Symfonia życia - Marcin Przybyłek - ebook

Symfonia życia ebook

Marcin Przybyłek

4,0

Opis

Chyba wszyscy od czasu do czasu zastanawiamy się, co by było, gdybyśmy w swoim dotychczasowym życiu podjęli inne kluczowe decyzje. Jak potoczyłyby się nasze losy, gdybyśmy poszli odmienną drogą niż ta, która doprowadziła do tu i teraz? Czy nasze życie przebiegłoby korzystniej? Czy dobrze wybraliśmy podążając szlakiem marzeń? Czy słusznie postąpiliśmy, racjonalnie rozważając „za i przeciw”?

Czy gdzieś, „obok nas” istnieją nasze równoległe kopie realizujące inne przeznaczenia? Jeśli tak, czy odczuwamy na krawędzi percepcji ich radości i smutki?

W najnowszej powieści Marcina Sergiusza Przybyłka poznajemy losy Borysa Splita, którego historia rozpoczyna się dylematem: podążyć za sugestiami rodziny, czy realizować pasję. Każda droga brzemienna jest w konsekwencje i kryje kolejne wybory. Czytelnik śledzi te rozwidlające się ścieżki i coraz głębiej poznaje tajemnice ludzkiego losu.

Symfonia życia” jest wielowątkową opowieścią poprowadzoną z precyzją i literackim kunsztem. Niczym słuchając złożonego muzycznego utworu odkrywać będziemy nowe emocje ukryte pod warstwą codzienności, doświadczymy równowagi szczęścia i żalu, euforii i przygnębienia, światła i ciemności, i poznamy prawdy, które… zrodzą kolejne pytania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 617

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł: Symfonia życia

Copyright

© 2019 by Marcin Przybyłek

Copyright for the cover art

© 2019 by Joanna Widomska & Wydawnictwo IX

All rights reserved.

Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX

Redakcja: Katarzyna Koćma

Korekta: Krzysztof Biliński

Projekt, skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński

Ilustracja na okładce: Joanna Widomska

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, za wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

Wydawnictwo IX

[email protected]

wydawnictwoix.pl

Kraków 2019

Wydanie I

ISBN 978-83-954677-6-9

Spis treści

Podziękowania

Ważny wstęp

Prolog

Smyczki

Blacha

Smyczki

Blacha

Smyczki

Perkusja

Blacha

Smyczki

Perkusja

Blacha

Smyczki

Drewno

Perkusja

Blacha

Smyczki

Drewno

Perkusja

Blacha

Smyczki

Klawisze

Smyczki

Drewno

Perkusja

Blacha

Klawisze

Drewno

Smyczki

Epilog

O autorze

Podziękowania

Symfonia życia jest powieścią wielowątkową, a to obciąża głowę autora, musi bowiem pamiętać o szczegółach, które same zapamiętać się nie chcą. A że czas biegnie naprzód, co implikuje starzenie, zdarza mu się to i owo przeoczyć.

Jak zwykle przy tego typu przedsięwzięciach pomagają beta-readerzy, dzięki którym tekst staje się pełniejszy, prawdziwszy, po prostu lepszy. 

Niech mi będzie wolno podziękować Wam zbiorczo, nie wymieniając wszystkich uwag, którymi się ze mną podzieliliście. Z pewnością rozumiecie, że gdybym chciał to uczynić, książka ta musiałaby znacząco zwiększyć swoją objętość. Musi mnie i Wam wystarczyć, że wymienię Wasze nazwiska i jeszcze raz gorąco podziękuję za trud, który włożyliście w powstanie niniejszej opowieści:

Joanna Malik

Maciej Matuszewski

Tomasz Piątek

Helena Pietkun

Adam Podlewski

Zbigniew Szatkowski

Michał Zacharzewski

Symfonia życia opowiada o miejscach i zajęciach, które nie zawsze były mi dobrze znane. Aby zgłębić ich naturę, musiałem porozmawiać z ludźmi, którzy opisali szczegóły życia prawnika, rockmana czy naukowca.

Wawrzyniec Podrzucki, znakomity autor science fiction i pracownik naukowy, pomógł mi zrozumieć (w każdym razie po części), jak wygląda codzienne życie naukowca, Jacek Rozenek – znany aktor i prezenter, a także trener biznesowy (poznaliśmy się przy okazji wspólnego projektu) opowiedział o życiu aktora i nie tylko… Zbigniew Szatkowski, psycholog z wykształcenia, okresowo pracownik wielkich korporacji, lecz przede wszystkim klawiszowiec zespołu Votum zapoznał mnie z blaskami i cieniami kariery scenicznej, zaś Krzysztof Woźniak, nie tylko znany youtuber, ale także prawnik z wykształcenia podzielił się smaczkami z życia prawników „kancelaryjnych” i korporacyjnych, jak zwykle zaskakując i dając do myślenia.

Kochani, jeszcze raz (bo podziękowań nigdy dość) – dziękuję!

Ważny wstęp

Czytelniku/czytelniczko, opowieść, w którą za chwilę się zagłębisz, rozgrywa się w rzeczywistości do złudzenia przypominającej naszą, lecz istnieje w niej kilka drobnych odstępstw od codziennej realności. Przyjmij, że zaczyna się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, lecz nie czyń wysiłków, by zawsze wiedzieć, gdzie rozgrywają się wydarzenia. Przyjmij realia Symfonii życia takimi, jakie są.

Autor

Mojej siostrze, Natalii

Prolog

 

Duch Kwantów zagadnął pewnego razu Ducha Czasu:

– Jak myślisz, czy przypadek jest ważną rzeczą w życiu trójwymiarowych istot?

– Czas leczy wszystkie rany – odparł niebianin.

– Czyli nieważną?

– Tak czy owak…

– Zatem przeznaczenie zrobi swoje? – wtrąciły się Wyroki.

– O, nie – oznajmił Duch Samostanowienia. – O, nie. Wy – wskazał palcem Wyroki – miałyście coś do powiedzenia pod Troją…

Wyroki wyszczerzyły ostre kły:

– Taaak. Nawet Zeus nie potrafił się nam przeciwstawić…

– Czasy się zmieniły – rzekł stanowczo Samostanowiący. 

– O tym zawyrokować mogę tylko ja – rzucił od niechcenia Czasowy.

– O wyrokowaniu zaś… – syknęły Wyroki, ale Duch Kwantów uciął ich wywód, kładąc na niebiańskim stole pięć amuletów.

– Medalion z twarzą w połowie anielską, w połowie diabelską – zaczął wyliczać – japoński symbol tomoe, kojarzony z bogiem Raijinem, swoją drogą – zabawna figura, jerychońska trąba…

– Jakie dziwaczne urządzenie. Przypomina waltornię – wtrącił delikatnie Duch Uległości, ale Kwantowy tylko machnął ręką:

– Nie przeszkadzaj. Dwa kły, jeden z kości słoniowej, drugi hebanowy…

– To dwa amulety czy jeden? – Wyroki roześmiały się.

– Jeden przecież. Już się pogubiłem… – Duch Kwantów pokręcił głową. – Jeszcze raz. Anioł-demon, tomoe, trąba, kły… To cztery. A, jeszcze to.

Położył na stole wisiorek z drewnianą zawieszką przypominającą drzazgę.

– Cóż to za zabawki? – spytał Duch Ciekawości.

– Znaki symbolizujące ścieżki życiowe pewnego śmiertelnika.

– I cóż? – dopytał.

Duch Kwantów skrzyżował potężne przedramiona na piersi:

– Wyroki mówią, że one, czyli przeznaczenie. Samostanowiący, że samostanowienie. Ja, że przypadek. Czas zaś stoi na stanowisku, że to on decyduje o życiu człowieka. Prześledźmy zatem los śmiertelnika, którego ścieżki rozwidlą się na pięć równoległych szlaków i poszukajmy odpowiedzi.

– Kto zajmie się tymi podziałami? – spytał Duch Ciekawości.

– Sam zadbam o rozdziały tej… symfonii życia – odparł Kwantowy.

– Odkąd stałeś się melomanem? – zażartował Samostanowiący.

– Będziesz oszukiwał – Duch Czasu zaciął usta.

– Oczywista – syknęły Wyroki. – Odpowiedź jest oczywista. To my…

Kwantowy machnął ręką, jakby oganiał się od natarczywej muchy i rozejrzał się bezradnie:

– Czy ktoś może im zamknąć gęby?

– Ja to zrobię – odezwał się Duch Sukcesu, który, jak zwykle, spóźnił się na spotkanie.

– Witamy. – Kwantowy lekko się ukłonił. – A gdzie twój świetlisty przeciwnik?

Rozmówca uśmiechnął się złośliwie:

– Gdzieś się… zatracił.

Smyczki

 

– Źle mnie zrozumiałeś. – Agnieszka Wilkowska, osiemnastoletnia, długowłosa szatynka o łagodnych rysach i intensywnym spojrzeniu ciemnych oczu patrzyła na Borysa Splita z napięciem.

Jego twarz, zasłonięta cieniem rzucanym przez jej głowę, była ledwie widoczna w mroku.

– Nie uważam – ciągnęła – że będziesz złym prawnikiem, przeciwnie: możesz być świetnym prawnikiem, mam tylko wrażenie…

– Że moi rodzice źle wybrali – warknął Borys.

Był wyższym od niej szczupłym młodzieńcem o czarnych, falujących włosach i niebieskich oczach. On także dźwigał brzemię osiemnastu lat. 

Agnieszka podeszła i położyła mu ręce na ramionach:

– Chcę dla ciebie jak najlepiej. Ale prawo i… ty?

Popełniłby błąd, kto sądził, że Borys Split zasila szeregi młodzieży zbuntowanej. Chłopak słuchał rodziców zawsze i wszędzie, starając się znaleźć w tym sens, nawet gdy wewnętrznie się nie zgadzał, nawet gdy zadecydowali za niego, na jakie pójdzie studia. Taka była jego natura: szukać spójności, zgodności, porozumienia, syntetyzować, znajdować wspólne pola, a nie analizować i wykazywać sprzeczności. To, według Borysa, potrafił każdy idiota, zdolność ta drażniła go, wydawała się oczywista i nieodkrywcza. Gdy dodać do tego nazbyt elastyczny umysł, wstręt przed agresją i rywalizacją oraz zbytnią koncentrację na świecie wewnętrznym, otrzymamy młodzieńca z natury łagodnego, ugodowego, refleksyjnego i, niestety, pozbawionego życiowego kompasu.

Borys był na Agnieszkę zły. Bardzo zły. Poddając w wątpliwość decyzję jego rodziców, decyzję, na którą już przystał i którą zaakceptował, gdyż wizję bycia prawnikiem mocno wszczepił w mózg, niszczyła jego świat skonstruowany w takim mozole z setek cegiełek mądrej pasywności. Na murach ugodowości powstawały rysy, tama mogła pęknąć, a za nią majaczyła przerażająca kraina anarchii, wolności i wyboru, gdzie granicę wyznaczało niebo.

– Agnieszka, przestań. Będę prawnikiem i to dobrym. Tak, jak mój brat. 

Dziewczyna zmarszczyła łukowate brwi:

– Gabriel wcale nie chciał iść na prawo…

– I jest już asesorem. Od dwóch lat. Chwali sobie.

Wilkowska, tak jak Borys, była w zasadzie jeszcze dzieckiem. Nie miała mądrości i doświadczenia, które nabywamy z wiekiem, ale wyczuwała w chłopaku zakłamanie. Chciała przebić mur zaprzeczenia i dotrzeć do jego prawdziwych pragnień. Nieokreślony niepokój budziła w niej myśl, że mogłaby żyć z człowiekiem, który jest tak przerażająco uległy, który w tak wielkim stopniu jest w stanie zanegować własne potrzeby. Jak będzie wyglądać ich wspólna przyszłość? Wszędzie tylko kłamstwa i półprawdy, mijanie się ze szczerością, życie na niby?

– Borys, kochany, przemyśl to jeszcze.

Pogłaskała go po twarzy. Wiedziała, że to lubi. Chłopak westchnął, ale nie pełną piersią, tak jak zwykle, lecz płytko i nerwowo.

– Agnieszka, jedyne, o czym marzę, to zostać studentem.

– Ja też…

Split trochę się rozluźnił, widząc, że udało mu się zmienić temat. Wiedział, że Agnieszka, podobnie jak on, obawia się przyszłości i pragnie jej zarazem. Znajdowali się w tym samym punkcie wyboru i rozterki.

Oboje na chwilę zamilkli.

Wyobrazili sobie tę nieziszczalną domenę, ziemię obiecaną, od której dzieliła ich straszliwa przeszkoda, granica nie do pokonania – matura i egzaminy wstępne. Największym szczęściem było zostać studentem… Gdy Borys o tym myślał, wyobrażał sobie krainę gdzieś pod gwiazdami, niedostępną, zupełnie jakby była ogrodem zawieszonym bardzo, bardzo wysoko. Sama odległość, niedosiężność owego dominium powodowały, że młodzieniec nie przykładał wielkiej wagi do tego, co będzie studiował – ważne było tylko to, że będzie studiował.

Wrócił myślami na ziemię i spojrzał na wichrzycielkę.

– Agi, nie mam wyboru.

Miał nadzieję, że to zdanie zapieczętuje jego – chociaż nie jego – decyzję. Ale Agnieszka była uparta. 

– Przeraża mnie twoja uległość wobec rodziców.

– Nie wiesz, jak to jest – przerwał. – Ja się z nimi zgadzam.

Dziewczyna była naprawdę zdesperowana. Chłopak jak wytresowany wracał do domu o dwudziestej, musiał się tłumaczyć ojcu, który był starym wojskowym, z każdego wyjścia, a gdy pewnego dnia zapytała: „Co byś zrobił, gdyby twój ojciec zabronił ci się ze mną widywać?”, po krótkim namyśle odpowiedział: „Przestalibyśmy ze sobą chodzić”.

Potem rozpętała się kłótnia dwóch światów, z których jeden był zamknięty za kolczastymi drutami, a drugi otwarty i wolny. Ta wymiana zdań tkwiła w jej sercu niczym bolesna zadra. Wspomnienie jątrzyło i drażniło, powodowało, że czasami miała ochotę chwycić Borysa za grzywę i wytrzaskać po twarzy, krzycząc: „Obudź się! Obudź się, baranie!”.

Sama nie była doskonała. Szła na anglistykę tylko dlatego, że dobrze znała język. Nie miała pojęcia, co chce w życiu robić. Zdawała sobie sprawę, że po studiach zostanie najprawdopodobniej nauczycielką i wiedziała, że wolałaby tego uniknąć, ale przynajmniej była to z grubsza jej decyzja, jeśli zapomnieć o nachalnych radach cioci Heli. To ona brała na siebie ryzyko, to ona, mężnie, chociaż nie bez lęku, otwierała ramiona w oczekiwaniu na konsekwencje.

Borys zaś… był wszystkim, tylko nie gościem w todze! Mógł zostać fizykiem, aktorem, malarzem, muzykiem, był wszechstronnie uzdolniony! Wrzucenie go do sądu czy innej kancelarii to zbrodnia! Czy był aż tak ślepy? Czy jego rodzice zdawali sobie sprawę, co robią, czy rozumieli, jaka spoczywa na nich odpowiedzialność? Spłodzili i wychowali kogoś bezsprzecznie wartościowego, kogoś, kto może stworzyć wiele pięknych rzeczy, idei, myśli… I chcieli to wszystko zaprzepaścić?

– Borys – odezwała się, przezwyciężając chrypkę. – Ja wiem. Ja wiem. Ale pomyśl jeszcze. Do matury mamy trzy miesiące. Z fizyki jesteś świetny…

– To nie ma znaczenia.

Agnieszka ściągnęła brwi i pohamowała gniew.

– Z matematyki się podciągniesz…

Chłopak się skrzywił:

– Czy ty wiesz, o co mnie prosisz? Na prawo potrzebna jest historia, WOS i angielski, a na fizykę…

– Polski, angielski, matematyka, fizyka. Ze wszystkiego jesteś dobry. Wystarczy podszlifować matmę, a to też potrafisz.

– Agi…

– Spróbuj z tą fizyką. Przecież to twoja pasja.

Chłopak pokręcił głową, jakby starał się zrzucić sieć, którą Agnieszka zarzuciła mu na gęste, czarne włosy. Gdyby dziewczyna miała zdolność widzenia psyche, obserwowałaby, jak w kosmosie jego czaszki eksplodują supernowe kładące blask na galaktykę duszy. Fizyka była pasją Borysa. Od dzieciństwa wyobrażał sobie siebie jako naukowca. Biały fartuch, laboratorium, wielkie odkrycia i wielkie sprawy. Dlaczego więc zgodził się na studia prawnicze?!

– Nie, Agi. – Przełknął ślinę. – Nie mogę tego zrobić rodzicom – wyszeptał wbrew sobie.

Dziewczyna przez długą chwilę milczała. A potem odpowiedziała, także szeptem:

– A sobie możesz? A sobie możesz, Borys?

* * *

Kiedy wracał do domu nierównym chodnikiem, oświetlonym ulicznymi latarniami, w jego głowie szalał huragan. Nie dostrzegał ani bloków mieszkalnych, których szare mury przesuwały się po jego lewej stronie, ani pustej ulicy wprasowanej w grunt po stronie przeciwnej. Cały był w swoim środku i mocował się z myślami. Dziewczyna podarowała mu zatruty owoc. Jabłko z jednej strony pachniało słodko i obiecywało spełnienie marzeń, co było w równym stopniu pociągające i przerażające. Świadomość, że od szczęścia dzieli cię tylko jeden krok bywa tak obezwładniająca, że rozsadza czaszkę, powoduje zawrót głowy i niedowierzanie. W ostatnim, decydującym momencie zaczyna ci brakować wiary w siebie, a to powoduje, że w końcu nie sięgasz do celu, odwracasz się, odchodzisz. Kroczysz potem przez życie zawsze obok głównego traktu i wytrwale przekonujesz samego siebie, że tak właśnie miało być. Albo ochoczo nurkujesz w gąszcz nieistotnych spraw, żeby zagłuszyć poczucie winy.

Druga strona owocu wyglądała jak krater po wybuchu. I głównie z powodu tej właśnie połówki Borys nie chciał go gryźć. Gdyby to zrobił, zatrułby życie Eugeniuszowi i Ewie Split, czyli ojcu i matce, a z pewnością także bratu, Gabrielowi, który jako pierworodny syn, także niepotrafiący sprzeciwić się żelaznej woli ojca, stał się prawnikiem i podążał paragrafową ścieżkę, ciesząc tym całe rodzinne stadło i trochę mniej siebie.

Borys zagryzł wargi.

Bawić się można wieloma decyzjami: wypić colę czy herbatę? Pójść do kina czy na spacer? Pobiegać czy pooglądać telewizję? Te wybory, chociaż codzienne, a przez to męczące, nie rzutują na całe życie. Czy to nie jest niesprawiedliwe, że niektóre rzutują? Czy człowiek ma wiedzę, kompetencje, by je podejmować? Przecież nie zna przyszłości. Nie wie, czy zawód, który na razie wydaje się cudowny, nie okaże się rozczarowaniem i odwrotnie – nie ma pojęcia, czy profesja, która go odstręcza, nie okaże się za kilka lat strzałem w dziesiątkę.

Czym ma się więc kierować?

Wybór studiów rzucał bardzo długi, egzystencjalny cień na przyszłość Borysa. Kto decyduje się na podjęcie drugiego kierunku, gdy pierwszy nie pasuje? Kto postanawia zmienić studia w trakcie ich trwania? To nieodpowiedzialne! Jak długo można obciążać rodziców? Trzeba zacząć o siebie dbać, znaleźć pracę, zarobek, ustatkować się. Nie można naciągać struny. Borys o tym wiedział i skłamałby, gdyby powiedział, że ta wiedza nie napawa go trwogą.

Blacha

 

Gdyby obserwator tej historii znalazł się kilkaset tysięcy lat wcześniej w obrębie Obłoku Oorta otaczającego nasz układ słoneczny, mógłby zostać świadkiem pozornie nieistotnego wydarzenia. Jeden z meteorów okrążających Słońce po niebywale wydłużonej, eliptycznej orbicie musnął inny głaz i w ciszy pustki kosmicznej lekko zmienił tor.

Ale nie stało się to w całym multiwszechświecie.

W wielu innych równoległych rzeczywistościach nie stuknął w kamień, lecz po prostu przepłynął niesłychanie blisko, zupełnie obojętny na sąsiada, i podążył swoim torem, który celował daleko poza zasięg Ziemi, w związku z czym za kilkadziesiąt tysięcy lat, wtedy, gdy Borys Split wracał po rozmowie z Agnieszką, minął nasz glob w odległości kilkuset tysięcy kilometrów, zatem ani nasz bohater, ani nawet najtężsi astronomowie nie mogli go dostrzec, bo był zwyczajnie zbyt mały. Jednak w historii Splita, którą nazwiemy „Blachą”, czyli częścią orkiestry symfonicznej składającej się z trąbek, waltorni, puzonów i tub, które to instrumenty, wbrew pozorom, potrafią wydać z siebie brzmienia nie tylko hałaśliwe, ale i bardzo tkliwe, meteoryt ów zderzył się z innym.

Efektem była zmiana toru gwiezdnego okrucha, wskutek czego zaczął podążać po takiej krzywej, że owego dnia, wieczorną godziną, wszedł w atmosferę naszej planety. Wyobraźmy sobie głaz wielkości tułowia mężczyzny, pędzący po stycznej do powierzchni Ziemi, zbliżający się do jej mrocznej krzywizny, wdzierający się w rzadką atmosferę. Ujrzyjmy oczami wyobraźni, jak rotując, ciągnie za sobą coraz dłuższy ogon skondensowanego powietrza, wreszcie – jak się rozgrzewa od tarcia o gęstniejące gazy, jak barwa jego zmienia się z ceglastej w czerwoną, pomarańczową, wreszcie żółtą i białą, a okruchy płynnej skały odrywają się od niego z głośnym sykiem.

* * *

Borys miał zwyczaj patrzeć w niebo podczas wieczornych spacerów. I tym razem, chociaż w okropnym nastroju, szedł z zadartą głową, pijąc wzrokiem Drogę Mleczną. Nagle niebo przecięła spadająca gwiazda. Świeciła długo i mocno. Ślad po niej jeszcze chwilę był widoczny na niebie i rozwiewał się jak smuga po przelocie samolotu.

Chłopak zatrzymał się i uśmiechnął. Zjawisko uznał za znak. W jego serce, zupełnie jak za sprawą niezrozumiałego czaru, wstąpiła nowa nadzieja, a po niej pojawił się skrawek odwagi.

Odetchnął głębiej.

Agnieszka ma rację. Nie powinien iść na prawo. To bez sensu. Jego przyszłością jest fizyka. Będzie naukowcem, nie adwokatem czy innym prokuratorem! Musi się tylko odważyć. Trzeba się przejść, przemyśleć, jak porozmawiać z rodzicami. Spacer był zawsze sprzymierzeńcem Borysa. Dawał lepszy rezultat od rozmyślań nad biurkiem, w mieszkaniu, gdy myśli goniły się niczym dwa lisy usiłujące nawzajem pochwycić swój ogon. Chłopiec zawrócił w stronę głównej ulicy i odetchnął głębiej, próbując zmierzyć się z rodzącym się w duszy przerażeniem.

* * *

Wrócił do domu o dwudziestej piętnaście, co mieściło się w granicach rozsądku w katalogu dopuszczalnych zachowań Eugeniusza Splita, ale naginało reguły. Stary Split, kapitan w spoczynku, nie lubił omijania reguł, bo „porządek jest podstawą sprawnego funkcjonowania rodziny”. Był wyznawcą teorii chaosu mówiącej, że „okręt zatonął, gdyż kuk pozostawił zapałki w nieregulaminowym miejscu”. Tę anegdotę opowiadał przy każdej możliwej okazji. Nagięcie zasad było zaproszeniem chaosu. Nigdy nie wiadomo, co może się stać nieoczekiwanego, a jeśli stanie się w momencie, gdy wydarzenia nie będą przebiegały zgodnie z planem, nieszczęście gotowe.

Gdy syn powrócił z „peregrynacji”, jak jego rodzic zwykł był nazywać randki z Agnieszką Wilkowską, za którą, nota bene, Eugeniusz nie przepadał, uważając, że Borysa stać na lepszą partię, nacisnął przycisk pauzy na pilocie, zwrócił wzrok ku przedpokojowi i zacisnął usta. Za chwilę jednak, oprócz typowego wyrazu napięcia, na jego twarzy pojawił się cień zaskoczenia.

Borys wyglądał… inaczej. Miał dziwnie rozjaśnione oblicze. Stary Split natychmiast przypomniał sobie młodzieńcze ekscesy, zresztą o wiele odważniejsze i bardziej szalone od tego, na co pozwalał swoim synom. Czyżby Borys zrobił z Agnieszką… to?! Jak niemal każdy opiekun, który w młodości wykazywał się brakiem odpowiedzialności, brawurą i beztroską, Eugeniusz był rodzicem surowym. Nie dopuszczał myśli, że jego syn, który ma zostać prawnikiem i założyć z Gabrielem kancelarię Split & Split, co wzmocni rodzinę i zapewni jej nienaruszalną podstawę (taki plan Eugeniusz stworzył już dawno temu. Scenariusz dawał mu olbrzymie profity – stałby się głową rodziny opływającą w dostatki i szacunek do końca dni.), zatem nie dopuszczał, że Borys mógł zachować się tak lekkomyślnie. Zakosztować zakazanego owocu z tą… Agnieszką, która nie pasowała do chłopaka i jedyne, co robiła, to prowadziła go na manowce. Eugeniusz inaczej wyobrażał sobie przyszłą synową. Miała być „sprężyną”, kierować karierą syna, powinna być też Żydówką, dzięki czemu Borys wejdzie do diaspory… I generalnie były to wszystkie cechy żony Splita juniora, bo w wyobraźni Eugeniusza ta hipotetyczna figura była tylko dodatkiem do synowca, niczym więcej. Stary żołnierz przyglądał się Borysowi uważnie, a w tym czasie chłopak zdejmował kurtkę i szalik.

– No, jak tam? – zapytał zdawkowo.

– Jest mama? – spytał Borys.

Ewa Split siedziała w głębi salonu na kanapie i czytała książkę w świetle lampy. Tak zwykle wyglądały wieczory w rodzinie Splitów, odkąd Gabriel opuścił gniazdo. Matka czytała, ojciec oglądał filmy sensacyjne, Borys zaś albo się uczył, albo był na spotkaniu z dziewczyną.

– Jestem, kochanie – odezwała się kobieta. – Jesteś głodny?

– Nie, mamo, zaparzę sobie herbatę.

– Nie masz nauki? – spytał Eugeniusz, znacząco spoglądając na ciężki, chromowany zegarek zdobiący jego nabite, owłosione przedramię.

– Mam. Mam bardzo dużo nauki.

Chłopak wziął głęboki wdech, nie zwracając uwagi, że to zdanie wywołało cień uśmiechu na twarzy ojca. Eugeniusz lubił, gdy Borys się uczył.

– Właśnie o tym chciałem z wami porozmawiać. – Jego głos nieco się załamał, mimo to chłopak wypowiedział wszystkie wyrazy głośno i wyraźnie.

Ewa Split zesztywniała i odłożyła książkę na szafkę. Spojrzała ostrzegawczo na Eugeniusza, jakby chciała powiedzieć: „Gienek, nie unoś się!”.

– Tak? – odezwał się ojciec, a jego ton był tak twardy, jakby ktoś dźwięk zamienił w brukowy kamień.

– Chcę iść na fizykę – wypalił Borys wbrew swoim planom, bo pierwotnie zamierzał zapytać rodziców, czy chcą jego szczęścia, czy wiedzą, czym się interesuje i tak dalej.

Wiedział jednak, że odbiorą te wstępy jako manipulacyjny początek ważniejszej części rozmowy i tylko bardziej się nakręcą. Ewa, nauczycielka chemii i Eugeniusz, jakby nie patrzeć oficer, nie byli w ciemię bici.

Stary Split, słysząc tę rewelację, powoli odłożył pilot i patrzył na syna nieruchomym wzrokiem. Jego pociągłe oblicze poznaczone pionowymi bruzdami, okolone szpakowatymi włosami, stało się surowe i nieprzeniknione.

Okrągła twarz Ewy skuliła się, jakby zapadła. Blond włosy spięte w koński ogon ułożyły się na ramieniu. Uchyliła usta i patrzyła niema to na męża, to na Borysa. Wiedziała, że musi odezwać się pierwsza. Jej głos i to, co powie, zmieni nastrój, zmieni wszystko. Jeśli pierwszy odezwie się Gienek, otworzą się wrota piekieł.

– Synku. – Przemogła chrypkę. – Synku, a… prawo? Przecież omawialiśmy to już wiele razy, że pójdziesz, że pójdziesz na prawo…

– Tak, mamo. – Borys spojrzał na ojca. 

Wiedział, że Eugeniusz nienawidzi, gdy się go pomija, a chłopak często to robił, bojąc się konfrontacji. 

– Tak, tato. Rozmawialiśmy i omawialiśmy. Wiem, że chcecie dla mnie jak najlepiej. Wiem – młodzieniec uniósł rękę, widząc, że Eugeniusz otwiera usta – wiem: ludzie zawsze będą jeść, chorować i potrzebować adwokatów, wiem, bo to bardzo mądre i zdaję sobie sprawę, że gdybym został prawnikiem, miałbym zapewniony byt, a z Gabrielem zabezpieczylibyśmy całą rodzinę.

– O to właśnie chodzi – rzekł sucho Eugeniusz, nie mogąc powiedzieć nic więcej, bo syn wytrącił mu oręż z ręki.

– Ten kierunek, prawo – podjął Borys – jest jedynym rozsądnym wyjściem. Umiem logicznie myśleć, jestem zdyscyplinowany, wiem, że czasy są ciężkie. Studia na pewno bym skończył, a przy odrobinie szczęścia znalazłbym praktykę.

– No właśnie, więc dlaczego… – odezwała się matka, która, nie wiedzieć czemu, znowu wzięła książkę do ręki, jakby była jakimś czarodziejskim inkunabułem, w którym tkwią zaklęcia zdolne zmienić decyzję syna albo cofnąć czas i doprowadzić do tego, że całej tej rozmowy w ogóle by nie było.

– Chodzi o to, mamo i tato – Borys znowu utkwił spojrzenie w oczach ojca – że… że… to moje życie. Całe moje życie. Trochę rozmawiałem z Gabrielem, trochę się przyglądałem, co robi…

– Każdą pracę można pokochać, jeśli wykonuje się ją dobrze – powiedział ostrzegawczym tonem Eugeniusz.

– Zrobiłbyś to sobie?

– Oczywiście. Dla rodziny zrobiłbym wszystko.

Był to frazes, którego Eugeniusz używał często. Brzmiał jednak w jego ustach o tyle fałszywie, że były wojskowy nie napracował się „dla dobra rodziny”. Od czterdziestego piątego roku życia przebywał na „zasłużonej” wojskowej emeryturze i robił dla stadła dokładnie nic, a i przedtem nie bardzo harował, bo co sensownego może robić łącznościowiec w czasach pokoju?

Eugeniusz był… specyficzny. Niejednokrotnie twierdził, że zdrada małżeńska jest usprawiedliwiona, jeśli służy rodzinie, w ogóle wszelkie poświęcenia dla rodziny są słuszne, o ile – w jego przypadku – łączą się z przyjemnością, a w przypadku pozostałych członków podstawowej komórki społecznej – z pieniędzmi. Borys podejrzewał, że poglądy te zmniejszały poczucie winy, bo najprawdopodobniej miał w swojej historii niejeden skok w bok. O tym jednak Split senior oczywiście nie wspominał, a Borys nie pytał.

– Zrobiłbyś to swojemu dziecku? – spytał.

– Borys, nie dramatyzuj. Omówiliśmy to. Idziesz na prawo – uciął ojciec.

Chłopak wziął histeryczny, urywany wdech.

– Nie. Nie idę. Idę na fizykę.

– Ale po co ci ta fizyka, dziecko? – szepnęła Ewa.

Chłopak chrząknął.

– Chcę być naukowcem, mamo. 

Eugeniusz parsknął:

– Jaką masz szansę, żeby w tym zawodzie cokolwiek osiągnąć?

– To zależy od definicji osiągnięcia.

– Naukowiec to gówniana pensja i praca w obskurnym laboratorium. To są polskie realia, synu. Prawnik zawsze ma prestiż i co do garnka włożyć!

– Masz rację, tato.

– Więc?

– Więc wyjadę za granicę i będę pracował właśnie tam.

Borys nie do końca zdawał sobie sprawę, że swoim uporem i wizją wyjazdu wzbudził w Eugeniuszu cień szacunku. Ojciec lubił ambitnych ludzi i lubił ludzi z wizją. Mimo, że jego plan rodzinnego klanu i firmy Split & Split właśnie rozsypywał się w proch, odczuwał wobec syna gram sympatii. Matka czuła tylko przerażenie, bo wiedziała, jak się kończą kłótnie Borysa i Gienka.

Jednak nie dane im się było pogodzić, być może dlatego, że Borys nie wiedział o tej wąskiej ścieżce w duszy ojca, a ten nie spieszył się, by ją pokazać. Od słowa do słowa, od zdania do zdania, wskutek braku kontroli emocji i tonu, do kłótni jednak doszło. Rozszalało się w domu Splitów to straszne, kłębiące się od błyskawic tornado, w którym lęk i poczucie krzywdy mieszają się z rozpaczą i bezsilnością. Leciały przez pokoje słowa tnące niczym nóż, grzmiały głosy gniewne i ostateczne, a gdyby istniały anioły, z pewnością załamałyby ręce nad oświetlonym księżycem dachem rodzinnej siedziby Splitów przy ulicy Złotej 7.

Aniołów jednak nie ma.

Borys ostatecznie oświadczył, że przygotuje się do innej matury. Ojciec strasznym tonem ostrzegł, że nie dostanie na studiach ani grosza, matka błagała, by obaj się uspokoili, na ekranie telewizora Arnold Schwarzenegger opróżniał kolejny magazynek, a książka Ewy zawierająca zaklęcia kojące ból leżała na podłodze, oświetlona ciepłym światłem lampy.

Smyczki

 

Borys i Agnieszka zdali maturę rozszerzoną, osiągając najlepszy wynik w szkole, chociaż nauczyciele twierdzili, że wywierają na siebie zły wpływ, a potem dostali się na studia. Borys został studentem prawa, czym niezmiernie uradował zarówno Ewę, jak i Eugeniusza, a Agnieszka, zgodnie z wytyczoną wcześniej już linią – poszła na anglistykę.

Oboje zdecydowali się studiować w stolicy.

Gdyby ktoś był ciekaw, jak Borys poradził sobie z dylematem wyboru studiów, powinien pamiętać, że w świecie miękko grających skrzypiec, altówek i wiolonczeli, niebem pamiętnego wieczora nie przeleciała żadna spadająca gwiazda. Chłopak długo się ze sobą zmagał, ale egzystencjalne napięcie wywołane rozmową z kochającą go dziewczyną zaczęło spadać (Wilkowska nie wracała do tematu, nie chcąc sprawiać mu bólu), a w końcu wspomnienie dialogu przykryła flanela codzienności, nierówności zaś świadczące o tym, że tkwi pod nią rogaty hełm odwagi przypieczętowała woskowa pieczęć „Jakoś to będzie”. 

Borys sięgnął po filmy o prawnikach. Obejrzał kilka, w tym Dwunastu gniewnych ludzi Sydneya Lumeta, i ostatecznie uznał, że bycie prawnikiem to fenomenalna rzecz, jest bowiem na świecie tyle niesprawiedliwości i, nomen omen, nieprawości, że tylko ci strażnicy wiedzy tajemnej są w stanie walczyć z potworami. Wyobrażał sobie, że wstąpi do bractwa, w którym jedni podążą ścieżką Światła, a inni, zdrajcy, staną się sługami Chaosu. On oczywiście wypowie wojnę złym i w ten sposób wniesie dobro do zepsutego, rdzewiejącego społecznego mechanizmu. Pocieszająca była myśl, że Gabriel, o osiem lat starszy brat, którego Borys bardzo lubił, szedł już tą ścieżką i przetarł pierwszy szlak. 

– Gratuluję, braciszku – powiedział, gdy spotkali się na kawie w mieście stołecznym w przestronnej i pachnącej wanilią kawiarni „Paragraf” przycupniętej przy ulicy Kruczej 15.

Gabriel klepnął młodszego brata w dłoń i położył na stole duże, czarne pudełko z napisem „Tissot”.

– Przestań – szepnął Borys. – Mam zegarek.

– G-shocki nie pasują do prawnika, kolego. – Gabriel, przystojniejsza, czarnowłosa kopia Borysa, o pociągłej, podobnej do ojca twarzy, uśmiechnął się łobuzersko. – Przyzwyczaj się do skóry i cienkich kopert.

Borys zerknął na plastikowo-kauczukowy zegarek tkwiący na nadgarstku. To był jego styl, jego sposób bycia. Nie lubił snobizmu.

– Wejdziesz między sępy, mały – szepnął Gabriel. – Naucz się kamuflażu.

– Gab…

– Tak?

– Myślisz, że naprawdę założymy tę kancelarię?

– „Split & Split”?

Starszy brat odchylił się na krześle i krzywo się uśmiechnął:

– Rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana, niż się naszemu staremu wydaje, chociaż firmę S.A. zawsze można założyć i po prostu nazwać ją kancelarią, bo to się dobrze kojarzy. Radcowska, notarialna, adwokacka, komornicza… Raczej radcowska, co?

Borys przyjrzał się bratu i dostrzegł ślady zmęczenia na dziewiczym jeszcze dwa lata temu obliczu.

– Świat prawników – ciągnął Gabriel – to dżungla pełna zaburzonych ludzi, to klika na klice, więc łatwo nie będzie, ale może kiedyś…

Westchnął. Widać było, że powstrzymuje się przed bardziej złożonym wyznaniem. Uśmiechnął się z przymusem i klepnął w stół. Wskazał palcem pudełko.

– Otwórz, palancie.

Borys poczuł niepokój. Co zrobi, jeśli zegarek mu się nie spodoba? Chrząknął, wyciągnął do prezentu ręce i powoli odchylił oporne wieko. W antracytowym, aksamitnym wnętrzu tkwił srebrny zegarek ze skórzanym, czarnym paskiem. Cyferblat był grafitowy, a wskazówki biało-srebrne. Wyglądał przerażająco. Tak bezosobowy, jak bezosobowy staje się każdy mężczyzna w szarym garniturze, czarnych butach, białej koszuli i niebieskim krawacie. Był za to elegancki. Zdawał się wysyłać komunikat: „Należę do drogiego profesjonalisty i zawsze towarzyszą mi srebrne spinki”.

Gabriel dostrzegł napięcie na twarzy brata.

– Przyzwyczaisz się. W życiu naprawdę jest ważne, co włożysz do garnka. A to masz na pociechę – dodał.

Na stole wylądowała najnowsza książka Stephena Hawkinga. Borys przełknął ślinę.

– Nikt ci nie zabrania mieć hobby. Wciąż możesz grać na klawiszach, recytować wiersze i rysować.

Te słowa wlały światło w serce Borysa. Ależ oczywiście. Praca pracą, studia studiami, a hobby zawsze można mieć! Ba! Pielęgnować je!

– Możesz nawet pisać fantastyczne opowiadania – ciągnął Gabriel. – Bylebyś…

– Miał co do garnka włożyć.

– Otóż to. A teraz wyjmij kajet i notuj. Powiem ci, co masz czytać i na czyje wykłady chodzić.

* * *

Agnieszka nie wracała do rozmowy o fizyce. Borys sam kilkakrotnie poruszył ten temat, przekonując ją ostatecznie, że świat potrzebuje dobrych prawników, a on wciąż może czytać książki Penrose’a i Susskinda, przemierzając krainę mechaniki kwantowej samodzielnie i w nie mniej fascynujący sposób niż na studiach. Przystała na te wyjaśnienia, zwłaszcza, że, jak się ze zdziwieniem przekonała, nie była teraz wcale taka pewna, czy z tą fizyką to nie jakaś fanaberia. Mógł równie dobrze pójść do szkoły aktorskiej, na akademię sztuk pięknych, do szkoły muzycznej, więc dlaczego nigdy o tym nie mówili? Ostatecznie nie wybrał żadnego z tych kierunków, a ona, jeśli kiedyś zwiążą się na stałe, będzie żoną adwokata albo innego prokuratora. Brzmiało to wcale dobrze.

Tymczasem miała własne zmartwienia. W przeciwieństwie do Borysa, nie dostała akademika, a że rodzice nie byli zamożni, musiała przystać na stancję w mieszkaniu starego małżeństwa, w mrocznej, rozpadającej się kamienicy przy ulicy Francuskiej. Dla osiemnastoletniej dziewczyny widok ciemnego pokoiku, dźwięk skrzypiącego materaca, zapach naftaliny i kotów rozchodzący się w niewielkim lokalu splatały się w wyrok śmierci. To nie były studia, o których marzyła. Pustka stancji, brak koleżanek i kolegów, wszechobecnych przecież w domach studenckich, oraz oddalenie od domu bardzo jej dokuczały. Na zajęciach było wesoło, zaprzyjaźniła się ze swoją grupą, śmiali się, sprzeczali i dyskutowali, świeciło tam jasne, pulsujące słońce. Ale potem nadchodził moment pożegnania i wracała w mrok.

* * *

Spotykali się albo w pokoju Borysa, albo gdzieś w mieście, bo stancja nie nadawała się do niczego, oprócz poszukiwań trupa w zatęchłej szafie. Pierwszą wizytę w akademiku przy ulicy Batalionu Kawka miała pamiętać jeszcze wiele lat.

Borys czekał na nią na przystanku, bo wiedział, że dziewczyna może się zgubić w gąszczu bloków. Gdy zobaczyła go przez szybę, miała wrażenie, że widzi pierwszą ludzką istotę na obcej planecie. W otoczeniu nieznanego miasta był ośrodkiem ciepła i nadającej się do oddychania atmosfery.

Wybiegła z autobusu i mocno się do niego przytuliła.

– Aguś – sapnął. – Aguś już dobrze, ojej, ty drżysz.

Dziewczyna długo jeszcze tak stała, nie zwracając uwagi na gapiów.

– Chodź, słonko – szepnął Borys. – Ludzie patrzą.

– Mam ich w…

– Wiem, gdzie ich masz, kochanie.

Spacer do akademika wśród rozrosłych kasztanów i barwnych placów zabaw wydał jej się magiczną wyprawą.

– Pani Jadziu – odezwał się chłopak, gdy podeszli do małego pomieszczenia, w którym dyżurowała portierka. – To jest Agnieszka Wilkowska. Będzie do mnie czasami przychodziła…

Niemłoda, ale jeszcze niestara kobieta o poskręcanych, czarnych włosach i miłym uśmiechu uniosła głowę znad książki i powiedziała:

– Dobrze, dobrze, panie Borysie, ale nie za często, nie za często.

– Oczywiście, pani Jadziu.

Agnieszka uśmiechnęła się do portierki i ruszyła za chłopakiem.

– Mówią, że pani Jadzia jest fajna – szepnął Borys. – Ale jak trafimy na panią Różę, albo Zdzisię, będzie gorzej.

– Nie znasz grafiku ich dyżurowania? 

– Nie.

– Cześć, Borys! – Na schodach pojawił się przystojny, wysoki blondyn szczerzący zęby w szerokim uśmiechu.

– Cześć, Stach.

– What have we here? – spytał obniżonym tonem, zszedł i wyciągnął rękę do Agnieszki. – Powiedz, że to siostra, inaczej będę musiał cię zabić.

– Agnieszka Wilkowska – odparła dziewczyna z filuternym uśmiechem. – Nie, nie jestem siostrą Borysa.

– Spotykacie się biznesowo, prawda? Nic was nie łączy? Mój numer pokoju to…

– No dobra, dobra. – Split uciął jego wypowiedź. – Łączy nas. Spadaj.

Młodzieniec ucałował rękę Agnieszki i zajrzał jej w oczy.

– Borys to lewus, kochanie. Najwyższy czas, żebyś poznała…

– Stach, zdaje się, że szedłeś do sklepu? – przerwał mu Split.

– Skąd wiesz?

– Ściskasz portfel w łapie.

– A tak, tak. Zatem żegnaj, nieznajoma…

– Agnieszka. Mam na imię Agnieszka.

– Znajoma…

Stach schodził, odprowadzając ją rozmarzonym wzrokiem. Wprowadziło to dziewczynę w dobry nastrój, tym lepszy, że minęło ich jeszcze kilku chłopców i każdy zatrzymywał na niej wzrok.

– Słonko – zagaił Borys, gdy weszli do pokoju. – To jest Piotr Tedesko. – Wskazał szczupłego, krótko obciętego młodzieńca w okrągłych okularach. – A to Maciek Podgórny. – Zza stolika podniósł się nieco patykowaty osobnik o ciemnych oczach, prawie przystojnej twarzy i czymś rozjeżdżającym się w okolicach ust.

– Agnieszka. – Podała im rękę. 

Dłoń Tedeski była sucha, ciepła i miła w dotyku. Ręka Podgórnego przeciwnie – lepiła się i była zimna.

– Słyszeliśmy o tobie – odezwał się Piotr. – Same dobre rzeczy.

– No i nie dziwota – stwierdził Maciek, mlaszcząc i oblepiając ją wzrokiem.

– Chcesz herbaty? – spytał Tedesko. – Idę do kuchni.

– Poproszę.

– Nie, ja zrobię – oświadczył Maciek i ruszył do drzwi.

– W życiu nie widziałem go takiego poruszonego – zauważył Piotr, gdy Podgórny wyszedł. – Znam go od tygodnia, ale mówię ci, coś w niego wstąpiło.

– Zaraz wyciągnie gitarę i zacznie się uwodzenie. – Skrzywił się Split.

– Strasznie smęci – rzucił Tedesko. – Śpiewa Kaczmarka.

– Okropne. – Roześmiała się Agnieszka.

I rzeczywiście, ledwie Maciek wrócił, chwycił gitarę, oparł ją o udo i zaczął rzępolić:

– Nie mów, że nie kocham albo tylko trochę…

– Maciek, przestań. – Tedesko machnął ręką. – Inne laski może na to lecą, ale po Agnieszce widać, że jest inteligentna.

– Jeszcze nie doszedłem do refrenu.

– Idź do swoich katechetek z trzysta dwójki, one uwielbiają te smęty.

– Ignoranci. Od Kaczmarskiego się wszystko zaczęło…

– Największą bronią przeciw oprawcy jest edukacja. Nelson Mandela – sparował Split. – Nie z systemem trzeba walczyć, ale z niewiedzą.

– Nie znacie się. Agnieszka, pijesz z cukrem czy bez? – Maciek spojrzał na dziewczynę.

– Bez poproszę.

– Woda się gotuje! – Ktoś wrzasnął na korytarzu.

– To nasza. – Uśmiechnął się grajek i wyparował z pokoju.

– O, macie gościa? – spytała wchodząca do pokoju dziewczyna o mocnej, przysadzistej budowie. Miała czarne oprawki wąskich okularów i zaczepny wyraz kwadratowej twarzy.

– Marysiu, to jest Agnieszka, moja dziewczyna. Agi, to jest Marysia, najfajniejsza dżaga w akademiku. – Borys dokonał prezentacji.

– Niestety, twój chłopak jest ślepy na moje niewątpliwe wdzięki. Gosia. – Wyciągnęła do niej rękę i mocno uścisnęła.

– Ale Borys powiedział…

– Marycha to moje przezwisko. Nikt nie nazywa mnie Maogorzatą. – Wymówiła swoje imię z obrzydzeniem.

– Gdzie jest, kurwa, Splinter?! – Do pokoju wpadł barczysty piegus o rudej czuprynie. – Jesteś, capie, no kiedy, kurwa, gramy?! Sorry. – Spłonił się, widząc Agnieszkę. – Docent jestem.

– Agi, poznaj Marcina Hotlosia. Z Płocka. Oni wszyscy stamtąd tak mają. Niezdrowe powietrze – wyjaśnił Split.

– Splinter? – spytała.

– Tak mnie przezwali.

– Dobre, czaderskie, fantastyczne przezwisko – oznajmił Marcin, chwytając Borysa pod pachę i nacierając mu grzywę. – Kiedy gramy?

– A w co? – zainteresowała się Wilkowska.

– W Magię i Miecz przecież! Nie grałeś z nią? – Olbrzym spojrzał niedowierzająco na Borysa.

– Kupiłem trzy dni temu, ludzie…

Drzwi się znowu otworzyły. Tym razem zajrzał do pokoju młodzieniec o olbrzymiej, czarnej grzywie. Jego oczy były piwne i wystraszone. Trzymał w kościstych rękach ciężką beczułkę piwa.

– Chłopacy… Cześć, piękna – rzucił do Agnieszki. – Chłopacy, przechowacie mi wino?

– To chyba piwo – poprawił go Marcin.

Rozczochraniec obrócił beczułkę. Przy dnie miała wkręcony kranik.

– Nie, wino. Piwo już dawno wypite.

– Samogon? – spytał Tedesko.

– No. U mnie wypiją, dlatego was pytam.

– Tomek, masz to jak w banku – oświadczył Borys i przeniósł ciężki skarb na stół. – Do kiedy?

– Do jutra.

– Spoko.

Rozczochraniec zniknął, a w jego miejsce wpłynął Maciek niosący tacę z trzema herbatami.

– Jedną zrobiłem na zapas. Ktoś chętny?

– Zbawco. – Marcin chwycił łapczywie szkło.

– O, będzie balanga? – spytał Podgórny, widząc beczułkę.

Piotr, Borys, Marcin, Marycha i Agnieszka spojrzeli na siebie pytająco.

Nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy w pokoju zakłębił się tłum, trunek polał się gęstą strugą i nikt nie pytał, skąd się wziął i czyj to w ogóle pokój. Tomek – właściciel beczułki – wpadł do lokalu nieco przed północą, zlustrował pijane towarzystwo i z kamienną twarzą się wycofał. Noc, którą Agnieszka spędziła z Borysem na piętrowym łóżku była upojna, czego dziewczyna nie mogła powiedzieć o poranku. 

Ale nie żałowała.

* * *

– Słuchaj, Agencja. – Gdy wychodziły z wykładu, zaczepiła ją Daria, koleżanka z grupy, sympatyczna okularnica o rozczochranej, platynowej grzywie. – Ten Wiktor słodki jest, co?

Wilkowska obejrzała się i wyłowiła z tłumu wysokiego, barczystego młodzieńca.

– Bernatowicz?

– No. Taki spokojny i głos ma cudny.

– Za wysoki. – Agnieszka wspomniała niski tembr Borysa.

– Nie gadaj, ładny, melodyjny. Nie podoba ci się?

– Nie.

– Głupia. – Daria trzepnęła ją w ramię.

– No miły jest, ale co z tego?

– Ślepa jesteś? Nie widzisz, jak się za tobą maśli?

– Naprawdę? – Agnieszka jeszcze raz się obejrzała.

Wiktor na nią patrzył. Mocno, intensywnie, z pewnością nieprzypadkowo. Natychmiast się odwróciła.

– O Boże.

– No widzisz. Więc jak?

– Co „więc jak”?

– Wchodzisz w to?

– Daria, o czym ty mówisz?

– Dajesz mu szansę?

– Nie! Mam chłopaka!

– Ale wiesz, jak się kończą znajomości z kimś z innych studiów?

– Jest też inne przysłowie: nie bierz dupy z własnej grupy.

– Zatem nie?

– Nie.

Daria odetchnęła:

– Cool. Bo mnie i Wioli on się strasznie podoba. Ale chciałyśmy być fair.

– To ładnie z waszej strony. Polujcie sobie.

Agnieszka jeszcze raz się obejrzała na Wiktora. Nie spuszczał z niej wzroku.

* * *

Studentów pierwszego roku prawa bombardowano taką ilością danych, że musieli się uczyć siedem dni w tygodniu, bez taryfy ulgowej. Borys szybko zapomniał, czym jest słowo „weekend” i marzył o niedzieli, podczas której nie musiałby się uczyć. Gdy zjawiała się Agnieszka, bo to ona miała więcej czasu, poświęcał jej stosunkowo niewiele uwagi, pochłonięty lękiem o kolokwium czy zaliczenie. Wilkowska tymczasem kwitła, jeśli chodzi o urodę. Wysmuklała, jej twarz stała się bardziej kobieca i zmysłowa, z ładnej uczennicy stała się piękną kobietą o mocnych udach, okrągłych biodrach, wąskiej talii i bujnych piersiach. Split nie miał wątpliwości, że faceci na ulicach ślinią się na jej widok i tylko wrodzona skromność Agnieszki nie pozwala jej widzieć, jaką władzę posiadła nad mężczyznami. Gdy na nią patrzył, coś w jego duszy śpiewało i wyło jednocześnie, łkało i krzyczało. Nie była to świadoma część jego osobowości, raczej dzikus uwięziony w piersi, oczach, języku, ustach, brzuchu i jeszcze jednej części ciała. Kochał ją coraz bardziej, ale nie miłością romantyczną czy – tym bardziej – platoniczną. Kochał ją namiętnie, gorąco, zmysłowo i ekstatycznie. Pragnął przeżywać z nią niekończące się przygody, w których wędrowcami byłyby ich ręce, palce, brzuchy, plecy, każda naga część ciała. Czasami nie mógł spać od tych wizji. Rozbijały go, dekoncentrowały. Istniał tylko jeden sposób, by uspokoić wrzeszczące libido.

Niestety, gdy Wilkowska przychodziła go odwiedzić, zdawała się zupełnie nie podzielać tych namiętności. Na przeszkodzie zbliżeń stały jej narzekania na stancję, samotność i egzystencjalny lęk, który powodował, że czuła się niczym „korek rzucony na fale”.

– Samotny, beznadziejnie pojedynczy koreczek – mówiła.

Split patrzył w jej zagubione oczy i nie wiedział, co odpowiedzieć.

Miał być dla niej tratwą, statkiem, który weźmie okruch na pokład, otuli kocem, ogrzeje, poda gorącą herbatę i da poczucie bezpieczeństwa. Gdyby był trochę dojrzalszy, z pewnością rozumiałby potrzeby dziewczyny. Powiedziałby na przykład:

– Opowiedz mi o wszystkim.

Przytuliłby ją i wysłuchał, dając do zrozumienia, że całkowicie pojmuje jej zgryzotę.

Niestety, nie był dojrzały, bo kto na studiach jest? Zwierzenia Agnieszki, jej niepokój, rozpacz, jaką widział w jej oczach i słyszał w głosie, uczucia, które były skierowane tylko do niego, bo przecież to on był jej wybranym i to on powinien je najlepiej rozumieć, były dla niego niczym rzucona na obraz rzeczywistości ciemna zasłona. Powodowały, że świat szarzał, przybierał ponure barwy, stawał się okrutny i bezwzględny. Odechciewało się żyć. Nie chciał tych zwierzeń, nie chciał z nią współodczuwać. Pragnął jej ciała, radosnych tematów, nie opowieści o samotności.

– Borys, czy ty mnie słuchasz? – spytała pewnego wieczoru w jego pokoju akademickim, gdy Piotr Tedesko i Maciek Podgórny dyskretnie wynieśli się do „ryjca”, czyli miejsca „ostrego zakuwania”.

Split oderwał oczy od podręcznika logiki.

– Ależ ty dzisiaj pięknie wyglądasz – szepnął, patrząc na jej biodra i piersi. 

Siedziała blisko niego, ubrana co prawda w długą spódnicę i luźną bluzkę, specjalnie tak dobraną, by nie go nie prowokować, ale chłopak zdawał się mieć rentgen w oczach.

– Przestań. Ta baba chrapie i śmierdzi starością. Jak przepaliła się żarówka, godzinę oglądali ją pod światło, zanim zdecydowali się na zakup nowej. Jak idzie do łazienki „na stolec”, bo tak to nazywa…

Borys roześmiał się. Wilkowska też się uśmiechnęła.

– …to tak pierdzi, że mało nie rozsadzi tego kibla.

Split znowu zarechotał.

– To jest śmieszne, jak się o tym słyszy, ale nie jak się w tym żyje. Nie dam rady, Borys…

Split skinął głową. Wiedział, że ojciec Agnieszki, Herbert Wilkowski, wciąż aktywny nauczyciel wychowania fizycznego, szuka sposobu, by zapisać ją do jakiegoś akademika. Borys jednak nie umiał jej pomóc. Gdyby wiedział, że dziewczyna nie oczekuje od niego rozwiązania, tylko zrozumienia, poczułby się lepiej i być może sprostał jej wymaganiom.

– Ojciec powiedział, że może da się załatwić akademik dla niepełnosprawnych – podjęła.

– Dla kogo?

– No dla ludzi z różnymi chorobami.

– Jest taki?

– Jest. Na Śląskiej.

– Ale ty nie jesteś chora.

– Dlatego to nie takie proste. Czy ty mnie słuchasz?

– Przecież słucham. 

– Podobno jest całkiem ładny. Zadowolę się czymkolwiek. Masz szczęście. Tu jest zawsze tak wesoło.

– Agi, przestań. Mam tyle nauki, że zaczynam wariować. Prawo rzymskie, logika, pierdyliardy drobnych pamięciowych pierdół. Niby mówią, że prawnik nie musi znać prawa, tylko umieć się nim posługiwać, ale dla mnie to masakra. Co mnie obchodzą te wszystkie paragrafy? Zmuszam się, żeby wtłuc je sobie do głowy. Spójrz.

Chłopak pokazał baterię dwóch kaw i trzech herbat przygotowanych do nauki. Specjalnie do tego celu kupił pięć wysokich szklanek o grubym szkle, oprawionych u podstawy w skórzane obicia. Powoli przyzwyczajał organizm do nocnego życia. 

– Bardzo mądrze – skwitowała dziewczyna. – Rozwalisz sobie żołądek. Już cię pobolewa.

– Jestem silny.

– Na razie.

– Agi…

Chłopak westchnął, odłożył podręcznik i przysunął się do niej. Dotknął jej pleców i poczuł błogość rozlewającą się po ciele.

– Boże, jaka jesteś sprężysta…

Dziewczyna także poczuła przyjemność, ale odczucie było jakieś obraźliwe. Split nie chciał jej słuchać. Pragnęła z nim być, ale tylko wtedy, gdy on pojmie, gdy zrozumie…

– Borys, proszę cię, nie mam ochoty, chciałabym, żebyś mnie wysłuchał…

– Przecież słucham…

W jego oczach Agnieszka nie widziała jednak zrozumienia. Były zasłonięte mgłą podniecenia. Lewitował już w swoim cholernym świecie seksualnych fantazji.

Drugą rękę Split wyciągnął do jej piersi. Poczuła nacisk. Dreszcz podniecenia zmieszał się z chmurą rozczarowania.

– Przestań. – Dziewczyna odsunęła się. – Nie rozumiesz. 

– Agi, co ja mogę poradzić na twoją stancję? Mam tyle nauki, swoje kłopoty…

– Myślałam, że jesteśmy razem.

– Po prostu nie umiem ci pomóc.

– Głupi jesteś.

Dziewczyna, powodowana niezrozumiałym impulsem, wstała i podeszła do wieszaka, gdzie wisiał jej płaszcz.

– Agi, no co ty?!

– Nie przyszłam tutaj po seks, tylko porozmawiać z przyjacielem. Ale jego tutaj…

Nagle jej krtań spuchła. Z trudem przełknęła ślinę i dokończyła:

– Jego tutaj nie ma.

Wycierając łzy, wybiegła na korytarz.

Borys oczywiście pobiegł za nią i chociaż od razu udało mu się ją dogonić, zatrzymał ją dopiero na przystanku autobusowym. Wiał chłodny wiatr, ulica szumiała, huczały nad nimi liście topoli. Nie zwracali uwagi na ludzi stojących nieopodal i czekających na pięćset siedemnastkę czy inną eMkę, na przechodniów ani na samochody przejeżdżające z głośnym warkotem. Długo rozmawiali, a ich słowa tonęły w pomruku miasta. Płakała ona i płakał on. Ona szukała w nim przystani i oparcia. On szukał w niej zrozumienia dla swojej nieporadności. Płakali szczerze, bo szczerze się kochali. Co z tego, że każde na trochę inny sposób?

Blacha

 

Pierwsze miesiące na wydziale fizyki zdawały się Borysowi Splitowi niezwykłym, cudownym snem. Otaczali go wariaci tacy, jak on, bo on także zwariował ze szczęścia. Oto wkroczył w szeregi, w których znajdowali się Richard Fenyman, Albert Einstein, John Nash, Peter Higgs i wielu innych cudownych ludzi, których podziwiał całym sercem, bo oni naprawdę rozumieją, co widzą i słyszą: gdy patrzą w błękitne niebo, wiedzą, dlaczego jest niebieskie za dnia i czerwone wieczorem, gdy podziwiają chmury, rozumieją, dlaczego są rozmyte w wyższych warstwach atmosfery, a kłębiaste niżej, gdy spoglądają w słońce, wiedzą, jakie reakcje w nim zachodzą i skąd się bierze jego niezwykły blask, a gdy patrzą na najbardziej nawet banalny przedmiot – ołówek, krawędź blatu biurka, etui od okularów, widzą w nim magię mechaniki kwantowej.

Borys miał w tę magię patrzeć razem z nimi.

Koledzy i koleżanki z roku uznawali za punkt honoru, by tworzyć niezwykłe hipotezy co do konstrukcji rzeczywistości i Borys nie pozostawał dłużny w tym temacie, uważając, że kluczem do poznania struktury świata jest psyche, czym, ku swojemu zadowoleniu, zaskoczył nie tylko kolegów, ale i profesorów. Powoływał się na lektury powieści science fiction (to ujawniał podczas rozmów z kolegami) oraz na pisma Penrose’a i Husserla. Rówieśnicy słuchali go z wypiekami na twarzy i kontrowali hipotezami, a nauczyciele spoglądali z pobłażliwym uśmiechem, lecz widział, albo może chciał dostrzegać w ich oczach coś więcej niż tylko rozbawienie, bo przecież musieli wiedzieć, że w świecie cząstek elementarnych istnieje jakieś niesłychane połączenie między obserwatorem i obiektem obserwowanym! A może nie umieli zinterpretować tych cudów i dlatego je dewaluowali?

Uczucie euforii towarzyszyło mu nieustannie – nawet wtedy, gdy przedzierał się przez złożone równania, których zrozumienie przychodziło mu z trudem, bo oczywiście uniwersytecka matematyka to już nie prosta licealna analiza funkcji. Mimo to dzielnie brnął przez formuły i teorie, pamiętając, że wielu wybitnych matematyków, jak przeczytał w jakiejś książce, było „boleśnie powolnych podczas wędrówek przez zawiłe meandry matematycznych koncepcji, a mimo to byli genialni”. Split podróżował zatem wraz z nimi, nie odwracając wzroku od celu ostatecznego, a ten świecił jasno. Bardzo jasno.

Było nim zrozumienie istoty rzeczywistości.

I był to najpiękniejszy z możliwych celów.

* * *

Jednak nie wszystko grało w sekcji blach, bo czy możliwe jest podążanie przez życie bez kakofonii?

Pierwszym zgrzytem była rozmowa z pewnym asystentem, tuż po wykładzie, podczas którego Borys zadał profesorowi Tureckiemu kilka trudnych pytań. Mentor miał z nimi kłopoty, ku satysfakcji Splita i rozbawieniu jego kolegów. Kwestie były z pogranicza filozofii i nauki, a wykładowca czuł się dobrze wyłącznie w wąskim świecie liczb. Po wykładzie koledzy poklepywali Borysa, a profesor podziękował mu za interesujące, „pobudzające do myślenia pytania”, w jego oczach jednak Borys widział coś przeciwnego do wdzięczności.

Asystent był chudym blondynem o głębokich bruzdach na twarzy i dobrotliwym spojrzeniu szarych oczu. Nazywał się Adam Holender. Studenci go lubili, bo pozwalał zadawać pytania, chętnie wdawał się w dyskusje, nawet z pogranicza religii, i był zupełnie pozbawiony arogancji, co stanowiło rzadkość wśród jemu podobnych.

– Borys? – Adam skinął na niego, gdy Split sunął razem z innymi studentami wylewającymi się z sali wykładowej.

Chłopak podszedł.

– Tak?

– Masz czas na kawę?

Split wyszczerzył zęby.

– Z panem? Zawsze.

– No to chodź, bracie. Trzeba cię zbrifować.

– Zbri co?

W odpowiedzi Adam uśmiechnął się, zmarszczył czoło i miną dał do zrozumienia, że wszystko zaraz wyjaśni.

Gdy już siedzieli, a ich twarze przysłaniały fantazyjne zawijasy unoszące się znad filiżanek (Split wyobraził sobie ruchy Browna, którym podlegały drobiny wody), Adam rozejrzał się dookoła, jakby sprawdzał, czy nie podsłuchują go nieżyczliwe uszy i lekko nachylił się nad stołem.

– Przyjacielu – powiedział cichym głosem. – Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś podczas wykładu?

– Noo… zadawałem pytania? – Split przełknął ślinę i dodał: – Dobre pytania?

Adam odchylił się i z rozbawieniem pokręcił głową.

– Nie, zdolny studencie. Obraziłeś jego magnificencję profesora Grzegorza Tureckiego. Guru od leptonów, nawet jeśli okaże się, że leptony nie istnieją.

– Nie, no istnieją…

Adam machnął ręką, po czym siorbnął z filiżanki, dając Borysowi przetrawić informację. Chłopak zmarszczył się. Gdyby ktoś zajrzał do jego głowy, zobaczyłby, jak wąski strumień zaskoczenia przekracza pierwszy próg zrozumienia, za którym woda rozlewa się w szerszą rzeczkę niepokoju, a po kilku sekundach bystrego biegu pokonuje następną, szeroką i wysoką tamę pełnego pojmowania wydarzeń, po czym z rykiem zamienia się w szalejącą, pozbawioną widocznych brzegów powódź paniki.

Chłopak zbladł:

– Obraziłem?

– Tak.

– Obra… ziłem?

Wizja tego, że na pierwszym roku udało mu się urazić człowieka, który będzie go uczył jeszcze przez cztery lata, była obezwładniająca.

– Na śmierć. Nie wiem, czy wiesz, ale ludzi z potencjałem można rozpoznać od razu. To widać po tym, jak myślą. Obejmują całość albo przynajmniej się starają. I po tym, czy rozumieją, co czytają. Bo wielu z twoich kolegów klepie, co zapamiętało. Ty myślisz i dobrze czytasz zamysły autorów. Ale to nic nie znaczy. Wiesz dlaczego?

Split pokręcił głową, wciąż starając zapanować nad hukiem, z którym potop lęku przelewał się przez jego mózg.

– Dlatego, drogi Borysie, że nauka w naszym kochanym kraju nie istnieje. 

Adam zamilkł, mieszając kawę.

– Profesorowie – podjął po chwili, patrząc w bok – cytują siebie nawzajem w nic nieznaczących periodykach i w ten sposób zliczają cytowania. Rozumiesz?

Split pokiwał głową.

– Zatem, gdzie jest nauka? – spytał Holender.

– Na zachodzie?

– Bingo. I na wschodzie. Ale myślmy zachodniocentrycznie, bo na żółtej nauce się nie znam. Tam też nie jest łatwo, bo wszystko rozbija się o pieniądze na granty i o walkę o tenure, czyli ichniejszy etat. Ale przynajmniej ktoś coś robi. Ty, jak rozumiem, chcesz się tam właśnie wybrać?

– Oczywiście.

– No to mnie posłuchaj, młody burzycielu: nie dostaniesz się za granicę obrażając profesorów, zwłaszcza Tureckiego. I broń Boże Bukowskiego.

– Ale…

Adam uniósł dłoń.

– Milcz i słuchaj. Nie dostaniesz się tam. Profesorowie, którzy są nieudacznikami, mają ego kruche jak wydmuszki. Rozumiesz? Oglądałeś Goodfellas?

– Chłopców z ferajny?

– Pamiętasz, co zrobił Tommy DeVito, gdy mu taki młody chłopak, który ich obsługiwał, powiedział „fuck off”?

– Tommy DeVito?

– Grał go Joe Pesci.

– Ten mały narwaniec? Ten, który zatłukł innego gangstera piórem?

– Ten sam. Pamiętasz? Młody mówi „fuck off”, De Niro mówi do Tommy’ego: „No co? Pozwalasz się tak obrażać?”, ale śmieje się, żartuje. Pamiętasz, co zrobił Tommy?

– Zastrzelił tego chłopaka.

– Właśnie. Zabił go, bo ten nieładnie mu odpowiedział. Dlaczego pociągnął za spust?

– …bo miał kruche ego?

– Exactly, my friend. Takie same gangsterskie, kruche ja mają tutejsze… – Adam uniósł palce obu rąk w górę, tworząc znak cudzysłowu – elity naukowe. Więc wkurzanie ich, i to publiczne, podczas wykładu, jest idealnym sposobem na wykopanie sobie grobu.

– Ale… co ma obrażanie do pracy za granicą?

Adam Holender wychylił się mocniej nad blat stołu i wyszeptał prosto w twarz Borysa:

– Jeśli nie polubi cię Turecki, Sobiesławski, Bukowski i Papuła, możesz zapomnieć o karierze. Wrotami do przyszłości są ich psychiki. Masz w tym względzie słuszność: psyche to rzeczywiście portal do innego wymiaru. Jeśli cię polubią, to choćbyś był ostatnim idiotą, wyślą cię do CERN czy innego Harvardu, jeśli zaś znienawidzą, to choćbyś był drugim Einsteinem, dopilnują, żebyś zdechł, ucząc fizyki w liceum z Koziej Wólki, rozumiesz?

Borys starał się opanować drżenie brzucha, które raczej nie pochodziło od kawy.

– No to co teraz?

– Start miałeś marny, ale można to zrzucić na karb młodzieńczej buty. Nie jesteś jeszcze pogrzebany, lecz już nigdy nie możesz popełnić żadnego błędu, bo przylgnie do ciebie śmierdząca plama i nie pozbędziesz się jej. 

– Co mam robić?

– Musisz dbać o relacje z potworami, rozumiesz?

– Jak?

Adam rozciągnął wąskie usta w uśmiechu. Grymas ten upodobnił go do lisa:

– Idź po następnym wykładzie do Tureckiego i zadaj pytanie o leptony. Tylko on u nas, według oficjalnej myśli, na nich się zna. Przedtem przeczytaj jego teksty i zadaj takie pytanie, na które będzie umiał odpowiedzieć. Przygotuj się, że cię ofuknie. Że będzie nieprzyjemny. Przyjmij to na klatę. Podziękuj. Pamiętaj. Podziękuj za ofuknięcie. – Holender upodobnił twarz do fizys Tureckiego. – Powie coś w stylu: „Młody człowieku, zapowiadasz się ciekawie, ale niczego nie osiągniesz, szukając nie tam, gdzie trzeba. Więc dobrze ci radzę: najpierw matematyka, a pytania, które zadałeś dłuuugo, długo potem, jeśli w ogóle. To fizyka, nie filozofia, a jeśli ci się nie podoba, droga wolna”. Masz odpowiedzieć „Tak, panie profesorze, rozumiem i w pełni się zgadzam. Moje zachowanie było głupie”.

– O rany…

– Za miesiąc znowu do niego podejdź. Zobaczysz, będzie już inny. Znowu zadaj pytanie i znowu o leptony. Daj mu do zrozumienia, że czytasz jego teksty. Zorientuj się, w czym specjalizuje się który profesor i od czasu do czasu zaczepiaj ich, ale tylko wtedy, gdy będziesz pewien, że się gdzieś nie spieszą. Rozmawiaj o ich artykułach. Jeśli, drogi Borysie, chcesz wyjechać za granicę, posłuchaj moich rad, a może ci się uda.

Split dłuższą chwilę mieszał resztkę kawy w filiżance. Zaraził się tym gestem od Holendra.

– Proszę pana?

– Tak?

– Dlaczego pan to robi?

– Pomagam ci?

– Tak.

Adam uśmiechnął się smutno.

– Gdy studiowałem, nikt nie udzielił mi tak niebywale cennych rad. – Adiunkt uśmiechnął się autoironicznie. – Popełniłem kilka… – Mężczyzna rozejrzał się zmęczonym wzrokiem. – Kilkadziesiąt błędów i teraz za nie płacę. Być może, gdy tobie się uda, wyrwiesz mnie z tego gówna.

Borys wybałuszył oczy.

– No dobrze, dobrze – szepnął Adam – bo ci woda sodowa uderzy do głowy. Ucz się. Jeszcze wiele przeszkód przed tobą. I nie zawiedź mnie.

* * *

Rady chudego asystenta dały dobry skutek i Borys postępował odtąd ostrożnie. Jednak wiązało się to z utratą złudzeń. Zrozumiał, że – nieco obraz upraszczając – nie przebywa w kręgu luminarzy oświaty, pionierów i odkrywców, tylko frustratów starających się maskować swoją indolencję. W przyszłości tych frustratów będzie musiał przerosnąć i tak, jak Wolszczan pójść swoją drogą. Ta wiedza z jednej strony dodawała mu skrzydeł, z drugiej – wbijała w grunt. Jak ma przerosnąć potwory, których wszyscy się boją? To giganty o siwych włosach, mocnych głosach i surowych spojrzeniach, a on jest drobnym, słabym studentem, za którym nie stoi ani miano profesora, ani doktora, ani nazwa żadnej uczelni…

Drugim zgrzytem linii granej przez blachę były spotkania z Agnieszką. 

– Może wpadłbyś do mnie na stancję? – zapytała, gdy odwiedziła go na uczelni.

– Dobrze, Aguś, dobrze, kiedy?

– Dzisiaj?

– Dzisiaj nie mogę – odparł, patrząc w notatki. – Kiedy indziej, Aguś.

Starał się ukryć, że jej wzrok poszukujący zrozumienia i podniesiony ton wywołany napięciem niesłychanie go rozbijają.

Zerknął w swoje obserwacje z ostatniego wykładu Tureckiego, zły na dziewczynę, że nie pozwala mu się skupić na tym, co ważne.

– Boże, niech ojciec szybciej działa z tym akademikiem, bo chyba zwariuję – szepnęła Wilkowska. – Fajnych masz kolegów na roku?

– Co? Fajnych. Szalonych.

Uśmiechnęła się do niego i spróbowała ułożyć mu roztrzepane włosy.

– Takich, jak ty?

– Yhm.

Nie słuchał. Gdyby poprosiła go o powtórzenie jej ostatniego zdania, nie potrafiłby tego zrobić, choć składało się tylko z trzech wyrazów. Wciąż myślał o liczbach urojonych, starał się sobie wyobrazić ich ciąg biegnący prostopadle do zwykłej osi. Było to ćwiczenie trudne i drażniło go, że nie potrafi sobie z nim poradzić. Tymczasem Agnieszka wciąż mówiła. Czy nie widziała, że ma do czynienia z przyszłym geniuszem, który rozwikła zagadkę istnienia? Dlaczego nie ma w niej historycznej perspektywy? On jest gościem, który zawita na kartach encyklopedii! To ona powinna go wspierać, nie on ją!

– Czyli myślisz, że kiedy ojciec załatwi ci ten dom studencki? Gdzie on jest? – To pytanie już raz zadał podczas tej rozmowy.

– Na Śląskiej. Nie wiem. Może za miesiąc.

Wszędzie chodzi z tym notesem, pomyślała. Zerknęła, co właśnie wpisywał.

Punkt jest w psychice!

Wytrzeszczyła oczy. Wyżej widniał inny wykrzyknik:

Jeden oznacza istnienie!

Zero to Bóg!

I:

Psychika to czas!

– Borys. – Wskazała długim palcem zdanie dotyczące punktu. – Co to znaczy?

Spojrzał na nią z ogniem w oczach, ale gdy dostrzegł jej drwiący uśmieszek, zarumienił się. Mimo to potrzeba podzielenia się przemyśleniami była silniejsza.

– Koniec świata nie jest granicą zewnętrzną, bo to nielogiczne i nieeleganckie. Może być tylko w punkcie. Punkt nie istnieje. Psychika jest punktem…

– Który nie istnieje?

– Zatem psychika to czas. Czas nie istnieje na zewnątrz, jest gener…

Agnieszka słuchała tych wywodów z uniesioną brwią i niegasnącym uśmiechem. Nic nie rozumiała i była przekonana, że nikt oprócz Borysa nie jest w stanie pojąć tego wywodu.

Split zacisnął usta i zamknął notes. Ciężko westchnął.

– Tak myślałem – szepnął.

– Jeśli cię uraziłam…

– Daj spokój.

* * *

Niestety, od tej pory Borys już nie rozmawiał z Wilkowską o swoich przemyśleniach i w ten sposób Agnieszka straciła ostatni punkt, w którym ich konwersacje byłyby prowadzone z obopólnym (w pewnym sensie) zaangażowaniem. Przyznała przed sobą, że zadrwiła z przemyśleń Splita w odwecie. Bo jej nie słuchał.

I teraz tego żałowała.

Minęło kilka miesięcy i zaczęła sobie wyrzucać, że namówiła go na te studia. Owszem, Borys wydawał się na swój sposób szczęśliwy (bardziej wyglądał na człowieka chorego psychicznie), ale ich związek, jak skonstatowała, nie miał w tym układzie szans. Byli za młodzi, by poradzić sobie z kryzysem, płynęły w nich uczucia gorące i nieokiełznane, a uwagę pochłonęły namiętności, lęki i oczekiwania. Byli niczym ślepcy w piaskowej burzy – bez kompasu, bez namiotu i co gorsza – bez doświadczenia.

Dysharmoniczne dźwięki w blaszanej ścieżce Borysa były generowane również przez stosunki z rodzicami. Eugeniusz Split, zgodnie ze złożoną wcześniej obietnicą, nie zaakceptował decyzji syna. Wizja rodzinnego interesu legła w gruzach, co znosił niemal tak samo źle, jakby się dowiedział, że utracił zdrowie z powodu złośliwego nowotworu. Studia Borysa były właśnie takim guzem. Jak każdy człowiek chorujący na raka, a znajdujący się w pierwszej fazie choroby, Eugeniusz zaprzeczał i wściekał się na cały świat, zatruwając Ewie życie atakami furii i oskarżeniami.

– Źle ich wychowałaś – powiedział, ciskając gazetę na stół.

– Ja? Ja ich źle wychowałam? – spytała, zatrzymując się w pół drogi z kuchni do salonu. Niosła dwie filiżanki herbaty. Odstawiła je na barek. – Przecież to ty stosowałeś w tym domu musztrę. Ty i tylko ty.

– Byłaś za miękka. Jak im mówiłem „do łóżka!”, ty dopowiadałaś „niech jeszcze trochę posiedzą”, jak mówiłem „do nauki”, ty mówiłaś „są zmęczeni”, taka byłaś.

– Gienek. To były dzieci. Wymagałeś od nich rzeczy ponad siły. Pamiętasz, jak gnębiłeś Borysa ze wzoru na pracę z fizyki, a oni dopiero przerabiali prędkości? Pamiętasz, jak to dziecko płakało, bo nic nie rozumiało?

Stary Split ominął wspomnienie:

– Gdybym to ja się nimi zajmował, wyrośliby na ludzi.

– Przecież Gab jest prawnikiem…

– Ale nie ma jeszcze swojej praktyki.

– Bo to nie jest proste, przecież wiesz. Nie jesteś dumny z Borysa, że idzie własną drogą?

– Powinien słuchać mądrzejszych starszych, którzy wiedzą, czym jest życie.

Ewa Split podparła się pod boki:

– Ty wiesz, czym jest życie, Gienek? Emerycie zatracony, ciągnący pieniądze z budżetu?

Eugeniusz nie lubił takich argumentów. Machnął więc tylko ręką i rzucił gniewnie:

– Nie rozumiesz…

Po czym rozsiadł się na fotelu i zasłonił twarz gazetą.

Matka Borysa znosiła złość partnera, kierując się kobiecą mądrością i cierpliwością. Nie miała wątpliwości, że zły humor kiedyś minie z tej prostej przyczyny, że przecież nie może trwać wiecznie. No, chyba że Eugeniusz zapiecze się w gniewie i do reszty straci rozum. Wiedziała jednak, że jest łasy na prestiż i blichtr, a „profesor Borys Split”, w dodatku gdzieś na Harvardzie czy w innym Stanfordzie, brzmiało wcale nieźle.

Tak czy owak, Eugeniusz potrzebował czasu na oswojenie się z tragiczną zmianą rodzinnej strategii, a słowa, niestety, dotrzymał: nie dotował Borysa i nie dbał, skąd weźmie pieniądze. Dlatego matka w sekrecie porozumiała się z Gabrielem i wspólnie pomagali najmłodszemu Splitowi, a ten, rozumiejąc, w jak trudnym jest położeniu, zaczął udzielać korepetycji z angielskiego. Problemem było tylko to, że nie mógł się widywać z rodzicami, bo wrota rodowej siedziby były dla niego zamknięte. Jedynym kontaktem pozostawał brat.

– Cześć, Einstein – przywitał go Gabriel, gdy wszedł do obitej mahoniem prawniczej kancelarii.

– Cześć, adwokacie diabła – odparł cicho, widząc, jak w sąsiednim pomieszczeniu krząta się kilka osób.

– Co słychać w czasoprzestrzeni?

– Co słychać w paragrafach?

Gabriel skrzywił się, odkładając na bok wielki plik papierów i składając drogie, srebrno-czarne pióro.

– Trzeszczy.

– Znaczy?

Gabriel spojrzał bratu w oczy.

– Nawet nie wiesz, jakiego zamieszania narobiłeś tą swoją fizyką.

– Jak to: nie wiem? Zostałem wyklęty, ojciec się mnie wyrzekł, matka siwieje, konspiracja i szpiegostwo.

Gabriel wyciągnął rękę, przerywając bratu. Borys dostrzegł składany mankiet koszuli, który zdobiła złota spinka z onyksem. Pamiętał, jak starszy brat mówił: „Ludzie przychodzą do kancelarii po poradę. Tę samą cząstkę wiedzy mógłbym im przekazać w T-shircie na ławce w parku. Ale wtedy klient nie wiedziałby, za co płaci”.

– Tak. To wszystko wiesz – odparł, wyrywając brata z chwilowego zamyślenia. – Ale nie wiesz jednej drobnej rzeczy, braciszku.

Borys spojrzał pytająco.

– Henryk! – Gabriel zawołał do sąsiedniego pomieszczenia, które ozdobione było gustowną biblioteką składającą się z oprawionych w skórę, schowanych za szkło ksiąg.

– Tak? – odpowiedział mu tubalny głos.

– Mogę wyjść na przerwę?

– Spieprzaj. Ale wróć najpóźniej za godzinę. Mamy ten kejs z Glaxo…

– Tak, wiem. – Gabriel spojrzał na brata – Chodź. Śmierdzi tutaj przepisami.

* * *

Poszli, jak zwykle, do „Paragrafu”. Lubili przestronne wnętrze, zapach wanilii i duże szyby, przez które można było obserwować przechodniów.

Zamówili po wuzetce i kawie, a Gabriel długo mieszał brązowy, aromatyczny płyn.

– Powiedz, Borys, jak się czujesz na tej fizyce?

Chłopak wyszczerzył zęby:

– Jak pieprzony anioł.

– Czyli?

– Nigdy nie byłem szczęśliwszy. Teorie są ciężkie, czasami klnę, bo nie rozumiem, czasami nie dojadam, nie dosypiam, wkurzam się na lewusów, których uczę lengłydża, ale nie zamieniłbym się z nikim. Mam wrażenie, że sięgnąłem do niebieskiego promienia, tego najważniejszego w życiu, wiesz, tego, którego ludzie lękają się dotknąć, bo się boją…

– Swojej wielkości. Nelson Mandela.

– Tak powiedział?

– „Najbardziej boimy się tego, że jesteśmy potężni ponad miarę”.

Borys klasnął w ręce:

– Dokładnie tak! Bardzo się tego bałem, ale… Zabrzmi to górnolotnie… Zebrałem się na odwagę. W sumie nie wiem, co mnie podkusiło. Będziesz się śmiał…

– No?

– Tego wieczora, kiedy podjąłem decyzję, spadała gwiazda. Jakoś mnie natchnęła. Ona i Agnieszka.

– Masz złotą dziewczynę.

– Tak…

Młody Split na chwilę spochmurniał, ale nie dał tego po sobie poznać. Odchylił się na krześle i dodał z emfazą:

– Kocham swoje życie.

Gabriel uśmiechnął się gorzko i przełknął ślinę. Euforia opuściła umysł Borysa. Starszy brat zawsze był silny, zdecydowany, miał swoje zdanie i urzekał Borysa pragmatyzmem. Nieodmiennie wiedział, dokąd iść i co myśleć. Był skonstruowany z tytanu i jakiegoś innego ciężkiego kruszcu, który mocno go trzymał przy gruncie. Zatroskany Gab przestawał być starszym bratem.

– I ten mały gówniarz – szepnął prawnik – i ten mały gówniarz daje mi lekcję…

Borys wysunął rękę przez stół i chwycił brata za przegub.

– Gab, dobrze się czujesz?

W oczach rozmówcy dostrzegł wilgoć.

– Gabriel? – szepnął.

Brat wziął głębszy wdech i spojrzał w okno. Kończył się listopad, ale dzień był słoneczny i pogodny. Nie widać było tej aury w ciemnoszarych tęczówkach Gabriela.

– Wiesz, braciszku, czym ja się w ogóle interesuję?

Borys wytrzeszczył oczy. Pytanie go zaskoczyło. Kiedyś Gabriel słuchał muzyki, jak inne nastolatki chodził na dziewczyny i na dyskoteki, ćwiczył na siłowni, opalał się i uczył, interesował się tym, co wszyscy – seksem, samochodami, technologią…

– Wędkarstwem? – chciał rzucić, ale wiedział, że taka sugestia wywołałaby w bracie atak śmiechu. Wszystko, tylko nie ryby.

– Podróżami? – sapnął, mając nadzieję, że jeśli nie trafił, to chociaż się nie zbłaźni.

Gabriel spojrzał na niego z nowym zainteresowaniem.

– Skąd wiesz?

Młodszy brat nie wytrzymał:

– Strzelałem.

Prawnik parsknął i znowu zapatrzył się w okno.

– Wiesz, co czuję, gdy siedzę w tym wyściełanym mahoniem gabinecie? Co czuję, patrząc w zakratowane okna, na to swoje jebane biurko z tekowego drewna i na pióro z platynową stalówką?

Borys pokręcił głową. Chciał powiedzieć, że nie miał pojęcia, że stalówka jest platynowa, ale powstrzymał się.

– Duszę się – szepnął Gabriel. – A tym bardziej odczuwam tę duchotę, że ty, skurczybyku, poszedłeś za marzeniem. Dotknąłeś, jak to określiłeś, niebieskiego promienia, wystartowałeś razem z nim, zachłysnąłeś się życiem, a ja, zamiast zająć się wspinaczką, górami, podróżami w dzikie kraje, do Mongolii, Kaukazu, do Chile, do Indii…

Przerwał, widząc cień zdziwienia na twarzy brata:

– Tak, tak, marzę o tym. Ale widzisz, stałem się gryzipiórkiem wąchającym pot oskarżonych.

Borys nie wiedział, co powiedzieć. Pochylił się i machinalnie zamieszał kawę.

– Wiesz, co, mały skurczybyku? – szepnął Gabriel.

Borys podniósł wzrok i napotkał gorejące spojrzenie brata. Przez chwilę widział tylko czarne źrenice. A potem usłyszał szept:

– Nienawidzę cię za to.

Smyczki

 

Na drugim roku studiów prawniczych Piotr Tedesko, kolega z pokoju Borysa, powiedział:

– Chłopaki, muszę wam coś powiedzieć. Jestem gejem.

Czyli zrobił, jak to się mówi, „coming out”. Zarówno dla Borysa, jak i Maćka Podgórnego było to duże zaskoczenie, bo żadne zachowanie Piotra nie zdradzało jego orientacji seksualnej. Obaj zareagowali życzliwie, chociaż Borys widział po twarzy Maćka, że kolega nie pogodził się tym odkryciem. Podgórny, jak już wcześniej zauważyła Agnieszka, zdawał się trochę „oślizgły”. Szybko zjednywał sympatię uśmiechem, ale często wysługiwał się kolegami przy różnych okazjach, z których najczęstszą były zakupy w pobliskim sklepie.

– Lucek? Idziesz coś kupić?

– No idę.

– To kup mi masło, chleb i trzydzieści deko królewskiego, co? I dwa Żywce.

– A sam se nie możesz kupić?

– Lucek, skoro już idziesz, to i mnie coś kup, przecież i tak, i tak byś poszedł, nie? – odpowiadał z uśmiechem Maciek i w ten sposób załatwiał sobie darmową usługę. 

Wróżono mu prawniczą karierę oraz to, że nie będzie miał wielu przyjaciół. Filozofia Podgórnego zakładała, że lenistwo jest cnotą, sen najlepszą z czynności, zaś Chrystus przewodnikiem. Jak łączył te sprzeczności – trudno pojąć.

Niezależnie od tego, jak „coming out” Piotra przyjął Maciek, wyznanie zrobiło na Borysie spore wrażenie, zwłaszcza gdy Tedesko opowiedział o przeżyciach z dzieciństwa, o tym, że już w przedszkolu wiedział, że woli chłopców, o tym jak matka, „leczyła go”, leżąc z nim nago pod kołdrą, ojciec zaś mawiał: „Piotrek, jeśli zobaczysz pedała, kopa w jaja i uciekaj”, a dowiedziawszy się o jego inności, nigdy jej nie zaakceptował. Te i wiele innych opowieści otworzyły Splitowi oczy na świat homoseksualistów i ich trudne życie.

Za jakiś czas, gdy Tedesko nabrał do Splita zaufania, poznał go ze swoimi znajomymi. Borys uczestniczył w wielu nietypowych imprezach, nawet w gejowskim sylwestrze, podczas której to zabawy pośród lesbijskich i gejowskich par on i Agnieszka byli jedynymi „heterykami”. Zabawa była pamiętna, bo to właśnie na niej Wilkowska spiła się rumem z colą tak strasznie, że, jak twierdziła w pijanym widzie, „zapomina o oddychaniu” i prosiła, by Borys jej systematycznie o tym przypominał, co też ofiarnie czynił.

Split był wdzięczny losowi, że dał mu poznać geja w tak wczesnym okresie życia. Zrozumiał coś istotnego i wiedział, że tę wiedzę powinien szerzyć dalej, wśród zadowolonych z życia i nietolerancyjnych „normalnych” obywateli. Gdy zapytał Piotra, czy nie było tak, że on albo Maciek mu się podobali, dowiedział się, ku swojemu rozbawieniu, że ani on, ani Podgórny nie są w typie Tedeski, chociaż podobają mu się nogi Splita.

– Moje nogi?!

– Tak. Są umięśnione. Zamieniłbym się z tobą.

Borysa ta informacja naprawdę ubawiła. Owszem, regularnie biegał i dbał o ciało, ale żeby te uda i łydki komukolwiek się podobały?

* * *

W marcu Piotr zaprosił go na imprezę organizowaną przez jego nowego chłopaka, Igora. Tedesko twierdził, że tym razem to „coś poważnego” i zależało mu, aby Borys poznał wybrańca, bo przez półtora roku wspólnego mieszkania Split i Piotr zaprzyjaźnili się. Split oczywiście przyjął zaproszenie, tym chętniej, że Tedesko powiedział, iż „zależy mu na jego opinii”. W piątkowy wieczór wsiadł więc do autobusu i ruszył do położonej za rzeką północnej dzielnicy miasta.

Miał słuchawki na uszach i słuchał rytmicznej filmowej muzyki, gdy mniej więcej w połowie drogi do autobusu wsiadła brunetka, na pierwszy rzut oka w jego wieku. Była ubrana w czarny płaszcz ściągnięty paskiem w talii, a włosy układały się falami, odbijając sztuczne światło pojazdu granatowymi refleksami. Dziewczyna spojrzała na niego ulotnie i szybko odwróciła wzrok, jakby spłoszona, bo Split patrzył na nią bardzo intensywnie. 

Spotkał w stolicy wiele dziewcząt – blondynek, czarnych i rudych, były wśród nich piękności pożądane przez połowę roku (na przykład Basia Roszkowska z Bydgoszczy), dziewczyny niezbyt urodziwe, ale niezwykle interesujące (vide Marysia z Katowic), lecz żadna nie była tak pociągająca, jak Agnieszka. Poza Wilkowską dziewczyny Borysa praktycznie nie interesowały.

Tym razem było inaczej. Stojąca trzy metry dalej brunetka miała w sobie coś niecodziennego. Split nie należał do podrywaczy. Agnieszka była jego pierwszą i jedyną dziewczyną. Ale zawsze traktował ich związek jako w miarę wolny – bez zobowiązań i obietnic. Perspektywa rozstania tkwiła w jego umyśle niczym brama wiodąca do innej rzeczywistości, a że ostatnio nie układało im się najlepiej, wrota były tym szersze.

Do autobusu weszła inna dziewczyna, krótko obcięta blondynka o nieco za długim orlim nosie. Brunetka ucieszyła się na jej widok, uściskały się i zaczęły ze sobą rozmawiać.

I wtedy Split oniemiał.

Żywa mimika brunetki, uśmiech jej białych zębów i wdzięczna gestykulacja spowodowały, że otworzył usta. To było po prostu niezwykłe. Jak można mieć tyle wdzięku w ruchach rąk, sposobie przeginania szyi, w minach raz wesołych, raz zabawnych, a nieustannie zaangażowanych? Dziewczyna o czymś intensywnie opowiadała i chociaż Split nie słyszał słów, wiedział, że mógłby na nieznajomą patrzeć godzinami. Był oczarowany. I zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu.