarzeniu Elser został aresztowany.

Dziwna to była opowieść, a powątpiewać w szczerość wyznań brytyjskiego agenta i pastora nie sposób. Nie można też ślepo uwierzyć Elserowi – Bóg wie, co opowiada się współwięźniom. Zresztą, przypomnijmy sobie chociażby zeznania zegarmistrza, stolarza i ślusarza. Wszyscy oni widzieli Elsera – był sam i na wolności. Przypomnijmy też zeznania właściciela piwiarni – zastał go przecież w toalecie.

Jednak wersja zamachu sprowokowanego przez osoby trzecie nadal jest rozważana. Uważa się na przykład, że dwóch nieznajomych, którzy rozmawiali z Elserem, było gestapowcami, a bombą sterowano przez radio, co wykluczało ryzyko przedwczesnego wybuchu.

Niezrozumiałe pozostają przywileje Elsera w obozach koncentracyjnych. Te „nagrody” były zresztą względne. Widziano krwiaki na jego twarzy i krew na jego ubraniu po przesłuchaniach. Z Elsera chciano wydobyć prawdę, ale w końcu nie zdołano tego zrobić.

Jest jeszcze jedno wytłumaczenie dobrego obchodzenia się z Elserem. Wiąże się ono z modą okultyzmu w ówczesnych Niemczech. Być może rozwiązanie zagadki tkwi w wyznaniach niemieckiego dyplomaty Giseviusa – jednego z tych, którzy byli wtajemniczeni w liczne sekrety nazistowskiej rządzącej góry. Zdaniem Hansa Giseviusa Führer uważał, że jego życie jest nierozerwalnie związane z życiem stolarza Elsera, dlatego też ten nie może zostać zabity. Jednak w kwietniu 1945 roku, kiedy wszystko wokół obracało się w ruinę, ratowanie życia Elsera nie miało już sensu. 5 kwietnia na rozkaz Himmlera Georg Elser został rozstrzelany i spalony w obozowym krematorium.

  Historia III

NIEDOKONANY ZAMACH

Jak wiadomo, w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej radziecki wywiad przeprowadził wiele operacji w celu likwidacji generałów i starszych oficerów Wehrmachtu oraz dygnitarzy partyjnych i państwowych nazistowskich Niemiec. 24 lutego 1942 roku w Ankarze dokonano zamachu na niemieckiego ambasadora w Turcji Franza von Papena, 22 września 1943 roku w Mińsku wysadzono w powietrze we własnym łóżku gauleitera Okręgu Generalnego „Białoruś” Wilhelma Kube, a 16 listopada 1943 roku zlikwidowano najwyższego sędziego Ukrainy Alfreda Funka. Jednakże głównym celem akcji, planowanych przez służby specjalne ZSRR, był kanclerz Niemiec Adolf Hitler.

Pomysł przeprowadzenia operacji zgładzenia Hitlera narodził się na Kremlu jesienią 1941 roku, gdy wojska niemieckie parły w kierunku Moskwy. Kierownictwo radzieckie nie wykluczało możliwości zajęcia stolicy przez przeciwnika, a w związku z tym Zarządowi NKWD dla Moskwy i Drugiemu (dywersyjnemu) Wydziałowi NKWD ZSRR polecono zorganizowanie w mieście podziemia, a także zaminowanie głównych obiektów administracyjnych i gospodarczych. Wykonując rozkaz, naczelnik Drugiego Wydziału Paweł Sudopłatow postawił przed przyszłymi konspiratorami zadanie: w przypadku gdyby Moskwa padła pod naporem wroga i do miasta przybył Hitler, należy się postarać o zorganizowanie na niego zamachu. Mogłoby to być na przykład podczas przewidywanej defilady wojsk niemieckich na placu Czerwonym. Oto, co pisał na ten temat sam Sudopłatow:

Beria rozkazał nam zorganizować sieć wywiadowczą w mieście po zajęciu go przez Niemców. W Moskwie utworzyliśmy trzy niezależnie od siebie działające siatki wywiadowcze. Jedną kierował mój stary przyjaciel z Ukrainy major Drozdow. W celu zachowania konspiracji został on mianowany na stanowisko zastępcy kierownika Zarządu Aptecznego Moskwy. W przypadku zajęcia Moskwy miał on dostarczać niemieckiemu dowództwu leki, starając się zdobyć jego zaufanie. Bardzo szerokie działania w celu przygotowania moskiewskiego podziemia i mobilizacji naszej agentury, mającej przeciwdziałać dywersjom Niemców w Moskwie, prowadził Fiedosiejew – naczelnik wydziału kontrwywiadu w Zarządzie NKWD dla Moskwy. Po naszej linii za te działania odpowiadali Maklarski i Massia. Oprócz tych dwu sieci agenturalnych utworzyliśmy jeszcze jedną autonomiczną grupę, która miała zniszczyć Hitlera i jego otoczenie, gdyby pojawili się w Moskwie po jej zajęciu. Przeprowadzenie tej operacji powierzono bratu Olgi Czechowej kompozytorowi Knipperowi oraz jego żonie Marinie Garikownie. Kierować podziemiem miał Fiedotow – naczelnik Głównego Zarządu Kontrwywiadowczego NKWD.

Jak wspomina Zoja Rybkina, na początku wojny oddelegowana do Drugiego Wydziału, pozostawione w Moskwie grupy wywiadowcze maskowały się, pozorując rodziny – byli to dziadek (kierownik grupy), babcia (jego zastępca), wnuk albo wnuczka (radiooperator-szyfrant).

Dziadkowie i babcie byli starymi bolszewikami, dochodzącymi sześćdziesiątki i starszymi, którzy mieli wielkie doświadczenie w działalności konspiracyjnej i walce partyzanckiej, zdobyte podczas wojny domowej. Ze względu na wiek i stan zdrowia byli oni zwolnieni ze służby wojskowej, mieli być ewakuowani wraz z rodzinami, lecz kategorycznie tego odmówili.

O bardzo interesujących szczegółach przygotowywania podziemnych grup opowiedział w swych wspomnieniach pracownik Czwartego Wydziału Kiriłł Henkin, bratanek znanego artysty estradowego Władimira Henkina, podwładny Michaiła Maklarskiego:

W październiku 1941 roku Moskwa mogła zostać poddana. Dla grup operacyjnych, które miały pozostać w stolicy, trzeba było pilnie przygotować lokale konspiracyjne oraz magazyny sprzętu, broni, amunicji, baterii do radiostacji i żywności. Tego rodzaju lokale NKWD, dobrze znane sąsiadom, nie zawsze nadawały się do tego celu. Gdy Maklarski posyłał mnie, bym poszukał czegoś w tym rodzaju, miałem zwracać się tylko do ludzi dalekich od organów, a przy tym porządnych, takich, którzy nie zdradzą i nie okradną. Od razu pomyślałem o pewnej parze teozofów. Mąż, nauczyciel matematyki, był przyjacielem mego nieżyjącego brata, a żona nauczycielką chemii. Ubodzy święci ludzie. Ale jak mam ich namówić, by korzystali w pewnych granicach z powierzonych im produktów? Ci biedacy raczej, nie daj Boże, umarliby z głodu, chroniąc nasze konserwy. Uciekać z Moskwy nie zamierzali, zawczasu przyjmując swoją karmę. Kręcić wobec nich nie śmiałem. Przyszedłem w mundurze, z mauzerem w drewnianej kaburze i od razu powiedziałem, gdzie służę i o co proszę. Oni tylko zamachali rękami… Tak, zrobią wszystko, co trzeba… Tymczasem ci mili moskiewscy inteligenci byli informatorami z długim stażem i niezwłocznie sfabrykowali na mnie donos. Że niejaki Henkin przychodził do nich i prowadził defetystyczne rozmowy, mówił o możliwości poddania Moskwy!

Naziści zostali jednak odparci od radzieckiej stolicy i o defiladach na placu Czerwonym przestali myśleć. Za to w Drugim Wydziale NKWD, w 1942 roku przemianowanym na Wydział Czwarty (wywiadowczo-dywersyjny), nie przestano myśleć o likwidacji Hitlera. Uważnie śledząc przemieszczanie się Führera, wywiadowcy ustalili, że od drugiej połowy lipca do października 1942 roku Hitler przebywał w kwaterze polowej Wehrwolf pod Winnicą. Stąd kierował działaniami bojowymi, co jakiś czas latając do Berlina albo do swej bawarskiej rezydencji – Berghof.

Mając te informacje, na Łubiance postanowiono podjąć próbę likwidacji Hitlera, gdy kolejny raz odwiedzi swoją kwaterę. Wobec tego, że działające w rejonie Winnicy oddziały partyzanckie były mało liczne i niedostatecznie uzbrojone, do wykonania operacji zaangażowano specjalny oddział dywersyjny „Zwycięzcy” pod dowództwem Dmitrija Miedwiediewa. Jesienią 1943 roku żołnierze Miedwiediewa zagarnęli niemieckie dokumenty, wśród których znalazł się dokładny plan kwatery polowej Führera. Z operacji trzeba było jednak zrezygnować, gdyż w 1943 roku Hitler przyjechał do Wehrwolfu tylko jeden raz, a i to nie na długo.

Ważniejsze jednak było to, co działo się nie pod Winnicą, lecz w samych Niemczech. Właśnie tam, zgodnie z zamysłem Sudopłatowa i jego zastępcy Ejtingtona, należało wymierzyć Führerowi śmiertelny cios. W tym celu trzeba było oczywiście wysłać do Rzeszy człowieka, który mógłby zorganizować zamach, nie wywołując podejrzeń Gestapo. I taki człowiek się znalazł. Był to Igor Mikłaszewski. Urodził się w 1918 roku w rodzinie znanej aktorki Awgusty Mikłaszewskiej, w której był niegdyś zakochany Siergiej Jesienin. Inna, siostra męża Awgusty tancerza Lwa Łaszczylina, niedługo przed wojną wyszła za mąż za aktora Wsiewołoda Blumentala-Tamarina. Będąc osobą o dość oryginalnym sposobie bycia, Blumental-Tamarin nie był w stanie długo zagrzać miejsca w żadnym teatrze. Znakomicie wykonywał role tragiczne i miał reputację człowieka niezrównoważonego, skłonnego do hulanek. Jesienią 1941 roku, kiedy Niemcy podeszli do Moskwy, nie opuścił swej daczy w miejscowości Nowyj Jerusalim, po czym w niewyjaśnionych okolicznościach przeszedł na stronę wroga. Niedługo później Niemcy zaczęli wykorzystywać go w swych przedsięwzięciach propagandowych – występując w radiu, aktor wzywał żołnierzy Armii Czerwonej, by oddawali się do niewoli. Poza tym Blumental-Tamarin stworzył cykl prześmiewczych audycji o posiedzeniach Politbiura, przy czym sam odtwarzał dialogi. Mówił głosem Stalina, wykpiwając rozmowy wodza z kremlowskimi współtowarzyszami, dowódcami Armii Czerwonej, kierownikami organów NKWD, przedstawicielami inteligencji, robotnikami, chłopami, a nawet byłymi towarzyszami partyjnymi z tzw. bloku trockistowsko-zinowiewowskiego. Jak twierdzi emerytowany pułkownik Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Wiktor Baranow, Stalin wpadł w szał, gdy po raz pierwszy usłyszał satyryczne audycje Blumentala-Tamarina. Czerwoną kredką (co było znakiem dyspozycji o szczególnej wadze) wypisał rezolucję: „Tow. Beria Ł.P. – podjąć środki dla zagłuszania tego świństwa, zbadać możliwości likwidacji radiostacji”. Jednak wykonanie dyspozycji Stalina okazało się nierealne, gdyż Blumental-Tamarin w końcu 1941 roku został przeniesiony przez Niemców do Berlina. Tam nadal występował w radiu, po czym stał się jednym z czołowych działaczy tzw. Komitetu Rosyjskiego, zajmującego się werbowaniem radzieckich jeńców wojennych do niemieckiego Legionu Wschodniego.

Naczelnik Wydziału IV Sudopłatow postanowił wykorzystać zdradę Blumentala-Tamarina, by wprowadzić do Niemiec swojego agenta. Do aktora-renegata postanowiono skierować jego siostrzeńca Igora Mikłaszewskiego. W końcu 1941 roku czerwonoarmistę Mikłaszewskiego, który służył w Wojskach Obrony Przeciwlotniczej Frontu Leningradzkiego, nieoczekiwanie wezwano do sztabu. Major NKWD długo wypytywał go o służbę i rodzinę, po czym zaproponował mu, by wykonał odpowiedzialne zadanie na tyłach przeciwnika. Po niedługim namyśle Mikłaszewski się zgodził. Natychmiast wysłano go do Moskwy, gdzie przygotowywano go do przerzucenia do Niemiec. Na początku 1942 roku Mikłaszewski, któremu towarzyszyła grupa specjalna, dowodzona przez pułkownika Łomidze, wyjechał na Front Zachodni. Tam, w trakcie jednej z nocnych walk, przeszedł na stronę Niemców, którym oświadczył, że już od dawna szukał sposobności, by oddać się im do niewoli. Oczywiście mu nie uwierzono. Kontrwywiad poddał go licznym sprawdzianom – podrzucano mu prowokatorów, a nawet zainscenizowano rozstrzelanie. Mikłaszewski zdał jednak ten egzamin. Zaczęto mu ufać, a wiosną 1942 roku zwolniono go z obozu koncentracyjnego, w którym przebywał, i wcielono do Legionu Wschodniego.

Na jego los nie pozostał obojętny Blumental-Tamarin. Gdy dowiedział się, że jego siostrzeniec przeszedł na stronę Niemców, postarał się o spotkanie z nim, po czym zabrał go ze sobą do Berlina. Tam Mikłaszewski wstąpił do Komitetu Rosyjskiego, polityką jednak zajmował się mało – o wiele bardziej interesował go boks. Pewnego razu, podczas jednej z walk, zwrócił na niego uwagę słynny Max Schmeling, mistrz świata i duma nazistowskiego sportu, znający osobiście przywódców Trzeciej Rzeszy. Podarował Mikłaszewskiemu swoje zdjęcie zaopatrzone w autograf, a że Schmeling cieszył się w Niemczech ogromną popularnością, mogło ono odtąd służyć mu za wizytówkę.

Po urządzeniu się w Berlinie Mikłaszewski poinformował Moskwę, że jest gotów do wykonania swojego zadania. Niebawem też z Jugosławii przybyła do niego grupa w składzie trzech sprawdzonych wywiadowców, niegdyś oficerów Białej Armii, mających duże doświadczenie w działalności konspiracyjnej i dywersyjnej. Pod kierownictwem Mikłaszewskiego mieli oni – zgodnie z zamysłem Sudopłatowa – poczynić przygotowania do zamachu na Führera. By znaleźć możliwość przeniknięcia do najbliższego otoczenia Hitlera, Mikłaszewski nawiązał kontakt z niemiecką aktorką Olgą Czechową, kobietą o niezwykłej, wręcz sensacyjnej biografii.

Mikłaszewski po raz pierwszy spróbował nawiązać kontakt z Czechową, zaczaiwszy się z ogromnym bukietem róż przy wejściu do teatru. Jednak porozmawiać z nią mu się wówczas nie udało. Wtedy poprosił swego stryja Blumental-Tamarina, by wziął go ze sobą na przyjęcie, gdzie miała być obecna Czechowa. Ostatecznie w połowie 1942 roku znajomość została zawarta. Jednak okazało się, że możliwości wykorzystania Czechowej w tej sprawie są ograniczone i Mikłaszewski powiadomił Moskwę, iż wykorzystanie jej do organizacji zamachu na Hitlera nie wchodzi w grę. Co prawda, w innym doniesieniu pisał, że zaistniała możliwość zorganizowania zamachu na Göringa, ale tym radziecki wywiad nie był specjalnie zainteresowany. W 1943 roku Mikłaszewski nieoczekiwanie otrzymał z centrali rozkaz, by zaniechać przygotowań do zamachu na Hitlera.

Na przerwanie takiej akcji nie mogło sobie pozwolić ani kierownictwo wywiadu, ani nawet sam Beria. Taki rozkaz mógł wydać tylko osobiście Stalin, który regularnie otrzymywał meldunki o postępach w przygotowaniu operacji. O przyczynach rezygnacji z zamachu na Führera Sudopłatow pisał:

Stalin obawiał się, że gdy tylko Hitler zostanie usunięty, koła nazistowskie i wojskowe spróbują zawrzeć separatystyczny pokój z aliantami bez udziału Związku Radzieckiego. Takie obawy nie były bezzasadne. Dysponowaliśmy informacją, że latem 1942 roku przedstawiciel Watykanu w Ankarze z inicjatywy papieża Piusa XII rozmawiał z niemieckim ambasadorem we Francji von Papenem, zachęcając go do wykorzystania swych wpływów dla podpisania separatystycznego pokoju między Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi a Niemcami. Niezależnie od tej wiadomości, otrzymanej od radzieckiego rezydenta w Ankarze, był także inny sygnał. Rezydentura ZSRR w Rzymie doniosła o spotkaniu papieża z Myronem Taylorem, posłem Roosevelta w Watykanie. Tematem spotkania była ta właśnie rozmowa kardynała Roncallego (późniejszego papieża Jana XXIII) z von Papenem. Takie separatystyczne porozumienie osłabiłoby wpływy radzieckie w Europie, wyłączając ZSRR z przyszłego europejskiego aliansu. Nikt z kremlowskich przywódców nie życzył sobie, żeby tego rodzaju układ został zawarty.

Sudopłatow był posłuszny rozkazowi Stalina, chociaż w tym momencie Mikłaszewskiemu udało się przygotować plan likwidacji Hitlera w jednym z berlińskich teatrów. W 1944 roku Sudopłatow i szef Ludowego Komisariatu Bezpieczeństwa Państwowego (NKGB) Wsiewołod Mierkułow ponownie podnieśli przed radzieckim wodzem sprawę zabójstwa nazistowskiego przywódcy, ale i tym razem spotkali się z odmową. W rezultacie zamachu na Hitlera nie zorganizowano, chociaż, jak twierdzi Sudopłatow, przygotowana przez Mikłaszewskiego operacja miała wszelkie szanse powodzenia.

W końcu 1944 roku Mikłaszewski zbiegł do Francji, gdzie przyłączył się do Résistance. Uczestniczył we francuskich akcjach dywersyjnych na obiekty wojskowe Wehrmachtu i podczas operacji wysadzenia w powietrze podziemnych zakładów został ciężko ranny, jednak pozostał przy życiu. W końcu 1945 roku powrócił do Moskwy, gdzie został odznaczony orderem Czerwonego Sztandaru i kontynuował karierę sportową. Tymczasem Olga Czechowa latem 1953 roku znowu była indagowana przez wywiad radziecki. Według zamysłu Berii jej stosunki na Zachodzie należało wykorzystać dla zapoczątkowania rozmów na temat zjednoczenia Niemiec. W tym celu do Berlina wyleciała szefowa wydziału radzieckiego wywiadu zagranicznego do spraw Niemiec pułkownik Zoja Rybkina. 26 czerwca 1953 roku Beria został aresztowany, ideę zjednoczenia Niemiec pogrzebano, a Czechowa już na zawsze przestała przyciągać uwagę radzieckiego wywiadu.

  Historia IV

WZLOT I UPADEK ERIKA HANUSSENA

6 kwietnia 1933 roku nad kasą słynnego berlińskiego music hallu „Scala” pojawiła się tabliczka: „Wszystkie bilety wyprzedane”. Choć nastąpiło to na długo przed początkiem przedstawienia, nikogo to nie zdziwiło, bo gdy w programie były popisy podziwianego w całym kraju jasnowidza i hipnotyzera Erika Jana Hanussena, cieszącego się sławą „proroka Trzeciej Rzeszy”, dostanie się na nie było nie lada sukcesem. Komplet na jego seansach był z góry przesądzony.

Widzów zdziwiło co innego – nerwowe zachowanie zarządców tego renomowanego teatru. Zbliżał się czas wystąpienia znakomitego maga i czarodzieja, a jego ogromny szary mercedes-benz wciąż jeszcze nie pojawił się przed wejściem. We wspaniałym pałacyku na Litzenburgstrasse, do którego wprowadził się całkiem niedawno, urządzając z tego powodu huczne przyjęcie, nikt nie podnosił słuchawki telefonu, choć musiał on dzwonić bez przerwy. Ismet Dzino, impresario Hanussena, i jego pomocnik Franz byli nieuchwytni.

Erik Jan Hanussen nie pojawił się również następnego dnia. A 8 kwietnia w centralnym organie Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP) „Völkischer Beobachter” ukazała się wiadomość, która musiała być szokiem dla czytelników. Dowiedzieli się oni, że 44-letni hipnotyzer i jasnowidz „został zamordowany przez bandytów”. Jego podziurawione od kul ciało znaleziono w najgęstszej części lasu, który otaczał podmiejski Poczdam. Cóż takiego zdarzyło się w tym wzorowo utrzymanym, nadzwyczajnie czystym lesie? Odpowiedzieć na to pytanie pomoże rekonstrukcja niektórych faktów z życia tego człowieka.

Erik Hanussen

Gdy zaczęła się I wojna światowa i w Austro-Węgrzech ogłoszona została mobilizacja, do punktu poborowego zgłosił się szczupły młodzieniec Hermann Steinschneider. Na początku niczym się nie wyróżniał spośród innych młodych ludzi, jednak im bardziej zbliżał się dzień wyjazdu rekrutów na front, tym większe zdradzał zdenerwowanie. I wówczas zdarzyła się niespodzianka: Hermann ujawnił swoje niezwykłe właściwości hipnotyzera! Pierwsze doświadczenia młodego poborowego były tak udane, że niebawem w klubie oficerskim został zorganizowany jego seans. I wtedy szef punktu poborowego wpadł na genialny pomysł – przecież rzadkie zdolności Hermanna mogą zostać z powodzeniem wykorzystane. Miały one posłużyć do regularnego „napromieniowywania” hipnotycznego rekrutów, pobudzającego ich patriotycznego ducha! Młody hipnotyzer zapalił się do tego pomysłu i całą swą energię skierował na systematyczne seanse hipnotyczne poborowych.

Po wojnie Hermann zmienił nazwisko – teraz nazywał się Erik Jan Hanussen. Objawił się w Wiedniu, gdzie od razu zabłysnął swym talentem na arenie cyrku. I rzeczywiście – trudno było uwierzyć własnym oczom, widząc, jak jego szczupła, drobna partnerka pod wpływem hipnozy podnosi na jego rozkaz ogromne, masywne odważniki! Widzowie szczególnie sobie upodobali ten numer. Nie podobał się on tylko koledze Hermanna – siłaczowi Breibertowi. Ogarnęło go takie oburzenie, że nie mógł się powstrzymać i publicznie zdemaskował szarlatana. Odważniki były puste w środku!

Epilogiem było rozstanie Hanussena z cyrkiem i jego pośpieszne zniknięcie z Wiednia. Wkrótce znalazł się w Pradze, gdzie znowu zajął się hipnozą, prowadząc także wykłady zapoznające słuchaczy z sekretami okultyzmu. Jego akcje zaczęły iść w górę, gdy raptem trafił na ławę oskarżonych. Zarzucono mu co najmniej 34 oszustwa. Jednak i tym razem Hanussenowi wszystko uszło płazem. Poprosił on sąd o przeprowadzenie rzetelnej naukowej analizy jego niezwykłych zdolności. Sąd poszedł mu na rękę i na salę rozpraw zostali zaproszeni uczeni, którym hipnotyzer zademonstrował cały swój repertuar. Dwóch uczonych oświadczyło, że jest on najwyższej klasy oszustem, ale dwóch innych się zawahało. Sędzia doszedł do wniosku, że Hanussena trzeba uwolnić spod straży, a nawet wydać mu świadectwo pośrednio potwierdzające jego unikatowe zdolności.

Mając w kieszeni tak cenny dokument, Hanussen postawił sobie za cel podbój stolicy Niemiec. Jesienią 1925 roku za ostatnie pieniądze wynajął willę i oznajmił wszem i wobec, że tu, na Kurfürsterdamm, zostaje otwarte centrum hipnozy, telepatii, astrologii i nauk okultystycznych. I po zaledwie paru miesiącach cieszył się już w Berlinie ogromną sławą. Pieniądze popłynęły szerokim strumieniem i „wielki mag” zaczął wydawać gazetę – „Hanussen Zeitung” (wkrótce jej nakład miał osiągnąć 150 tysięcy), a zaraz potem także czasopismo dla wąskiego kręgu czytelników – „Andere Welt” (Inny Świat). Oszałamiający sukces wydawniczy pozwolił jasnowidzowi kupić drukarnię, w której drukował swoje prace. Poza tym nabył… feudalny zamek, kilka luksusowych samochodów, rasowe wierzchowce, a wreszcie jacht, którym pływał po Wansee.

Niemiecka lewica piętnowała Hanussena jako szarlatana, ale dla wyroczni te napaści były jak manna z nieba – lepszej reklamy w oczach nazistów nie można sobie było wymarzyć: oto prześladują go komuniści za wyznawanie idei „odrodzenia narodowego”, a więc właśnie za to, co tak miłe jest sercu hitlerowców. I im bardziej przybierał na sile ruch narodowych socjalistów, tym bardziej pewny siebie był Hanussen, i tym bardziej gardził przeciwnikami.

W grę wchodziła jednak pewna istotna okoliczność. Bojownik idei odrodzenia narodowego zapewniał, że potrafi czytać cudze myśli. A to spowodowało, że jego seanse telepatii przyciągały uwagę nie tylko mieszczuchów i egzaltowanych wielkoświatowych dam, ale także gestapowców. Byli bardzo, ale to bardzo zainteresowani umiejętnością Hanussena „zaglądania ludziom pod czaszkę”.

Byłoby niesprawiedliwe, gdybyśmy nie znaleźli w jego charakterze jakichś szczególnych rysów, poza znakomitymi zdolnościami komercyjnymi i umiejętnością okręcenia sobie wokół małego palca, kogo tylko chciał. Hanussen był naprawdę znakomitym psychologiem. Z najwyższą uwagą obserwował rozwój wydarzeń na arenie politycznej Niemiec. Przynoszono mu wszystkie najważniejsze gazety kraju, a on je bacznie przeglądał, studiując w szczególności artykuły analityczne, a także materiały poświęcone zakulisowym działaniom czołowych polityków. Jego pomocnicy (a według informacji, które pojawiły się we francuskiej prasie z kwietnia 1933 roku, było ich nie mniej niż 12) obiegali wkoło cały Berlin, tropiąc wszelkie pogłoski i plotki. Zawierali też wciąż nowe znajomości, próbując przeniknąć do rodzin czołowych współpracowników Hitlera, oczywiście zachowując w tajemnicy fakt, że działają na zlecenie Hanussena.

W tych okolicznościach człowiek inteligentny, jakim niewątpliwie był Hanussen, mógł wyciągnąć mniej lub bardziej trafne wnioski co do dalszego rozwoju wydarzeń, przede wszystkim w sferze politycznej, i zorientować się, czyja sytuacja ulega pogorszeniu, a kto wspina się coraz wyżej w służbowej hierarchii. Hanussen miał doskonałe wyczucie panującej w społeczeństwie atmosfery niestabilności oraz niepewności jutra, która nie mogła dziwić w kraju przeżywającym głęboki kryzys polityczny, ekonomiczny i moralny. A przy tym doskonale znał psychikę ludzi słabo wykształconych; wszak długo się wśród nich obracał. A właśnie tacy ludzie marginesu społecznego tworzyli zrąb podstawowych mas szturmowców i esesmanów. Wielu spośród nich bywało w salonie Hanussena i jego sława szła, można powiedzieć, od społecznych dołów coraz wyżej, by dotrzeć do nazistowskich bonzów. Opowieści o niezwykłych zdolnościach Hanussena dotarły w końcu do uszu ludzi z otoczenia wszechmocnego Heinricha Himmlera.

Znając skłonności swego szefa do mistyki, a także jego wiarę w proroków i hipnotyzerów, poradzili mu oni odwiedzić salon Hanussena. Himmlerem wstrząsnęły unikatowe zdolności jasnowidza. Całkiem możliwe, że to właśnie z inicjatywy Himmlera jasnowidza zaprezentowano Hitlerowi. Od tego momentu przez kilka lat człowiek o nader mglistej przeszłości był osobistym astrologiem przyszłego wodza Rzeszy. Mówiono, że Hanussen do tego stopnia zbliżył się do Hitlera, że przeszli na ty. Można dać temu wiarę, gdyż, po pierwsze, Hanussen, tak jak i Hitler, pochodził z Austrii i mówił z odpowiednim akcentem, a po drugie, i to jest najważniejsze, tylko z człowiekiem sobie bliskim przywódca nazistów mógł bez skrępowania ćwiczyć swe wystąpienia, opanowując przede wszystkim gestykulację.

W końcu 1932 roku śmierć ukochanej matki oraz niepowodzenia w polityce odcisnęły negatywne piętno na kondycji psychicznej Hitlera, któremu przyszłość jawiła się w mrocznych barwach. I wtedy znowu, co zresztą radzili mu przyjaciele, sięgnął po pomoc Hanussena. A on pośpieszył ze sporządzeniem horoskopu, z którego wynikało, że po pokonaniu przeszkód Hitler rozpocznie wędrówkę na szczyty władzy, a stanie się to 30 stycznia 1933 roku. Jak wiadomo, tak też się stało. Właśnie tego dnia Adolf Hitler został kanclerzem Rzeszy…

Gdy naziści doszli do władzy, sytuacja Hanussena tak się umocniła, że zdawało się, iż nic nie zdoła zepchnąć profety ze szczytu chwały. Tym bardziej, że 26 lutego 1933 roku odniósł on nowy sukces, zadziwiając wszystkich swoją przenikliwością. Tego dnia Hanussen zaprosił do swej nowej siedziby wybranych członków elity i urządził dla nich kolejny seans przepowiadania przyszłości. Zgasło światło i z poświaty czerwonego reflektora wyłonił się Hanussen. Po długiej pauzie z jego ust wydobyły się dziwne słowa. Na początku trudno je było zrozumieć, ale potem głos się wzmocnił i obecni usłyszeli: „Widzę ogromną salę. Na jej ścianie wiszą portrety wielkich znakomitości, ludzi, którzy sterowali losami Niemiec. Czy są to kanclerze?... Tak! Lecz co ja widzę? Ja… ja widzę płomień… przeraźliwy płomień… Pożar!... Pożar się wzmaga… Zbrodniarze dokonali podpalenia… Oni chcą zepchnąć Niemcy w przepaść… Oni chcą przeszkodzić zwycięstwu Hitlera! Niemcy uratuje jedynie żelazna pięść!”. I cóż się stało? Nazajutrz, w nocy z 27 na 28 lutego 1933 roku zapłonął gmach Reichstagu…

Przepowiednia się spełniła. Niech żyje jasnowidz! Historia z proroctwem Hanussena, który przewidział pożar Reichstagu, wywarła w Berlinie oszałamiające wrażenie. Nikt nie mówił o niczym innym, jak tylko o fenomenalnym sukcesie wróżbity… Znaleźli się jednak ludzie, i to bynajmniej nie z niższych warstw społeczeństwa, którzy mieli poważne wątpliwości, czy przepowiednia była proroctwem, czy wynikała raczej z dobrego poinformowania jasnowidza. Mówiono, że jego dobry przyjaciel – prezydent Poczdamu hrabia Helldorf – przed seansem ukradkiem przekazał Hanussenowi jakąś kartkę. Czy nie zawierała ona czasem informacji o przygotowywanym podpaleniu? Szczególnie zaniepokoiło to Gestapo. Jeśli Hanussen był tak dobrym jasnowidzem, to przecież mógł on także przepowiedzieć coś, co na pewno powinno pozostać w tajemnicy. Jeśli natomiast przepowiednia była tylko rezultatem jego dobrego poinformowania, to… no cóż, to jeszcze gorzej…

Gestapo zainteresowało się osobą jasnowidza, jak również okolicznościami jego pojawienia się w Berlinie. Nic w tym dziwnego, Hanussen trafił przecież do bezpośredniego otoczenia Führera, ale co to był za człowiek i skąd się wziął – tego nikt właściwie nie wiedział. No i wkrótce wyszło na jaw, że prorok znalazł się w kręgach partii narodowosocjalistycznej na podstawie sfałszowanych dokumentów. Istnieje wersja, że w horoskopie, który Hanussen sporządził dla Hitlera w końcu 1932 roku, z którego wynikało, że 30 stycznia 1933 roku zostanie on kanclerzem, zawarta była także aluzja, że po pewnym czasie Hitlera czeka tragiczny koniec. I to właśnie ten szczegół mógł kosztować przepowiadacza głowę. Co prawda nikt spośród tych, którzy powoływali się na horoskop, w istocie tego horoskopu nie widział, dlatego też taką wersję należałoby uznać za raczej mało prawdopodobną. Z drugiej jednak strony, przemawia za nią to, co stało się w końcu z Hanussenem.

Wiadomo na pewno, że do jasnowidza podesłano gestapowskiego prowokatora, który doniósł, że Hanussen kompletuje sekretne dossier na przywódców Trzeciej Rzeszy. I że w najbliższym czasie ma zamiar zbiec do Pragi i tam opublikować wszystkie te materiały, wraz z prawdziwą historią podpalenia Reichstagu.

Tego było już za wiele. Wieczorem 5 kwietnia 1933 roku do pałacyku Hanussena wtargnęli uzbrojeni gestapowcy i uprowadzili go w nieznanym kierunku. Ale to nie był jeszcze koniec sprawy. Hanussen zdołał w jakiś zupełnie nieprawdopodobny sposób wydobyć się z beznadziejnej, zdawałoby się, sytuacji i pozostać przy życiu. Ukrył się w pewnej prywatnej klinice na obrzeżach Berlina, gdzie schował się w jakiejś komórce. Ktoś jednak o tym doniósł i następnego dnia znowu pojawili się gestapowcy. Hanussena wyciągnięto z kryjówki i ponownie uprowadzono. Teraz jednak wielkiemu naciągaczowi nie udało się wykręcić. Jego naszpikowane kulami zwłoki znaleziono w lesie koło Poczdamu.

Taki był koniec jednej z najbardziej barwnych postaci Trzeciej Rzeszy.

  Historia V

WSCHODNIE PRZYGODY HEINRICHA HARRERA

W końcu sierpnia 1939 roku Heinrich Harrer wspiął się na Nanga Parbat, jeden z najwyższych szczytów Himalajów. Zdobył go jako członek wyprawy sponsorowanej przez Rzeszę. Wyprawie udało się odkryć nową drogę na szczyt. W Karaczi na jej uczestników czekał statek, który miał odwieźć ich do Niemiec. Do wybuchu II wojny światowej pozostawało niewiele dni i napięcie dawało się odczuć także tutaj. Już 29 sierpnia wyprawa przyciągnęła uwagę jednostki brytyjskiej armii kolonialnej.

1 września 1939 roku niemieckie wojska przekroczyły granicę Polski, a 3 września Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Trzeciej Rzeszy.

Harrer pisze:

Pięć minut po wypowiedzeniu wojny dwudziestu pięciu żołnierzy Hindusów, uzbrojonych po zęby, wtargnęło do pokoju, w którym się znajdowaliśmy, i uprowadziło nas.

I wtedy rozpoczęły się jego „wschodnie przygody”, które trwały aż do okupacji Tybetu przez chińskich komunistów.

Naziści poszukiwali w Lhasie tajemnej wiedzy

Wśród grup, które stopiły się w jedno z ruchem nazistowskim, były Wandervögel – wędrowne ptaki. Był to młodzieżowy ruch, który nawoływał do powrotu na łono natury i życia z dala od marności miejskiego życia. Wielu spośród tych „ptaków” było alpinistami, wspinaczami. W połowie lat 30. XX wieku członkowie Wandervögel wierzyli, że ich idee wyższości, siły i dyscypliny są zbieżne z ideałami nazistów, toteż chętnie wstępowali do partii.

Historia austriacko-niemieckiego alpinizmu w latach 1939–1945 rozwijała się równolegle do historii nazizmu. W Trzeciej Rzeszy subsydiowano wyprawy, najlepszych alpinistów epoki często wciągano do SS, a w teutońskich zamkach opanowanie techniki wspinaczki było obowiązkowe w takim samym stopniu jak poznawanie taktyki wojskowej, studiowanie niemieckiej mitologii i znajomość runów.

Heinrich Harrer, przeniknięty duchem Wandervögel, poświęcił wspinaczkom na górskie szczyty 18 lat życia. Był uznawany za sportowca wysokiej klasy i to dawało mu prawo wstąpić do SS. W 1938 roku, kiedy Harrer był już członkiem SS, wraz z trzema innymi alpinistami z tejże grupy po raz pierwszy zdobył od północy szczyt Eiger w Szwajcarii. Zostało to uznane za wyczyn.

W ciągu wszystkich trzech dni tej wspinaczki Hitler śledził przebieg wyprawy i, gdy zakończyła się sukcesem, zażyczył sobie poznać jej uczestników. Rozmowa z nimi została zapisana.

– Towarzysze, czego dokonaliście? – zapytał Hitler.

– Wspięliśmy się na szczyt Eiger dla naszego Führera – brzmiała odpowiedź Harrera.

W 1942 roku grupa alpinistów SS wspięła się na szczyt Elbrus na Kaukazie, aby zatknąć na nim nazistowski sztandar ze swastyką. Znaczenie tej akcji staje się jeszcze bardziej zrozumiałe w świetle informacji, że uczeni starożytnej Persji uważali Elbrus za świętą górę kosmogonii aryjskiej.

Na początku 1939 roku członkowie ekspedycji do Tybetu, którą prowadził Ernst Schäffer, członek SS i urzędnik Instytutu Anänerbe, zostali przyjęci na audiencji przez Dalajlamę XIV i spędzili kilka miesięcy w świętych miastach Lhasa i Shigatse. Informacje dotyczące tej wyprawy, przekazane przez pięciu badaczy i dwunastu żołnierzy SS, są przechowywane na mikrofilmach w Archiwum Narodowym USA w Waszyngtonie.

Chociaż oficjalnym celem wyprawy były badania flory i fauny regionu, rozeszły się pogłoski, że Schäffer i jego ludzie zdobyli dla Hitlera niektóre dokumenty takiej wagi, że niemiecki dyktator trzymał je w sejfie swego berlińskiego bunkra. Podobno nad jednym z nich Führer rozmyślał niemal codziennie. Najprawdopodobniej był to symboliczny wizerunek zwany mandalą, jakich wiele zgromadził tybetański buddyzm. Niektórzy sądzą nawet, że członkowie tybetańskiej wyprawy przywieźli dokument, w którym Dalajlama uznał Hitlera za światowego wodza wszystkich narodów aryjskich. Te spekulacje mogą być, oczywiście, wytworem fantazji, ale jedno jest pewne: wszystkie rozkazy, jakie otrzymywał Schäffer, pochodziły bezpośrednio od Himmlera. Okultyzm był jego prawdziwą manią.

Ponad wszelką wątpliwość wyprawa SS przywiozła do Niemiec prawdziwy skarb, jakiego nikt na Zachodzie dotąd nie widział. Był to Kandżur – liczący 108 tomów zbiór świętych tekstów w języku tybetańskim. Ponoć prominentni esesmani byli szczególnie zainteresowani rytuałem Tantry Kalaćakra. Choć tantra owa jest dostępna tylko dla najwęższego kręgu tybetańskich buddystów, to, jakkolwiek brzmi to paradoksalnie, może zostać przekazana nawet profanom, po pewnym wstępnym przygotowaniu. Osoba doświadczająca tego wtajemniczenia ma podlegać przeistoczeniu w Szambali, które dokonuje się w chwili ostatecznej bitwy między dobrem i złem. Ceremonii wtajemniczenia w Tantrę Kalaćakrę niektóre autorytety religijne Tybetańczyków dokonują nawet dziś – i tak w 1995 roku w Barcelonie dokonał jej Dalajlama. Jest to wtajemniczenie żołnierskie.

W okresie świtu hitleryzmu jeden z oddziałów SS, pozostający pod kierownictwem Himmlera, zajmował się poszukiwaniami nowej mądrości, którą można byłoby zaszczepić na terytorium germańsko-nordyckim, by ją tu odrodzić. I szukano jej tam, gdzie wciąż żywa była wojskowa tradycja Ariów – w Tybecie. Tradycje tybetańska i germańska mają ze sobą coś wspólnego: obie mówią o istnieniu tajemnego świętego centrum – Szambali lub Walhalli, a także o ostatniej bitwie (u Germanów jest to Ragnarök), podczas której tylko elita wojowników będzie mogła doczekać zakończenia obecnego cyklu historycznego i przygotować nastąpienie Nowego Ładu. Rytuał Tantry Kalaćakry, w którym uczestniczył Schäffer wraz z niektórymi spośród swoich ludzi, potwierdzał bezpośrednie przekazanie żywej tradycji, a zatem także możliwość odrodzenia tradycji nordycko-germańskiej.

W 1937 roku niemiecka ambasada w Kalkucie wspierała ruch niepodległościowy Czandra Bose, konkurenta Gandhiego, a nawet finansowała antybrytyjski tygodnik, wydawany przez członków najwyższej hinduskiej kasty. Ambasador von Saltzmann w okresie przedwojennym nawiązał ścisły kontakt z kastą braminów, wspierając ich walkę z kolonizatorami. Otto Rahn, wysoki rangą esesman, który rok wcześniej dogłębnie badał ruch katarów we francuskiej Oksytanii, w 1941 roku znalazł się w Iraku, gdzie usiłował doprowadzić do antykolonialnego powstania, po czym przeniósł się do Włoch.

Nie ma bezpośrednich dowodów na to, by Heinrich Harrer był jednym z takich niemieckich intelektualistów, jak wyżej wspomniani, niewątpliwie był jednak popierany przez reżimowych decydentów wysokiego szczebla i w pierwszych miesiącach wojny działał jako żołnierz swojego rządu.

Od chwili, gdy we wrześniu 1939 roku Harrer trafił do niewoli, jego jedynym celem było uwolnienie się. Dwukrotnie miał możność ucieczki i dwukrotnie skorzystał z takiej szansy. Za pierwszym razem przez prawie miesiąc wędrował w kierunku Tybetu. Został schwytany i zamknięty w karcerze, lecz znowu dwukrotnie usiłował uciec, co wreszcie mu się udało. W swej książce „Siedem lat w Tybecie” dokładnie opisał swoje przygotowania do ucieczki. Wszystko miał przemyślane do najmniejszego szczegółu – i trzeba przyznać, że zachowywał się nie jak członek elitarnej wyprawy alpinistycznej, lecz raczej jak wytrawny agent wywiadu.

17 maja 1944 roku Harrer znalazł się wreszcie w Tybecie. Dzięki pomocy niemieckiej delegacji, która bawiła właśnie w Lhasie, zdobył zaufanie tybetańskich urzędników i w końcu został zaufanym powiernikiem samego Dalajlamy. W Tybecie pozostał aż do chińskiej inwazji. Tak więc wojnę przetrwał albo w niewoli, albo wysoko w Himalajach. Ponieważ większość dokumentów, które mogłyby rzucić światło na jego udział w operacjach SS została zniszczona, po wojnie nie stanął przed sądem.

* * *

Carl Haushofer zapisał się w historii jako jeden z głównych teoretyków geopolityki. Uważa się, że podczas pobytu na Bliskim Wschodzie w charakterze radcy wojskowego wstąpił on do pewnego tajnego stowarzyszenia. Później był nie tylko jednym z pierwszych członków partii nazistowskiej, lecz także profesorem i najbliższym przyjacielem Rudolfa Hessa, zastępcy Hitlera. Niektórzy historycy sądzą, że to właśnie on zachęcił Hessa do lotu do Anglii i że to jego syn oraz pomocnik Albrecht uczestniczył w spisku przeciwko Hitlerowi i został rozstrzelany przez nazistów. Poprzez Hessa lansował Haushofer swe idee geopolityczne na szczytach władzy Trzeciej Rzeszy. Twierdził on, że w Azji, za grzbietem Himalajów, między Tybetem a Syberią, istnieje szczególna strefa, którą z punktu widzenia geopolityki można uznać za „centrum świata”. Region ten osłonięty jest przed atakami od strony morza, co zapewnia mu całkowite bezpieczeństwo. Każdy ruch zamieszkujących go ludów wywiera nieunikniony wpływ na najbliższych sąsiadów i poprzez nich, na podobieństwo reakcji łańcuchowej, przenika do najdalszych zakątków planety. Wszak właśnie tu miały swój początek rozmaite inwazje, które następnie obejmowały jeden po drugim inne azjatyckie ludy, pchając je na Zachód.

Haushofer uważał, że strategia nacierania na ten region może powstrzymać parcie ludów syberyjskich, a więc komunizmu radzieckiego, na Zachód. Właśnie dlatego dla Trzeciej Rzeszy duże znaczenie miało nawiązanie kontaktów z ludami tego obszaru, który geograficznie zbieżny jest z tym, w którym buddyści o tybetańskiej, a także buriackiej i mongolskiej tradycji wspierają wieczne królestwo Szambali, miejsce zamieszkania Króla Świata.

Studia Heinricha Harrera nad doktryną buddyzmu tybetańskiego nie były więc sprawą przypadku w historii nazistowskich Niemiec. W tej dziedzinie wiele pozostaje jeszcze do odkrycia.

  Historia VI

WŁÓCZNIA OTTONA – NAJSKRYTSZE MARZENIE HITLERA

Zagarnięcie Austrii było dla Hitlera marzeniem życia. Ten niespełniony malarz i gefrajter rezerwy, a później wódz narodu, marzył nie tyle o tym, by zawładnąć Polską czy Francją lub ZSRR, lecz niepozornym kawałkiem żelaza. Ściślej – grotem włóczni, który uważano za jedną z głównych relikwii chrześcijańskich i przechowywano w dawnym pałacu Habsburgów, przemienionym w wiedeńskie muzeum Hofburg. Eksponat nosił nazwę Włóczni Ottona III – cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.

Już w 1909 roku początkujący malarz Adolf Hitler codziennie, jak zwykli ludzie do pracy, przychodził do Sali Skarbów tego muzeum i godzinami trwał przed witryną, za którą na purpurowym aksamicie spoczywała Włócznia Ottona. Przyszły Führer modlił się do niej, pragnął ją zdobyć, marzył o pięknej chwili, gdy weźmie ten święty przedmiot do ręki. Przez skórę, każdym nerwem, całym swym jestestwem odczuwał, jak ten niepozorny kawałek metalu emituje niewidzialne fale jakiejś nieziemskiej, wszechwładnej mocy. I wierzył, że kiedyś ta niewidzialna moc wstąpi w niego samego i pomoże mu podbić świat.

W 1917 roku to pragnienie zamieniło się w autentyczną manię. Wówczas młody Adolf, wraz z Alfredem Rosenbergiem i jeszcze dwoma „braćmi duchowymi”, urządził seans spirytystyczny, podczas którego wywołany przez niego duch pewnego niemieckiego księcia wygłosił proroctwo: nowym przywódcą Niemiec zostanie ten, kto zawładnie włócznią! I oto po kilkunastu latach, po umocnieniu się na czele „Nowych Niemiec”, ten mistyk-marzyciel jeszcze bardziej umocnił się w swym zdecydowanym pragnieniu zawładnięcia Włócznią Ottona. „Aryjczyka numer 1” przepełniała niecierpliwość! Jak była ona wielka, świadczy następujący fakt. Był rok 1935, Rzesza dopiero gromadziła siły, żeby wtargnąć do Austrii. I właśnie wtedy ma miejsce znamienne wydarzenie: zostaje otwarte Centrum Religii Nazistowskiej, instytucja, której z czasem dane będzie przekształcić się w swego rodzaju „Watykan SS”. I oto jedna z głównych sal tego nazistowskiego Panteonu otrzymuje nazwę Komnaty Włóczni, a centralne miejsce zajmuje w niej Włócznia Ottona III!

Była to kopia. Lecz kopia nie mogła zaspokoić pałającego pragnieniem Führera. Przed wtargnięciem jego wojsk do Austrii polecił on zabezpieczyć nienaruszalność włóczni jeszcze zanim czołgi z krzyżami „zaopiekują się” pałacem Habsburgów.

W marcu 1938 roku, gdy hitlerowskie stalowe kliny bez jednego wystrzału wbiły się w ciało suwerennej alpejskiej republiki, prezydent Austrii Wilhelm Miklas zarządził: trzeba zrobić wszystko, by uchronić historyczne relikwie przed niemieckimi interwentami. Oddziały policji bezzwłocznie podążyły do Hofburga. Tam jednak natknęły się na oddział austriackich esesmanów, którzy okazali się bardzo agresywni. Policja uznała, że nie jest w stanie wykonać polecenia swego prezydenta… Wycofała się.