Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Właściciel wielkiego i modnego domu towarowego próbuje uwieść jedną ze swoich pracownic. Ona mu odmawia. Jest zdumiony, ale też wściekły. Ona rezygnuje z pracy, a on przepełniony żądzą zemsty opracowuje plan jej zniszczenia. Jednak następnego dnia zostaje znaleziony martwy w Hyde Parku. Na jego ciele ułożone są żółte narcyzy. Wszystkie ślady prowadzą do dziewczyny…
Cudownie klasyczna, angielska powieść detektywistyczna; tak więc jest tu detektyw, sierżant ze Scotland Yardu, tajemniczy chiński służący oraz oczywiście piękna dziewczyna. Są dobre charaktery, ale oczywiście są i te złe, bardzo złe…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 277
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału The Daffodil Mystery
Copyright © 2026, MG
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
ISBN 978-83-8241-194-2
Projekt okładki: Anna Slotorsz
Zasoby wykorzystane na okładce: adobe stock (©Tanatphong, ©Ajay Shrivastava, ©Hayat Khan, ©LadadikArt, ©PixelArtBox, ©Malinda, ©Михаил Н, ©Muhammad)
Korekta: Dorota Ring
Skład: Jacek Antoniuk
[email protected]@gmail.com
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
– Obawiam się, że nie rozumiem pana, panie Lyne – rzekła Odetta Rider, spoglądając ponuro na młodego człowieka opartego o biurko.
Jej delikatna skóra oblana była purpurą, a w głębi szarych oczu błysnęło coś, co ostrzegłoby każdego innego. Ale pan Lyne był tak pewny siebie, jak również wrażenia wywieranego przez swoją osobę i swoje zdolności, że myślał, iż wszyscy ludzie muszą się poddać jego życzeniom.
Nie patrzył na jej twarz. Jego wzrok błądził po wspaniałej figurze dziewczyny, podziwiał jej nienagannie smukłą sylwetkę, piękny kształt głowy i delikatne ręce.
Odsunął ręką z czoła długie czarne włosy i uśmiechnął się. Lubił wierzyć, że jego rysy ujawniają duchowe przymioty i że nieco bladą cerę jego twarzy musi się przypisywać ciągłemu rozmyślaniu. Naraz oderwał od niej wzrok i spojrzał przez wielkie wewnętrzne okno, z którego ogarnąć można było pełne życia pomieszczenia firmy. Swoje biuro kazał wybudować na antresoli, a wielkie okna były tak umieszczone, że w każdej chwili mógł objąć wzrokiem, a tym samym kontrolować najważniejsze oddziały przedsiębiorstwa. Od czasu do czasu głowa którejś z pracownic zwracała się w stronę jego gabinetu i wiedział, że uwaga wszystkich tych dziewcząt skupiała się na małej scenie, którą można było doskonale obserwować z niższego piętra.
Odetta także to sobie uświadamiała i im dłużej musiała tu zostać, tym bardziej czuła się nieszczęśliwa i zdeprymowana. Wykonała ruch, jak gdyby chciała odejść, ale zatrzymał ją.
– Rzeczywiście, wydaje się, że pani nie zrozumiała mnie, Odetto – rzekł miękkim, melodyjnym, prawie pieszczotliwym głosem. – Czy czytała pani moją małą książkę? – zapytał nagle.
– Tak jest, wyczytałam w niej wiele rzeczy – odparła i jej wargi zabarwiły się jeszcze silniej.
Zaśmiał się.
– Zapewne uważa pani za rzecz bardzo interesującą, że człowiek na moim stanowisku zajmuje się pisaniem poezji. Ale niech pani sobie wyobrazi, że niemal wszystko to napisałem, zanim objąłem kierownictwo tego przedsiębiorstwa, zanim zostałem kupcem!
Nie odpowiedziała, ale spojrzała na niego z ciekawością.
– Co pani sądzi o mojej poezji? – zapytał po krótkiej chwili. Wargi jej drgnęły, ale znowu źle odczytał ten znak.
– Uważam ją za okropność – powiedziała cicho. – Nie mam na to innego słowa!
Zmarszczył czoło.
– Jakiż banalny i zły osąd, panno Rider – odparł gniewnie. – Najlepsi krytycy kraju porównywali te wiersze z najpiękniejszymi poematami dawnych Hellenów.
Chciała coś dodać, ale powstrzymała się i zacisnęła usta.
Thornton Lyne wzruszył ramionami i zaczął przechadzać się po umeblowanym z przepychem pokoju.
– Naturalnie, zwykły plebs ocenia poezję, jakby to były jarzyny – rzekł po chwili. – Musi pani nabyć trochę wykształcenia, szczególnie w literaturze. Przyjdzie jeszcze czas, gdy będzie mi pani wdzięczna, że dałem jej sposobność poznania pięknych myśli, wyrażonych piękną mową.
Spojrzała na niego.
– Czy mogę już odejść, panie Lyne?
– Jeszcze nie – odparł zimno. – Powiedziała pani, że mnie nie rozumie. Dlatego chciałbym pani powiedzieć coś jeszcze. Doskonale sobie pani zdaje sprawę, że jest bardzo ładną dziewczyną. Kiedyś w przyszłości poślubi pani, jak to jest w zwyczaju w pani sferze, człowieka o przeciętnym umyśle i bez wielkiego wykształcenia i będzie pani wiodła u jego boku życie podobne pod wieloma względami do życia niewolnicy. Taki to los wszystkich kobiet klasy średniej, jak się pani wkrótce o tym dowie. Chce pani dzielić ten los tylko dlatego, że jakiś mężczyzna w czarnym surducie i białym kołnierzyku wypowie do pani słowa, które nie mają dla inteligentnych ludzi ani znaczenia, ani powagi. Nie żądałbym nigdy od pani, aby pani odbyła taką ceremonię, ale zrobiłbym wszystko, co mógłbym, aby uczynić panią szczęśliwą.
Zbliżył się do niej i położył rękę na jej ramieniu. Dziewczyna drgnęła, a on się zaśmiał.
– Cóż pani na to?
Odwróciła się nagle, jej oczy błysnęły, ale panowała nad swoim głosem.
– Przypadkowo należę do tych głupich, młodych dziewcząt z przedmieścia przywiązujących wielkie znaczenie do słów, o których wyrażał się pan przed chwilą z taką pogardą. Ale jestem w końcu dosyć rozsądna, aby wiedzieć, że sama ceremonia ślubu nie czyni ludzi ani szczęśliwymi, ani nieszczęśliwymi. Jednak bez względu na to, czy chodzi o małżeństwo, czy o jakąś inną formę, mężczyzna, którego obdarzę miłością, musi być bezwarunkowo w pełni mężczyzną.
Spojrzał na nią rozdrażniony.
– Co pani chce przez to powiedzieć?
Jego głos nie był już tak miękki i pochlebiający jak poprzednio.
Odetta powstrzymywała łzy, ale opanowała się jeszcze raz.
– Nie podoba mi się chwiejny człowiek, który okropne myśli i uczucia wkłada w nic niemówiące wiersze. Powtarzam panu jeszcze raz, że mogę kochać tylko jednego człowieka.
Jego twarz drgnęła.
– Czy pani wie, do kogo pani mówi? – zapytał podniesionym głosem.
Odparła szybko:
– Mówię do pana Thorntona Lyne’a, właściciela firmy Lyne, szefa Odetty Rider, która otrzymuje od niego co tydzień trzy funty gaży.
Był wściekły i ledwie mógł mówić ze zdenerwowania.
– Niech pani uważa! – zawołał.
– Mówię do człowieka, którego całe życie byłoby dla prawdziwego mężczyzny obelgą! – mówiła teraz szybko, nie przerywając ani na chwilę. – Jest pan człowiekiem nieszczerym, który prowadzi wystawne życie, ponieważ jego ojciec był wielkim kupcem. Który wydaje pieniądze pełnymi garściami, te pieniądze, które zdobyli dla niego lepsi ludzie swoją pracą. Nie dam się panu zastraszyć! – zawołała gniewnie, gdy ruszył ku niej. – Rezygnuję z mojej posady, i to jeszcze dzisiaj.
Thornton Lyne był do żywego dotknięty i upokorzony jej pogardą. Naraz i ona uświadomiła to sobie również, zrobiło jej się żal własnych słów i chciała je do pewnego stopnia złagodzić.
– Przykro mi, że byłam taka surowa – rzekła przyjaźnie – ale wkurzył mnie pan, panie Lyne.
Thornton Lyne nie był w stanie nic powiedzieć, wskazał tylko drzwi milczącym ruchem głowy.
Odetta Rider opuściła pokój, a Lyne zbliżył się do jednego z wielkich okien. Patrzył za nią, jak szła powoli ze spuszczonym wzrokiem przez rzędy pracowników i wspięła się z drugiej strony po trzech stopniach, prowadzących do głównej kasy.
– Odpokutujesz jeszcze za to! – syknął.
Obraziła go ponad wszelką miarę, czuł się niebywale dotknięty. Był synem bogatego człowieka, zawsze strzeżony i pilnowany, nie poznał twardej walki o byt. Nie kształcił się w publicznej szkole, gdzie mógłby się zetknąć z innymi ludźmi, lecz uczęszczał do prywatnych placówek, do których przyjmowano tylko synów najbogatszych obywateli. Miał zawsze dokoła siebie jedynie pochlebców i ludzi korzystających z jego bogactwa. Jego uczynki nigdy nie były poddawane krytyce sprawiedliwych nauczycieli i wychowawców. Podrzędna prasa chwaliła nad miarę jego produkcje literackie, czerpiąc z tego odpowiednie korzyści.
Przygryzł wargi, zbliżył się do swojego biurka i zadzwonił. Wkrótce weszła jego sekretarka, którą poprzednio odesłał.
– Czy przyszedł pan Tarling?
– Tak jest, proszę pana, czeka już od kwadransa w sali konferencyjnej.
Skinął głową.
– Dziękuję.
– Czy mam go zawołać?
– Nie, sam do niego pójdę – odparł Lyne.
Wyjął papierosa ze złotej papierośnicy i zapalił. Jego nerwy były podrażnione ostatnią rozmową i ręka mu drżała, ale burza w jego wnętrzu uciszała się powoli, gdyż przyszła mu do głowy pewna myśl. Tarling! Człowiek, mający opinię bardzo mądrego, wręcz genialnego! To spotkanie było mu bardzo na rękę.
Szybkimi krokami przeszedł korytarz łączący jego prywatne biuro z salą konferencyjną i wszedł do wielkiego pokoju z wyciągniętymi rękami.
Człowiek, którego pozdrowił tak uprzejmie, mógł mieć równie dobrze dwadzieścia siedem jak trzydzieści siedem lat. Był wysoki, smukły i raczej gibki niż silny. Jego twarz miała kolor ciemnobrązowy, a błękitne oczy, którymi spoglądał na Lyne’a, były spokojne i nieprzeniknione. To było pierwsze wrażenie, jakie odniósł Lyne, patrząc na niego.
Tarling, uścisnąwszy rękę Lyne’a, doznał niemiłego uczucia, bo była miękka jak ręka leniwej kobiety. Po powitaniu Lyne spostrzegł, że w pomieszczeniu jest jeszcze ktoś trzeci. Był to dość niski człowiek, siedzący w cieniu słupa pod ścianą. Teraz wstał i ukłonił się szybko.
– Przyprowadził pan Chińczyka? – zapytał Lyne i przyjrzał się z ciekawością mężczyźnie. – Ach, niemal zapomniałbym, że przyjechał pan właśnie z Chin. Proszę, niech pan siada.
Lyne przysunął również sobie krzesło i wyciągnął w stronę Tarlinga papierośnicę.
– O zleceniu, które chciałbym panu zaproponować, porozmawiamy później – odezwał się szybko. – Muszę wyznać, że zwróciłem na pana uwagę, przeczytawszy niedawno artykuł na pański temat. Odnalazł pan klejnoty księżny Henley, prawda? Słyszałem też wiele o panu przedtem, gdy byłem w Chinach. O ile wiem, nie ma pan posady w Scotland Yardzie?
– Nie, byłem wprawdzie policjantem w Szanghaju i miałem zamiar po powrocie do Anglii wstąpić do tutejszej policji. Ale tymczasem wydarzyły się różne rzeczy, które skłoniły mnie do otworzenia własnego biura detektywistycznego. Scotland Yard nie zapewniłby mi tyle swobody, ile potrzebuję!
Lyne pokiwał głową, jakby z aprobatą.
– W całych Chinach opowiadano sobie swego czasu o bohaterskich czynach Jacka Olivera Tarlinga. Chińczycy nazwali pana „Lieh Jen, łowca ludzi”.
Lyne oceniał ludzi wyłącznie ze swojego własnego punktu widzenia i widział już w człowieku, siedzącym naprzeciw niego, użyteczne narzędzie i, według wszelkiego prawdopodobieństwa, cennego sprzymierzeńca.
Według tego, co się o niej słyszało, tajna policja w Szanghaju miała własne metody i nie robiła sobie żadnych wyrzutów sumienia, gdy metody te nie zgadzały się w całości z literą prawa. Mówiono nawet, że „łowca ludzi” torturował swoich więźniów, jeśli mógł w ten sposób wymusić na nich zeznania, aby wpaść na trop większych i cięższych zbrodni. Lyne nie znał wszystkich legend o „łowcy ludzi”, nie potrafił też odróżnić w historiach opowiadanych o słynnym detektywie prawdy od fałszu.
– Wiem, dlaczego pan mnie wezwał – odrzekł Tarling. Mówił powoli i z namysłem. – Naszkicował pan w liście w ogólnych zarysach moje zadanie. Podejrzewa pan jednego ze swoich ludzi, że od lat wyrządza szkody pańskiej firmie przez znaczne sprzeniewierzenia. Chodzi o niejakiego Milburgha, głównego kierownika.
– Chciałbym, aby na razie zapomniał pan o całej tej historii, panie Tarling – rzekł cicho Lyne. – Zaraz przedstawię panu Milburgha, w chwili obecnej może on raczej pomóc w moich planach. Nie twierdzę wcale, że jest uczciwym człowiekiem, jak również, że moje podejrzenia co do niego były nieuzasadnione, ale w tym momencie obchodzi mnie rzecz znacznie ważniejsza i byłbym panu bardzo zobowiązany, gdyby chwilowo tę całą sprawę z Milburghiem odsunął na plan drugi. Każę go zresztą teraz przywołać.
Udał się do długiego stołu, zdjął słuchawkę z aparatu telefonicznego i połączył się ze centralą.
– Proszę powiadomić pana Milburgha, aby przyszedł do mnie, do sali konferencyjnej.
Potem wrócił do swojego gościa.
– Sprawa z Milburghiem może zaczekać, nie wiem nawet, czy kiedykolwiek jeszcze do niej wrócę. Czy rozpoczął już pan swoje poszukiwania? Jeśli tak, to proszę mi powiedzieć pokrótce, czego się pan dowiedział, zanim on przyjdzie.
Tarling wyjął z kieszeni niewielką karteczkę i rzucił na nią wzrokiem.
– Jaką gażę otrzymuje u pana Milburgh?
– Dziewięćset funtów rocznie – odparł Lyne.
– Wydaje jednak około pięciu tysięcy – odparł Tarling. – Posiada dom położony w górze rzeki, gdzie wydaje wielkie przyjęcia...
Lyne machnął niecierpliwie ręką.
– Zostawimy to na później. Jak już powiedziałem, mam w tej chwili dla pana znacznie większe zadanie. Niech sobie Milburgh będzie złodziejem.
– Czy pan mnie wzywał?
Lyne odwrócił się szybko. Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Na progu stał człowiek obłudnie się uśmiechający i zacierający bezustannie ręce, jak gdyby mył je niewidzialnym mydłem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
