Sztuka kochania - Owidiusz - ebook + audiobook + książka

Sztuka kochania ebook i audiobook

Owidiusz

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Słynny frywolny poemat erotyczny, przełożony swobodnie i bardzo dowcipnie na język polski przez Juliana Ejsmonda, z błyskotliwym wstępem profesora filologii klasycznej Mikołaja Szymańskiego. Zarówno forma, jak i daleka od moralizatorstwa treść tej poezji ściągnęła na autora niełaskę cesarza Augusta, który być może właśnie z jej powodu skazał Owidiusza na wygnanie. Dziś, po upływie dwóch tysięcy lat, po rewolucji seksualnej lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, poemat nadal zachwyca swobodą podejścia do tematu, pięknem języka i radością życia, jaka z niego bije. Całość ilustrowana reprodukcjami antycznej sztuki erotycznej i nawiązującego do niej malarstwa późniejszych epok.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 7 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
3,9 (151 ocen)
49
62
22
16
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FranciszekBranica12

Dobrze spędzony czas

klasyczek
10
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Rady aktualne. Bardzo ciekawa.
00
Kotki1

Nie oderwiesz się od lektury

książki nie należy odbierać dosłownie. dobra przedmowa.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Ars aman­di

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: An­drzej Ba­rec­ki

Na okład­ce sce­na z ce­ra­mi­ki grec­kiej

Ko­rek­ta: Ma­ciej By­li­niak

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Iskry, War­sza­wa 2006

Wy­da­nie I

ISBN 978-83-244-0305-9

Wy­daw­nic­two Iskry ul. Smol­na 11, 00-375 War­sza­wa

tel./faks (0-22) 827-94-15

e-mail:[email protected]

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

WSTĘP

Trzy sio­stry

Wy­gna­ny nad Mo­rze Czar­ne Owi­diusz na­pi­sał zbiór ele­gii Tri­stia (Żale). Ich pierw­szą księ­gę otwie­ra utwór, w któ­rym po­eta daje swo­jej książ­ce in­struk­cje, wy­sy­ła­jąc ją do Rzy­mu:

Gdy w moim znaj­dziesz się domu,

za­miesz­kasz w skrzy­ni z książ­ka­mi.

Tam uj­rzysz sióstr swo­ich sze­reg

stwo­rzo­nych w tru­dzie tym sa­mym.

Resz­ta ty­tu­łem się chlu­bi,

na czo­le mia­no swe nosi.

Trzy tyl­ko z dala od in­nych

kry­ją się w ką­cie w ciem­no­ści.

Tak też – wie każ­dy to do­brze –

ko­chan­kom każą kryć mi­łość.

Ty ich uni­kaj lub zgań je,

gdy­by ci mę­stwa star­czy­ło.

Śmia­ło im w oczy wy­gar­nij:

– Jak Edyp albo Te­le­gon1,

każ­da z was, sio­stry, do zgu­by

ojca przy­wio­dła wła­sne­go!

A przede wszyst­kim pa­mię­taj:

je­że­li je­stem ci miły,

żad­nej z nich nie waż się ko­chać,

choć­by cię tego uczy­ły!2

Trzy sio­stry, o któ­rych tu mowa, to oczy­wi­ście trzy księ­gi Sztu­ki ko­cha­nia. Zwróć­my uwa­gę na dwo­isty sto­su­nek Owi­diu­sza do tego po­ema­tu. Niby po­tę­pia go jako przy­czy­nę swe­go wy­gna­nia, ale za­ra­zem nie bez dumy pod­kre­śla jego po­pu­lar­ność („wie każ­dy to do­brze”). Su­ge­ru­je, że na­wet jego ty­tuł po­wi­nien ulec za­po­mnie­niu, lecz jed­no­cze­śnie in­for­mu­je czy­tel­ni­ka, ile utwór ma ksiąg i co jest jego te­ma­tem. Po­stę­pu­je więc tro­chę tak, jak au­tor sław­nej – choć wąt­pię, czy praw­dzi­wej – przed­wo­jen­nej no­tat­ki w ga­ze­cie (przy­ta­cza ją gdzieś chy­ba Sło­nim­ski): „Kie­dy wresz­cie wła­dze mia­sta zli­kwi­du­ją dom scha­dzek na uli­cy Ko­ściusz­ki 53 miesz­ka­nia 17, w ofi­cy­nie, dzwo­nić trzy razy?!”. Wi­dać, że w grun­cie rze­czy nie wsty­dzi się Sztu­ki ko­cha­nia i pra­gnie, by ją nadal czy­ta­no.

Mimo że jesz­cze nie­daw­no po­emat ucho­dził w po­tocz­nym mnie­ma­niu za bli­ski por­no­gra­fii, a wie­le po­ko­leń li­ce­ali­stów czy­ta­ło go z wy­pie­ka­mi na twa­rzy jak dziś „Hu­stle­ra”, to opi­nia ta nie od­po­wia­da praw­dzie. O sa­mym ak­cie sek­su­al­nym mówi au­tor nie­wie­le i oględ­nie, sku­pia­jąc się na tym, jak zdo­być i utrzy­mać przy so­bie uko­cha­ną lub uko­cha­ne­go. Ale wła­śnie jako pod­ręcz­nik uwo­dze­nia utwór ścią­gnął na Owi­diu­sza gniew Au­gu­sta, któ­ry za­rzu­cał po­ecie, że pro­pa­gu­je cu­dzo­łó­stwo. Przed tym za­rzu­tem bro­ni się Owi­diusz w dru­giej księ­dze Tri­stiów, twier­dząc, że dziew­czę­ta i ko­bie­ty, o któ­rych mowa w Sztu­ce ko­cha­nia, to nie pan­ny z do­brych do­mów i ma­tro­ny, lecz wy­łącz­nie he­te­ry3. Po­dob­ne za­strze­że­nie moż­na zna­leźć w sa­mym po­ema­cie:

Ko­bie­tom za­męż­nym pra­wo

nie­wier­no­ści wszel­kiej wzbra­nia4.

Trud­no jed­nak uwie­rzyć w szcze­rość za­pew­nień, że po­eta nie prze­wi­dy­wał użyt­ku, jaki z jego rad może zro­bić szu­ka­ją­ca przy­gód mę­żat­ka. W każ­dym ra­zie nie prze­ko­na­ły one obu­rzo­ne­go wład­cy.

Oczy po­ety

Owi­diusz mimo wie­lo­let­nich sta­rań nie wró­cił z wy­gna­nia. Współ­czu­jąc mu, mo­że­my za­ra­zem się cie­szyć, że nie­ła­ska ce­sa­rza nie uni­ce­stwi­ła dzie­ła, któ­re było jej przy­czy­ną, a ra­czej jed­ną z przy­czyn (o inne jesz­cze dzi­siaj spie­ra­ją się ucze­ni). Dzię­ki temu za­cho­wał się utwór, w któ­rym szcze­gól­nie wi­dać ty­po­wą dla au­to­ra lek­kość i wy­twor­ność sty­lu, dow­cip i po­god­ny na­strój. Ce­chy te ko­ja­rzą się tak­że z cha­rak­te­ry­sty­ką Ju­lia­na Ej­smon­da, któ­rą za­mie­ścił we wstę­pie do po­śmiert­nie wy­da­ne­go zbio­ru jego ba­jek Jó­zef Ujej­ski, uczo­ny zna­ny przede wszyst­kim z ba­dań nad twór­czo­ścią pol­skich ro­man­ty­ków. Jesz­cze nie spo­tka­łem pro­fe­so­ra uni­wer­sy­te­tu, któ­ry by pi­sał o ja­kimś au­to­rze tak cie­pło i z ta­kim oso­bi­stym za­an­ga­żo­wa­niem:

„Któż by go nie pa­mię­tał cho­ciaż­by z fo­to­gra­fii, co – po­waż­na czy uśmiech­nię­ta – za­wsze przy­cią­ga­ła ku jego twa­rzy ludz­kie sym­pa­tie i, choć nie ko­lo­ro­wa, mó­wi­ła każ­de­mu, że te oczy – tro­chę fi­glar­ne i tro­chę za­du­ma­ne, żar­to­bli­we i jak­by tkli­we za­ra­zem – że te oczy mu­sia­ły być nie­bie­skie? A kto pa­trzył w nie (cho­ciaż­by na fo­to­gra­fii) i czy­tał jego po­ezje, ten chy­ba nie mógł nie czuć, że te oczy i ta po­ezja dziw­nie do sie­bie pa­su­ją, że oczy nie­mo wy­ra­ża­ją to samo nie­le­d­wie, co «róż­ny­mi gło­sy» i sło­wa­mi w rytm i rym uję­ty­mi wy­po­wia­da­ją utwo­ry”5.

My­śli­wy i baj­ko­pi­sarz

Ju­lian Ej­smond (1892-1930) był sy­nem ma­la­rza Fran­cisz­ka Ej­smon­da, zna­ne­go przede wszyst­kim z ob­ra­zów przed­sta­wia­ją­cych ży­cie chło­pów. Odzie­dzi­czył imię po swym dziad­ku po ką­dzie­li, Ju­lia­nie Wie­niaw­skim, na­czel­ni­ku po­wia­tu pod­czas po­wsta­nia stycz­nio­we­go oraz au­to­rze wspo­mnień, ko­me­dii i szki­ców hu­mo­ry­stycz­no-oby­cza­jo­wych wy­da­wa­nych pod pseu­do­ni­mem Jor­dan. Dzia­dek był bra­tem sław­ne­go skrzyp­ka i kom­po­zy­to­ra Hen­ry­ka Wie­niaw­skie­go. Do tych tra­dy­cji ro­dzin­nych, któ­re mo­gły ukształ­to­wać tłu­ma­cza Sztu­ki ko­cha­nia, do­łą­cza­ła się at­mos­fe­ra domu jego ro­dzi­ców. Jak pi­sze To­masz Jo­deł­ka: „W domu Ej­smon­dów w War­sza­wie przy pla­cu Trzech Krzy­ży spo­ty­ka­li się przez wie­le lat pi­sa­rze i ar­ty­ści, żeby wy­mie­nić tyl­ko Sien­kie­wi­cza i Weys­sen­hof­fa, Pa­de­rew­skie­go, Wy­czół­kow­skie­go i Fa­ła­ta”6.

Krót­kie – prze­rwa­ne wy­pad­kiem sa­mo­cho­do­wym – ży­cie Ju­lia­na Ej­smon­da wy­peł­nia­ła dzia­łal­ność w roz­ma­itych, dość od­le­głych od sie­bie dzie­dzi­nach7. Jed­ną z naj­waż­niej­szych dla nie­go sa­me­go było nie­wąt­pli­wie my­śli­stwo. Był re­fe­ren­tem ło­wiec­kim w Mi­ni­ster­stwie Rol­nic­twa, re­dak­to­rem „Prze­glą­du My­śliw­skie­go” i wy­cho­dzą­ce­go dziś jesz­cze „Łow­cy Pol­skie­go”, au­to­rem ka­len­da­rzy my­śliw­skich i ta­kich ksią­żek, jak Wspo­mnie­nia my­śliw­skie, Wiel­kie łowy kró­lów pol­skich, Za­bo­bo­ny my­śliw­skie, Skar­biec my­śli­we­go i Moje przy­go­dy ło­wiec­kie, a na­wet opra­co­wa­nia na­uko­we­go Ryś w dzi­siej­szej Pol­sce i wstę­pu do książ­ki Cie­trzew. Gdy za­tem czy­ta­my w Sztu­ce ko­cha­nia:

My­śli­wiec wie, kędy w si­dła

szyb­kie­go je­le­nia zło­wi,

wie, gdzie moż­na sta­wić czo­ło

okrut­ne­mu odyń­co­wi8,

mo­że­my za­ło­żyć, że tłu­macz zna się na tych spra­wach le­piej od au­to­ra.

Dru­gą pa­sją Ej­smon­da było pi­sa­nie ba­jek i in­nych utwo­rów dla dzie­ci. Znaj­du­je­my więc w spi­sie jego dzieł ta­kie ty­tu­ły, jak Baśń o ziem­nych lud­kach, Opo­wieść o Jan­ku Ko­mi­niar­czy­ku i dy­mią­cym pie­cu Kró­la Sta­sia, Przy­go­dy wie­wió­recz­ki czyBaj­ka o ro­ze­śmia­nym Staś­ku. Był rów­nież au­to­rem Klechd pol­skich, An­to­lo­gii baj­ki pol­skiej i zbio­ru ba­śni róż­nych lu­dów Za­cza­ro­wa­ne zwier­cia­dło. Nie­któ­re jego książ­ki, jak moż­na są­dzić na pod­sta­wie ty­tu­łów, da­dzą się za­li­czyć za­rów­no do li­te­ra­tu­ry ło­wiec­kiej, jak i dzie­cię­cej: Ja­nek w pusz­czy i Mali my­śli­wi.

Mi­łość ziem­ska i nie­biań­ska

Naj­bar­dziej jed­nak in­te­re­su­je nas Ej­smond jako tłu­macz po­ezji ła­ciń­skiej. Oprócz Sztu­ki ko­cha­nia, wy­da­nej po raz pierw­szy w roku 1921, ogło­sił zbiór wier­szy Pe­tro­niu­sza pod ty­tu­łem Pie­śni mi­ło­sne. Ty­tuł ten może nie w peł­ni od­da­je róż­no­rod­ność za­war­tych w to­mie utwo­rów, ale po­niż­szy wiersz nie tyl­ko do­ty­czy mi­ło­ści, lecz rów­nież za­wie­ra po­ucze­nia po­dob­ne do Owi­diu­szo­wych:

Praw­dzi­wa roz­kosz nie jest w na­mięt­no­ściach śle­pych.

Złą­cze­nie się dwóch istot bywa na­zbyt krót­kiem,

aże­by w nim mógł szczę­ścia ja­śnieć cały prze­pych.

Pła­ci­my go zbyt pręd­ko ża­ło­ścią i smut­kiem.

Szyb­ko mi­ja­ją żą­dzy lu­bież­ne po­ry­wy…

Naj­wyż­sze szczę­ście wów­czas w du­szy nam za­go­ści,

gdy w piesz­czo­tach szu­ka­jąc roz­ko­szy praw­dzi­wej

„słod­ki wstęp” prze­dłu­ży­my… do nie­skoń­czo­no­ści…9

Ze Sztu­ką ko­cha­nia mógł­by się też ko­muś ko­ja­rzyć inny prze­ło­żo­ny przez Ej­smon­da ła­ciń­ski utwór, któ­ry za­czy­na się sło­wa­mi:

Ko­chay­my… W pier­siach ser­ca nie mamy z ka­mie­nia…

a koń­czy dwu­wier­szem:

Ko­chay­my… A kto ko­chać z nas nie może ni­nie,

ten iest ży­cia nie­go­dzien, ten niech mar­nie zgi­nie.

Po­zo­ry jed­nak mylą. Jest to bo­wiem wiersz z tomu Tę­sk­no­ta do oj­czy­zny błę­kit­nej, za­wie­ra­ją­ce­go prze­kład wy­bra­nych utwo­rów XVII-wiecz­ne­go je­zu­ity Ma­cie­ja Ka­zi­mie­rza Sar­biew­skie­go, świa­to­wej sła­wy po­ety pi­szą­ce­go po ła­ci­nie. Oto ty­tuł wier­sza i jego pierw­sza stro­fa:

O DZIE­CIĄT­KU JE­ZUS NA ŁO­NIE MA­RYI

Ko­chay­my… W pier­siach ser­ca nie mamy

z ka­mie­nia…

Oto pa­cho­lę, któ­re świę­tość opro­mie­nia,

wy­cią­ga ku nam swo­ie bie­lu­sie rą­czy­ny.

Ko­góż nie wzru­szy słod­ka piesz­czo­ta dzie­ci­ny?10

Mi­łość, o któ­rej tu mowa, i mi­łost­ki z he­te­ra­mi to do­słow­nie nie­bo i zie­mia. A jed­nak trud­no się oprzeć wra­że­niu, że wy­bie­ra­jąc ten utwór do tłu­ma­cze­nia, Ej­smond kie­ro­wał się – choć­by pod­świa­do­mie – brzmie­niem jego po­cząt­ku i koń­ca przy­wo­dzą­cym na myśl Sztu­kę ko­cha­nia.

Jesz­cze przed Owi­diu­szem i Sar­biew­skim Ej­smond prze­ło­żył ła­ciń­skie wier­sze Ko­cha­now­skie­go11. Prze­kład ten spo­tkał się z bar­dzo życz­li­wym przy­ję­ciem, cze­go do­wo­dzi na­gro­da li­te­rac­ka Mi­ni­ster­stwa Kul­tu­ry i Sztu­ki oraz dwa wzno­wie­nia12. Za­in­te­re­so­wa­nie tłu­ma­cza po­ezją pol­sko-ła­ciń­ską skła­nia­ło go do dal­szych pla­nów. „Po Ko­cha­now­skim i po re­li­gij­nych pie­śniach Sar­biew­skie­go – mó­wił w wy­wia­dzie dla «Wia­do­mo­ści Li­te­rac­kich» – pra­gnę przy­stą­pić do dzieł Ja­nic­kie­go i in­nych po­etów pol­skich, któ­rzy pi­sa­li po ła­ci­nie”13. Szko­da, że nie speł­nił tej obiet­ni­cy. Zwłasz­cza Kle­mens Ja­nic­ki, pol­ski na­stęp­ca Owi­diu­sza, zna­la­zł­by w Ej­smon­dzie kon­ge­nial­ne­go tłu­ma­cza.

Sta­re, pro­ste nuty

W cy­to­wa­nych wy­żej prze­kła­dach utwo­rów Pe­tro­niu­sza i Sar­biew­skie­go daje się do­strzec więk­sza kunsz­tow­ność sty­lu niż w tłu­ma­cze­niu Sztu­ki ko­cha­nia. Trzy­na­sto­zgło­sko­wiec zmu­sza do