? - Mateusz Szulczewski - ebook + książka

Opis

<?p?>?Seryjny? ?morderca? ?zostawia? ?w? ?miejscach? ?zbrodni? ?zagadki?, ?które? ?może? ?rozwiązać? ?tylko? ?jedna? ?osoba??wybitny? ?detektyw? ?Maurycy?. ?Dziwna? ?i? ?niebezpieczna? ?gra?, ?jaką? ?prowadzi? ?z? ?nim? ?psychopata?, ?wciąga? ?go? ?coraz? ?bardziej?. ?Przerażenie? ?zaczyna? ?ustępować? ?miejsca? ?fascynacji?, ?a? ?w? ?głowie? ?skołowanego? ?mężczyzny? ?pojawiają? ?się? ?kolejne? ?niepokojące? ?teorie?. ?Gdy? ?w? ?intrygę? ?zostaje? ?wmieszana? ?ukochana? ?Maurycego?, ?ten? ?postanawia? ?zrobić? ?wszystko?, ?by? ?? ?ocalić?. ?Ale? ?może? ?się? ?okazać?, ?że? ?role? ?w? ?tym? ?scenariuszu? ?nie? ?? ?przydzielone? ?raz? ?na? ?zawsze??Co? ?się? ?wydarzy?, ?gdy? ?wyjdzie? ?na? ?jaw?, ?że? ?morderca? ?wie? ?o? ?detektywie? ?znacznie? ?więcej? ?niż? ?on? ?sam?? ?I? ?kto? ?tu? ?tak? ?naprawdę? ?jest? ?oprawcą?, ?a? ?kto? ?ofiarą??<?br?><?br?>?Kiedy? ?po? ?raz? ?pierwszy? ?przyjrzałem? ?się? ?ciału?, ?coś? ?we? ?mnie? ?pękło?, ?poczułem? ?niewyjaśniony? ?niepokój?, ?wręcz? ?przerażenie??Nigdy? ?wcześniej? ?nie? ?doznałem? ?nic? ?podobnego?, ?patrząc? ?na? ?zwłoki?, ?a? ?tym? ?razem? ?czułem?, ?jakby? ?sam? ?diabeł? ?wystąpił? ?z? ?piekła? ?i? ?wbił? ?we? ?mnie? ?swoje? ?szpony?. ?Jakieś? ?mroczne? ?drzwi? ?mojej? ?psychiki?, ?zamknięte? ?dawno? ?temu? ?jak? ?oczy? ?tej? ?biednej? ?kobiety? ?leżącej? ?na? ?podłodze?, ?otwarły? ?się? ?równie? ?niespodziewanie?, ?jak? ?gdyby? ?otwarły? ?się? ?oczy? ?denatki?. ?Ogarnęło? ?mnie? ?uczucie?, ?że? ?to? ?wygląda? ?bardzo? ?znajomo?, ?a? ?w? ?gruncie? ?rzeczy? ?nigdy? ?wcześniej? ?niczego? ?takiego? ?nie? ?widziałem?.<?br?>?Ale? ?trzeba? ?było? ?się? ?opanować? ?i? ?przystąpić? ?do? ?działania?.<?br?><?br?><?br?><?strong?>?Mateusz? ?Szulczewski??strong?><?br?>?Fan? ?psychologii? ?i? ?rynków? ?finansowych?. ?Postanowił? ?napisać? ?serię? ?książek? ?o? ?inteligentnych? ?socjopatach?. ?Wykreowane? ?postacie? ?główne?, ?których? ?doznania? ?poznamy? ?z? ?perspektywy? ?pierwszej? ?osoby?, ?charakteryzują? ?się?, ?podobnie? ?jak? ?on? ?sam?, ?analitycznymi? ?typami? ?osobowości? ?według? ?lubianego? ?przez? ?niego? ?systemu? ?Myers?-?Briggs?. ?Właśnie? ?na? ?nim? ?oparł? ?również? ?tworzenie? ?głównej? ?zagadki? ?w? ?książce? „?”, ?od? ?której? ?rozpoczął? ?budowanie? ?swojego? ?uniwersum?.?p?>

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 167

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



A ci, którzy tańczyli, zostali uznani za szalonych przez tych, którzy nie słyszeli muzyki.

Friedrich Nietzsche

? – Na podstawie przedstawionych poszlak można podjąć próbę rozwiązania zagadki.

Prolog

Powiadam wam, trzeba mieć chaos w sobie, by zrodzić gwiazdę tańczącą.

Friedrich Nietzsche

Kiedy leżałem tam nieprzytomny, miałem sen. Byłem w domu rodzinnym. Samotny, przerażony do stopnia, w którym nie mogłem się nawet ruszyć, siedziałem w swoim pokoju. Wszystkie ściany puste i czarne jak wnętrze mojej głowy. Jedynym meblem, który znajdował się w pokoju, było łóżko szpitalne. Wokoło ciemność, a za przysłoniętym podartą i zżółkniętą firaną oknem wszystko otulał ponury mrok. Dostałem od swojej podświadomości miejsce w pierwszym rzędzie i z bliska obserwowałem tę przerażającą opowieść. Kiedy w końcu odzyskałem panowanie nad swoimi kończynami, usłyszałem krzyki dobiegające z parteru. Natychmiast wybiegłem z pokoju i zobaczyłem, jak ściany korytarza spływały krwią. Gęstą krwią…

Była to krew kogoś, kogo kochałem. To było tylko przeczucie, racjonalnie nie potrafiłem stwierdzić, kto to był. Krew bardzo szybko utworzyła kałużę na tyle głęboką, że sięgała mi do kostek, paraliżując mnie ponownie, do momentu, w którym znów usłyszałem dochodzące od strony stromych schodów krzyki. Ruszyłem… Przedzierałem się przez gęstą breję niczym przez jakieś bagno, a krzyki stawały się coraz głośniejsze. Czyje to były krzyki? Musiałem to wiedzieć, więc parłem dalej naprzód, prowadzony tylko przez nieodpartą, nielogiczną wolę poznania osoby krzyczącej, ale im bliżej schodów podchodziłem, tym bardziej one zdawały się ode mnie odsuwać. Tak jakby ktoś robił mi jakiś pierdolony kawał, a gęsta krew ciągle napływała z sufitu, pluskając wesoło i pogrążając mnie już po pas. Nie mogłem się ruszać – znów byłem sparaliżowany, lecz tym razem przez coś fizycznego. Chciałem tylko, żeby to puściło i pozwoliło mi iść zobaczyć, kto krzyczy na tym jebanym parterze…

Ten sen pojawia się co jakiś czas, zawsze taki sam, zawsze tak samo przerażający. Przeraża mnie do tego stopnia, że zdarzało mi się nie zmrużyć oka całą noc z obawy przed tym, że się pojawi… A kiedy już się pojawia, to ja, niczym szaleniec, ciągle postępuję według tego samego schematu. Ktoś kiedyś podał mi definicję szaleństwa i ta definicja do mnie pasowała…

Wiedziałem, to irracjonalne – przecież to tylko sen. Ale za sny odpowiedzialna jest podświadomość, więc musiało być coś, co stało za tym snem, a ja zaraz miałem zrozumieć jego znaczenie…

Ocknąłem się w starym walącym się budynku z lat trzydziestych, moje płuca wypełniał pył. Z trudem walczyłem o każdy kolejny oddech. Czekałem spokojnie na przybycie dziewiczej wojowniczki na skrzydlatym koniu, która zabierze mnie na ucztę z największymi wojownikami, i nagle w jednej chwili zrozumiałem wszystko. Wszystko stało się przejrzyste niczym wolna od grzechu dusza anioła… Ta gra, w którą grałem, miała mi coś uświadomić – nie rozumiałem tego albo nie chciałem zrozumieć. Uciekałem od prawdy, ponieważ taka jest natura ludzka. Gdy dostajemy od naszej podświadomości informację o strachu, mamy dwa wyjścia: przyjąć ją do wiadomości i podziękować grzecznie naszej zatroskanej psychice albo zrobić to, do czego przystosowała nas ewolucja, czyli uciekać, tak jak niegdyś uciekali nasi przodkowie, gdy poczuli strach przed drapieżnikiem. Działa tutaj instynkt. Nie myślisz, tylko uciekasz…

Czy ona nie żyła? Czy ja w ogóle tam byłem czy to wszystko, co się działo, było fikcją wytworzoną przez mój umysł, a ja byłem pacjentem w zakładzie dla obłąkanych? Wszystko wydawało się surrealistyczne, jak gdybym był bohaterem jakiejś opowieści zrodzonej w umyśle psychopaty… Tym razem musiałem w końcu stawić czoła najciemniejszym myślom ogarniającym mój umysł. Musiałem zacząć się uczyć na własnych błędach i wziąć odpowiedzialność za moje czyny. O to przecież chodziło. Nihilizm, który miałem głęboko w sobie, był spowodowany strachem przed odpowiedzialnością. Teraz już to dostrzegam…

Rozdział 1 Introduction

Mędrzec nie karze, że źle postąpiono,

lecz żeby nie postępowano źle.

Friedrich Nietzsche

Trwała zimna jesień, na dworze lało, jakby wszystkie anioły nieba zsikały się ze śmiechu, obserwując żałosne życie smutnego detektywa. Siedziałem sobie właśnie, zażywając odpoczynku w najlepszy znany mi sposób, pracując. Praca dawała mi odpoczynek od cienia, który mnie prześladował, cienia mojej mrocznej przeszłości. Dobiegało południe, gdy zadzwonił telefon. W słuchawce rozległ się głos mojego przyjaciela Patryka, który był policjantem.

– Maurycy? Kurwa, Mauryś, musisz tutaj natychmiast przyjechać, bardzo cię proszę! – krzyczał.

– Co się stało, Patryk? – zapytałem zaintrygowany.

– Chłopie, kurwa, zwłoki leżą, zagadka jest, i wyobraź sobie, że ten, co to zaaranżował, grozi nom śmiercią, a jo nie za bardzo chcę umierać. Nie omieszkał również wspomnieć, przy okazji raniąc moje uczucia, że żaden z nos nie jest dla niego godnym partnerem i mamy dzwonić po ciebie. Trochę przerażający typ. – W głosie Patryka słychać było wiele emocji, wśród których dominował strach maskowany osłonką ironii i żartu.

– Wyślij mi adres, Patryś, pędzę – powiedziałem spokojnie, żeby trochę rozładować napięcie.

Dopiłem tylko whisky, którego zostało trochę na dnie szklanki, wygasiłem peta, na wszelki wypadek ucałowałem stópkę Jezusa i pojechałem pod adres, który podał mi Patryk.

Droga była w miarę pusta, ponieważ dopiero dochodziło południe i wszyscy byli jeszcze w pracy, więc dotarłem na miejsce w kilkadziesiąt minut. Wysiadłem ze starego auta i ruszyłem do pięciopiętrowego bloku pamiętającego jeszcze czasy Stalina. „Piękna radziecka architektura” – pomyślałem, uśmiechając się pod nosem. Wszedłem do środka i poczułem zapach stęchlizny. Mieszkanie, które było teatrem mordu, znajdowało się na czwartym piętrze. Drzwi zastałem lekko uchylone, jakby zapraszały mnie do środka. Kiedy zajrzałem przez nie ostrożnie, wszyscy mieli blade twarze, zdawać by się mogło, że przed chwilą zobaczyli śmierć.

Wszedłem do środka pewnym krokiem i przywitałem się z garstką ludzi zgromadzonych w mieszkaniu. Nie zdążyli odpowiedzieć, ponieważ od razu zadzwonił telefon leżący na półce obok Biblii. Nad najświętszą księgą katolików widniał tekst zgrabnie wkomponowany w ścianę za pomocą krwi. Było to pytanie w języku angielskim Do you know who’s the killer yet? (Czy już wiesz, kto jest mordercą?), a pod nim były dwie kreski zdające się miejscem na odpowiedź.

– Na ten telefon dzwonił wcześniej, odbierz – powiedział ciągle zdenerwowany Patryk.

Skinąłem głową, z lekkim napięciem podniosłem słuchawkę i usłyszałem dźwięk przeładowywanej broni.

– To jest napad! Nie no, to nie jest napad, żartowałem. Oglądałeś asdfmovie? A, nieważne, chciałem cię przywitać, przyjacielu.

– Przyjacielu? Szczęśliwy dzień… Uwielbiam nowych przyjaciół – odpowiedziałem opanowanym głosem.

– Wiedziałem, że od razu się polubimy. Sprawa wygląda następująco, bo widzisz, wymyśliłem zagadkę, i to nawet nie jedną… Ale nie mam się z kim pobawić w ich rozwiązywanie. Więc pomyślałem, że może najlepszy detektyw świata, za jakiego cię osobiście uważam, będzie gotów ze mną pograć.

– Zajebiście, ale tak się składa, że nie jestem w nastroju na gierki.

– Ajajaj… czułem, że możesz tak zareagować i dlatego, mój misiaczku, musiałem przygotować jakąś zachętę. Po pierwsze „w pani domu jest bomba”… Naprawdę jest bomba, to już nie jest tylko proste nawiązanie do filmików z internetu, ale nie polecam jej szukać, bo i tak nie znajdziecie, na pewno nie teraz, nie ma jej w tym mieszkaniu, a jak ktoś wyjdzie, no to… bum!

– A po drugie? – zapytałem zniecierpliwiony.

– A po drugie, kochanie, mam kogoś, kogo, że tak powiem, wydaje ci się, że darzysz uczuciem… Pomyślałem, że taka osoba jak ty, kierująca się w życiu logiką, ale też dość sentymentalna, może to uznać za dostateczną zachętę do tańca.

– O czym ty mówisz?

– Domyśliłeś się… Wy, ludzie, macie tendencję do zadawania pytań, na które doskonale znacie odpowiedzi, to robi z was takich… debili.

– Dobra, skończ pierdolić – powiedziałem zniecierpliwiony.

– Ej, ej, cukiereczku, nie tak nerwowo. Nie daj się kontrolować emocjom, bo osoba, o której mówiłem, będzie przeżywała wydarzenia jak żywcem wyjęte z Pasji… À propos Biblii… Widzisz tę leżącą obok? Otwórz ją – powiedział tym swoim aroganckim tonem.

Domyślałem się, o kim mówi, i musiałem zachować spokój.

Ze środka książki wycięto kartki, tworząc miejsce na telefon.

– Telefon jest połączony z detonatorem bomby, nie pytaj, jak, nazwijmy to moją magiczną sztuczką. Jest zablokowany i umożliwia jeszcze dwie próby odblokowania. Hasło składa się z cyfr i zawiera ich od jednej do siedmiu. Żeby nie było za łatwo, nie powiem, ile dokładnie. Reszta wskazówek znajduje się w mieszkaniu. Uznaj to za sprawdzian, czy jesteś godny konkurować ze mną przy następnych okazjach. Odezwę się po robocie. Masz w zapasie więcej dopuszczalnych pomyłek niż trakciarz Renuś, więc powinieneś dać radę. Pa, pa! – Przerwał połączenie.

Kiedy się rozłączył, od razu złapałem swój telefon i do niej zadzwoniłem… Nie odbierała, ten skurwiel prawdopodobnie ją porwał, a ja musiałem grać w jego gry. Nie miałem wyboru: jeżeli chciałem, żeby ona przeżyła, musiałem rozwiązać zagadkę. Z trudem opanowałem napad paniki. Wiedziałem, że emocje mi nie pomogą.

Zacząłem od obejrzenia całego mieszkania. Początkowo zignorowałem zwłoki, spojrzałem na nie tylko przez ułamek sekundy, zanim zadzwonił telefon. W tym mieszkaniu unosiła się aura tajemnicy, nie mogłem powiedzieć, że mi się to nie podobało, ale na pewno nie podobały mi się okoliczności.

Kiedy wszedłem do kuchni, zobaczyłem kalendarz.

Rzucił mi się w oczy w pierwszej kolejności, ponieważ był wysmarowany krwią w celu zaznaczenia daty – 1 stycznia… O co mogło mu chodzić? Nowy Rok? Początek naszej „trudnej przyjaźni”? Nie miałem wtedy prawa wiedzieć, a to nie był najlepszy czas na żarty, musiałem wziąć się w garść… Dźwigałem na swoich barkach ciężar wielu istnień ludzkich. Na kalendarzu był napis, ledwie widoczny, „Introduction”, to by potwierdzało moją teorię z nową znajomością… A może nie…

W oczy rzuciło mi się też to, że wszystkie zegary w mieszkaniu były zatrzymane na pełnej godzinie. Pierwszy czasomierz, z którym się zetknąłem, był zatrzymany na godzinie 23:00 lub 11:00, jak w sumie reszta zegarków. W każdym pomieszczeniu, w którym znajdował się zegarek, gdzieś narysowane były kreski. Przy pierwszym jedna i narysowana na ścianie naprzeciw 一, przy drugim trzy na podłodze 三, a przy trzecim dwie zaraz pod zegarkiem 二. Czy chodziło tutaj o kolejność tych zegarków? Pewnie była to jakaś wiadomość, może szyfr… Kilka przyrządów do pomiaru czasu to za mało, żeby wydedukować cokolwiek, więc porzuciłem próby, ponieważ prowadziły mnie donikąd. Skupiłem się na ciele świętej pamięci ofiary. Opisałbym, w jakim stanie były zwłoki, i jak to obrzydliwie larwy i inne paskudztwa wypełzały z różnorakich otworów, ale nigdy nie jarało mnie takie pierdolenie z pogranicza żenady i obrzydzenia.

– Patryś, ruszaliście tu coś? Przestawialiście w jakiś sposób cokolwiek?

– Łe, nie, nikt nic nie ruszoł! – oświadczył z przekonaniem Patryk.

Dobrze, że chłopaki nie zrobili bałaganu. Miałem się zabrać do rozwiązywania tej zagadki, kiedy znów zadzwonił telefon. Odebrałem.

– Nie no, za bardzo się z tym pierdolisz, przyjacielu mój drogi. Mój mózg zaczyna wydzielać niebezpieczne ilości melatoniny. Dlatego zmuszony jestem dać ci godzinę. To trochę podkręci tempo twoich działań. – Rozłączył się.

W takim razie trzeba było przyśpieszyć. Kiedy po raz pierwszy przyjrzałem się ciału, coś we mnie pękło, poczułem niewyjaśniony niepokój, wręcz przerażenie… Nigdy wcześniej nie doznałem nic podobnego, patrząc na zwłoki, a tym razem czułem, jakby sam diabeł wystąpił z piekła i wbił we mnie swoje szpony. Jakieś mroczne drzwi mojej psychiki, zamknięte dawno temu, jak oczy tej biednej kobiety leżącej na podłodze, otwarły się równie niespodziewanie, jak gdyby otwarły się oczy denatki. Ogarnęło mnie uczucie, że to wygląda bardzo znajomo, a w gruncie rzeczy nigdy wcześniej niczego takiego nie widziałem.

Ale trzeba było się opanować i przystąpić do działania. Zbyt często pozwalałem emocjom, by powstrzymywały mnie od robienia tego, co konieczne.

Martwi mieli wiele do powiedzenia, a kiedy już zaczynali gadać, to nie mogli przestać. Czasami mówili do mnie przez całą noc. Nadstawiłem ucha i słuchałem, co ma mi do przekazania ta ofiara. Ciało było ułożone w taki sposób, żeby przypominało strzałkę. Nogi rozsunięte, ręce skrzyżowane. Leżało na okręgu wyznaczającym kierunki świata i wskazywało rękoma na S (South), a nogami na N (North), na kostce u nogi znajdował się zatrzymany zegarek. Znów zegarek, to pokazywało, że te czasomierze miały jakieś znaczenie… Wskazówka godzinowa pokazywała dwunastą, a minutnik i sekundnik pierwszą oraz drugą.

Dodatkowo przy ciele leżała kartka wyrwana z notesu.

„Czy to opis osobowości?” – zapytałem sam siebie. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić, dopóki nie spojrzałem jeszcze raz na ścianę, na której widniał napis: Do you know who’s the killer yet? (Czy już wiesz, kto jest mordercą?).

Może odpowiedź na to pytanie jest hasłem do telefonu, pod spodem było przecież miejsce na odpowiedź. Tylko czy to dwa słowa czy może dwie litery? Nie byłem w stanie tego określić.

Raz jeszcze uważnie zbadałem wzrokiem ciało, i w końcu mnie to uderzyło. To było jak cios boksera, który całe życie trenował dla tego jednego momentu, gdy stanie na ringu, żeby walczyć o mistrzostwo. Dostał tę szansę, a teraz uderza najmocniej, jak potrafi, starając się zwalić przeciwnika z nóg, posłać go na deski i zdobyć upragniony pas…

?

Układ ciała sugeruje, że ta zagadka ma coś wspólnego z kierunkami świata, ale nie do końca wskazuje co. Wskazówka godzinowa pokazywała 12:00, co jest odpowiednikiem North na kompasie, nogi również wskazują na North…

W dodatku zegarek na nodze. Niespotykane połączenie.

Może sugerować bezpośrednie połączenie znaczenia zegarka w konstrukcji zagadki z nogą. Ręce są skrzyżowane, czyli prawdopodobnie nie znaczą po prostu nic, przynajmniej ja nie mogłem dostrzec żadnego przesłania. To było dość oczywiste wnioskowanie: zegarek nosi się na ręce, więc jeśli morderca umieścił go na nodze, musiało to coś oznaczać.

Hasło w telefonie jest skonstruowane z cyfr, facet wyraźnie to zaznaczył podczas naszej rozmowy, dalsza dedukcja podpowiadała, że jeżeli gruba wskazuje na North, to może cienkie oznaczają kolejność liter w słowie „North”, jak szyfr, o którym wcześniej myślałem, oglądając zegary na ścianach. Tam niestety prowadziło to donikąd, ale tutaj dawało dosyć oczywiste rozwiązanie zagadki, czyli NO (Nie). A odpowiedzią na pytanie Do you know who’s the killer yet? jak najbardziej może być NO, biorąc pod uwagę arogancję mordercy.

W głowie rodziło się jednak pytanie, dlaczego odpowiedź jest słowna, a PIN liczbowy? Cóż, pozostało zgadywać, bo czas się powoli kończył. Musiałem zaryzykować. Jakby co, miałem jeszcze jedną próbę… Wpisałem nerwowo PIN „1516” na klawiaturze telefonu, ponieważ N jest piętnastą, a O szesnastą literą alfabetu. Aparat się odblokował. Udało się. Ale to był dopiero początek.

Znów zadzwonił telefon.

– Brawo, brawo, brawo, rozwiązałeś zagadkę testową, właściwie to wymyśliłem ją, siedząc w toalecie i zaznając ukojenia. W nagrodę nie wypierdalam budynku w kosmos, a ty możesz sobie teraz iść poszukać bomby.

– Co z nią zrobiłeś? – zmieniłem temat.

– Na tym etapie nie powinno cię to interesować. Wybacz, że tak stanowczo, ale mam dla ciebie coś znacznie bardziej wymagającego niż ta mała pierdołowata zagadeczka. Otóż na każdym miejscu zbrodni…

– Co masz na myśli, mówiąc o „każdym miejscu zbrodni”? – przerwałem mu.

– Ale czy ja ci przerywam? To naprawdę bardzo niemiłe. Rodzice nie nauczyli cię kultury?

– Nie mieli kiedy. Zmarli, kiedy byłem dzieckiem.

– Pączusiuu, już dobrze… No już, chodź się przytulić… Chcesz? Nie chcesz… Okej… Tak więc na każdym miejscu zbrodni będzie się znajdowała cząstka zagadki głównej. Aaa, zaciekawiłem cię? Na pewno zaciekawiłem, no przyznaj się… Nie? A dobra, wcale nie chcesz nic robić… Jeżeli przeżyjesz do momentu, gdy będziesz miał wszystkie dane, i w dodatku je połączysz, pokieruję cię do osoby, którą kochasz, i wszyscy razem spotkamy się oraz podziękujemy sobie za wspólną zabawę – powiedział arogancko.

Z jednej strony nienawidziłem tego gościa, ale z drugiej intrygowała mnie jego gra. Teraz z perspektywy czasu jestem w stanie to przed sobą przyznać. Ale wtedy? Oj, wtedy nie było takiej możliwości, czułem wściekłość i chciałem się tylko dowiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. Chciałem też usiąść i płakać.

– To wszystko? – zapytałem ironicznie.

– Jak będzie wszystko, to ci powiem… To wszystko. Kiedy będę chciał, to dowiesz się o kolejnym morderstwie. A tymczasem pa, pa!

Kiedy się rozłączył, powiedziałem chłopakom, że się udało. Ucieszyli się, bo mieli świadomość, że żaden z nich tego dnia nie umrze. Trzeba było jeszcze ewakuować budynek. Gdy chłopaki zajmowali się organizacją ewakuacji, mnie ciągle prześladowały ciarki na plecach spowodowane czymś, czego nie potrafiłem określić. Kazałem nic nie ruszać. Po ewakuacji i sprawdzeniu, gdzie była bomba, musiałem tutaj jeszcze wrócić i utrwalić istotne elementy. Szczególną uwagę zwróciłem na kalendarz, zegary i kartkę leżącą przy ciele, która nie miała nic wspólnego z tą, jak to on zgrabnie ujął, „pierdołowatą zagadeczką”, a pewnie nie leżała tam bez powodu. W nich coś było, tylko jeszcze nie wiedziałem co, ale przeczucie mnie nie myliło. Ten gość sam powiedział, że jest coś więcej niż samo morderstwo, a na miejscu zbrodni będą wskazówki. To było jedyne, co miałem. Wyszedłem z mieszkania, rozważając, gdzie może być bomba. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy – mieszkanie niżej.

Zbiegłem po zdezelowanych schodach; na klatce śmierdziało trupem i papierosami. Nim zapukałem do drzwi lokalu pod mieszkaniem ofiary, zakołatałem pięścią w drzwi naprzeciwko, krzycząc, że jest ewakuacja i muszą się szybko ulotnić, jak ze mnie ulotniła się chęć do życia w momencie, kiedy dowiedziałem się o tym, że ją porwał.

Otworzyła mi starsza pani.

– Dzień dobry, przepraszam, że niepokoję. Jestem z policji. Czy może w pani mieszkaniu był w ostatnich dniach ktoś podejrzany?

– Słucham?

– Czy był ktoś u pani?! – wykrzyknąłem.

– Córki nie ma w domu! – odpowiedziała staruszka.

– Proszę pani. Czy u pani w domu ktoś był?! – krzyknąłem.

Po chwili zakłopotania starsza pani odpowiedziała:

– Proszę pana, był hydraulik i coś naprawiał, ale ja nie wiem co…

– Prawdopodobnie w pani mieszkaniu jest bomba, proszę wyjść, saperzy już jadą to sprawdzić.

– Córka pojechała, córki nie ma w domu.

Co ja w ogóle, kurwa, robiłem? Pierdoliłem się w jakieś grzecznościowe formułki, a zupełnie nie było na to czasu, należało ewakuować jak najszybciej cały budynek, a ja zamiast tego stałem i popychałem pierdoły ze starą kobietą, która nawet nie rozumiała, co do niej mówię… Pokazałem odznakę i sprowadziłem ją ostrożnie na dół.

Gdy przyjechała córka tej starej kobiety, cały budynek był już ewakuowany. Powiedziała mi, że owszem, był hydraulik naprawić zepsuty kran. Poinformowałem o tym saperów zaraz po ich przybyciu. Natychmiast ruszyli sprawdzić to mieszkanie. Rozebrali ostrożnie rurę pod kranem, który był naprawiany, i znaleźli petardę wielkości kciuka z napisem „BOOM”… Nasz morderca miał bardzo specyficzne poczucie humoru. Przeszukali jeszcze dokładnie cały lokal, gdyż nie mogliśmy mieć pewności, że bomba nie czai się gdzieś pod powierzchnią zatęchłych PRL-owskich ścian. Starsza pani i jej córka nie pamiętały, jak wyglądał hydraulik. Jednak prawie na pewno nie był to nasz morderca we własnej osobie, tylko jakiś przypadkowy frajer, któremu ktoś zapłacił… Patryk zbadał później ten trop, hydraulik rozpłynął się w powietrzu, a razem z nim nadzieja na szybsze złapanie mordercy. Wróciłem później na miejsce zbrodni, żeby sprawdzić, czy niczego nie przeoczyłem.

Kiedy zajechałem zmęczony do domu, przywitała mnie cisza… Jej telefon ciągle bez reakcji. Nie wytrzymałem napięcia i zrobiłem to, co zawsze robiłem najlepiej, żeby nie czuć już strachu. Pomimo że bardzo dawno tego nie robiłem. Nalałem sobie szklankę whisky, raz za razem napełniając ją ponownie.

Pijacka wersja głupszego Sherlocka, nieudacznik. Po trzech dniach, w ciągu których na chwilę zapomniałem o tym całym gównie, jak na nihilistę przystało, spierdoliłem przed odpowiedzialnością, a jako katolik chciałem zrobić z siebie męczennika. Nihilizm i katolicyzm mają ze sobą wiele wspólnego… W końcu wyrwałem się z oków alkoholowej otchłani. Było już południe, na dworze ciągle lało, znaczyło to, że anioły miały naprawdę ciemny humor. Ledwo podniosłem się z łóżka. Moje mieszkanie było wspaniałe i bardzo komfortowe. Dookoła walały się butelki po wódce, whisky piłem tylko na początku codziennej przygody z alkoholem, bo zawsze wyobrażałem sobie siebie jako bohatera jakiejś mrocznej powieści noir. Wydawało mi się, że wyglądam zajebiście, pijąc whisky, kiedy patrzyłem na siebie oczyma wyobraźni z perspektywy osoby trzeciej. Ale kiedy whisky zaczynała działać, przeniosłem swój obszar zainteresowań na trunki z niższej półki, gdyż było mi, kurwa, wszystko jedno, czy wyglądam fajnie w mojej zmyślonej opowieści. Jakimś cudem zatoczyłem się pod prysznic, uważając, żeby nie potknąć się o którąś z butelek i nie skręcić karku na komodzie. W głębi duszy tego chciałem, byłem hipokrytą.

Wszedłem pod prysznic tanecznym krokiem, jeżeli za taniec uznamy jeżdżenie ryjem po upierdolonych ścianach. Musiałem się umyć, czułem się brudny, i nie chodziło tylko o brud fizyczny. Zimna woda uderzyła w moje ciało i dopiero wtedy całkowicie oprzytomniałem. Wiedziałem, że morderca musi wykonać jakiś ruch, a ja muszę być na ten ruch gotowy, jak w boksie. Stoisz naprzeciwko przeciwnika, to musisz trzymać, kurwa, gardę, bo nie masz pojęcia, kiedy znowu uderzy. Moje ciało zaczynało odzyskiwać podstawowe zdolności motoryczne, to był dobry znak. Wróciłem więc do pokoju, ogarnąłem trochę syf, trzy razy zwymiotowałem do umywalki, i byłem gotowy, żeby zacząć myśleć. Trzy zegary, wszystkie pokazujące godzinę 11:00 lub 23:00. W przypadku zegarka na rękę chodziło o kierunki świata i szyfr, ale tutaj to nie miało sensu. Każdy zegar wisiał na ścianie postawionej w innym kierunku, a wszystkie wskazywałyby ten sam, to się nie kleiło… Dywagowałem tak do późnego wieczora. Nie wymyśliłem nic. Wszystko, na co wpadłem, zdawało się nie mieć sensu. Założyłem więc, że dowiem się więcej na kolejnych miejscach zbrodni, o których wspomniał tamten gość. Ludzie będą ginęli, nic na to nie poradzę. Mogę jedynie rozwiązywać jego zagadki i liczyć na to, że w końcu złapię skurwiela.

Zasnąłem nad notesem, który pomagał mi poskładać myśli. Sen zaczął się bardzo przyjemnie, siedziałem sobie w fotelu, wpatrując się w ekran telewizora. Ona była główną aktorką filmu, który oglądałem. Patrzyłem na nią, nagle zaczęła lecieć do tyłu, jakby ciągnięta przez niewidzialną rękę Boga. Sny mają to do siebie, że nie wiemy, jak coś się dzieje, i po prostu przeskakujemy od epizodu do epizodu. Nagle byłem już w środku telewizora i biegłem za nią, biegłem najszybciej, jak potrafiłem, mógłbym ją dogonić, ale byłem zbyt pijany… Wywaliłem się na podłogę i po prostu leżałem…

Przebudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałem i poszedłem sprawdzić, kto dobija się do mnie i zakłóca mój piękny sen. To był Patryk.

– Cześć, Mauryś. Mogę?

– Jasne, właź.

– Jak się trzymasz? Nie widziałem cię od kilku dni. Po mieszkaniu wnoszę, że nie jest najlepiej.

– Nie jest, Patryś… Nawet nie jest średnio. Jest chujowo – powiedziałem załamany.

– To prowda, że ją porwoł?

– Chyba