Szczęście jest chwilą - Alicja Pisarska - ebook

Szczęście jest chwilą ebook

Alicja Pisarska

0,0

Opis

Kto powiedział, że internetowe fora, czaty, randki to rzecz tylko dla młodzieży? Gdy doskwiera samotność, nawet ci, dla których komputer był do tej pory nieodgadnioną "magiczną skrzynką", zbierają się na odwagę i... czasami znajdują szczęście, choćby tylko na chwilę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Ala Pisarska 2006 Ilustracje na okładce: Iza Sobieraj

ISBN 978-83-7564-145-5

Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl

Publikacja chroniona prawem autorskim.

Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Dedykacja

Książkę tę dedykuję wszystkim wirtualnym rozmówcom

Motto:

Serce wciąż miłości szuka (…) Może w świecie wirtualnym?

Ala Pisarska

Wstęp

Nigdy nie należy się dziwić niczemu, gdyż rozum pozwala człowiekowi ujrzeć świat na podobieństwo teatru, w którym odbywa się spektakl ludzkiego życia, gdzie każdy jest aktorem odtwarzającym wyznaczoną rolę przez najdoskonalszego reżysera, jakim jest ludzki los czy Bóg…

Planety krążą po orbitach w rytmie nieziemskiej melodii, która trafiając do romantycznej duszy człowieka porusza jej najgłębsze, najbardziej skrywane zakamarki, i wtedy wyobraźnia zaczyna brać jego życie w swoje ręce. Więc wszystko zdarzyć się może, bo ludzki świat wypełniony jest marzeniami o szczęściu, o miłości.

Każdy z nas bez względu na to, czy jest piękny czy brzydki, bogaty czy biedny, młody czy stary, chce kochać i być kochany.

Czy możemy żyć bez miłości?

Nie, bo zwiędniemy, tak jak kwiat bez wody.

Ale zwiędnięty kwiat bywa talizmanem. Zasuszony między kartkami pamiętnika ożywia się nagle po otwarciu strony i budzi wspomnienia.

Rozdział I PRZYJACIÓŁKI

Wioletta i Marysia poznały się przed gmachem Uniwersytetu Warszawskiego, tuż przed ogłoszeniem wyników egzaminów wstępnych. Od pierwszego spojrzenia na siebie, pierwszego kontaktu słownego przypadły sobie do serca i wiedziały, że to spotkanie połączy je na długo. Obydwie oczekiwały niecierpliwie na listę, gdyż zaszczytem było studiować modny w owym czasie kierunek – handel zagraniczny.

W momencie sprawdzania listy Wioletta szybko ujrzała swoje nazwisko, bowiem osiągnęła najlepszy wynik spośród wszystkich kandydatów i zajmowała na niej pierwsze miejsce. Jednak nazwiska Marii na próżno szukały, śledząc kilkanaście razy listę nazwisk. Maria rozpłakała się, rzucając się w objęcia Wioletty, nie dlatego, że czuła się przegrana czy poniosła porażkę, tylko dlatego, że nie spełniła oczekiwań swoich rodziców, którzy wymarzyli sobie, że ich córeczka podejmie właśnie ten kierunek studiów.

Wioletta to przebojowa i pewna siebie osoba, wzięła za rękę zagubioną i nieśmiałą nowo poznaną koleżankę i poprowadziła ją do dziekanatu.

Wstawiennictwo Wioletty okazało się strzałem w dziesiątkę, bowiem Marii brakowało niewielu punktów, więc mogła się odwoływać od decyzji komisji. W odwołaniu dołączyła zaświadczenie o tym, że jej rodzice prowadzą dosyć dobrze prosperujące gospodarstwo rolne, a to wówczas dawało jej dodatkowe punkty za pochodzenie.

I w taki to sposób Maria otrzymała indeks wymarzonej przez jej rodziców uczelni, a Wioletta zyskała dozgonną przyjaciółkę i nową rodzinę, gdyż rodzice Marii polubili tę sympatyczną dziewczynę jak własną córkę.

Wioletta nie miała prawdziwej rodziny, wychowywała się w domu dziecka, więc uczepiła się Marii jak rzep psiego ogona.

Cały czas studiów trzymały się razem – takie papużki nierozłączki. Jedni znajomi żartowali, że są dwujajowymi bliźniaczkami, a inni, że lesbijkami. Ale dla Wioletty i Marii nie liczyło się zdanie innych. One wiedziały, że więź, która istnieje między nimi, jest czysta i fenomenalna. To pewien rodzaj miłości zwanej przyjacielską lub siostrzaną.

Wioletta interesowała się buddyzmem, a nawet uważała się za jego wierną zwolenniczkę, wierzyła w reinkarnację i prawo karmy.

Maria, wychowana w rodzinie z tradycjami chrześcijańskimi, pozostawała im wierna. Obydwie miały w sobie głęboko zakorzenione poczucie tolerancji i miłości do bliźniego.

Pomimo iż los wyznaczył im różne kierunki dalszych dróg życia, to wciąż pozostają w bardzo bliskim kontakcie ze sobą. Spotykają się kilka razy w roku.

Przeważnie Wioletta odwiedza Marię z okazji ważnych rodzinnych uroczystości i świąt. Dzielą się swoimi radościami i smutkami oraz zwierzają z najskrytszych tajemnic swojego życia.

Maria twierdzi, że księdzu podczas spowiedzi nie powie tego, co swojej przyjaciółce Wioll (tak nazywa Wiolettę od chwili pierwszego uścisku ręki).

Podobnie jest z Wiolettą – nie chodzi do kościoła, Maria jest jej spowiednikiem.

Rozdział II WIOLETTA

Był deszczowy poranek, kiedy Wioletta przebudziła się z niespokojnego snu po wczorajszym czatowaniu prawie do rana. Głowa pękała jej od niewyspania i nadmiaru wrażeń.

Przymknęła na chwilę jeszcze ciężkie powieki. Opuchniętymi od wielogodzinnego stukania w klawiaturę opuszkami palców delikatnie masowała swoje skronie, próbując w ten sposób pozbyć się dokuczliwego bólu głowy.

Czy ja mam wirtualnego kaca? A czy coś takiego w ogóle istnieje? Czy można się upić wirtualnym drinkiem lub odurzyć wirtualnym skrętem?

Widocznie nasze myśli mają większą moc, niż nam się wydaje. Pierwszy w życiu wieczór spędzony na czacie spowodował w jej dotychczas spokojnych, poukładanych równiutko myślach spory chaos.

Jak dobrze, że nie muszę dzisiaj iść do pracy – pomyślała z ulgą, na chwilę zapominając o porannych dolegliwościach. Nie tylko dzisiaj! Już wcale! I w ogóle nic nie muszę! – rozkoszowała się myślą o swobodzie, którą przyniosło jej rozstanie się z codziennym obowiązkiem pracy.

***

Rozpoczynał się nowy miesiąc i nowy okres w życiu Wioletty. Budził ją nowy dzień, w którym Wioletta otwierała nowy rozdział swojego życia.

Postanowiła zrezygnować z pogoni za karierą. Nie dlatego, że nie lubiła swojej pracy, wręcz przeciwnie, praca dawała jej wiele satysfakcji, ale dlatego, że uświadomiła sobie, iż zatraciła się w wirze awansów, pogoni za sukcesem. Osiągnęła wiele. Wspinała się po szczeblach kariery bez większych przeszkód, nie zawsze wierna swoim zasadom moralnym, a szczególnie tym, które przejęła od Marka Aureliusza, cesarza rzymskiego i wielkiego mędrca:

„Wielką radość, jak i nieszczęście przyjmować ze spokojem. Spokój odnajdywać w pracowitości, życzliwym stosunku do innych, sumiennym wypełnianiu swoich obowiązków. Pamiętać, że świat jest teatrem, a ludzie aktorami wyznaczonymi do odegrania swojej roli. Powinniśmy w każdej chwili być przygotowani do opuszczenia sceny, nie buntować się, nie lękać nawet śmierci, która mieści się w naturalnym porządku świata”.

Wioletta uznała, że spektakl, w którym grała główną rolę, dobiegł końca i nadeszła pora zejść ze sceny dotychczasowego życia. Czas na zmianę ról, zmianę sceny teatru, pora poszukać innego gatunku sztuki życia.

To dobry czas, bowiem w życiu każdej kobiety czas menopauzy to czas zmian nie tylko fizjologicznych, ale także osobowościowych. Wioletta zrobiła zwrot w swoim życiu – zwrot w stronę natury, nie rezygnując z dobrodziejstw, które stworzone zostały z myślą o ułatwieniu życia człowiekowi, czyli z osiągnięć techniki.

Komputer, dotychczasowe narzędzie pracy, postanowiła wykorzystać w inny sposób.

Jej serdeczna przyjaciółka Marysia, osoba, którą Wioletta darzyła i wciąż darzy największym zaufaniem, już dawno wspominała jej, że ludzie wykorzystują komputery w innych celach niż tylko jako narzędzie pracy. Znała to z autopsji, bowiem sama od dawna komunikowała się z wielkim światem za pomocą właśnie tej elektronicznej skrzynki.

To niesamowite, jakich przeżyć może dostarczyć noc spędzona na czacie. Muszę koniecznie opowiedzieć o tym Marysi – pomyślała Wioletta.

Obejmując dłońmi ciężką, wciąż obolałą głowę, zsunęła nogi na podłogę i leniwie nimi powłócząc skierowała swoje kroki w stronę domowej apteczki. Wyciągnęła z niej lawendowy olejek i udała się do łazienki, aby oddać się relaksującej, aromatycznej kąpieli. Zapach, jak żaden inny bodziec zewnętrzny, ma siłę tworzenia nastroju, potrafi budzić w nas wspomnienia, skłaniać do marzeń, przywoływać chwile radości i szczęścia, wyciszać lub pobudzać do działania. Wioletta wiedziała, że woń lawendy działa uspokajająco i przeciwbólowo, miała nadzieję, że po piętnastu minutach poczuje się znacznie lepiej.

Relaksacyjne kąpiele Wioletty związane były zawsze z pewnym rytuałem przez nią samą ustanowionym i strzeżonym pilnie przed całym światem. Nawet jej najwierniejsza przyjaciółka, Maria, nie wiedziała o istnieniu tej słodkiej tajemnicy.

Cóż w tym dziwnego? Każdy przecież ma swoje skarby, sekrety, o których nie wie nikt inny.

Zatkała gumowym korkiem wylot w wannie. Wlała sporo ulubionego płynu do kąpieli o delikatnym zapachu lawendy i puściła mocny strumień ciepłej wody.

Aby wzmocnić oddziaływanie zapachu, zapaliła świece, które zawsze stały na brzegu wanny, oraz lampkę oliwną, do której dodała sporo olejku lawendowego, i włączyła muzykę relaksacyjną.

Rytuał rozpoczęła od tańca, w którym harmonizowała się z muzyką do momentu, kiedy miała uczucie, że rozpływa się w przestrzeni, a ciało porusza się w sobie tylko znanym rytmie.

W tym tanecznym transie pozostawała tak długo, aż piana w wannie sięgnęła brzegów. Dopiero teraz powoli zanurzała się w niej i ulubioną myjką rozprowadzała po całym ciele delikatne jak dmuchawce, mieniące się kolorami tęczy, mydlane molekuły. Dotknęła swoich sterczących z podniecenia sutek i dreszcz namiętności przeszył jej ciało. Uwielbiała to uczucie.

Oddawała się więc w pełni swym igraszkom cielesnym do momentu, kiedy płomienie świec, jej ciało i rytm muzyki stały się jednością. Woda w wannie wznosiła się i opadała, a ona jak fala bez poczucia miej sca i czasu wiła się z rozkoszy.

Po tak ekscytującej kąpieli Wioletta poczuła się jak nowo narodzona. Mogła teraz spokojnie zabrać się do codziennych czynności upiększających wygląd, gdyż nawet wówczas, gdy nie musiała z nikim się spotykać, chciała ładnie wyglądać i podobać się sobie. Za każdym razem, kiedy spoglądała w lustro, patrząc prosto w swoje oczy mówiła:

– Kocham cię, Wioll!

Słowa te pomagały jej przetrwać wiele trudnych chwil w życiu.

A los nie był dla niej zbyt łaskawy. Jednego jej tylko nie poskąpił – fenomenalnej pamięci. Dzięki niej zawsze osiągała najlepsze wyniki w nauce. Natomiast nie zadbał wcale o jej wygląd zewnętrzny i nie dał ani kropli urody.

Nie dość, że kolor jej włosów przypominał „świńską szczecinę”, to jeszcze w dodatku była niska, chuda, piegowata i z wadliwym zgryzem. Taka „paskuda”, jak nazywano ją w bidulu.

Polubiła nawet tę swoją ksywkę, bo ciocia Wisia, szefowa kuchni, która była tam najbliższą jej osobą, gdy zabierała ją do swojego domu na niedzielę albo na jakieś święta, to mówiła do niej z dobrocią w głosie:

– Znowu spędzimy razem kilka dni, moja ty paskudo.

Ciocia Wisia była tak samo samotna jak Wioletta. Miała kiedyś rodzinę: męża i syna. Mąż zmarł młodo, a syn wyjechał do Australii. Tam się osiedlił i rzadko kontaktowali się ze sobą.

Wioletta traktowała ciocię Wisię jak matkę.

O swojej rodzonej matce ani o ojcu Wioletta nie wiedziała nic. Do bidula trafiła jako czteroletnia dziewczynka. Kobieta, która adoptowała ją zaraz po urodzeniu, wychowywała ją przez kilka lat. W momencie, gdy sama ciężko zachorowała, nie była w stanie zajmować się dzieckiem. Wkrótce zmarła.

Wioletta niewiele pamięta z tamtego okresu swojego życia.

W domu dziecka też nie było jej źle. Miała swoją ukochaną ciocię Wisię, do której zawsze biegła, gdy czuła potrzebę podzielenia się z kimś odrobiną radości lub smutku.

Najtrudniejsze chwile przeżywała podczas dorastania. Coraz częściej spoglądała w lusterko i ogarniało ją przerażenie. Jakby było mało w niej tej brzydoty, to na dokładkę jeszcze jej twarz pokryła się szpecącym, trudnym do zlikwidowania trądzikiem. Chłopcy unikali jej jak trędowatej, a i koleżanek nie miała wiele. Często czuła się bardzo samotna, nikomu niepotrzebna. Był czas, że nachodziły ją myśli samobójcze.

W ogólniaku poznała kolegę z równorzędnej klasy. Spotykali się na dodatkowych zajęciach, gdyż przygotowywali się do olimpiady matematycznej. Nawet kilka razy zaprosił ją do swojego domu. Zakochała się w nim swoją pierwszą młodzieńczą miłością.

Za to, że jej nie odrzucał, że nie wstydził się pokazywać z nią na ulicy nawet wówczas, gdy jego koledzy dokuczali mu z tego powodu, chciała oddać mu w zamian całą siebie. Ale on jej nie chciał, podobała mu się inna dziewczyna, a z Wiolettą bywał tylko dlatego, że imponowała mu jej duża wiedza niemal na każdy temat.

Po tym wielkim młodzieńczym zawodzie miłosnym Wioletta uznała, że jednak taka paskuda jak ona nie ma szans u żadnego faceta. Przestała interesować się mężczyznami, a swoje potrzeby seksualne zaspokajała sama, wykorzystując do tego celu własne fantazje erotyczne.

Wioletta skończyła poranne poprawianie swojej urody, doprowadzając się do takiego wyglądu, który uznała za możliwy do zaakceptowania. Jeszcze ostatnie spojrzenie w lustro, uśmiech do samej siebie i słowa pochwały wypowiedziane w stronę tej, która spoglądała na nią przyjaźnie z dużego na całą ścianę łazienki zwierciadła:

– Miłego dnia, Wioll! Jesteś OK! – rzuciła na odchodnym i udała się do kuchni na poranną kawę.

Objęła dłońmi gorącą filiżankę. Piła kawę małymi łyczkami, delektując się jej smakiem i aromatem.

Swoje myśli skierowała w stronę pulsujących wspomnieniami przeżyć, związanych z nocnym czatowaniem.

Muszę napisać e-maila do Marysi i opowiedzieć, ile emocji dostarczyła mi nocna, wirtualna zabawa.

Żałowała, że wcześniej nie korzystała z takich możliwości. Cały swój wolny czas poświęcała na przygotowywanie się do wykładów oraz internetowe konsultacje ze studentami.

Ale od dziś będzie inaczej – składała sobie samej obietnicę.

Włączyła komputer i zabrała się do pisania elektronicznego listu.

Kochana Marysiu!

Dzisiaj jest bardzo ważny dzieńwmoim życiu. Pierwszy z tych dni, kiedy nie budził mnie budzik, nie piłam w biegu porannej kawy, nie prowadziłam na wpół śpiąca samochodu. Od dziś zasiliłam rzeszę ludzi uciążliwych i kłopotliwych dla naszego reformującego się bez końca państwa – biednych polskich emerytów. Dobrze, że kilka lat temu zdecydowałam się opublikować swoje osiągnięcia naukowe i praca ta stała się podręcznikiem akademickim. Tantiemy pozwolą mi przeżyć na przyzwoitym poziomie od pierwszego do ostatniego dnia każdego miesiąca.

Ale nie o tym spieszno mi było poinformować Ciebie.

Nie wyobrażasz sobie, w jaki sposób spędziłam minioną noc. Nawet nie zadaję Ci tej zagadki do odgadnięcia, bo nigdy by Ci na myśl nie przyszło, że Twoja serdeczna przyjaciółka – Wioll – od wczesnych godzin wieczornych prawie do rana zabawiała się w kafejce internetowej, czyli na czacie.

Marysiu, mam nowe hobby – czatowanie to wspaniałe zajęcie.

A mój pseudonim „paskuda” zrobił furorę. Okrzyknięto mnie miss czata.

Wiesz, w tym dziwnym, wyimaginowanym świecie nawet paskudy mogą uczestniczyć w wyborach na najpiękniejszą kobietę jednej nocy.

Jak dobrze, że taki świat istnieje!

Wyobraź sobie, że nawet jeden wirtualny rozmówca o pseudonimie „faza” (zapewniał, że w realnym świecie jest stuprocentowym mężczyzną) stwierdził, że jestem nie tylko mądrą, ale i piękną kobietą, a nick wybrałam taki tylko po to, by prowokować.

Kiedy próbowałam dokonać weryfikacji jego wyobrażeń, poprosił, abym tego nie czyniła, bo on ma swój sposób oceny rzeczywistości.

„Nie to jest ładne, co ładne, tylko to, co się komu podoba” – napisał.

Być może sporo racji jest w tej maksymie, z którą on się utożsamia, ale ja wiem swoje…

W każdym bądź razie na tym balu, który odbywał się na monitorze mojego komputera, „faza” tylko ze mną tańczył. Serwował drink za drinkiem, tak jakby chciał doprowadzić mnie do stanu upojenia alkoholowego tylko po to, bym mogła chociaż na chwilę zapomnieć o swojej brzydocie. Drinki wirtualne narobiły tyle zamętu w mojej głowie, że dałam się uwieść i dalsza rozmowa przeniosła się na priv, czyli rozmowę sam na sam, tylko we dwoje w oddzielnym okienku.

Czułam się tak, jakbym poszła z tym mężczyzną do dwuosobowego pokoju hotelowego, który wcześniej zarezerwowany i specjalnie przygotowany czekał na nas. A w nim zimny szampan, dwa kieliszki i świece, które ktoś niewidzialny zapalił przed chwilą i muzyka taka, którą uwielbiam – blues.

Dźwięki bluesa płynęły rzeczywiście, ale z płyty CD włączonej w moim komputerze. To one pobudzały moją wyobraźnię. Marysiu, dobrze wiesz, że utożsamiam się z tym gatunkiem muzyki. Może dlatego, że jest wolna od schematów, wcześniej przyjętych kanonów, że jest wyrazem tego wszystkiego, co jest we mnie: chwilowych emocji, czyli spontaniczności i samotności zarazem, tęsknoty skrywanej głęboko w zakamarkach duszy. Jest inna – czyli taka jak ja. Czatowe party we dwoje trwało prawie do trzeciej nad ranem. Nawet nie wiedziałam, że potrafię rozmawiać tak na luzie o wszystkimi o niczym z mężczyzną, w dodatku wirtualnym. A może dlatego, że był wirtualny?

Wyobraź sobie, Marysiu, że wymieniliśmy adresy e-mail i obiecaliśmy sobie, że spotkamy się jeszcze niejeden raz w tej ulubionej przez nas kafejce czatowej.

To coś nowego w moim życiu. Tyle zmian i to w tak krótkim czasie, że sama sobie się dziwię. Czyżbym dopiero teraz, w drugiej pięćdziesiątce swojego życia dostrzegła, że jestem kobietą taką, jak każda inna?

Sama siebie nie poznaję i nawet nie znam przyczyny tych przemian, które następują w mojej osobowości.

Marysiu, kończąc pozdrawiam i całuję Ciebie oraz wszystkich, których masz obok. Proszę, napisz, co tam u Ciebie nowego?

Twoja serdeczna przyjaciółka

Wioll.

Rozdział III MARIA

– Witam każdy dzień z radością i miłością w sercu.

– Miłość jest wszędzie, kocham i jestem godna miłości.

Te ulubione mantry Maria wypowiada każdego dnia, gdy sen opuszczając nieruchome ciało podnosi żaluzje oczu, zapraszając w ten sposób szczęście w skromne progi jej duszy.

Błogi spokój czerwcowego poranka zakłócił hałas spalinowej kosiarki. Maria podeszła do okna.

Dwaj mężczyźni w pomarańczowych kamizelkach kosili łąkę, która dotychczas każdego dnia cieszyła jej oczy barwami tęczy. Wśród soczystej zieleni wyróżniał się mlecz, czyli mniszek lekarski, którego żółtozłote języczkowate płatki kwiatów błyszczały jak małe słońca. Dorastając zmieniały się w owocostan przypominający misternie wymodelowaną przez upływ czasu czarodziej ską kulę – w zabawne dmuchawce.

Smutno mi. Szczęście jest chwilą piękną i delikatną jak dmuchawiec, czy może jak bańka mydlana, która pryska w najmniej spodziewanym momencie? A może jest podróżą, którą odbywam przez całe życie wraz z tym wszystkim, co mnie otacza.

Te filozoficzne pytania jasno i czytelnie wyłaniały się z jej nieustannego chaosu myślowego.

Widok skoszonej łąki spowodował, że przez głowę Marii przetaczała się chmura kłębiących się myśli, które, wypełnione kroplami szarej od smutku energii, budziły w wyciszonym przez błogostan nocy wnętrzu rozterkę i niepokój.

Burza myśli. – tak, tylko ona jest w stanie zakłócić spokój serca i przyspieszyć jego rytm, powodując czasami palpitacje. Te smętne poranne rozważania Marii przerwał telefon od koleżanki, która zapraszała ją na otwarcie wystawy prac Dudy Gracza.

– Dziękuję ci, Danusiu, jesteś kochana! Uwielbiam jego sztukę, bo jest pełna obsesyjności, szczerości i czytelnego wyrażania tego, co artysta chce powiedzieć widzowi. Będę mogła nacieszyć oczy.

Maria miała nadzieję, że na wystawie spotka swego ulubionego twórcę, autora między innymi cyklu obrazów „Obrazy prowincjonalno-gminne”.

– Danusiu, na tych obrazach jest wszystko to, co kocham: peryferyjna cisza i spokój, są nieba pogodne i pełne chmur, deszcze, mgły, wschody i zachody słońca, łąki i pola, strumienie, stawy i bajora, stare chałupy i omszałe płoty oraz ludzie i ich zaściankowy żywot, który artysta podnosi do rangi kosmicznego wymiaru – mówiła podczas oglądania wystawy. Szkoda, że ich autor osobiście nie mógł uczestniczyć w otwarciu wystawy.

Na szczęście organizatorzy przybliżyli sylwetkę malarza, wyświetlając miniaturę filmową o jego życiu. Jedna z wypowiedzi twórcy pozostawiła trwały ślad w pamięci Marii.

„(...)tak się składa, że jeden z dosyć istotnych organów, jakie człowiek nosi w środku – serce – mam dosyć pocerowane, i ono nie zawsze pozwala być wszędzie tam, gdzie chciałbym być.

W związku z tym to co mogę państwu dać oprócz obrazów?

Daję właśnie to pocerowane serce…

Jestem z wami.

Wszystkiego dobrego!"

– Słowa mają wielką moc – prawda Danusiu? Czy zauważyłaś, że gdy artysta zakończył przesłanie do odbiorców swojej twórczości, to już nikt z obecnych nie odczuwał braku jego obecności? – powiedziała Maria do koleżanki, gdy opuszczały galerię.

– Tak, to prawda. Jestem szczęśliwa, że udało się nam zorganizować tę wystawę. Chcesz może kupić album z wszystkimi obrazami, które dzisiaj oglądałaś?

– Dziękuję, już mam. Kupiłam go przy wejściu do galerii. Wiesz przecież, że nie przegapiłabym takiej okazji.

Po oficjalnej uroczystości Maria i jej koleżanka przysiadły w zacisznym miejscu zamkowej kafejki, gdzie przy lampce szampana jeszcze długo rozmawiały ze sobą o swoich pasjach, o troskach i radościach życia codziennego.

Pełen zadumy i melancholii dzień odchodził do krainy wspomnień. Noc założyła granatowy płaszcz, miękki jak wełniany koc, otulając nim zmęczone wiosennym wysiłkiem życie.

Maria miewała chwile, czasami dni, że widziała świat jak przez mgłę i nie bardzo mogła odnaleźć się w zupełnie nowej sytuacji życiowej. Trudne sprawy rodzinne, a w szczególności choroba, wyeliminowały ją z dotychczasowego beztroskiego, bezpiecznego i dokładnie poukładanego życia.

Czuła się zawieszona w próżni. Znalazła się na rozdrożu, przy którym zapomniano ustawić drogowskazy.

Przerwany nagle sznur korali jej życia rozsypał się jak maleńkie ziarenka piasku. Zbierała je teraz i nawlekała na nową nitkę, starając się przy tym, aby podnieść każde błyszczące życiem ziarenko.

Uczyła się żyć nowym rytmem.

Często w jej głowie pojawiały się myśli spędzające sen z powiek.

Podczas jednej z bezsennych nocy dostrzegła, a właściwie było to tak, jakby dokonała niesamowitego odkrycia, że w jej życiu nic ciekawego się nie dzieje, że nastąpiła stagnacja trudna do zniesienia dla niej samej, dla jej niecierpliwego, pełnego żywiołowości charakteru. Czuła, że tak dłużej nie wytrzyma. Jakaś wewnętrzna siła rozpierała ją i zmuszała do działania.

Czym mogłabym się zająć?

A czego ja właściwie chcę od życia?

Maria zadawała pytania samej sobie i analizowała to, co wyłaniało się z myślowego chaosu.

Mam już za sobą pół wieku życia. Uwielbiam przyrodę. Prawie każdego dnia udaję się pieszo poza miasto, by tam z dala od zgiełku i pachnącego nowoczesnością powietrza obserwować oraz podziwiać wszystko to, czego jeszcze człowiek nie dotykał, nie ulepszał.

Siadam na pomoście rybackim i zapatrzona w piękno przyrody, wtopiona w jej rytm, oddaję się rozmyślaniom. Zastanawiam się nad wszystkim tym, co mnie otacza w danej chwili oraz nad swoim życiem.

Zadaję sobie wówczas pytania i staram się znaleźć na nie odpowiedzi.

Co jest dla mnie ważne w życiu, co stanowi jego największą wartość?

Czy zmierzam właściwą drogą?

Dokąd ona prowadzi?

Maria ma swoje zasady, którymi kieruje się w życiu. Korzeniami sięgają one rodzinnego domu.

Rodzice Marii często przypominali jej, że w życiu należy:

Mówić – tyle, ile trzeba.

Robić – wszystko to, co trzeba.

Cieszyć się każdą chwilą podarowaną przez los.

A motorem całego życia powinna być miłość.

Ma też własne spojrzenie na ludzki los. Twierdzi, że ludzka droga do szczęścia jest jak drabina, na której szczeblach mieszkają: śmiech i łzy, ogromna wola życia i bezsilność, miłość i nienawiść, odwaga i strach. Jeżeli dostrzeżemy wyciągniętą w naszą stronę pomocną dłoń kogoś bliskiego i ujmiemy ją mocno w swoje dłonie, to razem łatwiej wspinać się po drabinie życia oraz pokonywać te drogi, które nie są tylko szczęśliwymi chwilami.

Dla Marii tą przyjacielską dłonią zawsze była rodzina.

Ostatnie wydarzenia, które miały miejsce w życiu Marii, zmieniły wszystko, a przede wszystkim ją samą. Do tej pory żyła sobie spokojnym, poukładanym życiem i brała tylko to, co ono jej przyniosło. Nigdy niczego nie pragnęła, nie marzyła, gdyż wydawało się jej, że ma wszystko: wspaniałą rodzinę, piękny dom w atrakcyjnej miejscowości na Mazurach. Aż tu nagle zadowolenie i radość z tego, co ma, zaczęła przysłaniać jakaś dziwna tęsknota. Stała się niespokojna, rozdrażniona.

Poczuła się niespełniona, znudzona dotychczasowym stylem własnego życia, ale wciąż miała nadzieję, że w jej codzienności wydarzy się jeszcze wiele wspaniałych, niesamowitych rzeczy.

Zastanawia się tylko, co to może być? Jak to zauważyć, odróżnić od szarości dnia codziennego? I czy kobieta, która przeżyła już tyle lat zwykłym życiem, może oczekiwać od losu przeżycia jeszcze jakichś wyjątkowych chwil?

A może to los ma dla mnie w zanadrzu coś szczególnego, coś, co budzi w sercu niepokój i popędza do poszukiwania?

A czego ja właściwie poszukuję? Szczęścia?

A co to jest szczęście i gdzie je można spotkać?

Czy szczęście to uśmiech losu? – rozważała podczas bezsennych

nocy.

Rozważania Marii o szczęściu przerwała jej nagle, natrętna jak mucha, myśl:

Co jeszcze mogłabym robić, czym się zająć, żeby spokojnie spać?

Nic ciekawego nie przychodziło jednak do tej pełnej fantazji głowy. Same jakieś mrzonki przemieszczały się tylko po zakamarkach jej szarych komórek.

Wyjedź gdzieś! Idź do ludzi! – słyszała podszepty swojego wewnętrznego doradcy.

Wyjechała. Nim minął tydzień, już wracała. Tęskniła za domem, spacerami po lesie, zachodami słońca nad jeziorem…

Ach, te zachody! Są takie piękne i pobudzają moją wyobraźnię. Gdy zamyślona siedzę sobie sama w ulubionej zatoczce i podziwiam te cuda, które na moich oczach czyni natura, to marzy mi się, by zostać malarką albo poetką.

Idź, idź do ludzi!

Nie zamykaj się w sobie! – rozkazywał jej wewnętrzny głos.

Jednak spotkania ze znajomymi uświadamiały Marii, jak wielkim problemem dla niej jest choroba, która ją dotknęła. Wprowadzały w jej życie jeszcze większy dyskomfort.

Nie umiała poradzić sobie z trudnością porozumiewania się z ludźmi.

Główną przyczyną tego stanu był pogarszający się z dnia na dzień słuch i trudności w zrozumieniu sensu wypowiedzi rozmówców.

Postanowiła, że nie będzie siebie męczyła, i ograniczyła kontakty towarzyskie do minimum. Nie miała już ochoty dłużej rozczulać się nad sobą i tłumaczyć wszystkim wokół, na czym polega jej choroba.

Pewnego zwykłego dnia obudziła ją myśl, żeby dokonać jakiegokolwiek zakupu.

Wiele kobiet miewa takie stany umysłu, iż wydaje im się, że lekarstwem na frustrację jest wizyta w sklepie, najlepiej z konfekcją damską, i sprawienie sobie czegoś nowego, wyjątkowego. Działa to tak, jak nowa zabawka, która mieni się kolorami tęczy, pozwalając na chwilowe zapomnienie o szarości dnia codziennego.

Maria zdecydowała, że kupi komputer.

Komputer w domu! Niektórzy twierdzą, że to wymysł szatana, a może jest to dar aniołów? – zastanawiała się Maria w ciszy nocy.

Początkowo z pewnymi oporami i trudnościami uczyła się jego obsługi.

Nie było łatwo. Zapisała się na kurs komputerowy.

Była najstarszą jego uczestniczką, ale radziła sobie nie najgorzej. Po kilku tygodniach nabrała wprawy i już coraz śmielej poczynała sobie, wędrując kursorem po wirtualnym świecie.