Szkoła Memów - Marek Kaczmarzyk - ebook + książka

Szkoła Memów ebook

Marek Kaczmarzyk

4,3

Opis

Dlaczego  uczniowie się rozpraszają?

Czy dziewczynki uczą się szybciej?

Jak zapamiętujemy informacje?

Czy dzieci potrzebują rówieśników?

Dlaczego gwiazdor kinowy staje się autorytetem, a nauczyciel nie?

 

Memy są „genami kultury”. Ich przykładami są idee, melodie, plotki, teorie naukowe czy elementy programu nauczania. Marek Kaczmarzyk w swojej najnowszej książce wyjaśnia, w jaki sposób memy przenoszą się między umysłami oraz jakie ma to znaczenie dla uczenia się i rozwoju dziecka.

 

"Nasza przeszłość świadczy o tym, że mamy spore możliwości, chociaż dotąd nie byliśmy w stanie wykorzystać ich najlepiej. Problem w tym, że utarte ścieżki ludzkiego myślenia, utrwalone tradycją i przyzwyczajeniem, zmieniają się czasami w wygodne autostrady, którymi mkniemy do celu tak szybko, że nie dostrzegamy mijanych po drodze krajobrazów. Zmiana perspektywy może w takim przypadku dać bardzo wiele. Nowy punkt widzenia nie zmieni rzecz jasna samej rzeczywistości, ale może da nam szansę na to, żeby mierzyć się ze starymi problemami w nowy sposób" - Marek Kaczmarzyk

 

Ta książka pozwoli Ci w nowy sposób spojrzeć na szkołę i uczenie się.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (9 ocen)
4
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja: Dariusz Godoś

Korekta: Renata Grzywna

Layout, skład i projekt stron tytułowych: Andrzej Choczewski (www.wydawnictwojak.pl)

Projekt okładki: Jan Paluch (www.hotmedia.pl)

Copyright © Marek Kaczmarzyk 2018

Copyright © Wydawnictwo Element Sp. z o.o. 2018

Wprowadzenie: Copyright © Dobrosława Wężowicz-Ziółkowska 2018

Książkę wydrukowano na papierze Ecco Book 70 g vol. 2.0,

dostarczonym przez firmę Antalis

ISBN: 978-83-65532-29-9

Wydawnictwo Element

Ul. W. Pola 16, 44-100 Gliwice

www.wydawnictwoelement.com.pl

Skład wersji elektronicznej: Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Kacprowi –

ponieważ życie to gra w memy

Przedmowa

Narodziny teorii memetycznej, na której budowana jest proponowana w tej książce koncepcja dydaktyki ewolucyjnej, pozostają w związku z ogłoszoną w 1976 roku pracą biologa Richarda Dawkinsa Samolubny gen1. Rozważając przebieg procesów ewolucyjnych, Dawkins zwrócił w niej uwagę na fakt, że wbrew dotychczas obowiązującym przekonaniom o tym, iż dobór naturalny „widzi” osobniki (a więc fenotypowe ekspresje genów), w istocie działa już na znacznie niższym, bo molekularnym poziomie nośników informacji biologicznej, czyli właśnie na poziomie genów. Tym samym uznał gen, określany mianem replikatora generatywnego, za najmniejszą jednostkę ewolucji i jednocześnie przyjął, że jego główną cechą, podobnie jak innych, możliwych do pomyślenia replikatorów, jest tendencja do gwarantującej mu przetrwanie autoreplikacji, co można postrzegać jako swoistą „samolubność”. Za sprawą tak redukcjonistycznego podejścia do procesów ewolucyjnych rozgorzała wśród biologów ewolucyjnych ożywiona dyskusja, ale w tym miejscu najważniejsze jest, że w swej pracy Dawkins pokusił się także o namysł nad kulturą i jej replikatorami/molekułami, uznając, iż dobór darwinowski, o ile teoria ewolucji ma sens, musi oddziaływać na każdy rodzaj informacji istniejącej we wszechświecie, a więc także na przykład informacji kulturowej. We wskazanej pracy przyjął, że faktycznie w sferze kultury istnieją jakieś jednostki doboru działające podobnie do replikatorów generatywnych, i przez analogię do genu nazwał je meme, odnosząc się do greckiego rdzenia mimesis (naśladownictwo), angielskiego memory (pamięć) oraz francuskiego le même (taki sam). „Tak jak geny rozprzestrzeniają się w puli genowej, przeskakując z ciała do ciała za pośrednictwem plemników i jaj, tak memy propagują się w puli memów, przeskakując z jednego mózgu do drugiego w procesie szeroko rozumianego naśladownictwa”2 – stwierdził, powołując tym samym do życia memetykę – ogólną teorię dziedziczności kulturowej. Użyteczność koncepcji replikatora kulturowego uzasadniał potrzebą tworzenia modeli epistemologicznych, wyjaśniających coś więcej niż ewolucja biologiczna, czy też dających podstawy jej poznania. Chodziło mu o model obejmujący całe ewoluujące uniwersum, w którym zachodzi selekcja replikatorów, choć mogą one pochodzić z różnych poziomów, na przykład właśnie z poziomu pamięci kulturowej. Podobnie bowiem jak dla wielu humanistów, dla tego biologa było oczywiste, że pamięć kulturowa istnieje i jest dziedziczona. W przeciwieństwie jednak do humanistów Dawkins nie zadowalał się ogólnikami w rodzaju przekazu tradycji kulturowej czy zachowywania kulturowego dziedzictwa. W jego przekonaniu informacja kulturowa, której najmniejszą jednostkę, jak wspomniano, nazwał memem, przejawia wszelkie cechy replikatorów, czyli jest długowieczna, wierna i płodna, a w celu przetrwania wykorzystuje kolejne pokolenia nosicieli, jak czynią to zainteresowane swą przeżywalnością samolubne geny. Podobnie jak one, organizuje się w pulę replikujących się jednostek – pulę memową, która z upływem czasu zaczęła tworzyć kolejną – po atmosferze, litosferze i biosferze – autonomizującą się sferę życia na Ziemi, podlegającą prawom ewolucji zbliżonej do ewolucji materii ożywionej.

Warto w tym miejscu zauważyć, że założenie istnienia takiej sfery jest oczywiście daleko starsze niż prace Dawkinsa, bo de facto obecne już u Platona. Pojawia się także w koncepcjach biologów, geochemików, biochemików, filozofów – Władimira Wiernadskiego, Pierre’a Teilharda de Chardin, Jacques’a Luciena Monoda, Karla Poppera – wśród których zyskała nazwę noosfery (z greckiego noos – umysł, myśl orazsfera – sfera, płaszcz), pojmowanej jako ewolucyjny, naturalny efekt spirytualizacji materii. Sam Dawkins terminu „noosfera” nie używał, ale mówiąc o „pierwotnym bulionie ludzkiej kultury” i ewoluującej w szybkim tempie, autotelicznej informacji pozagenetycznej oraz puli memowej, wyraźnie do jej koncepcji się zbliżał. Zrobił też kolejny istotny krok w jej rozpoznawaniu, wyodrębniając budujące ją byty – memy – oraz zadając fundamentalne pytanie o sposoby ich rozprzestrzeniania się. Wywiódł również przypuszczenie, że w przeciwieństwie do ewolucyjnie wcześniejszych genów memy nie muszą budować własnych maszyn przetrwania, którymi dla genów są nasze ciała, ale mogą wykorzystywać to, co w toku ewolucji zostało już zbudowane – nośniki neuronalne, czyli nasze mózgi. Taki sposób działania memów wyraźnie przypomina znane naturze, a bardzo skuteczne i ekonomiczne sposoby replikacji genów niektórych organizmów żywych bez nakładu czasu i środków, praktykowane na przykład przez pasożyty i wirusy, co w finale skłoniło Dawkinsa do określania memów mianem „wirusów umysłu”3. Spektakularnych przykładów, a zatem i podstaw takiego ich rozpoznania, dostarczyły Dawkinsowi parazytologia i wirusologia, w których szczegółowo już opisano i dowiedziono, że replikacja/reprodukcja poprzez manipulowanie zachowaniem żywiciela bez względu na szkody, jakie on ponosi, to powszechna i ewolucyjnie skuteczna strategia, realizowana wśród organizmów żywych z beznamiętną precyzją biologicznych maszyn. Na przykład larwa pewnego gatunku Nematomorpha, żyjąca w ciele pszczoły, ale uzyskująca dorosłą postać dopiero w środowisku wodnym, tak manipuluje systemem nerwowym owada, że zarażony nią osobnik leci nad staw i z reguły z dużej wysokości pikuje wprost do wody, zapewniając tym samym rozmnożenie się swemu pasożytowi, choć z reguły przypłaca to własnym życiem. Z kolei wirus wścieklizny „zmusza” zarażone nim zwierzę do wzmożonej aktywności, która bardzo skutecznie poszerza zasięg działania tego wirusa i przyspiesza jego replikację. Zanim zarażony nosiciel przestanie być skuteczny, czyli padnie, łasi się do napotkanych ludzi, liże ich, w ostatniej zaś, przedagonalnej fazie biega, pokonując znaczne przestrzenie i gryzie inne żywe osobniki, przez co niezwykle efektywnie roznosi wirusy obecne w jego ślinie4.

Analogię między memami a wirusami dostrzegł również pierwszy w dziejach nauki posiadacz dyplomu doktora nanotechnologii – Kim Eric Drexler. Niemal bez zastrzeżeń przyjął on ideę samolubnych replikatorów, potwierdzającą jego własną koncepcję molekularnych maszyn przyszłości, i już w 1986 roku, we frapującej wizji Rzeczywistości po Przełomie, zawartej w Engines of Creation5, opisał memy jako byty tak samo realne i niebudzące wątpliwości jak geny, aczkolwiek niematerialne. Dociekając istoty samolubności genów, które wykorzystują maszyny białek do budowania własnych kopii (niejednokrotnie szkodząc przy tym eksploatowanym komórkom), we wspomnianej pracy Drexler postawił również znaczące dla memetyki pytanie: „Jeśli geny mogą być pasożytami, dlaczego nie miałyby być nimi memy?”6. Zgodnie z prawami replikacji muszą one działać analogicznie do genów, toteż nieobecność replikatorów wykorzystujących ludzki mózg byłaby bardzo dziwna, wręcz sprzeczna z regułami ewolucji. Oznaczałaby istnienie jakiegoś niezwykłego systemu immunologii mentalnej, lepszego niż systemy obronne budujących nas białek. Takiej superimmunologii jednak nie ma, ponieważ najpewniej byłaby ona szkodliwa dla umysłu, tak jak szkodzi naszemu ciału nadmierna reakcja immunologiczna na naturalne czynniki środowiskowe, „pochopnie” rozpoznawane przez organizm jako groźne dla niego, czego dowodzi współczesna etiologia alergii.

Tak więc według Drexlera memy bezspornie istnieją, rozmnażają się i powielają, używając naszych umysłów jako maszyn swego przetrwania, i działają podobnie jak wirusy, które wypracowały sobie mechanizmy prowokowania komórek białkowych żywiciela do kopiowania własnego DNA. „Nauka nie może jeszcze opisać neuronalnych wzorców wcielających idee w mózg, dla każdego jednak jest widoczne, że idee podlegają mutacji, replikacji i konkurencji. Idee ewoluują”7.

Zarówno on, jak i John Bonner, Edward O. Wilson i Richard Dawkins są zwolennikami neurobiologicznej, mózgowej lokalizacji memów, a neurobiolog Juan Delius dowodzi wręcz, że są to „konstelacje pobudzonych i niepobudzonych synaps w obrębie neuronowych sieci pamięci”8. Tego samego zdania są również najwybitniejsi przedstawiciele nauk podstawowych: George Williams, William Calvin, Marvin Minsky i Antonio Damasio, odkrywający – każdy na swój sposób – tajemnice ludzkiego umysłu. Chociaż musimy przyjmować, że replikatory myślowe są jeszcze bardziej abstrakcyjne niż aparat, którym się posługują, nie ulega wątpliwości, że idee, podobnie jak geny, dzielą się, rekombinują i przyjmują różnorakie formy; mogą być przekładane z języka na język, tak jak geny mogą być transkrybowane z DNA na RNA i ponownie wykorzystywane. W tym celu właśnie zajmują one nasze mózgi i konkurują ze sobą o umysłowe zasoby człowieka, choć interes przetrwania ich posiadaczy jest memom w zasadzie obojętny. W rzeczywistości na przykład idea „ofiary w imię czegoś” lepiej rozprzestrzenia się dzięki unicestwieniu swego nosiciela (skłonieniu go do złożenia tej ofiary) niż w przypadku zachowania go przy życiu.

Dlatego ignorowanie samolubności takich replikatorów kulturowych to niebezpieczna, usypiająca i groźna iluzja naszej od nich niezależności, której to iluzji co rychlej należy się pozbyć. Ich autoteliczny, samolubny charakter ujawnia zwłaszcza koncepcja umysłu, jaką sformułował jeden z najwybitniejszych twórców sztucznej inteligencji, wspomniany Marvin Minsky. Zgodnie z nią ludzki umysł może być postrzegany jako swego rodzaju wspólnota, ewoluujący system komunikujących się ze sobą, kooperujących i współzawodniczących agentów, złożonych z jeszcze prostszych agentów9. Niektóre z nich swą sprawczą funkcję ograniczają tylko do kierowania prostymi czynnościami (typu: podnieś filiżankę); inne, o znacznie większej złożoności, kierują na przykład czynnościami mowy. Obecność agentów jest niedostrzegalna, dopóki czynności omyłkowe czy przejęzyczenia, jakie nam się zdarzają, nie ujawnią zaistnienia między nimi konfliktu. Mimo że proponowana przez Minsky’ego wizja umysłu, opisywanego w kategoriach aktywności agentów, bardziej przypomina świat Matrixa niż poważne teorie naukowe, z jądrem tej koncepcji – założeniem o istnieniu świata autonomicznych i wywierających wpływ na człowieka replikatorów mentalnych – zgadza się nie tylko wizjoner Eric Drexler, ale również filozof Daniel Dennett, psycholog Susan Blackmore i znakomita większość memetyków.

Na przykład Dennett w Darwin’s Dangerous Idea10 opowiada o natrętnej (podstępnej!) melodii tanga, która opanowała jego umysł, powracając ciągle, mimo wysiłków wyrzucenia jej z pamięci; również sam Dawkins w Unweaving the Rainbow. Science, Delusion and the Appetite for Wonder pisze o takim samym zjawisku wtargnięcia i aktywności jakichś fraz czy melodii, od których trudno się uwolnić. W tym przypadku nie trzeba chyba jednak szukać oparcia w naukowych autorytetach; każdy z nas zna ów stan niespodziewanego zainfekowania przez jakieś powiedzonko, uparty refren, zbitkę słów, których pozbyć się nie sposób i wobec których jest się bezradnym, zupełnie jak nieszczęsne ofiary demonicznego chórmistrza z powieści Bułhakowa Mistrz i Małgorzata, wyśpiewujące Sławnoje morie jeszcze w bramie kliniki psychiatrycznej profesora Strawińskiego. I podobnie jak czynili to starożytni, wierzący w istnienie geniusza nawiedzającego (opanowującego) nasze umysły, mamy częstokroć odczucie, że idee przychodzą z zewnątrz, kiedy chcą i jak chcą, czyniąc sobie z nas prawdziwe pole walki. Umysły, jak żywe komórki i komputery, posiadają urządzenia kopiujące, a więc niestety wszystko to, czego także potrzebują wirusy. Same nie potrafią zbudować takiego urządzenia, natomiast perfekcyjnie manipulują tym, co uda im się zaatakować.

Świetnie znający tajniki BIOS-ów komputerowych Richard Brodie, współpracownik Billa Gatesa i współtwórca Microsoft Inc., zainspirowany koncepcjami Dawkinsa, w swej książce Wirus umysłu11 nie odwołuje się co prawda do takich przykładów, dowodzi jednak, że myślowe zarazki są tak samo skuteczne i perfidne jak wirus wścieklizny. Wykorzystując słabe punkty immunologii urządzeń kopiujących (umysłów), maksymalnie upodabniają się do infekowanej struktury i rozpoczynają swą replikację. Ludzki mózg, genetycznie zaprogramowany na przyswajanie i przetwarzanie informacji, jest dla nich doskonałą maszyną, a umysł – prawdopodobnie efekt koewolucji genów i memów, łatwo zgadza się na przyjęcie nowego pasażera, zwłaszcza gdy robi on „dobre wrażenie”, odwołując się do tych elementów (systemów) naszego oprogramowania, które pozwoliły nam przetrwać jako gatunkowi. Ułatwiając, czy wręcz nawet umożliwiając nam kategoryzację rzeczywistości, odnajdywanie związków przyczynowo-skutkowych i kojarzenie różnych elementów otaczającego świata, memy bez wątpienia zdecydowały ongiś o przewadze gatunku Homo sapiens i jego ekspansji. Regulowały strategie przetrwania zarówno odnośnie do wyboru partnera seksualnego, jak i zdobycia pożywienia, zajęcia dogodnego miejsca w grupie czy uniknięcia niebezpieczeństwa. Przynajmniej od dwustu tysięcy lat, kiedy to zaczął tykać nasz mitochondrialny zegar, wzory narzędzi, informacje o zasobach pokarmowych, dane topograficzne i ostrzeżenia o zagrożeniach przyczyniały się do sukcesu hominidów. Należało tylko gromadzić informacje, przekazywać je innym, obserwować i naśladować najlepszych, być ewolucyjnie nastawionym na powtórzenie i replikację. Ich wartość dla przeżycia osobnika mogła być (i z reguły była) fundamentalna, trudno więc się dziwić, że nasza podatność memetyczna stale wzrastała. Była faworyzowana genetycznie, bo zapewniała także sukces: przetrwanie i powielenie się genów. I przyczyniła się do naszej „informacjożerności”. Susan Blackmore, wielka zwolenniczka teorii memetycznej, uważa, że to aktywność memów spowodowała wprost hipertrofię naszych mózgów, które, napędzane już nie stricte biologiczną, ale memetyczną presją, zaczęły po prostu działać jako maszyny memowe, a nie tylko genowe12. Jej zdaniem wpłynęło to zresztą na kierunek doboru, faworyzującego od tego czasu osobniki sprawniejsze w replikacji memów kosztem tych, które takiej sprawności nie przejawiały lub przejawiały ją w zbyt nikłym stopniu (inne hominidy). Zdolność do przyswajania i powielania memów okazała się niezwykle skuteczną adaptacją, doprowadziła do rozwoju kultury i technologii, a więc do stopniowego uwalniania się naszego gatunku od warunków środowiska naturalnego, wciąż, jak wiadomo, decydująch o przeżywalności innych zwierząt, kultury pozbawionych. Jeden z wybitniejszych biologów ostatniego stulecia Edward O. Wilson twierdzi wręcz, że aktualnie to memy „ciągną geny na swej smyczy”13, co innymi słowy oznacza, że biosfera – organiczne życie nas samych i naszej planety – coraz silniej zależy od noosfery.

Jeśli zgodzimy się z taką wizją ewolucji replikatorów kulturowych – a trudno jej zaprzeczać, patrząc choćby na globalne skutki cywilizacji ludzkich prezentowane ostatnio przez badaczy nowej epoki w dziejach Ziemi, nazwanej antropocenem – łatwiej nam będzie zrozumieć wagę koncepcji memetycznej, jasno ujawniającej zarówno możliwości, jak i ograniczenia wynikające z zagęszczania się nowego płaszcza Ziemi – noosfery, nazywanej też infosferą. Ignorowanie jej roli może być bowiem równie niebezpieczne jak ignorowanie objawów grypy, natomiast wiedza o niej zdecydowanie stanowić może podstawę zdrowia całych systemów kulturowych i ekologicznych. Doskonale więc się składa, że biolog i dydaktyk Marek Kaczmarzyk postanowił przybliżyć w swej książce te ważne zagadnienia ewolucji memetycznej. Ich aplikacja na grunt edukacji szkolnej jest nie tylko pod każdym względem zasadna, ale też bardzo potrzebna, ponieważ to szkoła właśnie jest nadal jedną z najważniejszych instytucji mających wpływ na zakres i replikacyjny sukces określonych memów. Podobnie jak akademia, kościół, prawo, państwo, partie, wojsko, w przyjętej tu perspektywie jest ona oczywiście tylko jednym z socjotypów, czyli przejawów ekspresji określonych mempleksów, ale jest socjotypem o bardzo istotnej funkcji narzędzia transferu wiedzy i kształtowania postaw dla przyszłości. Postaw i wiedzy, które najpewniej już wkrótce zdecydują o losach kolejnego pokolenia młodych Polaków. Byłoby znacznie lepiej, aby w walce o ich umysłowe zasoby zwyciężyły metamemy krytycznego i twórczego podejścia do idei niż „pomniejsi agenci”, a to może zagwarantować tylko szeroko upowszechniana wiedza o samolubnych replikatorach mentalnych i skłonnościach naszych umysłów do ulegania im, często ze szkodą dla nas samych.

Dobrosława Wężowicz-Ziółkowska

Uniwersytet Śląski, Instytut Nauk o Kulturze

i Studiów Interdyscyplinarnych

Redaktor naczelna czasopisma

„Teksty z Ulicy. Zeszyt Memetyczny”

1 R. Dawkins, The Selfish Gene, Oxford University Press, Oxford 1976. Polskie wydanie: Samolubny gen, tłum. M. Skoneczny, Prószyński i S-ka. Warszawa 1996.

2 R. Dawkins, Samolubny gen, s. 266–267.

3 R. Dawkins, Viruses of the Mind, [w:] Bo Dalhbom (red.), Dennett and His Critics, Blackwell, Oxford 1993.

4 R. Dawkins, The Extended Phenotype. The Long Reach of the Gene, Freeman, Oxford – San Francisco 1982.

5 E. Drexler, Engines of Creation. The Coming Era of Nanotechnology, Doubleday, New York 1986.

6Ibidem.

7Ibidem.

8 J. Delius, Of mind memes and brain bugs, a natural history of culture, [w:] A. Koch (red.) The Nature of Culture, Bochum Publications, Bochum 1989.

9 E. Drexler, op. cit.

10 D. Dennett, Darwin’s Dangerous Idea: Evolution and the Meanings of Life, Simon and Schuster, New York 1995.

11 R. Brodie, Wirus umysłu, tłum. P. Turski, TeTa Publishing, Łódź 1997.

12 S. Blackmore, Maszyna memowa, tłum. N. Radomski, Rebis, Poznań 2002.

13 E.O. Wilson, Konsiliencja. Jedność wiedzy, tłum. J. Mikos, Zysk i S-ka, Poznań 2002.

Wprowadzenie

W ostatnim rozdziale książki Samolubny gen brytyjski biolog Richard Dawkins zaproponował użycie terminu „mem” dla opisu jednostki przekazu kulturowego1. Pisząc na temat genu jako jednostki informacji definiującej biologiczną rzeczywistość organizmów, zwrócił jednocześnie uwagę, że nie jest on jedynym replikatorem2, z jakim możemy się spotkać w naszym świecie. Na biologicznej bazie złożonych ludzkich mózgów powstało kolejne piętro, kolejna płaszczyzna, na której rozgrywa się ewolucyjna gra. Płaszczyzną tą ludzka kultura złożona z memów, jednostek informacji przekazywanych pozagenetycznie.

Przykładami memów są melodie, idee, obiegowe zwroty, fasony ubrań, sposoby lepienia garnków lub budowania łuków. Tak jak geny rozprzestrzeniają się w puli genowej, przeskakując z ciała do ciała za pośrednictwem plemników lub jaj, tak memy propagują się w puli memów, przeskakując z jednego mózgu do drugiego w procesie szeroko rozumianego naśladownictwa. Jeśli naukowiec przeczyta lub usłyszy jakiś dobry pomysł, przekazuje go kolegom i studentom. Wspomina o nim w artykułach i na wykładach. O propagowaniu się nośnej idei można powiedzieć wtedy, gdy przenosi się ona z mózgu do mózgu3.

Chociaż myślenie o rozwoju kultury w kategoriach teorii Darwina nie jest nowe, to już wyodrębnienie jednostki przekazu kulturowego w postaci memu zrobiło duże wrażenie i odbiło się głośnym echem także poza środowiskiem naukowym. Dawkinsowski mem posiada bowiem większość cech genu, w tym postulowaną przez badaczy niezależność od interesów składników budujących wyższe piętra systemów.

Wielu genetyków zwraca uwagę, że geny można traktować jak zbiory jednostek, których podstawowym i jedynym w zasadzie zadaniem jest własna reprodukcja. Ich istnienie uzależnione jest od sprawności, z jaką się powielają, i w konsekwencji od częstotliwości, z jaką wejdą w skład puli genowej kolejnego pokolenia organizmów. Patrząc z takiej genetycznej perspektywy, widzimy, że geny zapewniają sobie przetrwanie, tworząc koalicje w genotypach4. Konkretny organizm jest więc w zasadzie sposobem, w jaki koalicja genów odbywa swoją podróż w czasie, a jego procesy rozrodcze umożliwiają przesiadkę w kolejny wehikuł. Geny są więc „samolubne” w tym sensie, że ich działanie w genotypie reprezentuje interes własny replikatora – tworzenie swoich kopii.

Koncepcja samolubnego genu pozwala wyjaśnić wiele zjawisk, które trudno wytłumaczyć w inny sposób, czyli nie wychodząc poza granice koncepcji darwinowskich. Przykładem może być altruizm krewniaczy. Powszechna wśród zwierząt skłonność do wspierania osobników spokrewnionych wyjaśnia fakt, że genotypy krewnych zawierają w znacznym stopniu te same odmiany genów co w przypadku osobnika wspierającego. Z perspektywy samolubnych genów oznacza to po prostu wspieranie samych siebie.

Kontrowersje wokół Samolubnego genu dotyczyły właśnie redukcji znaczenia organizmu, w tym oczywiście także człowieka, do roli pojazdu, skomplikowanego opakowania dla podróżujących w czasie genów. W rzeczywistości Dawkins zwraca uwagę na możliwości, jakie daje takie specyficzne spojrzenie na biologiczną rzeczywistość.

Z naszej perspektywy kluczowy jest jednak postulat Dawkinsa dotyczący pojawienia się memu jako nowego replikatora. Jest on na początku drogi, na etapie, który autor porównuje do pierwotnego bulionu, w jakim replikatory biologiczne unosiły się w początkach życia5.

Nowym bulionem jest, według Dawkinsa, bulion kultury. Zdolność do tworzenia kultury jako odpowiedź na wyzwania stawiane przez środowisko jest podstawową strategią przystosowawczą naszego gatunku. Złożone sieci neuronalne zdolne są do szybkiej, bieżącej analizy parametrów środowiska i wytwarzania jednorazowych rozwiązań, doskonale dopasowanych do aktualnych zadań. Dzięki silnym związkom występującym pomiędzy poszczególnymi osobnikami w populacjach ludzkich możliwe jest przekazywanie tych rozwiązań bez konieczności żmudnego ich utrwalania w materiale genetycznym. Ta ostatnia droga byłaby zresztą niedostępna w przypadku rozwiązań jednorazowych. Ewolucja na drodze selekcji dotyczyć może jedynie rozwiązań problemów typowych, stawianych przez środowisko w geologicznej skali czasu. Natomiast sposobem gromadzenia i przekazywania unikalnych rozwiązań nietypowych problemów jest właśnie tworzenie kultury, a następnie dystrybucja informacji w jej obrębie.

Ostatni, jedenasty, rozdział swojej książki Dawkins poświęcił próbie spojrzenia na ludzkie kultury z perspektywy tworzących je informacji. Jego mem jest kulturowym analogiem genu i ma swoje własne, podobne do genu interesy. W tym znaczeniu „samolubne” są także memy. W przestrzeni swojego funkcjonowania tworzą one zbiory, mempleksy, w których poszczególne memy wspierają się wzajemnie, zwiększając swoją zdolność do powielania. Mempleksy nie muszą być w całości zawarte w konkretnym umyśle, mają charakter systemowy, a należące do nich memy mogą być rozsiane pomiędzy umysłami. Tym, co istnieje realnie jako stan danej sieci neuronalnej budującej mózg konkretnej osoby, jest aktualny zestaw memów, które są w niej reprezentowane. Taki zbiór, czyli memotyp (na podobieństwo genotypu), decyduje o aktualnych kompetencjach jego posiadacza. W przeciwieństwie do genotypu memotyp ulega ciągłym zmianom w czasie życia osobnika.

Jednym z kluczowych aspektów ewolucji memetycznej jest więc transfer memów, ich wymiana pomiędzy memotypami. Odbywa się on, w przeciwieństwie do transferu genów, we wszystkich możliwych kierunkach. Źródłem memów może być każdy człowiek, z którym mamy kontakt w przestrzeni społecznej. Ma to olbrzymie znaczenie w procesie kształtowania się memotypów szczególnie na wczesnym etapie życia, kiedy tworzą się podstawowe zespoły memów decydujące w pewnym stopniu o możliwości przyjmowania następnych, a w efekcie tworzenia kolejnych kompetencji. Z tego powodu proces przyswajania memów i budowania memotypów nie może być procesem całkowicie losowym. Muszą istnieć mechanizmy selekcji i wspierania poszczególnych memów. I oczywiście istnieją. Mogą to być części samego memotypu, jak w przypadku oceny, jakiej dokonujemy, spotykając nową osobę i decydując o potencjalnej wartości jej memów na podstawie sposobu działania całego memotypu, lub mogą pochodzić z zewnątrz. Przykład stanowi szkoła, będąca subśrodowiskiem społecznym, którego zadaniem jest wybór i wspieranie potencjalnie użytecznych memów i ich zbiorów.

To, co nazywam szkołą, jest nie tylko budynkiem pełnym ludzi, którzy przychodzą w to miejsce, żeby zadbać o wykształcenie innych. Nie tylko instytucją powołaną w celu oswojenia i kontroli jednego z najbardziej charakterystycznych dla ludzi procesów, jakim jest pozagenetyczny przekaz informacji. Nie tylko specyficznym środowiskiem społecznym o szczególnych cechach i wymaganiach, jakie stawia tym, którzy wchodzą w orbitę działań szkoły. Czasem jest ona konkretnym miejscem, a innym razem stanem ducha, porozumieniem, umową, którą obie strony muszą zaakceptować, żeby szkoła mogła istnieć, działać i spełniać swoją funkcję. Nikogo nie można zmusić do tego, żeby stał się jej częścią. Bycie uczniem to dobrowolny, świadomy wybór, a działania, jakie można podejmować bez obustronnej akceptacji podstawowych zasad, niewiele mają ze szkołą wspólnego i kiedy o tym zapominamy, dzieją się często rzeczy niezrozumiałe i niepotrzebne.

Książka, którą trzymasz w rękach, nie jest dziełem teoretyka, a w każdym razie nie tylko. Zawarte tutaj teksty powstawały najczęściej jako samodzielne artykuły. Stąd mogą się w nich pojawić powtórzenia i powroty do wcześniej poruszanych kwestii. Postanowiłem pozostawić te fragmenty z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że niemal każdy rozdział można dzięki temu traktować jako odrębną całość, która nie wymaga zasadniczo czytania poprzednich. Po drugie, wiele zjawisk spotykanych w szkole, które wydają się z pozoru różne, ma z przyjętej tu perspektywy podobne przyczyny albo można je wyjaśniać w podobny sposób. Dzięki temu model, który budujemy, staje się stopniowo pełniejszy, choć oczywiście nie przestaje być jedynie modelem.

Jest pewne przysłowie, które często powtarzam, a które w doskonały sposób oddaje sytuację związaną z edukacją. Pochodzi z Chin – jego autorstwo przypisuje się Konfucjuszowi – ale wydaje się uniwersalne:

Jeśli myślisz i żyjesz z dnia na dzień, sadzisz ryż. Jeśli myślisz w kategoriach dekad, sadzisz drzewa. Lecz jeśli myślisz kategoriami pokoleń, uczysz ludzi.

Wiele najnowszych osiągnięć nauki, zwłaszcza związanych z badaniami nad mózgiem, potwierdza słuszność tego zdania. Modele rzeczywistości, jakie tworzą nasze mózgi, zależą nie tylko od tego, co dostrzegamy za pomocą zmysłów. Każdy kolejny stan tego modelu zależy od warunków, w jakich powstawał poprzedni. Jest jego następstwem i konsekwencją.

Na to, jakie modele rzeczywistości budujemy, wpływają jednak także inni ludzie. Społeczny charakter gatunku miał podstawowe znaczenie dla naszego rozwoju. Nawet gwałtowny rozwój mózgu w ciągu ostatnich dwóch i pół miliona lat wyjaśnia się obecnie wpływem rosnącej złożoności grup, w jakich żyli nasi przodkowie6. Oczywiste jest, że tak ewoluujący gatunek musi posiadać precyzyjne i wydajne mechanizmy pozwalające na wymianę informacji o stanach wewnętrznych poszczególnych osób tworzących grupę. Mechanizmy takie odkrył na początku ostatniej dekady dwudziestego wieku zespół włoskich badaczy pod kierunkiem Giacomo Rizzolattiego. Badając korę ruchową makaka japońskiego, odkryto, że aktywność neuronów związanych z wykonywaniem określonych ruchów jest widoczna także wtedy, gdy zwierzę obserwuje podobny ruch wykonywany przez inny organizm. Pozornie odkrycie to nie wydaje się specjalnie spektakularne. Jego znaczenie trudno jednak przecenić, jeśli uzmysłowimy sobie potencjalną moc wniosków, jakie z niego płyną.

Dlaczego siedząc w wygodnym fotelu, chronimy dłoń, widząc scenę filmu, w której ktoś traci palce? Dlaczego uśmiechamy się, patrząc na śmiejących się z czegoś ludzi? Zgodnie z teorią znaczenia neuronów lustrzanych (tak właśnie nazwał odkryte przez siebie neurony Giacomo Rizzolatti) uśmiech widoczny na czyjejś twarzy wywołuje w mózgu obserwatora aktywność podobną do tej, która występuje, kiedy on sam się uśmiecha. Podobnie obserwacja objawów bólu czy zniechęcenia spowoduje pojawienie się ich neurologicznych ekwiwalentów u obserwatora.

Mechanizmy lustrzane dają nam możliwość tworzenia modeli zbiorowych. Jak pisze amerykański neurobiolog indyjskiego pochodzenia Vilayanur Ramachandran, właściwie nie można ustanowić granicy pomiędzy wewnętrznymi światami ludzi obserwujących tę samą przestrzeń.

Zachowania, reakcje, gesty i słowa wypowiadane w czyjejś obecności zmieniają rzeczywistość tej osoby, ponieważ wpływają znacząco na warunki tworzenia wewnętrznych reprezentacji tego, co postrzega.