Tajemnica starej leśniczówki - Janusz Brzozowski - ebook

Tajemnica starej leśniczówki ebook

Brzozowski Janusz

3,3

Opis

W leśniczówce niedaleko Gliwic zaczynają dziać się dziwne rzeczy: tajemnicze telefony, unijna ekipa konserwatorów zabytków, dziwne głosy w piwnicy. Wszystko to na tyle zaniepokoiło właścicielkę domu, Zofię Balicką, że poprosiła o pomoc swojego bratanka, mieszkającego na stałe w Australii. Akcja zaczyna się właśnie w momencie przyjazdu Piotra Balickiego, z żoną Anną do cioci Zosi tuż przed Bożym Narodzeniem. W książce przebija tęsknota za typowo polskimi Świętami. Sporo opisów polskiej przyrody, śniegu, lasu i aż czuć mróz wiejący momentami z kart książki.

Dwa morderstwa, tajemnicza historia ukrycia skarbu gdzieś w piwnicy leśniczówki, ruiny, w których bez przerwy ktoś czegoś szuka, ukryte przejście tunelem do lasu oraz działania międzynarodowej szajki przemytniczej to szkic zdarzeń, których początki sięgają lat wojennych. Rozwikłanie jej przypada nie komu innemu, a właśnie Piotrowi Balickiemu. Na szczęście nie jest sam. U boku ma wspaniałą żonę, Annę, ciocię Zosię i... przyjaciół z gliwickiej policji.

Janusz Brzozowski

Urodził się 58 lat temu w Polsce, w tętniących studenckim życiem  Gliwicach. Od najmłodszych lat marzył o tym, by zostać pisarzem. W grę nie wchodziło zarobkowanie, lecz możliwość przelania na papier swoich odczuć, myśli, wyobraźni, której mu do dnia dzisiejszego nie brakuje. Zadebiutował już w szkole średniej, pisząc prace, w której wcielił się w postać adwokata broniąc winną popełnienia zbrodni Antygonę. Praca jego została bardzo wysoko wyróżniona. W wieku lat 27 z żoną i 3-letnią córeczką emigruje do Australii, zaliczając po drodze Austrię, gdzie spędza 2 lata. Obowiązek utrzymania rodziny oraz nauka nie pozwalały mu na oddanie się mojej życiowej pasji - pisaniu. Dopiero teraz, gdy jest już wolny od obowiązków, może pozwolić sobie na swoje przyjemności.

Janusz Brzozowski zadebiutował w roku 2010 dwoma książkami "Sen" oraz "Tydzień u rodziny" (wyd. Goneta). Książki te spotkały się z doskonałymi recenzjami krytyków oraz zainteresowaniem wśród internautów, zdobywając nagrodę w konkursie na najlepszą książkę na jesień 2010.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (21 ocen)
6
4
5
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Brzozowski

Tajemnica starej leśniczówki

© Copyright by Janusz Brzozowski & e-bookowo

Projekt okładki: e-bookowo

zdjęcie na okładce: Janusz Brzozowski

Korekta: Patrycja Żurek

ISBN 978-83-7859-365-2

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2014

Konwersja do epub

Składam serdeczne podziękowania

Mojej Żonie Czesławie

za okazaną cierpliwość podczas

pisania tej książki

Rozdział 1

Wchodząc do samolotu, Steve Carey nie miał wesołej miny. Rozstanie z kobietą, która wiele dla niego znaczyła przeżywał boleśnie. Wyjątkowo nagły wylot do Polski mu nie odpowiadał . Chciał pozostać jeszcze przez jakiś czas w Nowym Jorku, mając ciągle nadzieje, ze Diana zrozumie błąd i wróci . „Gdybym nie odebrał tego telefonu od Greena, wszystko może ułożyłoby się inaczej?” – karcił sam siebie. Samolot nabierał szybkości. „Green myśli, że przywiozę te obrazy bez kłopotu i położę, jak prezent pod choinkę” – psioczył w duchu na szefa. Wznosząc się w powietrze, samolot zatoczył koło i obrał właściwy kurs. Przez okno widział, jak zostawia Nowy Jork – miasto, w którym pozostawił ukochaną Dianę. Odpiął pas i poprosił przechodząca stewardesę o podwójną whisky. „Może nie będzie tak źle i szybko uporam się z obrazami” – pomyślał, godząc się z losem.

– Whisky dla pana – usłyszał miły, ciepły głos, który momentalnie skojarzył z głosem Diany.

– Dziękuję pani. – Spojrzał na dziewczynę, która stawiając zamówiony drink, uśmiechnęła się. Zerknął na zegarek. „Jutro o tej godzinie będę w Złotym Rogu. Ciekawe, co się tam przez tyle lat mogło zmienić?” Stanęła mu przed oczami matka, z która urwał kontakt po śmierci ojczyma. Alkohol rozgrzał go, zrobiło się ciepło i przyjemnie. Przymknął powieki i zasnął.

***

Misza Szczepanowicz rozsiadł się wygodnie w fotelu i podniósł słuchawkę telefonu. Spoglądając co chwilę w notes, wybrał numer Zofii Balickiej i cierpliwie czekał na połączenie. Był mężczyzną średniego wzrostu o kruczoczarnych włosach i małym, staranie przystrzyżonym, czarnym wąsiku. Nienaganna, biała koszula jaką miał na sobie mocno kontrastowała z oliwkową cerą, która dodatkowo była opalona letnim, brazylijskim słońcem. Spojrzał bezwiednie w okno, gdzie widział wyjątkowo spokojne fale Oceanu Atlantyckiego.

– Halo. Czy mogę rozmawiać z panią Zofią Balicką? – spytał.

– Proszę chwilkę poczekać, babcia zaraz podejdzie – usłyszał w słuchawce. Co znaczy nowoczesna technologia? – pomyślał, widząc na ściennej mapie dzielącą go z Polską odległość. – Wystarczy wystukać odpowiednie numery i...”.

– Zofia Balicka przy telefonie – usłyszał w słuchawce.

– Dobry wieczór pani. Pani pozwoli, że się przedstawię. Moje nazwisko Misza Szczepanowicz. Dzwonie do pani z Brazylii i chciałbym przekazać coś bardzo ważnego, do czego zobowiązany zostałem przez ojca. Chodzi, proszę pani, o pani męża Antoniego Balickiego, z którym ojciec przyjaźnił się w Nowosybirsku. Tak się składa, ze w najbliższych dniach będę w Polsce i, o ile pani pozwoli, chciałbym spełnić zobowiązanie wobec nieżyjącego ojca i oddać w pani ręce list.

– Doprawdy nie wiem, co powiedzieć... Oczywiście, z największą przyjemnością spotkam się z panem.

– Doskonale. Nie mogę w tej chwili dokładnie określić konkretnej daty, ale myślę, ze będzie to w pierwszych dniach grudnia. Zapewniam, ze uprzedzę panią o przyjeździe.

– Będzie bardzo miło pana gościć. Odkładając słuchawkę, spojrzał na wykaz obrazów, jaki leżał na biurku. Nie będzie łatwo. Ale za ten list, jaki mam , powinienem mieć jakieś względy.

– Misza, gdzie jesteś? Taka piękna pogoda, a kisisz się w klimatyzacji. Nie lepiej trochę odpocząć na świeżym powietrzu?

– Już idę, kochanie. „Rzeczywiście, czas trochę odetchnąć świeżym powietrzem” – pomyślał, wychodząc z pokoju.

***

Pociąg wyraźnie zwalniał. Piotr Balicki, wychodząc z przedziału wagonu na korytarz, zamknął cicho drzwi i zapalił papierosa. Przez brudne okno wdzierała się do środka biel lezącego na zewnątrz śniegu. Spojrzał na popielate niebo, z którego w każdej chwili mógł zacząć padać śnieg, „ Sceneria jak w bajce. Dawno takiego czegoś nie widziałem” – pomyślał. Mimowolnie odwrócił się i widząc nadal śpiącą Annę, uśmiechnął się. „Ma dziewczyna talent do spania”. Spojrzał na zegarek. Jeżeli nie będzie miał spóźnienia, to za pól godziny powinniśmy być na miejscu. „Musze obudzić Annę” – pomyślał, wchodząc do przedziału.

– Dojeżdżamy? – spytała cicho.

– Prawie. Spójrz, jaki bajkowy widok za oknem. – Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

– Widzę, ze naprawdę cieszysz się z przyjazdu tutaj o tej porze roku. Odwróciła głowę w stronę okna i jęknęła z zachwytu.

– Naprawdę ślicznie to wygląda – powiedziała zachwycona.

– Cieszę się, Aniu, ze dałaś się namówić na przylot do Polski. Oprócz tego, że załatwię sprawy, to spędzimy nadchodzące Święta Bożego Narodzenia i Sylwestra zupełnie inaczej niż dotychczas. Piotr Balicki usiadł koło żony i mocno ją przytulił.

– Wyobraź sobie przez moment taką scenerię: pada śnieg, za oknem jest lekki mrozek, z okna na poddaszu leśniczówki mamy widok na obsypane śniegiem konary drzew, które zapadły w głęboki, zimowy sen. W noc sylwestrową zrobimy kulig. Z płonącymi pochodniami pognamy przed siebie, nie martwiąc się o nic. Australijski upal pozostanie jedynie jako wspomnienie. Co ty na to?

– Brzmi wspaniale, Piotrze. Ale tak do końca nie wierze w to, by marzenia w całości się spełniły. Pamiętasz Grecję? – spytała, patrząc na Piotra. – to chyba ostatni przykład, który jeszcze nie zatarł się w pamięci. Wiem jedno, ile razy czegoś bardzo pragniesz i snujesz plany, to zawsze wychodzą tylko kłopoty. Mam rację? – spytała, nie spuszczając wzroku z męża.

– Chyba masz – westchnął. – Ale teraz będzie zupełnie inaczej. Będziemy u rodziny, a to różnica – powiedział zdecydowanie, nie chcąc zapeszać.

– Oby tak było, jak mówisz. – Anna odczekała chwilę, patrząc na las i powiedziała:

– Nie wiem dlaczego, Piotrze, ale niepokoi ten twój spadek. Rozumiałabym, gdyby były to pieniądze. Przelewasz z jednego konta na drugie i po kłopocie, ale dom? W dodatku zabytkowy? To przerasta moje siły.

– Będzie tu stał i czekał, aż przywiozę księżniczkę – zażartował Piotr. W drzwiach przedziału ukazał się konduktor.

– Dzień dobry państwu, proszę okazać bilety do kontroli.

– Dojeżdżamy do Złotego Rogu? – spytał Piotr, patrząc na zmęczoną twarz konduktora.

– Tak. Właśnie się zbliżamy , proszę pana. Piotr, chowając do kieszeni okazane konduktorowi bilety, zwrócił się do żony.

– Czas się zbierać, Aniu. Myślę, że już ktoś czeka na stacji – . Ściągając z polki walizki, usłyszał głos Anny.

– Daleko jest ze stacji do leśniczówki? – spytała, kiedy zostali sami. Piotr podejrzliwie spojrzał na żonę.

– Będzie parę ładnych kilometrów. Dlaczego pytasz? – Anna spojrzała jedynie katem oka i się uśmiechnęła .

– Aniu! Znowu wywołujesz wilka z lasu. – Mroźne, ostre powietrze owiało twarze, kiedy wysiedli z pociągu i znaleźli się na ośnieżonym peronie stacji Zloty Róg. Intensywne promienie przedzierającego się przez chmury słońca, odbite od śniegu, powodowały ostry ból oczu.

– Państwo Baliccy? – spytał niespodziewanie wysoki mężczyzna, podchodząc .

– Tak – powiedział Piotr, patrząc przymrożonymi oczami na stojącą przed nimi postać.

– Jestem Stanisław Balicki. Bratanek Zosi a twój kuzyn. Właśnie przyjechałem i pomyślałem, ze będzie miło przejechać się saniami po prawdziwym, puszystym śniegu, którego zapewne nie pamiętacie.

– Miło nam, że chciałeś sprawić przyjemność. A przy okazji to cieszę się, że tak szybko poznałem kolejnego członka klanu Balickich. – Widząc przymrożone oczy Anny, zwrócił się do niej:

– Aniu, poznaj kuzyna, którego do tej pory znalem jedynie ze słyszenia.

– Milo poznać, Stasiu. Chciałabym serdecznie podziękować za wspaniały pomysł z saniami. Nazywaj mnie Anna albo Ania. Jak wygodniej. – Wyciągnęła swa szczupłą dłoń.

– Wiele czytałem przed waszym przylotem o Australii i muszę się przyznać, ze zazdroszczę tego wspaniałego, upalnego słońca, no i opalenizny. – Ujął delikatnie wyciągniętą dłoń Anny i porównał ze swoja, białą jak śnieg,

– No cóż, Stasiu, marzysz o ciepłym słońcu, my natomiast chętnie pomarzniemy. Jednak teraz, jeśli mogę prosić, jedzmy już, bo nie wiem, jak Anna zniesie po tylu latach to zimno.

– Oczywiście. Że też o tym nie pomyślałem. – Chwycił jedna ze stojących na śniegu walizek i zwrócił się do przyjezdnych:

– Sanie zostawiłem tam, koło drzewa. – Wskazał ręką miejsce. – muszę powiedzieć, że w leśniczówce wszyscy czekają. Nawet ciocia Zosia nie położyła się po śniadaniu, tylko chodzi od okna do okna, wypatrując. Prawda jest też taka, że właśnie od cioci najwięcej się dowiedziałem . Myślę, że będziemy mieć mnóstwo czasu na to, by się lepiej poznać.

– Na pewno tak będzie .

– Pozwolisz? – Nie czekając na zgodę, otulił Annę kocem, kiedy usiadła w saniach.

– Jestem ciekawy, Piotrze, czy po tylu latach będziesz pamiętał drogę do leśniczówki? – spytał Staszek, chwytając za lejce.

– Myślę, ze ciężko będzie przypomnieć sobie drogę, mam słabą pamięć. – Piotr raptownie się ożywił. – Ale powiedz , niedaleko leśniczówki, pod lasem, stał taki mały, zrujnowany domek. Mówiono , że ten, kto do niego wejdzie, będzie miał w życiu pecha. Stoi jeszcze? – Staszek wolno odwrócił się, nie puszczając lejców.

– No, no, jeżeli taka zła jest twoja pamięć, to tylko mogę pozazdrościć. – Piotr przez moment dostrzegł w jego wzroku jakiś niezrozumiały strach, obawę. – Stoi i straszy, Piotrze. Podziwiam , że po tylu latach pamiętasz takie drobiazgi. Rzeczywiście, tak mówiono o jego niezwykłych właściwościach i muszę powiedzieć, że nadal tak się mówi. Zresztą, sami go niedługo zobaczycie. Ze stacji kolejowej Złoty Róg do miasteczka, przez które musieli przejechać, by dostać się do leśniczówki, prowadziła tylko jedna droga, która biegła przez gęsty, stary las.

– Jak tu pięknie – szepnęła Anna, tuląc się do Piotra. „Latem musi tu być pięknie” – pomyślała, patrząc na pokryte grubą warstwa śniegu konary drzew, zwisające nad drogą. Budynek leśniczówki Jeleni Róg, a w głębi ruiny dawnego dworku, zobaczyli z niewielkiego wzgórza. Stał na skraju niedużej polany, otoczonej dorodnymi sosnami.

– No to jesteśmy na miejscu, moi drodzy. – Staszek zatrzymał sanie tuz przed schodami domu. Nie namyślając się, wyskoczył i pomógł wydostać się Annie.

– Tu jest jak w bajce – szepnęła z podziwem Anna, rozglądając się wokół. Przez chwile zatrzymała wzrok na starym budynku leśniczówki, którego budowlę wstępnie oceniła na schyłek dziewiętnastego wieku. „To chyba ma być ten spadek Piotra?” – pomyślała, nie mogąc uwierzyć.

– Natalko! – głośno zawołał Staszek, wystawiając z sań walizki. W drzwiach ukazała się kobieta o kruczoczarnych włosach, splecionych w gruby warkocz.

– Czemu tak krzyczysz? Ciocia dopiero co się położyła. Wprowadź gości do domu, bo biedaki na pewno zmarzły przez drogę. – Drzwi otworzyły się szerzej i na ośnieżone schody wbiegł chłopiec.

– Kangury przyjechały, kangury przyjechały! – uradowany zawołał głośno.

– Michałku! Jak możesz nazywać tak gości? – skarciła go stojąca w drzwiach kobieta.

– Marsz do domu, bo się jeszcze przeziębisz! – dodał Staszek.

– Naogląda się taki smyk rożnych filmów i głupoty później opowiada. Przepraszam.

– Nie masz, Stasiu, za co nasz przepraszać. Praktycznie na całym świecie nazywają mieszkańców Australii. Widzę, że nowo nabytą wiedzę na temat Australii przekazałeś synowi. – Piotr głośno roześmiał się, podnosząc ze śniegu walizkę.

– Chodźcie do domu – zaproponował Staszek, otwierając ciężkie dębowe drzwi i wtórując Piotrowi śmiechem. – Poznajcie moja żonę Natalię. Natalko, to kuzyn Piotr i jego żona Anna.

– Jak się cieszę, że mogę was wreszcie poznać. – Natalka z wyciągniętą ręką podeszła najpierw do bliżej stojącego Piotra. – Dużo słyszałam o tobie, Piotrze, jak i o twoich osiągnięciach detektywistycznych. Myślę, że będę mogła sporo się nauczyć.

Duszący, silny aromat używanych przez Natalię perfum drażnił zapachem. Natalia odwróciła głowę w stronę Anny i uśmiechnęła się.

– Tobie natomiast, Anno, bardzo zazdrosne, że możesz każdego dnia uczestniczyć w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek Piotra. – Poczekała chwile i dodała: – Jak odpoczniesz, musisz koniecznie o nich opowiedzieć. A teraz rozbierzcie się i siadajcie do stołu. Jesteście na pewno głodni i spragnieni, na dodatek zmarznięci. Jeżeli chcecie umyć ręce, to łazienka jest naprzeciwko.

– Muszę powiedzieć, że Natalka czasami przesadza z tym hobby. Wyobraźcie sobie, że właśnie w tej chwili moja wspaniała żona stara się amatorską głową rozszyfrować zagadkę, której początek miał miejsce przed pięćdziesięciu kilkoma laty. Jest to obecnie głośna sprawa, o której mówi się w całym kraju, a co ciekawe, dotyczy naszych stron.

– Nie przesadzaj, Stasiu. By rozszyfrować zagadkę zaginionych obrazów, trzeba mieć nie lada głowę. Nie taką, jak moja. Kto wie, czy Piotr nie podjąłby się rozwiązania?

– Nie przeceniajcie mnie. To prawda, że parę razy udało się coś wyjaśnić do końca i usidlić przestępcę, ale myślę, że też miałem przy tym dużo szczęścia. – Podszedł do stołu i nalał do szklanki gorącej herbaty. Anna zdjęła futrzana kurtkę i wyszła. Od kiedy tylko weszła do budynku, była niemal przekonana, że dom od wieków kryje wiele rodzinnych tajemnic. Ale też coś, czego nie potrafiła dokładnie określić. Rozejrzała się. Przez małe okienka, umieszczone wysoko w ścianie korytarza, wpadały promienie słońca, skąpo oświetlając przeciwległa ścianę zbudowaną z dużych, kamiennych głazów. Ułożona na posadzce korytarza mozaika pochłonęła całą uwagę. Uklękła. Obejmując wzrokiem kolorowy okład, skupiła uwagę na drobnych elementach. po chwili była pewna, że jest to stara, włoska szkoła z Rawenny, która przeżywała w Europie ogromny renesans za czasów napoleońskich.

– Co tu robisz, drogie dziecko, na lodowatej posadzce?

Anna uniosła głowę i widząc tuż nad sobą starszż, siwa kobietę, trzymająca za rękę chłopca, poderwała się na równe nogi.

– Proszę wybaczyć, ale dawno nie widziałam tak wspanialej, włoskiej roboty – powiedziała Anna.

– Mogę prosić pani kangurową, by opowiedziała o kangurach i koalach? – spytał chłopiec, wykorzystując chwilę ciszy.

– Oczywiście, że opowiem, ale trochę później. – Anna uśmiechnęła się do malca.

– Jak się wyrażasz, Michałku? – upomniała starsza pani.

– Rozumiem, że jesteś Anna, żona Piotra? – Wbiła wzrok w twarz Anny.

– Tak, proszę pani, właśnie szlam umyć ręce po podroży – odpowiedziała .

– Jestem Zosia. Piotr jest moim bratankiem i to ja prosiłam , byście przylecieli. Zrobisz mi dużą przyjemność, Aniu, jeżeli będziesz zwracała się do mnie „ciociu” – powiedziała siwa, lekko przygarbiona kobieta.

– Oczywiście, ciociu. Przepraszam teraz na moment. – Anna otworzyła drzwi łazienki i weszła do środka.

– Chodź, Michałku, pójdziemy przywitać się z wujkiem Piotrem. „Jak on ją nazwał?”. – Spojrzała na malca, ale za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć.

– Gdzie jest mój Piotruś? – dopytywała się Zosia, wchodząc z Michałkiem do pokoju. – Nikt nawet nie raczył przyjść i powiedzieć , ze Stasiu przywiózł ich ze stacji.

– Skoro położyłaś się, ciociu, to widocznie tego potrzebowałaś. zaraz nie wyjeżdżają, byś musiała się spieszyć z rozmową. Pamiętasz, co powiedział lekarz? Odpoczynek jest najważniejszy, a z Piotrem zdążysz jeszcze porozmawiać. Mam rację, Piotrze? – spytał Staszek, szukając potwierdzenia słuszności słów.

– Oczywiście. Wydaje się, że w życiu wystarczająco się napracowałaś i teraz czas na odpoczynek. Całkowicie zgadzam się ze Stasiem.

– Coście się czepili? Przecież odpoczywam. – Zosia nie dała za wygraną.

– I tu chyba się zgodzę. Wyglądasz wspaniale, ciociu. – Piotr wstał i wolno podszedł do Zosi, ujmując jej dłonie. – Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, ze mogę cię ponownie widzieć. Uspokój mnie, jesteś zdrowa?

– Jestem , Piotrusiu, i bądź pewny, że nie odpuszczę dalekiego spaceru. Takiego, jakie robiliśmy za dawnych czasów.

– porozmawiajcie, idę dokończyć obiad. Michałku, pójdziesz teraz pobawić się do kuchni – powiedziała Natalka, prowadzać syna za rączkę.

– Zaraz, mamuś, pani kangurowa obiecała opowiedzieć o kangurach i koalach.

– Nie teraz, Michałku. Ciocia i wujek dopiero przyjechali i są bardzo zmęczeni. Pozwól im trochę odpocząć, a na pewno później ciocia opowie wszystko.

– Dobrze się rozmawia, moi drodzy, ale mam jeszcze wiele do zrobienia. Zostawiam was z ciocią, która od tygodni tylko o was mówiła.

– Wiecie może, gdzie jest Anna? – Spytał Piotr.

– Anna zaraz przyjdzie. Poszła tylko ręce umyć – wyjaśniła Zosia. – Musze powiedzieć, że masz piękną i bardzo uroczą żonę.

Piotr spojrzał zdziwiony na ciotkę.

– To wyście zdążyły się poznać? – zdumiał się.

– Oczywiście. Myślę, że będziemy miały wiele ciekawych tematów do omówienia w te zimowe, długie wieczory. Ale najpierw musicie odpocząć.

– Umieram z głodu. Zjesz z nami, ciociu? – zapytała Anna, wchodząc do pokoju.

– Nie, moja droga, nie o tej godzinie. Ale chętnie napije się herbaty.

– Popatrz, popatrz, myślałem, ze mam nieśmiała żonę – powiedział zdziwiony Piotr.

– Siadajcie i jedzcie, bo wszystko stygnie. Mnie możesz nalać filiżankę herbaty, Aniu.

– Oczywiście, ciociu. – Anna, nim usiadła przy stole, postawiła przed Zosia filiżankę gorącej herbaty.

– No to opowiadaj, co się takiego stało, że potrzebowałaś aż mnie, by sobie poradzić z kłopotami? list był ogromnie tajemniczy.

– Zjadajcie, kochani, bo naprawdę wszystko wystygnie – powiedziała Zosia, trzymając przy ustach palec nakazujący milczenie.

***

– Widziałaś, Anno, ten palec przy ustach cioci? – spytał Piotr. Przeniósł walizki bliżej szafy i spojrzał na żonę.

– Widziałam, ale przyznaje, że nie bardzo to rozumiem. Wygląda na to, że ciocia kogoś lub też czegoś się obawia. Jest to trochę dziwne, bo czego może obawiać się we własnym domu?

– Widocznie musi się czegoś bać, skoro tak postąpiła. Nie lubię takich podchodów. – Piotr podszedł do okna i odsunął firankę. Lewe skrzydło budynku, w którym przygotowano im pokój, mieściło się od strony gęstego, sosnowego lasu, w którym pomiędzy drzewami straszyły ruiny starego dworku.

– Idę do łazienki – Anna wyrwała go z głębokiego zamyślenia.

– Idź, kochanie. później odpocznij trochę po podroży. pójdę na chwilę do ciotki. – Na korytarzu panowała kompletna cisza. Piotr, nie zwlekając, ruszył korytarzem. Gdy dotarł do ostatniego pokoju, który zajmowała Zosia, mieszczącego się w lewym skrzydle domu – zapukał.

– Wejdź Piotrze – usłyszał głos ciotki.

– Skąd wiedziałaś, że to ja? – spytał, dochodząc do fotela, w którym siedziała .

– Wiedziałam, że długo nie wytrzymasz z ciekawości. I nie myliłam się. – Uniosła znad książki zmęczone oczy i zdjęła okulary.

– Siadaj i. – Wskazała fotel stojący naprzeciwko.

Trzymając palec przy ustach, podała zwitek papieru. Kartka zapisana była zaledwie paroma zdaniami. Piotr spojrzał uważnie na tekst i zaczął po cichu czytać: Wyjaśnię wszystko jutro na spacerze. O nic teraz nie pytaj. Uważaj na Annę i siebie. Szczególnie w nocy.

– Chłodno masz w pokoju – stwierdził Piotr, chowając kartkę do kieszeni.

– Wole, Piotrze, lekki chłód od nagrzanego pokoju. Zauważyłam, że mniej się przeziębiam. Słyszałam przed chwila w radio, że zapowiadają na jutro piękną, słoneczną pogodę. Jeżeli tak będzie, wyciągam was do Gliwic na świąteczne zakupy.

– Nie lepiej, ciociu, iść na daleki spacer? Taki, jak zapewne pamiętasz z lat, kiedy przyjeżdżałem na wakacje.

Piotr wstał i podszedł do okna.

– To były czasy. To nie to, co teraz – stwierdził, wpatrując się w zimową scenerię.

– Każdy miło wspomina młodzieńcze czasy. Nie tylko ty, chłopcze. Będziemy jeszcze mieć niejedną okazje pójścia na daleki spacer, jak się tylko trochę ociepli.

Gałęzie drzew, pozostające w całkowitym bezruchu, uginały się pod grubą warstwa śniegu. Pomiędzy szarymi pniami drzew Piotr dostrzegł mężczyznę, którego głowa co chwile odwracała się i zatrzymywała na oknie, w którym stał obecnie . Trzymana w ręku spalinowa piła zagłuszała panującą ciszę.

– Kim jest mężczyzna, co rżnie w lesie drzewo? – spytał Piotr, nie spuszczając wzroku.

Zosia podeszła do okna.

– To stary Zenek Mostowiak. Od czasu, jak spalił mu się dom, mieszka u nas i coś tam pomaga Staszkowi. Teraz to mu się nawet niezłe powodzi, od kiedy pracują tu specjaliści z Unii Europejskiej. Ale ogólnie można powiedzieć, że ma chłop w życiu wyjątkowego pecha.

– Co tu robią specjaliści z Unii Europejskiej? – zdziwił się Piotr.

– Prowadzą jakieś badania leśniczówki, a także ruin starego dworku. O szczegóły będziesz mógł zapytać samego szefa zespołu, który będzie jutro z żonż na obiedzie. Jedno co mogę powiedzieć to to, że opłaca się, by grzebali tu jak najdłużej, ponieważ mam z tego niezły zastrzyk gotówki.

– To rozumiem. Zawsze byłaś kobietą biznesu i muszę przyznać, że za to zawsze cię podziwiałem.

– Nie żartuj sobie. Spójrz lepiej na to.

Podsunęła gazetę, wskazując palcem ogłoszenie.

– Od tygodnia noszę się z zamiarem jazdy do Rud, by zobaczyć ten dom i ziemię. Co o tym sadzisz?

– Co sadzę? Trzeba pojechać i na miejscu zobaczyć, co w trawie piszczy. To dzisiejsza gazeta? – spytał.

– Tak. Lubię każdego dnia przy herbacie poczytać, co dzieje się na świecie.

Przeglądając główne tytuły, Piotr zatrzymał wzrok na małym artykule: „Gdzie są obrazy?” i momentalnie przypomniał sobie, co mówiła Natalia, kiedy się witała.

– Pożycz, ciociu, tę gazetę. Poszedłbym teraz rozprostować trochę nogi po podroży i z chęcią poczytałbym, co dzieje się w kraju.

– Bierz i czytaj. Mam jednak dużo ciekawszą lekturę, bardzo bym chciała, żebyś przeczytał.

Podała spory plik luźno zapisanych kartek, spiętych metalowym spinaczem.

– To moje dzieło – powiedziała dumnie, ponownie trzymając palec przy ustach.

Piotr spojrzał, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Nie wiedziałem, ciociu, że piszesz książki. O czym jest? – spytał z ciekawości.

– O nie, tego nie powiem. Sam zobaczysz, jak zaczniesz czytać.

– Jesteś, jak zwykle, wspaniała i stanowcza. W takim razie mam co czytać wieczorem. – Podszedł do Zosi i pocałował w policzek.

– Jak będziesz szła na kolację, przyjdź po nas. Kto wie, czy się nam trochę nie przyśnie?

– Oczywiście, Piotrze.

Wracając do pokoju, spojrzał na plik kartek i z ciekawości spojrzał na pierwsza stronę. „A to co?” – zdziwił się, widząc przylepiona do strony małą karteczkę, napisaną pismem ciotki: Jak będziesz wychodził z pokoju, ukryj książkę albo nos ze sobą. Musisz poznać treść, o ile chcesz pomoc.

„Co się dzieje? O co chodzi w tych podchodach?” – pomyślał, wchodząc do pokoju.

– Już jesteś. – Anna spojrzała na męża, zakładając szlafrok. Nie mówiąc słowa, pokazał przyczepioną do pierwszej strony pliku kartek notatkę ciotki.

– Myślę, Aniu, ze będę musiał przeczytać tę książkę. Tu się coś świeci, nie mam pojęcia, o co chodzi – powiedział zmartwiony Piotr. Anna, zbierając z krzesła ubranie i niosąc do szafy, pozostawiła za sobą zapach perfum o wdzięcznej nazwie Natalu. Uśmiechnęła się.

– Zaczynają się powoli sprawdzać moje słowa. – Spojrzała na męża i zaproponowała: – Jak chcesz, przeczytamy razem.

– Doskonale. Ale czy nie jesteś dzisiaj za bardzo zmęczona?

– Nie marudź. Zaczynamy. Do kolacji mamy sporo czasu. Przynajmniej się czegoś dowiemy.

– Jak zwykle, kochanie, masz rację – powiedział Piotr, wskazując jej fotel.

DAWNY DŁUG

Grudzień 1947 roku był wyjątkowo mroźny. Z kominów małych, wiejskich domków tuz u podnóża Wilczego Wzgórza snuły się wolno dymy, rozpraszając się dopiero wysoko w górze, gdzie wiatr był znacznie silniejszy. Gruba, śnieżna warstwa, jaka okryła płaszczem większość kraju, była utrapieniem dla ludzi i leśnych zwierząt, które coraz częściej wychodziły z lasu, podchodząc pod wiejskie zagrody w poszukiwaniu pokarmu.

Z komina starej leśniczówki unosiła się smuga szarego dymu, która przypadkowo zasłaniała bijącą poświatę krwawo zachodzącego słońca. Mróz od wczesnych godzin popołudniowych nasilał się, bez litości dla ciężko pracujących w lesie ludzi.

– Wystarczy chłopy na dzisiaj tej roboty! – zawołał Antoni Balicki. – Zbierajcie zabawki i chodźcie na ciepłą zupę. Nie wiem, co tam ugotowała Zocha, ale co by to nie było, zawsze cosik rozgrzeje.

Wydobył z kieszeni pomiętą paczkę papierosów i wyciągnął krzywego papierosa. Zamyślił się. Bezwiednie miętosząc w palcach papierosa, przeniósł się myślami zupełnie gdzie indziej. Błyskawicznie zauważyli to koledzy.

– Masz rację, Antoś. I tak byśmy już dużo nie zrobili.

Z grupy mężczyzn wyłonił się Maciek Kościelniak, chuchając w zaczerwienione od mrozu dłonie.

– Powiedz, Antoś, kto to mógł przyjechać, że tak przejmujesz się tą wizyta?

Koło Antka stanęła reszta chłopów z brygady, ciekawych odpowiedzi. Zenek Mostowiak, stawiając przy nodze piłę poprawił szalik, który wyszedł spod kufajki, a druga ręką wbił siekierę w lezący koło nóg konar.

– Długo może potrwać to spotkanie?

Spojrzał na Antosia, spodziewając się konkretnej odpowiedzi. Chwilę odczekał i rozpraszając panującą ciszę, dodał:

– W taki mroź po ciemku iść przez las do miasteczka jest...

– zawsze myślicie, że wszyściuśko wiem. A przecież nic nie wiem. Co wiedziałem, to powiedziałem. Ma dzisiaj przyjechać ktoś z komitetu powiatowego partii z Gliwic. Ale po co? To tego nie wiem. Chodźcie chłopy, bo zaczyna naprawdę robić się zimno.

Nie czekając na kolegów wziął siekierę i raźno ruszył naprzód, brnąc po kolana w śniegu.

Gdy stanęli na niewielkim wzniesieniu, rozciągnął się przed nimi doskonały widok na położoną w dolinie leśniczówkę, pod która stał niebieski samochód.

– Ten gość chyba już czeka – powiedział z nuta niepokoju Zenek Mostowiak.

– Chodźcie chłopy, czym szybciej dowiemy się, o co chodzi tym mniej nas będą zżerać nerwy – powiedział Antek.

Przeszli szosę, wchodząc na wąską drużkę, prowadzącą prosto do leśniczówki. W długim i stosunkowo wąskim holu prowadzącym od wejściowych drzwi było ciepło i przyjemnie.

– Ale będzie wyżerka – wykrztusił z siebie milczący do tej pory Franciszek Ziębło. – Czujesz zapach grochówki na wędzonce? – spytał, delektując się zapachem.

– Ty o niczym innym nie myślisz tylko o żarciu. – Zenek Mostowiak pokręcił głową.

– Wejdźcie, chłopy, do pokoju i rozbierzcie się. – Antoś wskazał ręką drzwi . – Pójdę zobaczyć, czy zupa gotowa.

Idąc w kierunku kuchni, Antos bacznie nastawiał uszu, lecz dookoła panowała kompletna cisza.

– Cicho jak w grobowcu – odezwał się, widząc krzątającą się przy kuchni żonę.

Podszedł do niej i objął ramieniem.

– Widziałem stojący pod domem samochód. Gdzie oni są? – spytał, szepcząc żonie do ucha.

– Antoś, te chłopy to prawdziwe paniska. Grzeczne to takie, pomocne i tak ładnie ubrani, jakby szli na własne wesela.

– Gdzie są? – potrząsnął żonę za ramiona.

– Powiedzieli , że nie będą bezczynnie siedzieć i czekać tylko pójdą zrobić pomiary budynku w piwnicy.

– W piwnicy? – zdziwił się Antoś.

– Tak powiedzieli. Widziałam ich później z okna, jak o czymś gadali. Tam pod sosnami. – Wskazała ręką furtkę, która wychodzili do lasu.

– Pytali się o coś ? – Antek spojrzał na żonę, która wyraźnie była zauroczona przybyszami.

– Nie. Mówili tylko, ze jesteśmy szczęściarze i że się nam wkrótce znacznie polepszy, ale wyraźnie z tobą chcieli rozmawiać.

– Jak masz gotową grochówkę to daj chłopakom zjeść. Należy się za dzisiejszą robotę.

Antek raptownie odwrócił się i skierował do drzwi.

– Dokąd idziesz? – spytała Zocha.

– Zaraz wrócę. Musze dowiedzieć się, czego szukają w piwnicy.

Antoś zamknął drzwi i zszedł schodami na dół. Paląca się przy wejściu żarówka rozpraszała mrok. Schylił głowę, by nie zahaczyć o sufit i, idąc wolno, nadsłuchiwał. Tuz przed ostrym skrętem w lewe skrzydło domu usłyszał odgłosy rozmowy:

– Czekałem. Pomyśl, Przemku, osiem długich lat czekaliśmy na ten moment. Teraz tylko trzeba mądrze wysiedlić na jakiś czas tego Balickiego i wywieść stad skarb.

– Muszę przyznać, że sprytnie wymyśliłeś wejście do tego pomieszczenia. Myślę, ze nikt nawet nie przypuszczał, że na ścianie, gdzie jest załamanie klepiska, może być główny mechanizm do schowka.

Antoś dłużej nie czekał. Zdjął z siebie kufajkę i położył na ubitym klepisku, robiąc zaporę. Położył głowę na kufajce i zwracając usta w przeciwna stronę niż słyszał rozmowę zawołał głośno:

– Gdzie jesteście, panowie?

Szybko wstał z kolan i ubrał kufajkę.

– Już idziemy! – usłyszał.

Światło padające z latarek raptownie rozproszyło panujące ciemności.

– Jestem Antoni Balicki. W taki mróz chciało się panockom tu pracować? – zagaił Antoś.

– Czekając na was, towarzyszu Balicki i brygadę, wykorzystaliśmy wolny czas , by zrobić wstępny plan podziemi domu. Jestem Przemysław Czarnecki, a to towarzysz Jan Ochmański. Jesteśmy, jak wiecie, z komitetu powiatowego partii z Gliwic i przyjechaliśmy w poważnej sprawie.

– Zapraszam na górę. Tam będzie się znacznie przyjemniej rozmawiało. Pozwólcie, panowie, że pójdę pierwszy.

Miłe ciepło oblało twarze, kiedy znaleźli się w holu. Antoś włożył rękę pod wiszące na gwoździach ubrania i przekręcił kontakt. Dopiero teraz mógł się przyjrzeć. Ocenił mężczyzn na trzydzieści, trzydzieści pięć lat, którzy w życiu nigdy nie splamiliby się pracą fizyczną. Przyznał teraz Zosi rację, patrząc na ich ubrania. W rzeczywistości wyglądali, jakby szli na własny ślub. Mieli na sobie nieskazitelnie białe koszule, jednolite ciemnoniebieskie krawaty, co w większości zasłaniały czarne marynarki. Ubrania te dodawały im autorytetu, władzy dla tych, co patrzyli.

Antoś, pamiętając zasłyszaną rozmowę w piwnicy, patrzył uważnie, chcąc dobrze zapamiętać twarze.

– Na pewno chcecie teraz panowie zobaczyć się z resztą brygady – raczej stwierdził niż zapytał Antoś, wieszając na gwoździu kufajkę.

– O tym właśnie myślałem. – Przemysław Czarnecki spojrzał na zegarek.

Przechodząc koło nich Antoś poczuł zapach wody kolońskiej. Zapach był dziwnie znany, pomimo że od lat nie miał do czynienia z nikim, kto używałby jakichkolwiek kosmetyków. Dyskretnie raz jeszcze wciągnął w płuca powietrze, a z nim zapach i mózg przeszyło olśnienie.

„To niemożliwe... to musi być wyobraźnia” – pomyślał Antoś, patrząc ukradkiem na Jana Ochmańskiego.

Czym jednak dłużej podpatrywał zachowanie i sposób poruszania się Jana Ochmańskiego, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że się nie myli. „To miałby być sam Hans Leber? Osoba, od której w obozie zależało ludzkie życie?” – pomyślał Antoś.

Drżącą ręką otworzył drzwi i wprowadził gości do pokoju.

– Chłopy, chciałbym przedstawić gości, którzy specjalnie przyjechali, pomimo takiego mrozu. Pan Przemysław Czarnecki i pan Jan Ochmański z komitetu powiatowego partii z Gliwic.

– Zjecie panowie ciepłej zupy? – spytał Antoś, wskazując miejsca przy stole.

– Z przyjemnością, towarzyszu Balicki, ale tylko pod warunkiem, że macie w nadmiarze.

Jan Ochmański rozpiął marynarkę i przysunął krzesło bliżej stołu.

– Starczy dla wszystkich – odezwał się Maciek Kościelniak, nie spuszczając wzroku z Przemysława Czarneckiego. – Niech panowie wreszcie powiedzą , co narozrabialiśmy, że aż komitet powiatowy się nami interesuje?

Maciek Kościelniak odłożył łyżkę i przywarł plecami do oparcia krzesła.

– Towarzyszu Balicki, dobrze by było, żeby przyszła wasza żona. To co mamy do powiedzenia, powinni usłyszeć wszyscy.

Antoś bez słowa wyszedł, zostawiając uchylone drzwi.

„O co w tym wszystkim chodzi?” – to, co działo się u niego w domu od momentu, w którym wrócił do domu, wydawało się dziwne i niezrozumiale Podsłuchana rozmowa w piwnicy niepokoiła do tego stopnia, że nie mógł o niej zapomnieć. Pragnął jak najszybciej pozbyć się gości, kolegów z pracy i pozostać sam, by zejść do piwnicy i naocznie przekonać się o tajemniczych drzwiach prowadzących... ”No właśnie, dokąd niby mają prowadzić ?” – zastanowił się, wchodząc do kuchni.