Syn swojego ojca - Sokołowski Dominik - ebook + audiobook + książka

Syn swojego ojca ebook i audiobook

Sokołowski Dominik

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W opuszczonym budynku na terenie Stoczni Gdańskiej zostaje brutalnie zamordowany Henryk Klimek alkoholik i recydywista. Wydaje się, że to kolejna zbrodnia na człowieku z marginesu, która nikogo nie obchodzi.

Prowadzenie śledztwa przypada doświadczonemu prokuratorowi Leonowi Szmitowi. Początkowo podejrzenia kieruje on w stronę osób z kręgów, w których obracała się ofiara. Wiele wskazuje na porachunki w półświatku. Eliminując kolejnych podejrzanych, śledczy trafia na trop prowadzący w zupełnie nieoczekiwaną stronę.

Szmit stopniowo poznaje genezę zbrodni i odkrywa, że jego własny ojciec, były funkcjonariusz SB, może być zamieszany w sprawę. Odżywa młodzieńczy konflikt prokuratora z rodzicem. Na końcu czeka na Leona prawda o ojcu, ale również o samym sobie. Czy zdoła żyć, wiedząc, kim jest naprawdę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 2 min

Lektor: Sebastian Misiuk

Oceny
3,8 (25 ocen)
9
6
8
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dzień 1

Piątek, 2 października 2015

Żwir chrzęścił mu pod butami, kiedy szedł po zniszczonej nawierzchni czegoś, co dawniej było jedną z wewnętrznych dróg Stoczni Gdańskiej. Cicho zaklął, kiedy minął go rozpędzony wóz transmisyjny stacji TVN 24. Na świeżo wyczyszczonym płaszczu osiadły drobinki pyłu ze wzbitego przez koła furgonetki tumanu. Przynajmniej już wiedział, dokąd ma iść. Skierował się w stronę, z której nadjechał samochód. Przeszedł obok gruzowiska po wyburzonej pochylni, minął nieczynny stoczniowy żuraw osadzony na skorodowanej suwnicy i wyszedł wprost na ceglany budynek położony na opuszczonym nabrzeżu u ujścia Motławy do Martwej Wisły, na której powierzchni, cokolwiek mętnej, odbijało się jesienne słońce. W oddali dostrzegł zamglony pylon mostu wantowego imienia Jana PawłaII.

Przed piętrową budowlą parkowało kilka pojazdów policji i karetka. Dwaj sanitariusze spokojnie palili papierosy, więc lekarz z pewnością oficjalnie już stwierdził zgon i teraz tylko czekali, żeby zabrać nieboszczyka doprosektorium.

Wejścia, przegrodzonego biało-czerwoną taśmą, pilnował umundurowanypolicjant.

– Pandokąd?

– Prokurator Szmit. – Okazał służbowąlegitymację.

– Przyszedł panpieszo?

– Lekarz zalecił mi spacery. – Przecież jako rodowity gdańszczanin nie mógł się przyznać, że nie potrafił odnaleźć właściwego wjazdu i w końcu zaparkował koło budynku mieszczącego historyczną salę BHP, w której podpisano słynne porozumienia sierpniowe w 1980 roku, skąd wyruszył na poszukiwania miejsca zbrodni per pedes. Otrzymany adres – magazyn mebli okrętowych, budynek o numerze inwentarzowym sto pięćdziesiąt jeden – niewielepomógł.

Funkcjonariusz wpuścił go do środka. Wewnątrz kręciło się kilka osób, część w kurtkach z odblaskowym napisem „Policja”. Bliżej wejścia stał samotny, ogolony na zero mężczyzna w niemodnej skórze, chyba pamiętającej jeszcze czasy bazaru na stadionie Stoczniowca, na którym handlowali Ruscy. Był niedźwiedziej postury, a ciasno opięta kurtka podkreślała kanciastość sylwetki. Na widok prokuratora uśmiechnąłsię.

– Cześć, Leo. – Leo było zdrobnieniem od Leon, lecz nikt ze znajomych nie używał pełnej wersji imienia prokuratora. „Leon” brzmiało strasznie poważnie i postarzało, stawiało go obok takich postaci jak Wujek Dobra Rada albo PiaskowyDziadek.

– Witaj, Jurek.

Uścisnęli sobie dłonie. Podinspektor Jerzy Wasilewski był jednym z najbardziej doświadczonych detektywów wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, a prywatnie – wieloletnim znajomym Szmita. Zaczynali pracę, odpowiednio w prokuraturze i w policji, mniej więcej w tym samym czasie, w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wówczas byli zastrzykiem świeżej krwi wpompowanej do krwiobiegu postkomunistycznych instytucji, pozbawieni, jak się wydawało, PRL-owskich obciążeń. Mawiali o sobie, że należą do drugiego zaciągu – w skład pierwszego weszli dysydenci, którzy trafili do rozmaitych służb zaraz po wyborach czerwcowych osiemdziesiątego dziewiątego roku. Okazało się, że było ich zaskakująco niewielu i tworzyli tylko cienką warstewkę lukru na grubym cieście starychkadr.

– Widziałem, że ekipa TV już sięzawinęła.

– Nakręcili setkę, ale mieli świadomość, że materiał nie pójdzie w głównymwydaniu.

– Morderstwa już się niesprzedają?

– Nie takie. To jakiślump.

– Kocham takie sprawy. – Szmit wzniósł oczy ku niebu. – Szczególnie kiedy dostaję je pozakolejnością.

– Dałeś się wrobić jak zwykle – zachichotał Wasilewski. – Jesteś za małoasertywny.

– Wypadała kolejka Nienackiego, ale on jest dziś ostatni dzień w pracy i idzie na urlop. Miał ten trup gnić nieruszany przez dwa tygodnie? Dobrze, że chociaż trafiłem na ciebie – westchnął Szmit. Dobra współpraca między śledczym i prokuratorem znacznie przyspieszała dochodzenie, a w razie komplikacji pozwalała omijać rafy biurokratycznychprzeszkód.

– Pudło – stwierdził podinspektor, a jego usta wykrzywił złośliwy uśmieszek. – Od wczoraj jestem naL4.

– Żartujesz…

– Nic a nic nie żartuję. – Policjant wyjął chusteczkę i demonstracyjnie wysmarkał nos. – W ogóle nie powinno mnie tu być, lecz znając twoje malkontenctwo, przyjechałem specjalnie, żeby przedstawić ci naszą nowąkoleżankę.

– Koleżankę? Nową? – Szmit pytająco uniósłbrew.

– Chyba nie jesteś przebrzydłym mizoginem albo innym seksistą? Podkomisarz Katarzyna Formela awansowała do nas po dwóch latach wzorowej służby w komendzie powiatowej w Kościerzynie. To jej pierwsze samodzielne śledztwo w sprawie o zabójstwo. Nie rób kwaśnej miny. – Wasilewski skomentował grymas na twarzy prokuratora, który wyglądał, jakby kazano mu zjeść cytrynę. – To naprawdę zdolna dziewczyna, a przypadek nie wydaje siętrudny.

– Dobra – skapitulował Szmit. – Gdzie maciedenata?

– Pozwól, że będę czynił honory domu. – Wasilewski skłonił się teatralnie i skinął na znak, żeby iść za nim. Kiedy przemieszczali się w głąb rozległego pomieszczenia, prokurator miał chwilę, żeby rozejrzeć się po zdewastowanym wnętrzu. Podłogę zaścielała warstwa wszelakiego śmiecia, a ściany oraz filary podtrzymujące strop pokrywało wulgarne graffiti. Przez niewielkie, pozbawione szyb okna zabezpieczone kratami (jak widać nieskutecznie) wpadały smugi światła, w których wirowały drobinki kurzu. Powietrze śmierdziało stęchlizną i uryną. Wydawało się, że wyszabrowano stąd wszystko, co miało jakąkolwiekwartość.

– Pomyśleć, że kiedyś powstawały tutaj statki – mruknąłSzmit.

– Niedługo znikną nawet te resztki. Zbudują jakiś biurowiec albo centrumhandlowe.

Zbliżyli się do miejsca, w którym krzątało się kilku policyjnych techników. Błyskał flesz aparatu, ktoś zabezpieczał odciski palców, ktoś inny rozpylał na ścianie roztwór luminolu. Przy schodach na górną kondygnację młoda funkcjonariuszka rozmawiała z dwoma chłopakami w dresowychbluzach.

Denat, niemłody już mężczyzna otoczony wianuszkiem żółtych kartoników z czarnymi cyferkami, leżał na brzuchu. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to fakt, że miał opuszczone spodnie, a z jego odbytnicy wystawał stalowy pręt, jakiego używa się do zbrojenia betonowychkonstrukcji.

Szmit dawno temu pozostawił za sobą etap, kiedy zwłoki budziły w nim lęk i obrzydzenie. Pamiętał, gdy przy jednej z pierwszych spraw – chodziło o brutalne zabójstwo kobiety na tle seksualnym – zwymiotował na miejscu zbrodni. Anegdotki o tym zdarzeniu długo krążyły wśród policjantów komendy miejskiej. Teraz odczuwał tylko lekki dyskomfort, zaburzenie poczucia estetyki. Pomyślał, że człowiek jest w stanie przyzwyczaić się niemal do wszystkiego, a rutyna stępia wrażliwość. Panował nad wstrętem fizycznym, jednak gwałtowna śmierć ze względu na swoją nienaturalność nadal budziła w nim silny odruch sprzeciwu. Dlatego schwytanie i ukaranie sprawcy było dla niego takie ważne. Był to sposób na przywrócenie zakłóconej równowagi w naturalnym porządkurzeczy.

Kontynuował oględziny zwłok. Ofiara ubrana była w dżinsową kurtkę i mocno znoszone adidasy. Pobrużdżona, zniszczona życiem twarz zastygła w pośmiertnej masce, spod na wpół przymkniętej powieki upiornie zezowało przekrwione oko, rozchylone wargi ukazywały sczerniałe pieńki popsutych zębów, rzednące włosy były pozlepianekrwią.

– Pierwsze wnioski? – spytał Szmit, nie adresując pytania do nikogokonkretnego.

– Prawdopodobnie najpierw dostał cios w głowę, a następnie, kiedy nie był w stanie się bronić, sprawca wsadził mu ten pręt w tyłek – odpowiedział mu kobiecy głos zza pleców. Należał do policjantki, która wcześniej przepytywałanastolatków.

– Podkomisarz Katarzyna Formela. Prokurator Leon Szmit z prokuratury rejonowej Gdańsk-Oliwa. – Wasilewski dokonał wzajemnejprezentacji.

Dziewczyna była niewysoka, lecz proporcjonalnie zbudowana. Miała ładne, duże i ciemne oczy oraz lekko szpiczasty nosek. Włosy w kolorze ciemnego blondu spięła w koński ogon. Workowaty, policyjny kombinezon maskował jejfigurę.

– Czas zgonu? – indagował dalejSzmit.

– Lekarz stwierdził, że nie żyje od kilkunastu godzin, najprawdopodobniej zginął wczoraj późnym wieczorem między dwudziestą pierwszą apółnocą.

– Sądzi pani, że zginął od razu, czy pierwsze uderzenie tylko goobezwładniło?

– Jednoznacznie wykaże to sekcja, lecz stawiam dolary przeciwko orzechom, że wykończył go cios w głowę. – Formela przykucnęła przy zwłokach i dotknęła rany na głowie ofiary ręką w lateksowej rękawiczce. – Uderzenie było niezwykle silne, czaszka została zmiażdżona, być może zostało zadane w stanie silnegowzburzenia.

– Zbrodnia w afekcie? – Szmit zmarszczył brew. – A ten pręt? Czy to mogło mieć podłoże seksualne? Rodzaj gwałtu analnego postmortem?

– Nie wiem. Może jakaś demonstracja albo sygnał związany z porachunkami w świecieprzestępczym.

– Półświatek? Znamy jegotożsamość?

– W portfelu miał dowód osobisty na nazwisko Henryk Klimek, urodzony w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym dziewiątym, brak adresu zamieszkania, ale z pewnościąsiedział.

– Skąd pani towie?

Formela wskazała na twarz zamordowanego. Pod lewym okiem można było dostrzec coś jakby ciemną kropkę, a także ciemną kreskę, jak u kobiety, która podkreśla okoeyelinerem.

– Więzienne tatuaże – wyjaśniła. – To tak zwana cynkówka oraz mgiełki – oznaczajągrypsującego.

Następnie uniosła prawą dłońofiary.

– Przynależał do kasty złodziei. – Pokazała wytatuowaną kropkę między palcem wskazującym a kciukiem. – A te punkciki na samym palcu wskazują, ile latodsiedział.

Ostatni tatuaż znajdował się na nadgarstku i przypominał różęwiatrów.

– To gwiazda recydywy – objaśniłaFormela.

Szmit uśmiechnął się w duchu. Sam w pierwszej chwili przeoczył wytatuowane długopisowym tuszem znaczki. Wasilewski miał rację, to bystra dziewczyna. Miał nadzieję, że współpraca między nimi dobrze sięułoży.

– Sprawdzi się w kartotece i rozpyta wróbelków na mieście, to adres wyjdzie – wtrąciłWasilewski.

– Miałkomórkę?

– Telefonu nie znaleźliśmy. Może niemiał?

– Dzisiaj każdy ma komórkę. Nawet bezdomni. Ciało znalazły tamte dzieciaki? – Szmit wskazał na dwóchwyrostków.

– Tak. Od razu wezwalipolicję.

– Co tutajrobili?

– Przygotowywali gręmiejską.

– Słucham?

– Takiego LARP-a… – Podkomisarz zorientowała się, że próbuje objaśnić ignotum per ignotum. – Coś jak harcerskie podchody. Wytyczają trasę osadzoną w miejskiej przestrzeni, na której rozmieszczają wskazówki i zadania dla uczestników. Tematyka takiej gry często związana jest z miejskimi legendami albo charakterystycznymimiejscami.

– Rozumiem. Weszli tutajlegalnie?

– Twierdzą, że mają zgodę właścicielaobiektu.

– Niech ktoś od razu zabierze ich na komendę i spisze oficjalne zeznania. Trzeba im zrobić daktyloskopię. Zanim odkryli świętej pamięci Henryka, mogli czegoś dotykać. Co jeszczemamy?

– Krople krwi na ścianie, z pewnością ofiary. Z narzędzia zbrodni starto odciski palców, ale za to mamy odcisk buta sprawcy, wygląda na męski. Może laboratorium wyciśnie coświęcej.

– Trzeba zabezpieczyć te wszystkie śmieci. – Szmit wskazał zaścielające podłogę potłuczone butelki oraz niedopałki papierosów. – Niech laboratorium weźmie je pod lupę. Większość pewnie zalega tutaj od dłuższego czasu, ale może sprawca lub ofiara także palili lub pili, zanim doszło dorękoczynów.

– Łapiduchy mogą zabrać ciało? – wtrącił sięWasilewski.

– Jeśli technicy skończyli, to nie widzęprzeszkód.

Podinspektor oddalił się ponoszowych.

– Na zewnątrz widziałem kamerę przemysłową, może coś uchwyciła. Niech się pani skontaktuje z ochroną. Na poniedziałek proszę przesłać ustalenia w tym zakresie i zawartość kieszeni denata. No i trzeba jak najszybciej ustalić jegoadres.

– Zrobisię.

– To chyba wszystko. Wracam do biura, muszę ogarnąć papierologię. Pani podkomisarz. – Szmit skinął głowąpolicjantce.

– Do widzenia, panieprokuratorze.

Szmit raz jeszcze przeszedł przez magazyn, w wejściu mijając się z sanitariuszami taszczącymi nosze. Na zewnątrz zaczepił go mężczyzna w ortalionowej kurtce z aparatem fotograficznym zawieszonym naszyi.

– Marek Sobczyk, „Dziennik Bałtycki”, czy powie pan kilka słów komentarza? – Wręczył Szmitowi swojąwizytówkę.

Szmit zdziwił się, bo wcześniej nie widział żadnych gapiów ani nikogo z mediów poza ekipą TVN-u odjeżdżającą w siną dal. Facet mógł mieć ze dwadzieścia kilka lat, nosił okulary w rogowych oprawkach osadzone na haczykowatym nosie przypominającym dziób papugi. Ciemne, lekko przetłuszczone włosy zaczesał z przedziałkiem. Na piersi miał przypięty zalaminowany identyfikator, tak nieczytelny, że prokurator zdołał odczytać jedynie słowo „prasa”.

– Ofiarą zabójstwa jest Henryk K., lat pięćdziesiąt osiem. – Szmit przybrał urzędowy ton. – W tej chwili policja zabezpiecza ślady na miejscu przestępstwa. Pod uwagę brane są różne wersje zdarzenia, które będą badane i weryfikowane na bazie zebranego materiałudowodowego.

– Czy to mogły być gangsterskieporachunki?

– Ze względu na dobro śledztwa nie mogę podać więcej szczegółów. – Szmit zasłonił się wyświechtaną formułką. Chłopak chciał coś jeszcze powiedzieć, ale prokurator po prostu go wyminął i podszedł do Wasilewskiego, który stał obokkaretki.

– Znaszgościa?

– Wolny strzelec. Współpracuje z redakcjami lokalnych gazet i portali oraz prowadzi bloga „Kronika kryminalna”. Ma całkiem sporoodsłon.

– Maniak-entuzjasta?

– Wiem, że wolałbyś udzielać wywiadu wypindrzonej dupeczce z telewizji, ale Sobczyk jest wporządku.

– Skoro tak twierdzisz. – Szmit wzruszył ramionami. – Muszę lecieć, a ty siękuruj.

– Jakoś nie zauważyłem twojegosamochodu…

– Zaparkowałem kawałekdalej.

– Jasne – roześmiał się Wasilewski. – A lekarz zalecił cispacery.

Szmit machnął tylko ręką, jakby opędzał się od natrętnej muchy. Zrobił pięciominutowy spacerek, zanim dotarł z powrotem do auta. Widok mijanych po drodze opustoszałych hal naszpikowanych wentylatorami i świetlikami wprawiał w nastrój przygnębienia. Okolicę zdominowało Europejskie Centrum Solidarności, którego rdzawa bryła przywodząca na myśl nieukończony kadłub stanowiła niezamierzone memento polskiego przemysłu stoczniowego. Pilotem otworzył swoją dumę – srebrną toyotę rav4 – zapiął pasy, uruchomił silnik i włączył radio. Leciaływiadomości.

– Wciąż duża przewaga PiS nad Platformą, Zjednoczona Lewica wyrasta na trzecią siłę. Trwa kampania wyborcza przed wyborami parlamentarnymi zarządzonymi na dwudziestego piątego października. Według najnowszego sondażu PiS nie zdobędzie samodzielnej większości – ogłosił radosnym tonem spiker. – Ze świata. Rosyjskie siły powietrzne zbombardowały cele w Syrii. Jak donoszą lokalne źródła, bomby nie spadły na bojowników Państwa Islamskiego, tylko na pozycje przeciwników prezydenta Baszszara al-Asada popieranego przezMoskwę…

Przestawił radio na odtwarzanie CD. Z głośników popłynęły mocne i ostre punkrockowe brzmienia zespołuArmia:

Zostaw ten kraj przed tobą raj

uważaj, tam zostaniesz sam

nigdy nie wrócisz, nigdy nie zginiesz

dokąd uciekasz, dokąd takpłyniesz?

AguirreAguirre…

Szmit przywołał na moment wspomnienie atmosfery młodzieńczego buntu i święta wolności, gdy w tajemnicy przed rodzicami pojechał na festiwal w Jarocinie w 1987 roku. Miał wtedy szesnaście lat. Kiedy wrócił do domu, ojciec po raz ostatni w życiu złoił mu skórę. W tamtym czasie stale darli koty i gdyby nie łagodzący wpływ mamy, chybaby uciekł z domu, w konsekwencji pewnie nie zdał matury i nigdy nie zostałprokuratorem…

Przerwał tok myśli i skoncentrował się na jeździe. Płynnie włączył się do ruchu w ulicę Jana z Kolna, trafił na zielone światło przy skrzyżowaniu z Podwalem Grodzkim i chwilę później minął pięknie odremontowane, neorenesansowe budynki Dworca Głównego z dominującą wieżą zegarową. Utrzymany w podobnym stylu sąsiedni budynek dawnej przychodni kolejowej skrywały rusztowania, powstawał tam hotel. Minął Hucisko, zamknięte dla ruchu w związku z pracami budowlanymi przy powstającym Forum Gdańsk – wielkim centrum handlowo-biurowym nad kanałem Raduni – przejeżdżając obok dawnego pałacyku komisarza Ligii Narodów, obecnie siedziby rady miasta. Zmiana organizacji ruchu powodowała na tym odcinku permanentny korek, w którym utknął na kilka minut. W końcu wjechał w aleję Armii Krajowej. Tutaj ruch był umiarkowany, zresztą Gdańsk, pomijając czasowe utrudnienia takie jak te napotkane przed chwilą, był najmniej zakorkowanym z dużych miast w Polsce. Dwulitrowy motor terenówki mógł pokazać swoją moc na pnącym się pod górę trzypasmowym odcinku trasy. Po lewej stronie mijał blokowisko na Chełmie, po prawej przycupnęło osiedle domków jednorodzinnych. Nadłożył trochę drogi, ale dzięki temu cały czas poruszał się dwupasmówkami. Skręcił w Łostowicką, którą dotarł do ulicy Nowolipie i towarzyszącej jej nowej linii tramwajowej. Na wysokości centrum handlowego Morena musiał czekać na lewoskręcie dwie zmiany świateł, zanim udało mu się wjechać w Piekarniczą. Zaparkował na służbowym parkingu pod nowoczesnym kompleksembiurowców.

Trzy bliźniacze klocki mieszczące sąd rejonowy Gdańsk-Północ i wszystkie cztery prokuratury rejonowe obejmujące teren miasta nie były przykładem udanej architektury, która cieszy oko – raczej miały wiele wspólnego z potworkami, które powstawały w okresie PRL-u. Biała elewacja po kilku latach użytkowania zdołała się już przybrudzić. Jednak trzeba było przyznać, że w środku nie wyglądało to najgorzej. Wnętrza były obszerne i funkcjonalne, pomieszczenia służbowe oferowały niezłe warunki pracy. Za oknami było widać nawet trochę zieleni oraz granatową taflę pobliskiegostawu.

Szmit wszedł do swojego biura, rzucił płaszcz na wieszak, usiadł za biurkiem i uruchomił komputer. Czekając, aż odpali się Windows, skierował spojrzenie na stojącą na blacie ramkę ze zdjęciem, które trochę ocieplało surowy, czysto użytkowy wystrój pomieszczenia. Fotografia przedstawiała jego małżonkę, Agnieszkę – sympatyczną brunetkę z promiennym uśmiechem – oraz dzieci: czteroletnią Anastazję, dziesięcioletniego Maciusia oraz najstarszego Waldemara (czternastolatek nie lubił, kiedy zwracano się do niego zdrobniałą formą jegoimienia).

W końcu wyświetlił się ekran startowy. Szmit wpisał hasło „Agnieszka73”, czyli imię i rok urodzeniażony.

– Cześć! – Do środka wszedł prokurator Czesław Nienacki, z którym Szmit dzielił pokój. W ręku trzymał papierowy kubek z kawą z automatu. – Jakbyś przyszedł chwilę wcześniej, przyniósłbym dwie – dodał tonem usprawiedliwienia. Długie pióra włosów opadały falami na ramiona, nadając mu wygląd roztrzepanego naukowca lub szalonego artysty. Był to mężczyzna słusznej tuszy, toteż za każdym razem, kiedy siadał albo okręcał się na siedzisku, niemiłosiernie piszczały dobite tłoki hydraulicznej regulacji ustawieńfotela.

Szmit odpowiedział coś zdawkowo i skupił się na pracy. Przede wszystkim zarejestrował sprawę Klimka w e-kancelarii w repertorium 2Ds. Na szczęście komputeryzacja na dobre zawitała do wymiaru sprawiedliwości, chociaż dla wielu kolegów z jego pokolenia komputer był czymś, co wymagało długotrwałych egzorcyzmów, dlatego wzory większości standardowych pism były dostępne w wewnętrznej sieci prokuratury. Pamiętał jeszcze czasy, kiedy musiał mozolnie wypisywać dziesiątki druczków i formularzy, a zamiast klawiaturą dysponował maszyną do pisania. Przy obłożeniu rzędu dwustu spraw rocznie powodowało to stratę mnóstwa czasu na papierkową robotę, której szczerze nie cierpiał. Rzecz jasna, podczas wielu lat studiów i aplikacji wtłoczono mu do głowy odpowiedni szacunek do formalnej strony prawa, dlatego dbał, żeby w papierach wszystko grało, lecz tym, co zawsze pociągało go w zawodzie prokuratora, była analiza dowodów, stawianie hipotez i wnioskowanie oraz dreszczyk emocji towarzyszący swoistemu pojedynkowi umysłów, gdy przy bardziej skomplikowanych sprawach musiał odtwarzać sposób myślenia i działania przestępcy. Zdarzało się, że była to emocjonująca rozgrywka, a zwycięstwu towarzyszyła moralna satysfakcja. W istocie zawsze wierzył, że stoi po stronie Dobra przeciwko Złu. Może było tak dlatego, że jego dziecięcymi idolami byli Luke Skywalker i Indiana Jones, jego światopogląd został ukształtowany przez sprzeciw wobec komuny, a później okrzepł w małżeństwie z praktykującą katoliczką. Starał się nie afiszować z tym przekonaniem za bardzo, gdyż nie chciał stać się obiektem drwin ze strony niektórych kolegów. Cynizm przeżerał korporację prawniczą w znacznym stopniu, a idealizm nie był wmodzie.

Skończył wprowadzać dane do komputera, drukarka z cichym bzyczeniem wyrzuciła pokryte tekstem kartki. Na tekturowej okładce akt podręcznych prokuratora wpisał sygnaturę, kwalifikację prawną oraz informację, że toczy się ono w sprawie zabójstwa Henryka Klimka. Puste zostało tylko pole „przeciwko”, lecz miał nadzieję, że wkrótce będzie można wytypować podejrzanego. Odłożył teczkę i ponownie zaczął stukać w klawiaturę komputera. Na początek spisał protokół wizji lokalnej z miejsca odnalezienia zwłok. Kiedy wreszcie uporał się z formalnościami, mógł pomyśleć nad wstępnym planemśledztwa.

Z początku szło mu dość opornie, bo Nienacki prawie cały czas na przemian sapał albo chrząkał. Ocierał przy tym chusteczką pot z twarzy. Centralne ogrzewanie już działało, chociaż za oknem było siedemnaście stopni i w pomieszczeniu istotnie było dość gorąco, poza tym Nienacki cierpiał na nadciśnienie. W końcu zdesperowany Szmit wyjął z szuflady słuchawki, wcisnął je na uszy i puścił playlistę z muzyką relaksacyjną. Przy akompaniamencie łagodnych tonów szemrzącego strumyka, spadających kropel deszczu oraz cichego szumu wiatru na tle spokojnej melodii naszkicował trzy prawdopodobne warianty przebieguzbrodni.

Pierwszy scenariusz zdarzeń był mniej więcej taki: Klimek spotyka się ze znajomym w celu urządzenia alkoholowej libacji, na której miejsce upatrzyli sobie porzucony stoczniowy magazyn. Piją wyskokowe trunki, tracą samokontrolę, dochodzi do kłótni o byle co i kamrat ofiary uderza ją metalowym prętem w głowę. Później w pijackim widzie sprawca bezcześci zwłoki, w końcu ucieka. Typowa zbrodnia po polsku. Na wsi narzędziem często jest siekiera, w mieście zazwyczaj młotek albo zwykły nóż kuchenny. Przeciw tej wersji przemawiał sam pręt. Podczas oględzin miejsca przestępstwa Szmit zwrócił uwagę, że złomiarze już dawno zabrali stamtąd wszelkie metalowe przedmioty, nawet kapsle od butelek. Zabójca musiał więc przynieść go ze sobą, a to sugeruje premedytację. Z drugiej strony na pobliskim gruzowisku z pewnością dałoby się znaleźć cośpodobnego.

Wariant drugi. Klimek ma z kimś zatarg, zostaje zwabiony na teren stoczni, następnie odpowiednio: zatłuczony w wyniku gwałtownej scysji lub na skutek zaplanowanej egzekucji. Morderca odziera ofiarę z godności dosłownie i symbolicznie w ramach jakiegoś przestępczego rytuału, jest to sygnał, który ma być zrozumiały dla półświatka. Przekaz w stylu „kto ze mną zadziera, skończy tak, jak Klimek” czy – bardziej dosadnie – „chciał mnie wydymać i sam został wyruchany”. Trochę to było jednak zbyt teatralne jak na prostych zbirów. Sposób okaleczenia zwłok przywodził na myśl motyw osobisty, zemstę, odpłatę za doznaną krzywdę. Także siła, z jaką zadano cios, sugerowała silne wzburzenie sprawcy. Więc jednak działanie w afekcie? Warto sprawdzić, czy Klimek miał na sumieniu wyroki za przestępstwaseksualne.

Wreszcie wariant trzeci. Bezsensowna, przypadkowa zbrodnia bez klasycznego motywu. Klimek padł ofiarą zwyrodniałych napastników, których czymś sprowokował, albo po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Kroniki policyjne notowały przypadki skatowania, podpalenia czy utopienia bezdomnych przez często młodocianych sprawców. Metalowy pręt w odbycie mieściłby się w tym schemacie. Dojrzewający mężczyźni często są pobudzeni seksualnie i mogło się to objawić w tego rodzajuperwersji.

Przy obecnym, bardzo fragmentarycznym stanie wiedzy wszystkie trzy wersje były równieprawdopodobne.

Rozdzwonił się służbowy telefon na biurku. Szmit podniósłsłuchawkę.

– Słucham?

– Z tej strony podkomisarz Formela. – Jej głos przez telefon miał aksamitny tembr i zmysłową chrypkę. – Udało się ustalić miejsce zamieszkania denata. Pomieszkiwał na zaprzyjaźnionej melinie. Wybieram się na przeszukanie, chce mi pantowarzyszyć?

Szmit przez moment zawahał się. Nie uśmiechało mu się włóczyć po zapyziałych norach, lecz z drugiej strony nie chciał sprawiać wrażenia, że jest jednym z tych prokuratorów, którzy całą robotę zwalają na policję, a sami piszą tylko umorzenie lub akt oskarżenia. Poza tym Formela była nowa i warto było zobaczyć, jak będzie sobie radzić, a Wasilewski niejako oddał ją pod jego skrzydła. Może to było wredne, ale obawiał się, czy młoda nowicjuszka nie położy śledztwa przez jakiś głupi błąd. Obowiązujący od lipca nowy Kodeks postępowania karnego, którego stosowania w praktyce wszyscy dopiero się uczyli, dokładał kolejną porcję potencjalnych mielizn iraf.

– W porządku. Gdzie sięspotkamy?

– Może mnie pan zabrać spodkomendy?

– Jasne, nie masprawy.

– Wie pan, staramy się oszczędzać na paliwie. – Dwadzieścia pięć lat demokracji i kapitalizmu, a policja nadal musiała oszczędzać na benzynie i materiałach biurowych. – Przejedziemy się naOrunię.

– Będę za dwadzieściaminut.

Szmit zakończył połączenie i wylogował się zsystemu.

– Jakby ktoś mnie szukał, to jestem w terenie – oświadczyłNienackiemu.

Zrobiło się na tyle ciepło, że zrezygnował z płaszcza, z kieszeni zabrał tylko kluczyki. W aucie zerknął we wsteczne lusterko. Ujrzał marsowe oblicze szarookiego czterdziestoczterolatka z czupryną szpakowatych włosów w początkowym stadium zakoli, przy kącikach oczu tworzyła się drobna pajęczyna zmarszczek. Przesunął dłonią po gładko ogolonych policzkach, na szyi spostrzegł kilka przeoczonych włoskówzarostu.

– Przystojniak z ciebie, ale zaczynasz trochę dziadzieć. – Wyszczerzył zęby do swojego odbicia. Przekręcił kluczyk i uruchomiłsilnik.

Pani podkomisarz czekała tam, gdzie się umawiali. Tym razem była po cywilnemu, ubrana w wygodne czółenka na płaskim obcasie, bawełniane spodnie i żakiet. Delikatnie nacisnął klakson, żeby zwrócić jej uwagę. Spostrzegła go, pomachała i podbiegła do samochodu. Kiedy wsiadła, Szmit poczuł dyskretną wońperfum.

– Sprawdziłam kartotekę Klimka. – Formela wyjęła notes i zaczęła streszczać swoje notatki. – Typowy żywot kryminalisty. Pochodził z marginesu społecznego, pierwszy raz wszedł w konflikt z prawem w wieku czternastu lat i od razu trafił do poprawczaka jako szczególnie zdemoralizowany. Od tamtej pory wielokrotnie notowany, karany za kradzieże, włamania i rozboje. Spędził za kratami chyba większą część życia. Szczytem jego kariery była współpraca z mafiami kradnącymi luksusowe fury w RFN. To było w latach osiemdziesiątych, później stoczył się z powodu alkoholizmu. Ostatnio kiblował za włam do monopolowego, wyszedł ponad rok temu. – Kiedy mówiła, prokurator miał czas lepiej jej się przyjrzeć. Miała szczupłe dłonie o długich palcach pianistki, skóra twarzy była gładka, rumiana i świeża, rozpięty żakiet ukazywał bluzeczkę, pod którą rysowały się przyjemnie zaokrąglone piersi. „Chyba dopada mnie kryzys wieku średniego” – pomyślał. Wystarczyło, że jechała z nim młoda, niebrzydka dziewczyna, i już chodziły mu po głowie kosmate myśli. Machinalnie przekręcił obrączkę ruchem kciuka i małegopalca.

– Mam ze sobą jego portfel i rzeczy osobiste, tak jak panprosił.

– Prosiłem na poniedziałek – uśmiechnąłsię.

Odpowiedziała również uśmiechem, ukazując rząd drobnych, równychzębów.

– Pomyślałam, że skoro wykonaliśmy już wszystkie czynności, a jest okazja, to mogę dać te drobiazgi dzisiaj. Na wszystkim były tylko odciskiKlimka.

– Dzięki. – Szmit włożył foliową paczuszkę do schowka. – Czy Klimek miał na koncie jakieś sprawy o podłożu seksualnym? Gwałt, czyny lubieżne? Może nawet nie został skazany, bo na przykład ofiara nie wniosłaoskarżenia?

– W aktach nie znalazłam niczego takiego. To raczej nie tenprzypadek.

Tymczasem przejechali Rzeźnicką na tyłach Muzeum Narodowego mieszczącego się w późnogotyckim gmachu dawnego klasztoru franciszkanów i skręcili w Toruńską, która wyprowadziła ich na Okopową nieopodal budynku urzędu wojewódzkiego, przed wiaduktem nad torami kolejowymi. Za zjazdem na Zaroślak ulica zmieniła nazwę na Trakt świętego Wojciecha – patrona Gdańska i pierwszego polskiego świętego (chociaż pochodził z Czech), który poniósł męczeńską śmierć podczas misji do pogańskich Prus. Po prawej stronie ciągnął się wał przeciwpowodziowy wzdłuż kanału Raduni, którego wezbrane wody w lipcu dwa tysiące pierwszego roku przerwały stare wały w pięciu miejscach i całkowicie zalały dzielnice: Święty Wojciech, Lipce, Orunia orazNiegowo.

– Proszę pamiętać i skręcić w lewo, w Dworcową – przypomniałapolicjantka.

Znaleźli się w historycznym centrum Oruni, między dawnym budynkiem stacji a neogotyckim kościołem świętego Jana Bosko. Widać było, że miliony wydawane na rewitalizację tej zaniedbanej dzielnicy przynoszą pewne efekty. Chodniki zyskały nową kostkę brukową, skwery zostały częściowo uporządkowane, niektóre zabytkowe kamienice miały odnowione elewacje. Całkiem niedawno odsłonięto pomnik „Inki”, osiemnastoletniej sanitariuszki Wileńskiej Brygady AK rozstrzelanej przez komunistów. Jednak, tak jak spodziewał się Szmit, oni przejechali przez przejazd kolejowy i uliczką z kocich łbów dotarli pod zapuszczoną kamienicę czynszową, przed którą stał radiowóz z tutejszego komisariatu. Oparci o karoserię czekali dwaj funkcjonariusze. Zadawało się, że kontemplują namazany na murze napis „CHWDP”. Pobliskie ulice nosiły nazwy takie jak Smętna bądź Głucha, które dobrze współgrały zotoczeniem.

Prokurator zatrzymał się za pojazdem policji. Wysiedli i przywitali się zmundurowymi.

– Pierwsze piętro – powiedział jeden zpolicjantów.

Całą grupą weszli na klatkę schodową, która wprost krzyczała o remont. Cuchnęło stęchlizną i moczem. Weszli po wyszczerbionych schodach i zatrzymali się przed obdrapanymi drzwiami w nieokreślonym kolorze. Funkcjonariusz zastukałenergicznie.

– Policja! Proszęotworzyć!

Przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi. Policjant załomotał w drzwi, tak że musiała go usłyszeć cała kamienica, i powtórzył wezwanie. Wreszcie usłyszeli szuranie stóp, szczęk zamka i drzwi uchyliły się na staromodnym łańcuszku. W szczelinie futryny ukazała się twarz kobiety w wieku trudnym do określenia. Wyglądała na pięćdziesiąt lat, ale równie dobrze mogła być koło czterdziestki. Cerę miała ziemistą, wielkie worki pod oczami, na włosach – suchych jak słoma i w takimże kolorze – resztkitrwałej.

– Czego chcecie? – spytała zachrypniętymgłosem.

– Czy tutaj mieszka HenrykKlimek?

– Nie ma go i nie wiem, kiedy wróci. – Kobieta chciała zatrzasnąćdrzwi.

– Klimek nie żyje. Chcemy zadać kilkapytań.

Wiadomość ta nie wywarła na kobiecie wielkiego wrażenia. Nie wyglądała na przejętą lub zaskoczoną. Przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: „O Jezu! Znowu zawracają mi dupę”, ale zdjęła łańcuszek i wpuściła ich do środka. Przestępując przez próg, Szmit zauważył, że ubrana była w poplamiony szlafrok, a na stopach miała rozdeptane kapciekróliczki.

Mieszkanie było równie zaniedbane, jak jego lokatorka. Linoleum na podłodze niemal lepiło się od brudu, ze ścian odłaziły wyblakłe tapety, pod sufitem widać było plamy zacieków, na których wyhodował się grzyb. Od dawna niewietrzone wnętrze przesycone było odorem zjełczałego tłuszczu i alkoholowego przepicia oraz wyziewami niedomytego ludzkiegociała.

Kobieta zaprowadziła gości do dość dużego, umeblowanego strasznymi gratami pokoju: meblościanka z pewnością pamiętała jeszcze czasy Gierka, fotel, w którego tapicerce widniały dziury wypalone papierosami, koślawy stół, na którym stała bateria butelek po tanich trunkach. Butelki w ogóle dominowały w wystroju wnętrza: służyły jako świeczniki, jedną wykorzystano jako wazonik, w którym smętnie tkwiły zwiędłe polne kwiaty. Jedyną porządną i czystą rzeczą w tym bajzlu był całkiem nowy czterdziestocalowytelewizor.

Pod oknem stał tapczan, na którym głośno chrapał mężczyzna w przepoconym podkoszulku islipach.

– Wstawaj, stary. – Kobieta potrząsnęłaśpiącym.

– Czego, kurwa! – Mężczyzna łypnął okiem i odwrócił się na drugibok.

– Sam jesteś kurwa! Gliny dociebie.

– Właściwie to musimy porozmawiać z obojgiem państwa – wtrącił Szmit. Zaduch panujący w pokoju zaczynał przyprawiać go omdłości.

Facet zaczął gramolić się z wyrka. Usiadł i bezwstydnie drapał się po kroczu. Miał tłuste włosy i nos przypominający kalafior w kolorze zgniłej śliwki. Wodził dookoła na wpół przytomnym spojrzeniem przekrwionych oczu. Nawet zwłoki Klimka prezentowały się lepiej odniego.

– Jadźka, zakrzątnij się. – Głośno czknął. – Zrób jakiej herbaty. Strasznie napieprza mibaniak.

– Nazwisko pana? – spytałaFormela.

– AntoniGrzelak.

– A tamta pani? – Podkomisarz wskazała nakobietę.

– Moja sympatia, JadwigaBudzyńska.

– Czy zamieszkiwał z państwem HenrykKlimek?

– Tak, a boco?

– Klimek nieżyje.

– Szkodachłopa.

– Czy funkcjonariusze mogą rozejrzeć się pomieszkaniu?

Grzelak wzruszył ramionami. Formela dała znak mundurowym, żeby przeszukali pozostałepomieszczenia.

– Kurwa, ale mnie suszy. – Grzelak objął głowę rękami. – Jadźka, zrób tejherbaty!

– Może pani iść – zezwoliłapolicjantka.

Budzyńska wyszła do kuchni, a Szmit wymknął się z pokoju w ślad za nią. Rozpytanie Grzelaka zostawił Formeli. Prokurator chciał przepytać kobietę, tak żeby para nie mogła nawzajem dopasowywać zeznań. Jeśli pojawią się rozbieżności, będzie można ichskonfrontować.

Kuchnia bez okien nie odbiegała wyglądem oraz poziomem zapuszczenia od reszty mieszkania. W zlewie piętrzył się stos brudnych naczyń, na stole stała przepełniona popielniczka, z której wysypywały się kiepy. W szklanym kloszu sufitowej lampy widać było cienie dziesiątków owadzichtrucheł.

Kobieta nalała wody do czajnika i włączyła palnik gazowej kuchenki. Szmit usiadł na trójnogim taborecie przystole.

– Pogadamy?

Budzyńska zdjęła ukrytą na okapie paczkę papierosów i zapaliła. Zaciągnęła siędymem.

– Jak umarłHeniek?

– Zabójstwo. Brutalne.

– Kurwa, doigrał sięwreszcie.

– Mieszkałtutaj?

– Tak – przyznała Budzyńska. – Byli z Antkiem kumplami spodceli.

– Jakie relacje wasłączyły?

– Jeśli pyta pan, czy z nim sypiałam, to tak, czasem przyłaził do mnie, gdy starego nie było w domu, albo leżał schlany i nieprzytomny. Jednak dość rzadko, nie był już młody. – Przez jej twarz przemknął melancholijny uśmiech, w którym prokurator dostrzegł ślad lubieżności. Jakby przywołała wspomnienie dawnych seksualnych przygód, kiedy sama była bardziej atrakcyjna i jej amanci także więcej mogli. Obfity, choć obwisły biust wylewający się spomiędzy połów szlafroka świadczył o tym, że kiedyś faktycznie mogła miećpowodzenie.

– Miałwrogów?

– Wielkich wrogów nie miał, przyjaciół zresztą też. Ale miał długi. Wisiał kilka patoliRolmopsowi.

– Rolmopsowi? – Szmit drgnął i nastawił uszu. Długi? To był jakiś trop i potencjalny motyw sprawcy. – Tonazwisko?

– Ksywka taka. Zdaje się, że na imię mu Robert, nazwisko na pewno będą znali pana kumple zpolicji.

– To on mógł zabić albo zlecić zabójstwoKlimka?

– Z pewnością, nawet tutaj przyłazili jego egzekutorzy, była z nimi ostra awantura. Tylko że ostatnio Heniek się z nim dogadał. Dostał odroczenie na miesiąc. Mówił, że ma na oku grubszą kasę. To właśnie dlatego pojechał wczoraj nastocznię…

Woda zagotowała się i czajnik zaczął wypuszczać kłęby pary. Kobieta zakręciła gaz, z metalowej puszki nasypała herbaty do kubka z bałwankiem i nalała wrzątku. Nie zaproponowała herbaty Szmitowi, który ze względu na czystość utensyliów i tak niczego by tutaj niewypił.

– Może pani opisać wczorajszydzień?

– Co tu dużo gadać. – Budzyńska usiadła naprzeciwko prokuratora i zdusiła niedopałek w popielniczce. Kupka popiołu rozsypała się na stół, lecz kobieta nie zwróciła na to uwagi. – Rano Antek z Heńkiem poszli na obchód, wie pan, zbierają puszki, złom, kartony, potem taszczyli urobek do skupu. Ja byłam w domu, zrobiłam obiad. Po południu oglądaliśmy telewizję. Piliśmy z Antkiem wino, Heniek nie pił, bo miał to swoje spotkanie. Wyszedł na autobus sto pięćdziesiąt jeden do Gdańska o dwudziestej pierwszej dwadzieścia i już niewrócił.

– Nie zaniepokoiło topani?

– Często znikał na kilka dni. Miał swojesprawy.

– Co to miały być za pieniądze? Z kim miał się spotkać? – Szmitowi spociły się ręce. Czuł, że jest blisko przełomu i dalej śledztwo pójdzie zgórki.

– Nie wiem. Nie chciał nicpowiedzieć.

„No to dupa” – pomyślał Szmit. – To byłoby zbytproste”.

– A pani i konkubent resztę czwartku spędziliście tutaj wedwoje?

– Dokładnie. Dopiero rano wyszłam dosklepu.

– Czy Klimek miał telefonkomórkowy?

– Tak.

– Zabrał go zesobą?

– Tutaj go niezostawił.

Szmit poprosił o numer, który zapisał w swoimsmartfonie.

– Czy od wczoraj próbowała się pani z nimskontaktować?

– Dzwoniłam, ale ma wyłączonąkomórkę.

– Jeszcze jedno. Czy miał jakąś rodzinę, kogoś, kto mógłby odebraćciało?

– Ubezpieczalnia wypłaci zasiłek pogrzebowy? – Budzyńska ożywiła się, w jej oczach pojawił siębłysk.

– Nie wiem, ale zdaje się, że świadczenie przysługuje tylkorodzinie.

Spojrzenie Budzyńskiejprzygasło.

– Chyba miał brata, który mieszka gdzieś naKujawach.

– Dziękuję, w tej chwili to wszystko. Ktoś z policji może jeszcze wezwać panią w celu złożenia zeznania doprotokołu.

Budzyńska zabrała kubek z herbatą i oboje wrócili do pokoju. Grzelak wpół leżał na tapczanie i był wyraźnie cierpiący. Formela chyba już skończyła gomaglować.

– Mieszkanie jest czyste – zameldowała i uśmiechnęła się samymi oczami, zdając sobie sprawę z niezamierzonej groteskowości tego stwierdzenia. – Znaleźliśmy trochę ubrań i drobiazgów Klimka, ale w sumie nic interesującego. – Nie musiała dodawać, bo Szmit zorientował się po wyrazie jej twarzy, że nie znaleziono również nic obciążającego lokatorów mieszkania. Nie okazywali oni głębszego żalu z powodu śmierci znajomego, lecz alkoholizm, tryb życia i środowisko marginesu, w którym się obracali, musiały już dawno pozbawić ich resztek empatii. Teoretycznie scenariusz, w którym zazdrosny Grzelak zabija konkurenta do wątpliwych wdzięków Budzyńskiej, był możliwy, ale doświadczenie i instynkt Szmita podpowiadały mu, że w tej sprawie para niekłamała.

W kamienicy na Oruni nie mieli już nic do roboty. Opuścili mieszkanie i pożegnali się z funkcjonariuszami. W samochodzie porównali wersje gospodarzy Klimka. Relacja Grzelaka okazała się zgodna z tym, co opowiedziała Budzyńska. Szmit stwierdził, że za najbardziej prawdopodobny uważa motyw porachunków na tle niespłaconegodługu.

– Myślę, że to obiecujący ślad – przyznała Formela. – Pseudo „Rolmops” obiło mi się o uszy. Taki mały watażka. Popytam chłopaków z pegie i pezet, powinni wiedzieć coświęcej.

– Niech pani przygotuje jego dossier. Trzeba go będzieprzycisnąć.

– Mam gozwinąć?

– Zaczekamy z tym na rejestr połączeń z telefonu Klimka. Przefaksuję wniosek o udostępnienie bilingów do operatora. Lektura połączeń może dać nam dobry punktzaczepienia.

Ustalili też, że Formela odnajdzie w Źródle – nowym wcieleniu systemu PESEL – brata Klimka i przez miejscową policję powiadomi o zgonie krewnego. Drogę powrotną pokonali w kilka minut. Szmit wjechał na wewnętrzny parkingkomendy.

– Pani podkomisarz, będziemy razem współpracować teraz i zapewne w przyszłości. Proponuję, jeśli nie ma pani nic przeciwko, żebyśmy przeszli naty.

– Jestem Kaśka. – Podała mu dłoń, miękką i ciepłą, o wypielęgnowanych paznokciach. Wymienili się jeszcze numerami komórek i policjantka wysiadła. Przez chwilę patrzył w ślad za nią, bezczelnie wlepiając wzrok w jej zgrabne pośladki. Poruszała się sprężyście, a jednocześnie bardzo kobieco kręciła biodrami. Zaczął odliczać od dziesięciu. Odwróciła się przy czterech, wtedyodjechał.

W drodze do prokuratury rozdzwoniła się komórka, jako dzwonek miał ustawiony fragment piosenki Strach się bać zespołu Lady Pank od słów: „Prokurator wytłumaczy ci to”. Klnąc pod nosem na czym świat stoi, zdołał jakoś odebrać, w ostatniej chwili naciskając hamulec, gdy samochód przed nim gwałtowniezwolnił.

– Cześć, Leo – usłyszał w słuchawce głos żony. – Odbierzesz z przedszkola Nastkę? Niestety mamy tutaj kociokwik i muszę zostaćdłużej.

Agnieszka pracowała jako doradca podatkowy, a jej firma obsługiwała naprawdę dużych rynkowych graczy. Kiedy dopinali jakiś kontrakt, praca po dwanaście godzin na dobę była czymś normalnym. Szmit miał świadomość, że optymalizacja podatkowa często balansuje na granicy prawa, i jako prokurator odczuwał z powodu miejsca pracy żony pewien dyskomfort. Dawniej pracowała w kontroli skarbowej, ale kiedy zaciągnęli kredyt na dom, doszli do wniosku, że dobrze będzie zwiększyć dochody. – O Maćka się nie martw, Waldek goprzyprowadzi.

– Myślę, że jakoś sięwyrobię.

– Ciężki dzień? – spytała z troską. Za to ją kochał. W porównaniu z nią, która tyrała na nadgodzinach w korpo, on mógłby uchodzić zaleniuszka.

– Truposz.

– Rozumiem. Niefajnie. W takim razie udanychłowów.

– To, co upoluję, raczej nie będzie się nadawało do zjedzenia w naszejjaskini.

Śmiech w słuchawce, w tle jakieś ponaglającegłosy.

– Muszę już kończyć. Aha! Twój ojciec dzwonił. Wpadnie wniedzielę.

– OK. – Chociaż relacje syna z ojcem zostały niemal zupełnie zerwane w okresie dojrzewania, a od kilku lat, a ściślej od narodzin wnuków, były poprawne, starszy ze Szmitów zazwyczaj telefonował do Agnieszki, która zawsze była jegoorędowniczką.

– Kochamcię.

– Całuski.

Zajechał na Piekarniczą. Zamierzał tylko przejrzeć zawartość paczuszki otrzymanej od Formeli i urwać się pomałą.

Nienacki siedział zatopiony w papierach z podwiniętymi rękawami koszuli i rozsiewał wokół siebie woń potu. Z pewnością chciał wyprostować różne duperele ze swoich dochodzeń przed pójściem na urlop. Wybierał się do Grecji – ceny ze względu na problem uchodźców oraz na to, że było już po sezonie, były bardzo atrakcyjne. Wyglądało na to, że wyjątkowo będzie siedział w pracy dowieczora.

Szmit wydrukował i wypełnił wniosek w sprawie udostępnienia rejestru połączeń i zaniósł do kancelarii, żeby panie sekretarki wysłały go faksem z adnotacją „bardzo pilne”. Wrócił do siebie, otworzył foliową paczuszkę i wysypał zawartość na biurko. Nie było tego wiele: noszący ślady zużycia portfel ze sztucznej skóry, dwa bilety komunikacji miejskiej – jeden ważny, drugi skasowany – banknot dziesięciozłotowy i trochę drobnych, dowód osobisty, zdjęcie legitymacyjne dziewczynki, złożona na czworo ulotka wyborcza, długopis, paczka papierosów Sobieski, plastikowy grzebyk, napoczęte opakowanie chusteczek jednorazowych, scyzoryk.

Ze stosu przedmiotów prokurator wybrał fotografię i przyjrzał się uwiecznionej na niej osobie. Dziewczynka nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat, miała pyzatą buzię i warkoczyki. Zdjęcie było czarno-białe, podniszczone i wyglądało na dość stare. Widać było biały kołnierzyk szkolnego fartuszka, jednego z tych, które wyszły z użycia w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Sam pamiętał takie wdzianko z czasów szkolnych. Jeśli dobrze oszacował wiek fotografii, dziewczyna ze zdjęcia powinna teraz mieć około trzydziestu lat. Kim była? Szmit zanotował sobie to pytanie. Fotografię zeskanował do swojego smartfona i wysłał jako załącznik Formeli. Dołączył wiadomość tekstową: „Przyda się do okazania znajomym Klimka. Może ktoś będzie wiedział, kim onajest”.

Następnie wziął ulotkę. Kandydat na posła reklamował się za pomocą typowych komunałów. Na zdjęciu polityk prezentował wystudiowany, plastikowy uśmiech, nazywał się Grzegorz Wiecha. Szmitowi zarówno jego twarz, jak i nazwisko wydawały się znajome. Pewnie kojarzył faceta z telewizji. Prokurator pomyślał, że ulotkę musieli wręczyć Klimkowi wolontariusze, bo jakoś nie potrafił sobie wyobrazić, żeby zmarły interesował siępolityką.

Poza tym nic ciekawego. Zgarnął wszystko do torebeczki, którą opieczętował, opisał i dołączył do akt. „Na dzisiaj wystarczy” – pomyślał. Mógł zbierać się do domu. Pożegnał Nienackiego, życząc mu udanego wypoczynku, i zaszedł jeszcze do gabinetu swojej przełożonej, szefowej prokuratury rejonowej Gdańsk-Oliwa, Adrianny Pusz-Wojtyszek.

– Można? – Wsunął głowę przez uchylonedrzwi.

– Proszę, proszę, kolego Szmit. – Pusz-Wojtyszek była kostyczną kobietą po pięćdziesiątce. Nosiła garsonki w różnych odcieniach szarości, a jej znakiem rozpoznawczym były grube czerwone korale. Szmit nie pamiętał, żeby widział ją bez nich. – Jak tam noweśledztwo?

– Są pewne obiecujące tropy. Przygotowałem wstępny plan czynności. – Położył na jej biurkudokument.

– Pan zawsze taki pilny – uśmiechnęła się kącikiemust.

– Na dzisiaj jużkończę…

– W takim razie do poniedziałku. I proszę pozdrowićtatę.

Szmit zapewnił ją, że nie omieszka tego zrobić. To od razu przypomniało mu, dlaczego nigdy jej nie polubił. Jego szefowa zaczynała karierę jeszcze w latach osiemdziesiątych. Nie nazwałby jej PRL-owskim złogiem i nie wiedział nic o tym, by miała na sumieniu jakieś draństwa z minionej epoki, jednak to właśnie wówczas poznała jego ojca. Nigdy nie dociekał w jakich okolicznościach. Miała charakterystyczną dla ludzi ukształtowanych w tamtym systemie zdolność „ustawiania się” i była dyspozycyjna wobec każdej władzy, przy czym jakimś szóstym zmysłem wyczuwała nadchodzące zmiany i zawczasu zmieniała front, zawsze porzucając w porę aktualnych włodarzy na rzecz ichnastępców.

Szmit odebrał Nastkę z przedszkola przy Burgaskiej, zjechał z Moreny ulicą Rakoczego i za wiaduktem kolejki metropolitalnej skręcił w Potokową. Jeśli nie było korków, z pracy do domu w Matemblewie miał nie więcej niż dziesięć minut jazdy. Osiedle, na którym mieszkał, przypominało ucieleśnienie American dream. Rzędy bardzo podobnych jednorodzinnych domków bliźniaków i szeregowców, każdy z garażem i zadbanym trawniczkiem. Z tym że konstrukcja budynków ze spadzistym dachem była o wiele bardziej solidna od ich amerykańskich odpowiedników. Z okien miał widok na las i morenowewzgórza.

Waldemar i Maciek także byli już w domu. Starszy z synów Szmita, który uczęszczał do uchodzącego za elitarne katolickiego gimnazjum de La Salle, odebrał młodszego brata z sąsiedniej podstawówki. Szmit odgrzał im obiadokolację. Nastka niechcący rozlała zupę, przez co miał dodatkową robotę. Miała jednak taką skruszoną minkę, że nie potrafił się na nią gniewać. Wytarł zalany stół i podłogę, naczynia powkładał do zmywarki. Później pobawił się trochę z małą, Maciek poszedł pograć na komputerze, a Waldemar pouczyć się do sprawdzianu z matmy. Akurat od matematyki powyżej poziomu szkoły podstawowej Szmit starał trzymać się jak najdalej, nie miał głowy do nauk ścisłych i Waldek mógł liczyć tylko na pomoc mamy. Agnieszka zadzwoniła, że będzie później, niż się spodziewała, bo chce jeszcze pójść na trening fitness. Wobec tego sprawdził, czy Maciek ma odrobione lekcje. Oczywiście nie miał, więc musiał wyłączyć mu komputer, wysłuchując wypowiadanych półgębkiem złorzeczeń. Potem dopilnował, żeby młodsze dzieci umyły zęby. Przyłapał Maćka na tym, jak bawił się jego elektryczną golarką, naśladował tatę i udawał, że przycina sobie nieistniejący zarost. Szmit pomyślał o tych wszystkich chłopcach wychowywanych przez samotne matki albo babcie. Jakie oni mieli wzorce? W swoich łazienkach mogli znaleźć najwyżej maszynki do golenianóg.

Nastka domagała się, żeby poczytać jej na dobranoc. Waldemar włączył muzykę, jakąś deathmetalową kapelę. Szmit kazał mu założyć słuchawki. Jak na razie słuchanie ryków do mikrofonu było jedynym przejawem nadciągającej burzy hormonów oraz młodzieńczego buntu. Poza tym najstarsza pociecha chyba odreagowywała w ten sposób swoją katolicką szkołę. Jednak oprócz tego Waldemar był odpowiedzialnym chłopakiem, wyżywał się w sporcie i był bardzo opiekuńczy wobec rodzeństwa. Szmit uważał pierworodnego za swój i Agnieszki sukces wychowawczy. O dziwo, gorzej szło z Maćkiem, który miał rogatą duszę i zaczynał zdradzać łagodne symptomy uzależnienia odkomputera.

Dopiero teraz Szmit miał trochę czasu dla siebie. Obejrzał wiadomości – mówili o zawetowaniu przez prezydenta Dudę ustawy o uzgadnianiu płci; zrelaksował się w wannie i wypił niepasteryzowane piwo z regionalnego browaru (koncernowych szczyn nie uznawał!). Udało mu się wcale nie myśleć o pracy, chociaż w poniedziałek na wokandzie była sprawa, w której oskarżał. Wreszcie wróciła Agnieszka. Od razu pobiegła pod prysznic i prosto z łazienki wskoczyła do łóżka. Szmitowi zebrało się na amory. Czy to wcześniejsze towarzystwo młodej policjantki tak go pobudziło? Przysunął się bliżej żony i wsunął dłoń pod jej satynowąkoszulkę.

– Nie dzisiaj, kochanie – wymamrotała, odwróciła do niego głowę i dała mu całusa. – Jestem wykończona. – Ziewnęła. – Pomyślimy o tym wweekend.

Dał jej spokój i próbował zasnąć. Nie wiedzieć czemu wyobraził sobie jędrne pośladki Formeli ciasno opięte spodniami. Poczuł mimowolny wzwód. Zerknął na żonę. O dwa lata młodsza od niego, była nadal atrakcyjną i zadbaną kobietą. Po trzeciej ciąży regularnie uczęszczała do rozmaitych spa oraz katowała się w siłowniach fitness, żeby zachować figurę. Jednak czas płynął nieubłaganie, a on widział ją codziennie rano bez makijażu i stanika push-up. Skóra nie była już tak gładka, pojawiły się zmarszczki i rozstępy, a mięsień Kegla nie był tak wyćwiczony jak niegdyś. Nadal uprawiali udany seks, znali swoje ciała na wylot i wiedzieli, jak zaspokoić partnera, jednak nie było w tym dawnej namiętności, raczej konwencjonalna, zrutynizowana przyjemność. Czy dlatego o dwadzieścia lat młodsza koleżanka tak na niego podziałała? Świeżość i młodość przeciwko doświadczeniu wspieranemu chemią przemysłu kosmetycznego. Czy stawał się żałosnym starszym panem, który szuka sobie młodej dupci do dymania w pokoju hotelowym? Bo nie mógł ukryć, że sam także się starzeje. Stale wydłużała się lista potraw, po których miał gazy, od czasu do czasu dokuczały mu hemoroidy. Krytycznie spojrzał na spory brzuszek, który wyhodował na piwie i siedzącym trybie życia. Postanowił, że od jutra bierze się za siebie i wznawia treningi. Nie lubił mody na bieganie, ale chętnie spali trochę kalorii narowerze.

Pogrążony w podobnych, dość próżnych rozmyślaniach, Szmit balansował na granicy jawy i snu, kiedy w jego świadomość brutalnie wdarł się natarczywy dźwięk telefonicznego dzwonka. Przez sekundę prokurator zastanawiał się, czy sygnał dobiega z komórki jego, czy Agnieszki, po czym zdał sobie sprawę, że irytujące ćwierkanie wydobywa się z aparatu stacjonarnego. Telefon ten właściwie nie był już używany (przynajmniej Szmit nie pamiętał, żeby z niego korzystał), ale ponieważ znajdował się w pakiecie z kablówką i internetem w cenie jednej złotówki, przetrwał prawie zapomniany i teraz dawał o sobie znać, zakłócając ciszęnocną.

– Boże, kto to może być o tej porze? – jęknęła wybudzonaAgnieszka.

„Właśnie, kto?” – zastanowił się w duchu Szmit. Każda ze znanych mu osób zadzwoniłaby z pilną sprawą nakomórkę.

– Może zaraz przestanie – wyraził przypuszczenie Szmit, ale po kolejnych trzech sygnałach stało się jasne, że była to płonnanadzieja.

Małżonka spojrzała na niego z wyrzutem i podniosła się złóżka.

– Wstałbyś i odebrał, a nie leżysz i gapisz się w ten telefon jak cielę na malowane wrota – zagderała, drepcząc do stojącego na komodzie aparatu. Szmit obserwował, jak w półmroku błyskają jej białełydki.

Agnieszka podniosłasłuchawkę.

– Słucham? – rzuciła wciąż jeszcze zaspanym głosem. – Słucham? – powtórzyła trochę gniewniej. – Rozłączył się. – Wzruszyła ramionami i odłożyła słuchawkę na widełki. – Pewniepomyłka.

Wróciła do łóżka, przywarła do boku męża i prawie natychmiast zasnęła. Wbrew niejasnym obawom Szmita telefon nie odezwał się ponownie, mimo to jeszcze przez długie minuty wpatrywał się w ledwo widoczny cień staromodnego aparatu. „Dlaczego nieużywany od lat zadzwonił akurat teraz? – zastanawiał się prokurator. – Dlaczego?”

Syn swojego ojca

Copyright © Dominik Sokołowski

Copyright © Wydawnictwo Literate

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art by Agnieszka Zawadka

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz, 2019

druk ISBN 978-83-7995-348-6

epub ISBN 978-83-7995-349-3

mobi ISBN 978-83-7995-350-9

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Aleksandra Zok-Smoła

Korekta: Małgorzata Tarnowska

Korekta techniczna: Ewelina Nawara

Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Grafika na okładce: Agnieszka Zawadka

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-453 Bydgoszcz

[email protected]

www.literate.pl

Książka najtaniej dostępna w księgarniachwww.MadBooks.pl

www.eBook.MadBooks.pl