Stosunek seksualny nie istnieje - Jaś Kapela - ebook

Stosunek seksualny nie istnieje ebook

Jaś Kapela

2,2

Opis

Stosunek seksualny nie istnieje to opowieść o dwóch studentach kierunku humanistycznego. Eligiusz chce poderwać Dodę Elektrodę. I dlatego postanawia zostać pisarzem. Wojtkowi wydaje się, że człowiek nie może kierować swoimi pragnieniami. I dlatego przestaje robić cokolwiek.

Zawsze coś stanie na przeszkodzie. To dlatego nie zostałeś najemnikiem w Iraku, piłkarzem Legii ani nawet właścicielem prężnie rozwijającej się firmy świadczącej usługi seksualne. Jest tyle możliwości. Tyle żywotów, które można by przeżyć. Tymczasem, zamiast tego, siedzisz tu, czytasz tę książkę i sobie wyobrażasz. Równie dobrze mógłbyś pójść zwalić konia.
fragmenty książki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,2 (76 ocen)
0
11
17
22
26
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




JaśKapela

Stosunek seksualny nie istnieje

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Moim byłym

Nie ma już nadziei na sens. Bez jakichkolwiek wątpliwości jest właśnie tak, że sam sens jest śmiertelny. To wszakże, czemu narzucił on swe krótkotrwałe panowanie, to, co pragnął zniszczyć, by wprowadzić oświecone rządy, mianowicie pozory – one są nieśmiertelne, niezniszczalne i nie ima się ich nawet nihilizm sensu i bez-sensu.

Tu właśnie swój początek znajduje uwodzenie.

JEAN BAUDRILLARD Onihilizmie

Każdemu potrzeba chyba czegoś /

na kształt cipki. Niektórzy pragną karambolu załamujących się kolanek /

Proszę, bądź moją sardynką i uwielbiaj świst moich trzewików /

bardziej niż wzorzysta sowa galaretki włóczykija.

ANDRZEJ SZPINDLER Trwoga Abrahama,

czyli ślimak

Wstęp

WSTĘP DLA CZYTELNICZEK (BO NIE UKRYWAM, ŻE PISZĘ GŁÓWNIE DLA KOBIET), KTÓRE CHCIAŁYBY MÓC DYSKUTOWAĆ O MOJEJ KSIĄŻCE, A NIEKONIECZNIE MAJĄ OCHOTĘ I SIŁĘ JĄ CZYTAĆ

Jeśli jednak nie jesteście pewne, czy chcecie moją książkę czytać, czy też nie, radzę pominąć ten wstęp i przynajmniej spróbować. Zawsze przecież można wrócić. A przeczytanie tych kilku słów może nieodwracalnie wypaczyć lekturę całości, jako że za chwilę zamierzam tu streścić całą – wątłą, przyznajmy – fabułę oraz zdradzić wszystkie zwroty akcji.

Jeśli oczekujecie dobrej zabawy – muszę was rozczarować. Zabawa może będzie, ale raczej podłej próby. Nie jestem zwolennikiem jakości. Jakość wydaje mi się czymś zgoła nieprzyzwoitym. Nie znaczy to również wcale, że będzie przyzwoicie. Przyzwoitości również nie popieram. Gdybym mógł głosować (a nie mogę, bo się wstydzę), wybrałbym fajność. Fajność jest spoko. Bez zobowiązań. Czasami po prostu jest fajnie i nie trzeba z tego powodu czuć się winnym. W ogóle nic nie trzeba, bo gdy przestanie być fajnie, można pójść do domu. Albo wrzucić książkę do wanny z kwasem siarkowym. Mój tata powtarza, że fajne rzeczy należy przerywać, póki są w trakcie, żeby odchodzić niespełnionym. Jak zawsze się z nim nie zgadzam. Fajność trzeba wychłeptać do końca, a potem patrzeć, jak rzeczywistość gnije. Nie bylibyśmy ludźmi, gdybyśmy tego nie robili.

Zanim jednak się do tego zabiorę, proponuję dokonać pewnej klasyfikacji. Byt najłatwiej określić, odróżniając go od innych. Czym jest krzesło? Nie jest stołem ani krową. Stopniowo zawężając ten zbiór, dojdziemy do spójnej definicji krzesła. Biorąc udział w dyskusji na temat literatury, moglibyśmy na przykład powiedzieć, że książka Jakuba Żulczyka jest bardziej o marzeniach, kiedy Kapeli jest bardziej o złudzeniach. Ale obie czyta się równie ciężko. Tylko, o ile Radio Armagedon przeładowane jest młodzieżowym slangiem, o tyle Stosunek seksualny... cierpi na nadmiar refleksji teoretycznych, dla których akcja wydaje się być jedynie pretekstem. Porównując mnie z Masłowską, można by powiedzieć, że mógłbym jej, co najwyżej, wylizać stopy. Ale pewnie byłbym w tym dobry. Tę kwestię najlepiej przygotować w duecie. Jedna osoba mówi: „Mógłby jej, co najwyżej, wylizać stopy”. A druga: „Ale na pewno zrobiłby to świetnie”. Jeśli nie macie nikogo do pary, proponuję kwestię: „Masłowska nie pisałaby tak źle, nawet gdyby ją podłączyć do mózgu Kazimiery Szczuki”. Paniom mniej obytym wyjaśniam, że w tym porównaniu chodzi o obecne w moim dziele skrzywienie ideologiczne, którego zręczną metonimią może być Kazimiera Szczuka, jako postać słynąca ze swoich niesłusznych poglądów. Kontynuując wątek Masłowskiej, można stwierdzić, że o ile napisała ona pierwszą polską powieść dresiarską, o tyle Kapela stworzył pierwszą polską powieść dla dresiarzy. Mentalnych. Oczywiście można mnie też porównać do Jacka Dehnela. Mówiąc na przykład, że we wszystkich naszych sporach Dehnel wygląda na spokojnego i mającego dobre argumenty, gdy ja raczej na podenerwowanego i rzucającego się nie wiadomo o co. Żeby nie wyjść przy tym na zbytniego tradycjonalistę, należy jednocześnie ubolewać, że ci młodzi zbuntowani – niestety – nie potrafią pisać. Jednocześnie, nie chcąc być bezlitośni, możemy dodać: – Ale Kapela przynajmniej jest szczery i bywa uroczy. Ale to za mało. Za mało.

Jak widzimy, najlepiej opisywać autora, niwelując różnicę między nim a jego dziełem. Jest to słuszna metoda i uzasadniona. Dlatego, mówiąc o dziele, dobrze jest obrazić jego autora. W tym miejscu chciałbym podać listę rekomendowanych epitetów, jakimi można podsumować mnie i moją książkę; możemy na przykład powiedzieć: „Pucuje pałę Pudzianowi” – jeśli wystarczy nam zgrabna aliteracja lub: „Czochra bobra Jelinek” – jeśli chcemy być raczej rzeczowi niż dosadni.

Możemy też poczynić zarzuty bardziej ogólnej natury, pytając: „Czy wszyscy poeci muszą teraz pisać prozę?”, „Czy współczesna proza musi być taka onanistyczna?”, „Czy pisarzy nie interesuje teraz nic poza czubkiem ich ego?”. Oczywiście są to pytania retoryczne, nad którymi nie należy się zastanawiać, a jedynie przejść do porządku dziennego, wyrażając jednocześnie tęsknotę za czasami dawnego ładu.

A teraz obiecane streszczenie: w książce mojej występuje dwóch bohaterów, z których jeden nazywa się Eligiusz Lucjan Kowalski, nazwiska drugiego nie znamy, ale na imię ma Wojciech. Większa część Stosunku... to zapis ich rozmów i przemyśleń. Epizodycznie pojawiają się również inne postacie, ale ich znaczenie jest marginesowe. Nasi bohaterowie chcieliby poderwać jakąś osobę płci przeciwnej. Przy czym zastanawiają się również, czy nie łatwiej byłoby z osobą tej samej płci, ale ostatecznie dochodzą do wniosku, że nie. Eligiusz postanawia, że nie może zadowolić się byle jaką dziewczyną, lecz chciałby zakosztować klejnotu kobiecości, którego symbolem jest w mojej książce Doda Elektroda. Wojtek zadowoliłby się jakąkolwiek dziewczyną, ale jego wysiłki spełzają na niczym. Tymczasem Eligiusz przeżywa swoje pierwsze poważne doświadczenie narkotykowe, zażywając grzyby halucynogenne. To sprawia, że postanawia zmienić swoje życie. Jak postanawia, tak też czyni, nie przejmując się rozpaczliwymi wysiłkami Wojciecha pragnącego zachować łączącą ich więź. Wojtek nie potrafi przezwyciężyć ciążącej nad nim traumy, ale z pomocą przychodzi mu Duch Święty. Nawiedza go w czasie porannego golenia i skutecznie zachęca do wstąpienia do seminarium. Również Eligiusz przechodzi pomyślną metamorfozę, która pozwala mu sprawnie poruszać się w rzeczywistości. Na sympatii-pe-el zapoznaje wymarzoną dziewczynę, pisze też książkę, dzięki której ma nadzieję zrobić karierę i zdobyć upragnioną Dodę.

Wnioski, jakie można wyciągnąć z mojej książki to: niezdolność współczesnej młodzieży do przeżycia prawdziwego uczucia oraz pozytywny wpływ narkotyków na samorealizację. Teza książki brzmi: zawsze potrzebujemy jakiegoś fantazmatycznego dopełnienia, nigdy nie potrafimy osiągnąć całkowitego szczęścia, u źródeł naszej egzystencji tkwi podstawowy brak. A Straż Miejska to chuje.

1

– Wiecie, dlaczego Bóg stworzył komary? Dla zabawy. Każdy potrzebuje się czasem rozerwać. Ja na przykład dzisiaj, ale mniejsza z tym. Być może chciał też, żeby były metaforą losu ludzkiego. Codziennie wysysamy czyjąś krew. Kto czyją – nie wiadomo. Sprawcy są nieznani, ofiary anonimowe. W ostatecznej perspektywie każda ofiara staje się anonimowa, a żaden sprawca nie jest rozpoznany do końca. Ale pracowicie pijemy cudzą krew w celu przedłużenia gatunku, rozwoju perspektyw na porządną pracę oraz ogólnej poprawy sytuacji materialnej. Patrząc na te szare, bezsensowne stworzenia, możemy sobie uświadomić to w całej rozciągłości – mówi Wojtek.

Wojtek to dobre imię dla chłopca. Z takim imieniem można zostać strażakiem albo generałem. Może nawet lepiej strażakiem, bo choć pensja generała generalnie jest wyższa, to pewnie już niedługo, gdyż zasadniczo jesteśmy przeciwko wojnom i wolelibyśmy, aby je zlikwidowano. Czego nie można powiedzieć o pożarach. To znaczy można, bo wszystko można powiedzieć, a w konsekwencji napisać o wszystkim, i też jesteśmy generalnie przeciwko pożarom i wolelibyśmy, żeby ich nie było. Ale wiadomo, co żywioł, to żywioł. I kiedy taki żywioł sobie wybucha, to ma swoje powody i jest w tym piękny, i podziwiamy go za to. Jednakże uważamy, że nawet żywioł powinien znać umiar. Aby go kontrolować, zatrudniamy strażaków. Oni, ślubując odwagę i poświęcenie, zajmują się w naszym imieniu sprawami typu pożary oraz kotki na drzewach. Kotki na drzewach to też prawie żywioł. Strażacy dzielnie kotki z drzew zdejmują. Może to właśnie sprawia, że jest to obecnie zawód darzony największym społecznym zaufaniem. W przeciwieństwie do takich generałów, którzy w końcu zajmują się wojną. A jak ktoś się zajmuje czymś tak niewłaściwym, to jego samego stawia również w nieciekawym świetle. Dlatego strażacy mają o wiele większy społeczny prestiż niż generałowie czy profesorowie. Profesorowie też są podejrzani, bo zajmują się praniem mózgów. Co oczywiście jest chwalebne i przynosi wiele pożytków, jak odkrycia w zakresie astrofizyki czy semiotyki, a to ważne dyscypliny. Ale podejrzane. Właściwie wszystko jest podejrzane. Nagle okazuje się, że zgoła – wydawałoby się – absurdalne pojęcie grzechu pierworodnego nabiera sensu w świecie, w którym istnieją torebki foliowe oraz łamanie praw człowieka w Chinach. Chrześcijanie już kiedyś na to wpadli. Wszyscy są winni. A kto nigdy nie użył torebki foliowej, kto nigdy nie kupił niczego z Chin, ten też zrobił na pewno coś takiego, co czyni go twórcą przyszłości, na którą nie może mieć wpływu. One się rozkładają po trzysta lat. Kto na poważnie może wziąć za to odpowiedzialność? Gdy kupujesz zabawkę z Chin, to tak jakbyś kopnął małego Chińczyka, jakbyś wyrwał mu miseczkę ryżu wprost ze zmartwiałych dłoni. A może wręcz przeciwnie? Może to wyłącznie dzięki nam Chińczycy jeszcze nie zginęli z głodu? Podobnie jak Amerykanie, którzy zapożyczeni są w Chinach na grube miliardy. Cienka i wątła jest granica między perswazją a manipulacją. Jeśli ktoś zajmuje się praniem mózgów, to pewnie ma ku temu swoje powody. A my nie wiemy i wiedzieć nie możemy, czy są to powody zupełnie czyste i niewinne. Nawet przy praniu (mózgów) można się zabrudzić. Nagle prześcieradło nie jest już takie białe, ale bardziej mleczne, pomimo dużej ilości Vanisha. Nie ma nic złego w mlecznych prześcieradłach, niektórzy nawet bardziej je sobie cenią niż prześcieradła białe. Nie można ustalić obiektywnych kryteriów, podług których można by orzec, że jedne są lepsze niż drugie. A skoro takich kryteriów ustalić nie można, to niewykluczone, że biorący przy ich praniu udział profesor kierował się li tylko swoim prywatnym interesem i zapatrywaniami, a nie wspólnym dobrem rasy ludzkiej, co powinno być jego głównym priorytetem. Co innego strażacy. Strażacy stają w obronie kultury przeciwko naturze. Nawet kiedy pożary powodowane są przez kilkunastoletniego członka ochotniczej straży pożarnej, który płaci nieletnim kolegom kwotę w wysokości pięciu złotych polskich za podłożenie ognia w wyznaczonym miejscu, wcześniej zbadanym i uznanym za odpowiednie do tego rodzaju działalności. Chłopiec sporządza też sobie mapę, która pozwala mu następnie bezbłędnie wskazywać prowadzącemu strażacki pojazd najszybszy sposób dotarcia na miejsce walki z żywiołem. To ten chłopiec, kiedy powoduje pożar, jest po stronie swojej zwierzęcej natury, a kiedy go gasi, to tryumfuje w nim kultura i cywilizacja. Więc zaufanie społeczne w stosunku do strażaków jest znacznie wyższe niż w stosunku do innych zawodów, jak górnicy, lekarze, profesorowie czy generałowie. Wiadomo, że swojego czasu prym wiedli górnicy, których praca również jest szlachetna i czysta, choć można się przy niej poważnie ubrudzić. I to nie tylko twarz można ubrudzić, ale także na przykład organy wewnętrzne, jak płuca. Co oczywiście działa wyłącznie na korzyść przedstawianego zawodu, gdyż, jak również wiadomo, cenimy sobie poświęcenie, żeby nie powiedzieć męczeństwo. Być może nie należałoby tu mówić o męczeństwie, gdyż często jest ono nieświadome, a świadomość wydaje się immanentnym rysem takiej aktywności. Mimo wszystko sądzę, że można w tym przypadku mówić o męczeństwie, gdyż nawet, jeśli nieświadomie decydujemy się na pewne rzeczy, to z czasem zyskujemy wyobrażanie o ich naturze, a mimo to nie porzucamy tej działalności. Poświęcenie na dłuższą metę staje się męczeństwem. Co należało wykazać. Górnik zatem jest zawodem szlachetnym, a jednak na skutek przemian społeczn o-po litycznych nie cenimy go sobie już tak samo jak dawniej. Choć Jarosław Iwaszkiewicz (sławny, poeta, Polak, gej) pochował się w mundurze górnika, to nie zrobił tego dlatego, że chciał, a jedynie z prostego powodu, że nie posiadał w domu innego ubioru koloru czarnego, wymaganego przy takich okazjach. Sławny poeta nie był gotowy na śmierć, ale jako socjalistyczny pisarz na pewno cieszyłby się, że po śmierci przyszło mu nobilitować szlachetny zawód górnika. A przynajmniej mógłby się cieszyć pod warunkiem, że niebo istnieje i że można się w nim cieszyć. Co nie jest wcale takie pewne. Zupełnie. Fakt posiadania przez górników munduru jest faktem znamiennym. Świadczy on o ważności tego zajęcia dla naszego państwa. Ważność ta ma odbicie w rzeczywistości. Posiadamy największe złoża surowca węglowego na świecie, dzięki czemu w erę kryzysu paliwowego wkroczymy w lepszym humorze niż państwa ościenne. Co może być jednak również naszą zgubą, gdyż wierząc w nasz węgiel, porzucimy pracę w dziedzinie źródeł energii odnawialnej. Tymczasem górnicy tracą prestiż, być może na skutek rozpieszczenia przez system władzy komunistycznej, która upewniała przedstawicieli tego zawodu w ich dziejowej misji. Tymczasem nastał kapitalizm i ludzie założyli sobie centralne ogrzewania.

– Nie wiem, na co działa centralne ogrzewanie, ale na pewno nie na węgiel, gdyż wszyscy mają centralne ogrzewanie, poza biedotą i tymi, którzy mają ogrzewanie podłogowe na stary olej, natomiast nie znam nikogo, kto kupowałby węgiel. Choć jest to surowiec tani i można kupić sobie jego tonę za trzysta złotych.

– Nie znam zbyt wielu rzeczy, których mógłbym sobie kupić tonę za kieszonkowe, więc węgiel jest jednym z moich ulubionych surowców i kiedyś kupię taką tonę komuś na urodziny – mówi Eligiusz. – Tylko jeszcze nie wiem komu – i patrzy na Wojtka wzrokiem wymownym.

– Spierdalaj – mówi Wojtek, który na co dzień jest bardziej elokwentny, ale już dawno uświadomił sobie, że są sytuacje, w których największa elokwencja nie zdziała tyle, co zwyczajne „spierdalaj”. „Spierdalaj” wydaje się słowem banalnym i prostym w wymowie, jednakże w istocie jest słowem bardzo skomplikowanym i niejednokrotnie trudnym w użyciu. Szczególnie w sytuacjach oficjalnych, kiedy aż samo się ciśnie na usta, a pomimo tego nie jest wypowiadane głośno. Często nie mówimy słów, które powinniśmy byli powiedzieć, co jest przyczynkiem do wielu nieporozumień oraz problemów z komunikacją. Wojtek jest przeciwny problemom z komunikacją, dlatego też pozwala sobie na użycie tego słowa w różnych sytuacjach, które jego zdaniem tego użycia wymagają. Powiedział więc do Eligiusza „spierdalaj”, a ten roześmiał się rubasznie, gdyż w ustach Wojtka słowo to nie brzmi należycie poważnie. Wojtek jest chłopcem wrażliwym i delikatnym, z którego ust nigdy nie spodziewalibyśmy się usłyszeć słów tego rodzaju. Nieodmiennie śmieszy to Eligiusza, choć obeznany jest z tą wadą swojego przyjaciela i popiera międzyludzką tolerancję.

– Sam spierdalaj – odpowiada Eligiusz Wojtkowi, kiedy przestaje się śmiać.

Tak przeważnie wyglądają imprezy naszych bohaterów. Dużo gadania, wódki i długo, długo nic. Gdyż pustka, pustka jest ich ulubionym stanem, tuż po alkoholowym upojeniu.

– A co z lekarzami? Czyż nie są oni ze wszech miar godni społecznego zaufania, zważywszy na głodowe pensje, nocne dyżury i szerokie możliwości pracy za granicą, z których łaskawie nie korzystają? – Wojtek postanowił wrócić do przerwanego wątku, który, choć nie wydawał mu się zbyt interesujący, to z pewnością był pozytywną alternatywą dla mówienia sobie rzeczy obraźliwych i nieprzyjemnych.

Natomiast, jeśli chodzi o lekarzy – podchwycił Eligiusz – to nie jest tajemnicą, że – ze wszystkich zawodów na świecie – to oni najbardziej potrzebują istnienia chorób. Nawet tak potworna plaga jak próchnica, nękająca ponad dziewięćdziesiąt procent mieszkańców globu, nie może doczekać się szczepionki, ze względu na spisek lobby farmaceutycznego, dla którego byłby to wielki i nieodwracalny cios, rujnujący w jednym momencie kariery zawodowe milionom świetnie zapowiadających się dentystów. A tego byśmy nie chcieli.

Eligiusz nie chce być lekarzem, strażakiem ani generałem. Na szczęście globalizacja sprzyja powstawaniu zajęć mniej konwencjonalnych, a przez to bardziej interesujących. Eligiuszowi marzy się praca w zespole robiącym dubbing do filmów porno. Jest to praca zajmująca i niewymagająca wielkiego wysiłku. Wojtek z kolei sądzi, że mógłby być poetą. Niestety istnieje problem z odpowiednią gratyfikacją finansową tego trudnego i odpowiedzialnego zawodu, więc Wojtek nie przyznaje się do swoich zapatrywań. Zresztą poetą się nie jest, poetą się bywa. Przeważnie między trzecią piętnaście a trzecią siedemnaście w nocy, gdy wraca się do domu po wyczerpującej imprezie z niespełnioną obietnicą na niezobowiązujący numerek. Wracając tą samą drogą co zawsze, lecz w stanie odmiennym niż zazwyczaj, myślimy sobie, że jesteśmy NICZYM POŚRODKU NICZEGO i że gdyby tylko została nam dana okazja oraz trochę czasu, moglibyśmy zostać Różewiczem i pisać długie wiersze o pustce. Tymczasem dochodzimy do sklepu całodobowego i już nie w głowie nam nicość tylko soczek, który ulży nam jutrzejszego poranka, kiedy skurczone płaty mózgowe zażądają dodatkowej porcji płynów. A my koniecznie będziemy chcieli spełnić żądanie naszych płatów mózgowych, gdyż przypominają nam o swoich potrzebach natarczywym uciskiem pod czaszką. A nie lubimy tego uczucia. Wolimy, żeby były rozluźnione i spokojne. Te nasze płaty. Tymczasem porzućmy nicość, choć jest ona wyjątkowo dobrym tematem dla wierszy. Jak o tym pisał pięknie Tadeusz Różewicz – nicość nie jest sobie taką zwykłą nicością, lecz nicością odzianą w wyrób tekstylny typu płaszcz. Na dodatek nie jest to taki sobie zwykły prochowiec, lecz wyjątkowo luksusowy towar, wyprodukowany w krajach dostatnich i zagranicznych. A jego logo to Prospero. I jest to marka gwarantująca wysoką jakość oraz długi okres gwarancyjny. Zresztą zbyteczny, gdyż jest to tego typu ubiór, który spokojnie może służyć całe życie. Tym bardziej, że nie zamierzamy go używać zbyt często. No właśnie. Tu się pojawia problem. Płaszcz z gatunku Prospero jest towarem odświętnym i niezręcznie go nosić na co dzień. Owszem, można by tak robić. Jednakże w takim przypadku narażalibyśmy się na ryzyko bycia postrzeganym jako osoba nowobogacka i pozbawiona gustu, tudzież jako członek mniejszości homoseksualnej. Nie pragnąc być postrzeganym w ten sposób, używamy płaszcza rzadko i niechętnie. A normalnie chodzimy odziani w kurtkę firmy znacznie mniej prestiżowej, choć może bardziej znanej – Adidas. Jest to dobra kurtka, chroni od deszczu i zaczepek ze strony osobników posiadających podobnego rodzaju ubranie, jednakże nie pomaga w zetknięciu z nicością, co jest wyłącznym przywilejem płaszcza Prospero.

2

Wojtek