Szwajcarzy na Lubelszczyźnie w latach 1815-1914 - Andrzej Kaproń - ebook

Szwajcarzy na Lubelszczyźnie w latach 1815-1914 ebook

Andrzej Kaproń

0,0

Opis

O kontaktach polsko-szwajcarskich zadzierzgniętych w średniowieczu na ogół mało kto pamięta. A przecież już wtedy na targach w Norymberdze, Lipsku czy Krakowie kupcy obu krajów zawierali duże kontrakty handlowe. W Polsce jagiellońskiej stołeczny Kraków przyciągał nie tylko szwajcarskich kupców, ale i architektów, uczonych, studentów. W połowie XVII w., na skutek splotu niekorzystnych wydarzeń, stosunki polsko-szwajcarskie rozluźniły się. I trzeba było sukcesów króla Jana III Sobieskiego, by powróciły do poprzedniego stanu. Widomym znakiem stała się wymiana posłów. A kiedy na tronie polskim zasiadł August II Mocny, zaistniało duże zapotrzebowanie na szwajcarskich żołnierzy zaciężnych. Niezły system kształcenia i dobre przygotowanie zawodowe młodzieży szwajcarskiej wobec niedostatecznej chłonności i labilności rodzimego rynku pracy spowodowały, że już w oświeceniu Szwajcaria stała się potężnym eksporterem wysoko wykwalifikowanych kadr do Francji, Niemiec, Włoch, Anglii, Polski i Rosji. W Rzeczypospolitej olbrzymie możliwości mieli wyżsi oficerowie, dyplomaci, architekci, lekarze, matematycy, astronomowie i fizycy, nie gorsze nauczyciele domowi zatrudnieni w rezydencjach magnackich. Wielkie pole do popisu mieli też zegarmistrze, jubilerzy, grawerzy, kucharze, cukiernicy. W dobie napoleońskiej stosunki polsko-szwajcarskie zostały wzmocnione wspólną walką żołnierzy polskich i szwajcarskich w szeregach Wielkiej Armii podczas wyprawy przeciwko Rosji.
Najintensywniejsze jednak i najciekawsze kontakty polsko-szwajcarskie miały miejsce w latach 1815–1914. Imigracja szwajcarska na ziemiach polskich miała przede wszystkim charakter zarobkowy, dlatego tak wielu było tutaj nauczycieli prywatnych, guwernantek i bon, cukierników i serowarów, rzemieślników i chłopów. Trafiali się nawet lokaje, pokojówki i służące. Pomijając osoby wydelegowane służbowo (dyplomaci, duchowni, oficerowie) i niektórych ochotników walczących w powstaniu styczniowym, wszyscy przyjechali tu dobrowolnie, bez pośrednictwa jakichkolwiek organizacji i instytucji społeczno-politycznych. Sporadycznie, najczęściej w cyrku, pojawiała się możliwość oklaskiwania artystów szwajcarskich.
Do napisania niniejszej książki której zainspirowała mnie z jednej strony informacja prof. Andrzejewskiego o przygotowaniu do druku pracy Schweizer in Polen (w której jednakże problemy mało znaczącej, acz stosunkowo licznej kolonii szwajcarskiej na Lubelszczyźnie nie zostały wyeksponowane), z drugiej zaś jej długotrwały brak na rynku księgarskim. A że gromadziłem materiały głównie o ludności francuskojęzycznej w XIX-wiecznym Lublinie, w kontekście innych prac badawczych, z konieczności rozszerzyłem zakres poszukiwań. I tak oto niepostrzeżenie, niezadługo po ukazaniu się książki Schweizer in Polen, powstała niniejsza praca, bazująca przede wszystkim na materiałach przechowywanych w Archiwum Państwowym w Lublinie (APL).
Żywię nadzieję, że niniejsze opracowanie pozwoli Lublinianom nieco inaczej spojrzeć na współczesną, zamożną Szwajcarię, a jednocześnie docenić wysiłek jej mieszkańców w ostatnich stuleciach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Andrzej ‌Kaproń
Szwajcarzy ‌na Lubelszczyźnie ‌w ‌latach 1815-1914
© Copyright ‌by Andrzej Kaproń ‌2009
ISBN 978-83-7564-229-2 ‌
Wydawnictwo My ‌Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona ‌prawem ‌autorskim.Zabrania ‌się jej ‌kopiowania, ‌publicznego udostępniania w Internecie ‌oraz ‌odsprzedaży ‌bez zgody Wydawcy.

WSTĘP

O kontaktach ‌polsko-szwajcarskich zadzierzgniętych w średniowieczu na ‌ogół ‌mało kto pamięta. ‌A przecież już wtedy ‌na targach ‌w Norymberdze, Lipsku ‌czy ‌Krakowie kupcy obu krajów ‌zawierali duże ‌kontrakty ‌handlowe. Operatywnością wyróżniało się ‌kupiectwo zuryskie. W Polsce jagiellońskiej ‌stołeczny Kraków przyciągał ‌nie tylko szwajcarskich kupców, ‌ale i architektów, ‌uczonych, studentów. W gronie kilkudziesięciu ‌humanistów goszczących w murach ‌Uniwersytetu Jagiellońskiego najświatlejszym umysłem ‌był znakomity kronikarz berneński ‌Walery ‌Anshelm(właśc. Valerius ‌Rüd). ‌Inny, wybitny humanista ‌Glareanus (właśc. Heinrich Loriti)„jedynie” ‌zadedykował swój traktat ‌De geographia liber ‌unus(Basileae ‌1527) Janowi ‌Łaskiemu1. Reformacja daleko bardziej ‌ożywiła kontakty polsko-szwajcarskie. Celowały ‌zreformowane miasta i kantony, ‌które ‌w różnoraki sposób wspierały protestantów ‌polskich, zwłaszcza kalwinistów. Na ‌przykład słynne gimnazjum leszczyńskie ‌otrzymywało ‌subwencje od ‌Zurychu i Berna ‌aż do 1785 r.2W połowie XVII ‌w., ‌na skutek splotu ‌niekorzystnych wydarzeń, stosunki polsko-szwajcarskie ‌rozluźniły się. I trzeba było ‌sukcesów ‌króla ‌Jana III ‌Sobieskiego, by ‌powróciły do poprzedniego ‌stanu. ‌Poszło ‌to tym ‌łatwiej, iż był on ‌przyjaźnie ‌usposobiony ‌względem Szwajcarów ‌i ich ‌ojczyzny. ‌Widomym ‌znakiem ‌stała się wymiana ‌posłów. A kiedy na tronie polskim zasiadł August II Mocny, zaistniało duże zapotrzebowanie na szwajcarskich żołnierzy zaciężnych. Sensacji wzbudzić to nie mogło, wszak pod rozkazami władców polskich służyli od czasów tragicznej wyprawy Władysława III Warneńczyka. Ostatecznie część najemników wybrała służbę w armii saskiej. Jednolite szwajcarskie oddziały wojskowe sformowano w 1733 r., komendę nad nimi powierzając gen. Hubertowi von Diesbachowi z Fryburga. W okresie panowania Augusta III kilkunastu oficerów szwajcarskich zrobiło karierę w wojsku polskim. Sporo do powiedzenia na dworze królewskim miał Emeryk (Émeric) de Vattel z księstwa Neuchâtel, prawnik i dyplomata w służbie Augusta III. Ich sukcesy nie były dziełem przypadku. Niezły system kształcenia i dobre przygotowanie zawodowe młodzieży szwajcarskiej wobec niedostatecznej chłonności i labilności rodzimego rynku pracy spowodowały, że już w oświeceniu Szwajcaria stała się potężnym eksporterem wysoko wykwalifikowanych kadr do Francji, Niemiec, Włoch, Anglii, Polski i Rosji. W Rzeczypospolitej olbrzymie możliwości mieli wyżsi oficerowie, dyplomaci, architekci, lekarze, matematycy, astronomowie i fizycy, nie gorsze nauczyciele domowi zatrudnieni w rezydencjach magnackich. Wielkie pole do popisu mieli też zegarmistrze, jubilerzy, grawerzy, kucharze, cukiernicy. Niektórzy wykorzystali swoją szansę. Wyjątkową pozycję osiągnął Maurycy (Pierre Maurice) Glayre, który został sekretarzem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jako skuteczny dyplomata i zaufany króla, wielokrotnie wypełniał ważne i delikatne zadania polityczne. Z kolei bibliotekarzem królewskim został Marek (Marc Louis) Reverdil. Na zaproszenie króla przybył do Warszawy jeden z najwybitniejszych ówczesnych lekarzy szwajcarskich Jan (Jean Frédéric) Herrenschwand, by opracować projekt organizacji stołecznej Akademii Medyko-Ekonomicznej i krajowej służby zdrowia (na skutek I rozbioru z planów nic nie wyszło). Najwyższym rangą pośród wykładowców helweckich w prestiżowej Szkole Rycerskiej był generał major Karol (Charles Emmanuel) de Warnery (1720–1786), autor wartościowych prac z zakresu wojskowości, wydawanych m.in. w Lublinie3. Warto podkreślić, że na ziemiach polskich gościł sam „nauczyciel matematyków europejskich” – Leonhard Euler. Jednakże najsłynniejszym reprezentantem szwajcarskiej szkoły matematycznej pracującym w Polsce był Szymon (Simon Antoine Jean) L’Huillier, autor podręcznika do matematyki, napisanego na zamówienie Komisji Edukacji Narodowej.

W epoce oświecenia Szwajcaria stała się krajem chętnie odwiedzanym przez Polaków. Z początku byli to głównie magnaci, później także osoby mniej zamożne. Po pierwszym rozbiorze pojawili się tam pierwsi emigranci polityczni, uprzednio konfederaci barscy. Emigracyjne przywództwo barskie, z Michałem Pacem i Michałem Krasińskim na czele, skupiło się w znanej miejscowości uzdrowiskowej Baden. Niestety, wraz z kolejnymi zrywami narodowymi dołączali następni emigranci polityczni. Ostatnie dwa lata życia spędził w Solurze polski i amerykański bohater narodowy – Tadeusz Kościuszko.

W dobie napoleońskiej stosunki polsko-szwajcarskie zostały wzmocnione wspólną walką żołnierzy polskich i szwajcarskich w szeregach Wielkiej Armii podczas wyprawy przeciwko Rosji. Nie zmienia to faktu, że zawieruchy wojenne przystopowały emigrację szwajcarską na ziemie polskie. Tak więc najczęściej osiedlali się rozbitkowie Wielkiej Armii, dołączający do rodaków bądź korzystający z ich pomocy, np. cukierników warszawskich. Większość z nich zajęła się rzemiosłem i guwernerką.

Najintensywniejsze i najciekawsze kontakty polsko-szwajcarskie miały miejsce w latach 1815–1914. Zazwyczaj kojarzą się one Polakom z twórczością i pobytem w Szwajcarii Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego. A przecież piękno tego podalpejskiego kraju podziwiali i na swój sposób opiewali także inni poeci, pisarze, podróżnicy, publicyści4. Sukcesy Mickiewicza i Słowackiego najdobitniej świadczą o sile i potencjale intelektualnym Wielkiej Emigracji, możliwe jednak m.in. dzięki przychylności społeczeństwa szwajcarskiego, które przygarnęło pokaźną liczbę wychodźców. Tuziemcy, nie zrażeni naciskami dyplomatycznymi państw zaborczych, działalnością polityczną i ciągłymi migracjami Polaków, nader chętnie udzielali schronienia kolejnym grupom bojowników o wolność i niepodległość. Jednakże wyjątkowym zaangażowaniem wykazali się w czasie powstania styczniowego i bezpośrednio po jego upadku, kiedy przyjęto 2150 wychodźców5. Ostatecznie w Szwajcarii pozostało około 600 osób, skupionych głównie w Zurychu i Genewie. Ponadto po 1863 r. duża grupa chłopów i rzemieślników osiedliła się w mieście Sankt Gallen. Nawiasem mówiąc, mieszkający i pracujący w nim robotnicy polscy byli świetnie zorganizowani, posiadali własną szkołę i bibliotekę, utrzymywali ścisły kontakt z Grütliverein. Co więcej, w latach 1905–1909 słuchacze polscy stanowili aż 20 proc. ogółu studiujących w tym mieście6. W ogóle w latach 1880–1918 w Szwajcarii studiowało ponad 4 tys. Polaków. Najchętniej podejmowali studia w Zurychu, Bernie, Fryburgu i Bazylei. Nierzadko mogli zdawać egzaminy w języku polskim, bowiem profesorami byli rodacy, np. Gabriel Narutowicz w Zurychu, Marceli Nencki i Stanisław Kostanecki w Bernie, Tadeusz Estreicher, Józef Wierusz-Kowalski i Józef Kallenbach we Fryburgu, Zygmunt Laskowski w Genewie. Karierę naukową rozpoczęli tam m.in. Ignacy Mościcki, Florian Znaniecki, Ludwik Hirszfeld, Tytus Benni. W Genewie, głównym ośrodku polskiej emigracji politycznej, formowały się dwa nowoczesne ruchy polityczne: narodowy i socjalistyczny. Stosunkowo skromny wpływ na Polonię szwajcarską, o tubylcach nie wspominając, wywarła emigracja sezonowa z Galicji i Królestwa Polskiego. Od początku, tj. od 1904 r., nie przekraczała tysiąca osób rocznie, wliczając Ukraińców galicyjskich7. Wyjątkową instytucją o pierwszorzędnym znaczeniu dla Polonii było Muzeum Narodowe Polskie w Rapperswilu, założone w 1870 r. przez Władysława hr. Platera. W przededniu I wojny światowej Polonia szwajcarska liczyła ponad 5 tys. osób8. Tworzyli ją ludzie kultury i nauki, młodzież studencka, robotnicy przemysłowi i rolni.

Imigracja szwajcarska na ziemiach polskich miała przede wszystkim charakter zarobkowy, dlatego tak wielu było tutaj nauczycieli prywatnych, guwernantek i bon, cukierników i serowarów, rzemieślników i chłopów. Trafiali się nawet lokaje, pokojówki i służące. Pomijając osoby wydelegowane służbowo (dyplomaci, duchowni, oficerowie) i niektórych ochotników walczących w powstaniu styczniowym, wszyscy przyjechali tu dobrowolnie, bez pośrednictwa jakichkolwiek organizacji i instytucji społeczno-politycznych. Sporadycznie, najczęściej w cyrku, pojawiała się możliwość oklaskiwania artystów szwajcarskich.

Wyeksponowanie zjawiska emigracji z ziem polskich jest zabiegiem tak celowym, jak charakterystycznym dla współczesnego społeczeństwa polskiego, zapatrzonego w bogactwo Konfederacji Szwajcarskiej. W przekonaniu tym utwierdza poniekąd polska literatura piękna i publicystyka, niemal wyłącznie odwołująca się do twórczości i osiągnięć wielkich Polaków w Szwajcarii. Nie bez winy są historycy polscy i szwajcarscy. Pierwsi, bo koncentrują się na sprawach Polonii; drudzy, bo nie doceniają emigracji szwajcarskiej na ziemiach polskich, pisząc o niej jedynie w kontekście badań na temat stosunków szwajcarsko-rosyjskich9.

Odrębne stanowisko zajął prof. Marek Andrzejewski z Gdańska, który napisał po niemiecku i opublikował w Bazylei obszerną pracę Szwajcarzy w Polsce. Ślady historii wznoszenia pomostu10. Książka to wyjątkowa, całościowo ujmująca emigrację szwajcarską do Polski, widzianą jednak z perspektywy Warszawy i najlepiej rozwiniętych regionów kraju. Autor nie ustrzegł się częstego przywoływania tematyki polonijnej. Niestety, problemy mało znaczącej, acz stosunkowo licznej kolonii szwajcarskiej na Lubelszczyźnie nie zostały wyeksponowane.

Nieoczekiwaną lukę wypełni, jak mniemam, niniejsza książka, do napisania której zainspirowała mnie z jednej strony informacja prof. Andrzejewskiego o przygotowaniu do druku pracy Schweizer inPolen11, z drugiej zaś jej długotrwały brak na rynku księgarskim. A że gromadziłem materiały głównie o ludności francuskojęzycznej w XIX-wiecznym Lublinie, w kontekście innych prac badawczych12, z konieczności rozszerzyłem zakres poszukiwań. I tak oto niepostrzeżenie, niezadługo po ukazaniu się książki Schweizer inPolen, powstała niniejsza praca, bazująca przede wszystkim na materiałach przechowywanych w Archiwum Państwowym w Lublinie (APL). Szczególnie przydatne okazały się zasoby zespołów: Akta miasta Lublina (1809–1874) /AmL/, Kancelaria Gubernatora Lubelskiego /KGL/, Rząd Gubernialny Lubelski (1837–1866) /RGL/, Rząd Gubernialny Lubelski (1867–1918) – Wydział Wojskowo-Policyjny IV /RGL WP IV/, Księgi ludności stałej miasta Lublina /KlsmL/, Gimnazjum Wojewódzkie Lubelskie /GWL/, Lubelskie Gimnazjum Męskie /LGM/, USC parafii ewangelickiej w Lublinie, USC parafii rzymskokatolickich w Fajsławicach, Hrubieszowie, Włostowicach, Zamościu oraz św. Michała (kolegiata) i św. Jana w Lublinie, Komisja Województwa Lubelskiego /KWL/, Lubelskie Towarzystwo Dobroczynności /LTD/, Archiwum Ordynacji Zamojskiej /AOZ/, Starostwo Powiatowe Lubelskie (1919–1939) /SPL/, Starostwo Grodzkie Lubelskie (1921–1939) /SGL/ i akta notariuszy lubelskich: Ksawerego Chełmickiego, Florentyna Jana Górskiego, Marcina Kobylińskiego, Engelberta Kozłowskiego, Jana Ksawerego Majewskiego, Ignacego Rzeszotarskiego, Ignacego Sobolewskiego, Piotra Turczynowicza, Jana Wasiutyńskiego i Karola Załozieckiego. Sięgnięto też po akta notariusza hrubieszowskiego Jakuba Bocheńskiego przechowywane w chełmskim Oddziale Archiwum Państwowego w Lublinie (APCh) oraz nieliczne materiały zgromadzone w Archiwum Państwowym w Zamościu (APZ) i Bibliotece Narodowej w Warszawie (BN). Uzupełniają je wydawnictwa urzędowe i prasowe, a zwłaszcza tytuły: „Kurier Warszawski”, „Kurier Lubelski” i „Gazeta Lubelska”. Stosunkowo mało wnoszą pamiętniki, wspomnienia i relacje, jakkolwiek wyjątkową pozycję stanowi dzieło Franciszka (Franz) von Erlacha13. Za to zachowało się nieco nagrobków, na ogół z czytelnymi inskrypcjami, na starych cmentarzach w Lublinie, Nałęczowie i Zamościu.

Mało trafne okazały się poszukiwania potomków i krewnych bohaterów książki. Niemniej jednak udało się dotrzeć do kilku osób, które udzieliły bardziej lub mniej wyczerpującej odpowiedzi. Niemal daremne było natomiast przeglądanie stron internetowych opracowanych przez heraldyków i genealogów szwajcarskich.

Przy korzystaniu z materiałów archiwalnych należy pamiętać, że w dobie Królestwa Polskiego imiona cudzoziemców z reguły podawano w miejscowym języku urzędowym – polskim lub rosyjskim. W przypadku Szwajcarów ustalenie ich oryginalnych imion nie jest sprawą prostą. O dziwo, łatwiej to uczynić dysponując zapisem w j. rosyjskim, bowiem urzędnicy carscy kurczowo trzymali się urzędowej listy imion. W razie braku odpowiednika rosyjskiego dokonywali transkrypcji imienia. Osobny problem to ustalenie, czy tłumaczenia dokonano z j. niemieckiego, francuskiego czy włoskiego. Dysponując zapisem w j. polskim, należy liczyć się z niekonsekwentnym tłumaczeniem niektórych imion, np. Lorenzo Marollo występuje zarówno pod imieniem Wawrzyniec, jak i Laurenty, z kolei imię Louise Monet raz zanotowano jako Ludwika, innym zaś razem Luiza. Warto wiedzieć, że nawet w obrębie jednej rodziny dzieci mogą nosić różnojęzyczne imiona, czego znakomitym przykładem była rodzina Lambeletów, albo otrzymać na chrzcie imiona w różnych językach, jak np. Antoinette Anna Clara Gammeter. Na co dzień, we własnym gronie, Szwajcarzy używali swoich rodzimych imion. W kontaktach z miejscowymi i innymi obcokrajowcami, zależnie od języka rozmowy, narodowości interlokutora, charakteru spotkania, używali imienia lub imion w różnych wersjach językowych. Na przykład Georges Besson został odnotowany w dokumentach jako Georges, Georg, Jerzy lub Георгии. Spośród osób noszących dwa, trzy, cztery imiona zdecydowana większość używała pierwszego imienia. Sporo wyjaśniają autografy, najczęściej podania w języku polskim, lecz trzeba wiedzieć, że przeważająca część cudzoziemców jedynie je przepisywała lub podpisywała. Aby uniknąć nieporozumień, w całej pracy podaję w nawiasie, nie stosując deklinacji, właściwe bądź najbardziej prawdopodobne imię lub imiona wszystkich obcokrajowców.

Odwrotnie przedstawia się sytuacja z nazwiskami. Pomijając ewidentne pomyłki i błędy wynikające z braku jasno określonych niegdyś zasad pisowni w języku polskim, nie ma większych trudności z ustaleniem poprawności zapisu nazwisk Szwajcarów sporządzonych alfabetem łacińskim14. Niemniej jednak czasem pojawiają się rozbieżności, np. Józef (Giuseppe) Milesi w niektórych dokumentach występuje pod błędnie zapisanym nazwiskiem Millesi. Pomyłki przytrafiały się nawet samym Szwajcarom, szczególnie słabo wykształconym, np. w dniu 11 czerwca 1831 r. Bartłomiej (Bartolomeo) Ferrari podpisał się „Bartolomeo Ferari”15, z kolei Andrzej (Andrea) Semadeni w dniu 23 kwietnia 1839 r. złożył podpis „Andrzej Semadyni”16. Natomiast Ludwik Henrici tuż przed parafowaniem 14 lipca 1852 r. aktu notarialnego zawahał się, czy i jak go podpisać. Ostatecznie złożył bardzo czytelny podpis „L Heinrici Ludwik”17. Niektórym osobom do dzisiaj „poprawia się” pisownię nazwiska, np. Józefowi (Giuseppe) Biadoli, Rudolfowi (Rodolfo) Stampie, Józefowi (Charles Joseph) Possartowi. Ogrom trudności zaczyna się, gdy trzeba odtworzyć oryginalną pisownię nazwisk, dysponując jedynie zapisem sporządzonym przez miejscowych urzędników carskich w języku rosyjskim (sporadycznie podawano w nawiasie oryginalną pisownię nazwiska). W praktyce urzędnicy ci stosowali trzy systemy zapisu obcych nazwisk: a) zapisywali je poprawnie, zgodnie z obowiązującymi wtenczas zasadami; b) dokonywali transliteracji18; c) zapisywali je według własnego widzimisię. Na szczęście urzędników sporządzających rejestry obcokrajowców zmieniano rzadko, dzięki czemu łatwo zorientować się w sposobie zapisu poszczególnych nazwisk. Przestrzegam przed wybiórczym korzystaniem z rejestrów.

Gwoli ścisłości, nie wszystkie pomyłki były dziełem urzędników. W błąd wprowadzali ich nawet sami Szwajcarzy! Na przykład Ludwika Boenzli legitymowała się paszportem z numerem XXVIII. 15077 wydanym 14 października 1924 r. w Bernie na nazwisko Louise Madeleine Bönzli, w którym, przy jego odbiorze, podpisała się z francuska Louise Boenzli19. I postawmy się teraz w roli urzędnika?!

W przypadku obcych krain geograficznych, miejscowości, jednostek administracyjnych itd. zastosowano powszechnie przyjęte nazewnictwo polskie lub najczęściej używane w Polsce. Z kolei aby ułatwić lokalizację małych miejscowości tak polskich, jak obcych, z reguły podano pobliski, większy ośrodek miejski. Posiłkowano się również historycznymi i współczesnymi podziałami administracyjnymi.

Żywię nadzieję, że niniejsze opracowanie pozwoli Lublinianom nieco inaczej spojrzeć na współczesną, zamożną Szwajcarię, a jednocześnie docenić wysiłek jej mieszkańców w ostatnich stuleciach.

Dziękuję za pomoc wszystkim osobom, które w jakikolwiek sposób przyczyniły się do powstania książki. Szczególne podziękowania składam pp. Dorocie Fopp z Olsztyna, Złacie Surlje z Moskwy, Iwonowi Dessoulavy’emu z Torunia, Michałowi Dessoulavy’emu z Warszawy, Jerzemu Reymondowi z Radomia i Christophowi Tscharnerowi z Rothenbrunnen, którzy przekazali garść informacji o swoich przodkach i krewnych. Niestety, Andrzej Kern nie doczekał wydania książki.

KOLONIA SZWAJCARSKA NA LUBELSZCZYŹNIE

Dzięki unii krewskiej niepomiernie wzrosło znaczenie ziem między Wisłą a Bugiem. W pierwszej kolejności zyskał Lublin, który – z racji wielkości, położenia, funkcji administracyjnej – począł pełnić rolę centrum handlowego państwa polsko-litewskiego. Na słynne jarmarki lubelskie zjeżdżali się kupcy z nieomal całej Europy i Orientu. Oprócz krajowców najczęściej widywano Niemców, Węgrów, Rusinów, Tatarów i Turków. Miasto szybko się bogaciło. Boom budowlany przeżyło po strasznym pożarze w 1575 r. Dzieła odbudowy podjęli się zarówno muratorzy krajowi, jak obcy. Znaczny odsetek stanowili fachowcy włoscy, wśród których byli stali mieszkańcy Ticino, jak np. Dominik (Domenico) Pianka, przybyły z okolic Lugano20.

W połowie XVII w. pomyślność miasta i regionu podkopały wojny, kontrybucje, pożary, epidemie. Lepsze czasy nastały w epoce stanisławowskiej, jakże brutalnie przerwanej przez zaborców. Na Lubelszczyźnie tradycje dawnych dworów magnackich pielęgnowali przede wszystkim Czartoryscy, którzy ze swej puławskiej rezydencji uczynili tętniący życiem ośrodek kulturalny. Zatrudniali dziesiątki cudzoziemców. Wśród nich wyróżniał się znany matematyk genewski Szymon L’Huillier (1750–1840), zatrudniony jako nauczyciel prywatny w latach 1777–1788. Bynajmniej nie był on jedynym nauczycielem szwajcarskim w Puławach. Od 1800 r. nauczycielem domowym Leona Dembowskiego i Emeryka (Imre) Hallera był ks. Józef (Joseph Pierre) Laville21. Kontakty polsko-szwajcarskie podtrzymywała głównie Izabela ks. Czartoryska. Widomym znakiem jej zainteresowań Szwajcarią stało się umieszczenie w Domu Gotyckim, rzekomo autentycznych, strzał Wilhelma Tella22.

Po klęsce maciejowickiej wojska austriackie ostatecznie usadowiły się na Lubelszczyźnie, a co gorsza, w rezultacie III rozbioru Rzeczypospolitej tymczasowa okupacja przemieniła się w obcy zabór. Represje, jakich doświadczyli m.in. mieszkańcy Janowa23, i rabunkowy początek rządów austriackich jedynie spotęgowały kryzys gospodarczy. Na szczęście w 1809 r. armia Józefa ks. Poniatowskiego wyzwoliła ziemię lubelską. Lublin został siedzibą Rządu Centralnego Obojga Galicji, pełniąc de facto rolę stolicy nowo wyzwolonych ziem polskich. Nie trwało to długo. Po przyłączeniu do Księstwa Warszawskiego ziem zajętych przez wojska polskie miasto spadło do rangi stolicy departamentu. Pomimo ogromnych trudności ekonomicznych, wynikających m.in. z konieczności utrzymywania wojsk polskich, wyraźnie ożywiło się życie w całym regionie. Niestety, Wielka Armia nie sprostała zadaniu i w 1813 r. wojska rosyjskie zajęły Lubelszczyznę, której nie opuściły, mimo zawirowań w czasach polskich powstań narodowych, aż do lata 1915 r. Lublinian Rosjanie nigdy nie rozpieszczali, lecz naprawdę ciężko żyło się tutaj do momentu rozstrzygnięcia sprawy polskiej na kongresie wiedeńskim. Utworzenie Królestwa Polskiego odmieniło nastawienie rosyjskiego żołdactwa względem miejscowej ludności polskiej i żydowskiej, przez co radykalnie zmniejszyła się liczba nadużyć, grabieży, rozbojów. Na domiar nieszczęścia ściągali tu w wielkiej liczbie rozbitkowie armii napoleońskiej, nierzadko chorzy i ranni. Niewykluczone, że wśród nich znajdowali się Szwajcarzy.

Po okresie wojen napoleońskich nastały lata względnego spokoju i stabilizacji w konstytucyjnym Królestwie Polskim, połączonym osobą władcy z Cesarstwem Rosyjskim. Pierwsze lata pokoju były jednak bardzo trudne z powodu olbrzymich strat gospodarczych wywołanych działaniami wojennymi, kontrybucjami, grabieżami, a niekiedy wręcz rabunkową gospodarką. Brakowało niemal wszystkiego. Ażeby ożywić gospodarkę, zdecydowano się na sprowadzenie niemieckich kolonistów i osadników przemysłowych, głównie z Saksonii, Prus, Meklemburgii i Szwabii. W ślad za nimi zjawili się nieliczni Szwajcarzy, lecz ich przybycie właściwie pozostało niezauważone. Inna sprawa, że w tym czasie Polacy wykazywali większe zainteresowanie gospodarką Szwajcarii niż jej mieszkańcami. Na wyobraźnię działał na przykład pokazywany w Lublinie „wół nadzwyczajnej wielkości ze Szwajcarii”24.

Na fali pokongresowych przemian wystąpiło zjawisko migracji wewnątrzzaborowych i międzyzaborowych. Zasadniczo objęło ono ludność polską i żydowską, lecz dotyczyło także części cudzoziemców osiadłych na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Udział Szwajcarów był jednak minimalny. Wśród tej garstki znalazł się cukiernik przybyły z Krakowa do Lublina Andrzej (Andrea) Wassali. Wnet dołączyli do niego chyba jego bracia: rodzony – August (Augusto) i stryjeczny – Jan (Johann). Tutaj poznano i zapamiętano ich pod nazwiskiem Wassali (z początku podpisywali się Wassalli), albowiem, podobnie jak mieszkający w Krakowie krewni, zaczęli używać tegoż nazwiska. Na nagrobku Andrzeja Wassalego widnieje nazwisko Vassali25. O pomyłce nie może być mowy. Identyczne nazwisko poleciła wyryć na tym samym nagrobku jego owdowiała żona po jednoczesnej śmierci ich trojga dzieci: Eugenii, Andrzeja i Anny.

W ślad za Wassalimi podążył Jan (Johann Anton) Soldan, a potem razem pociągnęli małą falę imigracji cukierników szwajcarskich do Lublina. Tuż przed powstaniem listopadowym w czterech lub pięciu cukierniach lubelskich pracowało 6 Szwajcarów, którzy wraz z rodzinami tworzyli kilkunastoosobową grupę. Spoza tego kręgu wywodzili się Daniel Morel i Elmira (Elmire) Romeyko, pochodząca z osiadłej w podlubelskich Osmolicach rodziny Lambeletów.

W pierwszych latach popowstaniowych liczba cukierni prowadzonych przez Szwajcarów w Lublinie radykalnie nie wzrosła. W 1839 r. było ich siedem26. Z czasem, wskutek śmierci właściciela, likwidacji lub sprzedaży w obce ręce, ich liczba malała, aż na początku lat 60. ostały się dwie. Na pocieszenie pozostaje fakt, że nowe cukiernie założono w Zamościu, Puławach, Hrubieszowie, Janowie (funkcjonowała tylko parę lat) i Krasnymstawie. Tak jak zmieniała się liczba cukierni, tak ulegał wahaniom stan wykwalifikowanych cukierników, mających niekiedy pod opieką praktykantów27. W 1839 r. w cukierniach lubelskich pracowało 10 cukierników szwajcarskich, którzy razem z rodzinami tworzyli dwudziestoosobową grupę. W 1862 r. było już zdecydowanie gorzej. W obu cukierniach Semadenich pracowały 4 osoby, w tym dwóch młodych, samotnych Szwajcarów spoza rodziny właścicieli. W tym czasie lubelska gałąź rodziny Semadenich liczyła 8 osób, ale faktycznie w Lublinie mieszkało wtedy tylko 5 członków rodziny. Ponadto należy doliczyć rodziny Ferrarich i Olgiatich w Lublinie, Togninów i Paravicinich w Puławach, Tscharnerów w Zamościu i Schnellerów w Hrubieszowie. (Lokal w Krasnymstawie prowadziła osoba samotna). W ciągu kilkunastu lat po powstaniu styczniowym pozalubelskie cukiernie upadły lub przeszły w obce ręce (w przypadku cukierni hrubieszowskiej nie ma pewności, czy pod nowym kierownictwem doczekała wybuchu powstania). Wyśmienicie prosperowały za to cukiernie polonizujących się Semadenich, przejściowo rywalizujące z nowo powstałą firmą Jakuba (Jakob) Foppa. Ostatecznie przetrwała jedynie ekskluzywna cukiernia Semadenich przy Krakowskim Przedmieściu.

Cukiernicy tworzyli najbardziej prężną i wpływową grupę zawodową, cementującą całą kolonię szwajcarską na Lubelszczyźnie. Nie licząc osób doraźnie wspomagających krewnych, szczególnie Semadenich, cukiernictwem trudniło się 43 Szwajcarów, w tym aż 36 w Lublinie28. Zaledwie kilku z nich wywodziło się z rodzin osiadłych na ziemiach polskich. Reszta przybyła ze Szwajcarii, z tym że 33–35 jeszcze przed powstaniem styczniowym. Zdecydowana większość pochodziła z Gryzonii, a ściślej mówiąc, z Doliny Bregaglii (Val Bregaglia) i Doliny Poschiavo (Val di Poschiavo); Chur, Davos, Rothenbrunnen i ich okolic. Wtedy były to jedne z najbiedniejszych miejsc w Szwajcarii. Dorastając w ubogim środowisku wiejskim i małomiasteczkowym, młodzi adepci sztuki cukierniczej byli niemal skazani na emigrację. Stosunkowo często wybierali Królestwo Polskie, dokąd z reguły udawali się pieszo. Wędrówka zajmowała im 5–8 tygodni, a za pożywienie wystarczał taszczony ze sobą prowiant: sery, kiełbasy i suszone mięso. W późniejszym okresie docierali koleją. Na miejscu trafiali pod skrzydła zadomowionych już rodaków. Ci dopomagali rozkręcić własny interes, pozałatwiać formalności, znaleźć pracę, mieszkanie, a nawet żonę. W Lublinie Szwajcarzy najchętniej angażowali swoich ziomków, lecz nigdy nie stało się to regułą29.

Cukiernie lubelskie, a zwłaszcza Semadenich, oprócz swojej właściwej funkcji często pełniły rolę biura rzeczy znalezionych, kasy biletowej (rozprowadzano przede wszystkim bilety na imprezy kulturalne) i biura pracy. A że bliższa koszula ciału, niejednokrotnie najatrakcyjniejsze oferty pracy trafiały w ręce szwajcarskich nauczycieli domowych, guwernantek i bon. Podobnie postępowali m.in. Francuzi, tyle tylko że oferty pracy spływały do magazynu mody Joanny (Jeannette) Collignon30.

Grupa cukierników z rodzinami poczęła ewoluować przed powstaniem listopadowym, ale jako prężna, różnorodna kolonia szwajcarska wykrystalizowała się już po jego upadku. Nastąpiło to wbrew intencjom władz carskich, które w ramach represji popowstaniowych próbowały odizolować Królestwo Polskie od reszty Europy. Obostrzenia dotyczyły także imigrantów, którzy od 1833 r. musieli przedkładać zaświadczenia o swoim stanie majątkowym, kwalifikacjach zawodowych i nienagannym sprawowaniu się. Sukces władz był połowiczny. Wprawdzie napływ obcokrajowców do 1848 r. okazał się mniejszy niż w czasach konstytucyjnych, to jednak był on bardziej następstwem trudności gospodarczych w kraju niż efektem przeszkód administracyjnych. Generalnie w okresie międzypowstaniowym, a szczególnie po całkowitym oddaniu do użytku w 1848 r. Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, wyraźnie wzrosła liczba cudzoziemców odwiedzających Królestwo Polskie. Część z nich jedynie tędy przejeżdżała, udając się do Cesarstwa Rosyjskiego lub stamtąd wracając. W tej grupie byli przede wszystkim dyplomaci, artyści i kupcy. Większość przyjeżdżała tutaj wyłącznie w celach zarobkowych. I jedni, i drudzy zazwyczaj kierowali się do Warszawy, skąd udawali się w dalszą podróż lub, w razie niepowodzenia na miejscu, rozjeżdżali po kraju. Powroty nie należały do rzadkości. Na przykład w 1852 r. tylko drogą lądową do Warszawy przybyło m.in. 186 Francuzów, 99 Brytyjczyków, 45 Szwajcarów, 42 Włochów, 20 Belgów, 16 Duńczyków, 8 Holendrów, 3 Turków, 3 Szwedów31.

Fala przyjazdów nie ominęła Lubelszczyzny, choć nie była aż tak wielka, jakby się należało spodziewać. Przede wszystkim nie doszło po 1848 r. do gwałtownego napływu cudzoziemców, jak to miało miejsce w Warszawie. Pomijając rosyjskich poddanych, najliczniej przybywali Niemcy, wśród których znaleźli się nawet adepci cukiernictwa, jak np. Maurycy (Augustin Moritz) Marquart z Saksonii32. Rzadziej spotykało się Czechów, Francuzów, Szwajcarów, Włochów, Anglików, Szkotów, Węgrów. W przypadku Szwajcarów nie da się na pierwszy rzut oka dostrzec ani polityki restrykcyjnej władz rosyjskich, ani nasilenia się imigracji do Królestwa Polskiego po Wiośnie Ludów. Wskazują na to liczby. O ile w latach 1831–1848 osiadło tu prócz cukierników i ich rodzin co najmniej 16 nauczycieli, guwernantek, bon i rzemieślników, to w latach 1849–1863, również bez cukierników z rodzinami, minimum 20 osób, głównie nauczycieli domowych, guwernantek i bon. Mylące jest to, że w pierwszym okresie połowa Szwajcarów przeniosła się dobrowolnie lub służbowo z innych rejonów Imperium Rosyjskiego, w drugim zaś co najmniej 5 osób zjechało z innych guberni państwa rosyjskiego i Francji. Nie zmienia to faktu, że liczebność kolonii szwajcarskiej na Lubelszczyźnie była względnie stała i wahała się od 30 do 50 osób, w tym kilkoro dzieci z mieszanych małżeństw.

Członkowie kolonii nie wykazywali większego zainteresowania sprawami politycznymi. Przed powstaniem styczniowym na ogół sympatyzowali z patriotycznie nastawioną ludnością polską, lecz w konspiracji działał jedynie wrośnięty w społeczeństwo polskie Edward (Gustave Édouard) Bongard z Fryburga (wychował się w Modlinie i Warszawie). Do lasu poszedł natomiast urodzony kondotier Ludwik (Louis) Bardet, gdzie spotkał rodaków ppor. Emila Schwarza i ppłk. Franciszka von Erlacha.

Ciężkie, posępne czasy popowstaniowe nie napawały optymizmem. Niczego dobrego nie zwiastowała przybierająca na sile rusyfikacja, która objęła nieomal wszystkie dziedziny życia. Stagnację dostrzegano nawet z oddali, co automatycznie tłumiło emigrację i migrację cudzoziemców. Z upływem lat sytuacja się poprawiała, a co za tym idzie, zwiększał się napływ obcokrajowców. W dniu 1 (13) lipca 1875 r. na terenie guberni lubelskiej przebywało 4936 obywateli obcych państw33, głównie Polaków i Niemców z zaboru pruskiego i austriackiego. Szwajcarscy obywatele, w liczbie 19–22 osób, stanowili znikomy odsetek. Ostatecznie w latach 1864–1877 na Lubelszczyznę zawitało około 60 Szwajcarów, ale liczebność kolonii przez to nie wzrosła. Wskutek dużej ruchliwości jej członków zwykle wahała się od 20 do 30 osób.

Przełomowym wydarzeniem w dziejach Lubelszczyzny było oddanie do użytku w sierpniu 1877 r. Kolei Nadwiślańskiej, łączącej stolicę regionu z Warszawą i Kowlem. Co więcej, z jej znaczenia zdawano sobie sprawę już w chwili uruchamiania linii kolejowej. W ówczesnej „Gazecie Lubelskiej” pisano wprost: „Jak Wisła, pani rzek naszych […] unosiła do Bałtyku zboże z tak zwanego niegdyś spichrza Europy, tak dzisiaj droga żelazna w pobliżu jej nurtów biegnąca i od jej nazwiska swym mianem opatrzona, z rozlicznych traktów i dróg zbierać będzie płody i produkty, ażeby je wyprawić na rynki i targowiska handlowe. Droga nadwiślańska […] to największa arteria komunikacyjna, to droga ze wschodu na zachód, największy łącznik Morza Czarnego z Bałtykiem. W dziejach prowincji naszej otwarcie drogi żelaznej epokę stanowi”34.

Wybudowanie Kolei Nadwiślańskiej było ogromnym sukcesem, a korzyści ekonomiczne przeszły najśmielsze oczekiwania, aczkolwiek nie tak od razu. Przekształcenie manufaktur w fabryki i unowocześnienie metod produkcji zajęło przecież trochę czasu. Nowe zakłady przemysłowe najchętniej wznoszono w pobliżu torów kolejowych i dworca w Lublinie. Dynamicznie rozwijał się handel. Rządy rosyjskie były jednak nieudolne. Fatalne porządki i zwyczaje zaprowadzali urzędnicy i żołnierze carscy, w pierwszej kolejności Rosjanie i Rusini, masowo przenoszeni z Cesarstwa Rosyjskiego. Z biegiem czasu wpływy rosyjskie widoczne były nawet w życiu codziennym.

Wraz z rozwojem gospodarczym guberni lubelskiej wzrastała liczba imigrantów, głównie Niemców z Prus i Austrii35. Oprócz nich najczęściej spotykało się Czechów, Francuzów, Szwajcarów, Włochów, Anglików i Węgrów. Zdarzało się, iż w poszukiwaniu pracy zjeżdżały całe brygady robotników czeskich, słowackich, włoskich. Kolonia szwajcarska zasadniczo nie zmieniała się, a jej liczebność aż do rewolucji 1905–1907 oscylowała w granicach 20–50 osób36. O ile jednak w latach osiemdziesiątych XIX w. decydujący wpływ na jej wielkość miała migracja guwernantek i bon, o tyle na początku XX w. pobyt wielodzietnych rodzin. Świadczą o tym zebrane dane. W latach 1878–1890 mieszkało tutaj blisko 100 rodowitych Szwajcarów, natomiast w latach 1891–1904 ponad 50.

W okresie rewolucji 1905–1907 kolonia szwajcarska poczęła rozpadać się i obumierać. Zabrakło ogniwa łączącego grupę, jakim wcześniej była rodzina Semadenich. Liczebność kolonii, dochodząca do 50 członków, nie była wcale taka mała, chociaż większość stanowiły osoby urodzone w Królestwie Polskim, nierzadko w rodzinach mieszanych. Potężny udział miały wielodzietne rodziny Tscharnerów, Dessoulavych, Holenwegów, stroniących nieco Łysakiewiczów i Wiara (Foi) z Sourlierów Tuhan-Baranowska z gromadką nieślubnych dzieci. Imigracja traciła na znaczeniu. Dopływ świeżej krwi systematycznie malał, aż po roku 1911 ustał niemal zupełnie. Większą rolę odgrywała migracja wewnątrzzaborowa. Coraz częstsze stawały się przeprowadzki do Cesarstwa Rosyjskiego i z powrotem. Po wyjeździe m.in. Dessoulavych, Tuhan-Baranowskich z dziećmi ostało się ledwo kilka polonizujących się rodzin szwajcarskich (Holenwegowie, Lehmannowie, Tscharnerowie, Kernowie), parę samotnych osób oraz dzieci i wnuki Szwajcarów, które pozakładały rodziny na wskroś polskie.

O obliczu Lubelszczyzny w dobie Królestwa Polskiego stanowili Polacy, Żydzi i przedstawiciele dominujących narodów państw zaborczych. Niewielkie kolonie Czechów, Francuzów, Szwajcarów, Włochów, grupki Anglików, Szkotów, Węgrów, Turków oraz pojedyncze osoby innych nacji praktycznie nie miały wpływu na skład narodowościowy regionu.

Kolonia szwajcarska zasadniczo nie przekraczała 50 osób, lecz wskutek dużej migracji w latach 1815–1914 tworzyło ją około 300 Szwajcarów i 100 dzieci z mieszanych małżeństw i nieślubnych. Z grupą utożsamiali się miejscowi Polacy szwajcarskiego pochodzenia, w większości zachowujący obywatelstwo ojców, oraz Szwajcarzy odwiedzający tutejsze rodziny helweckie. Luźne kontakty z kolonią mieli turyści, kuracjusze, letnicy i artyści szwajcarscy okazjonalnie występujący w Lublinie. Na uboczu trzymali się polscy współmałżonkowie Szwajcarów i dzieci wychodźców polskich legitymujące się paszportem szwajcarskim, przybyłe w odwiedziny do krewnych, jak np. Janina Gronkowska37, do pracy, jak buchalter Leonard Pawłowski38, i innych sprawach, jak Anna Szałek39. Dla miejscowych w pełni rozpoznawalne były jedynie dwie rodziny szwajcarskie: Wassalich i Semadenich, co nieopatrznie potwierdza lekarz Ignacy Baranowski40. Nie ma w tym nic szczególnego, albowiem i Polacy, i Rosjanie powszechnie mylili Szwajcarów, w zależności od używanego przez nich języka, z Francuzami, Niemcami lub Włochami. W błąd wprowadzali także sami Szwajcarzy, podając się np. za Francuzów szwajcarskich. Dowodem są choćby ogłoszenia prasowe szwajcarskich guwernantek i bon41. Na szczęście zachowała się większość rejestrów cudzoziemców i możemy wyłowić ewidentne pomyłki z przeszłości. Szkoda, że nie wszystkie42. Wątpliwości mamy co do pochodzenia niektórych żon Szwajcarów. W przypadku Marii (Marie) z Wittwerów Bobrzyk (22 III 1894 Genewa – 12 X 1993 Nałęczów) nie udało się ustalić, kiedy faktycznie zawitała w Lubelskie. Nie zmienia to faktu, że kawał życia spędziła w Nałęczowie, gdzie już w okresie wielkiego kryzysu jej mąż, Zygmunt Bobrzyk (1891–1963), prowadził sklep spożywczy43.

Imigranci rekrutowali się nieomal z całej Szwajcarii, ale przeważali mieszkańcy romańskiej części kraju. Spośród 183 Szwajcarów, którzy podali swoje miejsce urodzenia, stałego zamieszkania lub ostatniego pobytu w Szwajcarii, aż 41 osób przyjechało z kantonu Gryzonia (GR), 32 – z kantonu Genewa, po 27 – z kantonów Berno (BE) i Neuchâtel (NE), 26 – z kantonu Vaud (VD), 20 – z kantonu Fryburg (FR), po 2 – z kantonów Lucerna (LU) i Valais, po 1 – z kantonów: Sankt Gallen (SG), Solura, Uri, Zurych oraz półkantonów Appenzell-Rodan Zewnętrzny i Bazylea-Miasto. Ponadto dwie osoby pochodziły z Francji. Łatwo zauważyć, że znakomita większość przybyła z Gryzonii, zachodnich kantonów z ludnością francuskojęzyczną (Genewa, Vaud, Neuchâtel) i kantonów z ludnością językowo mieszaną (Berno, Fryburg). Zaskakuje śladowa obecność mieszkańców północnych kantonów z ludnością niemieckojęzyczną.

Dopóki żyli i prowadzili cukiernie emigranci szwajcarscy, a w przypadku Semadenich jeszcze ich synowie, kolonia była w miarę skonsolidowana. Stosunkowo łatwo przychodziło wówczas załatwianie wszelkich formalności, nawet osobom nowo przybyłym. (Niektórzy z nich, zwłaszcza Andrzej Wassali, Jan Soldan i Andrzej Semadeni