Sukienka w żyrafy - Beata Olejnik - ebook + audiobook

Sukienka w żyrafy ebook i audiobook

Olejnik Beata

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po wielu latach pobytu za granicą Witold decyduje się wrócić do Polski. Zatrzymuje się w rodzinnym domu na wsi, który od śmierci ojca stoi pusty. W starej skrzyni w swoim dawnym pokoju odnajduje pamiątki dawnego życia, a wśród nich wiersz, napisany niegdyś przez jego ukochaną, Helenę. Nagle ożywają w nim wspomnienia, dotykając najgłębiej ukrytych w jego duszy miejsc. Dzień po dniu utwierdza się w przekonaniu, że musi raz jeszcze spotkać się z kobietą, która była dla niego tak ważna, a którą tak okrutnie skrzywdził. Czy jednak nie jest już za późno, by prosić o wybaczenie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 52 min

Lektor: Tomasz Sobczak

Oceny
3,4 (33 oceny)
9
8
7
6
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
farjatka

Dobrze spędzony czas

Interesująca książka.
00
Mokona

Nie oderwiesz się od lektury

Super się czyta
00

Popularność




Najgorszy ból to świadomość, że to, co było, już nie wróci… Dla Ciebie.

Lubił szybką jazdę, jak chyba większość mężczyzn. Młodych mężczyzn. On młody już nie był, ale tym akurat nigdy nie zaprzątał sobie głowy. Nie rozumiał ludzi, którzy przejmowali się upływem czasu. Przyjmował, co mu los zesłał, specjalnie się nad tym nie zastanawiając. Kochał wolność, nie znosił zakazów, nakazów czy tak zwanych reguł dobrego wychowania. Żył swoim życiem, nie interesując się innymi, i tego samego oczekiwał od nich. Czy zawsze taki był? Sam już nie pamiętał, może kiedyś, w dalekiej przeszłości, starał się dopasować do otoczenia, w jakim przyszło mu żyć. Ale coś poszło nie tak. Przekonał się, że nie zawsze los odpłaca dobrem za dobro. Świat go rozczarował, a raczej ludzie go zamieszkujący. Postanowił żyć po swojemu, nie chciał nic od nikogo i nie chciał, by od niego czegoś wymagano. Był swego rodzaju egoistą, zupełnie niegroźnym i nie robiącym nikomu krzywdy. No, prawie nikomu. Jeśli już, to najbardziej krzywdził sam siebie własnym uporem i zawziętością. Ale taki już był i chociaż w jego życiu pojawiały się osoby, które chciały go zmienić, nikomu to się nie udawało.

Wjechał na podwórko. Poczciwy jeep łagodnie zamruczał. Dawno tu nie był… Ile to już lat minęło? Dwadzieścia pięć? Zaparkował na podjeździe. Dom wyglądał jak rudera. Wysiadł z samochodu i przyglądał mu się przez chwilę. Na dachu bocianie gniazdo, ale chyba dawno niezamieszkałe, od frontu winorośle oplatające stare mury. Dojrzałe kiście zapraszały, by je zerwać. Pamiętał ich smak z dzieciństwa.

Zanim zaczął szukać klucza, obszedł budynek naokoło. Przynajmniej okna całe. Żadnej wybitej szyby. Stanął przed drzwiami. W liście było napisane, że klucze są pod donicą w kształcie wyjącego wilka. Pamiętał, że ojciec często je tam chował. Właściwie zawsze tak robił, kiedy wyjeżdżał.

– Po co mam je brać? Jeszcze gdzieś zgubię – tak mawiał. Tajemnicą poliszynela było więc miejsce, gdzie ojciec je zostawiał. Przez wiele lat nikomu nie przyszło do głowy, żeby skorzystać z tej wiedzy i splądrować dom pod nieobecność gospodarza. Zresztą, skarbów w nim nie było. O tym też chyba wszyscy wiedzieli.

Klucz wszedł w zamek jak w masło. Delikatny skręt. Jeden, potem drugi i drzwi stanęły otworem. Zaciągnął się zapachem, delektował się nim. Lubił zapach tego domu. W tej chwili może pachniał mniej intensywnie niż dawniej, ale wciąż była wyczuwalna ta sama nutka aromatu, jakby żywicy, może siana. Ten zapach trudno było określić. W dużej mierze dom zbudowany był z drewna i to dzięki temu miał ten niepowtarzalny zapach.

– Witaj w domu – powiedział sam do siebie i przekroczył próg.

Rozglądał się. Wszytko tu było takie jak przed laty, prawie nic się nie zmieniło. Ojciec nie lubił zmian, nie znosił prowizorek. Jak już coś robił, to musiało to być zrobione porządnie, żeby służyło mu do końca życia, a nawet później komuś innemu po nim. Witold był inny niż ojciec. Oczywiście przykład i wychowanie zostawiły jakiś ślad, ale od dziecka miał zdecydowanie odmienny charakter. Wprawdzie nauczył się sprytnie udawać, żeby nie narażać się na gniew ojca albo po prostu mieć święty spokój, ale w środku zawsze był inny i taki pozostał.

Drewniany solidny stół, pokryty nieco kurzem, wciąż był taki, jak go pamiętał za dziecka. Przy nim jadali wspólnie kolację. Rodzice, on i siostra Natalia. To ona go wreszcie odnalazła na drugim końcu świata i przekazała smutną wiadomość o śmierci ojca. Witold miał wyrzuty sumienia, że zbyt rzadko kontaktował się z ojcem. Dzwonił raz na trzy, cztery miesiące, i tyle. Natalia była zdecydowanie tym lepszym dzieckiem. Niemal codziennie rozmawiała z ojcem, a przynajmniej dwa razy w miesiącu przyjeżdżała sprawdzić, jak się ma staruszek. On czuł się rozgrzeszony, gdyż wiedział, że siostra w jakiś sposób czuwa nad ojcem. Miał jednak nadzieję, że zobaczy go jeszcze żywego. W tym roku planował zjechać do kraju na święta Bożego Narodzenia. Niestety, nie zdążył nawet na jego pogrzeb. Dopiero trzy miesiące po śmierci ojca udało się siostrze z nim skontaktować. Pewnie mu się oberwie od niej, gdy się w końcu spotkają. Był gotów na małą awanturę. Zasłużył na to.

Wszedł do sypialni. To samo łoże od lat. Niewiele myśląc, położył się na wygniecionym, niewygodnym materacu. Jak ojciec mógł na tym spać? Przez chwilę patrzył w sufit; dwa pająki po przeciwnych stronach sieci dziwnie wymachiwały nóżkami. Był zmęczony długą podróżą; poczuł senność. Zasypiając na tym niewiarygodnie niewygodnym materacu, pomyślał jeszcze, czy wchodząc do domu, zamknął za sobą drzwi. Ale po chwili to było już nieważne; odpływał w sen, nie myśląc o niczym.

Spał przynajmniej dobę. Gdy otworzył oczy, nie miał pojęcia, gdzie jest. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, były pająki na suficie. Pomyślał, że już je gdzieś widział. Ból pleców i w ogóle całego ciała sprawił, że szybko odzyskał pamięć. Spał w wielu łóżkach, ale jeszcze nigdy na takiej pryczy. Wstał, masując obolałe plecy; chciało mu się pić. Woda z kranu była zimna i smaczna. Gdy ugasił pragnienie, postanowił wnieść swoje bagaże, które, miał nadzieję, wciąż były w samochodzie. Następnie zimny prysznic i lekki posiłek z produktów, jakie ze sobą przywiózł, i był gotowy do dalszego zwiedzania tak dawno niewidzianego domu.

Kolejnym etapem miała być wizyta na tutejszym cmentarzu i odnalezienie grobu ojca. Nie powinien mieć z tym problemu. Dostał dokładne instrukcje od siostry.

Jego przyjazd nie był jednak niezauważalny; wzbudził zainteresowanie sąsiadów. Witold usłyszał ciche pukanie do drzwi.

– Słucham? – Otworzył. Za drzwiami stała para w średnim wieku.

– Dzień dobry. Bardzo pana przepraszamy, jesteśmy sąsiadami pana Mikołaja. A pan pewnie ktoś z rodziny? – Kobieta dziwnie mu się przyglądała.

– Tak. Jestem synem Mikołaja, a pani? A ty… jesteś Izabela? – spytał, nie do końca pewny, czy ją rozpoznał.

– Witold! To ty?! Tyle lat! Chyba z pół wieku cię nie widziałam.

Tak oto wróciły duchy z przeszłości w postaci Izy. Dawnej koleżanki Witolda, a raczej przyjaciółki jego siostry. W dzieciństwie tolerowali się, ale nie pałali do siebie zbytnią sympatią. Teraz żadne z nich o tym nie pamiętało.

– Ty wciąż na starych śmieciach? Wydawało mi się, że gdzieś wyjechałaś.

– Tak, wyjechałam. Ale wróciłam. Kiedy mama została sama, musiałam się nią zająć. Zresztą lubię to miejsce, a i Mariusz dobrze się tu czuje. Jest chory, a klimat łagodniejszy niż w wielkim mieście. – Spojrzała czule na swojego męża.

– Tak. Nie da się ukryć, powietrze tu takie, że można się nim upić. – Mężczyzna jakoś tak smutno się uśmiechnął.

– Nie przeszkadzamy? Pewnie chcesz się jakoś ulokować. Może gdy już się ogarniesz, to spotkamy się na kawie? Zapraszamy do nas. Na długo przyjechałeś? Czy może już na zawsze? Natalia wspominała, że nosi cię po świecie. Może już czas osiąść na miejscu? – Kobieta zasypała go gradem pytań.

– Nie wiem, jak długo tu zabawię. Być może na dłużej. To się okaże.

Spotkanie dawnej znajomej trochę zbiło go z tropu. Raczej nie spodziewał się tu towarzystwa. Miał tylko nadzieję, że Iza nie będzie zbyt uciążliwa. Zdecydowanie cenił sobie spokój i samotność.

Wieczorem rozpalił ogień w kominku. Był początek jesieni. Dom długo niewietrzony, przesiąkł wilgocią. Wewnątrz znajdowało się tylko radio, ale dla Witolda było jak najbardziej odpowiednie. Nie przepadał za telewizją. Tak naprawdę nigdy nie miał własnego telewizora; czasami coś oglądał, gdy akurat pomieszkiwał u kogoś, kto takowy posiadał. Kiedy w domu zrobiło się już ciepło i przyjemnie, zajrzał do pokoju, który kiedyś należał do niego. Poczuł się dziwnie w otoczeniu dawno zapomnianych przedmiotów. Było tu wszystko tak, jak zostawił to miejsce wiele lat temu. Na jego łóżku leżała drewniana skrzynka, którą przywiózł tu, kiedy wyjeżdżał z Dorotą do Norwegii. Prosił ojca, żeby mu ją przechował. Był w niej kawałek jego życia, dawnego życia. Dźwignął skrzynię i zataszczył do salonu. Nie był pewny, czy chce się zmierzyć z przeszłością. Prowadził intensywne życie. Dużo się w nim działo. Złego i dobrego. Gdy postanowił coś w nim zmienić, nie miał odwagi zniszczyć śladów tego, co już przeżył. Zamknął to, co miało dla niego jakieś znaczenie, w tej właśnie skrzyni i przywiózł do ojca. Teraz cieszył się, że podjął taką decyzję. Napełnił szklankę alkoholem i wypił kilka łyków dla dodania sobie odwagi. Usiadł wygodnie na miękkim fotelu i wpatrywał się w stary kufer. Pamiętał, co tam ukrył, ale bał się, czy obudzone wspomnienia nie wywołają w nim zbyt dużych emocji. Pod twardą skorupą ukrywał wrażliwość tak skutecznie, że mało kto o tym wiedział.

Wieko uchyliło się, lekko skrzypiąc. Zapach przeszłości rozniósł się w powietrzu. Na samym wierzchu małe pudełko raziło swą barwą. Jego czerwień aż wypalała oczy. Dobrze wiedział, co zawiera. Było to jego pierwsze życiowe niepowodzenie. Jego zawartość stanowiła największą wartość materialną wśród rzeczy, które znajdowały się w skrzyni. Ale nie miało to dla niego znaczenia. Lubił pieniądze, ale w tym przypadku nie myślał o nich w takich kategoriach. Chociaż swego czasu wydał majątek, jak na swoje możliwości, żeby nabyć tę rzecz. Musiał się nawet zapożyczyć. Pamiętał ten dzień jak dzisiaj. Przyszedł do ojca po poradę.

– Tato… chciałbym się oświadczyć Oli.

– Jeśli jesteś pewien, że chcesz z nią być na zawsze, to zrób to.

– Chcę, kocham ją. Bardzo chcę z nią być.

Ale ona nie chciała. W jednej chwili runął jego świat, jego nadzieje, plany. Jego życie nie było już nigdy takie samo. Pierwsza wielka miłość, pierwsze odrzucenie i pierwsze rozczarowanie. Następne już tak nie bolały. Ten pierwszy raz tak bardzo go zranił. Blizna na sercu została do dziś. Otworzył pudełko; pierścionek z brylantem poraził go swoim blaskiem. Zamknął je i rzucił na dno skrzynki, którą z hukiem zatrzasnął. Chyba nie był gotowy na wspomnienia. Nie dzisiaj. Sięgnął po butelkę z alkoholem i napełnił szklankę. Wspomnienie Oli bardzo go poruszyło, bardziej, niż się spodziewał. Wrócił pamięcią do tamtego czasu. Do tych okropnych dni w samotności i rozdarciu. Nie wiedział, co zrobił źle, gdzie popełnił błąd. Wydawało mu się, że byli razem tacy szczęśliwi. Najwidoczniej tylko on tak czuł. Ola widziała to inaczej. Nie chciała wiązać się z nim na zawsze. Długi, samotny pobyt w górach nieco go uleczył. Wiele miesięcy minęło, znaim zdecydował się wrócić do ludzi. Ale już nigdy nie był taki jak dawniej. Coś na zawsze w nim umarło. Słyszał tylko, że Ola spotkała kogoś odpowiedniejszego, z kim chciała spędzić resztę życia. Życzył jej szczęścia, ale tak naprawdę nigdy nie wyrzucił ze swojego serca.

Ranek przywitał go ogromnym bólem głowy. Przekopał szafki ojca i znalazł jakiś lek przeciwbólowy. Połknął dwie tabletki, popijając obficie wodą. Gdzie te czasy, gdy mógł bezkarnie pochłaniać niemal każdą ilość alkoholu? Czuł, że się postarzał. Po raz pierwszy w życiu pomyślał o śmierci, która być może wkrótce nadejdzie. Nie dbał zbytnio o siebie, o swoje zdrowie; to zapewne wpłynie na długość jego życia. Chociaż ojciec też specjalnie nie przykładał do tego wagi. Zwłaszcza gdy został sam. Póki żyła matka, pilnowała, żeby dobrze się odżywiał, dużo ruszał. Później różnie bywało.

– Nie mam już dla kogo żyć – mawiał.

– Masz nas, tato! – Natalia denerwowała się, gdy tak mówił.

– Wy macie swoje życie. Ja swoje zrobiłem, wychowałem was. Nie mam już po co szwendać się po tym świecie.

Mimo takiego podejścia do swojego bytu na tym ziemskim padole, dożył pięknego wieku. Zmarł, mając dziewięćdziesiąt siedem lat. Tak niewiele do setki brakowało. Witold poczuł nagle ogromną chęć odwiedzenia grobu ojca. Nie zjadł nawet śniadania. Po tabletkach ból głowy minął. Nie zwlekając, ruszył na cmentarz.

– Jestem, tato. Wybacz, że tak długo mnie nie było. Tak naprawdę myślałem, że jesteś niezniszczalny, że będziesz zawsze – przemawiał do grobu, sam się sobie dziwiąc, że to robi.

Sprzątnął wysuszone wieńce. Najwidoczniej od czasu pogrzebu nikogo tu nie było. Zapalił dwa znicze i postał chwilę nad mogiłą ojca. W myślach obiecał mu, że odwiedzi też grób matki. Była pochowana w rodzinnym grobowcu w pobliskim mieście. Idealnie by było, żeby i ojciec spoczął w tym samym miejscu. Niestety, przez lata grobowiec się zapełnił; matka miała dużą rodzinę. Tylko kremacja ojca wchodziła w grę. Ale Natalia stanowczo odmówiła. Twierdziła, że wciąż powtarzał, że nie chce być po śmierci spalony. Spełniła jego wolę. Ten mały cmentarzyk był uroczy, jeśli można tak powiedzieć o cmentarzu. Zresztą, jakie to ma znaczenie, gdzie nas pochowają? Witold zupełnie nie rozumiał ludzi, którzy jeszcze za życia wybierali sobie miejsce pochówku. W ogóle nie rozumiał ludzi i nie podzielał poglądów większości z nich. Można by zaryzykować stwierdzenie, że był pewnego rodzaju dziwakiem. Gdyby tak ustawić go w szeregu z tysiącem innych, zdecydowanie by się od nich odróżniał. Ale to właśnie czyniło go kimś wyjątkowym. Bo był wyjątkowy, zwłaszcza w oczach niektórych jego znajomych.

W drodze powrotnej do domu zakupił w małym sklepie kilka drobiazgów. Czuł na sobie wzrok mieszkańców. Mała miejscowość, wszyscy się znali, a tu nagle ktoś obcy się pojawił. Tak naprawdę nie był obcy, spędził w tej okolicy dzieciństwo i część młodości, ale prawdą było, że przez długie lata się tu nie pokazywał. Tym samym stał się kimś obcym, rozpoznawalnym tylko dla niektórych, ale ci albo nie chcieli, albo nie mieli odwagi go zagadać. Ku jego nieopisanej radości. Nie pragnął towarzystwa.

Przeglądał rupiecie ojca. Trochę tego było. Nie miał pojęcia, co zrobić z tymi rzeczami. Na razie zostawił je na miejscu; postanowił skonsultować się z siostrą. Może zechce sobie coś zatrzymać na pamiątkę.

W lokalnym radiu podali informację, że nadciąga burza. Na wszelki wypadek sprawdził, czy wszystkie okna są dobrze zamknięte. Obchód wypadł pomyślnie. Zasiadł przed kominkiem i patrzył na skrzynię, którą wczoraj przytargał ze swojego pokoju. Znowu go kusiło, żeby do niej zajrzeć. Pierwsze wspomnienie zabolało, ale może następne nie będzie takie złe. Zaskrzypiały stare zawiasy ciężkiego drewnianego wieka. Próbował sobie przypomnieć, skąd w ogóle znalazł się u niego ten zabytkowy kufer. Skojarzył w końcu, że był na wyposażeniu pewnego mieszkania, w którym przebywał przez kilka lat. Poprzedni lokator zostawił wiele ładnych drewnianych mebli. Witold był wtedy młody, lekkomyślny i większość z nich po prostu spalił w kaflowym piecu. Był na tak zwanym dorobku; oszczędzał, na czym się dało. Zimy bywały mroźne, a stare drewno dobrze się paliło. Skrzynia jakimś cudem ocalała i przyszedł czas, kiedy bardzo się przydała.

Patrzył na zawartość kufra. Pudełko z pierścionkiem zaręczynowym przepadło gdzieś na samym dnie. Kilka książek, jakieś kubki, stara wędka. Kiedyś, w młodości próbował swych sił w wędkarstwie. Nawet mu się to podobało, ale na krótko. Jak wszystko w jego życiu. Niczym nie umiał cieszyć się zbyt długo. Może dlatego tak naprawdę niewiele w życiu osiągnął? Bo cóż takiego miał? Mieszkanie w dużym znienawidzonym mieście, jakąś wcale nie powalającą kwotę na koncie, samochód, o którym marzył całą młodość, ale dorobił się go dopiero całkiem niedawno. Wcześniej jeździł jakimiś rzęchami, które wciąż się psuły. Teraz jeszcze stał się współwłaścicielem domu wymagającego pilnego remontu. To z rzeczy materialnych. Ale miał też syna, gdzieś w świecie. Jego syn był tak inny od niego. Widywali się co jakiś czas. Odkąd rozstał się z jego matką, poprawiły się relacje z synem. W zasadzie można by powiedzieć, że były całkiem poprawne. Marek już dawno dorósł, sam o sobie decydował i sam określał, w jakich stosunkach chce być z obojgiem rodziców. Na szczęście miał zupełnie inne podejście do życia i świetnie sobie radził zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i osobistej.

Witold wyciągnął z kufra pluszowego misia. Wrócił pamięcią do tamtych lat. Joanna… chyba go przez chwilę kochała, ale on wszystko zepsuł. Sam tak naprawdę nie potrafił kochać. Bywały zauroczenia, które szybko mijały i szybko przestawało być tak fajnie, jak na początku. Tak było z Joanną; nie potrafił dochować jej wierności. Nie wytrzymała tego, rozstali się w miarę kulturalnie. Asia szybko znalazła sobie zastępcę i z tego, co wiedział, dobrze jej się ułożyło w życiu. Misia dostał od niej na walentynki, gdy jeszcze wierzyła w jego miłość. Przerzucił parę innych drobiazgów, grzebiąc w skrzyni. Jego wzrok padł na kopertę w złotym kolorze. Wiedział, co w niej jest. Takie koperty dostawał tylko od jednej kobiety. Jedynej, która znosiła jego dziwne zachowania, jego słabości i złość. Była jak dobry kumpel i kochanka jednocześnie. Ją chyba skrzywdził najbardziej, chociaż tego nie chciał. Nie mógł przewidzieć, nawet nie próbował myśleć, jak ta znajomość może się skończyć. Po prostu któregoś dnia zapragnął jej. Nie wiedział, co spowodowało, że go przyjęła i na swoje nieszczęście pokochała, i to bardzo. Helena miała męża, dzieci. Być może była szczęśliwa, dopóki on się nie pojawił. Pozwolił jej siebie pokochać, wpuścił ją do swojego życia jak mało kogo. Ufał jej, a ona ufała jemu. Pokochała go takiego, jakim był, nigdy za nic nie krytykowała, nie oceniała. Kiedy zrozumiał, że źle zrobił, pozwalając jej niemal zatracić się w miłości do siebie, było już za późno. Każda próba zerwabua tego związku kończyła się rozpaczą z jej strony. Zresztą, jemu też było ciężko z tego zrezygnować. Ale wiedział, że miała za dużo do stracenia. On nie był w stanie zastąpić jej tego, z czego by zrezygnowała. Przecież kochała swojego męża i dzieci. Kochała też jego, sama tego nie rozumiejąc. Potępiała się za to i była gotowa ponieść karę, ale ogromnie bała się jednego. Żeby jej bliscy przez nią nie cierpieli. Wiedziała o jego innych kobietach; mówił jej o nich. Teraz wiedział, że sprawiał jej tym ból. Tylko że wtedy o tym nie myślał. Traktował ją, jakby była z kamienia, a ona cierpiała i nie potrafiła go znienawidzić za to, co jej robił. A robił złe rzeczy. Wykorzystywał ją, gdy chciał się wyżyć, wyładować. Gdy był wściekły na cały świat, ona przyjmowała go z łagodnością i miłością. A on czasami nawet się nie starał, by jej sprawić przyjemność; brał, niewiele dając. Może robił to celowo, żeby go w końcu zostawiła, przestała kochać… Czuł się jak ostatni drań, gdy udawał, że nie widzi, jak po kryjomu płacze, opuszczając jego mieszkanie po upojnym seksie, który już chyba tylko dla niego był upojny. Dlaczego się na to godziła? Jak mógł być taki podły? Otworzył kopertę; wyciągnął z niej kartkę z widokiem gór. Zawsze lubił góry, były jego oazą. Tam szukał kryjówki, gdy znalazł się na kolejnym życiowym zakręcie. Helena też je uwielbiała. Góry i lasy to były miejsca, gdzie najbardziej lubiła spędzać czas. Miała swoje ulubione miejsce, o którym mu często opowiadała, i miała swoje marzenie. Chciała go tam kiedyś zabrać, chociaż na jeden dzień. Nigdy się to nie udało… Odwrócił kartkę. Wiersz. Pisała wiersze dla niego. Chyba tego nie doceniał. Jakże nie znał wtedy życia. Patrzył chwilę na nieco wyblakły tekst, na słowa napisane sercem, dla niego. Sukienka w żyrafy. Uśmiechnął się. Pamiętał tę sukienkę. Przyszła w niej kiedyś. To był pierwszy raz u niego w domu. Wtedy jeszcze nie myślał o przyszłości, o problemach, jakie mogą wyniknąć z tego szalonego romansu, jaki przeżywali. Pragnął jej, tęsknił za nią, pozwalał się poznawać i poznawał ją.

– Sukienka w żyrafy… – Wyciągnął rękę, żeby ją do siebie przytulić.

– To nie są żyrafy – odpowiedziała rozbawiona.

– Są, przecież widzę – zamruczał cicho, całując jej szyję i błądząc dłońmi po jej plecach.

Za chwilę sukienka w żyrafy wylądowała na podłodze. Helena stała przed nim w bieliźnie i pończochach. Te pończochy rozgrzały go do czerwoności. Była pierwszą kobietą, która je dla niego włożyła. To były cudowne chwile. Wykradane z jej poukładanego życia, wyczekiwane i upragnione.

Nagle ktoś zapukał. Witold powrócił do rzeczywistości, odłożył kartkę na stół i podszedł do drzwi.

– Przepraszam, że cię tak nachodzę, ale nie wyłączyłeś świateł w samochodzie. Szkoda akumulatora. – Izabela z przepraszającą miną stała na ganku.

– O, cholera. Dzięki, nie rozumiem, jak mogłem zapomnieć.

Wyszli razem przed dom. Witold zgasił światła.

– Jak pierwsze wrażenia po tak długiej przerwie? Dawno cię tu nie było. – Iza próbowała nawiązać rozmowę.

– Sam jeszcze nie wiem. Na razie zachłystuję się tą ciszą i spokojem. Chyba tego właśnie było mi trzeba.

– A ja ją zakłóciłam. Już znikam.

– Nie, nie. Nie odbieraj tego w ten sposób. Właściwie to odkąd przyjechałem, z nikim nie rozmawiałem. Oprócz ciebie.

– Trochę tu odludzie. Z dala od głównej drogi. Ale to ma swoje plusy… i czasem minusy.

Na niebie pojawiła się pierwsza błyskawica, chwilę po niej odgłos grzmotu.

– Burza idzie. Coś wspominali w radiu.

– Lepiej wjedź do garażu. Drzewa tu stare, może któreś runąć na auto.

Zrobił, jak powiedziała. Po chwili grube krople deszczu zasnuły widok na okolicę.

– Wejdziesz na herbatę? Mam nawet herbatniki, byłem w sklepie.

– Na pewno? Nie chcę się narzucać.

– Skoro cię zapraszam. – Gestem dłoni wskazał drzwi wejściowe.

– W takim razie chętnie. Lubiłam twojego ojca i ten dom. On ma duszę, jest taki ciepły i przytulny. Taki inny niż mój. Niby nowoczesny, ale chłodny.

– Ojciec nie znosił zmian, dbał o to, co miał, żeby dłużej służyło. Chociaż dom trochę zapuścił.

– Nie narzekaj. Robił, co mógł. Stary już był, nie dawał rady podołać wszystkiemu.

Witold poczuł się zawstydzony. Iza miała rację. Co biedny, stary ojciec mógł sam zrobić? Powinien bardziej się nim interesować za życia, nie zostawiać wszystkiego na barkach siostry. Oj, wiele jeszcze takich grzeszków popełnił, których nie zdoła już naprawić. Gdyby tylko mógł cofnąć czas…

– Ten zapach jest niesamowity. Od lat ten sam. – Izabela, wchodząc do domu, na chwilę przystanęła, delektując się aromatem starego budynku.

– Też to czujesz? Myślałem, że tylko ja tak mam.

– Ten dom zawsze tak inaczej pachniał. Pamiętam, jak odwiedzałam w dzieciństwie Natalię, to za każdym razem witał mnie ten zapach.

– Ciekawe dlaczego? Muszę sprawdzić, z jakiego drzewa jest zrobiony, może to jest przyczyna?

– Może…

Kobieta rozglądała się po pokoju.

– Ten dom naprawdę żyje, mam nadzieję, że go nie zabijesz nowoczesnymi udoskonaleniami… tak jak my to zrobiliśmy. Ale Mariusz uwielbia nowoczesność i wygodę.

– Spokojnie, nie zrobię mu krzywdy. Zresztą, też jestem stary i leniwy.

Izabela przekrzywiła głowę i spojrzała na Witolda.

– Całkiem dobrze się trzymasz. Wiekiem się nie zasłaniaj. A co do lenistwa, to już inna para kaloszy.

Oboje uśmiechnęli się, jakby na potwierdzenie słów Izabeli.

– Rozgość się, zaparzę herbaty.

Ojciec nie miał gazu, a jedynie stary piecyk na drewno i maszynkę elektryczną. Miał też czajnik na prąd, z którego Witold teraz skorzystał. Już za chwilę kubki z gorącą herbatą wylądowały na tacy.

– Ładny widok, dawno w górach nie byłam.

Spojrzał na Izę, ciekawy, czym tak się zachwyca. Trzymała w ręku kartkę, którą położył na stole, nim otworzył jej drzwi. Odwróciła ją i bez pytania zaczęła czytać. Dopiero po chwili zorientowała się, że czyta czyjąś korespondencję.

– Przepraszam, tak jakoś odruchowo.

– Nie szkodzi, stare dzieje. – Postawił tacę na stole.

– Ale wiersz piękny.

– I piękne wspomnienia przywołał.

– Napisany sercem. Był dla ciebie?

Witold westchnął; spojrzał w okno. Rzęsisty deszcz zasłaniał widok.

– Tak. Dawno temu.

– Jest smutny.

– Bo historia jest smutna – powiedział cicho, patrząc jej w oczy.

– Chciałabym ją poznać – jej słowa były jeszcze cichsze, na dodatek zagłuszone kolejnym grzmotem pioruna. Ale mówiąc to, patrzyła na niego i po ruchu warg odczytał jej słowa.

– To było tak dawno. Nie wiem, czy warto do tego wracać.

– A jednak zachowałeś ten wiersz, mogłeś go wyrzucić, zniszczyć.

– Mogłem. Ale nie potrafiłem. Helena zjawiła się w trudnym okresie mojego życia. Tak naprawdę pomogła mi go przetrwać, sama wiele ryzykując i niewiele ode mnie dostając. Teraz to wiem. Ale wtedy…

– Kochałeś ją?

– I tak, i nie. Była kimś wyjątkowym i na pewno ona kochała mnie.

– Powiesz coś więcej? To takie romantyczne. – Izabela uwielbiała takie historie.

– Tak naprawdę to nie powinno się wydarzyć. Wtargnąłem w jej życie, myśląc tylko o sobie. Sam nie wiem, czemu mnie nie pogoniła, dlaczego obdarzyła mnie takim uczuciem. Nie zasłużyłem na to. Cierpiała przeze mnie.

– Co się z nią stało?

– Nie wiem. Najpierw jej unikałem, potem wyjechałem bez słowa. Nie czuję się z tym dobrze. Chociaż przez lata o tym nie myślałem. Tyle się działo. Ale jak sobie przypomnę jej smutne oczy…

– Nie chciałbyś jej odnaleźć?

Witold zaniemówił. Nigdy o tym nawet nie pomyślał. Pewnie nie zechciałaby go widzieć, a może o nim zapomniała. To było tak dawno temu.

– Teraz? Po co? Pewnie mnie w końcu znienawidziła.

– Może jednak nie. – Przyglądała się kartce z wierszem, przeczytała go ponownie. – Jak można wiersz o sukience napisać? Nigdy nie umiałam pisać wierszy, a ty?

– Coś tam próbowałem, ale nic z tego nie wyszło.

W tej chwili mocny grzmot prawie ich ogłuszył. Zgasło światło, za oknem szalała burza.

– Bez paniki, mam tu gdzieś świeczki.

Tak naprawdę to on panikował; Iza zachowywała stoicki spokój. Była przyzwyczajona do takich sytuacji. W okolicy często wyłączali prąd, zwłaszcza podczas burzy.

– Mam! Zaraz będzie jasno. Jesteś tu? Nic nie widzę.

– Jestem… wciąż w tym samym miejscu – powiedziała spokojnie.

Zabłysła zapałka i po chwili kilka świec rozjaśniło pomieszczenie. Dziwne cienie zaczęły skakać po ścianie. Zrobiło się trochę tajemniczo, trochę strasznie. Na kobiecie nie robiło to żadnego wrażenia.

– Masz jej zdjęcie? – Wciąż trzymała w dłoni kartkę z wierszem, w ogóle nie przejmując się zaledwie nikłym snopem światła.

Witold spojrzał na skrzynię; zapewne były w niej zdjęcia Heleny. Miał kilka i na pewno ich nie wyrzucił. Podniósł wieko; w słabym świetle świec odnalazł pudełko… W nim kilka następnych kopert i fotografia. Widok jej twarzy go poruszył.

Iza zbliżyła się do niego, próbując zobaczyć coś w tej mizernej poświacie.

– Pisała do ciebie listy? – spytała, patrząc na koperty w jego dłoni.

– Tak. Tylko od niej dostawałem listy, takie prawdziwe. – Zamyślił się, spojrzał na cienie na ścianie.

– Helena naprawdę mnie kochała, a ja próbowałem zabić w niej tę miłość. Nie udało się, przynajmniej wtedy…

– Byłeś okrutny. Wyobrażam sobie, jak musiała cierpieć. Ten wiersz… jest taki smutny.

– Tak, a ja na to patrzyłem i byłem bezradny.

– Pokaż to zdjęcie. – Wyciągnęła z jego rąk fotografię. Chwilę się jej przyglądała.

– Nawet ładna była. A te jej oczy… płaczą nawet wtedy, gdy się śmieją.

Nie zrozumiał tego, co powiedziała. Kobiety czasem dziwnie mówią. Spojrzał raz jeszcze na zdjęcie Heleny. Pamiętał ten dzień. Wtedy jeszcze nie widział w tym nic złego, po prostu chciał z nią być i nic innego się nie liczyło. A Helena promieniała taką radością i szczęściem. Dlaczego Iza mówi, że ona płacze?

– Płacze? Przecież się śmieje, wtedy była szczęśliwa.

– Ma smutne oczy, chociaż się śmieje. Coś ją męczy. Witold, ja jestem psychologiem z zamiłowania i z zawodu. Leczę ludzkie dusze. Lubię to robić, znam się na tym.

– Taki świecki ksiądz?

– Niezupełnie, ale niech ci będzie.

W pudełku było jeszcze inne zdjęcie. Tu już sam zobaczył ból w jej oczach. Coś go w środku ścisnęło. Tego zdjęcia Izie nie pokazał.

– Myślisz, że powinienem ją odnaleźć? Teraz, po ponad dwudziestu latach?

– Tak myślę. Są kobiety, które nigdy nie przestają kochać i do końca życia czekają… Ale to twoja decyzja.

– Sam nie wiem.

– Pyszna herbata. – Iza zmieniła temat. Za dużo tych wspomnień.

– Dziękuję. Może ciastko? – Podsunął talerzyk w jej stronę.

Burza pomału mijała, a Izabela jakoś specjalnie nie śpieszyła się do wyjścia. Witolda nieco to zdziwiło. Wprawdzie nie znał jej za dobrze, ale wydawało mu się, że jest bardzo przywiązana do męża. Przynajmniej takie odniósł wrażenie, kiedy spotkał ich pierwszy raz.

– Będę się zbierać. I tak dużo czasu ci zabrałam. Ale w odróżnieniu od ciebie, nie lubię samotności.

– Ale jak to? Przecież mieszkasz z mężem.

Kobieta zamrugała, odganiając łzy.

– Tak, ale dzisiaj go nie ma.

– Wyjechał gdzieś?

– Nie. To znaczy tak.

Spojrzał na nią zdezorientowany.

– Mariusz jest w szpitalu. – Była spokojna, ale smutna. Było widać na jej twarzy zmartwienie.

– A tak, wspominałaś coś, że choruje.

– Od dawna. Nowotwór nerki, są już przerzuty. On umiera, powoli, ale umiera. Z tygodnia na tydzień jest gorzej.

– Przykro mi. – Naprawdę było mu przykro. Iza wydawała się w porządku. Nawet ją polubił. To nie była ta sama Iza co przed laty. Mała, piegowata i okropnie pyskata.

– Wybacz. Masz swoje problemy, a ja dokładam ci swoich.

– W porządku, i tak nie mam nic do roboty. Jeśli będziesz znowu czuła się samotna, to zapraszam na herbatkę.

Podeszła do drzwi, odwróciła się do niego i smutno uśmiechnęła.

– Dziękuję. Dobry z ciebie człowiek. Jeśli pozwolisz, to cię jeszcze odwiedzę. Oczywiście zapraszam też do siebie. – I pomyśl o Helenie. Może wciąż na ciebie czeka.

Skinął głową i odprowadził ją wzrokiem.

– Dobranoc.

– Śpij dobrze.

Jeszcze kilkanaście minut słychać było oddalającą się burzę. Witold stał w oknie, obserwując podwórko skąpane deszczem. Sięgnął pamięcią daleko wstecz. Wtedy też padał deszcz. Szli pustym parkiem, ulewa wypłoszyła spacerowiczów. Helena wsunęła swoją dłoń w jego, poczuł jej ciepło. Zatrzymali się pod drzewem i całowali namiętnie, nie zważając na nic. Pamiętał, jak bardzo smakowały mu jej usta. Nie mogli się od siebie oderwać. W koło lało i wiało, a oni rozgrzani sobą roztapiali się w deszczu i rozkoszy, jaką sobie nawzajem dawali.

– Kocham cię – szeptała.

– Też cię kocham, na zawsze – odpowiedział, a ona mu wierzyła.

Właściwie to jej nie okłamał. Wciąż ją kochał. Nie tak jak wtedy, nieodpowiedzialnie i egoistycznie. Wówczas kierował się głównie pożądaniem. Jak większość młodych mężczyzn. Poznawał dopiero życie i… kobiety. Jak inaczej patrzył wtedy na świat… Ale Helenę wciąż pamiętał i dobrze wspominał. Znaczyła coś w jego życiu. Może Izabela miała rację, może powinien ją odnaleźć i jej to powiedzieć.

„Choćby nie wiem co się działo, zawsze będę cię kochała, pamiętaj” – pisała w jednym z ostatnich listów. Nie miał pojęcia, czym sobie na to zasłużył.

Wyniósł skrzynkę z powrotem do swojego dawnego pokoju i wrócił do salonu. Na stole wciąż leżała kartka z tekstem.

Dla Ciebie włożyłam sukienkę w żyrafy…

Przeczytał po raz kolejny wiersz. Nie dawał mu spokoju, było w nim coś, co kazało mu wracać do dawnych lat, dawnych emocji.

…Dla Ciebie wplotłam miłość we włosy…

Czytał i błądził w myślach, szukając tamtych chwil sprzed lat. Przed oczami miał Helenę w sukience. Czy była w żyrafy? Nie był pewien. Ona twierdziła, że nie. Jemu wzór na sukience do złudzenia przypominał żyrafy. Miała przecież różne sukienki, dlaczego akurat ta była taka wyjątkowa? Dla niej widocznie też, w końcu napisała o niej wiersz. Ładnie w niej wyglądała; lubił, gdy w niej chodziła.

Złożył kartkę na pół i schował do portfela. Nie wiedzieć czemu, chciał ją mieć przy sobie.

Następnego dnia dostał telefon od syna. Marek chciał do niego przyjechać na kilka dni. Lubił dziadka i miał wyrzuty, że tak rzadko go odwiedzał.

– Przyjeżdżaj, synu. Dziadkowi już chyba wszystko jedno, ale chociaż ojca zobaczysz. Jak na razie żywego.

– Tato… to nie tak.

– Wiem, wiem. Sam też mam sobie wiele do zarzucenia, a ciebie się czepiam.

– Porozmawiamy, jak przyjadę. Za jakieś dwa tygodnie. Jeszcze dam znać. Do zobaczenia.

– Cześć – powiedział już w próżnię, bo połączenie się zerwało.

Zwiedzał okolice. Pamiętał te drogi, strumyk, głazy w szczerym polu, które nie wiadomo skąd się tu wzięły. Niby wszystko takie samo, a jednak inne. A może to on się zmienił i teraz widział wszystko inaczej? Zmienił się, i to bardzo, chociaż wciąż kochał wolność i niezależność. Ale gdyby mógł żyć jeszcze raz, żyłby inaczej. Człowiek powinien mieć jakiś okres próbny, zanim zacznie żyć tak na serio. Dlaczego Bóg tego nie przewidział?

– Boże! Słyszysz mnie, jesteś w ogóle? – krzyknął, patrząc w niebo. Ale nikt mu nie odpowiedział. Zresztą, nie oczekiwał odpowiedzi.

Kolejnych kilka dni zeszło mu na tym samym. Po późnym śniadaniu szwendał się po okolicznych lasach. Odszukiwał stare miejsca, napawał się widokiem natury. Czasem jakiś spłoszony zając wyskoczył mu spod nóg. Był w swoim żywiole; aż się dziwił, że tak długo wytrzymał w mieście, przecież tak naprawdę nie znosił miasta. Chyba zabawi tu na dłużej, miał już dość miejskiego życia. Gdy wrócił do domu, na ganku na drewnianej ławce stał wiklinowy kosz pełen jabłek. Wziął jedno, powąchał i zaraz poczuł głód. Nic dzisiaj jeszcze nie jadł, nie licząc paru malin, które znalazł w lesie. Usiadł na ławce i skonsumował pierwsze jabłko. Znał ten smak. Smaków dzieciństwa się nie zapomina. Tak smakowały jabłka z ogrodu sąsiadów. Domyślił się, że to Iza zrobiła mu prezent. Postanowił ją dzisiaj odwiedzić. Podziękuje za owoce, a przy okazji zapyta o zdrowie męża. Od jej wizyty u niego w czasie burzy nie widzieli się. Nie był zbyt towarzyski; miał nadzieję, że go zrozumie i nie będzie robiła wyrzutów.

Przed domem sąsiadów zatrzymał się na chwilę. Budynek różnił się od chaty jego ojca. Był zupełnie inny niż ten, który pamiętał z dzieciństwa. Izabela miała rację, był ładny, nowoczesny, ale zimny. Nawet kwiaty w oknach nie czyniły go przytulniejszym. Francja-elegancja, tak by go określił żartobliwie. Przed domem dwa samochody, też luksusowe. Podszedł bliżej, drzwi wejściowe były uchylone. Wszedł, nie pukając. Znalazł się w holu wyłożonym kaflami. Bogactwo aż kapało z każdego kąta.

– Nie zrobię tego… – usłyszał dochodzący gdzieś z głębi domu głos kobiety.

– Będziesz patrzyła, jak konam w męczarniach? Chcesz tego?

– Nie możesz mnie o to prosić, nigdy się na to nie zgodzę, nie potrafię. – Iza już prawie płakała.

– Sam to zrobię w takim razie. Poradzę sobie.

– Nie, proszę… znajdziemy innego lekarza, pomoże ci.

– Sam jestem lekarzem i wiem, że żaden mi nie pomoże. Po co to przeciągać?

Witold poczuł się nieswojo, słysząc ich rozmowę. Powoli, żeby nie zrobić hałasu, wycofał się. Raz jeszcze podszedł do drzwi; tym razem nacisnął dzwonek. Nie czekał długo. Usłyszał pośpieszne kroki, a po chwili w drzwiach ukazała się gospodyni.

– Witold… Miło, że nas odwiedziłeś. Wejdź, proszę.

Udali się do salonu. Wyglądał jak pałac. Duży, pięknie urządzony. Widział takie tylko w filmach. Domyślił się, że sąsiadom dobrze się powodzi.

– Czego się napijesz?

– Wystarczy woda.

– Zaraz wracam.

Zniknęła gdzieś we wnętrzu domu, zostawiając go samego. Dziwnie się tu czuł, nie pasował do tego miejsca. Było na bogato, ale chłodno i obco. Nie mógłby tu zamieszkać na stałe.

– Już jestem. Woda dla ciebie, proszę.

Nawet zwykła woda była tu podawana jakoś inaczej. Postawiła przed nim dzbanek na srebrnej tacy. W naczyniu pływała cytryna i coś jeszcze. Zielone listki. Dopiero gdy spróbował wody, zorientował się, że to mięta.

– A gdzie twój mąż, nadal w szpitalu?

– Nie, już w domu, ale źle się czuje. Musi ci wystarczyć moje towarzystwo. – Kobieta była przybita. Nie potrafiła tego ukryć.

– Aż tak źle?

– Prawdę mówiąc, tragicznie. Nie mam już siły.

– To może pójdę, nie będę ci przeszkadzał… chciałem tylko podziękować za jabłka. Smakują wciąż tak samo.

Wstał, miał zamiar wyjść.

– Nie, nie. Zostań, proszę. On już pewnie śpi. Wziął leki.

– Nic nie można już zrobić?

– Niestety. Za późno się za to zabrał. Wciąż tylko praca i praca, a o sobie zapominał, chociaż sam jest po medycynie. I po co nam to wszystko?

Rozejrzała się w koło ze smutkiem.

– Nienawidzę tego domu – powiedziała z wyrzutem.

– Jest piękny w swoim rodzaju i pewnie kłuje w oczy tutejszych. W okolicy nie ma takich. Ale szczerze mówiąc, chyba nie czułbym się dobrze, gdybym musiał tu zamieszkać.

– Chyba jesteśmy lubiani i mam nadzieję, że aż tak nam nie zazdroszczą. Mariusz jest lekarzem. Chirurgiem szczękowym. Dobrym chirurgiem. Miał swoją klinikę. Pieniędzy nigdy nam nie brakowało, ale nic z nieba nie spadło. Naprawdę na to zapracowaliśmy. Chociaż dla mnie to przepych, po co nam to wszystko? Jednak Mariusz chciał zawsze to, co najlepsze, nieważne były koszty.

Izabela wytarła łzę z policzka. Chciała być twarda, ale widział, że jej ciężko.

– Macie dzieci?

– Dwie córki. Zosię i Gaję. Młodsza poszła w ślady ojca, robi specjalizację, a druga… – zawiesiła głos, patrząc przed siebie.

– Co z nią?

– Druga córka postanowiła poświęcić się innym. Jest misjonarką gdzieś na świecie. Kiedy ostatnio się odezwała, była w Kenii. Ale miejsca wciąż się zmieniają.

– Wstąpiła do zakonu?

– Nie. Poznała takiego samego szaleńca jak ona. Razem pomagają tym najbardziej potrzebującym.

– Szlachetny cel. A do tego trzeba mieć charakter.

– No, tego jej odmówić nie można. Od zawsze była wrażliwa na czyjąś krzywdę. Nie pomyśl, że my jesteśmy jacyś bezduszni, ale żeby całe swoje życie poświęcić na pomaganie innym? Aż tacy święci to nie jesteśmy.

– Ja zdecydowanie też nie. Miałem kilka osób, na których mi zależało, i tyle. Innym krzywdy nie robiłem, ale też nie bawiłem się w charytatywność.

– Mariuszowi się to nie podobało. Próbował jej tłumaczyć, chciał nawet sponsorować naukę kilku dzieciakom w Nairobi. Ale ona uważała, że to mało, że powinien być hojniejszy. Wciąż się sprzeczali, aż w końcu Zosia wyjechała z tym swoim facetem czynić dobro na świecie. Czasami tylko daje znak, że żyje. Czuję, jakbym ją straciła. Teraz tracę męża. I po co mi te pieniądze? Oddałabym wszystko, żeby mieć normalną rodzinę.

Witold nie lubił słuchać czyichś zwierzeń, ale Iza nie była mu całkiem obca. Zresztą, tylko ją tu tak naprawdę znał. I po raz kolejny przekonał się, że pieniądze szczęścia nie dają. Chociaż był czas, kiedy myślał inaczej. Właściwie to był pewny, że gdyby miał pieniądze, byłby szczęśliwszy. Jakże się mylił.

– Jeśli to, co robi, daje jej szczęście, to nie ma co rozpaczać. Każdy inaczej je pojmuje. I naprawdę nie są potrzebne do tego duże pieniądze. Ty je masz, i co? Przecież nie jesteś szczęśliwa.

– To prawda – powiedziała to tak smutno, że miał ochotę ją przytulić. Wydała mu się taka bezbronna. Nie zrobił tego jednak. Wprawdzie nie miał nic niestosownego na myśli, ale nie był pewny, jak by to Iza odebrała.

Napełnił sobie szklankę wodą z cytryną i miętą i od razu wypił niemal do dna.

– Pójdę już – powiedział, bo wyczuł, że kobieta chce zostać sama. Może potrzebuje wypłakać się w samotności. Miała ku temu powody. Kiedy ją spotkał zaraz po przyjeździe, wydało mu się, że jest silna, szczęśliwa i wiedzie tu beztroskie życie. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że na świecie niewielu ludzi jest tak naprawdę szczęśliwych. Każdy ma swoje cierpienie, tylko nie każdy się z nim obnosi.

– Przepraszam… – szepnęła – ale ja już nie mam siły.

Schowała twarz w dłoniach; wiedział, że zaraz się rozpłacze. Wyszedł po cichu, zostawiając ją samą w pięknym, pustym i chłodnym domu, z umierającym mężem w jednej z sypialń, urządzonej zapewne z przepychem.

Wracał, okrążając mały lasek. Nadrabiał drogi, przecież nigdzie