Szklane serce - Maciej Mielus - ebook

Szklane serce ebook

Maciej Mielus

1,0

Opis

W pierwszy dzień roku rozpadł się jego związek z Anetą, kobietą, która była dla niego wszystkim. Od tego czasu egzystuje w marazmie, coraz głębiej zapadając się w sobie. Kolejne próby podniesienia się z tego stanu kończą się fiaskiem, a każdy dzień jego życia wydaje się gorszy od poprzedniego. Doprowadzony na skraj wytrzymałości psychicznej pisarz podejmuje jeszcze jeden wysiłek by wyjść na prostą - zaczyna pracować nad opowiadaniem, którego główny bohater zabija swoją byłą dziewczynę. Rzuca się tym samym w spiralę introspekcji, która prowadzi do niespodziewanych odkryć. Okazuje się, że nic nie jest takie, jakie się wydawało...

Szklane serce to debiutancka powieść Macieja Mielusa. Jest to ambitne połączenie melodramatu i powieści psychologicznej ze śladowymi elementami innych gatunków. Szklane serce można odczytywać na wielu warstwach - jako zawierającą potężny ładunek emocjonalny historię straconej miłości, dramat człowieka walczącego z depresją, opowieść o odkrywaniu samego siebie, studium obsesji dążenia do prawdy, czy nawet jako jedyny w swoim rodzaju traktat na temat pisania. Niezależnie jednak od sposobu odczytania, jest to powieść, która porusza i zapada w pamięć, a kolejne możliwości interpretacji jej treści sprawiają, że nie jest to lektura "na jeden raz".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 146

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maciej Mielus

Szklane serce

© Copyright by Maciej Mielus & ISBN 978-83-62480-72-2

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione Wydanie I 2010

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Dedykacja

Dla Anity

1

Człowiek bez miłości nie zasługuje na miano ludzkiej istoty, jest jedynie pustą powłoką, wyblakłą imitacją życia. Jak jednak nazwać osobę, która odbiera komuś miłość, gdy jest to jedyna rzecz, którą ten ktoś posiada i na której mu zależy? Patryk Milewski nie znał jeszcze odpowiedzi na to pytanie, ale gdy zasiadł przed swym laptopem i otworzył edytor tekstu, mając w myślach koncepcję na nowy projekt literacki, poczuł, że w końcu z każdym kolejnym zapisanym zdaniem, zbliży się do odpowiedzi na to pytanie, aż objawi mu się ona w całej swej okazałości. Potrzebował odpowiedzi bardziej niż czegokolwiek innego, może dzięki niej uda mu się zamknąć ten rozdział swojego życia, równie smutny i ciemny, jak pokój, w którym teraz siedział.

Spojrzał na szczelnie zasłonięte żaluzjami okna swojej sypialni, przystosowanej do funkcji pracowni za pomocą umieszczonego pod ścianą drewnianego, staromodnego biurka. Jak długo nie wpuszczał światła do wnętrza pokoju? Odkąd wszystko się zawaliło, czy jeszcze wcześniej? Wytężył pamięć – bez skutków. Może w końcu udałoby mu się przypomnieć sobie, ale to był mało istotny szczegół, który wymagałby od niego chwilowego wyciągnięcia z odmętów wspomnień bolesnych chwil. Od paru tygodni próbował za wszelką cenę pogrzebać je w swojej pamięci.

W tej chwili, mając zapisać pierwsze zdanie swojego nowego opowiadania, poczuł wzmożoną chęć choćby chwilowego zwinięcia żaluzji. Błysnęła w nim iskra twórczego entuzjazmu, niezdolna, by odegnać całe prześladujące go zło, ale wystarczająca, by dać mu cień motywacji do życia.

Przeczytał zapisane zdanie. Robiąc to, uśmiechnąłby się, gdyby taki akt zadowolenia nie kosztował go tyle cennej energii. Potrzebował ją oszczędzać, by podołać wysiłkowi pracy twórczej. Ostatnio ciągle odczuwał zmęczenie, wycieńczał go nawet sen. Jak więc jego organizm zniesie coś tak intelektualnie wyczerpującego? Nie był zresztą pewien, czy pamięta jeszcze, jak to jest się uśmiechać. Zdawało mu się, że nie robił tego od lat, gdy w rzeczywistości to przygnębienie trwało raptem niecały miesiąc. Pierwszego dnia stycznia zaczął się dla niego ten czas, który trwale strącił w przepaść przygnębienia jego osobę oraz wszystko, co go otaczało. Mieszkanie Patryka Milewskiego bowiem zawsze było pejzażem jego duszy, zmieniającym się w zależności od tego, co aktualnie panowało w sercu. Teraz okna (wszystkie za wyjątkiem kuchennych, gdyż nie posiadały ani żaluzji, ani zasłon) były pozasłaniane, by blask odbijającego się od śniegu słońca nie zadawał bólu jego oczom, zapadniętym i przekrwionym, pomimo codziennego zakrapiania ich Visinem. Gdyby nie krople, pewnie nie byłby w stanie spojrzeć na swoje odbicie w wysokim lustrze, które zamazane i brudne, wisiało w wąskim przedpokoju. Dawniej lubił widok samego siebie, nie był nigdy oszałamiająco przystojny, ale wyglądał na tyle dobrze, by być miłym dla wzroku i budzić swą aparycją sympatię otoczenia. Była to także kwestia dbania o siebie, do czego przykładał graniczącą z pedantyzmem staranność. Lubił dobrze wyglądać. Teraz już mu na tym nie zależało. Tracąc zainteresowanie samym sobą, stopniowo przestał utrzymywać w należytym porządku otoczenie – wymięte dywany nie były odkurzane od ponad dwóch tygodni. Gdyby nie wszechobecny mrok, mógłby dostrzec leniwie dryfujące w powietrzu drobiny kurzu, które opadały na meble, kryjąc je pod cienkim szarym welonem brudu. W sypialni, w bezpośrednim kontakcie z niepościelonym łóżkiem stał stolik nocny, a na nim znajdowało się odwrócone twarzą do dołu zdjęcie w zdobionej motywami malutkich serc srebrnej oprawce. Odkąd je odwrócił, nie potrafił go już dotknąć, choćby po to, aby się raz na zawsze go pozbyć. Nie chciał ryzykować spojrzenia na twarz widniejącą na fotografii. Ciągle mówił sobie, że nie jest na to gotów, nie wiedząc jednocześnie, czy kiedykolwiek będzie. Zresztą wcale nie myślał o tym zbyt wiele. Zamiast na łóżku, już od dłuższego czasu sypiał na mocno sfatygowanej kanapie w salonie.

Przeczytał zapisane zdanie jeszcze raz.

„Nie potrafiąc pogodzić się z przeszłością, Maciej Talicki postanowił ją w sobie uśmiercić, wraz z kobietą, która była dla niego miarą tych straconych dni.”

Uznał je za całkiem niezłe, może lekko zalatujące pretensjonalnym patosem, ale mimo to było dobrym początkiem. Nigdy wcześniej nie brał się za pisanie thrill era, ale czuł, że i z tym gatunkiem literackim sobie poradzi. Uchodził w końcu za profesjonalistę, a przynajmniej takie wrażenie starał się sprawiać. Opinia pisarza przyciągała do niego ludzi, jak na ironię przyciągnęła też do niego tą osobę, która tchnęła życie w jego pustą egzystencję, by potem mu ją odebrać(Jak nazwać osobę, która odbiera człowiekowi miłość, kiedy jest to jedyna rzecz, którą posiada i na której mu zależy?).Tak, poza literata bardzo się do tego przysłużyła, nawet mimo, że była głoszona mocno na wyrost. Bo czy pisarzem można nazwać kogoś, kogo starania twórcze zaowocowały jedynie dwoma wydanymi e-bookami (czym się nie chwalił, oficjalnie gardząc tą formą publikacji) i jednym niskonakładowym zbiorem opowiadań? Do tego uznawany był w towarzystwie za wielkiego intelektualistę, bo wszystko, co napisał czytelnicy wrzucili do niezdefiniowanej kategorii powieści psychologicznej. Urósł w oczach swoich znajomych wręcz do rangi znawcy ludzkiej natury. Nie chciał tego, tak naprawdę to wszystko go nie obchodziło. Pragnął tylko, aby jego twórczość była uznawana za względnie ambitną. A teraz w pełni świadomie zaczął pisać thriller, gatunek komercyjny, w dodatku po raz pierwszy posługując się elementami autobiograficznymi – ironia tego faktu była uderzająca. Może czytelnicy ostateczny efekt nazwą chociaż thrillerem psychologicznym? To by nie uwłaszczało jego ledwie istniejącej reputacji jako pisarza. Zresztą nie był pewien, czy będzie chciał to opublikować, pisał tym razem z myślą o rozliczeniu się z pewnymi zdarzeniami i osobami. Przedstawienie rzeczywistości przez pryzmat fikcji i doznanie w ten sposób katharsis, które może zaowocować jego powrotem do normalnego życia. Niczego bardziej nie pragnął w tym momencie. Rzecz jasna, za wyjątkiem odzyskania dawnych, dobrych chwil, ale to było już poza granicami możliwości. Nie da się cofnąć czasu, taka możliwość istniała tylko w jego snach i marzeniach.

Kilka stuknięć palców Patryka w klawisze i zrodziło się kolejne zdanie:

„Pozbawiony miłości stracił resztę swojego człowieczeństwa, a narastająca w nim pustka z każdym dniem coraz bardziej domagała się, by ukarać jej twórczynię.”

To było jeszcze lepsze od poprzedniego, poczuł przyjemne mrowienie w palcach, znak, że niedługo wpadnie w rytm i kolejne słowa będą wypływać z niego bez zbędnej chwili poświęconej na namysł. Przekroczył tę barierę, którą często nazywał „blokadą pierwszego akapitu”, albo „kopnięciem na rozpęd”, gdy na monitorze pojawiło się kolejne zdanie, tym razem proste i trafiające prosto w sedno fabularne opowiad ania. Właściwie ono samo w sobie miało napędzić akcję, zawiązać ją i d oprowadzić do zakończenia.

„Dlatego postanowił ją zabić.”

Gdy ponownie przeczytał całość, bariera pękła, a potok treści wypływał z jego głowy i za pośrednictwem dłoni był przenoszony na ekran w tempie zdolnym zawstydzić dobrze wykwalifikowaną sekretarkę. Pisał, jak w swoich najjaśniejszych chwilach, co budziło w nim mieszankę zachwytu i zdziwienia. W zabraniu się do pracy nad tym opowiadaniem najtrudniejsze było przełamanie w sobie skrupułów przed przeniesieniem własnych emocji (odpowiednio przerysowanych) w ciało przyszłego mordercy i uczynienie go głównym bohaterem, którego losy czytelnik będzie śledził od pierwszej do ostatniej strony. Może gdyby sytuacja tej postaci nie była tak podobna do życiowego położenia Patryka, praca nad projektem byłaby postrzegana przez Milewskiego jako czysta zabawa formą. Próbował kiedyś literacko wyrazić swoje emocje w identyczny sposób, w jaki pisał swoje dotychczasowe prace – jak najmniej fikcji, z naciskiem na prawdziwe uczucia i psychologiczną głębię… tym razem samego siebie. Było to równie przyjemne, jak obcinanie paznokci u nóg, żadna z takich prób uchwycenia tego tematu nie przetrwała więcej niż dwóch stron. Nie potrafił znieść ponownego odczytywania tego, co wydarzyło się w jego własnym życiu od pierwszego dnia stycznia. Tego feralnego początku nowego roku, którego każdy kolejny dzień zapowiadał się gorzej od poprzedniego. Nie chciał nawet myśleć, jak będą rysować się sprawy za miesiąc, jeśli wszystko będzie nadal zmierzać w tę stronę. Teraz, pisząc, myśląc i przerysowując emocje, metaforyzując wspomnienia, przekształcając je i dopasowując do swej literackiej wizji, dostrzegł szansę dla siebie. Nikłą i bladą, ale pisząc i dokonując tej subtelnej introspekcji, może ujrzy prawdę o sobie, swoich pragnieniach, o przeszłości. I o Niej, musiał ujrzeć prawdę o tym, kim naprawdę była dla niego i co czuje do Niej obecnie. Oraz odnaleźć w sobie odpowiedź na pytanie, kim jest osoba, która odbiera komuś miłość, gdy jest to jedyna rzecz, którą ktoś posiada i na której mu zależy.

Skończył pisać dopiero, kiedy ogarnęło go to uczucie wzmożonego wyprania z wszelkich sił. Ostatnio nawiązywał z tym stanem coraz bliższe stosunki.

Spojrzał w róg ekranu laptopa na zegarek – minął kwadrans po piętnastej, pracował dłużej niż przypuszczał, a efekty nie były dość obszerne, by popaść w zadowolenie. Pokręcił zrezygnowany głową, początkowy entuzjazm nagle gdzieś się ulotnił i do Patryka wróciło znienawidzone uczucie wewnętrznego wymięcia. Nawet wiara w uleczalną moc zamiany emocji w fabułę, gdzieś się zapodziała. Gdyby nie miał już tak naprawdę nic innego do roboty, uznałby ten czas za stracony. Tylko właśnie – nie potrafił się zająć niczym innym, pisanie było jedynym, co mu pozostało. Poza tym… coś w jego wnętrzu ciągle powtarzało:to będzie naprawdę dobre opowiadanie.

– To naprawdę dobre opowiadanie – nieświadomie powtórzył na głos i wyłączył komputer.

Wstał z fotela i leniwie się przeciągnął. Teraz przyszedł czas na zmęczeniobójstwo – od miesiąca dokonywał je częstymi drzemkami na kanapie w salonie. Nie była to skuteczna metoda na odzyskanie sił, zazwyczaj Patryk budził się wciąż zmęczony, nie w taki jednak sposób, co zaraz po jakimkolwiek wysiłku intelektualnym bądź fizycznym. Wycieńczenie snem było inne, polegało głównie na niemożności zebrania motywacji do wstania z kanapy i zajęciu się szarą monotonią codzienności. Wiązało się to z minimum godziną leżenia i wpatrywanie się w nieciekawą tapetę na ścianach, lub w równie niebudzący zainteresowania i fantazji sufit. Nie chciało mu się nawet włączać telewizora, wszystkie seriale bardziej niż dawniej raziły go głupotą, schematycznością i błahym potraktowaniem tego, co w życiu jest poważne, sensacje serwowane w wiadomościach były jeszcze bardziej deprymujące lub nudne. No i jeszcze reklamy łączące wszystkie przykre cechy seriali i wiadomości, dodatkowo je potęgując.

Nim Patryk spoczął na swej mocno już wysłużonej kanapie, poszedł do kuchni, zrobić sobie herbatę, której i tak zapewne nie wypije przed zaśnięciem. Był to je dnak utarty nawyk, jak zatrzymywanie się przed lustrem w przedpokoju, aby zob aczyć, jak źle wygląda, i pozbycie się go nie wchodziło w rachubę. Nie miał siły na taką bezsensowną walkę z samym sobą.

Wchodząc do kuchni zmrużył oczy, by jedyne jasne pomieszczenie w mieszkaniu nie oślepiło go światłem słońca, wpadającym przez okna.

– Kupić żaluzje – mruknął do siebie, bezradnie osłaniając dłonią oczy, niczym jakiś filmowy wampir wystawiony na działanie jasności dnia. Gdy już oswoił się z tym blaskiem, co chwilę mrugając zapisał na jednej z przyklejonych do lodówki kartek potrzebę kupna dodatkowych żaluzji. To załatwi problem, jeśli zdecyduje się wyjść na dłuższe zakupy. Na razie jego wypady na miasto ograniczały się do straszenia swym zaniedbanym wyglądem kasjerki w pobliskim sklepie spożywczym, gdzie raz w tygodniu kupował zapasy żywności. Teraz jedynie wyczerpanie środków higienicznych może go skłonić do ruszenia w głąb miasta, którego nie cierpiał niemal tak bardzo jak swojego obecnego położenia. Przyszło mu bowiem mieszkać w Katowicach – mieście, w którym się nie urodził, nie wychował i w którym nie chciał umrzeć. Czasami Milewski miał wrażenie, że ta pozbawiona zieleni metropolia o niebie wiecznie zasnutym czarnym dymem i powietrzu pełnym szkodliwych pyłów jest winna całemu jego niekontrolowanemu, wewnętrznemu marazmowi. Może gdzie indziej lepiej radziłby sobie ze swoimi problemami. Może… Gdybanie – jak on nienawidził gdybać! Brutalnie wypchnął te wywody ze swych myśli i zaczął grzebać w szafce kuchennej w poszukiwaniu herbaty.

Gdy już wygodnie legł na kanapie, trzymając w dłoni kubek pełen gorącego napoju, rzucił okulary na stojący obok taboret, zastępujący mu stolik nocny i zaczął myśleć o opowiadaniu. Musiał przeanalizować fakty i przewidzieć obrót fabuły – nigdy nie pisał według planu, sporządzając szczegółowy konspekt przebiegu akcji, tak jak robiła to większość pisarzy. Zamiast tego tworzył postacie, sytuację, zawiązanie akcji, a resztę pozostawiał tokowi przyczynowo-skutkowemu, który rozwijał się w jego wyobraźni. Była to jedna z tych rzeczy dających mu powody, by pisać – chciał bowiem znać zakończenie, niepewne nawet dla niego aż do ostatnich stron. Teraz takie spojrzenie na tworzenie fabuły zdawało się szczególnie ważne, wraz z kolejnymi zapisanymi stronami postępowała introspekcja Milewskiego, czynnik, który o wszystkim zadecyduje.

O tym, czy Maciej Talicki naprawdę chce zabić swoją byłą dziewczynę.

Czy chcesz na zawsze pozbyć się jej ze swojego życia?

O tym, czy całkiem odebrała mu miłość i kim w takim razie ona jest dla niego, zabierając mu to, co najważniejsze.

Czy odebrała ci miłość? Co o niej teraz sądzisz?

O tym, czy postać ostatecznie odniesie sukces w swych zamiarach.

Czy uda ci się?

Nie wiedział. Nie potrafił na to sobie jeszcze odpowiedzieć, nawet na pierwsze, z punktu widzenia protagonisty opowiadania, oczywiste pytanie. W przełożeniu na własną sytuację nic ono nie wyjaśniało we wnętrzu Patryka. Ale koniec historii jest jeszcze odległy i aby go osiągnąć, będzie też musiał wznieść się ku samoświadomości. Na razie jednak ją tracił – ziewnął, położył do połowy pełny kubek z herbatą obok okularów i całkiem rozciągnął się na kanapie. Naciągnął na siebie koc, którym była zasłana i zamknął oczy. Mimo jego stale narastającego zmęczenia sen przyszedł dopiero po godzinie przekładania się z boku na bok i prób wypełnienia myśli pustką.

2

Śniła mu się Aneta. Coraz częściej odwiedzała jego myśli nocą, potęgując wewnętrzne rozdarcie. Co gorsza jej obecność nigdy nie tworzyła koszmarów, wręcz przeciwnie. W tym śnie udało mu się w kluczowym momencie uratować ich związek, zobaczył szczęśliwe zakończenie, które nie było mu dane w rzeczywistości. Marzenia o cofnięciu czasu i zmiany przeszłości się ziściły, wszystko miało być już d obrze.

Pozostałe sny o niej były podobne. Często wracając do świata realnego miał łzy w oczach, iluzja snu była lepsza od prawdy. W takich chwilach chciał w niej pozostać na zawsze.

Kiedy się przebudził, jego uszy podrażnił jakiś obcy dźwięk. Po paru sekundach dotarło do niego, że słyszy jadowicie polityczną sprzeczkę toczącą się w jakimś programie telewizyjnym. Zaraz potem uderzyło go, iż odgłos ten nie dochodzi z góry – czasami jego starzy sąsiedzi z piętra wyżej pogłaśniali telewizor, do tego stopnia, że w myślach życzył im szybkiego postępu artretyzmu i starczej demencji – debata toczyła się w jego telewizorze.

Jakby zapominając o swojej niemocy, poderwał się z kanapy, by dostrzec wpatrującą się w ekran, ciemną męską sylwetkę siedzącą z głową opartą na ręce, bokiem do Patryka w jego własnym fotelu. Przez ten mrok nie od razu rozpoznał tożsamość intruza, zwłaszcza, iż miał na sobie czarną (a może grafitową albo brązową? W ciemności ciemne kolory wyglądają tak samo) marynarkę i koszulę, tego samego niemożliwego do precyzyjnego zidentyfikowania koloru.

Gdybym był wierzący, pewnie uznałbym, że to diabeł – od razu przeszło Milewskiemu przez myśl. Ale jeśli nie diabeł, to mogła być to tylko jedna osoba.

– Czy to, że nie otwieram drzwi nie powinno powstrzymać cię od przekroczenia progu? – zapytał Patryk, podnosząc się do pozycji siedzącej i przeczesując dłonią swoje domagające się swą długością wizyty u fryzjera, brązowe włosy. Gdy poczuł pokrywającą je warstwę tłuszczu, zdegustowany wytarł dłoń o koc.

Siedzący w fotelu mężczyzna odwrócił się do niego całym ciałem, a Patryk był już pewny, że jest to Karol Bójcza. Jego przyjaciel i bardziej uznany przedstawiciel branży literackiej – autor poczytnych kryminałów, tytułów znajdujących się na listach bestsellerów, chętnie czytanych przez każdego wielbiciela Chandlera lub Hammeta. Była to niezwykła osoba, sprawiająca wrażenie, jakby została wyjęta z jednej ze swoich książek. Milewski nie musiał zaglądać do przedpokoju, aby wiedzieć, że na wieszaku wisi długi czarny płaszcz, jeden ze „znaków firmowych” Bójczy.

– Od dawna się nie odzywałeś, nie odbierasz telefonów. Mogłem cię zastać zwisającego z lampy. Ostatnio brzmiałeś, jakbyś był na skraju samego siebie. Nie zamknąłeś drzwi na zamek, więc wszedłem – odpowiedział, wzruszając ramionami. W jego głosie jednak nie było żadnej troski, raczej jakaś dziwna ciekawość, która nie podobała się Milewskiemu i od razu postanowił mieć się na baczności w trakcie tej rozmowy. Byli dwoma całkiem różnymi typami pisarzy: Patryk często pisał o chorych sprawach, trzymając swoje życie z dala od nich, podczas gdy Bójcza świadomie był równie pokręcony, jak jego książki.

– I przyciągnęła cię tu troska o moje życie? – z powątpiewaniem spytał Milewski. Włożył okulary i sięgnął po kubek, by dopić zimną już herbatę. – Bo uwierzę – zakpił.

– Szczerze? Masz rację. Nie sądziłem, że nadal jesteś tak żałosny, liczyłem na zwykłą rozmowę o pisaniu. Ale faktycznie, kiedy nie otworzyłeś drzwi pomyślałem: „No i strzelił nam z miłości Hemingwaya”.

– Mówiłem ci ostatnio, że nigdy się nie zabiję. – Tym razem w głosie Patryka można było usłyszeć ledwie wyczuwalną nutę złości. Drażniły go czynione wobec niego sugestie możliwego samobójstwa, popadania w alkoholizm czy nawet depresji, jakie ostatnio wychodziły ze strony jego znajomych.

– Mogłeś kłamać. Ludzie kłamią, powinieneś to wiedzieć najlepiej. Wiedział.

Będziemy razem, już zawsze. Jesteś całym moim życiem. Całym moim światem. Nie potrafiłabym żyć bez ciebie. Wszystko będzie dobrze. Zależy mi na tobie. Nigdy mnie nie zostawiaj i ja Cię nie opuszczę.

Te wszystkie słowa powiedziała mu Aneta. Kłamstwa, którym wierzył, często na przekór własnemu instynktowi i wcześniejszemu doświadczeniu. Chciał w to wierzyć, a gdy człowiek pragnie wiary, nic nie jest w stanie mu jej odebrać. Z wyją tkiem zderzenia z rzeczywistością.

Tak, nikt lepiej niż on nie wiedział, czym są kłamstwa. I które najbardziej ranią. Co gorsza Patryk mówił Anecie podobne zapewnienia i wyznania. Wszystkie były szczere.

– Ja nie kłamię – powiedział Milewski, lecz zorientował się, że w zamyśleniu wywołał długi moment ciszy. Karol nie dał po sobie poznać zirytowania tym faktem, chyba zwalał to na zdezorientowanie swego rozmówcy sprawione niedawnym przebudzeniem.

– Ale wyglądasz jakby pętla sama zaciskała ci się na szyi. – Bójcza wstał z fotela i zapalił w pokoju światło. Patryk ujrzał teraz jego ciemną karnację, zielone oczy i krótkie kruczoczarne włosy, z przedziałkiem po prawej stronie. Karol był postawny i wysoki, o pół głowy wyższy od niego, a Milewski nie należał do niskich. – Widziałeś swoje odbicie w lustrze? – zadał pytanie, przesuwając fotel naprzeciw kanapy. – Wątpię. – Rozsiadł się na nim, nawet na moment nie przerywając wygłaszanego uniesionym głosem potoku słów. – Wyglądasz jak żywy trup. Weź się w garść, to śmieszne. Ile z nią byłeś? Miesiąc?

– Dwa – sprostował Patryk. Miał ochotę wybuchnąć pozbawionym wesołości śmiechem, który przeszedłby pewnie w płacz. Zamiast tego wykrzywił swoje usta, podniósł brwi i zmarszczył czoło, czyniąc swoją twarz maską żałości.

Za to Karol nie miał żadnych oporów przed uśmiechem.

– Gdyby to przytrafiło się komuś innemu siedzielibyśmy, pilibyśmy k oniak i zaśmiewali się z frajera dręczącego się błahostką.

– Wszystko jest poważne, kiedy przytrafia się tobie.

– Ale musisz przyznać, że twoja sytuacja to jedna wielka dziecinada. Na litość b oską, rozpadało się już tyle twoich związków, większość dłuższych od tego jak jej było?

Tym razem Milewski uzewnętrznił swym obliczem wewnętrzny ból, kiedy wymówił to jedno imię:

– Aneta.

– Z Anetą. I żadnego tak nie przeżywałeś. Pamiętasz Agatę? Rok związku poszedł się walić, a ty po tygodniu podniosłeś się z łóżka i zachowywałeś normalnie. A teraz wycinasz jakąś szekspirowską tragedię.

– Nic nie rozumiesz. – Tym razem Milewski z trudem powstrzymywał się od krzyku. Bójcza nie potrafił w żaden sposób wniknąć w jego uczucia, nawet nie próbował. Był na to zbyt płytki. – I nie zrozumiesz. To jest coś innego niż wszystko wcześniej. Nie pojmiesz.

– Ale pojmuję, że zadręczasz się laską, która rzuciła cię w Sylwestra. Świetnie to świadczy o twoim obiekcie uczuć. Znam jedno słowo, jakim można określić taką dziewczynę – su…

– Zamknij się!! Zamknij, kurwa, pysk!!! – W ciągu ułamka sekundy wściekłość Milewskiego znalazła swe ujście. Poderwał się z kanapy, niemal gotów rzucić się z pięściami na Bójczę, choć w przypadku starcia miałby nikłe szanse wyjść z niego zwycięsko, był chudy i bardzo zmęczony. Chyba dlatego Karol nawet nie wstał, patrzył na niego czekając aż ten atak się skończy. – I nigdy się, do cholery, nie waż jej przy mnie wyzywać! Wali mnie twoje zdanie na jej temat, na temat mnie… i tego wszystkiego. Ale jeśli choć raz jeszcze źle o niej powiesz przy mnie, przysięgam, że skończysz w szpitalu. Rozumiesz?!

Bójcza był nieporuszony, skinął tylko głową, ale jego usta były rozciągnięte w tajemniczym uśmiechu szulera trzymającego w rękawie całą talię asów.

– Może ja chciałem powiedzieć o niej źle. Ale ty napisałeś.

– Co?!

– Kiedy spałeś, nie potrafiłem się powstrzymać przed sprawdzeniem, czy nad czymś obecnie pracujesz. Komputer był na wierzchu, wystarczyło go włączyć, znaleźć plik i przeczytać. Czekaj. – Wykonał dłonią uspokajający gest, widząc, jak w Patryku znów zaczyna gotować się krew, a pięści się zaciskają. – To naprawdę dobre opowiadanie. Serio.

A nie mówiłem? Jest naprawdę dobre. Musisz je pisać.

– To nie jest o niej. To fikcja – powiedział Patryk, trochę uspokojony komplementem. Karol potrafił być popieprzoną kanalią, ale nigdy nie okłamywał go w sprawach literackich. – Czysta fikcja.

– Akurat teraz piszesz opowiadanie, w którym facet chce zarąbać swoją byłą? Dziwny zbieg okoliczności. A i w głównym antybohaterze widzę podobieństwo do ciebie.

– To czysta fikcja! – powtórzył Milewski z naciskiem. – Nie insynuuj mi tego, co chcesz mi teraz wcisnąć, bo to nie prawda.

– Nawet, jeśli tak naprawdę myślisz, to nic nie zmienia. Sam mówiłeś, że każdy pisarz mimowolnie używa swojej biografii w twórczości. Przestań się okłamywać i spójrz prawdzie w oczy. Może się podniesiesz, bo rzygać mi się chce, jak cię widzę w takim stanie. Nie po to zresztą przyszedłem, żeby mówić tu o twoim upadku.

A to nowość – pomyślał Patryk. – Tak jakby ktokolwiek przejmował się tym, co czuję.

– Przejdź do sedna. Mam ochotę na kolejną drzemkę. – I była to prawda. Ta rozmowa emocjonalnie wyssała Patryka, czyniąc go na powrót słabym i obolałym.

Karol jakby się zawahał. Był jednym z tych ludzi, którzy nienawidzą przyznawać, że mają z czymś kłopoty, a jednocześnie posiadają ogromną potrzebę podzielenia się nimi z innymi. I padło na Milewskiego, z niewiadomych przyczyn dawniej jego znajomi często przychodzili do niego po radę. Całkiem nieźle rozwiązywał problemy innych, rozprawiał się z nimi bez mrugnięcia okiem, otrzymując w zamian uznanie i wdzięczność. Ironia. Pomagał innym i był w tym dobry, a nie potrafił pomóc sobie. Pomagał innym, a teraz nie było nikogo, kto mógłby pomóc jemu.

– Chodzi o pisanie – w końcu powiedział Bójcza. – Muszę napisać książkę, a nie potrafię. Kompletna blokada. Zaczyna to się stawać kwestią życia lub śmierci. Pomóż mi.

– I co ja mam ci na to poradzić? Bierz zimne prysznice i przesiaduj w kawia rniach, a złapiesz wenę. Że też zawracasz mi głowę takimi pierdołami, w takim momencie mojego życia. Zejdź mi z oczu, chcę iść spać. Wiesz którędy wyjść.

Ku jego zdziwieniu, Karol zachował się potulnie, jak na niego, szybko się zebrał trochę tylko klnąc pod nosem, narzucił na siebie płaszcz i szalik (którego nigdy nie wiązał), zdawkowo się pożegnał, oznajmił, że będą w kontakcie, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami. Patryk śledził przez wizjer jego oddalającą się sylwetkę, a gdy zniknęła na schodach, przekręcił zamek w drzwiach. Następnie skierował swoje kroki do łazienki, by wyrównać tam wszelkie fizjologiczne rachunki swojego ciała. Nie minęło wiele czasu, nim ponownie leżał na kanapie, gapiąc się w sufit i analizując szczegóły rozmowy z Bójczą. Jak ten człowiek potrafił go wkurzyć. Jego insynuacje dotyczące opowiadania…

Miał trochę racji.

Nie miał. Chciał mi wmówić, że nienawidzę Anety. To nie prawda.

Ale czujesz się oszukany. Jutro napiszesz o kłamstwach.

Nie wiem. Pewnie tak. Ale do jasnej cholery, ja jej nie nienawidzę! Ja… sam nie wiem, ale to nie jest nienawiść. Sam nie wiem…

Usnął.

3

Coraz później wstawał i budziłoby to jego niepokój, gdyby tylko go to jeszcze w najmniejszym stopniu obchodziło. Całkowicie się zaniedbał i nie czuł z tego powodu większych wyrzutów do samego siebie, czemu więc miałby się zamartwiać takimi symptomami osłabienia własnej psychiki? Nie było to istotne dla jego sytuacji, był to efekt choroby toczącej jego życie, nie źródło. Jak w reklamie leków – musi zwalczyć przyczyny, nie objawy. Ale najpierw musiał dokonać diagnozy, choć podejrzewał, iż trawiąca jego ciało choroba zaczyna się i kończy na pierwszą literę alfabetu.

Z tą myślą w głowie zwlekł się z kanapy, parę minut wcześniej zegar wybił południe. Ból mięśni nadal go nie opuszczał, ale zdołał już do niego przywyknąć. Zażycie tabletek przeciwbólowych i pobudzeniem się jednym z trzymanych w lodówce napojów energetycznych, uczynił swoim rytuałem otwarcia dnia. Przy okazji zaglądając do lodówki zorientuje się, czy ominie go wątpliwa przyjemność wyjścia do sklepu. A potem, jeśli nic nieoczekiwanego nie zakłóci jego spokoju, weźmie się dalej do pisania, napisze trochę o kłamstwach byłej głównego bohatera. To będzie niezły punkt wyjściowy, doda mu motywu zbrodni, a nawet jeśli nie, to zapewni psychologiczną głębię. Może dzięki temu czytelnicy zaczną mu nawet kibicować. Jeśli to nie wywoła takiej reakcji, to na pewno wprowadzenie na scenę opowieści byłej dziewczyny Talickiego, wcielonego egoizmu pod przykrywką dobroci, sprawi, że czytający nie poczują się źle, jeśli opowiadanie zakończy się krwawym morderstwem tak zakłamanej osoby. Kłamstwa będą też dobrym zaczepieniem dla rozwinięcia introspektywnego szukania prawdy w sobie samym.

Z lodówki wydobył przedostatnią puszkę z szynką konserwową. Jeszcze jeden dzień przetrwa bez uzupełniania zapasów. Jak zwykle nie zje obiadu, a szynkę skonsumuje prosto z puszki, bez wspomagania trawienia żadnym pieczywem. Napije się jeszcze tylko herbaty i to wszystko, całe śniadanie. Siłując się z puszką zastanowił się jak bardzo schudł i osłabł w ciągu ostatnich tygodni, systematycznie marniejąc z dnia na dzień, nie zwrócił nawet uwagi na ten szczegół. I nie miał zamiaru biec za tą myślą po wagę, by przekonać się na własne oczy o swojej fizycznej redukcji. Po co? To nie sprawi, że zmieni swój obecny stan i sposób życia. A z dywagacji na ten temat płynęła jedna korzyść – na chwilę czymś zajmował swój umysł, tamując nadciągającą wielkimi falami nudę.

Po swoim skromnym śniadaniu znowu chciał wrócić na kanapę, uciąć sobie jeszcze jedną drzemkę przed pracą, bo jedzenie wzmogło zmęczenie i na nowo rozbudziło senność. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić, gdyby teraz usnął, prawdopodobnie zaprzepaściłby resztę dnia. Czyli pisanie. Usiadł więc w fotelu, tym, w którym wczoraj siedział Karol. Pochylony do przodu, z głową opartą na dłoniach, wpatrując się w niezbyt pomysłowy motyw roślinny na swoim zgniłozielonym dywanie, Patryk zbierał swoje myśli, rozproszone pomiędzy nowym opowiadaniem, wizytą Bójczy, a osobą Anety. To na niej ostatecznie się skupił, jak zwykle – każde jego rozważanie nad własnym życiem kończyło się nieuchronnym powrotem do jej osoby. Mimo całego bólu, który wywołała, mimo wszystkich jej kłamstw i samolubstwa, miał ochotę do niej zadzwonić, usłyszeć jej głos, podzielić się własnymi myślami, nawet jeśli teraz ją to krępowało. Co parę dni nie wytrzymywał i chwytał za słuchawkę telefonu, wybierał jej numer i czekał aż ona odezwie się pod drugiej stronie. Ostatecznie zawsze była dla niego kimś więcej niż jedynie obiektem przeznaczonym wyłącznie do całowania i pieszczot. Nigdy jednak nie odebrała telefonu, nie od ich rozstania. Nie doceniała tego, ile znaczyła dla Patryka, nigdy nie potrafiła zauważyć i pojąć jego bezgranicznego oddania i włożenie wszelkich sił w starania o ten związek. Nie próbowała nawiązać z nim żadnego kontaktu emocjonalnego, mimo iż Patryk potrafił odczytywać jej uczucia, tak jakby były zapisane w jej oczach. I wszystkie były pięknie prawdziwe, tak mu się przynajmniej wydawało. Więc jak to się stało, że w pierwszy dzień nowego roku ostatecznie uległ, nie potrafił uratować ich relacji? Dlaczego w ogóle do ostatniej chwili nie dopuścił do siebie możliwości takiego zakończenia? Czemu nadal nie potrafił tego w sobie skończyć?

Wyjął z kieszeni telefon komórkowy, włączył go i wpisał PIN. Już od paru dni telefon był wyłączony, co jakiś czas dzwonił ktoś z jego nielicznego grona przyjaciół i znajomych. Nie miał ochoty z nimi rozmawiać, był zbyt zmęczony ciągłym mówieniem im kłamstw, że wszystko jest w porządku, udawaniem zainteresowania rozmową i desperackiego szukania przekonującego pretekstu by jak najszybciej ją przerwać. Po paru sekundach na wyświetlaczu pojawiła się lista wiadomości, które napłynęły w trakcie nieaktywności telefonu. Żadnej nie przeczytał, zamiast tego otworzył listę kontaktów, gdzie na samej górze widniało imię, w przeciwieństwie do pozostałych zapisane bez nazwiska. Aneta. Patrzył na nie, a telefon w jego dłoni stawał się jakby coraz cięższy.

– Chcę, żebyś wróciła – powiedział na głos.

Nie wróci. Dobrze o tym wiesz, to stracona sprawa. Zawsze taka była, od samego początku, tylko byłeś na to ślepy. Pamiętasz, kiedy po dwóch tygodniach związku miała jeden ze swoich depresyjnych dni i chciała bez powodu zerwać z tobą? Powinieneś był jej na to pozwolić. Już wtedy to było przegrane. Pamiętasz, co wtedy mówiła? Założę się, że tak. Nigdy cię nie kochała.

– Nie wierzę w to – cicho odparł z żelaznym przekonaniem. Poradził sobie ze wszystkimi ich kryzysami i kiedyś doprowadziłby do momentu, kiedy już by nie następowały. Był tego pewny, bo był zdolny walczyć o nią w nieskończoność. Była tego warta.

Teraz okłamujesz samego siebie. Nienawidzisz jej.

Bądź cicho.