Sztuka dawania prezentów - Anna Szczęsna - ebook + książka

Sztuka dawania prezentów ebook

Anna Szczęsna

4,1

Opis

Boże Narodzenie spędzone w ogromnym domu z bali, tuż nad brzegiem jeziora... Kto by przypuszczał! A wszystko za sprawą tajemniczego listu od babci, który Amelia otrzymuje pewnego grudniowego popołudnia.

Na prośbę owdowiałej babki cała rodzina przyjeżdża do otoczonego malowniczym lasem drewnianego domu, by wspólnie spędzić święta i sylwestrową noc. Odcięci od świata i skazani na swoje towarzystwo, początkowo sceptycznie odnoszą się do pomysłu nestorki rodu, traktując go jako fanaberię starszej, samotnej kobiety. Skłócone od lat siostry nie mogą nawiązać nici porozumienia, a atmosfera gęstnieje niemal z godziny na godzinę.

Tymczasem Lucyna dopina na ostatni guzik świąteczne przygotowania, zastanawiając się, jak wyjawić zebranym w domu nad jeziorem najbliższym wstydliwy sekret jej zmarłego męża. Chce, aby skonfliktowane córki wreszcie się pogodziły i zrozumiały, że największą wartością jest rodzina. Najwyższy czas pogodzić się ze stratą, oczyścić atmosferę i rozprawić się ze wszystkimi mrocznymi tajemnicami.

Po drugiej stronie jeziora, w zaniedbanej chatce mieszka mężczyzna, który od wielu lat żyje sam, nie mogąc pogodzić się z przedwczesną śmiercią ukochanej żony. Za jedynego towarzysza ma psa Barona. W chwili, w której zostaje zatrudniony do opieki nad domem z bali i przygotowania wszystkiego na przyjazd córek pani Lucyny z dziećmi, losy samotnego mężczyzny ściśle splatają się z losem starszej pani.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 371

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (331 ocen)
131
124
53
21
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

książka bardzo ciekawa....
00
agunia1981

Nie oderwiesz się od lektury

wzrusza
00

Popularność




Rozdział 1

List

Wsunęła pełną blachę do piekarnika i wyprostowała się z cichym jękiem. Bolały ją plecy od wielogodzinnego pochylania się nad stołem, ale i tak była zadowolona z efektów swojej pracy. Mała kuchnia z ogromnym stołem rozświetlona jedną lampą z szerokim kloszem parowała od ciepła i oszałamiała zapachami cynamonu, goździków i pomarańczy.

Wielki gar bigosu stygł na balkonie. Pierogi mroziły się w szufladach zamrażalnika. Z wiekowego radia stojącego na parapecie dobiegał utwór It’s Cold Outside śpiewany przez Lady Gagę i jakiegoś aktora, którego nazwiska Amelia nawet nie próbowała sobie przypomnieć. Stół i blaty kuchenne były obsypane mąką niczym śniegiem, a w zlewie piętrzyła się sterta naczyń udająca wieżę Babel. Zegar wskazywał prawie północ, gdy ostatnia partia słodkości rumieniła się w piekarniku. Mogła wreszcie sprzątnąć, chociaż pobieżnie, i przygotować się do spania. Wychodząc z kuchni, minęła kalendarz, na którym czerwieniła się wyraźnie podkreślona mazakiem data. Zostało niewiele czasu do Wigilii. Nie mogła się doczekać. Chyba nie było na świecie drugiej takiej wariatki jak ona. Kochała Boże Narodzenie miłością bezkrytyczną i uważała je za najważniejszy czas w całym roku. Już od początku grudnia jej mieszkanie przypominało pracownię Świętego Mikołaja. Właściwie zaczynała dużo wcześniej. Miała specjalny notes, w którym zapisywała pomysły na prezenty dla wszystkich. Rodziny, przyjaciół, dzieciaków. Zachowywała czujność przez cały rok. Podczas rozmowy często padały deklaracje: „och, jakbym chciała”, albo: „uwielbiam”, lub: „przydałoby mi się”. Amelia starała się zapamiętać, co kogo może uszczęśliwić, potem zapisywała pomysły i zwykle jej prezenty okazywały się trafione, co bardzo ją cieszyło. Bardziej niż podarki, które sama dostawała. Nie chodziło o to, żeby prezenty były kosztowne. Sztuką było wybrać tę jedną rzecz, na której obdarowanemu naprawdę zależało, nawet jeśli wcześniej nie do końca sobie to uświadamiał.

Kiedy wyłączyła piekarnik i wyjęła ostatnie partie wypieków, zdjęła czerwony fartuch w gwiazdki i przeszła do łazienki. Każdy mięsień wypominał jej bólem, że właśnie skończył się bardzo pracowity, ale i owocny dzień.

Gotowa do snu, wykąpana, nakremowana i nabalsamowana, sięgnęła po komórkę. Chciała sprawdzić, czy nazajutrz nie obudzi jej budzik. Zwykle brała urlop na czas przygotowań do świąt, poza tym następnego dnia była sobota. Zaskoczona zobaczyła kilka nieodebranych połączeń. Poprawiła pasek od szlafroka i usiadła na łóżku. To jej kuzyn Dawid bezskutecznie próbował się z nią skontaktować. Pochłonięta bez reszty gotowaniem i pieczeniem, nie słyszała telefonu zostawionego w pokoju. Niepewnie sprawdziła, która jest godzina. Zawahała się. Było dość późno, ale z obawą pomyślała, że coś mogło się stać.

Zdecydowała się wysłać wiadomość:

Śpisz? Jeśli nie, zadzwoń.

Nie zdążyła odłożyć telefonu, gdy ten się rozdzwonił.

– Cześć, błagam, tylko nie mów, że coś się stało. Uff, to dobrze. Serce mi na chwilę stanęło. Nie, nie, u mnie wszystko w porządku. Byłam w kuchni, grało radio, a komórka leżała w sypialni. Nic nie słyszałam. Nieeee, nie zaglądałam dzisiaj do skrzynki pocztowej. Kurczę, już jestem w piżamie. Że co?! No, ale zdradź coś, cokolwiek. Nic nie rozumiem. No dobra, w porządku, zadzwonię do ciebie jutro. Z samego rana. W porządku, dziękuję. Dobranoc.

Za oknem panowała nieprzenikniona ciemność. W mieszkaniu rozlegało się jedynie tykanie zegara. Owinęła się szczelniej miękkim szlafrokiem, głębiej wsunęła puchate kapcie i przekręciła klucz w zamku. Dyskretnie wyjrzała na klatkę schodową. Smuga światła z oświetlonego przedpokoju przedzieliła posadzkę na pół. Amelia wzięła głęboki oddech i na palcach pomknęła dwa piętra niżej, ściskając w ręku klucz do skrzynki. Starała się do niej dostać jak najciszej. Wyjęła delikatnie plik reklam i kilka kopert. Pewnie kartki z życzeniami, ale jedna odróżniała się od pozostałych, była wyczuwalnie grubsza. Wsunęła, co się dało, do kieszeni, resztę pod pachę i ruszyła w drogę powrotną, pokonując po dwa stopnie na raz. W domu rzuciła się na łóżko i zaczęła z ciekawością rozdzierać koperty. Tak, jak się spodziewała. Kartka od cioci ze strony taty, od przyjaciółki, która się wyprowadziła jakiś czas temu, pocztówka od kuzynki, siostry Dawida, rachunek za gaz i ta najważniejsza koperta, o której wspomniał Dawid.

Babcia Lucyna miała piękne pismo. Amelii kojarzyło się z dawną sztuką kaligrafii. Dziś nikt tak starannie nie stawiał liter. Eleganckie zawijasy zawsze fascynowały dziewczynę. Przez długi czas próbowała pisać jak babcia, ale nigdy się jej to nie udało. Położyła na kołdrze plik kartek i powstrzymała chęć natychmiastowego przeczytania. Było naprawdę późno, a jutro czekało ją jeszcze sporo pracy. Powinna się położyć, ale uznała, że dodatkowy kwadrans niczego nie zmieni.

Zaparzyła melisę, odwlekając moment lektury. Kiedy doszła do wniosku, że nie zostało już nic do zrobienia, zaczęła czytać, a z każdym zdaniem jej oczy robiły się coraz większe ze zdziwienia.

Babcia, którą uznawała za najbardziej przewidywalną osobę na świecie, zaskoczyła ją jak nigdy w życiu. Okazało się, że zaprasza wszystkich do jakiegoś domku w lesie. I to na całe święta. Pisała, że świetnie się czuje i że w tym roku chciała inaczej obchodzić Boże Narodzenie. Dzieci w każde święta są znudzone przesiadywaniem za stołem i dlatego pomyślała, że taka odmiana wszystkim może dobrze zrobić. Poprosiła o wzięcie urlopu do sylwestra. Wrócą pierwszego stycznia. Rzeczowo wyszczególniła swoje wymagania, ale o miejscu, w którym przyjdzie im spędzić ponad tydzień, napisała niewiele.

Domek w lesie? Babcia nie ma domku w lesie, a przynajmniej Amelia nic o tym nie wiedziała. Wynajęła? Gdzie jest ten domek? Jak się tam pomieszczą? Mieli zagwarantowany dojazd. Przewidująca babcia zorganizowała transport. Podała datę i miejsce, gdzie mieli się spotkać. Przy okazji zastrzegła, że przyjedzie później, bo ma jeszcze kilka rzeczy do załatwienia.

Wszyscy razem? Amelia była naprawdę zaskoczona. Po pierwsze miała inne plany. Owszem Wigilia u babci Lucyny, ale pierwszy dzień świąt chciała spędzić z rodziną taty. Odkąd rodzice wyjechali za granicę i tam ułożyli sobie życie zawodowe, Amelia dbała o kontakty z resztą familii. Zależało jej na tym. Niestety, siostry mamy były skłócone, nad czym babcia Lucyna ubolewała, dlatego Amelia uznała, że jeden wieczór w ich towarzystwie w zupełności wystarczy. Miała wrażenie, że Dawidowi też nie w smak był taki obrót spraw, chociaż śmiał się do rozpuku, gdy próbował się dowiedzieć, co ona o tym sądzi. Nic nie sądziła, bo nie miała o niczym pojęcia, do teraz. Oboje musieli zmienić plany. W odróżnieniu od niego nie bawiła jej ta niespodzianka. On wszystko obracał w żart.

Po drugie forma obchodzenia tegorocznego Bożego Narodzenia nie pasowała do babci. Coś się zmieniło albo wydarzyło, a pomysł wyjazdu za miasto – babcia nie podała nawet adresu, gdzie mają spędzić te święta – wydał się Amelii dość ekstrawagancki. No cóż, ona i Dawid jakoś to przetrwają. Skoro babci na tym zależy, nie ma problemu. Poza tym Boże Narodzenie w głuszy może mieć swój urok. Tylko co na to reszta rodziny? Czy oni przypadkiem się nie pozabijają? Co roku było gorzej. Napięcie było wyczuwalne niemal fizycznie. Amelia podejrzewała, że niezgoda między siostrami mogła być jedną z przyczyn wyjazdu mamy za granicę. Lubiła swoje ciotki, ale sama też się od nich odsunęła. Więzi rodzinne były dla niej ważne, ale nie kosztem własnego zdrowia psychicznego. Zazdrość, zawiść i pretensje, których źródła Amelia nie umiała zrozumieć. Kiedy to się tak zepsuło? Czy już wtedy, kiedy jeszcze mieszkała z rodzicami? Nie pamięta. W dzieciństwie inne rzeczy skupiały jej uwagę. Relacje między dorosłymi były dla niej tajemnicą, i to niezbyt atrakcyjną. Nie miała ochoty zgłębiać tego tematu. Tym bardziej że wizyty nie trwały zbyt długo. Nawet podczas świąt. Dzielili te trzy dni, Wigilię i dwa dni świąt, między rodzinę taty i mamy. Niezbyt długie spotkania przy akompaniamencie krzyków, śmiechów; szybko, radośnie, głośno. Wokół niej zawsze było dużo ludzi, co nie sprzyjało przyglądaniu się i analizowaniu sympatii i antypatii między poszczególnymi członkami rodziny.

Kiedy oboje rodzice stracili pracę i przez dłuższy czas nie byli w stanie znaleźć nowej, podjęli trudną decyzję. Wyjechali za granicę, a ona trafiła pod opiekę babci Lucyny. Na początku wszyscy cierpieli, tęsknoty nie dało się oszukać, ale to mama mamy z ogromnym poświęceniem ją wychowała. W końcu wszyscy przywykli. Pewnie dlatego teraz otrzymała tak obszerny list. Babcia liczyła się ze zdaniem Amelii. Dziewczyna spodziewała się, że reszta rodziny musiała się zadowolić lakonicznym zaproszeniem. Amelię i babcię Lucynę łączyła wyjątkowa więź. Chociaż od osiemnastych urodzin Amelia mieszkała sama w mieszkaniu rodziców, to jednak wciąż były bardzo związane. Mimo wszystko o tym pomyśle nie miała pojęcia i coś na kształt niepokoju zagościło w jej myślach. Nie spodziewała się, że chodzi jedynie o uatrakcyjnienie Bożego Narodzenia. O ile znała babkę, ta miała jakiś utajony cel. Pytanie tylko jaki.

Rozdział 2

Intryga

Lucyna siedziała przed zabytkową toaletką i mechanicznie rozczesywała długie siwe włosy. Analizowała bez końca, czy o niczym nie zapomniała. Nie chciała, by komuś stała się krzywda. Zależało jej wyłącznie na jednym – by posklejać to, co popękało. Wzmocnić rodzinę, nie dopuścić do jej rozpadu. Nie sądziła, że schyłek jej życia będzie obfitował w zaskoczenia tego rodzaju. Okrutna ironia. Spędziła pół wieku z człowiekiem, którego nie znała. Pochowała go pełna wiary w swoje małżeństwo. Pokornie zniosła fakt, że została wdową, a kiedy się otrząsnęła z postanowieniem, że poświęci się wnukom, nagle świat stanął na głowie. Osamotniona musiała sobie sama poradzić z informacją o jego niewierności, zaakceptować nowy porządek, przemyśleć coś, co zdarzyło się wiele lat temu i o czym nie miała pojęcia, a to nie było łatwe. Od paru miesięcy trwała w nieustannym zdziwieniu. Ale jak przyjmą to jej córki? I reszta rodziny. Chciałaby ich na to przygotować, ale to niemożliwe. Może tylko się postarać, by potrafili być dla siebie wsparciem. Mąż oprócz mieszkania w kamienicy i niewielkich oszczędności zostawił po sobie coś jeszcze. Duży drewniany dom, o którym nie miała pojęcia, gdzieś na końcu świata. Ale to nie wszystko, był jeszcze KTOŚ. Ktoś, kto się z nią skontaktował i kto bardzo, ale to bardzo, namieszał jej w głowie. Dlatego uznała, że dziewczęta muszą się pogodzić. Potrzebowały siebie wzajemnie, żeby poradzić sobie z prawdą o ich ojcu. Nie powiedziałaby im o tym, żeby je chronić, ale sytuacja ją zmusiła do szczerości.

Nie płakała, bo nie widziała ku temu żadnego powodu, łzy niczego nie zmieniały, a już na pewno nie przeszłość. Starała się zachować zdrowy rozsądek i dystans. Nie mogła się załamać ani żalić. Nie ona. Musiała zachować zimną krew i być czujna. Niedługo to jej zdrowego rozsądku mogą potrzebować. Dziewczęta nie były tak silne jak Lucyna. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie, że poznała wszystkie tajemnice swego męża? Nikt nie jest doskonały. I nie było go już z nimi, nie miał nic na swoją obronę. Za życia dbał o nią, o rodzinę, wydawało się, że kochał bezgranicznie, a jednak zrobił rzecz niewybaczalną. Teraz już nie potrafiła się tym przejmować. Za to martwiło ją, że córki skaczą sobie do oczu. Co będzie, jeśli jej zabraknie? Miały być dla siebie wsparciem, a nie największymi wrogami. Z tym nie potrafiła się pogodzić.

Dlatego wpadła na pewien pomysł. Niech spędzą więcej czasu razem. Jeśli się nie pozabijają, to w końcu się dogadają. Miała nadzieję, że nie przemawiał przez nią nieuzasadniony optymizm, ale tylko izolacja przyszła jej do głowy, odosobnione miejsce, z którego nie będzie ucieczki, gdzie będą musiały się dogadać. Wszelkie próby mediacji, godzenia nie przynosiły efektów, za to usłyszała parę przykrych słów, że niepotrzebnie się wtrąca. Było coraz gorzej. Czasami miała wrażenie, że się nienawidzą. Dlatego postanowiła rzucić je na głęboką wodę. Stworzyć warunki, w których będą na siebie skazane.

Ciężko westchnęła, odłożyła szczotkę, zgasiła lampkę i wstała. Od wielu nocy nie spała spokojnie, ale wciąż uparcie trwała przy swoich rytuałach. Przeszła się po pokojach, sprawdziła, czy wszystkie okna są zamknięte. Nie pominęła też drzwi wejściowych. Jej pantofle cicho stukały o parkiet. Mijając kryształowe lustro w przedpokoju, na chwilę się zatrzymała. Mieszkanie miało ogromne okna i dzięki nim, chociaż nigdzie nie paliła się żadna lampka, ściany muskało światło zza szyby.

Widziała niewyraźne odbicie swojej sylwetki. Mimo zaawansowanego wieku wciąż trzymała się prosto i z godnością. Gęste i długie włosy, chociaż posrebrzone wiekiem, dodawały jej szyku, a skryta w cieniu twarz nie ujawniała siatki zmarszczek. Kiedyś uchodziła za piękność, ale to minęło, jak wszystko. Czas uciekał coraz szybciej. Dni upływały bezpowrotnie i chociaż bardzo się starała, nie była w stanie żadnego zatrzymać. Ani zdjęcia, ani pisanie pamiętnika – nic nie miało mocy zatrzymania biegu czasu. Jedyne, co mogła zrobić, to starać się jak najlepiej i najpełniej go wykorzystać. Zostawić po sobie jak najwięcej dobra. Wciąż miała w sobie tyle miłości. Do dzieci, wnuków, do świata. Jeszcze nie czuła się gotowa, by odejść. Nie, póki jej rodzina się nie pogodzi.

Kiedy to się zaczęło? Nie umiała sobie przypomnieć. Urodziła cztery córki, które od zawsze między sobą rywalizowały, ale w pewnym momencie przestały się też lubić. Być może i kochać. Kiedy były razem, ledwie znosiły swoje towarzystwo. Wiecznie skwaszone miny, odwrócony wzrok, przykre komentarze i szpile wbijane z sadystyczną przyjemnością. Lucyna cierpiała z tego powodu, i to chyba bardziej niż przez zdradę męża. Wyczerpała wszystkie racjonalne sposoby na poprawienie ich relacji. Rozmowy i próby dowiedzenia się, skąd ta niechęć, spełzły na niczym. Wyglądało na to, że dziewczyny się nie znoszą ze zwykłej zazdrości, bo żadna nie ma takiego życia, jakie sobie wymarzyła, bo dorosłość je rozczarowała, a rzeczywistość nie ma nic wspólnego z ich marzeniami z młodości. Młode, a jakby starsze od niej. Zgorzkniałe, zapiekłe w swoich żalach. Jej piękne córki ze zgniłymi duszami.

Zakryła twarz dłonią. Mignęła obrączka. Chłód łaskotał ją w gołe kostki. Pustka w ogromnym mieszkaniu snuła się po pokojach. Żeby chociaż miała kota, do którego mogłaby mówić! A tak, sama ze swoimi myślami, snuje intrygę, która w nocy wydaje się możliwa do zrealizowania, ale jak będzie w dzień? Za późno, by się wycofać. Wysłała już zaproszenia. Kinga i Natalia zadzwoniły do niej od razu po otrzymaniu listów. Musiała wysłać je pocztą i napisać co i jak, bo o ile znała możliwości swojej rodziny, wszystko by poprzekręcali albo pozapominali, kiedy jadą i skąd, jak się mają przygotować i tak dalej. Po telefonach opadły z niej siły. Dużo kosztowało ją zachowanie spokoju i tłumaczenie się. Tylko Amelia, wnuczka, z którą była najbardziej związana, nie zawiodła jej i nie zgłaszała żadnych pretensji. Lucyna po raz kolejny przypomniała sobie, jak do tego doszło, że zdecydowała się na wyprawienie świąt nad Jeziorem Czarnym, jak to ma wyglądać i co chce osiągnąć. Jeśli magia Bożego Narodzenia jej nie pomoże, to na nic więcej liczyć nie ma prawa.

Przeszła do wychłodzonej sypialni. Cicho zamknęła dwuskrzydłowe drzwi i położyła się na ogromnym łóżku, które przez całe dekady dzieliła z mężem. On – nauczyciel, ona – bibliotekarka. W pewnym momencie, tym lepszym, oboje na stanowiskach dyrektorskich. Myślała, że jest szczęściarą. Zdrowe dzieci, szczęśliwy dom, praca, którą uwielbiała, a niedawno okazało się, że to zaledwie fasada. Wydmuszka dla oczu postronnych, dla niej. Nawet nie może zapytać o powody, nie może niczego więcej się dowiedzieć, a on nie dostanie szansy obrony. Jeśli nie będzie nad sobą panować, utonie w domysłach, ale to niczego nie zmieni ani nie wyjaśni. Dlatego postanowiła odciąć się od pułapki zapętlenia w jałowych i przynoszących cierpienie rozmyślaniach i zająć się tym, co dla niej najważniejsze.

Zawsze marzyli o dużej rodzinie. Lucyna wierzyła, że rodzina to siła. Jeśli będzie trwała, żadne nieszczęście jej nie ruszy. Wystarczy, że będą ze sobą blisko, a pokonają każdy problem. I było jeszcze coś, to uczucie, tak trudne do opisania, które uwielbiała, gdy nosiła pod sercem kolejne życie. Przytuliła dłoń do piersi. Chciała więcej dzieci, ale musieli poprzestać na czwórce ślicznych dziewczynek. Ostatnia, najmłodsza, urodziła się w tym pokoju. Przed terminem. Pojawiły się komplikacje i już potem, no cóż… To był koniec. Czuła wdzięczność, bo i tak miała więcej niż inni. Ale jakiś cień żalu wciąż nosiła w sobie. Niewidoczne pęknięcie, świadomość, że już nie była wystarczająco zdrowa, by urodzić kolejne dziecko. Kiedy lekarz z kamienną twarzą zakomunikował jej, że już nie będzie mogła mieć dzieci, zdała sobie sprawę, że coś nieodwracalnie się dla niej skończyło. W swojej cichej tragedii ze zgrozą zauważyła, że Stanisław, jej mąż, odetchnął. Nic dziwnego, marzył o synu, a ona dawała mu same córki. Po tym wydarzeniu zawładnął nią ból, który pielęgnowała w sobie niczym namiastkę kalekiej ciąży. Ale Stanisław nie podzielał tego żalu. Czy to był pierwszy rozłam między nimi? Nie, chyba nie. Nie dzielili się wszystkim. Każde z nich miało swoje miejsce, swoją rolę do odegrania. Z miłością, szacunkiem, ale i przestrzenią, do której najbliższa osoba nie miała dostępu. Nie chciała wiedzieć o nim wszystkiego, ale i pewne rzeczy wolała zostawić tylko dla siebie. Przeważnie te mroczne, wstydliwe, świadczące o słabości. Tajemnice, których za żadną cenę nie chciałaby ujawnić. Być może brakowało mu ciepła, bliskości i to go skłoniło do szukania przygód? Nie, takie myślenie do niczego nie prowadzi. Nie może sobie na to pozwolić. Starała się być silna, bo przy takiej gromadce i w tamtych czasach było to nieodzowne. Brakowało miejsca na romantyczność, na subtelności, na te wszystkie przejawy uczucia, które jej się wydawały na wyrost, egzaltowane, niepasujące do szarej codzienności. Inne sprawy okazywały się ważniejsze. Żeby byli w stanie opłacić mieszkanie, rachunki, żeby nie stracili pracy, żeby dzieci chodziły zadbane, miały co jeść i co na siebie włożyć, żeby były niezależne i miały swoje zdanie. W ich domu nie brakowało książek ani rozmów o literaturze, poezji, o malarstwie i muzyce. Jedynie polityka nie pojawiała się przy żadnej okazji. Bo i po co? Dyskusje najprawdopodobniej zakończyłyby się konfliktem, a na to w ich domu nie pozwalała. W ten sposób, dopiero gdy kolejne dziecko opuszczało gniazdo, nagle wybuchały te wszystkie tłumione przez lata pretensje. Dziewczyny zaczęły się kłócić. Jakby jej obecność albo ten dom działały jak gorset. Czy w ostatecznym rozrachunku okazała się złą matką, zbyt surową? Czy skrzywdziła swoje córki? Nigdy jej nie powiedziały złego słowa, całą agresję skierowały na siebie nawzajem.

Teraz otaczała ją pustka. Pustka i samotność. Pomyliła się. Nieważne, ile dzieci urodzisz, nie ma żadnej gwarancji, że na starość nie zostaniesz sama. Traktowała je jak coś swojego, a przecież od początku nie należały do niej. Teraz widziała to wyraźnie i nie mogła mieć do nikogo pretensji. Samodzielne byty, nad którymi nie miała żadnej władzy.

Przewróciła się na drugi bok. Noc zbliżała się ku końcowi. W lecie już by świtało, ale koniec grudnia oznaczał długie ciemności. Po raz pierwszy nie ubrała choinki. Zwykle o tej porze roku w dużym pokoju, między oknami, na tle zasłony stała już ogromna, gęsta, sięgająca sufitu. Bogata i skrząca się ozdobami. Tym razem zaniechała kultywowania tak bardzo lubianej przez siebie tradycji. Przecież nie spodziewała się gości. Za to sporo wysiłku włożyła w przygotowanie domu nad jeziorem. Zajęło jej to kilka tygodni i musiała zatrudnić kilku ludzi do pomocy. Niezliczone kursy samochodem, by zawieźć zapasy jedzenia dla całej rodziny na tydzień. Ozdobienie wnętrz, przygotowanie sypialni, pościeli, rozwieszenie ręczników. Niczego nie mogło zabraknąć. Tyle zachodu, by osiągnęła swój cel. Niczym władca marionetek zabawi się ich kosztem, skwitowała gorzko. A przecież nie planowała nikim manipulować. Chciała tylko jednego: by jej córki, na nowo nauczyły się być siostrami. Bliskość i szczerość, to było im potrzebne. I Lucyna miała ogromną nadzieję, że na odludziu będą zmuszone się porozumieć i współpracować. Bez komórek, komputerów, tabletów, bez ciągłej gonitwy i zajmowania się nieistotnymi sprawami. Na małej powierzchni, w otoczeniu drzew, w bliskości jeziora, w ciszy być może odkryją, że nadal są dla siebie ważne.

Po nieprzespanej nocy wstała jak automat, kierowana siłą woli. Czekało ją trudne zadanie. Przedstawienie czas zacząć.

Rozdział 3

W drodze

Na poznańskim osiedlu, przed czteropiętrowym blokiem otoczonym ogołoconymi trawnikami, wokół niewielkiego busa tłoczyła się barwna zbieranina kilkunastu osób. Na jednym z pięter poruszyła się firanka. Robili tyle hałasu, że zaczęli wzbudzać zainteresowanie mieszkańców. Przypadkowy przechodzień z workiem śmieci i niewielkim jamnikiem na smyczy specjalnie zwolnił i ostentacyjnie przyglądał się zamieszaniu.

Mimo wczesnej pory nikt już nie spał, zabiegani ludzie wchodzili do klatek schodowych i wychodzili z nich. Ktoś niósł ogromną choinkę, ktoś inny torby wypełnione zakupami. Mimo daty w kalendarzu nie czuło się ducha nadchodzących świąt. Aura w niczym nie przypominała tej, która zwykle kojarzyła się z Bożym Narodzeniem. Bure otoczenie i atmosfera podminowania działały na wszystkich, a już na pewno na wynajętego kierowcę, który nie był w stanie zapanować nad pasażerami.

Z trudem się pomieścili z bagażami. Bus miał dwadzieścia miejsc dla pasażerów, ale walizki, torby i pakunki zajęły większą część przestrzeni. Kierowca przyglądał się w milczeniu chaosowi, jaki te kilka osób potrafiło wprowadzić, i z bezsilności zaciskał pięści. Sprzeczne informacje, pokrzykiwania. Nie było zbyt miło. Towarzystwo robiło wszystko, by pokazać swoje niezadowolenie z czekającej ich wycieczki.

Po przywitaniu się z całą rodziną Amelia stanęła z boku, by porozmawiać z Dawidem. Jako jedyni zachowali dobry humor.

– Co myślisz o tym wszystkim? – zapytała, poprawiając czapkę. Wahała się, czy ją zabrać, nie wyglądało na to, żeby w najbliższym czasie zaatakowała zima, wygrała jednak przezorność.

– Szczerze? Sam nie wiem, ale moja mama uważa, że babce zaczyna trochę odbijać.

– Niby dlaczego? Bo postanowiła, że będziemy mieć święta jak w teledysku Wham?! – Amelia jakby wbrew sobie stanęła w obronie babki, chociaż sama nie była pewna, czy babcia wie, co robi. Nie rozmawiała z nią po otrzymaniu listu. Miała wiele pytań, ale postanowiła zostawić je do czasu, gdy będzie mogła je zadać osobiście.

– W teledysku, mówisz? No cóż, jedziemy na jakieś zadupie, jest osiem stopni na plusie, nie czekają na nas śnieżne, bajkowe krajobrazy, nie spodziewaj się cudów. Raczej błota po pachy. – Dawid postukał butami o krawężnik, jakby już zdążył się pobrudzić. Amelia musiała przyznać, że obuwie ma odpowiednie na każde warunki. Solidne, za kostkę, ale na pewno nie dość eleganckie na pasterkę. Ona za to, chociaż spakowała kilka ubrań turystycznych, teraz miała na sobie sztruksową spódnicę i grube rajstopy. Mimo wątpliwości wybrała zgrabne kozaczki. Do tego stylowy płaszczyk i ogromny szalik pasujący do czapki. To nie był strój do lasu, chociaż czuła się w nim świetnie.

– Czyli wiesz coś na ten temat? Widziałeś ten domek?

– Nie. I stąd moje obawy. Domek w lesie przy tej pogodzie – dla mnie nie brzmi to zbyt atrakcyjnie. I tak się dziwię, że mama i ciotki się na to zgodziły.

– No cóż, chyba wszyscy się spodziewali, że na wigilii będziemy u babki Lucyny, nikt nic nie przygotował. Trochę nie miały wyjścia, bo jeśli nie u babki, to u kogo? Poza tym myślę, że wszyscy trochę się jej boją.

– Słuszna uwaga. Chociaż, tak między nami, przypuszczam, że nie jej, a tego, że wykluczy ich z testamentu. Zobaczysz, teraz cała rodzina będzie tańczyć, jak im babcia zagra. Ogromne, zadbane mieszkanie w centrum miasta. Każdy o takim marzy. Tylko nikt się nie spodziewał, że wymyśli coś takiego. Zaskoczyła nas, ale zły jestem na siebie. Mogłem coś przewidzieć. Nie wspominałem ci o tym, ale na początku grudnia ją odwiedziłem, chciałem umówić się na kupowanie choinki. Przywiózłbym z ojcem, jak co roku, no i ogólnie chciałem pomóc, a ona mnie po prostu zbyła. Miałem zamieszanie u siebie w firmie, więc taki obrót spraw mnie ucieszył. Nawet się nie zastanowiłem, dlaczego nie zależało jej na przygotowaniach. Zawsze przecież pomagaliśmy babce.

– Wszyscy są zagonieni i nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile rzeczy nam umyka. Nie miej do siebie żalu. Skąd mogłeś wiedzieć? Zresztą to nic wielkiego. Powstrzymałbyś ją?

– Nie, ale może bym wiedział, skąd taki pomysł. Pomijając temat naszych świąt, myślę, że część tego braku czasu to zasłona dymna. Dzisiaj to takie wygodne pędzić, mieć masę rzeczy do zrobienia. Każdy to rozumie i nikt nie naciska. Można uniknąć niewygodnych spotkań – wiesz, co mam na myśli? Sztuczny szum wokół pozwala uniknąć własnego towarzystwa. Ludzie nie lubią ciszy ani samotności, nawet przez chwilę. Zawsze musi w tle grać chociaż telewizor. Te wszystkie refleksje, że każdy ma coś, co go uwiera, ale nie trzeba się z tym zmierzyć, gdy musisz pamiętać o milionie tak naprawdę nieistotnych spraw.

Tymczasem zapakowano bagaże do autobusu, ale nikt nie wsiadał. Tata Dawida przeglądał coś w komórce, marszcząc brwi. Ciocia Kinga strofowała czwórkę swoich dzieci, czym się zupełnie nie przejmowały. Kierowca przejawiał pierwsze oznaki załamania nerwowego. Na jego skroni lśniła strużka potu, a na policzkach pojawiły się niezdrowe rumieńce.

– Drodzy państwo, naprawdę musimy zaraz ruszać. Czy wszyscy już są? A te walizki to czyje? Dziecko, przesuń się, samochód jedzie!

Stali przed klatką schodową bloku, w którym mieszkała ciotka Ilona. Tutaj ustalono miejsce zbiórki. Reszta rodziny przyjechała taksówkami. Amelia zabrała się z Dawidem. Był tak miły, że jej pomógł. Bagaż z rzeczami osobistymi nie był duży, z łatwością poradziłaby sobie sama, ale prezenty i jedzenie, które przygotowała, wymagały więcej zachodu. Sporo się nagłowiła, jak wszystko popakować, bo nie miała nawet pojęcia, ile godzin będą jechać. Babka po wysłaniu listu nie dała znaku życia. Amelia miała o to żal, ale wierzyła, że babka kierowała się dobrymi intencjami, i nic nie powiedziała o swoich odczuciach. Przełknęła gorzką pigułkę i starała się dostosować do tego, co wiedziała. Zabezpieczyła jedzenie najlepiej, jak umiała. Podobnie prezenty, które zapakowała dawno temu. Zależało jej, by papier, torebki i wstążki się nie pogniotły. Nie chciała psuć tych świąt pretensjami. Wystarczy, że ciotki już na siebie warczały.

– To będzie trudna podróż – skomentował ten widok Dawid, a Amelia musiała przyznać mu rację. Tylko dzieciaki zdawały się nieświadome napięć. Amelia, Dawid, rodzice Dawida, ciotka Ilona ze swoim nowym partnerem i najstarsza z sióstr, Kinga, z mężem i dziećmi musieli zmieścić się w busie. Brakowało babki, Ewy – siostry Dawida, i rodziców Amelii.

Pogoda nie przypominała zimy ze świątecznych pocztówek. Ciepło, wilgotno, pochmurnie. Bure trawniki i wszędzie rozmokła ziemia. Magia zaczynała się dziać po zmroku, gdy zapalały się świąteczne dekoracje na ulicach, w witrynach sklepów i przed domami. Dopiero wtedy pojawiała się atmosfera nadchodzących świąt. Teraz jednak Amelia z tęsknotą pomyślała o ciepłym mieszkaniu. Najchętniej zaszyłaby się pod kocem i poczekała w domowych pieleszach na Wigilię. Niestety, w perspektywie miała drogę z naburmuszonym towarzystwem, rozkapryszonymi dziećmi i ironizującym Dawidem, chociaż tak naprawdę cieszyła się z jego obecności. Byli w podobnym wieku i dobrze się rozumieli. To dawało nadzieję, że nie będzie tak strasznie.

Zniecierpliwiony kierowca krzyknął raz i drugi, że muszą być na miejscu przed zmrokiem, bo jego czeka powrót, a nie zamierza wracać nocą, i jeśli zaraz wszyscy nie wsiądą, to on odmawia wykonania usługi i niech sami się wytłumaczą starszej pani. O dziwo, takie postawienie sprawy podziałało.

– Zaczynam się bać, czy dojedziemy bezpiecznie, facet się wkurzył – szepnęła Amelia do Dawida, gdy już zajęli miejsca i ruszyli.

– Myślę, że to zawodowiec, babcia nie wynajęłaby byle kogo.

– Szkoda, że nie jesteśmy w komplecie. Co u twojej siostry? – zapytała Amelia, przypominając sobie kartkę od kuzynki, którą otrzymała.

– O ile wiem, w porządku. Mam wrażenie, że wypisała się z rodziny.

– To znaczy?

– Rzadko się odzywa. Moim zdaniem już nie wróci, dobrze jej w Irlandii. – W głosie Dawida pojawił się cień żalu, a może nawet zazdrości.

– To tak jak moi rodzice.

– Ewa po prostu oddycha pełną piersią, niczym się nie przejmuje, zmienia miejsca zamieszkania i pracę, kiedy przyjdzie jej ochota. I nikomu nie musi się z tego tłumaczyć, czego jej zazdroszczę, jeśli mam być szczery. Twoi rodzice to co innego. Mają dużo zobowiązań, własny biznes. Nie ciągnie cię, żeby do nich dołączyć? – zapytał kuzyn.

– Nie, nie zostawiłabym babci. Mama i tata świetnie sobie radzą. Zresztą mam mieszkanie, pracę, znajomych, dobrze mi w kraju, przyjemna stabilizacja. I zawsze mogą się zatrzymać u mnie. Mama czasem wspomina, że tęskni, ale to za mało, by się wybrać na dłużej do Polski. A ponieważ jest tu mieszkanie i ja, odwiedzają mnie czasami, rzadko, bo rzadko, ale jednak. Babcia Lucyna już się do nich na pewno nie wybierze, nad czym ubolewam, bo chciałabym kiedyś polecieć z nią. Cały czas zapraszają.

– Nie chcieli przyjechać na święta?

– To dla nich gorący okres. Najwięcej pracy. Wiesz, jak to przy prowadzeniu restauracji. Imprezy świąteczne, firmowe i tak dalej. Nawet nie mieli ostatnio czasu, żeby ze mną porozmawiać. Zresztą też się nie nudziłam.

– Kurczę, czasem mnie korci, żeby rzucić tutaj wszystko i do nich dołączyć, może byłbym przydatny. Nie wspominali, że mają jakiś wolny etat? Chociażby na zmywaku.

– Dawid, jeśli chcesz, mogę ich zapytać. Albo nawet sam się do nich odezwij.

– Gdyby się udało na rok albo dwa lata, byłoby super. Zarobiłbym na wkład własny na jakąś kawalerkę. To by mi wystarczyło. Męczy mnie już mieszkanie z rodzicami. Facet w moim wieku… Czuję się jak nieudacznik. Jestem po studiach, pracuję i co z tego?

– Przesadzasz. Macie wielki dom, pewnie się mijacie i rzadko widujecie.

– Ale co swoje, to swoje. Nawet kawalerka. Nie wiesz, jak to jest, bo od osiemnastego roku życia jesteś samodzielna.

– Wszystko ma swoje plusy i minusy. Mnie też nie było łatwo. Jako dziecko nie mogłam zrozumieć decyzji rodziców, czułam się porzucona, chociaż babcia robiła wszystko, żeby mi to wynagrodzić. Rodzice wysyłali pieniądze, spełniali prawie wszystkie moje zachcianki, ale co z tego? Brakowało mi ich. Pewnie byłoby lżej, gdybym miała jakieś rodzeństwo.

– Tego nie wiesz, ja z moją siostrą nie mogłem się dogadać.

– Jak ciotki teraz?

– Podobnie, może u nas to rodzinne? Masz rodzeństwo, nienawidzisz go, jesteś sam, też nie jest dobrze. A gdzie złoty środek?

– Pojęcia nie mam. Ale zobacz, jedziemy już pół godziny i nie wybuchła żadna awantura. Może nie będzie tak źle?

Mówili przyciszonymi głosami, stojąc w oddaleniu i nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Wyruszyli później, niż Amelia się spodziewała, a nie wiedzieli, jak długo będą jechać. Krajobrazy za oknem zmieniały się nieśpiesznie. Opuścili granice miasta i teraz otaczały ich tylko nagie pola, które łączyły się niewyraźnie z niebem na horyzoncie. Każdą wolną przestrzeń w busie wypełniały torby, pakunki, pudełka z ciastami, pojemniki z jedzeniem i zabezpieczone garnki. Miarowe kołysanie usypiało i od czasu do czasu słychać było chrapanie. Kierowca włączył radio i znajoma świąteczna melodia wypełniona dźwiękami dzwonków rozbrzmiała w duecie z pracą silnika. Amelia zaczęła nucić.

Najmłodsze z dzieci cioci Kingi, ciekawska Marysia, odwróciła się i uśmiechnęła do Amelii. Nudziło się jej. Starsze rodzeństwo zajęło się tabletami i komórkami.

– Jeszcze – powiedziała cicho, gdy Amelia przestała podśpiewywać.

– A jaką piosenkę byś chciała?

– O Rudolfie.

– Nie jestem pewna, czy znam słowa, może Dawid?

– Nie, ty ładniej śpiewasz.

Kuzyn siedzący obok parsknął śmiechem. Dziewczynka rozsiadła się między Dawidem a Amelią. Chyba nikomu nie było wygodnie, ale wszyscy zdawali się zadowoleni. Marysia świergotała, opowiadając o wizycie Świętego Mikołaja w przedszkolu, a Amelia zaczęła się zastanawiać, gdzie tak naprawdę są. Mijali wsie, ale żadnego większego miasta. Miała wrażenie, że zaraz się ściemni i powoli robiła się głodna. Ciotka Ilona zaczęła rozpakowywać kanapki i częstować wszystkich chętnych. Towarzystwo się ożywiło, co wiązało się z natężeniem marudzenia.

– Kiedy będziemy na miejscu? Mamo, długo jeszcze? – dobiegło ze strony autobusu zaanektowanej przez rodzinę cioci Kingi. Jej synowie, młodszy Jasiek i dwa lata starszy Tadek, na ogół byli grzeczni, ale przedłużająca się jazda zaczynała ich nużyć.

– Ciekawi mnie, kiedy do nas dołączy babcia Lucyna i czy się wszyscy pomieścimy w tym tajemniczym domu. Kurczę, bardzo się cieszę, że spędzimy Boże Narodzenie za miastem, ale trochę się tego obawiam – wyznała Amelia, gdy Marysia ich opuściła i ostrożnie przeciskała się między siedzeniami po swoją porcję chleba z serem.

– Myślę, że niepotrzebnie. Może sam pomysł nie jest konwencjonalny, ale na ile znamy babkę, na pewno wszystko dokładnie przemyślała i niczego nam nie zabraknie. Mistrzyni organizacji. Czy ona kiedykolwiek coś zawaliła?

Dawid nie poczekał na odpowiedź, tylko wstał, by rozprostować kości. Ciocie skutecznie unikały konfrontacji. Według Amelii trzymały się dzielnie, ale jak długo?

Pamiętała, co się działo zaraz po śmierci dziadka. Nie mogła na to patrzeć ani tego słuchać. Nie zwracając uwagi na swoją matkę, zaczęły się kłócić, co powinny zrobić. Kinga chciała, by babcia sprzedała mieszkanie w kamienicy, kupiła sobie kawalerkę w bloku i się przeprowadziła. Najmłodsza z sióstr, Ilona, stanowczo zaprotestowała, mówiąc, że jeszcze nie wie, czy nie wróci do domu. Mama Amelii, Iza, zaraz po stypie pojechała na lotnisko, o co babcia miała żal, ale Amelia nie dziwiła się mamie. Dawid miał rację, bycie ciągle zajętym miało swoje plusy, a wymagająca praca okazała się niezawodną wymówką. Wtedy po raz pierwszy Amelia pomyślała, że popełniła błąd, nie wybierając jakiegoś wymagającego szczególnej dyspozycyjności zawodu, na przykład lekarza. Nikt by nie dyskutował, gdyby nagle musiała zniknąć i dyżurować na SOR-ze, a tak do końca uczestniczyła w awanturze przy podziale majątku, który tak naprawdę należał wyłącznie do wciąż sprawnej i w pełni władz umysłowych babki Lucyny. Poza tym co to za majątek? Mieszkanie, nawet dużo warte, przy podziale na cztery córki nie było już atrakcyjne finansowo. Dlaczego jej to robili? Babka musiała się czuć okropnie, a one nie zwracały na to uwagi.

Zresztą, co tam Amelia wiedziała. Nagle się okazuje, że jest jakiś domek. Chatka? Należy do babki? Czy może wynajęty? A może właścicielem jest ktoś znajomy? Babcia nigdy słowem się nie zająknęła na jego temat. Zaintrygowana Amelia nie odrywała wzroku od okna, a jej ciekawość rosła w miarę pokonywania kolejnych kilometrów.

Kiedy kierowca nagle zjechał z asfaltowej drogi w leśną, poczuła mrowienie na karku. Robiło się ciemno, mieli za sobą kilkugodzinną podróż i chyba wszyscy byli zmęczeni i poirytowani.

– Usiądźcie, najlepiej zapnijcie pasy, będzie trochę trzęsło! – krzyknął do nich przez ramię kierowca, zwalniając.

Dawid posłusznie zajął miejsce obok Amelii.

Ciasno splecione gałęzie drapały karoserię busa. Pojazd kołysał się na prawo i lewo, jakby zaraz miał się przewrócić. Wąska i nieoświetlona droga kojarzyła się Amelii z horrorem i gdzieś uleciało radosne podekscytowanie. Nawet dzieciaki zamilkły i patrzyły wystraszone przez okna.

– Stara zwariowała! – rzucił nagle Grzesiek, partner ciotki Ilony. – A mówiłem, jedźmy w góry, jak nic tutaj utkniemy.

– Przestań zrzędzić – odburknęła Ilona, chociaż też nie wyglądała na zadowoloną. Z trudem hamowała wściekłość. Nie chciała robić scen przy reszcie rodziny.

Amelia odwróciła od nich wzrok. Niestety, zapadł już zmierzch. O ile na asfaltowej drodze wydawało się, że jest jeszcze jasno, o tyle tutaj panował ponury mrok. Otaczał ich gęsty las iglasty. Pozbawiony słońca straszył. Z okien nie widać było żadnych ścieżek, jedynie ziemię pokrytą burymi igłami, nagie krzaki szczelnie ukrywające tajemnice lasu i pogięte, pokryte pomarszczoną i łuszczącą się korą pnie wiekowych sosen. Okolica zdecydowanie nie miała w sobie nawet grama uroku. Trudno było wyobrazić sobie święta w tym miejscu, nawet przy bogatej wyobraźni. Wyglądało, jakby tutaj zawsze był listopad. Brakowało tylko padającego deszczu i posępnie wyjącego wiatru. Amelia straciła resztki dobrego humoru, a na jego miejscu pojawił się niepokój i tęsknota za ciepłym i przytulnym domem. „Babciu, co ty wymyśliłaś?”, jęknęła w duchu, zaciskając dłonie tak mocno, że wbiła sobie paznokcie w skórę. Nie podobało się jej to, co widziała. Nie wiedziała, jak daleko są od cywilizacji, ale dawno nie mijali żadnych ludzkich siedzib, ani nawet stacji benzynowej. Znajdowali się dosłownie na końcu świata, w gęstej, dzikiej i nieprzyjaznej głuszy. Mało tego, mieli spędzić tu czas do pierwszego stycznia, ponad tydzień. Jak to wytrzymają? Bez sklepów, bez transportu, daleko od wszystkich i wszystkiego. Uświadomiła sobie, że to pułapka.

Nagle nimi zarzuciło, garnki zagrzechotały, bagaże szurnęły i przesunęły się na jedną stronę pojazdu, wujek Andrzej jęknął, ciocia Natalia krzyknęła, skręcili gwałtownie i kierowca radośnie i triumfalnie im zakomunikował:

– Dotarliśmy!

Rozdział 4

Twarzą w twarz z obcą przeszłością

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34

Redaktor prowadząca: Marta Budnik

Wydawca: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Agata Wawrzaszek, Anna Skowrońska / cała jaskrawość

Korekta: Sylwia Kordylas-Niedziółka, Anna Skowrońska / cała jaskrawość

Opracowanie graficzne: cała jaskrawość, www.calajaskrawosc.pl

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Dmitry Antonov/Shutterstock.com

Wyklejka: © Sira Anamwong/Shutterstock.com

Copyright © 2020 by Anna Szczęsna

All rights reserved.

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus All rights reserved.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66718-04-3

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek