Sukces w rozmiarze XXL - Małgorzata Szcześniak - ebook + książka

Sukces w rozmiarze XXL ebook

Małgorzata Szcześniak

0,0

Opis

Czy gruba kobieta może być ładna? – zapytałam panią psycholog Katarzynę Miller. Pani Kasia, po chwili namysłu, odpowiedziała: „Cóż… Grube bywają prześliczne. Chude bywają prześliczne. Średnie bywają prześliczne. Malutkie bywają prześliczne. Ogromne bywają prześliczne… Oraz bywają kobiety, które nam się nie podobają. Nawet jeżeli są szczupłe i zadbane, prawda? Są ludzie młodzi, którzy są starzy duchem. Są ludzie piękni niezadowoleni ze wszystkiego. I są tacy, za których z wyglądu nikt pięciu złotych by nie dał, a po dwóch tygodniach znajomości uwielbiamy ich”. – Hm… Pomyślałam sobie. Coś w tym jest. Przecież ja czułam się gruba, gdy ważyłam osiemdziesiąt, ale też sześćdziesiąt czy pięćdziesiąt trzy kilogramy. Być może nie jest więc takie istotne, ile ważymy, ale to, jak się czujemy we własnej skórze? Postanowiłam poruszyć ten temat z kobietami w rozmiarze XXL. Pisarkami, piosenkarkami, aktorkami czy modelkami. Wiele mi odmówiło, jednak znalazły się takie, które potrafiły powiedzieć o sobie: „Tak, jestem gruba”. To właśnie one, odważnie, inteligentnie, dojrzale spróbowały odpowiedzieć na pytania zawarte w tej książce: Czy można, nie będąc szczupłą, osiągnąć sukces zawodowy i szczęście, jakim kosztem. Czy kobiety sukcesu w rozmiarze XXL marzą nadal o wciśnięciu się w rozmiar XS? Jak zmieniają się poglądy na życie, samoocena, życiowe wybory, styl życia, obraz siebie gdy chudniemy i tyjemy? Czy i jak można być szczęśliwą w rozmiarze XXL? A może to zależy… 

Małgorzata Szcześniak

W książce o swoim sukcesie opowiedziały:

Monika Ambroziak
Stanisława Celińska
Dominika Gwit
Gosia Janek
Elżbieta Jodłowska
Edyta Jungowska
Katarzyna Lengren
Urszula Lola
Katarzyna Miller
Marzena Sztuka
Monika Szwaja
Elżbieta Zapendowska
Dorota Zawadzka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 207

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych

Mar­cin Szczy­giel­ski

Re­dak­cja

© Co­py­ri­ght by Mał­go­rza­ta Szcze­śniak, 2013

© Co­py­ri­ght by In­sty­tut Wy­daw­ni­czy La­tar­nik, 2013

Spe­cjal­ne po­dzię­ko­wa­nia dla Do­ro­ty No­sow­skiej, któ­rej po­mysł oka­zał się in­spi­ra­cją do na­pi­sa­nia tej książ­ki.

Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny i skład kom­pu­te­ro­wy Ofi­cy­na Wy­daw­ni­cza AS

ISBN 978-83-63841-07-2

IN­STY­TUT WY­DAW­NI­CZY LA­TAR­NIK

IM. ZYG­MUN­TA KA­ŁU­ŻYŃ­SKIE­GO

War­sza­wa, ul. Cy­pryj­ska 89

tel./fax 22 614 28 34

e-mail:la­tar­nik@la­tar­nik.com.pl

sklep@la­tar­nik.com.pl

Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Bar­tosz Dwo­rzyń­ski

e-mail:dwo­rzyn­ski@la­tar­nik.com.pl

Za­pra­sza­my do księ­gar­ni in­ter­ne­to­wej

www.la­tar­nik.com.pl

oraz na nasz pro­fil na por­ta­lu Fa­ce­bo­ok

www.fa­ce­bo­ok.com/iw­la­tar­nik

War­sza­wa 2013

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Mo­je­mu mę­żo­wi

Monika „Dzidzia” Ambroziak

Od lat zwią­za­na z Te­atrem Stu­dio Buf­fo. De­biu­to­wa­ła w mu­si­ca­lu „Me­tro”, z któ­rym wy­stą­pi­ła na Broad­wayu. Zna­na z wy­ko­na­nia ta­kich pio­se­nek, jak Cze­ko­la­da, Vsjo mo­gut ka­ro­li, Ya sa­sh­la s uma, Gdzie ci męż­czyź­ni, Za­po­mnisz o mnie, I Will su­rvi­ve. Za­gra­ła w 17 fil­mach (m.in. „Sztos”, „Chło­pa­ki nie pła­czą”, „To ja, zło­dziej”), przede wszyst­kim w ro­lach ko­me­dio­wych. Współ­pra­co­wa­ła m.in. z Kay­ah, Ka­sią Ko­wal­ską, Miet­kiem Szcze­śnia­kiem, Ta­de­uszem Na­le­pą, Ka­sią Klich, Ko­si­kiem Yoria­di­sem, gru­pą Per­fect, Iza­be­lą Tro­ja­now­ską, An­drze­jem Krzy­wym, An­drze­jem „Pia­skiem” Pia­secz­nym. Dzi­dzia to jej pseu­do­nim ar­ty­stycz­ny, a tak­że ty­tuł jej pierw­sze­go so­lo­we­go spek­ta­klu – kon­cer­tu, któ­re­go pre­mie­ra od­by­ła się 7 mar­ca 2003 roku w Stu­dio Buf­fo. Po­zo­wa­ła dla ma­ga­zy­nów „Pani”, „Suk­ces”, dwu­krot­nie dla „Two­je­go Sty­lu”. Pry­wat­nie w szczę­śli­wym związ­ku z młod­szym od sie­bie Krzysz­to­fem Rym­sze­wi­czem, ak­to­rem Stu­dia Buf­fo i wiel­bi­cie­lem ko­bie­cych kształ­tów. Ma z nim có­recz­kę Zo­się. Mo­ni­ka nosi roz­miar 42-44.

SPOD ZNA­KU ZE­BRY

Po­dob­no chcia­ła Pani zo­stać ak­tor­ką już w pod­sta­wów­ce. W wy­pra­co­wa­niach z ję­zy­ka pol­skie­go pi­sa­ła Pani: „Bo ak­tor­ka może być każ­dym, kim chce”. Kim wte­dy chcia­ła Pani być?

Każ­dym! Chcia­łam być każ­dym! Kel­ner­ką, pie­lę­gniar­ką, bo cho­dzi ubra­na na bia­ło, ze strzy­kaw­ką w ręce, i ma taki faj­ny cze­pek. Le­ka­rzem, na­uczy­ciel­ką, bo w wie­ku szkol­nym to chy­ba ma­rze­nie więk­szo­ści dziew­czy­nek. W tym cza­sie po pro­stu nie mo­głam się zde­cy­do­wać, kim chcia­ła­bym być, ku­si­ło mnie wie­le za­wo­dów. Wresz­cie wy­bra­łam ak­tor­stwo, bo ak­tor­ka może się wcie­lić w każ­dą z tych po­sta­ci.

Świet­nie to ro­zu­miem! Ja z tego sa­me­go po­wo­du za­wsze chcia­łam pi­sać. Bo taka pi­sar­ka to może być choć na chwi­lę pięk­ną ko­bie­tą, wam­pem, słod­ką idiot­ką. A wła­śnie, nie ku­si­ło Pani, aby wcie­lić się w rolę lal­ki Bar­bie?

[śmiech] Ta­kiej pla­sti­ko­wej blon­dy­necz­ki? A wie Pani, że ja­koś nie. Nie jest to szczyt mo­ich ma­rzeń.

Jaki jest więc Pani ide­ał pięk­na?

Nie mam ta­kie­go ide­ału! Pięk­nem w ogó­le nie za­przą­tam so­bie gło­wy, to dla mnie te­mat dru­go­rzęd­ny. Oczy­wi­ście lu­bię się ota­czać ład­ny­mi przed­mio­ta­mi, ale nie spę­dza mi to snu z po­wiek. Nie mogę na przy­kład po­wie­dzieć, że po­do­ba­ją mi się blon­dy­ni z nie­bie­ski­mi ocza­mi, nie! Raz mi się po­do­ba blon­dyn, ale wi­dzę też przy­stoj­ne­go bru­ne­ta. A cza­sem ktoś jest po pro­stu in­te­re­su­ją­cy i faj­ny, i to wy­star­czy. Na woj­nie i w mi­ło­ści nie obo­wią­zu­ją sztyw­ne re­gu­ły! Mój na­rze­czo­ny (spo­ro ode mnie młod­szy) urzekł mnie nie dla­te­go, że jest nie­bie­sko­okim blon­dy­nem. Za­in­try­go­wał mnie swo­ją wy­trwa­ło­ścią, oso­bo­wo­ścią i cha­rak­te­rem. A zresz­tą to on się we mnie za­ko­chał, to on drą­żył te­mat. Na za­sa­dzie kro­pli, któ­ra drą­ży ska­łę nie siłą, lecz czę­stym spa­da­niem. Cho­dził, cho­dził i wy­cho­dził swo­je. To że jest młod­szy, aku­rat nie ma żad­ne­go zna­cze­nia.

Wie­le ko­biet bę­dzie Pani te­raz za­zdro­ści­ło! Szcze­gól­nie że ukła­da się Pani nie tyl­ko w mi­ło­ści (więc może pro­szę nie gry­wać w kar­ty, co?). Błysz­czy też Pani na sce­nie. Wróć­my do po­cząt­ków. Do­sta­ła Pani rolę w spek­ta­klu „Me­tro”, cho­ciaż na prze­słu­cha­niach nie bra­ko­wa­ło se­tek szczu­plej­szych dziew­czyn. Cięż­ko było?

Tak, ale cięż­ko było wszyst­kim. Wszy­scy mu­sie­li przy­cho­dzić co ty­dzień, co ty­dzień śpie­wać i tań­czyć. Prze­szli­śmy wie­le ty­go­dni eli­mi­na­cji. Póź­niej, z gru­py stu osób, któ­rą sko­sza­ro­wa­no na dwa mie­sią­ce, rów­nież spo­ro od­pa­dło. Na ca­stin­gu za­śpie­wa­łam dwie pio­sen­ki: Ka­ziu, za­ko­chaj się i Niech żyje bal! Za­li­czy­łam wo­kal­ny. Su­per! Naj­bar­dziej ba­łam się eg­za­mi­nów z tań­ca. Star­to­wa­ło ze mną mnó­stwo dziew­czyn po szko­łach ba­le­to­wych. Ja­kie ja mia­łam z nimi szan­se? Gdy za­czę­ły krę­cić pi­ru­ety, mnie i ko­le­żan­ce, z któ­rą po­ja­wi­łam się na ca­stin­gu, oczy wy­szły z or­bit. My mamy to za­tań­czyć? Ale jak? Prze­cież te dziew­czy­ny ćwi­czy­ły la­ta­mi. Wy­bra­ły­śmy się więc na roz­mo­wę z dy­rek­to­rem szko­ły ba­le­to­wej i de­spe­rac­ko po­pro­si­ły­śmy go o kon­takt do ko­goś, kto na­pręd­ce, w ty­dzień, na­uczy nas po­dwój­ne­go pi­ru­etu. I nie że zła­pa­ły­śmy dy­rek­to­ra za rę­kaw w ko­ry­ta­rzu. Naj­nor­mal­niej w świe­cie wpa­ko­wa­ły­śmy mu się do ga­bi­ne­tu! My­ślał, że się prze­sły­szał. Dał nam dwa na­zwi­ska zna­nych tan­ce­rek, ale żad­na z nich nie pod­ję­ła się tego za­da­nia.

No to mu­sia­ła Pani nie­źle za­śpie­wać!

A wie pani, że wkrót­ce oka­za­ło się, że je­stem jed­ną z le­piej ru­sza­ją­cych się osób z gru­py śpie­wa­ją­cych. Bo po­dzie­lo­no nas na si­kor­ki, czy­li tych, któ­rzy śpie­wa­ją, oraz małp­ki, czy­li tych, któ­rzy tań­czą. No i ja by­łam z tych „ru­cha­wych” si­ko­rek!

I jak to się sta­ło, że ta „ru­cha­wa” si­kor­ka zna­la­zła się na Broad­wayu?

Wi­dzi Pani, my od po­cząt­ku mie­li­śmy cel – po­je­chać na Broad­way. Oczy­wi­ście wte­dy jesz­cze nie wie­dzia­łam ani co to jest Broad­way, ani co to jest mu­si­cal. Waż­ne było, aby gdzieś śpie­wać. Na nor­mal­nej sce­nie, a nie po ką­tach.

Do ko­tle­ta…

Do ja­kie­go ko­tle­ta? Myli pani cza­sy! Dziś mamy zu­peł­nie inne re­alia. To był rok dzie­więć­dzie­sią­ty, nie było pięć­dzie­się­ciu kon­kur­sów wo­kal­nych, nie było stu szkół pry­wat­nych. Nie było nic! Nie moż­na nas oce­niać z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy! W tam­tym okre­sie były szko­ły mu­zycz­ne, dwie lub trzy w War­sza­wie, i Pań­stwo­wa Wyż­sza Szko­ła Te­atral­na. Do­pie­ro póź­niej Ha­li­na i Jan Ma­chul­scy jako pierw­si otwo­rzy­li swo­ją szko­łę te­atral­ną. Przed nimi nie było nic! Nie było moż­li­wo­ści gra­nia na­wet do ko­tle­ta, je­śli nie mia­ło się szko­ły, po­dob­nie ze śpie­wa­niem! Dzi­siaj są ca­stin­gi, bie­rze się lu­dzi z uli­cy. I za­py­cha się show-biz­nes mier­no­ta­mi. Śpie­wać każ­dy może, wmó­wio­no to na­sze­mu na­ro­do­wi – ale chy­ba pod prysz­ni­cem. Albo spójrz­my na pol­skie se­ria­le, we wszyst­kich gra­ją cią­gle ci sami ak­to­rzy. Włą­czasz te­le­wi­zor i nie wiesz, jaki film leci. Moż­na się po­my­lić [śmiech].

Jaką dro­gę po­wi­nien więc wy­brać dziś po­cząt­ku­ją­cy ar­ty­sta?

Je­śli się uda, moż­na pójść do jed­ne­go z ta­lent show, cho­ciaż tak na­praw­dę to ni­cze­go nie gwa­ran­tu­je. Szyb­ko może się oka­zać, że nie wy­star­czy do­brze śpie­wać. Trze­ba jesz­cze na dłu­żej sku­pić na so­bie za­in­te­re­so­wa­nie me­diów, coś sobą pre­zen­to­wać. Praw­dzi­wy ar­ty­sta nie mie­ści się w żad­nych ra­mach! Musi mieć w so­bie coś.

Nad­wa­ga prze­szka­dza w osią­gnię­ciu za­wo­do­we­go suk­ce­su?

Je­że­li prze­szka­dza, to tyl­ko dla­te­go, że lu­dzie, któ­rzy rzą­dzą pol­skim show-biz­ne­sem, mają par­cie, że­byś była taka a nie inna. Że­byś schu­dła. Przez po­nad dwie de­ka­dy swo­jej pra­cy ar­ty­stycz­nej za­wsze od­bie­ra­łam od lu­dzi sy­gna­ły, że im się po­do­bam taka, jaka je­stem. Nig­dy, wy­cho­dząc na sce­nę, nie od­czu­łam, że je­stem gor­sza niż ko­le­żan­ki.

Z Na­ta­szą Urbań­ską wy­ko­nu­je­cie ra­zem je­den utwór. Pa­ro­diu­je­cie Yulię Vol­ko­wą i Ele­nę Ka­ti­nę z ro­syj­skie­go ze­spo­łu t.A.T.u. Wzo­rem ro­syj­skich wy­ko­naw­czyń ca­łu­je­cie się na­wet w usta!

Już nie. Za­stą­pi­ły nas młod­sze. [śmiech]

Ja­kim dziec­kiem Pani była? Czy już we wcze­snych la­tach była Pani więk­sza?

Tak mi się wy­da­wa­ło. Cho­ciaż gdy te­raz pa­trzę na moje zdję­cia z dzie­ciń­stwa, wca­le nie wy­da­ję się so­bie gru­ba. Nie od­bie­gam od in­nych dzie­cia­ków. Wte­dy jed­nak tak o so­bie my­śla­łam – ale ja je­stem duża!

Czy­li świa­do­mość nad­wa­gi tak na­praw­dę tkwi w na­szym umy­śle, nie jest to kwe­stia cia­ła. Je­ste­śmy za gru­be, gdy wa­ży­my 80, 70, ale też 60 ki­lo­gra­mów. Je­ste­śmy za gru­be za­wsze!

Moż­li­we. Każ­da z nas ma swo­ją gra­ni­cę by­cia gru­bą. Kie­dy ko­bie­ta może po­wie­dzieć o so­bie, że jest gru­ba? Gdy ma dwa wał­ki? Albo jak wisi jej pod­gar­dle? Czy może gdy ma dużą pupę? Ja nie mam tego ostat­nie­go pro­ble­mu. Je­stem ty­pem jabł­ka, czy­li więk­sza góra, mniej­szy dół. I my­ślę, że to jest ta gor­sza opcja.

Dla zdro­wia gor­sza.

Nie tyl­ko dla zdro­wia. Je­śli grusz­ka ma smu­kłą bu­zię i górę, za to więk­szy dół, lu­dzie od­bie­ra­ją ją jako szczu­płą. Do­pie­ro po­tem za­uwa­ża­ją: ależ ona ma pupę! Przy­kła­dem może być Ni­gel­la Law­son. Do­pó­ki po­ka­zy­wa­na jest jej bu­zia, ra­mio­na, pier­si – wi­dzi­my ko­bie­tę szczu­płą. Do­pie­ro w mo­men­cie, gdy ka­me­ra zjeż­dża w dół, my­śli­my: o, ta pani jest kon­kret­na! A jabł­ko? Okrą­gła bu­zia, wi­szą­ca bród­ka, ple­cy tłu­ściut­kie, brzu­szek okrą­gły. Je­stem ta­kim ty­pem. Od za­wsze po­strze­ga­nym jako pi­łecz­ka albo gru­ba­sek!

Eeee… Ja też je­stem jabł­kiem i na po­cie­chę po­wiem Pani, że taką nad­wa­gę ła­twiej się tu­szu­je. Wy­star­czy wło­żyć ob­szer­niej­szą bluz­kę, za to moż­na pod­kre­ślić szczu­płe nogi!

Tak, wy­star­czy wło­żyć na sie­bie wo­rek! Oj, jak ja sta­ra­łam się zrzu­cić ten brzu­szek, ile mnie to kosz­to­wa­ło wy­sił­ku… Cza­sem mi się uda­wa­ło, na mo­ment.

Tak? A co Pani ro­bi­ła?

Na pew­no nie ćwi­czy­łam, nie, nie, broń Boże! Nie lu­bię ćwi­czyć. Ale my­ślę, że może jed­nak tro­chę po­win­nam. Może wte­dy moje cia­ło na­bie­rze więk­szej jędr­no­ści? W pew­nym wie­ku jest to chy­ba ko­niecz­ne, co? Dla mnie od kil­ku lat pod­sta­wą jest zdro­we od­ży­wia­nie.

Wła­śnie! Wiem, że jest Pani na tym za­fik­so­wa­na. Nie jada Pani ni­cze­go, co rzu­ca cień.

Nie­ee… Po pro­stu wy­klu­czy­łam z mo­jej i do­mow­ni­ków die­ty pro­duk­ty wy­so­ko prze­two­rzo­ne, kro­wie mle­ko, ser, wie­przo­wi­nę, mąkę pszen­ną i bia­ły ryż. Dziec­ku ku­pu­ję do przed­szko­la de­ser­ki so­jo­we, cze­ko­la­dę 70% ka­kao, a do pi­cia po pro­stu wodę! Z so­ków Zo­sia pije tyl­ko te wy­ci­ska­ne z praw­dzi­wych owo­ców. Wy­łą­czy­łam z na­szej die­ty wę­glo­wo­da­ny, któ­re po spo­ży­ciu za­mie­nia­ją się w cu­kier. Uni­kam kon­ser­wan­tów, choć te w ma­łych ilo­ściach też są po­trzeb­ne. Bez nich wę­dli­ny, któ­re jemy na co dzień, by nas po pro­stu za­bi­ły!

I nig­dy, nig­dy się Pani nie ła­mie?

Owszem, ła­mię się. Naj­czę­ściej pod­czas wa­ka­cji w Gre­cji. Wte­dy so­bie od­pusz­czam, nie li­czę ka­lo­rii, je­stem to­tal­ną he­do­nist­ką. Jem sery, mle­ko, wszyst­kie mię­sa, uwiel­biam grec­kie pita gi­ros.

A może nie trze­ba od razu sto­so­wać ta­kich dra­koń­skich ogra­ni­czeń? Prze­cież są pew­ne tri­ki, któ­re po­mo­gą ukryć tych parę zbęd­nych ki­lo­gra­mów.

Przede wszyst­kim, tu po­pie­ram To­ma­sza Ja­cy­ko­wa, bie­li­zna ko­ry­gu­ją­ca. Wy­cho­dząc na sce­nę, czę­sto mam ją na so­bie. Nor­mal­nie mam na so­bie ga­cie, któ­re zbie­ra­ją mnie w kupę! Od razu ubra­nie in­a­czej leży! I je­śli nie je­ste­śmy osa­mi czy na­wet szer­sze­nia­mi, to włóż­my na to jesz­cze ja­kieś fru-fru, któ­re nie bę­dzie nas ob­ci­skać.

Bie­li­zna ko­ry­gu­ją­ca? A co, je­śli idzie­my na tzw. roz­bie­ra­ną rand­kę?

Eee, jak pój­dzie­my już na taką rand­kę, to czy bę­dzie­my w ga­cio­chach, czy bez, to nie ma zna­cze­nia, bo je po pro­stu zdej­mie­my, i już!

Ale na sce­nę ob­ci­ska­ją­ce maj­cio­chy pod spód, na wierzch lek­kie fru-fru i już?

Tak, tyl­ko bez prze­sa­dy! Nie wkła­daj­my wor­ków! To jest taka wła­śnie pol­ska moda – je­śli je­steś grub­sza, je­steś ska­za­na na wo­rek lub na­miot. Ewen­tu­al­nie na gar­son­kę typu cio­cia Klo­cia. Do tego pa­pi­lo­ty lub trwa­ła on­du­la­cja. Wca­le nie musi tak być. Nie mu­si­my już le­cieć do Sta­nów ani na­wet do Lon­dy­nu, gdzie jest wszyst­ko we wszyst­kich ko­lo­rach i roz­mia­rach. Wy­bierz­my się bli­żej – do Nie­miec. Tam już moż­na się ubrać. Duże roz­mia­ry to po­ło­wa wie­sza­ka, a nie jego ko­niec. Lu­bię być do­brze ubra­na. Szcze­gól­nie do­brze chcę wy­glą­dać na sce­nie.

Tak, pa­mię­tam, kie­dy zo­ba­czy­łam Pa­nią pierw­szy raz. Było to w Sali Kon­gre­so­wej. Mia­ła Pani na so­bie sre­brzy­stą, mie­nią­cą się su­kien­kę i boa z piór. Wy­glą­da­ła Pani bo­sko! Ja­nusz Jó­ze­fo­wicz na ko­niec wa­szych wy­stę­pów po­pro­sił pu­blicz­ność o na­gra­dza­nie bra­wa­mi ulu­bio­nych ar­ty­stów. Mój mąż kla­skał jak osza­la­ły dla Na­ta­szy Urbań­skiej, ja bi­łam bra­wa Pani. Czy bar­dziej po­do­ba się Pani ko­bie­tom?

Nie są­dzę. Męż­czy­znom też się po­do­bam. [śmiech]

Na­wią­zu­jąc do Ja­nu­sza Jó­ze­fo­wi­cza i jego po­my­słów na przed­sta­wia­nie Pani – skąd się wziął pseu­do­nim Dzi­dzia?

Ze szko­ły. Coś tam na­bro­iłam, na prze­rwie pod­szedł do mo­jej kla­sy dy­rek­tor i za­py­tał: „Dzi­dzia Am­bro­ziak, któ­ra to?”. Opo­wie­dzia­łam to zda­rze­nie ko­le­gom z ze­spo­łu, i tak mnie prze­zwa­li.

Ja­nusz Jó­ze­fo­wicz czę­sto za­po­wia­da Pa­nią na sce­nie z iro­nią i sar­ka­zmem. Mówi na przy­kład, że kie­dyś, gdy nie do­sta­ła Pani du­żych braw, zde­ner­wo­wa­ła się Pani i wy­szła w trak­cie pio­sen­ki, a dwa ty­go­dnie póź­niej od­na­le­zio­no Pa­nią w la­sach Opolsz­czy­zny, gdzie opro­wa­dza­ła Pani wy­ciecz­ki śla­da­mi Edy­ty Gór­niak. I że jak nie będą Pani od­po­wied­nio dużo kla­ska­li, nie gwa­ran­tu­je, że znów Pani nie uciek­nie. Nie de­ner­wu­je Pa­nią to? Nie kusi, aby przy­wo­łać go do po­rząd­ku?

Kusi. Bo robi ze mnie oso­bę tro­chę nie­zrów­no­wa­żo­ną, no ale cóż. Kie­dyś Ja­nusz Jó­ze­fo­wicz za­po­wia­dał mnie jako gwiaz­dę, obec­nie robi w taki spo­sób. Nie mam na to wpły­wu. Nie dys­ku­tu­je się z dy­rek­to­rem.

A Pani re­la­cje z Ja­nu­szem Sto­kło­są? Jak się ukła­da­ją od mo­men­tu, gdy za­py­tał, wi­dząc Pa­nią pierw­szy raz: „Pani z ko­ścio­ła czy do ko­ścio­ła”?

Nor­mal­nie. Jest pre­ze­sem. [śmiech]

Ma Pani na kon­cie 22 spek­ta­kle i 17 fil­mów, w któ­rych nie­mal za­wsze (z wy­jąt­kiem „Chło­pa­ki nie pła­czą”) jest Pani na dru­gim pla­nie, w cie­niu tych szczu­plej­szych. Gry­wa Pani pro­sty­tut­ki, ka­sjer­ki, pie­lę­gniar­ki, są­siad­ki, ko­chan­ki, urzęd­nicz­ki. Czy XL-ka jest ska­za­na na role dru­go­pla­no­we?

Naj­czę­ściej tak. Cza­sem bywa in­a­czej, jak w wy­pad­ku Anny Gu­zik, któ­ra gra głów­ną rolę w „Heli w opa­łach” czy Mar­cy­si ze „Zło­to­pol­skich” (w tej roli Mag­da Stu­żyń­ska) albo Kasi Bu­ja­kie­wicz w „Na do­bre i na złe”. Do tego w me­diach obo­wią­zu­je za­sa­da – jak jest gru­ba, to żeby coś śmiesz­ne­go za­gra­ła. Bo jak gru­by, to śmiesz­ny. Jest z kogo drzeć ła­cha!

A, i tu Pa­nią mam! To może war­to schud­nąć?

Je­śli ktoś chce, niech chud­nie. Na pew­no war­to dla zdro­wia. Dla mnie zdro­wie jest prio­ry­te­tem. Swo­ją cór­kę uczę zdro­wych za­sad od­ży­wia­nia, żeby było jej w ży­ciu ła­twiej, nie tak jak mnie. Bab­cia za­wsze mi pod­ty­ka­ła, jak każ­da bab­cia, róż­ne sma­ko­ły­ki: bo­czuś, kieł­ba­skę, ko­tle­ci­ka, chle­bek, se­rek – a puć­ki ro­sły. Swo­je dziec­ko sta­ram się pro­wa­dzić zu­peł­nie in­a­czej. Kie­dyś ist­niał po­gląd, że jak dziec­ko gru­be, to zdro­we, i wy­ro­śnie z tego, a chu­de to ane­mik. Te­raz mówi się już o tym, że dzie­ci z nad­wa­gi nie wy­ra­sta­ją. Jemy prze­cież tyle che­mii. Nie chcę Zosi ro­bić siecz­ki w je­li­tach. Od­ży­wia­nie to po­ło­wa suk­ce­su. Jest jesz­cze coś ta­kie­go jak de­tok­sy­ka­cja or­ga­ni­zmu. Udraż­nia­nie, oczysz­cza­nie. Czy Pani wie, że są ta­kie zło­gi w or­ga­ni­zmie czło­wie­ka, któ­re sie­dzą w nas dzie­siąt­ki lat? Za­wdzię­cza­my je wła­śnie na­szym ro­dzi­com i dziad­kom. Bar­dzo po­le­cam oczysz­cza­nie je­lit. W Pol­sce robi to co­raz wię­cej osób. Choć na­sze je­li­ta to cią­gle te­mat wsty­dli­wy. A pupa?

O tym w ogó­le nie roz­ma­wia­my. Tym­cza­sem na­sze je­li­ta są po­plą­ta­ne i peł­ne zło­gów. W kra­jach cy­wi­li­zo­wa­nych, ta­kich jak nasz, nie spo­ty­ka się już lu­dzi z pra­wi­dło­wo uło­żo­nym je­li­tem gru­bym. Zło­gi skrę­ca­ją na­sze je­li­ta i po­wo­du­ją wzdę­cia. A dzie­je się tak naj­czę­ściej z po­wo­du wę­glo­wo­da­nów. Pro­szę so­bie wy­obra­zić, że bu­łecz­ka, taka z ro­dza­ju na­pom­po­wa­nych, z sia­tecz­ką w środ­ku, zro­bi nam się taka sama w je­lit­kach. I je­śli do­dat­ko­wo nie pi­je­my tych sied­miu czy ośmiu szkla­nek wody dzien­nie, to ona so­bie w tych na­szych je­lit­kach za­schnie i po­zo­sta­nie na pięć­dzie­siąt lat. Nie wyj­dzie na­wet wte­dy, gdy się za­tru­je­my i mamy pro­ble­my z żo­łąd­kiem. Te zło­gi po­wo­du­ją opóź­nio­ną aler­gię po­kar­mo­wą, z po­wo­du któ­rej ty­je­my, mamy prysz­cze, cel­lu­lit, ast­mę i mnó­stwo in­nych scho­rzeń, któ­re „nie wia­do­mo, skąd się wzię­ły”.

Ale mnie te­raz Pani wy­stra­szy­ła!

Ta­kie same zło­gi ro­bią pro­duk­ty z kro­wie­go mle­ka. Naj­gor­szy jest żół­ty ser. A ma­ka­ron, któ­ry za­schnie w dursz­la­ku i się sklei, za­schnie rów­nież w je­li­tach. Pa­mię­taj­my, że tam jest śro­do­wi­sko wil­got­ne i cie­płe – 36,6 stop­ni C.

I co, jedz­my wo­bec tego wię­cej błon­ni­ka, bę­dzie nam czy­ścił je­li­ta?

Owszem, ale tyl­ko wte­dy, gdy na­sze je­li­ta są droż­ne. Je­że­li są po­za­py­cha­ne, do­bro­czyn­ny błon­nik osa­dzi się przy zło­gach! Ale to te­mat rze­ka – mogę o tym roz­ma­wiać go­dzi­na­mi!

Co Pa­nią zmo­ty­wo­wa­ło do ta­kiej dba­ło­ści o sie­bie?

Kil­ka lat temu zgło­si­ła się do mnie kli­ni­ka me­dy­cy­ny na­tu­ral­nej. Chcie­li mnie tam oczy­ścić, od­chu­dzić i w ogó­le zro­bić ze mną wszyst­ko. Ale czy­ni­li wo­kół tego za dużo ta­jem­nic. Pod­czas pierw­szej wi­zy­ty w tej kli­ni­ce ko­bie­ta, któ­ra się mną zaj­mo­wa­ła, zwra­ca­ła się do mnie per Agniesz­ka, a było to imię, któ­re w owym cza­sie ze wzglę­dów oso­bi­stych dzia­ła­ło na mnie jak płach­ta na byka! Ro­zu­mie więc Pani, jak bar­dzo mnie to zi­ry­to­wa­ło. I w do­dat­ku nie po­wie­dzia­ła tego raz czy dwa razy pod­czas spo­tka­nia, ale…

Tyle razy, że uwie­rzy­ła Pani, że ma tak na imię?

Nie, że już my­śla­łam, że ją po pro­stu lut­nę! Zresz­tą za pią­tym ra­zem po­wie­dzia­łam, że mam na imię Mo­ni­ka i pro­szę nie mó­wić do mnie Agniesz­ka. Na co ona: „No oczy­wi­ście, pani Agniesz­ko…”. Nor­mal­nie chcia­łam ją za­bić! Gdy po dwóch dniach przy­szłam na umó­wio­ny za­bieg, usły­sza­łam od ko­lej­nej pie­lę­gniar­ki „Pani Agniesz­ko, pro­szę tu­taj”. Dym po­szedł mi usza­mi, po­pła­ka­łam się i wy­szłam. Bo może one my­śla­ły, że je­stem kimś in­nym? Wte­dy się to wszyst­ko tro­chę roz­pa­dło, ale ziar­no wie­dzy zo­sta­ło za­sia­ne. Od tam­tej pory za­czę­łam się bar­dziej in­te­re­so­wać zdro­wym sty­lem ży­cia i drą­żyć te­mat. Mia­łam już zro­bio­ny test nie­to­le­ran­cji po­kar­mo­wej, mam więc wy­kres tego, co mogę, a cze­go nie mogę jeść. I wresz­cie tra­fi­łam do pana, któ­ry czy­ści te wszyst­kie świń­stwa w je­li­tach. Uwiel­bia­my go z na­rze­czo­nym! Od czysz­cze­nia je­lit spa­da brzu­szy­sko. Przed wa­ka­cja­mi i kar­na­wa­łem lu­dzie cho­dzą do nie­go płu­kać je­li­ta jak osza­la­li. Są oczy­wi­ście prze­ciw­ni­cy tej me­to­dy. Po­dob­no ona uza­leż­nia, nie wol­no więc sto­so­wać jej zbyt czę­sto. Je­li­ta to mię­śnie, je­śli od­bie­rze­my im pra­cę, roz­le­ni­wią się. Po pro­stu! Choć po­dob­no gru­ba­chy w Ame­ry­ce tak ro­bią. Naj­pierw idą do McDo­nal­da, ob­ja­da­ją się, a po­tem wę­dru­ją na płu­ka­nie je­lit. To cho­re!

Wra­ca­jąc do wy­stę­pów w Stu­dio Buf­fo. Po­dob­no Ja­nusz Jó­ze­fo­wicz kie­dyś po­sta­wił Pani ul­ti­ma­tum: albo Pani schud­nie, albo prze­sta­je grać.

Nie­eee… Tak na­praw­dę cho­dzi­ło o jed­ną rolę, do któ­rej po­win­nam być chud­sza. Nie schu­dłam! Spię­li mnie w ja­kieś gor­se­ty, oczy wy­szły mi na wierzch, ale ja­koś da­łam radę! Fakt, Jó­ze­fo­wicz ka­zał mi wte­dy sta­nąć na wa­dze. W pierw­szej chwi­li po­my­śla­łam, że żar­tu­je. Ale sta­nę­łam. I oka­za­ło się, że ważę pięć kilo wię­cej niż za­zwy­czaj, pięć kilo wię­cej niż przed cią­żą. Bo u mnie wi­dać każ­dy ki­lo­gram. Za­raz ro­bią mi się wał­ki, plec­ki, brzu­szek. Ja­nusz trosz­kę się zdzi­wił i od­pu­ścił.

Czy­li ten gor­set za­szył Pani miesz­ka­ją­cy w Pani sza­fie po­twór – mała, zło­śli­wa ka­lo­ria?

Cóż… Wi­dzi Pani, ja o swo­jej wa­dze za dużo nie my­ślę. Cza­sem za­uwa­żę, że coś cia­sno się w tych ciu­chach zro­bi­ło. Ja­kiś czas temu przed wy­stę­pem wkła­da­ły­śmy z dziew­czy­na­mi su­kien­ki, któ­rych daw­no nie no­si­ły­śmy. I zgod­nie stwier­dzi­ły­śmy, że do­pie­ro te­raz wi­dzi­my, co zro­bi­ła z nas dwu­ty­go­dnio­wa prze­rwa w pra­cy. Sie­dze­nie w domu, nic­nie­ro­bie­nie i pod­ja­da­nie nie sprzy­ja szczu­plej syl­wet­ce. Tyle że nie tyl­ko ja nie mo­głam się do­piąć w tej kiec­ce. Te chu­de też nie mo­gły, też im ciał­ka przy­by­ło. Wia­do­mo, u nich to wszyst­ko mniej wi­dać, ale le­d­wo się w te su­kien­ki wbi­ły. Pew­nie w ich sza­fach tak­że miesz­ka­ją ka­lo­rie.

Pró­bo­wa­ła Pani zrzu­cić wię­cej?

Raz by­łam na na­praw­dę ostrej die­cie ko­pen­ha­skiej. Dra­stycz­nie ogra­ni­czy­łam wę­glo­wo­da­ny. W cią­gu dwóch ty­go­dni schu­dłam osiem ki­lo­gra­mów. Nikt mi nie ka­zał, sama chcia­łam. Naj­bar­dziej przy­ty­łam w cią­ży – 11 kilo! Choć bar­dzo uwa­ża­łam na to, co ja­dłam, mia­łam też wte­dy cu­krzy­cę cię­żar­nych. Po­nie­waż nie chcia­łam przyj­mo­wać in­su­li­ny, zde­cy­do­wa­łam się na die­tę, na skru­pu­lat­ne pil­no­wa­nie skła­du po­sił­ków. Cho­ro­ba była w mo­jej ro­dzi­nie od daw­na, na cu­krzy­cę zmarł mój tata. Co­dzien­nie mie­rzy­łam po­ziom glu­ko­zy i sta­wa­łam na wa­dze. Jed­nak po po­ro­dzie cięż­ko mi było zrzu­cić zbęd­ne ki­lo­gra­my. Doj­ście do wagi sprzed cią­ży za­ję­ło mi trzy lata.

Zna Pani swo­je atu­ty. Wie, jak śpie­wa, jak an­ga­żu­je się na sce­nie. Jest Pani lu­bia­na. Ma Pani oso­bo­wość. Mówi Pani o so­bie, że jest do­bra i szcze­ra. Nie ko­pie pod ni­kim doł­ków. Czy wie­rzy Pani w po­gląd, że XL-ki są bar­dziej po­zy­tyw­nie na­sta­wio­ne do ży­cia?

Nie wiem… Bo co? Bo one je­dzą, a chu­de nie je­dzą? Znam ta­kie chu­de, któ­re je­dzą, rą­bią ta­kie fury je­dze­nia, że Boże dro­gi! O, ta­kim to ja za­zdrosz­czę! Mam taką ko­le­żan­kę w te­atrze. Ależ ona jest chu­da, naj­chud­sza ze wszyst­kich. A je naj­wię­cej. Jak chłop. I to ro­sły jak dąb.

I co, czy tym grub­szym trud­niej być szczę­śli­wą w mi­ło­ści, przy­jaź­ni, ak­cep­to­wać sie­bie, funk­cjo­no­wać w co­dzien­no­ści?

Nie, nie i jesz­cze raz nie! Cho­ciaż show-biz­nes jest nie­spra­wie­dli­wy. Ma kręć­ka na punk­cie szczu­pło­ści. Bez sen­su – ja po­szu­ku­ję do­bre­go me­ne­dże­ra, któ­ry zaj­mie się pro­mo­wa­niem mnie. Po­bi­je się o głów­ne role, za­wal­czy o miej­sce na okład­ce. Tym­cza­sem sta­wiam na sie­bie. Wraz z moim part­ne­rem Krzysz­to­fem pi­sze­my pio­sen­ki. Wie­rzę, że ra­dia będą chcia­ły je pusz­czać.

Wi­dzia­łam Pa­nią w bar­dzo po­pu­lar­nym fil­mie Mi­tji Okor­na „Li­sty do M…”. Za­gra­ła tam Pani rolę gru­bej mat­ki gru­bej cór­ki. Typ ba­za­ro­wej prze­ku­py. Ma Pani do sie­bie dy­stans?

Pew­nie! Lu­bię ta­kie role. Choć przy­znam szcze­rze, nie wy­glą­da­łam wte­dy naj­le­piej.

Zgo­dzi­ła się Pani na se­sję zdję­cio­wą w „Two­im Sty­lu” i udział w re­por­ta­żu o XXL-kach. Jed­nak na zdję­ciach wi­dzę ko­bie­tę po pro­stu pięk­ną. To jest Pani XL-ką czy nie?

Je­stem jak Ali­cja w Kra­inie Cza­rów, po dwóch stro­nach lu­stra. Albo jak ze­bra: dla chu­dych za gru­ba, dla gru­bych za chu­da.