Story of Bad Boys 2 - Mathilde Aloha - ebook

Story of Bad Boys 2 ebook

Mathilde Aloha

4,3

Opis

Poznaj dalsze losy bohaterów „Story of Bad Boys”: nieśmiałej, ale pełnej temperamentu Lili, ujmującego Evana i obcesowego, skrywającego głęboko swoje prawdziwe uczucia Camerona oraz ich przyjaciół… i wrogów. Czy między Lili a Camem w końcu coś się wydarzy? Czy Lili nie zapomni o Rosie, ukochanej przyjaciółce pozostającej w śpiączce po wypadku? Losy bohaterów plączą się coraz bardziej...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 344

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (164 oceny)
93
36
27
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Egoana

Z braku laku…

Naprawdę próbuje ale niestety… przemyślenia głównych bohaterów i ich dialogi są okropne. Kręcą sie wkoło sami nie wiedza o co im chodzi. Najgorsze to te wieczne ucieczki głównej bohaterki wieczne jakieś bez sensu kłótnie i nieporozumienia. Jakbym czytała książkę której akcja rozgrywa sie w liceum No to jeszcze ok ale na studiach?? Szlafroczek, portfelik i kurteczka :/
00
Barbara-7890

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: Another story of bad boys

Redaktor prowadzący: Maria Zalasa Przekład: Elżbieta Derelkowska Redakcja: Marta Stęplewska Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Norbert Młyńczak

Projekt okładki: © Hachette Roman Studio Zdjęcia na okładce: theartofphoto/Fotolia, romanslavik.com/Fotolia, tverdohlib/Fotolia, Subbotina Anna/Fotolia

© Hachette Livre, 2017 Copyright for Polish edition and translation © Wydawnictwo JK, 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw.

ISBN 978-83-7229-770-9 Wydanie I, Łódź 2018

Wydawca: JK ul. Krokusowa 3, 92-101 Łódź tel. 42 676 49 69 tel. 42 676 49 69 fax 42 676 49 29www.wydawnictwofeeria.pl

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Rozdział 1

Jakiś przenikliwy dźwięk wyrywa mnie z głębokiego snu. To po prostu mój budzik, wskazujący godzinę 6:30. Nie mam ochoty wstawać i przez chwilę rozważam zostanie w łóżku. Wtedy jednak rozsądek przypomina mi, że nie chciałam być osobą, która, kiedy już dostała się na uniwersytet, opuszcza zajęcia, żeby korzystać z życia. Zrezygnowana, a przede wszystkim zmęczona, odrzucam kołdrę i siadam, przecierając oczy. Ten dzień będzie bardzo długi. Wsuwam nogi w papucie, wkładam szlafroczek i słyszę, że gdzieś zamykają się drzwi. Któryś z chłopaków pewnie właśnie wstał. Z całą możliwą o tej porze werwą wyjmuję z szafy przygotowane wczoraj rzeczy. Zerkam przez okno i widzę, że niebo jest przysłonięte chmurami. Wzdycham ciężko: wcale by mnie nie zdziwił deszcz na koniec dnia. Wsuwam parasol do plecaka i idę do łazienki. Gorąca woda odpręża mnie i natychmiast czuję się rozbudzona. Po wyjściu spod prysznica wycieram się starannie, bo jeśli jest coś, czego nie znoszę, to czuć wilgoć na ciele przy ubieraniu. Zdejmuję ręcznik, którym owinęłam włosy, i pozwalam im opaść swobodnie na plecy. Powinnam pomyśleć o skróceniu ich trochę. To znaczy – długość mi specjalnie nie przeszkadza, ale mam ochotę na zmianę. Ta nowa Liliana, studentka, chce wyrazić swoją osobowość. Zapytam Grace, czy zna jakiś dobry salon fryzjerski. Dziś zadowalam się tylko balsamem do ust i odrobiną tuszu do rzęs. Wychodząc z łazienki, zerkam na zegar w telefonie, który pokazuje godzinę 7:10. Chyba będę musiała rano ruszać się trochę szybciej – ale nie dziś, dziś po prostu nie mam na to ochoty. Co też mi tak podgryza psychikę? Może pogoda, a może to wszystko, co się dzieje z chłopcami?

– Cześć! – wita mnie Evan, kiedy wchodzę do kuchni.

Odpowiadam na powitanie, podchodząc do stołu, i widzę talerz pełen placuszków.

– O! Usmażyłeś? – pytam, miło zaskoczona.

– Tak! Chciałem odpokutować moje wczorajsze zachowanie i pomyślałem, że przygotowanie śniadania to dobry pomysł.

– Evan, nie musiałeś! Powiedziałam przecież, że nic się nie stało i że wszystko jest w porządku. No, ale jeśli chcesz mnie wziąć pod włos… to nie pogardzę placuszkami!

– Tak podejrzewałem – odpowiada, śmiejąc się. – A co chcesz na wierzch? Cukier, syrop klonowy, konfitury?

– Dziś rano poproszę o cukier.

Ten chłopak to anioł. To naprawdę bardzo miłe z jego strony, że przygotował śniadanie. To prawdziwy przyjaciel.

Podaje mi cukier.

– A poza tym cieszysz się? – pyta i wypija łyk kawy.

– Cieszę się? Z czego? – pytam, unosząc brwi, bo nie mam pojęcia, do czego zmierza.

– Jeszcze tylko pięć dni.

Ponieważ dalej nic nie rozumiem, zachęcam go gestem, by powiedział coś jeszcze. Wyraz twarzy mu się zmienia i Evan wydaje się trochę zakłopotany.

– Lili, przecież w piątek przylatuje twoja przyjaciółka, prawda?

I nagle przypominam sobie, że naprawdę Amber przylatuje w piątek z Miami.

– Tak! – wołam.

Sama nie potrafię wyrazić tego, jak się w tej chwili czuję. Przez całą tę historię z Cameronem kompletnie zapomniałam, że pod koniec tygodnia moja najlepsza przyjaciółka przylatuje na kilka dni. A ja co?! Czuję się naprawdę winna. Amb jest dla mnie jak siostra, a ja nic zupełnie nie przygotowałam. Mój nastrój błyskawicznie staje się ponury jak pogoda za oknem.

– Lili, nie przejmuj się tak bardzo – mówi Evan, kładąc mi rękę na ramieniu. – Nic się przecież nie stało. Jest dopiero poniedziałek rano, przecież przypomniałabyś sobie o tym, że przylatuje.

Ma rację i mimo że jestem zła na samą siebie za to zapomnienie, śmieję się z tego.

– Wiesz – mówi mój współlokator z nutką nostalgii w głosie – kiedy Cam i ja mieliśmy po jedenaście lat, często bawiliśmy się w warsztacie samochodowym mojego wujka z dzieciakami z osiedla. Kiedyś graliśmy w chowanego i po prostu o nim zapomnieliśmy!

– Zapomnieliście o nim? – parskam śmiechem, zaskoczona.

– Tak! Naprawdę myślałem, że wyszedł z kryjówki i że jest z nami!

Już mam coś odpowiedzieć, ale z tyłu, za moimi plecami rozbrzmiewa niski głos drugiego współlokatora, niemal wywołując we mnie dreszcze. Nie przypuszczałam, że już wstał.

– Łżesz, Evan, to ty o mnie zapomniałeś, bo chciałeś poderwać tę małą blondyneczkę, która mieszkała koło ciebie.

Podnoszę głowę znad mojego talerza i widzę Camerona, który właśnie wyszedł z łazienki, spod prysznica, i woda jeszcze kapie mu z włosów. Z przekorną miną mruży oczy i z łatwością wyobrażam go jako jedenastolatka bawiącego się z przyjaciółmi w chowanego. Spogląda na mnie i robi lekki ruch głową, jak gdyby na powitanie. Odpowiadam mu tym samym i powracam do swojego śniadania.

– Ona ma na imię Kim. I nie, nie podrywałem jej – ripostuje Evan. – Chciałem po prostu być dla niej miły, bo właśnie straciła swojego królika.

– Naprawdę? Królika? – pytam ze śmiechem.

– Tak. Bardzo go lubiła.

– W każdym razie bardziej niż ciebie – pokpiwa Cameron.

W ramach odpowiedzi Evan szturcha go w ramię. Uśmiecham się na widok tej ich zażyłości; można by powiedzieć, że to dwaj bracia spoglądają na siebie z wielką serdecznością.

– O której kończysz? – pyta mnie Evan, sprzątając.

– W zasadzie powinnam skończyć o piątej, ale mój profesor od literatury postanowił dołożyć dwie godziny, więc pewnie nie wrócę przed siódmą, a nawet przed wpół do ósmej.

– W porządku. W każdym razie chcemy z Camem iść dziś wieczorem na siłownię.

Przełykam ostatni kęs i odpowiadam z uśmiechem:

– Bardzo słusznie. Wydaje mi się, że zaczynacie trochę obrastać tłuszczykiem…

Jak tego oczekiwałam, na mój docinek obaj podnoszą głowy i spoglądają na mnie. Evan uśmiecha się szeroko, a Cameron ledwo zauważalnie, kącikiem ust. Ktoś mógłby pomyśleć, że się gniewa, ale ja już zaczynam go poznawać i widzę po iskierkach w jego oczach, że jest rozbawiony. Wypijam mój sok z pomarańczy, wstaję i idę dokończyć przygotowania do wyjścia. Kiedy przechodzę obok Camerona, ten jedną ręką podnosi swój T-shirt, drugą chwyta moją dłoń i kładzie ją sobie na brzuchu. Dotykam jego niesamowicie gładkiej skóry, a serce bije mi jak oszalałe. Zapach jego cytrusowego żelu pieści moje nozdrza. Nie ośmielam się poruszyć. Policzki zaczynają mnie palić i mam wrażenie, że przenika mnie z tysiąc wyładowań elektrycznych na raz. Cameron nie spuszcza ze mnie oczu, w których lśni teraz światło, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. To okropnie stresujące, tak samo jak jego filuterny uśmiech, kiedy coraz mocniej naciska swoją ręką moją dłoń. Dobry Boże, zaczyna mi brakować tchu!

– No i co? – uśmiecha się Cameron. – Czujesz tu gdzieś tłuszczyk?

Wbijam wzrok w drzwi stojącej naprzeciwko mnie lodówki, bo wiem na pewno, że w chwili, gdy spotkam jego spojrzenie, utracę resztki tkwiącego jeszcze we mnie rozsądku. Muszę odzyskać kontrolę nad własnymi uczuciami. Mocniej naciskam dłoń i próbuję wbić w brzuch Camerona palec wskazujący, ale niestety wypada mi przyznać, że jest twardy jak wyciosany z marmuru.

– Trochę miękki – stwierdzam. – Trzeba odstawić piwo.

– Trochę miękki? – powtarza. – Jeśli tak mówisz, to chyba nigdy nie dotykałaś torsu Jamesa, jest bardziej miękki niż galaretka.

Evan parska śmiechem, a po nim Cameron. Ja też nie mogę się powstrzymać, bo rzeczywiście, James nie jest najbardziej umięśnionym z ich paczki i bardziej lubi pogryzać chipsy z piwem, leżąc na kanapie przed telewizorem, niż spływać potem przy jakimś sprzęcie do ćwiczenia mięśni. Poza tym obaj moi współlokatorzy śmieją się bardzo żywiołowo i przez cały czas czuję, jak tors Camerona wibruje pod moją dłonią. Co wcale nie jest niemiłe…

Cameron puszcza w końcu moją rękę i odwraca się po swój telefon, leżący za nim na stole. Wreszcie mogę normalnie odetchnąć.

– Chcesz, żebym cię podwiózł? – pyta Cameron, wstając. – Evan zaczyna dziś zajęcia później.

Czy to dobry pomysł, żeby znaleźć się w ograniczonej przestrzeni samochodu w towarzystwie Camerona? Ostatnia zdarzyło się to, kiedy przyjechał po mnie do Avalonu. Ale wtedy nie byliśmy sami. Choć ten pomysł wydaje mi się dość ryzykowny, mój poranny brak motywacji informuje mnie, że dzięki niemu nie będę musiała wędrować dobre dziesięć minut do budynku, w którym mam wykład z historii politycznej.

Uśmiecham się.

– Jeśli zaraz będziesz jechał…

Wstępuję jeszcze do łazienki i do swojego pokoju po rzeczy.

– Gotowa! – wołam, wchodząc do salonu kilka minut później.

Cameron bierze kluczyki do samochodu. Życzę Evanowi dobrego dnia i wychodzę za Camem z mieszkania. Gdy winda przyjeżdża, pierwsza wchodzę do środka. Jest mi niesamowicie gorąco. Obecność Camerona tuż obok mnie sprawia, że czuję się strasznie nieswojo i jak kretynka nie ośmielam się odwrócić głowy w jego kierunku. Na niższych piętrach nikt nie wsiada do windy, więc nie poprawia to mojego samopoczucia. Jak to się dzieje, że obecność Camerona tak mnie porusza? Przed oczami wciąż przesuwają mi się rozmaite obrazy. Na pewno za dużo czytam, ale naprawdę w windzie może się zdarzyć tyle różnych rzeczy! Wolę jednak się nad tym nie zastanawiać, potrząsam energicznie głową, żeby wypłoszyć te myśli i wychodzę z kabiny. Idę za Camem na parking. Znów bez słowa otwiera mi drzwi. Od wyjścia z mieszkania panuje między nami milczenie. Ta cisza mnie przytłacza, zaczynam nawet żałować, że zgodziłam się na podwiezienie.

– Podoba ci się tutaj? – pyta Cameron, ruszając z miejsca. – Odpowiada ci życie w Kalifornii?

Zaskakuje mnie tym pytaniem i uśmiecham się do niego, choć on nie zwraca na to uwagi, przesadnie skoncentrowany na drodze.

– Tak, bardzo! A tobie?

– Ja się tu urodziłem.

– Wiem, ale przecież może ci się tu nie podobać.

– To prawda, ale ja i tak za nic na świecie nie wyjadę z Los Angeles. Nie brakuje ci Florydy?

– Jasne, że tak. Tam mieszkałam całe życie, tam są moje korzenie, ale chciałam zmienić klimat, sama zatroszczyć się o siebie.

– No tak, rozumiem.

– A ponieważ Amber przylatuje w ten weekend, będę miała w Los Angeles trochę moich rodzinnych stron.

– Prawda, zapomniałem, że przylatuje. Trzeba będzie ciut posprzątać…

To znaczy, że nie tylko ja mam dziurawą pamięć…

– Wygrałaś los na loterii, że trafiłaś na nas – kontynuuje.

Odwracam się do niego i widzę, że lekko się uśmiecha.

– To prawda, mogłam trafić gorzej – odpowiadam.

– Nie masz pojęcia, jakie przedziwne rzeczy dzieją się na tym kampusie.

– Naprawdę? – pytam zaintrygowana.

– Tak, może kiedyś ci opowiem.

– Och, to czekam z niecierpliwością.

Nie odpowiada i tylko dalej się uśmiecha. Pozostałą część drogi umila nam muzyka z radia samochodowego. Gdy dojeżdżamy przed budynek nauk politycznych, jest dopiero za dziesięć ósma, zdążę więc jeszcze przed wykładem iść po kawę. Może dzięki temu zupełnie zniknie mój ponury poranny nastrój, który zaczął się już rozpraszać podczas jazdy. Cameron zatrzymuje się na wprost drugiego wejścia.

– Miłego dnia – mówię, wysiadając. – Dzięki za podwiezienie.

– Nie ma sprawy. Do wieczora – dodaje z uśmiechem. – W razie jakichś problemów dzwoń.

Dziękuję mu jeszcze raz, zamykam drzwi samochodu i idę do wejścia. Wchodząc na stopnie, czuję coś niby mrowienie na plecach, jak gdyby ktoś mnie obserwował. Odwracam się i zaskoczona widzę, że Cameron wciąż stoi w tym samym miejscu. Lekko macham mu ręką, a on odpowiada skinieniem głowy. Odjeżdża dopiero, gdy wchodzę do środka. Od tej chwili w głowie kłębią mi się najróżniejsze pytania. Wszystkie dotyczą Camerona.

* * *

Nie jestem zaskoczona, widząc, że pada, gdy wychodzę z biblioteki. Szybko wyciągam parasol, ale niestety wiatr jest tak silny, że kilka razy omal nie wywraca go na drugą stronę i wkrótce jestem cała przemoczona.

O tej porze i zwłaszcza przy takiej pogodzie alejki kampusu są raczej pustawe. Po niecałych dziesięciu minutach wchodzę do holu budynku. Jestem mokra od stóp do głów. Mój parasol zaraz wyląduje w koszu. Zżymam się na myśl, że znów muszę wziąć prysznic, choć mam ochotę tylko na opatulenie się pledem. Na szczęście notatki nie zamokły, są bezpieczne w plecaku.

W budynku i na zewnątrz panuje spokój. Wychodząc z windy, wygrzebuję z plecaka klucze. Słońce już zaszło, więc mieszkanie, kiedy do niego wchodzę, spowija półmrok. Kładę swoje rzeczy w przedpokoju, od razu zdejmuję buty i idę do siebie, żeby zdjąć mokre ubranie. Wyjmuję z szafy bieliznę, leginsy i bluzę z napisem „UCLA” i spieszę do łazienki. Stoję pod prysznicem jakieś pięć minut, kiedy słyszę, że otwierają się drzwi wejściowe i że ktoś rozmawia. Najwyraźniej wrócili moi współlokatorzy, ale nie mam pojęcia, czy są sami. Kończę się wycierać i wychodzę z kabiny, żeby spokojnie się dosuszyć. W chwili, gdy wkładam bluzę, ktoś puka do drzwi.

– Lili! – To Evan. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale twój telefon cały czas dzwoni.

Przestaję wycierać włosy, wsuwam papucie i szybko wychodzę z łazienki. W salonie widzę wszystkich chłopaków z paczki, siedzących na kanapie. Szybko witam się z nimi i biegnę po telefon, leżący w plecaku przy wejściu.

– Telefon dzwonił cztery czy pięć razy – informuje Evan. – Dlatego pomyślałem, że to pilne.

Dziękuję i sięgam po aparat. Coś takiego, numer niezidentyfikowany. Ktoś dzwonił pięć razy, wreszcie wysłał SMS-a. Odblokowując telefon, zastanawiam się, kto mógł wysłać wiadomość z nieznanego numeru, wiedząc, że tego nie znoszę. Może Amber pożyczyła od kogoś aparat? Tylko że to nie Amber. Słowa, które widzę na wyświetlaczu, dosłownie ścinają mnie z nóg.

Nie ma nic milszego od spotkania dwóch najlepszych przyjaciółek pod kalifornijskim słońcem, co? Może i ja się dołączę do tej zabawy? Na razie, Jace.

Ta wiadomość mrozi mi krew w żyłach i wreszcie dociera do mnie, że Jace na dobre powrócił do naszego życia.

Przez długą chwilę stoję zaszokowana, wpatrując się w wyświetlacz telefonu, z kłębiącymi się w głowie pytaniami. Gdzie on jest? Skąd wie, że jestem tutaj i że Amber przylatuje do mnie? A przede wszystkim: kiedy się ujawni? Bo wiem na pewno, że jeśli zapowiedział, że to zrobi, to tak się naprawdę stanie. To jak najgorszy koszmar. Wtem czuję jakąś dłoń na ramieniu, dygoczę nerwowo i z ust wyrywa mi się cichy krzyk.

– Lili, wszystko w porządku?

Enzo.

– Tak, tak – szepczę.

– Na pewno? Strasznie zbladłaś w jednej chwili.

– Po prostu chciałabym napić się wody.

Muszę natychmiast zadzwonić do Amber. Wciąż z telefonem w ręku odwracam się, żeby wyjść z salonu, ale nagle dopada mnie zawrót głowy i po prostu muszę przysiąść na chwilę, aż wrócę do równowagi.

– Kto to był? – pyta Rafael, podchodząc do mnie.

– Ktoś pomylił numer – kłamię.

– Aha, ktoś pomylił numer – powtarza Cameron sceptycznym tonem.

– Tak.

– Mogę zobaczyć?

On nie może przeczytać tej wiadomości. Nikt nie może o tym wiedzieć. Nie chcę musieć wszystkiego wyjaśniać, a już na pewno nie im.

– Nie! – wołam zbyt szybko.

Unosi brwi, zaskoczony tym okrzykiem.

– Dlaczego? Skoro to pomyłka, to chyba mogę zobaczyć, co?

Muszę jakoś wybrnąć z tej sytuacji, bo inaczej na pewno dowiedzą się o całej historii.

– Ależ oczywiście, tylko nie wiem, co ci da przeczytanie tej wiadomości, skoro nie można zobaczyć numeru.

– Pokaż.

Próbuje mi zabrać telefon, ale chowam rękę za plecy.

– Cameron, nie!

– Lili! – powtarza ostrzej.

– Nie masz prawa! Nie jestem twoją własnością! Jeśli chcesz nakazywać coś jakiejś dziewczynie, to rób to ze swoją przyjaciółeczką!

Ledwo zdążyłam wypowiedzieć to zdanie, a Cameron przeszywa mnie wzrokiem i przeczesuje włosy ręką.

– Pokaż ten cholerny telefon!

– Ale dlaczego chcesz go zobaczyć? – krzyczę. – To moja prywatna sprawa! Studiujesz prawo, powinieneś znać pojęcie prywatności, nie?

W mieszkaniu panuje cisza. Chłopcy przerwali rozmowy i obserwują nas. Wstaję, chcąc zamknąć się w pokoju i zadzwonić do Amber. Oczy Camerona pociemniały i kiedy przechodzę obok niego, wyrywa mi telefon z ręki.

– Oddaj mi komórkę, Cameron!

Przez chwilę mam nadzieję, że minuta czuwania w aparacie się skończyła i że się już zablokował, ale światło padające na twarz Camerona pokazuje, że nie. Przegrałam. A kiedy odrywa oczy od wyświetlacza i spogląda na mnie, widzę, że zrozumiał i wie, że ta wiadomość to nie była pomyłka.

Z PUNKTU WIDZENIA CAMERONA

– Jestem kompletnie wykończony po tym dniu! – woła Evan, wchodząc do mieszkania.

– Zdajesz sobie sprawę, że jest dopiero poniedziałek i że do weekendu musimy jeszcze przeżyć cztery dni? – pyta Brad ze śmiechem.

– Racja, ale i tak ten trening był sto razy cięższy niż zwykle.

– On ma rację – przytakuje Raf. – A co takiego się stało, że chcesz być w aż tak świetnej formie dziś wieczorem?

– Musiałem się wyładować – odpowiadam.

I taka jest prawda. Od jakiegoś czasu jestem niesamowicie podminowany i nie mam pojęcia dlaczego. Jak gdyby najmniejsza przeszkoda miała spowodować wybuch niekontrolowanej złości.

– Nie ma Lili? – pyta Enzo.

No jasna cholera, co on do niej ma? Mrużę lekko oczy.

– Lili tu, Lili tam. Nasz malutki Enzo się zakochał? – dołącza się kpiącym tonem Brad.

– Och, zamknij się, Brad! – rzuca Enzo ze śmiechem.

To jasne, że ona mu się podoba! Tylko dlaczego ta myśl tak mnie wkurwia? Ostatecznie jest dorosła. Jeśli ma ochotę pieprzyć się z Enzem, to jej sprawa. Mój umysł odrzuca jednak możliwość związku między tymi dwojgiem. Chce mi się rzygać już na samą myśl o tym.

– Pewnie jest pod prysznicem – mówi Evan, wchodząc do salonu. – Przechodząc koło łazienki, słyszałem, jak leje się woda.

Enzo kiwa głową jak dupek. Kiedy patrzę na jego debilny wyraz twarzy, jestem pewien, że właśnie wyobraża ją sobie nagą i nie mogę powstrzymać lekkiej irytacji.

– Zagramy turę, a potem zamówimy pizzę? – proponuje Brad.

Wszyscy się zgadzają, więc Evan wyjmuje gamepady i sadowią się na kanapie. Chwilowo nie mam ochoty na grę, idę więc do kuchni po piwa i niosę je do salonu.

– Dzięki, stary – rzuca Brad.

Gramy już przez jakiś czas, gdy gdzieś zaczyna dzwonić telefon. Dzwonek powtarza się uporczywie. Jego przenikliwy dźwięk zaczyna mnie wkurzać, ale oczywiście nikt nawet nie drgnie, żeby odebrać.

– Czy ktoś ruszy wreszcie tyłek i odbierze ten cholerny telefon? – nie wytrzymuję nerwowo i pauzuję grę.

– Cam, wyluzuj, to do nikogo z nas.

– To telefon Lili – mówi Evan. – Powiem jej.

Wstaje i wychodzi do przedpokoju. Telefon wciąż dzwoni i muszę się siłą powstrzymywać, żeby nie dobrać się do niego i nie sprawdzić, komu tak zależy na rozmowie z Lili. W chwilę po tym, jak dzwonek wreszcie milknie, Evan wraca do salonu, rzucając nam: „Zaraz przyjdzie” i zasiada w fotelu.

Na odgłos kroków odwracam się i widzę naprzeciw siebie Lili. Ma na sobie bluzę uniwersytecką, ze dwa razy za dużą, wilgotne włosy przylegają jej do szyi i ramion. Choć jestem w kiepskim nastroju, nie mogę powstrzymać uśmiechu, widząc ją taką zwyczajną. Przy nas nie zwraca już nawet uwagi na strój. Mało znam dziewczyn, które zachowywałyby się tak spontanicznie. Przypomina mi moją siostrę Elenę z tą lekką nutką bezpretensjonalności.

Gdy widzi, że nie jesteśmy sami, ale z resztą chłopaków, odruchowo chce się cofnąć. Szybko się jednak się powstrzymuje i uśmiecha, a potem idzie po torbę. Pochylona, grzebie w niej chwilę, potem prostuje się, nadal uśmiechnięta, już z telefonem w ręku.

Ze swojego miejsca widzę jej reakcję: czyta wiadomość i nagle jej spojrzenie ucieka gdzieś w pustkę na długą chwilę. Brad coś do niej mówi, ale ona nie reaguje i kiedy już mam wstać i podejść, żeby się dowiedzieć, co się stało, Enzo wyprzedza mnie i rzuca się w jej kierunku. No nie, za kogo on się uważa, żeby się zachowywać jak u siebie? Staje za nią i kładzie dłoń na jej ramieniu, a Lili jest tym gestem dosłownie przerażona. Ta reakcja jest naprawdę nienaturalna. Coś jest nie tak i gdyby nie fakt, że bardzo mnie to niepokoi, pewnie bym się wściekł, kiedy ten idiota jej dotknął.

– Lili, wszystko w porządku? – pyta Enzo.

– Tak, tak – mówi Lili, odwracając się.

Jej głos drży, jest przerażona.

– Na pewno? Strasznie zbladłaś w jednej chwili.

– Po prostu muszę się napić wody.

Jej spojrzenie nie przestaje błądzić we wszystkich kierunkach, jak gdyby czegoś szukała. Rusza przed siebie, ale przechodząc obok kanapy, chwieje się i szybko siada, przyciskając palce do skroni.

– Kto to był? – pyta Rafael.

Umyka spojrzeniem w bok.

– Ktoś pomylił numer – odpowiada.

Jestem pewien, że kłamie. Tę dziewczynę bardzo łatwo rozszyfrować. Wiem, o czym mówię, jestem mistrzem w sztuce kłamstwa.

– Aha, ktoś pomylił numer – powtarzam.

– Tak.

– Mogę zobaczyć?

– Nie! – woła.

Jej reakcja jest zdecydowanie przesadna jak na zwykłą pomyłkę telefoniczną.

– Dlaczego? Jeśli to pomyłka, to chyba mogę zobaczyć, co?

– Ależ oczywiście, tylko nie wiem, co ci da przeczytanie tej wiadomości, skoro nie można zobaczyć numeru.

– Pokaż ten telefon! – nalegam.

– Cameron, nie!

– Lili!

– Nie masz prawa! Nie jestem twoją własnością! – argumentuje ostro. – Jeśli chcesz nakazywać coś jakiejś dziewczynie, to rób to ze swoją przyjaciółeczką!

Co ona tam ukrywa? Mam prawo wiedzieć, z jakiego powodu jest w takim stanie!

– Pokaż ten cholerny telefon! – ledwo panuję nad sobą.

– Ale dlaczego chcesz go zobaczyć? – krzyczy.

Wstaje, a ja korzystam z tego, żeby zabrać jej z ręki telefon.

– Oddaj moją komórkę, Cameron! – woła, uderzając mnie w ramię.

Stoję plecami do niej. Na szczęście telefon jeszcze się nie zablokował i na ekranie wciąż jest wiadomość, którą właśnie przeczytała. Nie ma śladu żadnej rozmowy, tylko ten SMS od nieznanego nadawcy. Od razu zaczynam go czytać.

Nie ma nic milszego od spotkania dwóch najlepszych przyjaciółek pod kalifornijskim słońcem, co? Może i ja się dołączę do tej zabawy? Na razie, Jace.

Co to znaczy? Kto to jest ten Jace? Czytam jeszcze raz. Ta wiadomość wygląda mi na jakąś groźbę. Przynajmniej ja tak ją odbieram, a mylę się rzadko. Jestem dość dobry w czytaniu między wierszami.

– No i co, Cam? – pyta James.

Blokuję telefon i podnoszę głowę. Przelotnie spoglądam na Lili i widzę, że błaga mnie bezgłośnie, żeby nic nie mówić.

– Nic takiego – mówię. – Pomyłka. Jakiś Richard umawia się na kolację. Mam nadzieję, że zorientował się już, że się pomylił.

– Aha.

Lili stoi wciąż naprzeciwko mnie. Jej oczy zaczynają wilgotnieć i bez chwili wahania biorę ją za rękę.

– Chodź, Lili. Chcę ci coś pokazać, myślę, że ci się spodoba – dodaję, żeby nas zostawili w spokoju.

Kiwa potakująco głową i jej mała dłoń ginie w mojej. Jej smukłe palce są lodowate. Zważywszy na temperaturę otoczenia i gorący prysznic, jaki Lili przed chwila wzięła, nie powinna być tak zimna.

– Co się dzieje? – pyta Enzo, podchodząc do nas.

Tylko tego brakowało, żeby ten kretyn ją zagarnął.

– Nic – mówi Lili. – Jestem po prostu trochę zmęczona.

Widzę spojrzenia moich kumpli. Nie są głupcami i doskonale wiedzą, że coś nie gra. Ignoruję celowo znaki, jakie mi daje Evan i prowadzę Lili do swojego pokoju. Zamykam drzwi. Wtedy Lili puszcza moją rękę i siada na łóżku.

– Lili – mówię cicho.

Nie odpowiada i spuszcza głowę.

– Lili – powtarzam. – Kto to jest ten Jace?

Wciąż nic nie mówi, tylko wyłamuje sobie palce. Zbliżam się do niej i siadam obok na łóżku. Chociaż jestem przekonany, że ten facet to jej eks i że ją dręczy, mimo wszystko pytam:

– Lili, spójrz na mnie. Ten Jace to twój były chłopak?

– Nie – szepcze.

Obejmuję palcami jej podbródek i zmuszam do podniesienia głowy. Lili płacze, a ja się po prostu skręcam, kiedy widzę ją, taką delikatną, w tym stanie. Nie mogę oderwać wzroku od jej oczu i delikatnie osuszam palcami jej łzy. Uśmiecha się słabo, dziękując mi za to, ale czuję, że jest o włos od załamania.

– Więc kto to jest ten Jace? – ponawiam pytanie.

Przełyka głośno ślinę i obejmuje głowę dłońmi.

– Ja… Cameron, boję się! – wybucha wreszcie, jąkając się, a mnie wywracają się wnętrzności.

– Lili, jestem tutaj.

Powoli podnosi na mnie wzrok. Jest przerażona i zagubiona, widzę to w jej oczach. Co takiego się zdarzyło, że teraz jest w takim stanie?

– Wiem – mówi cicho. – Ale nie w tym problem.

– A w czym?

– Nie chcę was w to mieszać.

– Ja się nie boję, Liliano.

– Ale ja się boję! – prawie krzyczy. – Jace to potwór!

– Co takiego?

– Wy nie chcecie mi powiedzieć, co ukrywacie, żeby mnie chronić, ja robię to samo. Nie chcę was także stracić. Nie możecie o tym wiedzieć.

– O czym wiedzieć?

Oczywiście dalej nie odpowiada i spuszcza głowę. Nie potrafię znieść jej widoku w stanie takiego przygnębienia, kiedy nie mogę nic zrobić, bo ona nie chce mi powiedzieć ani słowa.

– Lili, powiedz, co ten Jace ci zrobił? Skrzywdził cię? To dlatego jest potworem?

Wciąż milczy, a ja czuję, że krew mi się burzy coraz bardziej.

– Lili…

– On zabił Rosie! – krzyczy, wstając.

Co takiego? Kto to jest Rosie? Zupełnie nic z tego nie rozumiem. Widzę tylko, że Lili jest kompletnie rozbita – wściekła, a zarazem potwornie zdenerwowana.

– Lili – szepczę, podchodząc do niej. – Strasznie mi przykro.

Stoi na środku mojego pokoju, a ja tuż obok niej. Oczy ma pełne łez. Chcę ją widzieć uśmiechniętą, a nie ze łzami w oczach. Nagle, zupełnie dla mnie nieoczekiwanie, tuli się do mnie, wstrząsana łkaniem. Nie wiem, co robić, jak jej pokazać, że jestem tu dla niej. Kompletnie zaskoczony, otaczam ją ramionami tak mocno, jak tylko mogę, i unoszę nieco nad podłogę. Jej łzy moczą mój T-shirt, w który mocno się wczepia. Potrzebuje mnie.

– Cam… – szepcze łamiącym się głosem.

– Nie bój się, Lili, jestem tutaj – mówię, całując ją w czoło. – Nie opuszczę cię.

Obejmuje mnie mocniej, a kiedy stawiam ją na podłodze, jej głowa wtula się w mój tors. Przyciągam ją do łóżka i sadzam sobie na kolanach. Wciąż łka rozpaczliwie. Siedzimy tak długą chwilę, Lili płacze, ja delikatnie głaszczę ją po policzku. Nie musimy nic mówić. Mam wrażenie, że wchłaniam w pewien sposób jej smutek i strach. Nie wiem, czego ten lęk dotyczy, ale to nieważne. W tej chwili chcę tylko, żeby Lili poczuła się lepiej. Nie przestaję jej powtarzać, że wszystko będzie dobrze, że jestem obok, i wreszcie jej łkania ustają. Unoszę ją z kolan i układam na łóżku.

– Odpocznij.

Kiwa głową, ale w chwili, gdy chcę wstać, jej dłoń dotyka mojego uda.

– Ja… Możesz ze mną zostać?

Choć ma zapłakaną twarz, wciąż uważam, że jest śliczna. I już w tej chwili wiem, że to nie rokuje niczego dobrego. Myśleć o tym, że jest śliczna, kiedy jest tak załamana – to oznacza, że ze mną jest coś nie tak.

– Oczywiście.

Lili przesuwa się trochę i kładzie z głową na moich udach. Nie słyszę nic, więc pochylam się ostrożnie i widzę, że zasnęła. Ktoś dwa razy stuka do drzwi, te otwierają się po krótkiej chwili i ukazuje się w nich twarz mojego przyjaciela.

– Dobrze się czuje?

Kręcę głową. Evan wygląda na zaniepokojonego.

– Zostanę z nią przez chwilę – mówię.

– Wiesz, co jej jest?

– Nie.

Bardzo rzadko okłamuję Evana, ale chociaż i tak zupełnie nic nie wiem o tej strasznej historii, nie chcę ryzykować, że stracę zaufanie Lili, ujawniając cokolwiek z jej słów. Ostatecznie, jak na przyszłego adwokata przystało, wiem, że utrzymanie tajemnicy jest w tym zawodzie sprawą podstawową. W takim razie mogę zacząć praktykować tę zasadę już teraz, prawda?

– Chłopaki już idą. Jeśli za jakieś dziesięć minut zamówię jakąś chińszczyznę, to będzie OK?

Kiwam głową i Evan cicho zamyka drzwi. Rozumie, że Lili nie czuje się dobrze i że potrzebuje spokoju.

– Dziękuję – mówi cichy głosik.

Lili przeciera powieki.

– Za co?

– Za to, że nic nie powiedziałeś Evanowi.

Czuję, że dziękuje mi nie tylko za to. Nie odpowiadam, tylko patrzę, jak powoli się podnosi.

– Jesteś głodna?

– Tak, ale najpierw wezmę coś przeciwbólowego. Wydaje mi się, że moja głowa waży ze trzy tony.

Przed wstaniem z łóżka Lili odwraca się do mnie i delikatnie dotyka ustami mojego policzka. Ten kontakt, tak przecież niewinny, wzrusza mnie. Zażenowany, przełykam głośno ślinę, a Lili się odsuwa.

– Widzimy się zaraz w kuchni – mówi, wychodząc z pokoju ze słabym uśmiechem na ustach.

Mogę tylko kiwnąć potakująco głową. A kiedy przypominam sobie całą tę scenę, wciąż kotłują mi się w głowie pytania: Kim są Jace i Rosie? Co Lili miała na myśli, mówiąc: „On zabił Rosie”? Nie mam pojęcia, ale jedno jest pewne: Liliano, dopóki ja tu będę, nic ci się nie stanie. Obiecuję.

Rozdział 2

Tego piątkowego popołudnia ulice Los Angeles są wyjątkowo zakorkowane. Evan, Cameron i ja wyjechaliśmy z kampusu trochę ponad czterdzieści minut temu i z osiemnastu kilometrów dzielących nas od lotniska udało nam się przejechać ledwo dziesięć. Od obu moich współlokatorów wyszła miła propozycja, że pojadą ze mną po Amber. Jestem im naprawdę wdzięczna, bo Cameron, a tym bardziej Evan za nic na świecie nie pożyczyliby mi swoich samochodów, więc musiałabym wziąć taksówkę. Obaj mają tendencję do dosłownego traktowania powiedzenia „kobieta prowadzi – wóz o śmierć zawadzi”. A ja mam prawo jazdy od szesnastego roku życia i chociaż nigdy nie miałam własnego samochodu, wszystkie moje przyjaciółki zawsze mi powtarzały, że prowadzę super. Kiedy jeden jedyny raz zapytałam Evana, czy może pożyczyłby mi swoje auto, zacisnął kluczyki w dłoni, oświadczając: „Dopóki nie będę pijany w trupa, nie dotkniesz mojego Batmobila”.

Amber dzwoniła do mnie tuż przed wejściem do samolotu prawie pięć godzin temu, a ponieważ lot Miami – Los Angeles trwa mniej więcej sześć godzin, mamy jeszcze trochę czasu, żeby dojechać na lotnisko, tym bardziej, że trzeba doliczyć czas na formalności i odbiór bagaży.

– To ile czasu się nie widziałyście? – pyta Evan z siedzenia pasażera.

– Zanim tu przyjechałam, byłam przez miesiąc u taty w Brazylii, czyli to już prawie dwa i pół miesiąca.

– Nie brakuje ci jej?

Kręcę głową i po chwili uświadamiam sobie, że nie może tego widzieć.

– Nie. Spotkałyśmy się parę razy na czacie i piszemy do siebie dużo SMS-ów. Chociaż to prawda, że nie widzieć się w realu przez taki okres to naprawdę długo. Tym bardziej, że byłyśmy dosyć… blisko ze sobą. Nie, nie w tym sensie, Cameron – dodaję, widząc rozbawiony uśmiech mojego współlokatora. – Często się obejmowałyśmy, i tyle. Amber jest bardzo ciepła i serdeczna.

Evan kiwa potakująco głową i zaczyna rozmowę z Cameronem.

Im więcej czasu mija, tym bardziej Amber i ja oddalamy się od siebie. Myślę, że to raczej nieuniknione, bo moje nowe życie bardzo mnie absorbuje, a cała ta historia z Rosie, szaleństwo Jace’a i cierpienie bardzo nad nami ciąży przez te wszystkie miesiące. Codzienne SMS-y stały się raczej cotygodniowe, ale nie mam zamiaru mówić o tym moim współlokatorom.

Mamy połowę października, ale pogoda wcale nie jest bardziej jesienna niż miesiąc temu. Dziś jest wyjątkowo ładnie: słońce świeci na bezchmurnym niebie, a temperatura jak na tę porę roku jest wyjątkowo wysoka. Jedziemy z otwartymi oknami, a wiatr wpadający do wnętrza targa moje włosy. Żałuję, że ich nie związałam. Już sobie wyobrażam, jak bolesne będzie wieczorne rozczesywanie!

Siedzę, jak zawsze, za Cameronem. Od wyjazdu spoglądał na mnie kilka razy w lusterku wstecznym i jestem pewna, że za każdym razem dostawałam wypieków. Ta chwila niezwykłej bliskości z poniedziałkowego wieczoru wszystko zmieniła. Widział mnie w najgorszym dla mnie momencie, w najgłębszej depresji. Teraz nie wiem sama, jak mam się zachowywać w jego obecności, nie umiem się zdecydować i źle mi z tym. Odwracam głowę i widzę, że znów na mnie zerka. Chciałabym teraz tylko jednego: uciec od tych jego zniewalających oczu. Wyjmuję wobec tego telefon, czytam starą rozmowę z Amber i w tym momencie natykam się na tę wiadomość:

Nie ma nic milszego od spotkania dwóch najlepszych przyjaciółek pod kalifornijskim słońcem, co? Może i ja się dołączę do tej zabawy? Na razie, Jace.

Czytam ją w kółko. Nie spodziewałam się innej wiadomości od niego, zapomniałam o tamtym SMS-ie, otrzymanym na plaży:

Gdziekolwiek będziesz, rozglądaj się wokoło. Zawsze będę blisko. Znajdę cię wszędzie.

Te słowa odczytałam jako groźbę. Jace zawsze potrafił przerazić, choć rzadko podejmował działanie. Wiem jednak z całą pewnością, że ta druga wiadomość jest zapowiedzią i że to tylko kwestia czasu, kiedy zacznie realizować swoje groźby.

Chowam telefon, a podnosząc głowę, znów widzę w lusterku spojrzenie Camerona. Czy on nie powinien się bardziej skoncentrować na prowadzeniu? Jego spojrzenie mnie wprost przeszywa, a ja nie mogę oderwać od niego wzroku, jak gdybym się znalazła w polu magnetycznym. Siedzi przede mną, a jednak mam wrażenie, że czuję dotyk jego skóry na mojej i natychmiast znów mi się przypomina poniedziałkowy wieczór. Pomimo przerażenia i obaw, jakie wtedy czułam, w chwili, kiedy Cameron wziął mnie za rękę, w brzuchu zaczęło mi latać całe stado motyli. Jego dłoń była ciepła, duża i niesamowicie delikatna jak na chłopaka, a przede wszystkim jej dotyk był wyjątkowo pokrzepiający. Potrzebowałam Camerona bardziej niż kiedykolwiek. Nie przeszkadzało mi, że chłopcy byli tuż obok, nie widziałam już nic. Liczył się tylko on, a najgorsze jest to, że nie mam pojęcia dlaczego. Cameron czytał wiadomość, wiedział więc i o istnieniu Jace’a, i to, że może on stanowić zagrożenie. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej, poznać odpowiedzi na swoje pytania. Mój umysł nie funkcjonował samodzielnie, byłam w jego obecności jak sparaliżowana i pod wpływem jednego jego spojrzenia wiedziałam, że nie ma szans, że teraz będę musiała Cameronowi wszystko powiedzieć. Nie chciałam więcej przeżywać chwil cierpienia, bólu i wściekłości. Wspominanie tego nieszczęsnego czerwcowego wieczoru otworzyłoby tylko z takim trudem zabliźnione rany. Ale wystarczyło tylko jedno słowo i musiałam ustąpić, a tamto znów stanęło mi przed oczami. Wtedy wszystko wyznałam: że Rosie odeszła, ale przede wszystkim to, że to Jace ją niszczył, że ją zabił. Zawsze myślałam, że płacz to słabość, że nigdy nie wolno pokazywać swoich łez. Nigdy. Musiałam być silna, bo mała siostra Rosie spoglądała na mnie bez jednej łzy. Nie mogłam płakać. Tymczasem w poniedziałek wieczorem mimo prób wytrwania nie wytrzymałam i rozpłakałam się w ramionach Camerona. Jak gdyby wszystko mogło spłynąć z tymi łzami. Evan oczywiście zamówił chińszczyznę i dzięki wysiłkom ich obu, żeby mi przywrócić spokój i pogodę ducha, zakończenie wieczoru było miłe. Ból głowy przeszedł mi jednak dopiero w nocy, kiedy się położyłam. Cameron wpadł do mnie kilka minut później, usiadł obok, a ja przytuliłam się do niego. Wreszcie przyszedł sen. Kiedy jednak obudziłam się po kilku godzinach, wciąż było ciemno, a Camerona już nie było. Zostałam sama.

Wreszcie docieramy na poziom terminalu, na którym ma się pojawić Amber. Cameron parkuje i wysiadamy. Na zewnątrz czuję falę gorąca. Asfalt wprost parzy, temperatura dochodzi pewnie do jakichś trzydziestu stopni, ale jest bardzo przyjemnie. Na parkingu masa samochodów, i jak to na lotnisku, jedni się żegnają, inni witają. Mogłabym usiąść gdzieś w kąciku i cały dzień patrzeć na ten nieustający spektakl, rozgrywający się przed moimi oczami.

– O której przylatuje? – pyta Cameron, który zaczyna się niecierpliwić.

– Samolot ląduje o 15.50.

Wzdycha.

– Jeszcze tylko dwadzieścia minut.

– Jeśli ci się czas dłuży, możesz połazić po lotnisku. Na pewno są tam jakieś butiki.

– Niezły pomysł, co, Evan?

Evan odrzuca propozycję ruchem głowy, a Cameron znika w głębi gigantycznej hali.

– Cierpliwość i Cameron to dwie różne rzeczy – mruczę.

Evan przytakuje.

– I tak jestem zdziwiony, że zgodził się przyjechać.

– Ja też!

Kiedy powiedział nam wczoraj, że pojedzie z nami po Amber, myślałam, że się przesłyszałam. A ponieważ nie chciałam, żeby się z tej propozycji wycofał, w żaden sposób jej nie skomentowałam, ograniczyłam się do podziękowania.

– Oprócz jednego Starbucksa i jednego stoiska Hudson News nie ma nic dostępnego dla nas – zrzędzi Cameron, wracając. Trzyma w dłoniach trzy kubki. Jeden podaje Evanowi, a z jednym zwraca się do mnie.

– Wziąłem ci mrożone macchiato, może być?

– Tak, świetnie! Dziękuję, Cam! – odpowiadam.

– Bardzo proszę.

Rzuca mi jeszcze jedno spojrzenie i zaczyna rozmowę z Evanem. Patrzę na kubek z jego imieniem i muszę przyznać, że z przyjemnością podnoszę go do ust.

* * *

Samolot Amber wylądował jakieś dziesięć minut temu. Chłopcy oparci o maskę samochodu wciąż rozmawiają, a ja staram się mieć na oku jednocześnie telefon i wyjście z terminalu.

– Lili!

Podnoszę głowę i widzę moją najlepszą przyjaciółkę, ciągnącą ogromną, czarną walizę, wyglądającą na cięższą od niej.

– Amb! – wołam i biegnę do niej.

Zostawia bagaż i rzucamy się sobie w ramiona. Amber pachnie domem. Jej uścisk przywołuje we mnie wspomnienia z dawnych lat, gdy wszystko było jeszcze bardzo proste.

– Tęskniłam za tobą – mówię.

– Ja też, Lili.

Znów się obejmujemy, obie z uśmiechem na ustach.

– Chodź, przedstawię ci moich przyjaciół.

Kiwa głową i idzie za mną w stronę chłopców.

– Chłopaki, przedstawiam wam Amber. Amber, to moi współlokatorzy, Evan i Cameron – mówię, wskazując ich po kolei.

– Bardzo mi miło – wita się uprzejmie Amber.

Evan odpowiada, że też się cieszy z jej poznania, a Cameron zadowala się uprzejmym uśmiechem.

– A czy któryś z was pomoże mi z tą walizą?

Cameron, który jest bliżej niej, podnosi bagaż i wkłada do bagażnika.

– Dziękuję, Cam.

Cam? Ten tylko kiwa głową z nikłym uśmiechem w kąciku ust. Nie do wiary, ja musiałam czekać nie wiem ile czasu na prawo nazywania go tym zdrobnieniem, a tu – proszę, wcale na to nie reaguje i uśmiecha się. Nie zwlekając dłużej, zajmuję miejsce za fotelem pasażera. Evan lokuje się przede mną, a Cameron, wsiadając, odwraca głowę i zerka na tylne siedzenie, po czym unosi brwi, widząc mnie za Evanem, a nie za nim, jak w drodze na lotnisko. Zapinając pasy, rzucam mu wzgardliwe spojrzenie. Krótki śmieszek pozwala mi przypuszczać, że zrozumiał moje zachowanie. Ten chłopak to kretyn! Gdy już wszyscy zapięli pasy, Cameron włącza wsteczny i wyjeżdżamy z parkingu.

– Można włączyć klimę zamiast otwierać okna? – pyta Amber.

– Oczywiście – odpowiada Cameron i robi wszystko zgodnie z jej życzeniem.

– Dzięki, Cam.

Cameron znowu uśmiecha się kącikiem ust i lekko odwraca się do mnie. Tym razem nie opuszczę wzroku. Krzyżuję ramiona i kiedy on znów koncentruje się na drodze, ja kontempluję krajobraz. Kiedy jechaliśmy na lotnisko, spytałam go, czy mógłby podnieść szybę, bo wpadające powietrze drażniło mi gardło, ale nie raczył mnie posłuchać, a teraz potulnie zgadza się z dziewczyną, którą zna od pięciu minut? Sama w to nie wierzę, ale najwidoczniej szanowny pan chce robić dobre wrażenie.

– To co robimy wieczorem? – pyta Amber, kiedy już jesteśmy na autostradzie.

– Myślałam, że zostaniemy w domu – odpowiadam.

– No nie, Lili, ja chcę dziś się bawić! Nie codziennie jestem w Los Angeles, mam zamiar wykorzystać każdą minutę w Mieście Aniołów!

– A może wyjdziemy gdzieś jutro?

– Nie – woła Amb. – Już dziś wieczorem!

A widząc moją ponurą minę, zaczyna od nowa:

– No zrób mi tę przyjemność, proszę cię. Kiedy ostatni raz bawiłyśmy się razem? Na balu maturalnym!

Zgadzam się więc, choć niechętnie. Jeśli dobrze rozumiem, kiedy ja chciałabym spędzić trochę czasu z moją najlepszą przyjaciółka, której nie widziałam od ponad dwóch miesięcy, to ona chce tylko korzystać z pobytu w tym mieście? Wspaniale! Urażona jej słowami, nie odzywam się już do końca jazdy, co zdecydowanie nie przeszkadza mojej „najlepszej” przyjaciółce, która cały czas gada z chłopakami.

* * *

Jest już po ósmej, wróciliśmy z lotniska trochę ponad trzy godziny temu. Długo rozmawiałyśmy z Amber, leżąc na łóżku, jak to robiłyśmy w czasach liceum. Opowiedziała mi najważniejsze rzeczy, o tym, co się teraz dzieje w Miami, ale ani razu nie wymieniłyśmy imienia Jace’a. Słuchałam uważnie, co mówiła moja przyjaciółka, i chociaż nie widziałyśmy się tylko dwa miesiące, wydawało mi się, że to jest zupełnie inna Amber niż ta, którą znałam. Podczas tej długiej rozmowy powtarzały się wciąż niektóre słowa: imprezy, plaża, chłopcy, znajomi, ale ani razu nie wspomniała o swoich studiach. Zawsze była dość zabawowa, ale nauka była dla niej niezwykle ważna. Pod koniec liceum miała bardzo ambitne plany: chciała tylko jednego – zostać adwokatem w którejś z najbardziej prestiżowych kancelarii w Nowym Jorku. Ta Amber wydaje mi się teraz bardzo odległa.

Tak jak zostało ustalone, wychodzimy dziś do jakiegoś klubu, ku mojemu największemu niezadowoleniu. Amber przekonała chłopaków, żeby poszli z nami, no i ci oczywiście nie odmówili i z radością zgodzili się poimprezować. Reszta paczki dojedzie bezpośrednio na miejsce.

Ja ze swojej strony pozwoliłam sobie zadzwonić do Grace i Sama i zaproponować im wyjście z nami. Myślę, że będę potrzebować ich wsparcia.

Kilka minut temu Amber wyszła z pokoju, żeby zapalić. To jeszcze jedna rzecz, której się nie spodziewałam. Kiedy byłyśmy w liceum, nie paliła, a nawet walczyła o to, żeby papierosy były zakazane w pobliżu szkoły, a teraz sama pali! Co innego mówi, a co innego robi. Stała się przeciwieństwem samej siebie. Coś przegapiłam, to pewne. Korzystam z jej nieobecności, żeby wybrać jakieś ubrania. Wyjmuję z szafy dżinsy slim w kolorze antracytu i dobieram do nich bluzeczkę z czarnej koronki, bo mam czarną bieliznę i nie chce mi się jej zmieniać. Zaczynam się rozbierać, kiedy drzwi do pokoju otwierają się na całą szerokość. Odruchowo kulę się i zasłaniam swój niekompletny strój. Słyszę głośny śmiech:

– Och, Lili, jesteś strasznie… zabawna.

Amber. Jej śmiech tylko wzmaga moją złość.

– Amber, nie mogłaś zapukać? Nie mieszkam tu sama.

Śmieje się do rozpuku.

– Mówisz o chłopakach?

– Tak! – wołam.

– Niczego by nie zauważyli. – Wciąż pęka ze śmiechu.

Co ona chce przez to powiedzieć?

– Jak to?

– Trzeba być uczciwym i przede wszystkim patrzeć na siebie realistycznie. Jeśli niczego nie próbowali, od kiedy tu mieszkasz, to znaczy, że ich nie interesujesz. Ale nie martw się, w końcu spotkasz jakiegoś kujona, któremu się spodobasz.

I znowu się zaśmiewa. Nie wiem, co mnie powstrzymuje, żeby się jej ostro odciąć. Ponieważ jednak nic nie mówię, dorzuca:

– Ale potraktuj to jako komplement, przynajmniej cię szanują. Zresztą i tak masz szczęście, że mieszkasz z dwoma takimi ciachami. Ja mam cały czas za współlokatorkę taką wariatkę kujonkę, co to nawet w weekendy nie kładzie się spać później niż o jedenastej, bo jest przekonana, że to pomaga w dostawaniu najlepszych ocen. Żałosne, nie?

– Jeśli jej jest z tym dobrze – mówię suchym tonem.

– Wcale nie, widzę doskonale, że mi zazdrości, kiedy wychodzę w weekendy.

– Skoro tak mówisz… – odpowiadam, zmęczona jej postawą.

Kiwa głową, przekonana, że współlokatorka jej zazdrości.

Zdecydowanie uważam, że to ona jest żałosna. A poza tym wróciła do pokoju przesiąknięta obrzydliwym zapachem dymu papierosowego.

– I co, wybrałaś już jakieś ubranie na wieczór? – dopytuje się, siadając na moim krześle przy biurku.

– Tak, chyba włożę te dżinsy z bluzeczką i czarne botki na obcasie albo mokasyny.

Krzywi się.

– Nie możesz tego włożyć.

– Dlaczego?

– Lili, idziemy do klubu, a nie do klasztoru.

Chcę coś odpowiedzieć, ale Amber już wstaje i otwiera swoją walizkę. Grzebie w niej i wreszcie wyciąga bordową sukienkę.

– Włóż to!

Biorę więc ciuszek i stwierdzam, że to, co mogło mnie zaskoczyć kilka miesięcy temu, teraz wcale nie jest zaskakujące. Sukienka jest naprawdę śliczna, ale też na pewno bardzo obcisła i krótka. A więc ulotnił się gdzieś dawny styl Amber, pełen długich, cygańskich spódnic.

– Na mnie jest dość krótka – komentuje Amber – ale ty jesteś niższa, więc powinno być OK.

Zgadzam się z tym i wkładam sukienkę. Materiał jest bardzo miły – na szczęście, bo przylega do ciała. Podchodzę do lustra i przeglądam się. Przyznaję, że dobrze mi w niej. Ponieważ nie jestem tak szczupła jak Amber, sukienka opina mnie bardziej, ale długość jest dobra.

– Podoba ci się?

– Tak – przyznaję. – Nie całkiem jest w moim stylu, ale myślę, że na jeden wieczór może być.

– Wyglądasz w niej diablo seksownie.

– Nie zależy mi na tym, żeby być diablo seksowną, ale żeby się dobrze czuć.

– To strasznie staroświeckie, Lili.

– Wolę, żeby uważano mnie za staroświecką, niż żeby się na mnie gapili wszyscy faceci w lokalu.

– To zależy od punktu widzenia – ripostuje z uśmiechem.

Jestem tak zaskoczona tym, co mówi, że ostatecznie nic nie odpowiadam, tylko kończę się przygotowywać. Do tej sukienki dobieram tylko to, co najpotrzebniejsze: wkładam białe sandałki na płaskim obcasie, zostawiam włosy rozpuszczone i przede wszystkim nakładam zaledwie odrobinę tuszu do rzęs i szminki.

– I nic więcej?

– Nie. Mówiłam ci, nie chcę, żeby mnie zaczepiali.

– Ale to nie pantofelki ani trochę mocniejszy makijaż spowodują, że wszyscy faceci będą się na ciebie gapić, tylko całość.

– Mimo wszystko wolę tego uniknąć. No i powinnaś wiedzieć, że źle się czuję z całymi pokładami makijażu na twarzy. Nie mam ochoty przypominać transwestyty z warstwą tynku na gębie.

– Jak chcesz.

Wydaje się urażona, ale ponieważ właśnie słyszę dzwonek do drzwi, wychodzę szybko z pokoju, żeby otworzyć i zostawiam ją samą.

– Grace! Sam! – wołam i obejmuję ich. – Jak leci?

– Świetnie! – odpowiadają razem.

Uśmiecham się. Nie widziałam ich od wtorku i muszę się przyznać, że bardzo mi ich brakowało. Idąc do salonu, Sam wykrzykuje z zachwytem:

– Co za kiecka!

– Należy do Amber. Nie czuję się w niej najswobodniej, ale jeden wieczór powinnam przetrwać.

– Znam kogoś, kto aż się zaślini na ten widok! – dodaje Grace, puszczając do nas oko.

– A nawet dwóch takich, jeśli chcecie znać moje zdanie. I to nie ja będę tym drugim, choć udałoby ci się zrobić hetero z każdego geja.

– Nie przesadzaj! – mówię. – A wy nie wyglądacie super?

– Ja tak – odpowiada Sam. – Ona nie.

Śmieję się, a Grace daje kuksańca Samowi. Ci dwoje uwielbiają się, od kiedy spotkali. Tym bardziej, że są prawie sąsiadami, bo oboje mieszkają po drugiej stronie kampusu.

– Hej – woła Grace. – Ja też się zrobiłam na bóstwo!

– Wiem – śmieje się Sam. – Żartuję, Gracie. Wyglądasz ślicznie, i ty też, Lili. Mam szczęście, że będę obok was. Charlie i jego dwa Aniołki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki