Sycylijska posiadłość - Sandra Marton - ebook

Sycylijska posiadłość ebook

Sandra Marton

4,1

Opis

Włoski milioner Draco Valenti, zmęczony długą podróżą z Hawajów, marzy tylko o tym, by w spokoju dolecieć do Rzymu. Niestety. Podczas przesiadki w Nowym Jorku poznaje młodą, piękną i pewną siebie Amerykankę, Annę Orsini. Spotyka ją ponownie na pokładzie samolotu, gdzie znajomość niespodziewanie staje się bardzo intymna…. Draco nie wie, kim naprawdę jest Anna i jak bardzo relacja z nią zagrozi jego interesom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (49 ocen)
24
12
9
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sandra Marton

Sycylijska posiadłość

Tłumaczenie: Kamil

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pierwszy raz zauważył ją na lotnisku w poczekalni dla VIP-ów. Zresztą trudno było jej nie zauważyć – wpadła do pomieszczenia z subtelnością tornada. Draco siedział na obitym skórą fotelu w kącie przy oknie. Usiłował czytać tekst na ekranie laptopa, lecz był tak zmęczony, że litery tańczyły mu przed oczami. Na domiar złego głowę rozsadzała mu monstrualna migrena, skutek uboczny tej wlokącej się w nieskończoność podróży.

Najpierw tłukł się sześć godzin samolotem z Maui do Los Angeles, potem spędził dwie godziny na lotnisku, następnie kolejnych sześć w samolocie do Nowego Yorku, a teraz znowu dwugodzinna przerwa. Nie był przyzwyczajony do tak wyczerpujących wojaży. Zazwyczaj latał własnym boeingiem 737; pech chciał, że odrzutowiec przechodził akurat przegląd techniczny. Kiedy więc Draco dowiedział się, że musi nagle wracać do Rzymu, kazał swojej osobistej asystentce zaplanować podróż. Okazało się jednak, że nawet dla niego, Draca Valentiego, księcia Draca Valentiego, bo nie miał wątpliwości, że asystentka, usiłując zorganizować przelot, wyraźnie podkreślała jego arystokratyczny tytuł, nie dało się w ostatniej chwili ani wyczarować wygodnego połączenia, ani wyczarterować samolotu, który zabrałby go prosto do Rzymu.

I tak oto zaczęła się ta nieszczęsna odyseja. Poleciał klasą ekonomiczną z Hawajów do Los Angeles, wciśnięty pomiędzy jakiegoś otyłego, rozlewającego się na sąsiedni fotel mężczyznę, a jowialną kobietę w średnim wieku, która bez przerwy nadawała jak radio. Draco najpierw z uprzejmości wydawał z siebie co jakiś czas pomruki, udając, że uważnie jej słucha, lecz potem milczał już jak mumia, co jednak nie powstrzymało kobiety przed opowiedzeniem mu historii swojego dość pospolitego życia.

Miał więcej szczęścia podczas drugiego lotu. Udało mu się zdobyć bilet w pierwszej klasie, tylko dlatego że tuż przed odlotem zwolniło się jedno miejsce. Znowu jednak trafiła mu się sąsiadka, której nie zamykały się usta.

Gdy wreszcie wylądowali w Nowym Jorku, Draco czym prędzej przeszedł przez bramkę i, cud nad cudami, dorwał dwa miejsca w pierwszej klasie. Jedno dla siebie, a drugie dla świętego spokoju. W trochę już lepszym humorze zainstalował się w kącie cichej poczekalni w nadziei, że może uda mu się chwilę zdrzemnąć, odpocząć, a przede wszystkim uspokoić. Biorąc pod uwagę ciężką podróż oraz perspektywę konfrontacji z trudnymi sprawami, które już na niego czekały w Rzymie, nie było to łatwe zadanie, ale wiedział, że utrata panowania nad sobą to ślepa uliczka. Najważniejsze to zachować spokój w obliczu wszelkich problemów i przeciwności losu – tego nauczyło go życie. Powtarzał sobie w myślach tę zasadę niczym mantrę, gdy nagle ktoś wtargnął do poczekalni z takim impetem, że drzwi trzasnęły o ścianę.

Cristo!

Draco miał wrażenie, że od tego hałasu jego obolała głowa zaraz rozpadnie się na kawałki.

Z marsową miną podniósł wzrok.

Ujrzał młodą elegancką kobietę i od razu poczuł do niej niechęć.

Na pierwszy rzut oka prezentowała się atrakcyjnie. Wysoka szczupła blondynka. Miała na sobie grafitowy kostium od Armaniego lub innego słynnego projektanta. Włosy zaczesane do tyłu i związane w kucyk. Na ramieniu zwisała jej wielka torba podróżna, a drugą ręką ciągnęła pękatą walizkę na kółkach.

No i te buty.

Czarne czółenka. Całkiem praktyczne, z wyjątkiem cienkich wysokich obcasów. Draco zmrużył oczy i wykrzywił usta. Milion razy widział tego typu kobiety. Gładka fryzura, biznesowy strój, a na nogach – niedorzecznie wysokie szpilki! Taki styl preferowały kobiety pragnące czerpać wszystkie korzyści z bycia kobietą, jednocześnie żądając, żeby cały świat traktował je jak mężczyznę.

Nie podobała mu się taka postawa. Było w niej coś, co zawsze go irytowało. Miał świadomość, że być może pielęgnuje w sobie staroświecki seksizm, ale nic nie mógł na to poradzić.

Patrzył, jak kobieta omiata wzrokiem poczekalnię. W sali o tak późnej porze znajdowały się jedynie trzy osoby. Starsza para śpiąca pod kocem na małej sofie i on.

Ich spojrzenia zderzyły się.

Przez twarz kobiety przemknął cień jakiejś emocji. Jakiej? Nie miał siły ani ochoty tego analizować. Musiał jednak przyznać, że miała ładną twarz. Duże oczy. Pełne usta. Regularne ostre rysy twarzy. I wysoko podniesioną brodę, niewątpliwie oznakę nadmiernej pewności siebie. Miał wrażenie, że kobieta lada moment się odezwie… ale po chwili oderwała od niego wzrok. Bene, pomyślał z ulgą.

Nie był w nastroju na pogawędki. Nie miał ochoty na flirt. Nie miał ochoty na nic z wyjątkiem świętego spokoju i powrotu do Rzymu, chociaż wiedział, że nie czeka go tam nic przyjemnego. Ponownie usiłował skupić uwagę na ekranie swojego laptopa, lecz bezskutecznie. Obcasy kobiety stukały głośno o marmurową podłogę. Draco syknął z bólu; miał wrażenie, że kobieta dosłownie depcze mu po skroniach. Kątem oka dostrzegł, że przemaszerowała do stanowiska hostessy, która na chwilę gdzieś wyszła.

– Halo? Jest tu ktoś? – zapytała blondynka tonem równie poirytowanym, co irytującym. Nachyliła się i zajrzała za biurko, jakby spodziewała się, że ktoś się pod nim schował. – Cholera! – mruknęła, tupiąc nogą.

Draco skrzywił się zniesmaczony. Niecierpliwa. Drażliwa. I na dodatek Amerykanka. Zachowanie, akcent, postawa życiowa spod znaku „jestem centrum wszechświata” – od razu było widać, że jest ze Stanów. Równie dobrze mogłaby sobie przylepić do czoła flagę USA. Draco na okrągło miał do czynienia z Amerykanami, bo główna siedziba jego firmy znajdowała się w San Francisco, i choć podziwiał bezpośredniość i bezceremonialność u tamtejszych mężczyzn, nie podobał mu się brak kobiecości u niektórych Amerykanek.

Owszem, w większości były to atrakcyjne panie, ale wolał kobiety ciepłe, miękkie i słodkie. Nieodcinające się od swojej kobiecości. Takie jak jego obecna kochanka, którą zostawił na Hawajach.

– Draco, mój Draco… – szepnęła mu do ucha ubiegłego wieczoru, gdy dołączył do niej pod prysznicem w willi na plaży w Maui. Chwycił ją w ramiona i przywarł do niej całym ciałem. – Och, Draco, uwielbiam mężczyzn, którzy potrafią poskromić kobietę…

Ta Amerykanka nigdy nie wypowiedziałaby takich słów. I nigdy nie dałaby się poskromić. Na pewno nawet w intymnych relacjach była oziębła, ostra i męska. Zresztą, jaki głupiec w ogóle chciałby pakować się w bliską znajomość z taką kobietą? Jakby czytając w jego myślach, odwróciła się gwałtownie i przeszyła go wzrokiem. Przez kilka sekund wpatrywała się w niego intensywnie. Draco wbrew sobie poczuł, jak nagle coś się w nim obudziło, poruszyło. Cóż, każdy mężczyzna odruchowo reaguje na ładną kobietę. Taka jest natura ludzka.

– Przepraszam, że musiała pani czekać – rzekła bez tchu hostessa, wracając na stanowisko. – W czym mogę pani pomóc?

– Mam poważny problem – oświadczyła kobieta, po czym nachyliła się do dziewczyny i zaczęła jej coś szeptać do ucha.

Draco westchnął i znowu wbił wzrok w ekran. Fakt, że w ogóle zawracał sobie głowę tą antypatyczną blondynką, był tylko dowodem na jego kiepski stan. Niewyspanie i przemęczenie, spotęgowane zmianą stref czasowych. A przecież musi być w świetnej formie, gdy dotrze do Rzymu. Co prawda przywykł do zajmowania się trudnymi sprawami, zazwyczaj sprawiało mu to nawet przyjemność, ale ta była inna. O wiele poważniejsza. Istniało ryzyko, że przeistoczy się w publiczną aferę, a Draco, ku niezadowoleniu mediów, uparcie unikał rozgłosu. Rola osoby publicznej mu nie odpowiadała.

Zbudował potężne imperium finansowe na gruzach imperium rodzinnego – tego, które jego ojciec, dziadek, pradziadek i liczni przodkowie na przestrzeni pięciu stuleci systematycznie plądrowali i niemal zupełnie zniszczyli. Sam je uratował i odbudował. Bez niczyjej pomocy. Żadnych wspólników. Żadnych sponsorów. Żadnych osób z zewnątrz. Ponieważ lekcja numero due, jaką dało mu życie, brzmiała: tylko głupcy ufają ludziom.

Kierowanie swoim biznesem było priorytetem. Kiedy kilkanaście godzin temu w środku nocy zabrzęczała komórka, odruchowo wyskoczył z ciepłego łóżka, odrywając się od miękkiego, słodkiego ciała swojej kochanki. Zerknął na ekran smartfona i wyszedł z sypialni prosto na podświetloną światłem księżyca plażę. Wysłuchał uważnie tego, co miała mu do przekazania asystentka, po czym zaklął pod nosem i burknął:

– Przefaksuj mi ten list. I wszystkie inne cholerne dokumenty.

Asystentka bezzwłocznie spełniła jego żądanie. Draco pogrążył się w lekturze i oderwał wzrok od ekranu komputera dopiero wtedy, gdy jaśniejące niebo zaczęło już barwić morze na różowo. Wiedział, że jego urlop właśnie dobiegł końca. Musiał pożegnać się z rajskimi Hawajami i wrócić do gwarnego, upalnego Rzymu, aby spotkać się z reprezentantem człowieka, który przepełniał go odrazą.

Pewnego dnia otrzymał list od obcego człowieka nazwiskiem Orsini. Treść była tak niedorzeczna, że Draco zignorował go, lecz wkrótce dostał dwa kolejne. Nie mógł dłużej lekceważyć tej sprawy. Wkroczył do gabinetu jednego ze swoich asystentów i kazał mu dowiedzieć się wszystkiego na temat niejakiego Cesarego Orsiniego.

Jeszcze tego samego dnia otrzymał informacje, których zażądał.

Cesare Orsini urodził się na Sycylii. Wyemigrował ponad pół wieku temu wraz z żoną do Stanów Zjednoczonych, gdzie przyjął obywatelstwo amerykańskie. Tam rozpoczął karierę kryminalisty, dzięki której pięknie się wzbogacił, dopuszczając się szeregu przestępstw i aktów przemocy. Aktualnie natomiast Orsinim kierowała ambicja, aby położyć łapy na czymś, co przez stulecia należało do rodu Valentich, a teraz do Draca Marcellusa Valentiego, księcia Sycylii i Rzymu.

Ten absurdalny, arystokratyczny tytuł…

Draco bardzo rzadko go używał. Uważał, że w dzisiejszym świecie wydawał się staroświecki i śmieszny. Celowo jednak podkreślił go w odpowiedzi przesłanej amerykańskiemu mafiosowi. Co prawda list napisany został w kulturalnym, formalnym stylu, lecz jego przesłanie można było streścić w dwóch dosadnych zdaniach: Czy wiesz, z kim zadzierasz, Orsini? Spadaj, staruszku.

Wierzył, że to zakończy całą sprawę.

Mylił się.

Mafioso odpowiedział groźbą. Nie fizyczną, czego zresztą Draco żałował, ponieważ mógłby wtedy zgłosić się o pomoc do policji lub, co bardziej prawdopodobne, uruchomić kilku swoich ludzi, którzy potrafili rozprawić się z każdym szantażystą. Nie, groźba Orsiniego była o wiele bardziej perfidna.

„Przysyłam mojego reprezentanta, aby się z panem spotkał, Wasza Wysokość – napisał. – Jeśli pan i mój prawnik nie zdołacie dojść do porozumienia, będę niestety zmuszony przenieść naszą dyskusję na salę sądową”.

Sprawa sądowa? – zdziwił się Draco. Przecież Orsini nie miał żadnych podstaw do tych absurdalnych roszczeń. To, co zarzucał rodzinie Valentich, zdarzyło się kilka wieków temu. Draco wiedział jednak, że la Sicilia to stara kraina, gdzie dawne animozje i waśnie nigdy nie zostają zapomniane.

Bał się, że cała sprawa, nagłośniona przez żądne każdej sensacji media, zamieni się w wielką aferę, która bardzo zaszkodzi zarówno jego osobie, jak i interesom.

– Przepraszam…

Draco podniósł głowę i ujrzał przed sobą Amerykankę i hostessę. W oczach tej pierwszej widać było determinację, natomiast w oczach drugiej – desperację.

– Proszę pana, najmocniej przepraszam, że przeszkadzam, ale ta pani…

– Ma pan coś, czego potrzebuję – oświadczyła blondynka zniecierpliwionym tonem.

– Doprawdy? – odparł Draco, zdziwiony jej słowami.

– Owszem. Ma pan rezerwację na dwa miejsca w pierwszej klasie w samolocie lecącym do Rzymu.

Draco zamknął laptop i powoli wstał. Kobieta była wysoka, zwłaszcza w tych butach na niebotycznych obcasach. Na szczęście on mierzył równo sto dziewięćdziesiąt centymetrów i górował nad nią. Musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

– I co z tego? – zapytał obojętnym tonem.

– Absolutnie muszę mieć jedno z tych miejsc!

Draco pozwolił, aby jej niedorzeczny komentarz rozbrzmiał echem w cichej i niemal pustej poczekalni, a następnie zwrócił się do wyraźnie przerażonej całą sytuacją pracownicy lotniska:

– Czy wasza linia lotnicza ma w zwyczaju ujawniać tego typu informacje całkowicie obcym osobom?

Dziewczyna poczerwieniała.

– Nie, proszę pana. Oczywiście, że nie! Nawet nie wiem, skąd ta pani się dowiedziała.

– Podczas odprawy biletowo-bagażowej – zabrała głos kobieta – poprosiłam o przeniesienie do pierwszej klasy. Powiedziano mi, że nie ma już wolnych miejsc. Obsługująca mnie pracownica lotniska pokazała mi pana i powiedziała: „Ten pan, który właśnie przechodzi przez bramkę, kupił dwa ostatnie miejsca w pierwszej klasie”. Zauważyłam, że jest pan sam, więc poszłam za panem do poczekalni. Uznałam jednak, że powinnam się upewnić, czy…

Uniósł dłoń, aby zatamować słowotok kobiety.

– Mam rozumieć, że najpierw molestowała pani pracownicę odprawiającą pasażerów…

– Nie molestowałam jej! Jedynie zapytałam, czy…

– A następnie molestowała pani tę dziewczynę – dokończył, wskazując na wystraszoną hostessę.

W oczach kobiety zapłonęła irytacja.

– Nikogo nie molestowałam! Powiedziałam tylko, że potrzebuję jednego z miejsc, które pan sprzątnął mi sprzed nosa.

– „Potrzebuję” czy „chcę”?

– Chcę, potrzebuję, wszystko jedno! Po co panu dwa miejsca? Musi pan siedzieć aż na dwóch fotelach?

Brak elementarnej kultury połączony z roszczeniowym podejściem do życia. Fatalna mieszanka. Czyżby nikt nie raczył jej powiadomić, że wszechświat nie kręci się wokół niej?

– Dlaczego tak bardzo pani na tym zależy? – zapytał z ciekawości.

– Tylko w pierwszej klasie można korzystać z komputera. W ekonomicznej nie ma gniazdek.

– Ach, tak. – Na jego usta wpełzł ironiczny uśmieszek. – Ma pani ze sobą komputer i chce go sobie włączyć podczas lotu, tak?

Skinęła głową.

– Jest pani uzależniona od gry w pasjansa?

– Słucham?

– Pasjans – powtórzył powoli i wyraźnie. – To taka gra w karty.

Spojrzała na niego jak na wariata; miał ochotę wybuchnąć śmiechem, lecz powstrzymał się.

– Nie. Nie jestem uzależniona od pasjansa.

– To może od oglądania śmiesznych filmików w internecie?

Hostessa, mądra dziewczyna, zrobiła krok do tyłu. Amerykanka zrobiła krok do przodu. Draco dostrzegł, że jej niebieskie oczy pociemniały jak niebo przed burzą.

– Jestem w trakcie delegacji – oznajmiła wyniośle i ozięble. – Zrobiłam rezerwację w ostatniej chwili. Cała pierwsza klasa była już wyprzedana, a po przylocie do Rzymu muszę się stawić na ważnym, bardzo ważnym spotkaniu.

Draco nie zdążył się ogolić przed wylotem. Wziął jedynie szybki prysznic, wskoczył w wypłowiałe dżinsy i założył błękitną koszulę, którą miał rozpiętą pod szyją, a rękawy podwinięte do łokci. Na nogach miał stare, wygodne mokasyny, a na jego ręku lśnił zegarek Patek Phillipe, który kupił sobie, aby uczcić pierwszy zarobiony milion euro. To był jego drugi tak luksusowy zegarek. Pierwszy ukradł komuś jako nastolatek. Wyrzuty sumienia nie pozwoliły mu się jednak nim cieszyć; następnego dnia wrzucił go do Tybru.

Innymi słowy, ubrany był dzisiaj „na luzie”, lecz drogo. Kobieta mająca na sobie ciuchy od Armaniego powinna od razu to dostrzec. Kupił dwa drogie bilety, a nie jeden. Ton jej głosu sugerował, że uznała go za zamożnego próżniaka, który ma za dużo pieniędzy i za dużo wolnego czasu, podczas gdy ona jest poważną, zapracowaną bizneswoman, dlatego to miejsce po prostu się jej należy.

– Zaspokoił pan już swoją ciekawość?

– Owszem. Wiem już wszystko. Nie potrzebuje pani tego miejsca. Pani go chce.

Kobieta przewróciła oczami.

– Boże, co za różnica? To miejsce jest przecież wolne!

– Nie. Jest zajęte.

– Ktoś będzie na nim siedział?

– Być może. Jeszcze nie wiem, który fotel będzie wygodniejszy.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili je zamknęła i zaczęła mu się uważnie przyglądać. Dostrzegł jakąś zmianę w jej postawie. Opuściła ją ta nadmierna pewność siebie. Wyglądała wreszcie jak kobieta, a nie robot zaprogramowany na mówienie: „chcę, chcę, chcę”. Draco zarezerwował dwa miejsca, ponieważ nie miał ochoty na niczyje towarzystwo. Chciał skupić się na zadaniu, które czekało na niego w Rzymie. Czy nie mógłby się jednak trochę poświęcić i zaliczyć przy okazji dobry uczynek? Ta kobieta miała problem, a on mógł go z łatwością rozwiązać. Wystarczyło powiedzieć: „Va bene, signorina. Może pani usiąść obok mnie”. Zanim jednak zdążył się odezwać, blondynka wycedziła:

– Brzydzę się ludźmi takimi jak pan. Takimi, którzy uważają się za lepszych od innych, chociaż nic za tym nie przemawia.

Hostessa wydała z siebie cichy jęk. Zapadła złowieszcza cisza. Draco poczuł, jak napina się każdy mięsień w jego ciele. Szkoda, że nie jesteś facetem, powiedział do niej w myślach, zaciskając pięści.

Postanowił zakończyć tę rozmowę, zanim zrobi coś, czego będzie potem żałował. Wyjął kabel laptopa z gniazdka, wsadził komputer do torby i przewiesił ją sobie przez ramię. Zrobił krok do przodu; kobieta zrobiła krok do tyłu. Jej twarz pobladła. Widać było, że się go boi. Zdała sobie sprawę, że powiedziała o kilka słów za dużo.

– Mogła pani inaczej to załatwić – zaczął spokojnym, lecz zabójczym tonem, który budził lęk we wszystkich jego rywalach ze świata biznesu. – Mogła pani podejść i powiedzieć: „Przepraszam, mam pewien problem i byłabym wdzięczna za pana pomoc”.

Jej policzki znowu się zaróżowiły.

– Przecież właśnie to zrobiłam.

– Bynajmniej. Podeszła pani do mnie z gotowym żądaniem, a nie uprzejmą prośbą. Obawiam się, signorina, że wybrała pani złą metodę. Nie obchodzi mnie pani problem. Nie odstąpię pani swojego miejsca.

Ku jego zdumieniu, kobieta się roześmiała. Roześmiała! Widocznie nagle przestała się go bać, a uczucie ulgi zamanifestowała bezczelnym śmiechem.

O, nie, tego już za wiele!

Zacisnął zęby i podszedł do niej. Musiała ujrzeć coś niepokojącego w jego twarzy, ponieważ przestała się śmiać i znowu zrobiła krok do tyłu.

Za późno.

Draco chwycił ją za ramię, a drugą rękę uniósł do jej twarzy. Przesunął palcem po jej ustach i wyszeptał:

– Może bym się zgodził, gdyby zaproponowała mi pani w zamian coś… atrakcyjnego.

Nachylił się i zgniótł jej usta swoimi wargami, jakby była jego własnością. Usłyszał jej zdławiony jęk, a za plecami stłumiony okrzyk hostessy. Po chwili słyszał już tylko dudnienie własnego serca oraz szum krwi, która uderzyła mu go głowy.

Jej usta były zdumiewająco delikatne. Słodkie i miękkie…

Cios w żebra, który po chwili zainkasował, był natomiast zaskakująco silny. Skrzywił się z bólu i wbił w kobietę ostre jak sztylet spojrzenie.

– Życzę miłego lotu, signorina – syknął i wyminął ją, szturchając przy tym lekko ramieniem.

Anna Orsini stała w miejscu, wpatrując się, jak ten przeklęty arogant wychodzi z poczekalni. Żałowała, że nie uderzyła go w inne miejsce. Bardziej czułe. Tam, gdzie kumuluje się „inteligencja” mężczyzn takich jak on.

Między nogami.

ROZDZIAŁ DRUGI

Maszerowała przez zatłoczony terminal. Była w takiej furii, że wszystko prawie widziała na czerwono.

Co za świnia! Co za kanalia!

Cios w żebra to za mało. Powinna była zawołać policję, żeby go aresztowali i oskarżyli o napaść na tle seksualnym.

No, dobrze, może pocałunek to jeszcze nie napaść. Zwłaszcza taki pocałunek. Agresywny, ale wcale nie obleśny. W innych okolicznościach mógłby być nawet całkiem przyjemny. Jego usta były ciepłe i miękkie. Ciało twarde i umięśnione. Silne ramię, którym ją oplótł i przygarnął do siebie, jakby była jego własnością… Znowu przeszył ją dreszcz i poczuła przypływ oburzenia.

Czy to aby na pewno tylko oburzenie?

Tak, na pewno! – odparła w myślach.