Stewardesa - Chris Bohjalian - ebook + audiobook + książka

Stewardesa ebook i audiobook

Chris Bohjalian

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Bohjalian przełamuje konwencje thrillera. To powieść nie tylko o rozliczaniu się z bezwzględnymi złymi facetami, ale także ze swoim smutkiem”. USA Today Cassandra Bowden, Stewardesa, doskonale zna poranki spędzone na gigantycznym kacu. Łatwo popada w ciągi alkoholowe, a to, że od czasu do czasu urwie jej się film, nie jest już żadną nowością. Gdy pewnego ranka budzi się w pokoju ho­telowym w Dubaju, z przerażeniem odkrywa, że nieznany mężczyzna, z którym spędziła noc, leży obok niej w kałuży krwi. Cassandra boi się zadzwonić na policję – by móc cokol­wiek zeznać, musiałaby przypomnieć sobie, co zdarzyło się w ostatnich godzinach. Zaczyna więc kłamać. Na lotnisku w Nowym Jorku cze­ka na nią FBI, ale wtedy jest już za późno, by wyznać prawdę. Czy to ona zabiła? A jeśli nie, to kto? „Stawka nie mogła być wyższa! Cassandra próbuje poskładać elementy śmiertelnej układanki, pra­cując 40 tysięcy stóp nad ziemią!” Cosmopolitan

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 488

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 41 min

Lektor: Małgorzata Lewińska

Oceny
3,8 (87 ocen)
25
30
24
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
patricia8806

Całkiem niezła

Przeczytałam z ciekawości, po obejrzeniu pierwszego sezonu serialu (HBO Max). Hmm... spodziewałam się czegoś więcej. A tutaj poprawna, miejscami przewidywalna i niczym niewyróżniająca się powiastka...
00

Popularność




The Flight Attendant
Copyright © 2018 by Chris Bohjalian
Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2020 for the Polish translation by Adam Olesiejuk (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz
ISBN: 978-83-66460-83-6
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail:[email protected]/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2020
Konwersja:eLitera s.c.
.
Tego autora:
Pokój gościnny
Ruiny przeszłości
Zamki na piasku

Dla Anne Messitte,

to nasza dwunasta wspólna książka

Mężczyźni boją się, że kobiety ich wyśmieją.

Kobiety boją się, że mężczyźni je zabiją.

– Margaret Atwood

Część pierwsza

PRZYGOTOWAĆ SIĘNA UDERZENIE

Rozdział 1

Najpierw poczuła zapach hotelowego szamponu, bliskowschodni aromat budzący skojarzenia z anyżem, a później, kiedy otworzyła oczy, zauważyła, że światło wpadające przez okno różni się od światła w pokojach, w których zazwyczaj zatrzymywała się załoga. Między grubymi, ale niezaciągniętymi do końca zasłonami na całej długości została cienka szpara, przez którą sączyło się poranne słońce. W miejscu, gdzie padało na podłogę, dywan wydawał się całkiem wypłowiały. Zamrugała oczami, nie z powodu światła, lecz kłującego bólu przeszywającego czaszkę. Marzyła o szklance wody, ale wiedziała, że zbliżającego się nieuchronnie kaca powstrzymałoby chyba tylko tsunami. Powinna wziąć coś przeciwbólowego, niestety – czerwone tabletki, które w takich chwilach łykała jak M&M’sy, były daleko stąd – zostały w torbie z lekami w jej pokoju. W jej hotelu.

Bo to zdecydowanie nie był jej hotel, tylko jego. Czyżby jednak postanowiła tu wrócić? Na to wygląda. Wydawało się jej, że stąd wyszła i udała się do znacznie skromniejszego pokoju wynajętego przez linie lotnicze. Taki przynajmniej był plan. W końcu musiała dzisiaj rano zdążyć na samolot.

Przez głowę powoli zaczęły się jej przetaczać pytania, na które będzie musiała odpowiedzieć, kiedy wreszcie przewróci się na plecy. Pierwsze i najważniejsze brzmiało: która jest godzina? Budzik musiał stać po drugiej stronie łóżka, bo po tej go nie było. Na jej stoliku nocnym znajdowały się telefon oraz porcelanowa taca, a na niej ciastka z daktylami i trzy idealnie równe kostki rachatłukum, każda nakłuta na maleńką srebrną wykałaczkę w kształcie miniaturowej włóczni. Czas naglił, ponieważ wszyscy członkowie załogi mieli się stawić w holu hotelu – jej hotelu – najpóźniej kwadrans po jedenastej. Stamtąd mieli pojechać autobusem na lotnisko, żeby wsiąść na pokład samolotu lecącego do Paryża. Wszystkie inne pytania, w tym to, jakim cudem zdoła znaleźć w sobie dość siły i odwagi, żeby podnieść się z łóżka i postawić nogi na ziemi – a czuła, że w tej chwili podobny wyczyn wymagałby hartu ducha godnego olimpijskiej gimnastyczki – miały w tej chwili drugorzędne znaczenie. Oddychała wolno i głęboko, lekko świszcząc przez nos, i tym razem wychwyciła w powietrzu nutę wyraźniejszą od anyżu: woń seksu. Tak, pokój przepełniał charakterystyczny aromat szamponu z luksusowego hotelu, ale dało się wyczuć także zapachy dwóch ciał, jego i jej, a także wsiąknięte w pościel dowody tego, co się tutaj działo w nocy. On też nadal tu był, spał w absolutnej ciszy. Wiedziała, że zobaczy go obok siebie, gdy tylko przewróci się na plecy. Gdy tylko się podniesie.

Boże, gdyby chociaż zabrała go do swojego hotelu. Ale on przy kolacji dyskretnie wsunął jej do ręki klucz, mówiąc, że wróci o dwudziestej pierwszej, i prosząc, by zaczekała w jego pokoju. Tak też zrobiła. Okazało się, że mieszkał w apartamencie, przestronnym, urządzonym z najwyższym smakiem i większym od jej mieszkania na Manhattanie. W salonie stał stolik kawowy inkrustowany masą perłową, drewno było tak wypolerowane, że odbijało światło jak księżyc w pełni. W barze – i to był prawdziwy bar, nie mały barek czy minilodówka z jedną półką i kilkoma puszkami coli zero – znalazła butelkę szkockiej, która pewnie kosztowała więcej niż jej miesięczny czynsz w Nowym Jorku.

Zamknęła oczy, próbując stłumić poczucie wstydu i obrzydzenia. Powtarzała sobie, że taka już po prostu jest – taką już ma naturę – żeby chociaż trochę złagodzić ogarniający ją wstręt do samej siebie. Przecież w nocy dobrze się bawili, prawda? Oczywiście, że tak. W każdym razie tak przypuszczała. Kiedy pierwszy raz otworzyła oczy, przez chwilę miała nadzieję, że tylko upiła się do nieprzytomności, ale szybko stało się jasne, że kompletnie urwał się jej film. Znowu. Różnica nie leżała jedynie w nazewnictwie – dobrze to wiedziała, bo doświadczyła i jednego, i drugiego. Upicie się do nieprzytomności oznaczało żenujące zakończenie imprezy: nieraz zdarzyło się jej zasnąć z głową zagrzebaną w poduszkach na kanapie, podczas gdy wokół niej zabawa trwała w najlepsze. Urwanie filmu było bardziej upokarzające następnego ranka, kiedy budziła się w obcym łóżku z jakimś obcym facetem, nie mając bladego pojęcia, jak tam trafiła. Przynajmniej teraz przypominała sobie ten pokój i tego mężczyznę, a to dobry znak, ale wyraźnie miała spore luki w pamięci. Ostatnie, co pamiętała, to że zbiera się do wyjścia. W swoim wspomnieniu była ubrana i stała w drzwiach apartamentu, a on miał na sobie fantazyjny, hotelowy szlafrok – od zewnątrz wzór w czarno-białą zebrę, od wewnątrz frotté – i śmiał się, że ciągle nie posprzątali rozbitej butelki. Mamrotał coś, że zarówno rozlaną wódką, jak i ostrymi jak sztylety odłamkami szkła zajmie się rano.

A jednak jakimś sposobem znalazła się ponownie w jego łóżku.

Westchnęła, powoli, ostrożnie, żeby nie podsycić nadchodzącego bólu głowy. W końcu spróbowała się podnieść i natychmiast ogarnęły ją mdłości, a pokój zawirował przed oczami. Szybko opuściła głowę z powrotem na miękką puchową poduszkę.

W samolocie zwróciła uwagę na jego wodę kolońską, spodobał się jej ten drzewny zapach, a on powiedział, że to jakaś rosyjska marka. Jak sam przyznał, uwielbiał wszystko, co rosyjskie. Był Amerykaninem, tłumaczył ze śmiechem, chłopakiem z Południa, ale jego rodzina pochodziła z Rosji i czuł, że on także ma duszę Rosjanina. Puszkin, Eugeniusz Oniegin, coś o cierpieniu i pustce w sercu. Rosjanie wpompowali pieniądze w jego fundusz hedgingowy – mówił o tym z iście dziecięcym entuzjazmem, bez śladu chełpliwości – i ci stuknięci oligarchowie byli dla niego jak rodzina. Te groźne rosyjskie niedźwiedzie stawały się przy nim pluszowymi misiami.

Teraz nie czuła już jego wody kolońskiej i przypomniała sobie, że przecież wzięli razem prysznic. Pamiętała dużą, elegancką kabinę z czarno-białego marmuru, wyposażoną w marmurową ławeczkę – tam siedziała mu na kolanach, kiedy myła włosy tym anyżowym szamponem.

Nazywał się Alexander Sokolov i był chyba z siedem czy osiem lat młodszy od niej; w każdym razie wyglądał na niewiele ponad trzydzieści lat. Chciał, żeby mówiła na niego Alex; zdrobnienie Al brzmiało jego zdaniem zbyt amerykańsko. Wyznał, że w idealnym świecie używałby swojego pełnego imienia, ponieważ najbardziej kojarzyło się z Rosją, ale kiedy rozpoczął pracę, jego szefowie zasugerowali, żeby przyzwyczaił się do Alexa – taka wersja brzmiała najbardziej neutralnie i międzynarodowo, co miało szczególne znaczenie z uwagi na to, ile czasu spędzał, jeżdżąc po całym świecie. Dorastał w Wirginii, choć w jego wymowie nie było ani śladu południowego akcentu, a obecnie mieszkał na Upper West Side na Manhattanie i kierował funduszem działającym w ramach firmy Unisphere Asset Management. Był typem matematycznego kujona, co jak sam przyznawał, stanowiło źródło jego sukcesu – to dzięki temu jego fundusz przynosił ogromne zyski wielu ludziom po obu stronach Atlantyku. Ewidentnie lubił to, czym się zajmował, choć uparcie powtarzał, że w życiu nie ma nic nudniejszego niż zarządzanie cudzymi pieniędzmi, dlatego chciał głównie rozmawiać o jej pracy. Jej opowieści z frontu niezmiernie go pasjonowały.

Podczas lotu do Dubaju siedział na miejscu 2C i nie spał ani minuty. Pracował na laptopie, oglądał filmy oraz flirtował z nią. Przez ten czas poznał ją o wiele lepiej niż ona jego. Jeszcze w powietrzu ustalili, że po wylądowaniu utną sobie krótką drzemkę, a potem wybiorą się razem na kolację. Mieli się spotkać w holu jego hotelu. Już wtedy wiedzieli, że kolacja będzie zaledwie częścią gry wstępnej.

Jeszcze raz powtórzyła w myślach jego imię i zaczęła zbierać się w sobie, żeby w końcu przewrócić się na plecy i stawić czoła nawałnicy bólu. Oraz jemu. Znów pomyślała o tym, ile araku wypiła wczoraj wieczorem. Pamiętała, jak sześćdziesięcioprocentowy trunek po dodaniu lodu zmieniał się z przejrzystego w mleczny. A potem doszła jeszcze wódka, butelka stolicznej, którą doniosła im późnym wieczorem jego znajoma. W przeszłości Cassie nieraz miała do czynienia z arakiem – piła go zawsze, gdy przylatywała do Bejrutu, Stambułu czy Dubaju. Ale czy kiedykolwiek zdarzyło się jej wypić go w takiej ilości? Chciała wierzyć, że nie, ale okłamywała samą siebie. Oczywiście, że tak. To nie pierwszy raz. Pewnego dnia straci pracę w liniach lotniczych; pewnego dnia przesadzi, podleci zbyt blisko do słońca i obleje test na obecność alkoholu we krwi, a to będzie początek końca. Końca wszystkiego. Znajdzie się na szlaku, który swego czasu przetarł jej ojciec, a dobrze wiedziała, dokąd ta ścieżka prowadzi.

Nie, dla niej konsekwencje mogą być znacznie gorsze, ponieważ jej ojciec był mężczyzną, a ona jest kobietą. A prawda jest taka, że pijaństwo rzadko kończy się dobrze niezależnie od płci, ale to nad kobietami wisi dodatkowo groźba gwałtu.

Westchnęła. Szkoda, że samoloty jej linii nie latają do Rijadu – w Arabii Saudyjskiej w pokojach hotelowych w ogóle nie ma alkoholu. Musiałaby przez cały czas nosić abaję do kostek i nigdy nie wychodziłaby na ulicę sama, więc nie miałaby okazji rozglądać się za facetami. Ani spotykać się z nimi w holu hotelowym.

Może wszystko skończyłoby się lepiej, gdyby Alex nie odebrał telefonu od swojej znajomej, po którym oboje zaczęli się ubierać. Ta kobieta – na imię miała chyba Miranda, ale po całej nocy picia do nieprzytomności Cassie pamiętała wszystko jak przez mgłę – zadzwoniła zaraz po tym, jak wyszli spod prysznica, umyci, ale wciąż trochę pijani, i powiedziała, że wpadnie do nich na drinka. Cassie odniosła wrażenie, że ta Miranda też ma coś wspólnego z funduszem hedgingowym i nazajutrz ma uczestniczyć w tych samych spotkaniach co Alex. Możliwe, że zajmowała się też jakimiś nieruchomościami w Dubaju, ale Cassie nie była pewna, od kogo to usłyszała.

Kiedy Miranda zjawiła się w apartamencie, szybko stało się jasne, że ona i Alex znają się bardzo słabo i tak naprawdę widzą się po raz pierwszy. Mimo to łączyły ich relacje wykraczające poza pracę – wyglądało na to, że mają wspólnych znajomych i kontrahentów w branży budowlanej, od których roi się w tym mieście rodem z science fiction. Była w jego wieku, miała ciemne oczy w kształcie migdałów i kasztanowe włosy związane w nienaganny kok francuski. Nosiła luźne czarne spodnie i skromną, ale elegancką czerwono-czarną tunikę. I miała cholernie mocną głowę. Przez dobrą godzinę, a może dłużej, siedzieli w trójkę w wystawnie urządzonym salonie, osuszając butelkę wódki, którą przyniosła ze sobą Miranda. Cassie przeszło nawet przez myśl, że cała sytuacja mogła stanowić wstęp do zaplanowanego trójkąta, i choć sama nie zamierzała niczego inicjować, nie odmówiłaby, gdyby takowa propozycja wyszła od Alexa albo Mirandy. Alkohol, luźna rozmowa, luksusowy apartament – to wszystko sprawiło, że po raz kolejny poczuła, jak ogarnia ją podniecenie. Alex i Miranda zajmowali fotele po przeciwnych stronach tego pięknego stolika kawowego, ona zaś siedziała sama na kanapie i z jakiegoś powodu fakt, że znajdowali się w pewnej odległości od siebie, zdawał się jeszcze bardziej podgrzewać atmosferę. Ostatecznie jednak do niczego nie doszło. Miranda wyszła, na pożegnanie całując jedynie powietrze obok ich policzków. Ale na pewno nie zdążyła jeszcze nawet dojść do windy, do której wchodziło się na końcu jednego z licznych korytarzy, kiedy Alex ponownie zaczął ściągać z Cassie ubranie i chwilę potem znowu się kochali, tym razem w sypialni, na tym królewskim łożu z masywnym zagłówkiem w kształcie arabskiego łuku.

Ale po wszystkim z powrotem się ubrała. Na pewno. Na sto procent. Zamierzała wrócić do swojego hotelu. Czy nie pożegnała się z nim pod drzwiami apartamentu? Czy nie dotarła aż do windy, gdziekolwiek ona była?

Może tak. Może nie.

Tak naprawdę nie miało to znaczenia, skoro ewidentnie postanowiła się cofnąć i wskoczyła znów do jego łóżka.

Zakładając, rzecz jasna, że faktycznie wyszła z apartamentu. Może po prostu utkwił jej w pamięci samotny spacer z hotelowej restauracji do apartamentu, kiedy Alex po kolacji spotkał się na moment z jakimś inwestorem. Powiedział wtedy, żeby zaczekała na niego naga w jego pokoju. Spełniła jego prośbę.

A teraz nadal tu była. I znowu naga.

W końcu zrobiła głęboki wdech, krzywiąc się ze ściskającego głowę bólu, i odwróciła się o 180 stopni, żeby spojrzeć na Alexa.

I rzeczywiście tam był. W pierwszej sekundzie jej umysł zarejestrował jedynie fakt, że coś jest nie tak. Może sprawiła to nienaturalna sztywność jego ciała, a może emanujący z niego chłód. Ale zaraz potem zobaczyła krew. Ujrzała wielką karmazynową plamę na poduszce oraz lśniącą, wciąż mokrą kałużę na śliskiej białej pościeli. Leżał na plecach. Widziała jego szyję z ziejącym czerwonym rozcięciem od jednego końca żuchwy do drugiego. Część klatki piersiowej i podbródek pokrywała krew, która trysnęła z rany. Zakrwawiony czarny zarost wyglądał jak sklejony miodem.

Odruchowo, ignorując ból, zrzuciła z siebie kołdrę i wyskoczyła z łóżka, natychmiast wycofując się w stronę okna i wtulając w zasłony. Dopiero tam, gdy tak stała z rękami przyciśniętymi do piersi, jakby ktoś jej założył kaftan bezpieczeństwa, zorientowała się, że sama również jest cała we krwi. Miała ją na włosach i na ramieniu. Miała ją na rękach. (Później, już w windzie, doszła do wniosku, że jedynym, co powstrzymało ją przed wrzaskiem, był instynkt samozachowawczy – zważywszy na bolesne pulsowanie w głowie, dźwięk własnego panicznego krzyku chybaby ją zabił na miejscu).

Czy kiedykolwiek widziała tyle krwi? Na pewno nie należącej do człowieka. Może do jelenia, w czasach gdy dorastała w Kentucky. Ale ludzkiej krwi – nie. Nigdy.

Za ciałem Alexa, po drugiej stronie łóżka, znajdował się zegar z cyfrowym wyświetlaczem. Pokazywał godzinę 9:51. Cassie miała więc niecałe dziewięćdziesiąt minut na to, żeby znaleźć się w holu innego hotelu gotowa do wyjazdu na lotnisko. Czekał ją lot do Paryża, a jutro do domu, do Nowego Jorku.

Dotykając plecami zasłon, bezwiednie przykucnęła do pozycji bejsbolowego łapacza, a w końcu całkiem osunęła się na podłogę. Próbowała się skoncentrować, podjąć jakąś decyzję. Jej umysł zwolnił dopiero, gdy zauważyła rozbite szkło na podłodze, konstelację przezroczystych odłamków rozciągniętą na dywanie między końcem łóżka a elegancką komodą, wewnątrz której znajdował się telewizor. Z niegdysiejszej butelki wódki przyniesionej przez Mirandę zostały tylko okruchy i trójkątne odłamki, które niemalże dałoby się uznać za ładne; tylko szyjka była nadal na swoim miejscu, przymocowana do obtłuczonego fragmentu z ostrą, poszarpaną krawędzią. W tym momencie Cassie zdała sobie sprawę, co to może oznaczać, i poczuła, jak wzbierają w niej mdłości. Popędziła do łazienki, zakrywając usta dłońmi, tak jakby jej palce miały jakąkolwiek szansę zatamować ten opierający się grawitacji wodospad. Dopadła do sedesu dosłownie w ostatniej chwili.

Potem usiadła z plecami opartymi o bidet, twarzą do prysznica, i wpatrywała się w głowice zamontowane na suficie i ścianach. Wszystko zdawało się lekko kołysać. Zaczęła układać w myślach rejestr wszystkiego, co pamiętała z poprzedniej nocy, ale szybko uświadomiła sobie, jak wiele przysłaniała ta nieprzenikniona kurtyna z araku, wódki i innych rzeczy, które być może także pili. Próbowała sobie wyobrazić, co mogłoby doprowadzić ją do tego, by chwyciła rozbitą butelkę i rozharatała temu człowiekowi szyję, tak jak kiedyś razem z ojcem patroszyła ustrzelonego jelenia. Nie była przecież typem osoby, która włóczy się po barach i wdaje w rozróby. Nigdy nikogo nie skrzywdziła – w każdym razie nie fizycznie. Z drugiej strony niektóre jej zachowania w trakcie libacji, gdy topiła resztki rozsądku w morzu tequili czy ginu, przeszły już do legendy. Teoretycznie wszystko było możliwe, ale jednak nie mieściło się jej w głowie, że to ona mogłaby go zabić. Z opowieści znajomych wiedziała, że kiedy urywał się jej film, robiła różne rzeczy – kompromitujące, nieprzyjemne, czasem niebezpieczne dla niej samej. Ale nigdy nie przejawiała skłonności do przemocy.

Zdała sobie sprawę, że przede wszystkim należy się upewnić, że na drzwiach apartamentu wisi tabliczka „Nie przeszkadzać”. Nie mogła przecież pozwolić, żeby wszedł tu ktoś z obsługi hotelu, przynajmniej dopóki ona czegoś nie wymyśli. Zamrugała oczami, raz i drugi. Zadziwiające, jak szybko widok martwego ciała Alexa Sokolova ją otrzeźwił. Nagle zarówno ból kolejnego monumentalnego kaca, jak i wyrzuty sumienia z powodu kolejnej przygody na jedną noc wydawały się czymś zgoła błahym.

***

Przez chwilę wpatrywała się w telefon w salonie, patrzyła na przycisk służący do łączenia się z recepcją. Ostatecznie nie zdecydowała się podnieść słuchawki.

Weszła natomiast pod prysznic. Umyła dokładnie włosy, szorowała ramiona i ręce, jakby to nie była krew, tylko smoła. Nie wiedziała, jak dokładnie wygląda kwestia kary śmierci w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale przypuszczała, że prawo jest tu bardziej cywilizowane niż w sąsiedniej Arabii Saudyjskiej (a z tego, co widziała w wiadomościach telewizyjnych, można było wywnioskować, że w Arabii Saudyjskiej publiczne egzekucje popularnością ustępują jedynie piłce nożnej). Nie miała jednak najmniejszej ochoty sprawdzać tej teorii.

Tak naprawdę miała tylko dwa wyjścia: albo zadzwoni do kogoś natychmiast po wyjściu spod prysznica, albo nie. Albo zostanie tu na dłużej – na znacznie dłużej – albo za kilka godzin będzie w samolocie do Francji. „Na znacznie dłużej” – ta myśl odbijała się echem w jej głowie. Dobry Boże, przypomniała sobie historię pechowej amerykańskiej studentki, która spędziła kilka lat we włoskim więzieniu oskarżona o morderstwo, którego – jak się zarzekała – nie popełniła. Cassie aż wzdrygnęła się na myśl o tym, co grozi jej tu, na Bliskim Wschodzie; nikt by przecież nie uwierzył, że ktoś trzeci wszedł do apartamentu, niemal uciął Alexowi Sokolovowi głowę, a jej darował życie. A gdyby mimo wszystko wybrała pierwsze rozwiązanie i postanowiła zgłosić, że obudziła się w łóżku obok trupa, to do kogo: do recepcji czy do linii lotniczych? Może od razu do amerykańskiej ambasady?

Wybór zależał po części od tego, czy rzeczywiście to ona zabiła tego młodego dyrektora funduszu hedgingowego. Pomimo widocznych gołym okiem dowodów w głębi duszy szczerze wierzyła, że nie mogła tego zrobić. Oczywiście dawniej zdarzało się jej popełniać po pijaku różne szaleństwa, o których dowiadywała się dopiero następnego ranka, z opowieści innych. Znajomi relacjonowali jej, co powiedziała i co zrobiła tym razem. Czasami słyszała o tym, kiedy wracała do konkretnego baru.

„Wskoczyłaś na stołek w rogu i odstawiłaś cholernie wyzywające karaoke – bez muzyki, Cassie! Nawet nie było sprzętu do karaoke!”

„O Boże, zaliczyłaś imponującą glebę tuż pod drzwiami do damskiej toalety. Nie wiem, jakim cudem nie złamałaś nosa!”

„Zaczęłaś ściągać ciuchy i próbowałaś namówić barmana, żeby zrobił z tobą pokaz nagiej jogi”.

Tylko ślepemu trafowi zawdzięczała, że nie ma na koncie zatrzymania za jazdę pod wpływem czy innych wykroczeń, dzięki czemu wciąż wolno jej było latać. Znowu pomyślała o swoim ojcu. Wycierając się ręcznikiem – szybko i mocno – przypominała sobie różnych mężczyzn, galerię błędów przeszłości. Jeszcze raz policzyła wszystkie kraje, w których budziła się skacowana w nie swoim łóżku, u boku obcego faceta. Nawet teraz nikt z załogi zapewne nie widzi w tym nic dziwnego, że Cassie nie ma z nimi w ich hotelu. Niektórzy ledwo ją znają, ale większość natknęła się już kiedyś na takie osoby jak ona. Jej zachowanie mogło wydawać się dość ekstremalne, ale nie było czymś niespotykanym.

Jeśli to nie ona poderżnęła gardło mężczyźnie, który jeszcze wczoraj tak czule pomagał jej umyć włosy pod prysznicem, to chyba powinna być głęboko wdzięczna sprawcy, który nie zadał sobie trudu, żeby ją także zabić. To z kolei sugerowało albo fundamentalny szacunek dla ludzkiego życia, albo niechęć do niepotrzebnych ofiar, co trochę kłóciło się z tym, jak brutalnie morderca rozprawił się z jej przygodnym kochankiem. Mogło to także oznaczać, że ktoś ją wrabiał. Ktoś – może nawet ta kobieta, która wpadła wczoraj wieczorem na drinka – chciał, żeby właśnie na Cassie spadła wina za tę zbrodnię. Przez głowę przemknęły jej dwie myśli i nie była pewna, czy uznać je za dowód paranoi czy też zaskakującej trzeźwości umysłu: po pierwsze, to nie ona zabiła Sokolova, ale na szyjce rozbitej butelki jest mnóstwo jej odcisków palców; po drugie, być może wcale nie znokautował jej arak, tylko została celowo odurzona. Ktoś podrzucił im środki nasenne. Może nawet znajdowały się w wódce, którą przyniosła Miranda. Kobieta twierdziła, że kupiła ją po drodze, ponieważ nie była pewna, czy pokoje w Royal Phoenician są zaopatrzone w barek z alkoholem; w Dubaju nie jest to normą. Może to był tylko prezent, a może coś więcej.

Pocieszające było przynajmniej to, że nikt nie wiedział o obecności Cassie w pokoju 511 w hotelu Royal Phoenician. Oczywiście Megan i Shane z jej załogi widzieli, jak flirtowała z Alexem z miejsca 2C, ale nie mówiła im, że zamierza się z nim później zobaczyć. Ona i Alex bardzo dyskretnie ustalili między sobą czas i miejsce spotkania. Nie podała mu swojego numeru, ponieważ wcale o niego nie prosił – a to oznacza, że nie figurowała na liście kontaktów w jego telefonie.

Pozostawała tylko Miranda.

Za to Miranda wiedziała sporo. Wiedziała, że Cassie jest stewardesą. Znała jej imię, jeśli nie nazwisko. Najprawdopodobniej to Miranda zadzwoni do hotelu, kiedy Alex nie pojawi się na zaplanowanym na dziś spotkaniu, a jego komórka będzie milczeć.

Cassie tłumaczyła sama sobie, że pod wpływem alkoholu miewała kiepskie pomysły, ale nie podcięłaby nikomu gardła. Przynajmniej tak się jej wydawało. Ale nie da się sprowokować i nie zadzwoni do recepcji. Ucieknie jak najdalej od Dubaju i Półwyspu Arabskiego, a oskarżeniami Mirandy – oraz własnym poczuciem winy – zajmie się, kiedy będzie już z powrotem w Stanach Zjednoczonych.

Dlatego schowała do swojej torby mydło i myjkę, których użyła pod prysznicem. Postanowiła zabrać też ręcznik, chociaż podejrzewała, że na pościeli i tak roi się od jej DNA. Mimo to kiedy się już ubrała, wzięła drugą myjkę i żeby pozbyć się swoich odcisków, przejechała nią wszystko, czego prawdopodobnie dotknęła w sypialni, łazience i salonie. Wytarła kieliszki, barek i butelki – te wszystkie puste butelki – i pilota do sprzętu grającego. A potem, ponieważ nadal pamiętała jedynie strzępy tego, co działo się wczoraj, przetarła również wszystko, czego mogła teoretycznie dotknąć: klamki w drzwiach i uchwyty w szafach, wieszaki i ramę łóżka. I ten piękny zagłówek też.

Gdy skończyła, pozbierała wszystkie kawałki rozbitej butelki, które zdołała znaleźć. Przez chwilę wpatrywała się w ostrą, poszarpaną krawędź utrąconej szyjki. Czy naprawdę dałoby się tym rozciąć szyję Alexa Sokolova z chirurgiczną precyzją? Ostatecznie zabrała także domniemane narzędzie zbrodni, zawinąwszy je w ręcznik.

Rozsunęła zasłony i ujrzała skąpaną w słońcu taflę błękitnej wody, zaledwie kilka przecznic dalej. Wprawdzie apartament mieścił się zaledwie na piątym piętrze, ale hol hotelu był wysoki i przestronny niczym kasyno, tak więc z okna rozciągał się piękny i niczym nieprzysłonięty widok na lazurowe morze.

Cassie uznała, że gdy tylko znajdzie się w Stanach Zjednoczonych – zakładając, że uda się jej tam wrócić – porozmawia z prawnikiem. Ale wszystko w swoim czasie. Teraz musiała przede wszystkim wrócić do swojego hotelu, wymyślić jakiegoś faceta, z którym spędziła noc (na wypadek gdyby ktoś pytał), i stawić się w holu kwadrans po jedenastej. Przeczuwała, że odetchnie z ulgą, dopiero kiedy samolot oderwie się od pasa startowego. Ale nie, w głębi serca wiedziała, że nawet wtedy nie będzie w stanie się odprężyć, w każdym razie nie do końca. Spośród wszystkich okropnych rzeczy, które zrobiła po pijaku, ucieczka z pokoju hotelowego, w którym leży trup w zakrwawionym łóżku, przebijała absolutnie wszystko.

A najgorsze, że przyszło jej to zrobić na trzeźwo.

***

Kiedy opuściła apartament, tabliczka „Nie przeszkadzać” nadal zwisała z klamki na złotym sznureczku. Miała nadzieję, że dzięki temu ciało Alexa nie zostanie znalezione jeszcze przez długi czas. Przez chwilę stała w miejscu, próbując sobie przypomnieć, gdzie jest ta cholerna winda. Hotel był ogromny, a niekończące się korytarze zdawały się wić we wszystkich kierunkach. W końcu ruszyła szybkim krokiem przed siebie i po jakimś czasie trafiła do celu. Miała wrażenie, że czeka na windę całą wieczność, ale powtarzała sobie, że czas płynie teraz dla niej wolniej, ponieważ jest zdenerwowana. Nie, nie zdenerwowana: przerażona. Aby się uspokoić, myślała o tym, że jeszcze może powiedzieć komuś w recepcji, co się stało, podkreślając – zarzekając się – że ona nie zrobiła nic złego. W końcu ciągle nie było za późno, na razie tylko wsiadała do windy (która na szczęście przyjechała pusta, co Cassie wzięła za dobry znak). Ale już po chwili szła po orientalnych dywanach przez imponujący hol, udekorowany palmami i bogato zdobionymi baldachimami (oraz nafaszerowany kamerami monitoringu), z twarzą ukrytą za ciemnymi okularami i chustą, którą kupiła wczoraj na lotnisku zaraz po wylądowaniu. Mijała rząd sklepów mieszczących się na terenie hotelu: buty Louboutina, szale Hermésa, elegancki butik z efektownymi drobiazgami. Jak przez mgłę zaczęła sobie przypominać, że zeszłego wieczoru wstąpiła do każdego z nich, po kolacji, w drodze do windy. Kiedy czekała na powrót Alexa ze spotkania. W którymś z tych sklepów widziała szal w lamparcie cętki – jaskrawe czarno-żółte plamki, krawędzie wyszyte złotymi paciorkami – który szalenie się jej podobał, ale wiedziała, że nie może sobie na niego pozwolić.

Teraz stopniowo przyspieszała kroku, uważając, by nie nawiązać z nikim kontaktu wzrokowego, ignorując konsjerża, gońców i pracowników, którzy witali gości w drzwiach i oferowali herbatę, aż w końcu wyszła na zewnątrz, prosto na hotelowe fontanny ustawione wokół dwóch lustrzanych sadzawek, i znalazła się na powrót w świecie piekącego pustynnego upału. Prawie wsiadła do taksówki, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Po co zostawiać dodatkowy dowód swojej obecności w tym hotelu, skoro wygląda na to, że podjęła już ostateczną decyzję? Opuściła budynek, wracała do siebie. A z każdym krokiem myśl o tym, by zawrócić, stawała się coraz mniej realna, ponieważ każdy krok oddalał ją od domniemanej niewinności i zbliżał do domniemanej winy. Sama właśnie dostarczała argumenty na potwierdzenie oskarżeń, które Miranda z pewnością wysunie pod jej adresem.

Spojrzała na zegarek. Od jej hotelu dzieliło ją chyba nie więcej niż dziesięć minut spacerem. To oznaczało, że będzie miała jeszcze z piętnaście minut, żeby przebrać się w uniform i zejść na zbiórkę. Może nawet dwadzieścia, bo przecież i tak nie odjadą bez niej. Zaczęła pisać SMS do Megan, której chciała dać znać, że jest w drodze, ale po chwili przestała. Wiadomości tekstowe też zostawiają ślad. Odruchowo ucieszyła się, że Megan nie pisała do niej od wczoraj, ale niemal natychmiast dotarła do niej brutalna prawda: znowu zniknęła bez słowa w obcym mieście, a powtarzało się to tak niepokojąco często, również tu, na Bliskim Wschodzie, że Megan, osoba, z którą przez te wszystkie lata odbyła najwięcej wspólnych lotów, najwyraźniej nawet się nie zmartwiła jej nieobecnością.

Boże, co za katastrofa.

Mimo wszystko dalej kroczyła przed siebie, ponieważ tylko ten kierunek miała do wyboru. Tak jak rekin albo samolot, będący jej drugim domem, mogła tylko przeć do przodu. Skręciła w prawo, wchodząc na owalny podjazd prowadzący do hotelu. Po raz ostatni obrzuciła spojrzeniem palmy, fontanny i długi sznur samochodów z kuloodpornymi szybami, po czym ruszyła w stronę znacznie mniej okazałego hotelu, gdzie wynajmowała pokoje jej linia lotnicza. Westchnęła. Dokonała wyboru – ot, jeszcze jedna z bogatej kolekcji złych decyzji, jakie podjęła w życiu – i teraz nie było już odwrotu.

Rozdział 2

Można by tu nakręcić film science fiction. I to taki całkiem szalony. Wyobraź sobie, że taką paletę dostaje do ręki reżyser pokroju Tarkowskiego. Wyjrzyj przez okno z dziewięćdziesiątego dziewiątego piętra Burj Kalifa, zwłaszcza rano, kiedy jest odpowiednio gęsta mgła. Wieżyczki wznoszą się ponad chmurami. Iglice dosłownie sięgają nieba. Wyrastają wprost z mgły. Mówię ci, niektóre nowe budynki w tym mieście zostały chyba zbudowane dla Marsjan.

Elena pokiwała głową. Przed przyjazdem widziała mnóstwo zdjęć Dubaju i oglądała godziny nagrań wideo. W samolocie siedziała przy oknie i choć podczas schodzenia nie zobaczyła tych olbrzymich przystani w kształcie palm, mogła przynajmniej do woli napatrzeć się na drapacze chmur rodem z Łowcy androidów. Nawet ten hotelowy bar był pełen futurystycznych czarnych kolumn, szklanych obelisków i żyrandoli przypominających smukłe sople lodu. Elena nigdy nie widziała też równie wysokich stołków barowych. Dubaj to osobny świat, wznoszący się pionowo w górę pośród płaskiego bezmiaru piasku i morza, przyczółek nowoczesności, oddzielony od Iranu jedynie Zatoką Perską. Miasto diametralnie różniło się od Gaziantep w Turcji, gdzie spędziła większość ostatniego miesiąca, śledząc swoją ofiarę. Niektóre części tamtego miasta wciąż kojarzyły się ze scenografią filmu o Bliskim Wschodzie w czasach pierwszej wojny światowej. Kiedy była na bazarze, miała wrażenie, że lada chwila spomiędzy straganów wyłoni się Peter O’Toole w kostiumie Lawrence’a z Arabii.

– Jak poszło spotkanie? – zapytała Viktora, który właśnie wrócił z NovaSkies.

– Zbudowali drona, który poluje na inne drony – odparł, nie do końca odpowiadając na jej pytanie. Z jego tonu Elena nie umiała wywnioskować, czy uważa to za coś mało istotnego, czy też nadal rozważa możliwości, które podobny wynalazek daje Syrii. – Jakieś problemy z komputerem Alexa?

Viktor miał na sobie czarny garnitur i białą koszulę bez krawata. W barze działała klimatyzacja, dzięki czemu temperatura wynosiła tu nie więcej niż dwadzieścia stopni, choć na zewnątrz było pewnie ze czterdzieści. Ale nawet kiedy tu razem szli, on wydawał się całkowicie odporny na upał, podczas gdy ona niemal zasłabła z gorąca. Zresztą czuła się tak od chwili, gdy opuściła terminal lotniska.

– Żadnych – powiedziała, wręczając mu pendrive udający miniaturową tubkę pasty do zębów, standardową część podróżnego wyposażenia. – Policja w Dubaju zna się na rzeczy. Dojdą do wniosku, że to sprawka jakiegoś wściekłego inwestora. Wiedzą, że miewamy skłonność do przesadnych reakcji.

– Przecież jesteś wściekłym inwestorem. A w każdym razie powinnaś być. Ciebie też okradał.

– Wiem.

Zamiast drinka sączyła mrożoną herbatę. To przez to morze wódki, które musiała wypić wczoraj wieczorem, żeby dotrzymać tempa dwójce durnych Amerykanów. Ale i tak rzadko kiedy zamawiała alkohol do lunchu. Tymczasem Viktor raczył się koktajlem z żytniej whisky i gorzkiej nalewki arabskiej. Bar mieścił się na parterze hotelu, a przez okna wpadały do środka promienie południowego słońca.

– Tak, policja w Dubaju jest naprawdę dobra – potwierdził mrocznym tonem Viktor. – Wręcz świetna. Podobnie jak tutejsze służby bezpieczeństwa. Przypomina mi się sytuacja sprzed kilku lat, kiedy ten przywódca Hamasu został zamordowany w pokoju hotelowym.

Elena pokiwała głową. Też znała tę historię; wszyscy znali. Dubajskim służbom udało się wytropić morderców dzięki rozmieszczonym w całym mieście kamerom. Odtworzono całą ich trasę, od lotniska do klubu tenisowego, gdzie nastąpiło przegrupowanie, a stamtąd do hotelu, w którym dokonano zabójstwa przywódcy Hamasu. Rzecz jasna stał za tym Mosad, a ponieważ nikt nie poinformował miejscowych władz o planowanym zamachu, rozzłoszczeni dubajczycy opublikowali nagrania z monitoringu i zdemaskowali wszystkich agentów biorących udział w akcji.

– To było więcej niż kilka lat temu – poprawiła go. – Może z dziesięć. Byłam wtedy jeszcze na studiach.

– No tak, racja. A twój ojciec jeszcze żył – powiedział Viktor, posyłając jej odrobinę uszczypliwy uśmiech. Nie było w tym otwartego okrucieństwa, ale dało się wyczuć delikatną nutę złośliwości. Nie lubił, kiedy go poprawiano. Wiedział, jak bardzo kochała swojego ojca, dlatego przypomnienie o jego śmierci stanowiło swoistą reprymendę. Ale zaraz potem zmienił mu się wyraz twarzy.

– Alex spał?

– Tak. Właściwie można powiedzieć, że stracił przytomność.

– Nie zastrzeliłaś go?

– Wzięłam ze sobą dwudziestkędwójkę z tłumikiem, ale nie, ostatecznie go nie zastrzeliłam. Nie widziałam powodu, żeby robić hałas. Poza tym przypuszczam, że w niektórych kręgach zostanie to uznane za typowy przykład arabskiej sprawiedliwości. A efekt jest znacznie bardziej dramatyczny.

Viktor przyłożył dłoń do ust, potem zerknął na zegarek.

– Nie lubię dramatycznych gestów.

Na jakimś poziomie zdawała sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie nie powiedziała mu jeszcze o stewardesie. Wcześniej zamierzała to zrobić, ale teraz zastanawiała się, czy to na pewno dobry pomysł. W końcu ta kobieta była zalana w trupa, więc i tak pewnie nie będzie nic pamiętała ze swojej jednorazowej przygody z Sokolovem. Zresztą komu miałaby cokolwiek powiedzieć? I dlaczego? Kiedy oświadczyła, że zaraz wychodzi i wraca do swojego hotelu, ponieważ następnego ranka czeka ją lot do Paryża, Elena postanowiła zaczekać. Uznała, że też się pożegna, a później wróci, żeby zająć się Sokolovem. On był co najmniej równie pijany jak jego nowa znajoma, więc nawet nie zauważył, kiedy Elena zsunęła klucz do apartamentu ze stolika i wrzuciła go do swojej torebki.

– Wszystko przeprowadziłam tak jak trzeba – odezwała się. – Nie martw się. – Patrzyła na barmana przyrządzającego likier czekoladowy z syropem malinowym i próbowała odgadnąć, który z gości baru zamówił takiego lekkiego drinka. Wytypowała Amerykankę o blond włosach siedzącą w towarzystwie mężczyzny dwa razy starszego. Chwilę potem przekonała się, że miała rację.

– Martwię się, i ty też powinnaś. Kiedy człowiek przestaje się martwić, staje się nieostrożny i wtedy może się to źle skończyć.

Nie cierpiała, gdy ją pouczał, ale zawsze wiedziała, że spory z kimś takim jak on nie mają sensu – zwłaszcza że ta uwaga była dosyć łagodna jak na jego standardy. Potrafił wypowiadać się w znacznie mocniejszych słowach. Zaczynał karierę w specnazie, sowieckich wojskowych siłach specjalnych. W latach osiemdziesiątych służył w Afganistanie i wsławił się tym, że jak mało kto umiał zmusić mudżahedinów do mówienia. Ojciec opowiadał Elenie, że w miejscach takich jak Kunduz i Fajzabad przełożeni Viktora często musieli przymykać oko na różne rzeczy. Był skuteczny, ale jego metody przywodziły na myśl podziemia Łubianki w latach pięćdziesiątych. Dziś zaliczał się do tych, którzy mieli gdzieś konwencję o zakazie broni chemicznej, a na widok martwych dzieci z Chan Szajchun reagowali wzruszeniem ramion. Przed powrotem do Dubaju przebywał jakiś czas w Damaszku.

Poza tym niewykluczone, że zachowała się nieostrożnie – chociaż w innym sensie, niż sugerował Viktor. Prawdę mówiąc, kiedy okazało się, że Sokolov miał towarzystwo, zwyczajnie nie umiała zmusić się do tego, by zamordować również tę żałosną, pijaną stewardesę, która po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Elena nie robiła takich rzeczy, nie była taką osobą. Zresztą tego rodzaju krok też pociągałby za sobą negatywne konsekwencje.

– Oczywiście, masz rację – powiedziała pokornym głosem.

– A zatem Alex był już wstawiony, kiedy się z nim spotkałaś. Pewnie nie zrobił na tobie zbyt dobrego wrażenia.

– Nie, raczej nie.

– Nie przepadasz za niechlujnymi pijakami, co? – Viktor pozwolił sobie na lekki uśmiech.

– To prawda – odparła. – W ogóle nie lubię niechlujstwa w żadnej postaci.

Rozdział 3

Po drodze do swojego hotelu Cassie kupiła w aptece fiolkę advilu i od razu łyknęła trzy tabletki bez popijania wodą. Nie chciała z tym czekać, aż znajdzie się w pokoju. Zabrane z apartamentu myjkę i kostkę mydła wrzuciła do śmietnika na rogu. Do innego wcisnęła ręcznik i pozostałości butelki po wódce, łącznie z utrąconą szyjką. Potem jednak zdała sobie sprawę, że na dnie jej torby nadal zostało mnóstwo mniejszych odłamków szkła. We wnętrzu z pewnością były też jakieś ślady DNA Sokolova. Torba sama w sobie stanowiła materiał dowodowy. Wyciągnęła więc z niej portfel i paszport, klucze do mieszkania i telefon. Wyjęła też szczotkę do włosów, podkład i tusz do rzęs, ale z przerażeniem stwierdziła, że nigdzie nie może znaleźć szminki. Nie mogła teraz jednak o tym myśleć, było już za późno. Nie miała najmniejszego zamiaru wracać do apartamentu, żeby odzyskać zgubę. W końcu zapakowała to wszystko do reklamówki, którą dostała w aptece, a przecznicę dalej wrzuciła swoją torbę do trzeciego śmietnika.

Idąc ulicą, żałowała, że nie jest jedną z kobiet ukrytych pod ciemnymi abajami, które odsłaniają jedynie oczy. Nieznośny pustynny upał doprowadzał ją do szału. Zastanawiała się, czy człowiek może się roztopić jak lód na patyku.

Ledwo zdążyła wejść do swojego pokoju – miała czas jedynie zdjąć szal i okulary oraz położyć na jednym z łóżek walizkę, żeby zacząć się pakować – gdy rozległo się pukanie do drzwi, a serce na chwilę przestało jej bić. Już tu są. Ochrona hotelowa. Miejscowa policja. Ktoś z amerykańskiej ambasady. Jednak kiedy wyjrzała przez wizjer, okazało się, że to tylko Megan, jej koleżanka z załogi, ubrana już w uniform stewardesy. Cassie poczuła wielką ulgę, ale do głowy przyszła jej nieprzyjemna myśl: czy od teraz już zawsze będzie tak reagowała za każdym razem, gdy zadzwoni telefon albo ktoś zapuka do drzwi? Znów zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna jednak wrócić do pokoju 511 w Royal Phoenician i jakoś to wszystko odkręcić.

Ale nie zrobiła tego. Kiedy otworzyła, Megan przez dłuższą chwilę przypatrywała się jej badawczo, po czym wkroczyła raźno do środka. Oparła się o komodę i znów zmierzyła koleżankę wzrokiem. W końcu na jej usta zakradł się lekki uśmiech.

– Wiesz, Cassie, w sumie spodziewałam się, że zastanę cię w gorszym stanie – powiedziała. – Mogę spytać, gdzie byłaś? Nie wiem, czy mam odwagę. Ale zaczynałam się już trochę niepokoić.

Cassie wzruszyła ramionami. Wcisnęła swój szal do bocznej kieszeni walizki i ściągnęła buty. Boże, jak to o niej świadczy, że nadal chodziła wszędzie w szpilkach, nawet gdy planowała zalać się w trupa (albo przynajmniej zakładała taką możliwość)? Ile to już razy zabójcze połączenie sangrii i wysokich obcasów sprawiało, że zwykła klatka schodowa zmieniała się we wspinaczkę na Everest?

– Serio? – odparła, starając się bagatelizować sytuację. Zrzuciła spódnicę na podłogę i zaczęła rozpinać bluzkę. – Dlaczego się niepokoiłaś?

– Byłaś z tym młodym facetem z naszego samolotu? – Megan odpowiedziała pytaniem na pytanie. Cassie zwróciła szczególną uwagę na słowo „młody”. Rzeczywiście był młody. To znaczy, kiedy jeszcze żył. Megan miała pięćdziesiąt jeden lat, dwanaście więcej od niej, i co najmniej piętnaście, może nawet dwadzieścia więcej od Alexa Sokolova. – Wiesz, o kim mówię. O tym z 2C.

Cassie nie chciała ryzykować kontaktu wzrokowego, który mógłby ją zdradzić. Zajęła się więc zwijaniem bluzki w ciasny rulon, który następnie ścisnęła, żeby wypuścić ze środka powietrze, i schowała do walizki, w miejscu gdzie zazwyczaj trzymała brudne ubrania.

– 2C? Nie, skąd. Czy on czasem nie mówił, że pracuje w jakimś funduszu hedgingowym? Brzmi dość nudno. To nie mój typ.

– Bogaci nie są w twoim typie?

– Nie mam nic przeciwko bogatym. Ale taki facet to zazwyczaj straszny samiec alfa.

– Całkiem zapamiętale ze sobą rozmawialiście, szczególnie zanim zaczęliśmy podchodzić do lądowania.

Cassie usiadła na łóżku, w którym zdrzemnęła się wczoraj po południu. Zaczęła wkładać regulaminowe czarne rajstopy.

– Bez przesady – rzuciła od niechcenia.

– Więc nie spotkałaś się z nim?

– Powtarzam, że nie.

– Masz kaca?

– Kiwnęłabym głową, ale to by za bardzo bolało. Tak.

– Dasz sobie radę?

– Pewnie. – Wstała, poprawiła rajstopy i ostrożnie się pochyliła, żeby wydobyć z walizki uniform na lot powrotny. Kiedy znów się wyprostowała, zrobiła to powoli, próbując uniknąć nagłego uczucia mdłości, jakie często towarzyszy w takich chwilach nadmiernym ruchom głowy (lub przynajmniej je zminimalizować).

– Chcesz aspirynę?

– Nie trzeba. Miałam przy sobie.

– No jasne. Mogę o coś zapytać?

– Z kim byłam, skoro nie z tym facetem z samolotu?

– Nie. Nie o to.

Cassie czekała w milczeniu.

– Dlaczego? – zaczęła Megan. – Dlaczego zawsze to sobie robisz? Któregoś dnia tragicznie się to dla ciebie skończy. Tak, wiem, że w Dubaju jest bezpiecznie. Ale to jednak Bliski Wschód, a ty jednak jesteś kobietą. To nie Paryż ani Nowy Jork. – Usiadła na łóżku, obserwując Cassie, która wkładała firmową czarną spódnicę z wyszczuplającymi niebiesko-czerwonymi paskami. Przestroga Megan odbijała się echem w jej głowie i Cassie mimowolnie zadrżała. Czy przed dzisiejszym rankiem widziała na własne oczy trupa? Tylko na pogrzebie. Nie ojca, ponieważ jego trumna z uwagi na makabryczny wypadek samochodowy była zamknięta, ale na pogrzebie matki owszem, a także dziadków, którzy nie chcieli zostać skremowani po śmierci. Przed oczami stanęło jej rozcięte gardło Alexa Sokolova. Morderca musiał zamknąć mu oczy, bo z pewnością zapamiętałaby, gdyby miał je otwarte, co jednak w żaden sposób nie łagodziło brutalności całego zdarzenia.

– Wszystko jest dobrze – skłamała. – Naprawdę. – Miała nadzieję, że upierając się przy tym, zdoła zakląć rzeczywistość. Przekonać samą siebie.

– Nie jest dobrze – odparła Megan, patrząc na nią sceptycznie. – Gdyby wszystko z tobą było w porządku, nie zrobiłabyś...

– Czego? – warknęła Cassie, a ostry ton jej głosu zaskoczył nawet ją samą. – Co niby takiego złego zrobiłam?

Megan oparła dłonie na kolanach, wyraźnie rozważała, co powiedzieć. Cassie próbowała odgadnąć, czy jej przyjaciółka – właściwie koleżanka z pracy, nie były ze sobą na tyle blisko, żeby mówić tu o przyjaźni – w pierwszej kolejności wytknie jej pijaństwo czy przygodny seks. Kiedy jednak starsza kobieta dalej się nie odzywała, Cassie sama przerwała ciszę.

– Nie oceniaj mnie. Mówię poważnie. Ty masz świetnego męża i dwie urocze córki...

– Mają szesnaście i trzynaście lat. Już dawno przestały być urocze – odparła Megan pojednawczym tonem.

– Ale to jest moje życie, a nie twoje. To moje wybory, a nie twoje.

– Wiem o tym. Rozumiem. Tylko powiedz mi szczerze: jesteś całkiem trzeźwa?

– Tak. Oczywiście.

– W porządku, chcę ci wierzyć. No więc kto to był? Z kim spędziłaś noc?

– Z jednym facetem, którego spotkałam w barze.

– Nie widziałam cię na dole.

Chociaż Megan miała pokój tuż obok, Cassie była pewna, że gdy wychodziła z hotelu poprzedniego wieczoru, jej koleżanka wciąż jeszcze drzemała. Wystarczyło więc drobne kłamstwo.

– Poznaliśmy się i zaraz wyszliśmy. Poszliśmy do jego hotelu. A co ty robiłaś? – spytała, sięgając do walizki po apaszkę i pasek z logo linii lotniczych.

– Zjadłam kolację z Shane’em, Victorią i Jadą. Wybraliśmy się do japońskiej restauracji, którą znał Shane. Było miło. Potem wróciliśmy, żeby położyć się spać. Odpocząć.

Cassie miała poczucie, że Megan nie próbuje wcale prawić jej kazań, ale te ostatnie słowa trochę ją zirytowały.

– Fajnie – powiedziała krótko. Zaczęła wiązać sobie chustę wokół szyi i nagle zamarła. Mimowolnie znów przypomniała sobie obraz rozharatanego gardła Alexa Sokolova. Zadrżała lekko na myśl o tym, jak bardzo delikatną częścią ciała jest szyja.

Megan dostrzegła jej drżenie, ale błędnie je zinterpretowała. Wstała i wzięła Cassie za obie ręce.

– Mam prośbę – zaczęła.

Cassie nic nie powiedziała, ale w środku cała się naprężyła, gotowa się odgryźć, gdyby tylko Megan pozwoliła sobie na jakąkolwiek krytyczną uwagę.

– Zacznij od początku – powiedziała starsza stewardesa życzliwym, matczynym tonem. – Ubierz się jeszcze raz. Tym razem włóż czystą bieliznę. Powiem, żeby na ciebie zaczekali. – Następnie puściła palce Cassie i zostawiła ją samą w jej pokoju.

***

Stewart, ich pierwszy oficer, głośno trajkotał na przednim siedzeniu mikrobusa, którym jechali przez zatłoczone ulice Dubaju na lotnisko. Cassie żałowała, że klimatyzacja nie jest mocniej podkręcona, co pomogłoby jej zwalczyć mdłości, ale nie chciała już więcej niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi. Ich samolot odlatywał dopiero za kilka godzin, ale na wszelki wypadek miała przy sobie tabletki na chorobę lokomocyjną, żeby móc je łyknąć jeszcze przed wejściem na pokład.

– Pamiętajcie, mowa o Hamburgu, a wszyscy wiemy, że w Niemczech kontrola naziemna ma bardzo niemieckie podejście – ciągnął swoją opowieść pierwszy oficer. Odwrócił się do całego grona pasażerów. W busie mieściło się czternaście osób, łącznie z kierowcą, i wszystkie fotele zajmowali członkowie załogi. Cassie siedziała na samym końcu razem z Megan i Shane’em, starając się zająć jak najwygodniejszą pozycję z głową opartą o okno w rogu.

Kapitan, chociaż wraz z rodziną mieszkał od zawsze na Środkowym Zachodzie, miał niemieckie pochodzenie, dlatego Cassie zastanawiała się, czy pierwszy oficer po prostu stroi sobie z niego żarty, czy też niemiecki aspekt okaże się istotny dla opowieści. Pierwszy raz leciała ze Stewartem, więc nie miała pojęcia, czego się po nim spodziewać. Na razie wiedziała tylko, że gęba mu się nie zamyka.

– A co to dokładnie znaczy? – odezwał się dobrodusznym tonem kapitan, mężczyzna po pięćdziesiątce, łysiejący, ale wciąż szczupły i przystojny w klasycznym rozumieniu tego słowa. Cassie latała z nim może z sześć razy w ciągu ostatnich pięciu lat, odkąd zaczęła pracować na połączeniach międzynarodowych, i zawsze lubiła patrzeć, jak pasażerowie kiwają głową z aprobatą, gdy wchodząc na pokład, zaglądają ukradkiem do kabiny pilota i widzą za sterami kogoś o takiej prezencji.

– Są do bólu poważni – odparł Stewart. – Nie ma z nimi żartów. No więc samolot jest już na ziemi. Należy do British Airways, więc znak wywoławczy to Speedbird. Kontrola naziemna daje polecenie, żeby Speedbird kierował się do stanowiska Alfa 2-7. A co robi samolot? Zatrzymuje się. Staje w miejscu. Więc ci z kontroli mówią: „Speedbird, macie problemy ze znalezieniem bramy?”. A Speedbird odpowiada: „Właśnie sprawdzam, gdzie to jest”.

– O Boże, już wiem, dokąd to zmierza – wtrącił kapitan, śmiejąc się pod nosem.

– O tak. No więc ci z kontroli są już nieźle wkurzeni, coraz bardziej tracą cierpliwość. Pytają: „Speedbird, naprawdę nigdy dotąd nie byliście w Hamburgu?”. A kapitan Speedbirda odpowiada tym suchym brytyjskim akcentem: „Byłem, dwa razy. Ale to był rok 1943, więc nie musiałem lądować”.

Megan i Shane roześmiali się kurtuazyjnie, Megan nawet pokiwała lekko głową ze zrozumieniem. Ale kapitan, który w młodości służył w amerykańskich siłach powietrznych, pokręcił tylko głową.

– Ciekawe, w którym starym sitcomie usłyszałeś ten dowcip z brodą.

– Myślisz, że to zmyślona anegdota?

– Tak. Do tego stara jak świat. Zazwyczaj historyjka dzieje się we Frankfurcie, a nie w Hamburgu.

– Niekoniecznie – odezwała się Megan. Potem zaczęła coś mówić o znajomej Niemce, która latała z Lufthansą, ale Cassie czuła już wyłącznie zniecierpliwienie godne niemieckiego kontrolera lotów, nieważne, czy prawdziwego, czy zmyślonego. Bus poruszał się w ślimaczym tempie, jednak nikt najwyraźniej się tym nie przejmował; w końcu samolot nie mógł odlecieć bez nich, a ostatecznie pewnie i tak uda się dotrzeć na lotnisko grubo przed czasem. Ale im dłużej będzie to trwało, tym większe ryzyko, że nadal będą w Dubaju w chwili, gdy ktoś odnajdzie ciało Sokolova. Wyobrażała sobie, że różni ludzie – w tym Miranda – pewnie już od półtorej godziny piszą do niego ponaglające SMS-y, zachodząc w głowę, dlaczego nie przybył na umówione spotkanie. W każdej chwili ochrona hotelowa może ruszyć na górę, żeby otworzyć drzwi apartamentu.

Wyjrzała przez okno i zobaczyła radiowóz – jeden z tych nowych lamborghini używanych przez tutejszą policję – stojący w korku tuż obok nich. Policjanci mieli na sobie oliwkowe koszule z krótkim rękawem i ciemnozielone berety. Kierowca, młody mężczyzna z gęstym wąsem, podniósł wzrok i spojrzał prosto na nią. Uprzejmie przyłożył rękę do beretu i uśmiechnął się, w bardziej rycerski niż flirciarski sposób. Pomachała mu w odpowiedzi, ciesząc się, że założyła okulary słoneczne i szal. Może jeszcze mogłaby wrócić do tego hotelu, choćby teraz. Może nie było za późno. W wyobraźni słyszała już własny głos, słyszała, jak woła do kierowcy, prosi go, żeby się zatrzymał, żeby natychmiast ją wypuścił.

Ale wszystko to oczywiście opierało się na założeniu, że naprawdę go nie zabiła. Wierzyła, że nie – przecież nie była do tego zdolna – ale w takim razie kto to zrobił? To zwątpienie we własną osobę zagnieździło się w niej i pęczniało jak balon już od niemal dwóch godzin.

Dlatego nie powiedziała nic. Bus i radiowóz dalej wolno toczyły się przed siebie, Stewart dalej paplał trzy po trzy, a wśród pozostałych członków załogi zaczęły się wywiązywać osobne rozmowy.

– Czy w bombowcach w ogóle są jeszcze potrzebni piloci? – zagaił Shane. – Ciągle latają nimi ludzie, ale przecież większości ataków dokonuje się dziś za pomocą dronów, prawda?

– Zapytaj Cassie – powiedziała Megan. – Jej szwagier służy w wojsku.

– Naprawdę? W lotnictwie? Obsługuje drony? Wiecie, co jest super? Jak na ślubie lata dron. Moim zdaniem to świetny bajer.

– Z tego, co wiem, on nie ma nic wspólnego z żadnymi dronami – odparła Cassie. – Jest w siłach lądowych, a nie powietrznych.

– Serio? Gdzie stacjonuje? W Ameryce czy gdzieś za granicą?

– Ostatnio jest dokładnie tam, gdzie dorastałyśmy razem z siostrą: w Kentucky. Tam się zresztą poznali. Jest majorem w bazie wojskowej Blue Grass.

– Brzmi niemal sielankowo – zauważyła Jada.

– Ha! Tak się nazywa stary zakład produkcji broni chemicznej – wyjaśniła Cassie.

– Twój szwagier produkuje broń chemiczną? Brzmi groźnie – mruknął Shane.

– Zdaje się, że nadzoruje likwidację naszego starego zapasu groźnych substancji – odpowiedziała Cassie, ale szczerze mówiąc, nie miała pojęcia. Nigdy o tym nie rozmawiali. Równie dobrze mógł kierować pracą zespołu wytwarzającego sarin. Nagle, gdy ruch na ulicy zaczął wreszcie trochę przyspieszać, usłyszała syreny. Wszyscy je usłyszeli.

– To nie może znaczyć nic dobrego – stwierdził Stewart.

– Straż pożarna? – zapytał inny członek załogi, mężczyzna w jej wieku, z którym leciała po raz pierwszy. Nie mieli okazji lepiej się poznać podczas rejsu do Dubaju, ponieważ ona obsługiwała pierwszą klasę, a on turystyczną.

– Nie – odezwał się ich kierowca – to policyjne syreny. – Jak na zawołanie radiowóz jadący obok nich włączył koguta i zaczął zawracać, próbując się wyplątać z gąszczu pojazdów. – Są na południe od nas. Na Jumeirah.

Cassie nagle zrobiło się gorąco, ponieważ na ulicy Jumeirah mieścił się hotel Royal Phoenician. Próbowała się pocieszać, że ich kierowca pewnie tak tylko spekuluje – w końcu Jumeirah to główna arteria komunikacyjna miasta. Tak naprawdę wiedzieli tylko, że syreny kierują się w jakieś miejsce położone gdzieś za nimi.

– Chyba jednak nie powinniśmy byli zostawiać w holu kartonu z tykającym zegarem i małą chorągiewką ISIS – skomentował Stewart.

– Na twoim miejscu darowałabym sobie takie żarty, Stewart – powiedziała Jada z wyrzutem i pewnym obrzydzeniem. Ta kobieta miała wielkie serce, ale teraz wypełniała je jedynie irytacja. – Przynajmniej w takiej chwili i w takim miejscu. O ile chcesz pozostać naszym przyjacielem.

– Za wcześnie? – zapytał Stewart.

– To po prostu niesmaczne. Obraźliwe. I głupie.

Megan odwróciła się do Cassie.

– Zgubiłaś torebkę? – zapytała szeptem.

Cassie roztarła oczy. Nie mogła powiedzieć, że ją zgubiła, bo wciąż miała swój paszport, portfel i telefon.

– To długa historia.

– Opowiedz.

– Wylałam na nią czerwone wino. Więc się jej pozbyłam.

– Wyrzuciłaś ją?

– Tak.

– Gdzie?

– Co za różnica? Zapomnij o tym.

– Wszystko w porządku?

Cassie kiwnęła głową.

– Oczywiście. Czemu pytasz?

– Wydajesz się jakaś oschła.

– Przepraszam.

– I jesteś cała mokra.

– Nic mi nie jest.

Mimo to Cassie była wdzięczna Megan, gdy ta poprosiła kierowcę, żeby wpuścił do środka trochę więcej powietrza.

***

Na drodze Szejka Zajida ruch był niewiele lżejszy, nawet kiedy głośniki na minaretach zaczęły transmitować nawoływanie muezina do południowej modlitwy. Kiedy wreszcie dotarli na lotnisko, musieli biegiem udać się do prosto do samolotu, który stał w gotowości i jakimś cudem ciągle jeszcze istniała szansa na start o planowanej godzinie. Megan miała podczas tego lotu kierować obsługą pasażerów, a Shane zarządzać pieniędzmi. Zgodnie ze swoim lipcowym zgłoszeniem Cassie została po raz kolejny przydzielona do pierwszej klasy. Funkcję podniebnego szeryfa pełnił przysadzisty Amerykanin w niepozornej wiatrówce, który siedział przy przejściu w ostatnim rzędzie kabiny pierwszej klasy. Cassie miała wrażenie, że mężczyzna czujnie ją obserwuje, zajmując swoje miejsce, ale zrobiła głęboki wdech i uznała, że popada w paranoję.

Procedury bezpieczeństwa przedstawiono w formie filmu instruktażowego, ale obsługa nadal musiała stać na posterunku i zachęcać, by pasażerowie raczyli w ogóle spojrzeć na ekran. W pierwszej klasie nikt nigdy nie zawracał sobie tym głowy. Niektórzy nawet na chwilę nie zdejmowali słuchawek albo nie podnosili wzroku znad swoich gazet czy tabletów. Fakt, ci ludzie regularnie latali samolotami i znali to wszystko na pamięć, ale jednocześnie był w tym też element typowo męskiej brawury – jeśli zwracasz uwagę na instruktaż, to znaczy, że albo boisz się latać, albo jesteś w tym towarzystwie outsiderem. Żółtodziobem, który pierwszy raz znalazł się w takim miejscu.

Jeszcze zanim utrzymany w przesadnie rozrywkowym tonie film dobiegł końca, Cassie ruszyła w stronę kuchni. Nagle zahaczyła obcasem o cienką listwę przy podłodze i zachwiała się, ale saudyjski biznesmen w nieskazitelnie białej diszdaszy chwycił ją i uratował przed upadkiem.

– Dziękuję – bąknęła, płonąc ze wstydu. Jeszcze nigdy nie potknęła się na pokładzie samolotu, który stał na płycie lotniska. Stracić równowagę w powietrzu, gdzie zdarzają się turbulencje, to jedno. Ale na ziemi? Tego dotąd nie przerabiała. – Nie wiem, co się stało.

– Cieszę się, że mogłem pomóc – odparł z szerokim, dobrodusznym uśmiechem. Poprawił sobie gutrę okrywającą kark i włosy, przepasaną grubym czarnym agalem, po czym wrócił do lektury magazynu biznesowego, który czytał na tablecie.

Kiedy Cassie stała już o własnych siłach, plecami do kuchni i kabiny pilota, jedyną osobą, która na nią patrzyła, był podniebny szeryf. Zastanawiała się, czy umie wyczuwać u innych strach, niczym lew.

***

Planowana godzina startu minęła, a oni nadal czekali. Mijały kolejne minuty, choć nie wyglądało na to, że jest kolejka do startu. W końcu kapitan powiadomił załogę, a potem pasażerów, że przyczyną opóźnienia są burze z piorunami nad rejonem Morza Śródziemnego i południową Europą. Być może będą musieli tu spędzić jeszcze pół godziny. Cassie chciała wierzyć, że jedyne, co ich blokuje, to pogoda, ale z każdą chwilą rósł jej niepokój. Mimo to musiała pracować. Razem z Megan roznosiła pasażerom pierwszej klasy drinki, dużo drinków, a do tego orzeszki podgrzane w piecyku. Ci w klasie ekonomicznej mogli tylko cierpieć w milczeniu i zamartwiać się, że spóźnią się na przesiadkę na lotnisku Charles’a de Gaulle’a. Cassie co chwilę zerkała przez okno, spodziewając się widoku radiowozów wyłaniających się z tuneli, które wiły się pod płytą lotniska. Przystawała pod głównym wejściem do kabiny w obawie, że zobaczy po drugiej stronie kogoś, kto żąda natychmiastowego otwarcia drzwi – już wyobrażała sobie, jak kapitan wychodzi ze swojej kabiny i skinięciem głowy daje jej znak, żeby wykonała polecenie – ponieważ ochrona lotniska zamierza wyciągnąć kogoś z samolotu. Od czasu do czasu rzucała okiem na telefon, żeby sprawdzić, czy są jakieś wiadomości o amerykańskim managerze funduszu hedgingowego, którego znaleziono martwego w hotelu w Dubaju, ale nie znalazła żadnej wzmianki ani na Twitterze, ani na żadnym z serwisów informacyjnych – a w każdym razie nie było na ten temat nic na stronach anglojęzycznych.

Wreszcie rękaw łączący samolot z terminalem został wycofany, a Stewart polecił im przygotować kabinę do startu i zapiąć pasy. Rozpoczęli kołowanie, by po chwili mknąć już po pasie startowym. Cassie poczuła charakterystyczne telepanie i kilka sekund później maszyna oderwała się od ziemi. Wzbijali się w powietrze, opuszczali Dubaj. Po raz kolejny zostawiali za sobą kryty stok narciarski, widoczne z kosmosu olbrzymie sztuczne wyspy w kształcie palm, strzeliste, futurystyczne drapacze chmur i uliczne automaty, w których można kupić złoto. Lecieli nad ciągnącymi się w nieskończoność rzędami szybów naftowych – z lotu ptaka wyglądały jak pracowite czarne mrówki przykute łańcuchami do ziemi – a potem mieli pod sobą tylko pustynię, płaską i bezmierną, od zachodniej zaś strony pofałdowaną i pokrytą niewielkimi wzgórkami.

I wtedy nadeszły łzy, równie niespodziewane, co niepowstrzymane. Cassie dała im płynąć, nie zważając na makijaż. Płakała bezgłośnie, świadoma, że na swoim składanym siedzeniu jest poza zasięgiem wzroku pasażerów. Jeśli Megan spojrzy w jej stronę, może trochę się zdziwi, że tak bardzo się rozkleiła, ale latały razem dostatecznie długo, by koleżanka wiedziała, że prędzej czy później weźmie się w garść. Płakała chyba po części dlatego, że ogarnęła ją ogromna ulga – opuszczała Półwysep Arabski, gdzie i tak trudno być kobietą, a co dopiero kobietą, którą podejrzewa się o to, że niemal ucięła głowę jakiemuś nieszczęsnemu biznesmenowi w niewytłumaczalnym ataku szału po zakrapianej arakiem nocy rozpusty. Ale przede wszystkim, z czego zdała sobie nagle sprawę, płakała z wielkiego poczucia smutku i żalu. Teraz, gdy instynkt samozachowawczy, który doprowadził ją aż do tego miejsca, przygasał, znów wróciła myślami do człowieka, którego zostawiła w tamtym apartamencie, i po raz pierwszy – gdy szok rozpierzchł się już jak poranna mgiełka nad górami Cumberland o wschodzie słońca – poczuła rozpacz towarzyszącą utracie kogoś bliskiego.

W głowie zaczęła układać katalog tych nielicznych rzeczy, które wiedziała o prywatnym życiu Alexa Sokolova. Był jedynakiem. Jego rodzice mieszkający w Charlottesville powoli przymierzali się do emerytury, chociaż wciąż dzieliło ich od niej ładnych parę lat. (Boże, to tylko ponownie uzmysłowiło jej, jaki Alex był młody; jego rodzice nie byli nawet jeszcze na emeryturze). Mówił, że pracował w swoim funduszu od prawie czterech lat – w „funduszu”, tak to określał, ilekroć temat wypłynął w rozmowie – a wcześniej był pracownikiem banku Goldman Sachs. W ogóle zarządzaniem pieniędzmi w tej czy innej formie zajmował się, odkąd ukończył jakieś studia matematyczne – kwantytatywne coś tam plus finansowe coś tam – w Durham. (Podobnie jak z nazwą pracodawcy: kiedy dopytywała o szczegóły, rzucił tylko nazwę Duke). Przedkładał Tołstoja i Turgieniewa nad Dostojewskiego, ale namawiał ją, żeby odświeżyła sobie wszystkich trzech „z perspektywy osoby dorosłej, a nie studenta zarywającego nockę przed egzaminem”.

Nie tylko załatwił im stolik dla dwojga we francuskim bistro parę przecznic od jego hotelu – zapłacił kierownikowi sali ekstra za to, żeby dał im stolik w rogu i nikogo obok nie sadzał. W pierwszej chwili gest wydał się jej pretensjonalnym popisem w stylu macho, ale gdy zbliżali się do stolika, szepnął jej do ucha, że w jego odczuciu romans to absolutnie intymna sprawa, a on miał zamiar tego wieczoru z nią romansować. Później bez mrugnięcia okiem zapłacił rachunek, choć kolacja kosztowała o wiele więcej, niż ona zazwyczaj wydawała w ciągu tych trzech nocy w Paryżu i Dubaju; więcej, niż w domu wydawała przez cały miesiąc na jedzenie. Zamówił blanquette de veau, a ona coq au vin, żartując przy tym, że po tym całym araku, który wypili, nie mogła wybrać nic innego, jak tylko kurczaka w winie (choć on oczywiście zauważył, że alkohol i tak odparuje w trakcie gotowania). Zjedli swoje dania bez pośpiechu, delektując się zacisznym odosobnieniem. Kiedy opróżnili butelkę wina, zamówili jeszcze więcej araku. Ale nieważne, jak bardzo zagłębiali się w tę alkoholową dziurę bez dna, ani na chwilę nie zapomnieli, że znajdują się w Dubaju. Oboje bywali tu już wcześniej i wiedzieli, jak surowe są tutejsze kary za publiczne pijaństwo. Dlatego zachowywali się nad wyraz powściągliwie. Flirtowali w swojej małej wnęce, ale się wzajemnie nie dotykali. On ściszonym głosem opowiadał jej, co ma ochotę z nią robić w swoim apartamencie, kiedy już tam do niej dołączy. Potem położył na obrusie klucz i przesunął go w jej stronę, a ona lekko zadrżała, gdy zetknęli się koniuszkami palców.

Kiedy policja, podążając tropem jego karty kredytowej, trafi do tego lokalu, ludzie przypomną sobie, że był tam prawdopodobnie z jakąś Amerykanką, ponieważ rozmawiali ze sobą po angielsku jak Amerykanie. Ktoś może zwróci uwagę, że ona wyglądała na starszą od niego. Ale czy bardzo się wyróżniali? Może odrobinę, skoro zamówili arak, potem wino, a potem znowu arak. Ale Cassie była pewna, że przynajmniej połowę albo i dwie trzecie gości restauracji stanowili ludzie z Zachodu. A ona z Alexem nie zrobili przecież żadnej sceny.

Przypomniała sobie, że lubił piłkę nożną i grał w nią w college’u. Jeszcze bardziej lubił squasha, w którego grał do dziś.

Świadomość, że on także nie wylewał za kołnierz – przynajmniej tamtej nocy – boleśnie ściskała ją za serce. Każdy, kto pije równie ostro jak ona, musi mieć jakiś powód, ale nie próbowała się dowiedzieć, co to było w jego wypadku. Czy miał dobry powód? Teraz już nigdy się nie dowie. On zresztą też nie starał się zgłębić źródeł jej osobistej udręki.

Palił. Już od dość dawna nie całowała się z palącym mężczyzną, ale z Alexem nie miała wrażenia, że całuje popielniczkę. Było w tym raczej coś rozkosznie dekadenckiego. Wspomniał, że miał w zwyczaju palić tylko podczas zagranicznych podróży.

W apartamencie od razu rzucili się na łóżko, na karmazynowe posłanie, ale potem zabrał ją pod prysznic. Zaskoczył ją tym i choć nie była pewna, czy powinna czuć się bardziej zdumiona jego zadziwiającą siłą woli czy też urażona, z przyczyn, których w tamtej chwili wolała nie analizować, zgodziła się na propozycję i nie żałowała tej decyzji. Kochali się pod prysznicem, ona klęczała na marmurowej ławeczce, on wędrował palcami po całym jej ciele. A po wszystkim umył jej włosy.

I właśnie to wspomnienie sprawiło, że siedząc na swoim składanym fotelu, wydała z siebie stłumiony, ale słyszalny szloch.

– Boże, ty płaczesz – szepnęła Megan tonem, w którym troska mieszała się z irytacją. – Mogę ci jakoś pomóc?

– Nie.

– Co się stało?

Cassie pociągnęła nosem i otarła twarz dłonią.

– Nic – skłamała. – Naprawdę nic. Wszystko w porządku. Zaraz mi przejdzie.

Potem zjawiła się Miranda, a kiedy wyszła, Cassie również zamierzała się pożegnać. Ale Alex zaprowadził ją z powrotem do tej oszałamiającej sypialni, gdzie ponownie się kochali. Osuszyli małą butelkę araku, którą znaleźli w barku. (Tak się jej przynajmniej wtedy wydawało; kiedy rankiem wycierała niebieskie szkło myjką, słyszała delikatne chlupotanie świadczące o tym, że na dnie zostało jeszcze trochę alkoholu). Następnie wrócili do wódki. Z jakiegoś powodu Alex nie mógł sobie poradzić z zakrętką i niechcący rozbił butelkę o krawędź stolika nocnego. (A może rozbił ją specjalnie, ze złości?) Zamiast posprzątać bałagan, zaczęli się śmiać. Wydawało się jej, że w którymś momencie ubrała się i chciała wyjść, ale na tym etapie jej wspomnień nie skrywała już mgła, tylko biała plama. Na pewno kiedy się obudziła, była naga. Co ją powstrzymało przed wbiciem się w spódnicę i bluzkę i powrotem do swojego hotelu?

Boże, zawsze to samo – znowu obudziła się goła i skacowana w łóżku obok jakiegoś faceta, nie do końca pewna, jak się tam znalazła. Tylko że tym razem facet był martwy.

Jeszcze raz zaczęła układać sobie to wszystko w głowie, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Co ewentualnie zrobiła. Czy Alex ją zaatakował, a ona się broniła? Możliwe, ale mało prawdopodobne. Z tego, co pamiętała, wcześniej uprawiali seks dwa razy, ale tak czy inaczej, „nie” znaczy „nie”. Utrata przytomności to nie przyzwolenie. A jeśli scenariusz był taki: on próbuje ją ponownie nakłonić do seksu, ona się opiera. Oboje są pijani. On się na nią kładzie, nie chce przestać, więc ona tłucze go po głowie, po twarzy, po plecach. Próbuje go podrapać, a on robi się coraz bardziej zły, coraz bardziej brutalny. Ona dostrzega w pobliżu resztki rozbitej butelki po wódce. Może nawet leżą na stoliku nocnym. Sięga i chwyta na przykład tę utrąconą szyjkę z ostrą krawędzią, ściska ją jak rękojeść noża i wali na oślep. Szkło wbija mu się w gardło. Łatwo sobie wyobrazić ten desperacki ruch, głęboką ranę, krew.

A potem zasypia.

Cassie żałowała teraz, że rano nie przyjrzała się uważniej ciału Alexa. Spojrzała tylko na jego szyję i to jej wystarczyło. Na pewno miał zamknięte oczy, ale nie sprawdzała jego głowy, pleców czy ramion. Nie wiedziała nawet, czy ma gdzieś jakiekolwiek inne rany.

Jednak