Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia Tom II - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook

Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia Tom II ebook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,5

Opis

W tomie II lawendowej trylogii Zosia staje twarzą w twarz z własną przeszłością i pierwszą wielką miłością.

Maks Krall wraca do jej życia i nie pozwala o sobie zapomnieć. Czy Zofia zrozumie własne pragnienia, Adam wyjawi jej prawdę, a Maks naprawdę ją kocha? Wraz z bohaterami zwiedzamy Frankfurt nad Menem, Wrocław i oczywiście malowniczą Dalmację Południową.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 187

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (406 ocen)
255
96
49
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

sympatyczna opowieść
00
PawelKozak64

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Shelti

Nie oderwiesz się od lektury

OKROPNA LEKTORKA !!!!! Psuje cala opowiesc
00
monia07666

Nie oderwiesz się od lektury

fajna kontynuacja:-) sięgam po ostatni tom:-)
00
MAndzia6

Nie oderwiesz się od lektury

Książka pełna wzruszeń, oczywiście warta przeczytania, jak wcześniejsza część "Zuzanna"
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przyjaciołom moim. Na pamiątkę naszych szalonych dni i nocy na Półwyspie Pelješac. A Dorci dziękuję za cudowne pomysły i sugestie, które wykorzystałam w niniejszej opowieści.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wiadomości mailowe:

*

Nie znosi tego dobrze, ale staram się. Myślałem, że to może być trudne dla mnie, ale okazuje się, że przychodzi mi to z łatwością. Lubię się nią opiekować, lubię o nią dbać. Lubię ją. Myślę nawet, że ją kocham. I czasami mi przykro, bo wiem, że Ty też ją kochasz. Ale jestem Ci wdzięczny za wszystko, Maks. I obiecuję, że będę Cię informował o wszystkim dopóty, dopóki sam z tego nie zrezygnujesz. Nie wiem, dlaczego tego chcesz, byłoby Ci łatwiej bez tych wiadomości. Ale swoje przyrzeczenie spełnię. Tego możesz być pewien.

*

Była dzisiaj u mnie, mój ojciec już wie. Mama się cieszy, a on… No cóż, kamień spadł mu z serca. Tak mi się przynajmniej wydaje, może widzę to, czego nie ma. Znasz mojego ojca – nie okazuje uczuć, uważa, że facet musi być twardy, bezkompromisowy, a wszelkie okazywanie tego, co siedzi w środku, to słabość. Przy nim muszę się bardzo pilnować i ciągle grać. Czuję się jak na cenzurowanym. Ale teraz jest ona i jest mi lepiej. Jest mi przy niej dobrze. Ona jest dobra. Czasami nie mogę znieść, że to wszystko tak się potoczyło. Ale nie miałem wyjścia i wiem, że to rozumiesz.

*

Zgodziła się. Jesienią bierzemy ślub. Chciałbym, abyś przyjechał, ale wiem, że to niemożliwe. Wiem, że to Cię boli. Uwierz mi. Nie jestem takim wyrachowanym gnojkiem, za jakiego chciałbym czasami uchodzić.

*

Ojciec dał mi kasę na otwarcie biznesu. Wiem, to taka łapówa. Myślisz, że łatwo było mi to przyjąć? Cholera, bardzo łatwo. Przecież po to to wszystko zrobiłem. Ale czuję się podle. Gdzieś… tam.

*

Ona jest w ciąży.

*

Wysyłam Ci zdjęcia. To nasz syn Jacek. Ma jej nosek, ale moje oczy. Jestem cholernie dumny. I szczęśliwy. I wiem, że to bardzo nie na miejscu, ale muszę Ci podziękować. Pewnie nazwiesz mnie gnojem, a nawet skurwielem, ale dziękuję. Bez Ciebie nie miałbym tego, co mam.

*

To ona z naszym synem. Nie wiem, jak to powiedzieć… Napisać właściwie. Będziemy mieli kolejne dziecko. Jakoś tak się stało, ale w sumie to nawet dobrze, będzie niecały rok różnicy pomiędzy dziećmi. Prawie jak bliźniaki.

*

Byliśmy na USG, to dziewczynka.

*

To jest Agatka. Urodziła się wczoraj w południe. Kupuję dom, muszę pomieścić rodzinę. Czy mam nadal wysyłać Ci te wiadomości? Nie wiem, ja chyba bym nie chciał. Nie dałbym rady. Za każdym razem, gdy to do ciebie wysyłam, mam wrażenie, że wbijam Ci nóż. W serce. W duszę. Nie jestem takim zimnym draniem. Naprawdę.

*

No dobrze. Napisałeś tylko jedno słowo. Myślałem… Nie wiem w sumie, co myślałem. Chyba nie liczyłem, że będziemy wymieniać uprzejme wiadomości. Ale skoro chcesz, to nadal będę Cię informował. Wysyłam Ci zdjęcie Zosi z dzieciakami. To z ostatnich świąt.

U mnie coraz lepiej, firma rozwija się wspaniale. Dziękuję Ci za polecenie mnie w Global System. Dzięki nim dostaliśmy trzy potężne zlecenia. I teraz może być tylko lepiej. Nie zasługuję na takiego przyjaciela.

*

No tak, odpisałeś jasno i prosto. W sumie nasza przyjaźń umarła już dawno. Robisz to tylko dla niej. A ona… Pewnie nie powinienem tego pisać, ale wydaje mi się… Nie, nie napiszę tego.

*

To my w Sewilli. Byliśmy tam w sierpniu na urlopie. A potem pływaliśmy w Zatoce Kadyksu. Jacek chyba będzie robił uprawnienia sternika.

*

Powinieneś się z nią skontaktować. Takie jest moje zdanie. Byłoby mi łatwiej. Pewnie zaraz nazwiesz mnie tchórzem i cholernym kłamcą, zgadzam się z tym. Przyjmuję wszystko. Ale chciałbym, aby była szczęśliwa. Tak, bo sam też tego chcę. Wiem, że mną gardzisz. Wiem też, że zostałeś sam. Świat jest mały, dowiedziałem się w ubiegłym tygodniu. Nic Cię tam nie trzyma. Możesz wrócić i zająć się swoim życiem. Ona sama nigdy tego nie zrobi. Stań się dawnym Maksem Krallem i poszukaj jej. Ona na to czeka. Wiem o tym najlepiej.

Prolog

Zofia czekała na Adama, który wysłał jej SMS-a, że trochę się spóźni. Za tydzień mieli rocznicę ślubu, więc na dzisiejszy wieczór zarezerwowała bilety do teatru na komedię romantyczną, dobre preludium do świętowania kolejnego roku bycia razem. Złapała się na tym, że zawsze organizowała te ich tygodniowe celebracje przed właściwą datą, ale przyzwyczaiła się już do tego. Adam też, bo gdy zbliżał się październik, pytał, co tym razem wymyśliła. Oczywiście kupował jej prezent, z reguły jakiś kosztowny drobiazg – pierścionek, wisiorek, kolczyki. Ale całą oprawą zajmowała się ona.

W tym roku jednak wszystko wydawało się jakieś inne. Ona chyba się zmieniła, Adam oddalił całkowicie pochłonięty pracą, dzieci zaczynały żyć swoim życiem. Zosia miała wrażenie, że kiedyś byli rodziną tylko niedzielną, a teraz już nawet to im nie zostało. Jacek co drugi weekend wyjeżdżał na zgrupowania, bo trenował szermierkę, Agata chodziła na basen, a Adam w każdą sobotę grał w squash, zimą z kolei jeździł z kumplami na narty. Nawet, kiedy miał weekend wolny, sobotę często i tak spędzał na pracy, jeśli nie w firmie, to w domu. Zosia czasami zastanawiała się, czy może pojawiła się w jego życiu jakaś kobieta. To byłoby takie proste, przewidywalne, wręcz banalne. I złapała się na tym, że nie myślała o takiej możliwości z jakimś wewnętrznym przerażeniem, zazdrością, bólem serca. To w tym wszystkim było najokrutniejsze – przez te wszystkie lata oddalili się od siebie tak bardzo, że nawet myśl, iż Adam mógł rzucić się w ramiona innej kobiety, nie przerażała. Co innego teraz było straszne – przeszłość, która właśnie zaczynała pukać do drzwi.

Zaczęło się od maila sprzed kilku tygodni. Wówczas głowę Zosi zaprzątała sprawa Zuzanny, starszej bliźniaczki, która po wielu latach na nowo odnalazła swoją wielką miłość, Roberta. Wtedy przyszła pierwsza wiadomość.

*

Max Krall – Zosia Faber

 

Witaj,

znalazłem Twojego maila na jednej z aukcji na rzecz zwierząt. Dawno chciałem do Ciebie napisać, ale nie wiedziałem jak. Nie wiem, czy odpowiesz na tę wiadomość, ale liczę na to, że jednak nie wrzucisz jej do spamu. Minęło tyle lat. Wiesz, że nigdy nie byłem dobry w okazywaniu uczuć. To chyba moje przekleństwo. Przez to wszystko się spieprzyło. Przez to Cię straciłem. Ostatnio wszystko tracę. Dlatego napisz do mnie, Zosiu. Bo chyba w tym wszystkim zgubiłem sam siebie. Nie oczekuję niczego więcej. Chcę tylko z Tobą pisać. Tylko to.

M.

*

Maks zawsze był prostolinijny i nieustępliwie dążył do celu. Bezkompromisowy i walący między oczy. Wiedziała, że wyjechał do Stanów, słyszała, że się ożenił. Kiedyś kumplował się z Robertem, wszyscy oni obracali się w jednym towarzystwie – dawne czasy, do których nie powinno się wracać. Jednak to ciągle w niej siedziało, a im bardziej oddalała się od męża, tym więcej wspomnień pojawiało się w jej głowie. Historia Zuzy i Roberta na nowo je rozbudziła.

Z Maksem było… intensywnie, wręcz na granicy ryzyka. A potem Zosia wszystko straciła, nie wiedząc nawet, jak do tego doszło. To znaczy wiedziała, oczywiście, ale… Właśnie. Czy naprawdę tego chciała?

Odpowiedziała na tamtego maila. Długo się wahała, ale ostatecznie napisała dość oficjalną wiadomość, coś w stylu „co słychać, fajnie, że się odezwałeś, pozdrawiam”. Pilnowała, aby żaden wyraz, żadne zdanie nie przekraczało osobistej bariery, granicy, którą wyznaczył jej czas i starta obrączka na serdecznym palcu. Ale zapomniała chyba, że to Maks Krall. On nie uznawał półśrodków.

Teraz nerwowo zerkała na zegarek, ponieważ wraz z mężem właściwie byli już spóźnieni na przedstawienie. Gdy zadzwoniła komórka, wiedziała, że to co usłyszy, znów podkopie wyobrażenie szczęśliwego małżeństwa, które usilnie pielęgnowała i które próbowała ciągle na nowo rysować w swojej głowie. Bo w rzeczywistości w ogóle jej ten projekt nie wychodził.

– Zośka, słuchaj, mam sytuację awaryjną, muszę jechać do ważnego klienta, do Łodzi.

– Rozumiem – odparła drewnianym głosem.

– Wybacz mi, wynagrodzę ci to, obiecuję.

– Jasne.

– Zresztą nasza rocznica za tydzień, najwyżej wezmę parę dni wolnego i ruszymy gdzieś tylko we dwoje.

– OK, załatwiaj swoje sprawy.

– Buźka, pa! Dam znać, jak dojadę, żebyś się nie martwiła.

– Daj, pa!

Wyłączyła komórkę i wzięła głęboki wdech. Spojrzała na leżące na komodzie bilety. Już chciała je porwać na drobne kawałeczki, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła je i zamarła. Jak żona Lota trwała niema w pozie zaskoczenia i szoku.

Wysoki mężczyzna z dłuższymi kręconymi włosami okalającymi szczupłą twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i niesamowicie zielonymi oczami patrzył na nią z lekkim uśmiechem.

– Co ty… Co tutaj robisz? – wyjąkała, czując, że zaczynają piec ją policzki.

Maks Krall uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Wiesz, pisałem, że nie oczekuję niczego więcej.

– Tak.

– Znasz mnie. Kłamałem, Zosiu.

Rozdział 1Young Kato „Help yourself”

Jesień minęła niezwykle szybko, właściwie trudno było mówić o pięknej złotej polskiej. Raczej o szarej zimnej polskiej, która już pod koniec listopada przerodziła się w mroźną i śnieżną zimę, mimo że ta właściwa – astronomiczna – jeszcze nie nadeszła. Służby drogowe jak zawsze były zaskoczone, że to już, tak nagle. Ludzie pomstowali na nieodśnieżone drogi, w mieście potworzyły się koszmarne korki, a po wymianę opon ustawiały się do zakładów mechanicznych ogonki jak z lat osiemdziesiątych. Wszystko przygotowywało naturę do wyciszenia, zaśnięcia i stagnacji. Ludzie przemykali pomiędzy swymi codziennymi obowiązkami niechętni do rozmów, pragnący jak najszybciej znaleźć się w zaciszu ciepłego domu – oni także wpadali w stan odrętwienia i poddawali się izolacji. Dlatego Adam Faber nawet nie zwrócił uwagi na własną żonę, która wypełniała zwykłe obowiązki niejako mechanicznie, rzadko się odzywając i chodząc jak automat pomiędzy pokojami. Zresztą był jak zwykle zapracowany. Ostatnio przebywał w firmie nawet w weekendy, bo już wkrótce mieli uruchomić dużą aplikację dla ważnego klienta i musiał wszystkiego dopilnować. Nie zauważył, że Zosi przestało to przeszkadzać, cieszył się, że żona nie robi mu wyrzutów, że nie wygłasza – jak niegdyś – wykładów na temat tego, że rodzina też jest ważna. Jakby o tym nie wiedział. Kochał swoją rodzinę, kochał dzieci i kochał ją, Zofię. Wiedział także, co tkwi w nim głęboko i ta dwoistość odczuć zaczynała mu dokuczać i coraz mocniej go gnębić. Wtedy, szesnaście lat temu, wydawało mu się to wszystko takie proste. Wierzył, że sobie poradzi, w sumie miał rację, bo jakoś ciągnął ten wózek. Ale z czasem było mu coraz trudniej. Dlatego cieszył się, że żona trochę odpuściła, nie myśląc o tym, że jednocześnie się oddaliła. To chyba normalne na pewnym etapie związku?

Adam zastanawiał się tylko, czy teraz da radę to kontynuować. Bo jednak wszystko ma swoje granice, a on chyba właśnie się do niej zbliżał.

Gdy zadzwoniła komórka, odebrał z przyspieszonym biciem serca.

– Tak? Cieszę się, że dzwonisz. Jasne. W sobotę? Tak… – ściszył głos. – Też nie mogę się doczekać. Cześć.

Wyłączył telefon i popatrzył w okno, z którego rozpościerał się widok na jedną z głównych warszawskich arterii. Posiadał piękne biuro umiejscowione w nowoczesnym przeszklonym budynku, firma prosperowała świetnie, szykowała się praca nad nowymi, ciekawymi projektami, miał udaną rodzinę, śliczną żonę, którą sobie… wywalczył. I co? Teraz czuł, że coś mu uciekło. Że czasami to po prostu niemożliwe – zapomnieć i żyć nowym życiem. Wiedział, że już wkrótce wszystko się zmieni, bo nie da rady dłużej tego ciągnąć.

*

Zofia wcale nie czuła tej przedwczesnej zimy. Miała wrażenie, że w środku cała się gotuje, że lada chwila wybuchnie i zrobi coś, co sprawi, że albo będzie tego żałować, albo wreszcie poczuje ulgę. Od wizyty Maksa minęły dwa miesiące, w czasie których kilkakrotnie się z nim spotkała. Nic regularnego, bo on mieszkał teraz we Frankfurcie nad Menem. Także pracował w branży informatycznej, jak Adam i Robert – w końcu zakumplowali się na jednym roku, chociaż Adam był od nich starszy o dwa lata. Ale studia kończyli razem. Teraz Maksymilian postanowił wrócić do Europy i od wakacji mieszkał już w Niemczech. Zawsze bliżej domu. W Warszawie zostawił matkę, ojciec umarł kilkanaście lat temu. Miał także starszą siostrę, która doczekała się już dorosłych dzieci, a nawet wnuka. A on?

– Nie mogę z tobą rozmawiać. – Zosia patrzyła na stojącego w korytarzu mężczyznę, który ciągle stanowił dla niej wspomnieniową udrękę. Obserwował ją tymi cholernie zielonymi oczami i lekko się uśmiechał. Wyglądał świetnie, zawsze był bardzo przystojny i taki efektowny. Wysoki, szczupły, gibki, teraz nosił dłuższe włosy, które układały się w brązowe, łagodne kędziorki. No i te kości policzkowe. Nadawały mu charakteru, męskości, wszystkiego, co cieszyło kobiece oko. Pamiętała, że uwielbiała go całować. Jego usta były…

– Zosiu. Tak mnie witasz po latach nieobecności? – Przechylił głowę i znowu uśmiechnął się przekornie.

Pamiętała te jego sztuczki. A z drugiej strony… właściwie o co jej chodziło? To przecież tylko wizyta przyjaciela z dawnych lat.

Potrząsnęła głową i też się uśmiechnęła.

– Przepraszam. Jestem, to znaczy byłam, to znaczy… proszę, wejdź – otworzyła szerzej drzwi.

Patrzyła na niego nieco zszokowana, a on pozostawał oczywiście rozluźniony i bardzo zadowolony, że udało mu się tak ją zaskoczyć.

Wzięła głęboki wdech i spokojnym tonem rozpoczęła rozmowę. Nie mogła dać poznać po sobie, jak bardzo się denerwuje.

– Słyszałam, że mieszkasz w Stanach?

– Już nie. Wróciłem. Teraz mieszkam we Frankfurcie nad Menem. Będę miał bliżej do matki.

– To dobrze. Napijesz się czegoś? – Miotała się po kuchni, jakby była w niej pierwszy raz.

Maks usiadł na wysokim stołku przy minibarze oddzielającym kuchnię od jadalni i patrzył na nią nieco rozbawiony.

– Kawy, chętnie.

– Słuchaj… Jak mogłeś tak bez zapowiedzi tutaj przyjechać? Do mnie? – oparła się o blat szafki i popatrzyła mu prosto w oczy.

– Pisałem ci.

– Zawsze robisz to, na co masz ochotę, nie licząc się z niczym i nikim.

Jego twarz na chwilę poszarzała, ale opanował się i znowu był Maksem Krallem, facetem, który wie, czego chce.

– Liczę się z wieloma rzeczami. Liczę się z tobą. Przepraszam za to najście, ale odkąd wiedziałem, że tu przylecę, nie mogłem myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, aby się z tobą zobaczyć.

– I dlatego nachodzisz mnie w domu?

– Mówisz, jakbym był jakimś prześladowcą.

– Może jesteś – odparła Zosia cicho.

Pokręcił głową, wstał i podszedł do niej. Czuła jego bliskość i wiedziała już, że wszystko to, co tłumiła przez lata, właśnie tylko tłumiła. A raczej chowała. Wystarczyło, że pojawił się przy niej, a jej ciało automatycznie zareagowało. Tak, jakby nigdy nie zapomniało, jak to jest mieć go przy sobie, czuć jego ciepło.

– Zosiu. Przepraszam cię raz jeszcze. Ale zdarzyło się wiele rzeczy… Wiem, że nie warto czekać i nie warto się oszukiwać. Przyjechałem do Polski, bo w końcu zrozumiałem…

– Co takiego?

Patrzył na nią, a w jego głowie pojawiały się obrazy z przeszłości. Wiedział o niej wszystko, ale także zdawał sobie sprawę, że po części on jest sprawcą tego, co się stało. Teraz nadszedł czas, aby to wyznać. Nie mógł już dłużej tak żyć.

– Maks – powiedziała spokojnie. – Pewnie wiesz, że mam rodzinę. Dzieci. Męża. Adama, twojego kumpla.

Zmrużył oczy.

– Oczywiście, że wiem. A ja jestem twoim byłym chłopakiem. Może chciałbym zostać twoim kumplem? To takie proste.

– Z tobą nic nigdy nie było proste. – Kobieta westchnęła, leciutko się cofając. Nie mogła znieść tej bliskości.

– Ludzie się zmieniają.

– Chciałabym w to wierzyć – uniosła głowę i spojrzała na niego.

– To uwierz, Zosiu. – Znowu przekrzywił głowę i uśmiechnął się.

Zawsze, gdy tak się do niej zwracał, poruszało to jakieś słodko-gorzkie nuty w jej sercu. Lecz było już za późno, poza tym to przecież Maks Krall, na Boga! Znała jego sztuczki i zagrywki, wyglądało na to, że nic się w tym temacie nie zmienia.

– Postaram się. Teraz kawa. Z mleczkiem? – Odwróciła się w stronę ekspresu. Czuła obecność Maksa za plecami.

– Full zestaw. Z mleczkiem i cukrem.

Nie rozmawiali długo, bo zadzwoniła jego matka i musiał jechać. Zosia z ulgą przyjęła informację, że nazajutrz wraca do Frankfurtu. On tutaj, blisko – to było ponad jej siły. Nie po tylu latach i wobec przeszłości. Maks trafił też w dobry dla siebie, ale kiepski dla niej okres w życiu. Teraz, gdy jej starsza siostra bliźniaczka Zuza ułożyła sobie życie z miłością sprzed lat, Zosię zaczęły nachodzić bolesne wspomnienia sprawiające, że z okrutną dokładnością rewidowała swoje życie. I ten rachunek zysków i strat nie wyglądał zbyt dobrze. Oczywiście miała dzieci, które były dla niej wszystkim, dobrego i zaradnego męża, własne pasje, zero kłopotów materialnych, przychylnych teściów, kochających rodziców, wspaniałe siostry. O co jej więc właściwie chodziło? Musiała to zrozumieć i jakoś wytłumaczyć, a gdy pojawił się on jak duch z przeszłości, przeszłości cudownej, porywającej, ale i pełnej bólu oraz tęsknoty… wiedziała, że najgorsze dopiero przed nią. Z drugiej strony, może w końcu ktoś ją dostrzeże? Może to nawet będzie Adam?

Dała Maksowi numer komórki, zapisała także jego. Powiedział, że za dwa tygodnie znowu przyleci do Warszawy i bardzo chciałby się z nią spotkać gdzieś w mieście.

– A z Adamem nie chcesz się zobaczyć? Przecież kumplowaliście się? – zapytała, gdy odprowadzała go do drzwi.

Zacisnął szczęki, a jego kości policzkowe poruszyły się. Znała ten grymas. Robił tak zawsze, gdy coś go wkurzało albo gdy nad czymś rozmyślał.

– Na pewno się z nim zobaczę – w jego głosie zabrzmiała twarda nuta.

– Może razem się spotkamy? – Nie był to zbyt dobry pomysł, ale Zofia czuła, że powinna to zaproponować.

Maks uśmiechnął się i nieco rozluźnił.

– Nie, Zosiu. Ale z tobą spotkam się zawsze i wszędzie. Dziękuję za kawę. Do zobaczenia – i zanim zdążył zareagować, poczuła jego ciepły oddech na policzku i delikatny pocałunek.

Gdy wyszedł, długo siedziała w ciemnej kuchni, aż Jacek i Agata wrócili ze swoich zajęć dodatkowych i wypełnili dom hałasem oraz światłem.

Kiedy wieczorem zadzwonił Adam i spytał, czy wszystko gra, mechanicznie odpowiedziała, że tak, chociaż to było jedno wielkie kłamstwo.

Bała się tego, co miało nadejść, a jednocześnie nie mogła się doczekać. Bo wiedziała, że coś się stanie. Coś, co odmieni jej życie.

Rozdział 2Placebo „Running up that Hill”

Maks Krall zamknął gabinet znajdujący się na poddaszu kamienicy, w której zamieszkał po przyjeździe do Frankfurtu. Nadal pisał programy, dodatkowo zajmował się grafiką komputerową. Od skończenia studiów pracował na własny rachunek i nie wyobrażał sobie innej formy zatrudnienia. We Frankfurcie pomógł mu osiedlić się dawny klient, a jednocześnie kolega, Gerhard. Był Niemcem, ale przez wiele lat także pracował i mieszkał w Stanach. Tam się poznali. Gdy Gerhard wrócił do rodzinnego miasta, cały czas utrzymywali kontakt, a kiedy Maks zamknął poprzedni rozdział życia i poczuł, że musi wrócić bliżej domu i bliżej… No, do Europy, stary kumpel okazał się bardzo pomocny w załatwieniu formalności i wynajęciu mieszkania, a także biura. Znalazł wspaniałe lokum w kamienicy tuż nad Menem, z widokiem na bankową dzielnicę Frankfurtu, niesamowicie efektownie oświetloną w nocy, gdzie wysokie, strzeliste oszklone wieżowce wyrastały spomiędzy przedwojennych jeszcze kamieniczek.

Maks lubił patrzeć na ulice tętniące życiem. Był mieszczuchem, wcześniej mieszkał w Waszyngtonie, gdzie też praktycznie osiadł w samym centrum. Wieczorami biegał szeroką ścieżką, a właściwie pasażem wzdłuż Menu, pokonywał most zakochanych, na którym wisiały niezliczone kłódki z inicjałami i wyznaniami miłości zostawiane przez zakochanych. Przemierzał Römerberg, czyli frankfurckie Stare Miasto, tuż obok Fontanny Sprawiedliwości, potem okrążał Main Tower i przez ten sam most Eiserner Steg wracał do domu. Lubił te wieczorne treningi, były jak narkotyk, uzależniały, odstresowywały i pozwalały skupić się na problemach. A miał ich sporo.

Główny, a właściwie główna myśl zalegająca mu w głowie i męcząca go od świtu do nocy dotyczyła pewnej rudowłosej kobiety, która jak duch przeszłości pojawiała się przy nim ciągle i przypominała o wielkim błędzie, jaki popełnił szesnaście lat temu. Teraz, gdy znowu został sam, poczuł, że powinien jej wszystko wyjaśnić, a z drugiej strony karał się w myśli za takie plany względem niej, bo zdawał sobie sprawę, że to może pogmatwać, a właściwie na pewno pogmatwa jej ułożone życie. Lecz nadal gdzieś w głębi serca czuł, że ona nigdy nie przestała być mu bliska. Wiedział, że musi ją zobaczyć, że musi z nią porozmawiać chociaż przez chwilę.

Gdy pojechał do Warszawy, zdał sobie sprawę z tego, że było to jak odkręcenie kranika z obrazami z przeszłości niepozwalającymi skupić się na niczym innym. Wiedział doskonale, że za tydzień znowu pojedzie do niej, po prostu musiał. Kiedy ją ujrzał zaskoczoną, zdenerwowaną, och, jaką miał wielką ochotę, aby jej dotknąć, przytulić. Musiał z całej siły powstrzymywać się od wykonania jakiegoś niepożądanego ruchu, który całkowicie by ją spłoszył i zraził. Tkwiła w nim ciągle jak zadra, która weszła zbyt głęboko, aby usunąć ją własnoręcznie. Oparł czoło o chłodną szybę i patrzył na oszklone wieżowce błyskające feerią barw i na rzekę, w której odbijały się kolorowe światła pogłębiające wrażenie bajkowości i nierealności tego jakże prawdziwego obrazka.

Zdawał sobie sprawę, że musi porozmawiać najpierw z Adamem. Kiedyś przyjaciel, potem rywal, a wreszcie wygrany, który zgarnął wszystko. Maks rozumiał wtedy, że musi się wycofać. Teraz jednak odkrył kolejną prawdę: życie jest jedno, krótkie, czasami za krótkie. Nie mógł zatem pozwolić, aby Zosia nadal tkwiła w przekonaniu, że odszedł, bo jej nie kochał. Właśnie kochał ją za bardzo, szalał na jej punkcie, wielbił. I dlatego z niej zrezygnował. Ona musi się o tym dowiedzieć, choćby miała go za to znienawidzić i gardzić nim do końca życia. Był to winien jej, sobie i jemu. Temu, który to wszystko zapoczątkował. Maks zdawał sobie sprawę, że ryzykuje wiele, dlatego musiał najpierw porozmawiać z nim. Z Adamem.

*

Robert patrzył na Zuzannę, która siedziała na sofie z laptopem na kolanach i z zapałem klikała myszką.

– Grasz w coś? – zdziwił się.

– Nieee. Biorę udział w licytacji bombek choinkowych, które robiła Zosia.

– Kupujesz bombki swojej siostry? – Robert uniósł brew i popatrzył na swoją dziewczynę z zainteresowaniem.

– Podbijam cenę. Wszystko idzie na schronisko dla bezdomniaków. Muszę zmotywować ludzi do dawania kasy.

– A jak nikt nie da więcej?

– To będziemy mieć śliczne bombki na choince – wreszcie oderwała wzrok od ekranu, popatrzyła na niego i uśmiechnęła się.

– Ty jesteś śliczna – wstał, pochylił się i pocałował ją w usta.

Ciągle nie mógł uwierzyć, że są razem, że po tylu latach, po tak długim rozstaniu wreszcie ma ją przy sobie. Gdy wówczas odnalazł ją na Korčuli, po dwóch miesiącach postanowił wrócić do swego rodzinnego miasta. Mieszkanie warszawskie wynajął, zatrzymał się u Zuzanny, a po nowym roku, gdy wszystko się zmieni, planował kupić dom. Jego córka, Basia, zgodziła się na przeprowadzkę, za co był jej niezmiernie wdzięczny. Drugą klasę liceum zaczęła już w nowej szkole, w której od razu się odnalazła. Cieszył się, że ma takie dojrzałe i niekonfliktowe dziecko – na pewno była bardziej roztropna i odpowiedzialna niż jej własna matka. A czasami i ojciec. Basia i Zuza bardzo się polubiły i w sumie niekiedy zachowywały jak siostry. Zuzka zabrała dziewczynę do Chorwacji, gdzie ta poznała najmłodszą z sióstr Skotnickich, czyli Gabrysię na stałe mieszkającą w Trpanj. Wówczas miała do nich dojechać jeszcze Zosia, ale Adamowi coś wypadło i niestety wielka trójca nie mogła spotkać się ponownie razem. Oczywiście Zosia i Gabi były przeszczęśliwe, że ich najstarszej siostrze życie jakoś zaczęło się układać i już czekały na panieński Zuzki.