31,32 zł
Katy Hessel pisze w swej potężnej publikacji (Katy Hessel, Historia sztuki bez mężczyzn. Przełożyła Małgorzata Glasenapp. Wydawnictwo Marginesy 2024):
Historia sztuki dotyczy całego świata, a jednak, kosztem innych punktów widzenia, dominuje w niej perspektywa męska oraz zachodnioeuropejska.
Jej wyjątkowa praca na nowo pokazuje dzieje sztuki, tym razem nie wykluczając z niej samych kobiet. Jakże się bowiem okazuje brały one czynny udział w tworzeniu artystycznym. I choć niejednokrotnie były wykluczane oraz ignorowane, a ich prace nie mogły ujrzeć szerszego grona publiczności, to trzeba głośno powiedzieć: KOBIETY TEŻ TWORZYŁY.
Pisały, malowały, rzeźbiły i projektowały. Zabierały głos, a swą sztuką walczyły o swoje prawa. Istniały w mniejszej lub większej przestrzeni. Nie stanowiły tylko pięknego dodatku do mężczyzn. Nie były tylko muzami inspirującymi płeć przeciwną. One realnie żyły sztuką.
Niektóre samotnie poświęcając się pasji. Inne - dzieląc czas z rodziną i pokazując, że te dwa światy można pogodzić ze sobą. Wszystkie jednak kochały oraz chciały być kochane. Jedne z nich są już znane, podczas gdy drugie czekają na odkrycie. O niektórych krążą legendy niemające wiele wspólnego z prawdą. O pozostałych nie ma nawet wzmianek w kronikach.
Podczas pracy nad kolejnym numerem SZTUKI ZAPISANEJ, której nadaliśmy tytuł Kobiecy dotyk sztuki okazało się, że już dziś czeka na nas tysiące kobiet tworzących na przestrzeni. Staraliśmy się wybrać takie, które same podziwiamy. Kobiety - artystki, matki, żony.
Nie znalazły się jednak w naszym obecnym zbiorze te, o których pisaliśmy w poprzednich numerach (np: Berthe Morisot, Edith Piaf, Sylvia Plath, Emily Dickinson), gdyż już wtedy staraliśmy się pokazać ich fenomen.
Wyobraźcie sobie, że wybór wcale nie jest łatwy. Wpływowych, zdolnych, twórczych kobiet świat naprawdę miał wiele. U nas zapoznacie się z bohaterkami mającymi wpływ na literaturę, malarstwo, modę, architekturę. Mamy nadzieję, że to pozwoli Wam na bliższe im się przyjrzenie. Może czytając nasze artykuły odkryjecie swoje idolki kultury?
Do numeru zaprosiliśmy pisarzy, którzy przyczynili się do poznania niektórych z nich tworząc swoje absolutnie genialne prace literackie. Wśród nich rozmowa z Księdzem Profesorem Witoldem Kaweckim, autorem licznych książek z zakresu sztuki Włoch czy też z Sylwią Zientek szukającą polskich artystek na emigracji. Wywiady, które przeprowadziliśmy pokażą Wam, ile jeszcze pozostało do odkrycia. Udowodnią, że świat sztuki to ogromny księgozbiór postaci zupełnie cudownych.
Nasi autorzy przeniosą Was do kobiecości zabarwionej sztuką. Zapraszam serdecznie do lektury SZTUKI ZAPISANEJ Kobiecy dotyk sztuki.
Magdalena Leszner-Skrzecz, redaktor naczelna SZTUKI ZAPISANEJ
Pisały dla nas: Karolina Bera, Ewa Lees, Urszula Gulbińska-Konopa, Joanna Marcinkowska, Alicja Mazan-Mazurkiewicz, Marta Norenberg, Anna Ozaist-Przybyła, Weronika Skrzecz,
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 180
Katy Hessel pisze w swej potężnej publikacji:
Historia sztuki dotyczy całego świata, a jednak, kosztem innych punktów widzenia, dominuje w niej perspektywa męska oraz zachodnioeuropejska.1
Jej wyjątkowa praca na nowo pokazuje dzieje sztuki, tym razem nie wykluczając z niej samych kobiet. Jakże się bowiem okazuje brały one czynny udział w tworzeniu artystycznym. I choć niejednokrotnie były wykluczane oraz ignorowane, a ich prace nie mogły ujrzeć szerszego grona publiczności, to trzeba głośno powiedzieć: KOBIETY TEŻ TWORZYŁY.
Pisały, malowały, rzeźbiły i projektowały. Zabierały głos, a swą sztuką walczyły o swoje prawa. Istniały w mniejszej lub większej przestrzeni. Nie stanowiły tylko pięknego dodatku do mężczyzn. Nie były tylko muzami inspirującymi płeć przeciwną. One realnie żyły sztuką.
Niektóre samotnie poświęcając się pasji. Inne - dzieląc czas z rodziną i pokazując, że te dwa światy można pogodzić ze sobą. Wszystkie jednak kochały oraz chciały być kochane. Jedne z nich są już znane, podczas gdy drugie czekają na odkrycie. O niektórych krążą legendy niemające wiele wspólnego z prawdą. O pozostałych nie ma nawet wzmianek w kronikach.
Podczas pracy nad kolejnym numerem SZTUKI ZAPISANEJ, której nadaliśmy tytuł Kobiecy dotyk sztuki okazało się, że już dziś czeka na nas tysiące kobiet tworzących na przestrzeni. Staraliśmy się wybrać takie, które same podziwiamy. Kobiety - artystki, matki, żony.
Nie znalazły się jednak w naszym obecnym zbiorze te, o których pisaliśmy w poprzednich numerach (np.: Berthe Morisot, Edith Piaf, Sylvia Plath, Emily Dickinson), gdyż już wtedy staraliśmy się pokazać ich fenomen.
Wyobraźcie sobie, że wybór wcale nie jest łatwy. Wpływowych, zdolnych, twórczych kobiet świat naprawdę miał wiele. U nas zapoznacie się z bohaterkami mającymi wpływ na literaturę, malarstwo, modę, architekturę. Mamy nadzieję, że to pozwoli Wam na bliższe im się przyjrzenie. Może czytając nasze artykuły odkryjecie swoje idolki kultury?
Do numeru zaprosiliśmy pisarzy, którzy przyczynili się do poznania niektórych z nich tworząc swoje absolutnie genialne prace literackie. Wśród nich rozmowa z Księdzem Profesorem Witoldem Kaweckim, autorem licznych książek z zakresu sztuki Włoch czy też z Sylwią Zientek szukającą polskich artystek na emigracji. Wywiady, które przeprowadziliśmy pokażą Wam, ile jeszcze pozostało do odkrycia. Udowodnią, że świat sztuki to ogromny księgozbiór postaci zupełnie cudownych.
Nasi autorzy przeniosą Was do kobiecości zabarwionej sztuką. Zapraszam serdecznie do lektury SZTUKI ZAPISANEJ Kobiecy dotyk sztuki.
Magdalena Leszner-Skrzecz, redaktor naczelna SZTUKI ZAPISANEJ
1 Katy Hessel, Historia sztuki bez mężczyzn. Przełożyła Małgorzata Glasenapp. Wydawnictwo Marginesy 2024.
W numerze:
PIĘKNO UKRYTE W KSIĄŻKACH
Vivian Maier – niania, która z aparatem weszła w żywą tkankę miastaKarolina Bera
Mary Shelley i jej niezapomniany Frankenstein Weronika Skrzecz
Trzy artystki, trzy żony, trzy kobietyMagdalena Leszner-Skrzecz
Powrót wielkiej Tamary Karolina Bera
Peggy – życie i sztuka Urszula Gulbińska-Konopa
Hollywood i femme fatale Joanna Marcinkowska
Frida i Georgia – malarki skandalistki Joanna Marcinkowska
Catherine Dior – odważna i niepokonana Ewa Lees
Camille Claudel – tragiczna historia miłosna Magdalena Leszner-Skrzecz
Kiki de Montparnasse – nie tylko muza Urszula Gulbińska-Konopa
Colette i Didion - kobiety, które zmieniły oblicze literatury Magdalena Leszner-Skrzecz
Architektoniczne marzenie Zahy Hadid Ewa Lees
Kobieta jako dekoracja mebla Anna Ozaist-Przybyła
Ku światłu – szkic o Joannie Pollakównie Alicja Mazan-Mazurkiewicz
WYWIADY PRZY ESPRESSO
Z Księdzem Profesorem Witoldem Kaweckim, autorem książek o sztuce Włoch i Artemizji Gentileschi
Z Anną Świtajską, redaktor naczelną Wydawnictwa SMAK SŁOWA w refleksji nad książką „Dlaczego nie było wielkich artystek”
Z Sylwią Zientek, autorką bestsellerowych książek o polskich artystkach
Z Agnieszką Starbo, autorką książki „Masz na imię Camille”
MODA I SZTUKA
Kobiety, które znały smak sukcesu Magdalena Leszner-Skrzecz
PIĘKNO WYSTAW
Mistrzyni prostych brył i surowych powierzchni Marta Norenberg
10 PYTAŃ DO WYDAWNICTWA...
Arkady
Arkady
Gdy wielokrotnie z ust dzieci padało pytanie o to, czym się zajmuje, Vivian odpowiadała, że jest kimś w rodzaju szpiega. Takie słowa usłyszane od ich małomównej i skrytej w sobie niani zapewne budziły w nich wesołe rozbawienie. Chłopcy natomiast nie byli świadomi, jak bardzo te słowa były bliskie prawdzie o wyjątkowej fotografce Vivian Maier.
Nie rzucała się w oczy, tak jak przystało na dobrego szpiega. Jako wysoka, szczupła kobieta zawsze w eleganckim, ale skromnym ubraniu niepostrzeżenie przemykała po zatłoczonych ulicach Nowego Yorku. Jedynym wyróżniającym elementem mogącym na nią przykuć wzrok współprzechodniów był zawieszony na taśmie wokół szyi niepozorny aparat fotograficzny. To on służył do wypalania kliszy, która na zawsze zachowywała obrazy miast i ich mieszkańców, obecnie poruszające cały świat.
Niestety historia rozpoznawalności Vivian i jej zdjęć zaczęła się na chwilę przed zakończeniem się historii jej życia. W 2007 roku w Chicago pod windykacyjny młotek poszły na pozór nic niewarte kartonowe pudła wypełnione aż po brzegi tysiącami negatywów nieznanego autorstwa. W szczególny sposób zainteresowały one Johna Maloofa. Nabył on fotografie i następnie odkupił te wylicytowane wcześniej przez kogoś innego. Zafascynowany tajemniczymi pracami mężczyzna bezskutecznie poszukiwał informacji dotyczących niejakiej Vivian Maier, której nazwisko znalazł na jednej z kopert z kliszami. Brak wszelkich informacji o kobiecie został przerwany w 2009 roku, kiedy to w sieci pojawił się jej nekrolog. Dzięki niemu nabywca najpierw poznał o niej szczątkowe informacje, jak to, że pracowała jako niania dwóch braci Gensburg. Wiedza ta jednak nadal stanowiła kamień milowy dla dalszych poszukiwań Maloofa. Dotarł on do jej rodziny i odkupił od nich zalegające przedmioty po zmarłej. Jego zbiory wzbogaciły się wówczas o setki nowych kartonów niewywołanych filmów i szereg prywatnych przedmiotów Vivian - od listów i pamiętników, po kolekcjonowane przez lata bibeloty.
Po tym wydarzeniu rozpoczął współpracę z innym nabywcą prac fotografki - Jeffreyem Goldsteinem. Opracowali wspólnie obie kolekcje i podjęli się zintensyfikowanej promocji fotografii, tajemniczej jeszcze niani z aparatem. Szybko rosnąca w Internecie popularność prac Vivian przeniosła się i na tę w realu. Organizowano wystawę za wystawą. Każdej towarzyszyły liczne publikacje, wykłady i programy. Powstały także filmy o jej osobie pod tytułem Szukając Vivian Maier (2013). Zainteresowanie było ogromne, ale z czego ono właściwie wynikało?
Na ludziach mogło robić wrażenie obezwładniające uczucie wrażliwości autorki bijące z każdej odbitki. Głównym tematem jej twórczości był człowiek, jednak przez to, że był ukazywany w całej swojej skali szarości, nigdy nie został nośnikiem tej samej treści. Wysoka inteligencja formalna drzemiąca w uchwyconych kadrach otwiera nas na historie, które są teoretycznie wszystkim znane, ale po kontakcie z pracami zderzamy się z dotychczas nieuświadomionym odbieraniem świata w zbyt powierzchowny sposób. Zaczynamy czuć, że świat daje nam coś więcej do zaoferowania.
Maier otwiera nas na coś głębszego w sens. Pokazuje fascynującą ją ludzką naturę w przeróżnych barwach oraz kontrastach. Posługiwała się w tym celu skrajnymi w emocjach scenami – siniakami i ranami na ciele pobitych ludzi zaułkach Nowego Jorku, jak i niewinnymi spojrzeniami dzieci z brudnymi od zabawy policzkami. Upamiętniała wyjątkowe momenty. Czy była zawsze w odpowiednim miejscu oraz czasie? Ma się wrażenie, że była światkiem rodzenia się prawdy, lecz jest to tylko wrażenie, bo otwieramy się dzięki jej fotografiom. Tak naprawdę, była ona tylko spostrzegawczym obserwatorem tych samych modeli zachowań, na które i my codziennie patrzymy, ale ich nie widzimy. Vivian umiała wejść w żywą tkankę miasta z wyczuciem oraz ze sprawnością prawdziwego szpiega. Rezultatem tego są zdjęcia poruszające i uniwersalne dzięki swojej autentyczności.
W udokumentowanych na kliszy historiach wyraźnie dostrzegalna jest postać fotografki. Nie tylko poprzez wyrażoną, wyjątkową wrażliwość przenikającą fotografie, ale za sprawą wprowadzania w nie z mistrzowskim wyczuciem szczególnej cechy formalnej. Jest nią zarys sylwetki kobiety występujący w dominującej części zdjęć. Pojawia się jako odbicie fotografki w szklanych lub metalicznych elementach miejskiego krajobrazu lub pod postacią cienia pokrywającego fotografowane obiekty. Odpowiedź, dlaczego Vivian mogła korzystać właśnie z tego motywu, dostrzegam w niemieckiej mitologii. Oczywiście, francuskiego pochodzenia Amerykanka prawdopodobnie nie nawiązywała do niej świadomie - w fantastycznych podaniach widzę drogę do zrozumienia Maier. W kulturze niemieckiej cień człowieka symbolizuje jego sobowtóra. Podobieństwo z sobowtórem istnieje tylko na płaszczyźnie wizualnej, ponieważ często stanowi alter ego pierwowzoru, do którego osobowościowo jest przeciwieństwem. Vivian jako tajny agent wcielała się w przeróżne role - odgrywała alternatywne życie. Szarą plamą o konturze jej ciała subtelnie manifestowała, nie tyle co samą swoją obecność w zastanej scenie, ale bycie jej częścią. Jako “sobowtór” na zdjęciach realizowała życie, które odbiegało od tego rzeczywistego. Publicznie była zamknięta w swoim własnym, prywatnym świecie, w którym nie chciała, żeby ktokolwiek jej przeszkadzał. Być może Maier czuła się najlepiej w swoim towarzystwie i preferowała bycie kreatorką świata widzianego po odsłonięciu migawki aparatu? Miała nad nim całkowitą kontrolę i zapewnione psychiczne poczucia bezpieczeństwa. Niekiedy też zapożyczała swoje alter ego i podejmowała próby realizowania ich poza okiem obiektywu poprzez zakłamywanie prawdy o sobie.
Vivian powiedziała kiedyś urzędnikowi w sklepie fotograficznym Central Camera, że jest żydowską uchodźczynią z Francji z czasów wojny, a swoim wychowankom, że była szpiegiem. Miała wiele pseudonimów, jakby nie mogła być zawarta w jednym określeniu. Można by przypuszczać, że Vivian nie chciała tworzyć pełnego portretu siebie, ale raczej zwrócić uwagę na różne aspekty swojej osobowości. Nie jestem pewna, czy potrafimy w pełni zrozumieć to, co chciała przekazać Vivian Maier poprzez swoje autoportrety, a nawet, czy możliwe jest zarysowanie historii jej życia na podstawie tych obrazów? Patrzymy na jej wizerunki poszukując jakiejś ukrytej prawdy, ale prawda ta pozostaje nieuchwytna. Jej autoportrety wydają się pełne samotności, trudno jest nam ocenić jej perspektywę. Nie widać w nich emocji ani reakcji. Nigdy nie maluje się z partnerem, rzadko widać ją także z przyjaciółmi, czasami z dzieckiem. Jednakże siła charakteru Maier jawi się w jej spojrzeniu na świat. Jej autoportrety są pełne determinacji oaz paradoksalnie, mimo że była osobą prywatną, to właśnie one stanowią jej najbardziej przejmujące dzieła.
Na skutek wspomnianej, w pełni zasłużonej, rozpoznawalności Vivian wielu ludzi próbowało rozszyfrować jej postać. Z powodu dbania przez fotografkę o swoją prywatność, niewiele informacji o jej życiu było wiadome. Wielu nią zainteresowanych chciało opowiedzieć historię tajemniczej niani, która okazała się światowej klasy fotografką. Miłośnicy Maier wyjaśniali jej luki w biografii oraz motywacje domniemanego braku starań o rozwój swojej kariery, mylnie charakteryzowali Vivian jako osobę słabą i mało rezolutną o smutnym życiu. Z tymi stwierdzeniami nie zgadza się Ann Marks.
W swojej książce Niania, która zmieniła historię fotografii dowodzi, że życie fotografki wiodło się względnie dobrze, a jej samej nie brakowało nigdy odwagi, wytrwałości i siły, by walczyć o siebie oraz sprawiedliwość dla pokrzywdzonych. W publikacji szczegółowo opowiada w niej o życiu Maier. Bohaterka książki była szalenie niejednoznaczną, intrygującą kobietą o rzadkiej wrażliwości, dobrym wyczuciu estetyki, wytrwałości w rozpoczęciu życia na nowo i odcięciu się od trudów przeszłości w rodzinnym domu...
Ann Marks, Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii. Przełożyła
Tomasz Macios. Wydawnictwo Znak Literanova 2023.
Myśląc o Frankensteinie w głowie pojawia się popkulturowy obraz ponurego zamku i przerażającego potwora. W ciągu ostatnich dwóch stuleci sens oryginalnego dzieła zniknął gdzieś w odmętach ewolucji literatury i kina science fiction. Niestety celowo pomijamy pewne fakty, a o pewnych rzeczach po prostu nie chcemy pamiętać. Paradoksalnie niejako ze względu na ich sprzeczność z tym, co… pamiętamy.
Obecnie opowieść o potworze Frankensteina, podobnie jak sam tytuł (ang. Frankenstein; or The Modern Prometheus, pol. Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz) została znacznie skrócona. Frankenstein operuje obecnie bez drugiego członu zmniejszając w ten sposób znaczenie powieści. To uproszczenie ułatwia jednak jego dystrybucję we wszystkich aspektach kultury popularnej. Otrzymujemy gotową więc do przetworzenia historię ludzkiego scrapbooka nastawioną na szokujące elementy wizualne.
Pośród mnogości dziwnych adaptacji, szczególnie w obrębie modernistycznego kina młodzieżowego, trudno jest doszukać się pierwotnego znaczenia. Świat powieści wykreowany jest na poczuciu odrzucenia, wszechobecnej samotności. Kim jest jednak autor tego niezwykłego dzieła? Tutaj czeka na Was niespodzianka! Poszukujemy bowiem autorki - kobiety, młodej dziewczyny! Nie trzeba oczywiście znać biografii autorki, by zrozumieć powieść. Jednak trzeba znać powieść, by zrozumieć autorkę.
Mary Shelley była osobą wyjątkową nie tylko jako autorka książek, lecz także, a może przede wszystkim jako osoba prywatna. Choć często pisze się nad wyraz o ekstrawagancji artystów, to w tym przypadku nie jest to przesada. Mary Shelley urodziła się, by być skandalistką. Z góry było jej zapisane podium na kartach historii literatury. Jej matka, Mary Wollstonecraft to przecież jedna z pierwszych pisarek feministycznych. Kontrowersje wzbudziła już jej praca Wołanie o Prawa kobiet napisana w czasach, gdy ich edukacja, a także rola społeczna stanowiły temat kontrowersyjny. Zmarła zaledwie 10 dni po urodzeniu córki. Historia jednak zatoczyła koło. Mary córka zdawała się ucieleśniać intelektualną reinkarnację swojej matki.
Wraz z siostrą Fanny zostały pod opieką ojca - Williama Godwina, filozofa i radykała. O ile był on w stanie zadbać o intelekt swych dzieci, to absolutnie nie był zbyt zaangażowany emocjonalnie w ich rozwój oraz związek rodzicielski. Szybko ożenił się po raz drugi. Mary nigdy nie zbudowała zażyłej relacji z drugą żoną Godwina. Kontakt między Williamem a córką pogorszył się jeszcze bardziej, gdy Mary w wieku 14 lat spotkała Percy'ego Shelleya.
Dzieliło ich wiele. Pięcioletnia różnica wieku oraz stan cywilny (mężczyzna był już żonaty z Harriet Westbrook), nie przeszkodziło im jednak w uczuciu ani w kontynuacji romansu. Percy opuścił żonę, gdy ta była w ciąży z ich drugim dzieckiem. Pomimo to dopiero po jej samobójstwie, związek z Mary stał się oficjalny. Choć małżeństwo to budziło kontrowersje natury etycznej (ze względu na tragiczną śmierć Harriet), to nie można podważyć siły uczucia Mary. Kochała go do szaleństwa. Niestety nieszczęście spadło i na nią. Związek przerwała nagła śmierć poety w 1822 roku. Shelley utonął, a jego ciało znaleziono dopiero po ponad tygodniu. Pomimo kremacji ciała, Mary udało się zdobyć serce męża. Nosiła je odtąd zawsze przy sobie. Ostatecznie zawinęła je w rękopis jednego z wierszy Shelley’a Adonais.
Percy, choć czarująco rozkochiwał w sobie kobiety, nie był dobrym człowiekiem. Przyczyna jego śmierci staje się niejako sprawiedliwą pokutą. Jego pierwsza żona dobrowolnie utopiła się w jeziorze i ten sam los spotkał samego Shelley’ego kilka lat później, na wybrzeżu Włoch.
Wróćmy do naszej tytułowej powieści. Istnieje wiele interpretacji historii w niej zawartych. Niektórzy uważają, że Frankenstein odnosi się do samego potwora, co w pewnym sensie stanowi ironiczną karmę. Victor Frankenstein chcąc zapomnieć o upiorze, którego stworzył na zawsze przypisał mu swoje nazwisko. Genezy opowieści współczesnego Prometeusza można doszukiwać się w życiu Mary Shelley. Książka choć mylnie interpretowana jako straszny dreszczowiec opowiada tak naprawdę o odrzuceniu. Frankenstein tworzy świadomą istotę. Gdy tylko ona zaczyna czuć, myśleć, być, twórca pragnie się od niej odizolować. Czuje się przygnieciony swoimi wcześniejszymi decyzjami. Odrzuca odpowiedzialność, jaka przychodzi z faktu stworzenia.
Shelly wiedziała, do kogo to pisze. Wiedziała przede wszystkim, dlaczego to pisze. Zadedykowała powieść swojemu ojcu. Ich relacja nigdy nie była przecież idealna. Mary, głęboko zakochana w baronie Shelly, podjęła szybko decyzję o ucieczce do Francji, co ostatecznie spowodowało jeszcze większy regres w jej relacjach z ojcem. Narracja więc o odrzuconym stworzeniu nabiera przy tym nowego znaczenia. Ich bohaterowie służą jako krytyka własnej nieodpowiedzialności. Historia Prometeusza ukazana została w nowej perspektywie, gdzie głównym bohaterem nie jest twórca, ale stworzenie.
Mary Shelley miała niepełne 18 lat, gdy napisałaFrankensteina. Powieść ta była odpowiedzią na pytania młodej kobiety dotyczące poczucia własnej wartości oraz tożsamości, a także poszukiwaniem głębokich relacji z otoczeniem i ze światem. Choć swoją, kobiecą wersję mitu o Prometeuszu autorka napisała ponad 200 lat temu, to musimy przyznać, że nadal pozostaje ona aktualna.
Shelley stała się matką współczesnej kultury science fiction. Obecnie jest to gatunek zdominowany przez mężczyzn, ale nie powstałby bez udziału kobiet. Choć na przykład z literaturą tą kojarzą się pisarze jak Edgar Allan Poe czy Jules Verne to pamiętajmy, że w roku wydania Frankensteina Poe miał zaledwie 9 lat, a Verne nawet się jeszcze nie urodził.
Mary Shelley choć najbardziej jest znana z powieści o potworze, napisała również pierwsze dzieło o tematyce post-apokaliptycznej The Last Man. I choć książka z początku nie przyjęła się (zresztą podobnie jak Frankenstein), kilkadziesiąt lat później zyskała już aprobatę czytelników.
Ponad stulecie później historia niedocenianej kobiety powtórzyła się. O Lucille Ball rzadko wspomina się w kontekście science fiction. Aktorka znana jest przede wszystkim z filmów Twoje, moje, nasze oraz Kocham Lucy. Została jednak w 2020 roku uznana przez magazyn TIme za jedną z bardziej wpływowych kobiet XX wieku. Jako pierwsza stała się producentką filmową zakładając w 1950 roku własne studio telewizyjne Desilu Productions. To dzięki niej rozpoczęto prace nad produkcją seriali takich jak Star Trek i Mission: Impossible.
MaryShelley, choć niedoceniana, jak wiele kobiet w dziedzinach zdominowanych przez mężczyzn, stanowi fundament współczesnej kultury science fiction, a obecnie Lucille Ball dzielnie kontynuuje jej dziedzictwo.
Przede wszystkim były artystkami. To właśnie sztuka pozwalała im żyć w pełni. Związane jednocześnie z mężczyznami „złotymi obrączkami” miały przestrzeń dla siebie – i to ona stała się ich własnym oddechem.
Były żonami… swych wielkich mężów. Sprawili, że dziś wymieniani są w duetach, jakby połączeni niewidzialną tkanką, zawsze nierozłączni. Choć każda z nich osiągnęła w artystycznym świecie naprawdę wiele, to jednak życie w cieniu „tego wielkiego” ukształtowało sposób myślenia ówczesnego oraz przyszłego pokolenia. Ich prace odznaczały się innowacyjnością, doskonale wyważonymi formami, kolorami, pełną świadomością twórczą. Kobiety – artystki.
Sonia Delaunay, Lee Krasner, Elaine de Kooning. Trzy życiorysy, trzy walki o istnienie. Wydaje się, że miały szczęście, bo wyszły za mąż za artystów. Weszły w świat, o którym większość kobiet mogło marzyć. Jednak to tylko jedna strona medalu. Niekiedy okazywało się to trudną lekcją…
Sonia Delaunay
Gdy w 1885 roku w ubogiej wiosce w Ukrainie przyszła na świat Sara Stern nikt nie mógł przypuszczać, że za kilkadziesiąt lat samo paryskie Musée du Louvre zorganizuje wystawę jej prac. Z dzieciństwa pamiętała przeprowadzkę do bogatszej rodziny, która zapewnić miała jej lepsze warunki życia. Dnie wypełnione wówczas nauką języków obcych (co już w przyszłości otworzy wiele drzwi), podróżami oraz poznawaniem dzieł sztuki europejskiej kształtowały jej charakter od najmłodszych lat. Wujostwo z Sankt Petersburga (które ją adoptowało) zapewniło młodziutkiej Sarze kontakt ze sztuką. Podobno podczas jednej takiej wyprawy do Berlina poznała samego Maxa Liebermana, który podarował jej… pudełko farb. Może to przypadek? A może legenda owianą aurą tajemniczości? Nie ulega jednak wątpliwości, że jest w tym wydarzeniu jakiś głębszy znak. Już bowiem w wieku dwudziestu lat zawitała do Paryża – mekki artystów.
Sonia (imię zmienione już w dokumentach) doskonale czuła się wśród wielonarodowościowej grupy, którą łączyła sztuka. To przecież czasy Picassa, Rousseau, rodzącego się modernizmu. Obracała się wtedy w tych twórczych kręgach, karmiła się powietrzem paryskim oraz cieszyła wolnością. Malowała. Jej pierwszy poważny obraz Philomène to postać kobiety w ognistych barwach z czarnym konturem. Istny fowizm. Chwilę później mamy Nagą kobietę w żółci (fr. Nu jaune), o której Robert Delaunay napisał: Jak wszyscy artyści czy poeci Orientu posiada kolor w stanie atawistycznym.1
W 1908 roku w galerii swego męża Wilhelma Uhde (był to raczej związek formalny, a nie uczuciowy) Sonia doczekała się pierwszej wystawy swych prac. Tam także poznała malarza, który ujął ją swoimi żywymi pracami.
Artysta Robert Delaunay zafascynowany był nowymi technologiami, rozwijającym się przemysłem, co starał się przekładać na swe płótna. Czystość koloru i geometria, rytm barw oraz ruch dwuwymiarowej płaszczyzny. Jego cykl Wieża Eiffla (fr. La Tour Eiffel) czy też Miasto (fr. La Ville) weszły już w nowy styl sztuki. Orfizm (słowo stworzone przez Guillaume’a Apollinaire’a odnoszące się do mitu o Orfeuszu) miało stać się znakiem rozpoznawczym Roberta.
Miłość między nim a Sonią szybko przerodziła się w małżeństwo. Ona przejęła od niego kolor, on odwagę. Artystka szybko stworzyła cały swój świat, w którym barwy i geometria miały odgrywać główną rolę. Swoje twórcze rozwiązania przenosiła nie tylko na płótno. Z jej pracowni wychodziły tkaniny, stroje, kolaże, meble, ceramika, dekoracje, kostiumy teatralne, scenografia. Płodność jej sztuki była wręcz niewyobrażalna. Jedna z największych jej prac to dwumetrowa (w momencie całkowitego rozłożenia) książka (tak) stworzona wspólnie z poetą Blaise Cendrarsa La Prose du Transsibérien et de la Petite Jehanne de France z roku 1913 (obecnie w MOMA).
Co ważne należała naprawdę do tych szczęśliwych kobiet, które mogły się rozwijać oraz tworzyć u boku męża. Robert ją szczerze wspierał. Nawzajem się uzupełniali. Stała się kobietą, o której mówiono w całej Francji i nie tylko. W Stanach Zjednoczonych znalazła grono odbiorców.
Zapraszano ją na wykłady w Europie (m.in. na Sorbonę), magazyny prosiły o jej teksty, a galerie o nowe dzieła. Z czasem została nawet odznaczona orderem Legii Honorowej przez samego prezydenta George’a Pompidou – orędownika sztuki nowoczesnej. Sonia działała. Zwolniła tylko na chwilę. Po śmierci Roberta (w 1941 roku) odeszła od swojej sztuki, by upamiętnić męża. Pisała o nim, organizowała retrospektywne wystawy.
Przez 31 lat tworzyli zgrane i dopełniające się małżeństwo. Doczekali się syna Charles’a (znawca jazzu, pisarz, założyciel Hot Club de France, zmarł w 1988). Para Delaunay była razem. Małżeństwo w niczym jej nie przeszkadzało. Narodziny dziecka nie zwolniły i nie zahamowały jej twórczości. Wręcz przeciwnie – cała trójka dopełniała się. Jak sama mówiła: Wszystko jest uczuciem, wszystko jest prawdą. Kolor daje mi radość. I właśnie ten kolor wypełnił życie…
Lee Krasner
Nie była tylko żoną Jacksona Pollocka – tak, tego giganta malarstwa ekspresjonizmu abstrakcyjnego. To ona go stworzyła, naprowadziła na odpowiednie tory sztuki, by osiągnął szczyt. Dla Lee jednak nie znalazło się wcześniej miejsca w magazynie LIFE, jak było w przypadku Pollocka (sierpień 1949). Długo nie mogła się wybić z bycia żoną. I choć to ona go wspierała, a jej miłość oraz znajomość środowiska odbiorców sztuki i krytyków sztuki wyznaczyły kierunek rozwoju, w którym podążał to przez długi czas pozostała tylko nią - towarzyszką, nie pełnoprawną artystką.
Podobnie jak Sonia, rodzina Lee (oryginalnie Lena Krassner) wywodziła się z terenów dzisiejszej Ukrainy. Rosyjsko - żydowscy imigranci przybyli do Nowego Jorku w poszukiwaniu lepszego, bezpieczniejszego życia. Ten rodzący się wówczas amerykański świat stał się dla nich odkryciem. Młodziutka dziewczynka otrzymała tutaj kontakt ze sztuką, jakiego we wschodniej Europie nie mogłaby doświadczyć. Matka od najwcześniejszych lat zabierała ją na wystawy do nowojorskich galerii i muzeów. Poznawała malarstwo, rzeźbę, nowe kierunki. Chłonęła to wszystko pełnym sercem. Miała tworzyć – to było jej zadanie. Rozpoczęła naukę w Washington Irving High School, później przeszła do Women's Art School of Cooper Union, by zakończyć w National Academy of Design.
Początkowe autoportrety to doskonałe przykłady jej operowania światłem, kolorem, bryłą. Ale to dopiero początek. Czerpała z Matisse’a i Cézanne’a. Na jej licznych płótnach przedmioty nabierały kształtów francuskich mistrzów. Uproszczone formy, pociągnięcia pędzla całkiem niczym jak w określony rytm na pięciolinii. W latach trzydziestych dołączyła do Works Progress Administration's Federal Art Project pracując przy tworzeniu murali. Już wtedy w jej pracach zaczęła dominować zabawa kształtami i barwami. Dalej podążając tą drogą twórczą, dołączyła do American Abstract Artists. Zaprzyjaźniła się wtedy z młodymi „nazwiskami”, które za chwilę osiągnąć miały wiele: Willem de Kooning, Clyfford Still, Mark Rothko, Barnett Newman oraz Jackson Pollock.
Ona tworzyła. Kubizm, który podziwiała zaczął przybierać formę manii. Jej geometryczne doświadczenia powodowały liczne frustracje. Nie wiedziała, co i jak może jeszcze w tej materii tworzyć, by osiągnąć doskonałość. Wiele prac z tego okresu zniszczyła.
W 1941 roku w McMillen Gallery na wystawie American and French Painting została wyróżniona będąc jedyną kobietą. Tam zwróciła uwagę na twórczość Jacksona Pollock’a. Może właśnie pod jego wpływem zaczęła eksperymentować ze swoją sztuką? Powoli odchodziła od geometrii i figuratywności na rzecz abstrakcji. Szukała swojej nowej drogi. Jednak nadszedł moment, w którym odłożyła pędzle (nigdy nie na zawsze). Została doradczynią, mecenasem, muzą swego męża - Jacksona. Chciała, by to on sięgnął po laury. Doradzała mu artystycznie oraz kierowała do odpowiednich ludzi, nawet kosztem swego szczęścia (Pollock nie należał do wiernych mężów, zdradzał ją wielokrotnie, między innymi z Peggy Gughenheim, której artystka osobiście bardzo nie lubiła). Ale to dzięki jej wstawiennictwu i finansowaniu mogli pozwolić sobie na zakup domu w Springs East Hampton na Long Island. Miała być to ich oaza domowego ogniska i sztuki. Chcieli tworzyć oraz czerpać z natury. Pracować i cieszyć się otaczającym światem. Lee malowała w swojej pracowni, on w ich przydomowej szopie. Powstał wówczas jej cykl Little Image, które stały się częścią wystawy w Betty Parsons Gallery na Manhattanie w Nowym Jorku. Dlaczego jednak prace nie zyskały pochlebnych opinii? Czy jednak stojący nad nią Pollock nie pochłonął jej? Krytycy widzieli w niej żonę, która próbuje swoich sił w malarstwie. Nie zauważyli, że dawno już narodziła się Lee Krasner – malarka. Zwątpienie i gorycz porażki położył cień na ich związek. Lee przecież kochała Jacksona, a on wielbił ją. Razem tworzyli małżeństwo doskonałe. Do czasu…