Starszy szeregowiec - Adrian K. Antosik - ebook

Starszy szeregowiec ebook

Adrian K. Antosik

4,5

Opis

W całym znanym mi wszechświecie istnieje tysiąc sto dwadzieścia osiem istot rozumnych...
W całym znanym mi wszechświecie istnieje tysiąc sto dwadzieścioro ludzi
W całym znanym mi wszechświecie tylko jedna istota ludzka zahibernowana w krysztale zagubiła się gdzieś na Ziemi…
Tą istotą jestem JA, Starszy Szeregowy Dawid Kruk, i mam tego serdecznie dość…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
3
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izzat

Dobrze spędzony czas

Kontynuacja opisu życia i przygód Dawida Kruka w przyszłości.
00
Sylwia-D

Dobrze spędzony czas

Ot książka do zabicia czasu. Nic ambitnego.
00

Popularność




Adrian K. Antosik

Starszy Szeregowiec

© Copyright by Adrian K. Antosik & e-bookowo

Projekt okładki: Agnieszka Barć

korekta: Patrycja Żurek

ISBN 978-83-7859-590-8

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Prolog

W znanym mi wszechświecie istnieje tysiąc sto dwadzieścia osiem istot rozumnych, ośmioro z nich to odwieczni, siedmiu władców planet oraz jeden więzień z Systemu Więziennego…

W znanym mi wszechświecie istnieje tysiąc sto dwadzieścioro ludzi, pięciuset jest osiedlonych na Marsie i jego dwóch księżycach, trzystu pięćdziesięciu na Wenus, stu osiemnastu na Merkurym, stu na Heroldzie jedynej planecie w Systemie Więziennym dla ludzi wolnych, trzydziestu sześciu na Plutonie i pasie asteroid, w tym dziesięciu jeszcze tam nie dotarło, czekają w kapsułach, piętnastu na Księżycu, jeden więzień w Systemie Więziennym…

W znanym mi wszechświecie jest czterystu czterdziestu pięciu Polaków, stu pięćdziesięciu trzech Niemców, dziewięćdziesięciu sześciu Hiszpanów, siedemdziesięciu czterech Amerykanów, sześćdziesięciu siedmiu Włochów, pięćdziesięciu dziewięciu Węgrów, pięćdziesięciu siedmiu Ukraińców, pięćdziesięciu dwóch Portugalczyków, pięćdziesięciu dwóch Litwinów, czterdziestu sześciu Kanadyjczyków, czternastu Słowaków, dwóch odhibernowanych z przetrwalnika, dwóch Księżyczan, jeden Arab…

W całym znanym mi wszechświecie tylko jedna istota ludzka zahibernowana w krysztale zagubiła się gdzieś na Ziemi…

Tą istotą jestem JA, Starszy Szeregowy Dawid Kruk, i mam tego serdecznie dość…

Żyję i jest to jedna z nielicznych dobrych informacji, jaką mogę przekazać z ostatnich dni. Wszystko zaczęło się dość niepozornie, miała być to najprostsza w życiu misja. Rutynowe zadanie, które było nim, dopóki nie pojawiła się trójka napastników ubranych w cudaczne stroje. Co najdziwniejsze, widzieli mnie i dwukrotnie ostrzelali. W ostatniej chwili udało mi się ściągnąć mój cel, a następnie wzbić się wysoko w powietrze, gdy poczułem dziwne gorąco na plecach, a zaraz po tym moje skrzydła przestały prawidłowo działać. Zaczęliśmy spadać. Wydobyłem z kieszeni małe urządzenie, a następnie przykładając je do nieprzytomnego celu, uruchomiłem uwalnianie się zielonej substancji. Gdy ciało zostało zamknięte w krysztale, włączyłem ponownie mechanizm, który obudował kryształ kapsułą i uruchomił silniki. Całość raptownie zamarła w powietrzu, przez co omal nie wypuściłem uchwytu z ręki. Moc ich była dostateczna, by utrzymać mnie oraz siebie w zawieszeniu nad ziemią, jednak nie mogła wrócić z tak dużym obciążeniem do bazy na Księżycu. Westchnąłem, wyciągając z kieszeni drugie urządzenie. Wiedziałem, że w krysztale będę bezpieczny, przynajmniej dopóki warunki nie będą według maszyny wystarczające, by jednostka w niej zamknięta mogła przeżyć. Mogło to potrwać godzinę, dzień, a nawet stulecia. Mimowolnie wzdrygnąłem się na ten pomysł, jednak nie miałem innego wyjścia, zwlekanie tylko obniżało szanse dostania się kapsuły do bazy na autopilocie. A co się z tym wiązało, zamiast jednej zaginionej osoby były by dwie. Spojrzałem w dół, byłem wysoko ponad wierzchołkami drzew, a w moim przypadku nie miał kto drugi raz nacisnąć przycisku na maszynie. Przyłożyłem urządzenie do piersi, wciągając głęboko powietrze. Nacisnąłem przycisk i rozłożyłem szeroko ręce, rzucając się w przepaść. Spadałem zwrócony twarzą ku niebu, czując, jak moje ciało zostaje pokryte zielonkawą substancją wydobywającą się z urządzenia. Jeszcze chwila, a zostanę uwięziony w niezniszczalnym krysztale. Po czym pozostanie mi tylko oczekiwanie. Nieświadomy upływu czasu, śniący o przeszłości, będę czekał, aż mnie odnajdą. Powiem szczerze, że ta perspektywa nie spodobała mi się. Przez sekundę widziałem Lucze z dziećmi, patrzącą gdzieś z wysoka na mnie spadającego na nieznaną, dziką Ziemię. Planetę, na której nie było ludzi od czasu, gdy Odwieczni ją opuścili. Zamknąłem powieki i nastała ciemność.

Przebudzenie

Powoli otworzyłem powieki, wszystko było rozmazane i niewyraźne. Drgnąłem gwałtownie, gdy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.

– Spokojnie, musisz dojść do siebie.

– Lucze?

– Nie...

Znów zrobiło mi się ciemno przed oczami, zemdlałem. Gdy obudziłem się ponownie, w pomieszczeniu panował półmrok. Przez dłuższą chwilę próbowałem zrozumieć, co sprawiło, że tak gwałtownie poderwałem się z łóżka. Nagle dziwny, stłumiony warkot odezwał się gdzieś w pobliżu. Unosząc się na łokciu, próbowałem zobaczyć coś w ciemności. Głośny huk wywarzanych drzwi zdezorientował mnie, jednak nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Sekundę później zablokowałem ramieniem atak bestii, naciskając na jej krtań w momencie, gdy zęby szczęknęły tuż przy mojej twarzy. Zacisnąłem mocniej szczęki, poczuwszy wpijające się w moje ciało pazury, jednak przygnieciony ciężarem śmierdzącego cielska zwierzęcia nie mogłem się poruszyć. Zwierzę nagle pisnęło dziwnie, po czym coś zerwało je ze mnie. Jakieś dwa kształty przetoczyły się w stronę drzwi, rozległ się głuchy jęk, po którym z podłogi podniósł się ogromny cień. W świetle księżyca padającym z zewnątrz zwierzę wyszczerzyło zęby a jego oczy zalśniły, gdy na mnie spoglądało. Poczułem, jak po plecach przelatuje mi zimny dreszcz, gdy spoglądałem na wychodzące z pomieszczenia zwierzę, jego uszy otarły się o górną cześć framugi. Osunąłem się na posłanie, zamykając oczy, a mdlejąc, powtarzałem sobie, że to tylko przywidzenie, że obudzę się w ramionach ukochanej. Chłodny powiew na policzku sprawił, że się ocknąłem. Ciasne pomieszczenie bez okien z wyważonymi drzwiami wydało mi się dziwnie klaustrofobiczne, zwłaszcza gdy zobaczyłem w prześwicie pysk ogromnego czarnego wilka, wpatrującego się we mnie bacznie. Nagle pojawiła się ręka, która odepchnęła zwierzę.

– Shadow, odejdź – usłyszałem przyjemny dla ucha kobiecy głos.

Po czym do środka weszła młoda ciemnowłosa kobieta, niosąc misę, z której unosiła się para. Gdy jej błękitne oczy zwróciły się ku mnie, a na ustach pojawił się uśmiech, poczułem się jakby mnie ktoś siłą zaciągnął do raju.

– O, widzę, że się obudziłeś – powiedziała. Musiałem mieć bardzo głupią minę, bo po chwili dodała, wchodząc powoli: – Rozumiesz, co do ciebie mówię?

– Tak, tak oczywiście – zacząłem, unosząc się na łokciu.

Coś mnie zabolało i odruchowo złapałem się za rękę. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że mam na niej bandaż.

– Ładnie cię pokiereszował – mówiąc to, skinęła głową na zabandażowane miejsce. – Przyniosłam ci śniadanie, musisz nabrać sił, człowieku z kryształu.

Chciałem ją zatrzymać, jednak nim zdążyłem cokolwiek zrobić, dziewczyna wyszła, a w przejściu ukazało się wielkie zwierzę. Powoli i z wysiłkiem usiadłem, po czym wziąłem misę, z której sterczała drewniana łyżka. Nieufnie nabrałem wysmażony kawałek mięsa i uniosłem go w górę. Coś pisnęło cicho, jednak gdy się rozejrzałem, dostrzegłem tylko wilka. Mój żołądek zaburczał, domagając się jedzenia. Nie zastanawiając się już dłużej, spróbowałem. Mięso okazało się soczyste i dobrze wypieczone. Zacząłem jeść łapczywie, gdy pisk się powtórzył. Z pełnymi ustami podniosłem wzrok znad miski, spoglądając z niepewnością na zwierzę. W jego oczach dostrzegłem niemą prośbę, wziąłem kawałek mięsa w dwa palce i wyrzuciłem je przez drzwi. Wilk złapał je w locie. Zabrałem się z powrotem do jedzenia, co jakiś czas rzucając bestii kąsek. Gdy się najadłem, resztą mięsa nakarmiłem zwierzę. W końcu pusta misa z łyżką spoczęła koło mojego legowiska. Syty poczułem, jak moje powieki stają się coraz cięższe, jednak nie było mi dane się wyspać. Do pomieszczenia wszedł rosły mężczyzna z trzema równoległymi bliznami na obnażonej klatce piersiowej. Błysnęło ostrze miecza wyciągniętego w moją stronę, co wilk skwitował cichym warknięciem. Olbrzym jedynie skinął na mnie głową, wskazując na wyjście, a następnie niczym posąg wpatrywał się we mnie. Powoli wstałem, wyprostowując się, jednak mimo tego nadal czułem się drobniejszy od milczącego mężczyzny. Zrobiłem niepewny krok w stronę wyjścia, zaraz jednak ruszyłem pewniej, trącony w ramię. Na dworze przywitał mnie widok niewielkich domków z kamiennymi ścianami. Idąc, odnajdywałem kierunek dzięki subtelnym szturchańcom przewodnika. Kierował mnie do górującego nad innymi zabudowaniami budynku. Zdążyłem również zauważyć, iż domki otoczone są dużo wyższym od nich solidnym murem, na którego widok stwierdziłem, że nie da się tego miejsca zdobyć ot tak z marszu. Zaskoczył mnie fakt, iż wioska wydawała się opuszczona. Jednak nie miałem czasu zastanawiać się nad tym, ponaglany kolejnymi szturchnięciami. Co jakiś czas słyszałem groźny pomruk gdzieś niedaleko, choć nie wiedziałem, czy był on w mojej obronie, czy raczej wyrażeniem chęci zaatakowania mnie. Znalazłem się w przestronnym pomieszczeniu, w którego centrum było pokaźnych rozmiarów palenisko. Zaskoczył mnie również kształt pomieszczenia, choć na pierwszy rzut oka wydało mi się normalną izbą, po głębszym przyjrzeniu się dostrzegłem, że jest ono idealnym kołem. Przy ledwo tlącym się ognisku siedziało sześć osób. W czerwonym blasku dostrzegłem cztery pomarszczone starcze twarze oraz dwie młode, z których jedną rozpoznałem. Była to owa dziewczyna, która przyniosła mi jedzenie. Kontem oka dostrzegłem ogromnego wilka, który również się pojawił. Za mną stał niemy dotąd mężczyzna i coś mi mówiło, że miał więcej wspólnego z katem niż z obserwatorem. Jednak zanim zdołałem się dobrze zastanowić nad moją nową teorią, odezwał się starzec siedzący naprzeciw mnie.

– To wojownik, nie ma co do tego wątpliwości.

– Jest młody i silny, może się przydać. Razgule nawet młode są bardzo silne.

– Ściągnął na osadę niebezpieczeństwo! Odkąd przyniesiono człowieka w krysztale, Razgule atakują co noc. Tylko dzięki niesamowitemu szczęściu nikt dotąd nie zginął.

– Rzucił urok na wioskę! To czarnoksiężnik! Musi zginąć!

Wymiana poglądów starców kreowała moją przyszłość w niespecjalnie jasnych barwach. Mimo to postanowiłem milczeć i patrzeć, co się będzie działo dalej.

– Czy dzieci księżyca mają coś do dodania?! – spytali starcy.

– Śmierć – odparł młodzieniec po mojej lewej stronie.

– Życie – sprzeciwiła się dziewczyna.

Starcy wystawili przed siebie dłonie, każdy z nich pokazywał inną liczbę. W sumie wystawionych było siedem palców, po czym ręce opadły.

– Siedem – zaczął ten, który rozpoczął – nieparzysta. Los zdecydował śmierć.

Zdezorientowany wpatrywałem się w zgromadzonych, usłyszałem ciche szurnięcie za mną, jakby ktoś delikatnie przesuwał nogę po podłodze. Obróciłem się akurat w momencie, gdy miecz mężczyzny biorącego zamach był wycelowany ostrzem do sufitu. Instynktownie wymierzyłem mu cios pięścią prosto w twarz i zrobiłem to z takim impetem, że rosły mężczyzna cofnął się o kilka kroków zdezorientowany. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, wilk dał susa w jego stronę, obalając go na ziemie, a gdy tamten zirytowany próbował go z siebie zrzucić, wyszczerzył kły.

– Co to, do cholery, miało być?

Pytając spokojnie, odwróciłem się do zgromadzonych. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłem dziwne poruszenie na twarzach starców.

– On stanął w jego obronie. To się nie zdarzyło od stuleci!

Powoli zaczynałem mieć po dziurki w nosie tej mistycznej paplaniny.

– Czy ktoś może mi wyjaśnić, co tu się dzieje?

– A więc przepowiednia się nie myliła – wyszeptała dziewczyna – obrońca wskaże tego, który wyprowadzi nas z ziemi udręki w miejsce spokoju.

Nowa służba

Po czterogodzinnej rozmowie w budynku będącym sądem, w którym zapadały szybkie wyroki oraz egzekucje, dowiedziałem się wielu nader interesujących rzeczy. Znajdowałem się w osadzie wykluczonej, jak to określili moi rozmówcy. Lata temu spadła na nią klątwa i pojawiły się Razgule, które systematycznie raz na miesiąc kogoś porywały. Przez to właśnie zerwano z wioską wszelkie kontakty, a ona musiała zacząć się utrzymywać sama. W końcu, gdy osadnicy byli na skraju załamania, pojawił się Obrońca, wielki wilk chroniący osadę, a wraz z nim jeden z władców, protoplasta pięciu rodów rządzących. Ich członkowie mieli niezwykłą umiejętności przemieniania swych ciał i stawania się po części wilkami po części ludźmi, która jak mi powiedziano, pochodziła od pierwszego władcy, który miał pięciu synów. Od tamtej pory z większymi lub mniejszymi sukcesami chronili wioskę. Jednak w pewnym momencie Razgule zaczęły polować wyłącznie na ludzi przemieniających się, tak więc do dnia dzisiejszego przy życiu pozostała trójka. Dwoje zasiadało w radzie, a trzeci miał dopiero dziesięć lat i nie było wiadomo, kiedy jego dar się objawi. Dodatkowo bestie zaczęły atakować grupami a nie jak zwykle to bywało pojedynczo oraz robiły to co noc. Szczerze mówiąc, z tej całej opowieści uwierzyłem tylko w te dziwne zmutowane zwierzęta atakujące wioskę. W sumie nawet nie musiałem wierzyć, bo jedno z nich chciało mnie zaatakować. Jeszcze tydzień temu żyłem sobie spokojnie na Księżycu w przekonaniu, że nie ma istot ludzkich na Ziemi. A tu proszę. W bajeczkę o rodzie Likantropów jakoś nie mogłem uwierzyć i kusiło mnie, żeby poprosić o namacalny dowód. W końcu opowiedziałem im swoją historię, która spotkała się z takim samym oporem jak mój, co do wiary w Wilkołaki. Na samym końcu doszliśmy do porozumienia. Oddano mi rzeczy znalezione przy mnie, dostałem mały pokój oraz pozwolono mi pozostać w wiosce. W zamian za to miałem wesprzeć ludzi pilnujących nocą wielkiego muru. Całe popołudnie spędziłem na zastanawianiu się nad tym, jak poinformować Księżyc o moim pobycie na Ziemi. Jednak moja zbroja była zniszczona. Pozostały zaledwie dwie maszyny, przez które, nawiasem mówiąc, znalazłem się tutaj, bo gdyby pewien Odwieczny przyłożył się trochę do zautomatyzowania ich wystarczyłoby jedno kliknięcie, a nie trzy. No, ale mniejsza z tym, oprócz nich miałem jeszcze nóż, który zawsze ze sobą zabierałem, mimo iż nie był to ekwipunek zalecany przez Lokiego. Na rozmyślaniach minęła mi większa część dnia, w końcu położyłem się spać, mając na uwadze czekającą mnie nocną wartę. Ledwo zdążyłem zamknąć powieki, gdy poczułem czyjąś rękę na swoim ramieniu. Poderwałem się, otwierając oczy i przez chwilę wpatrywałem się w niezwykłe błękitne oczy.

– Spokojnie, przystojniaku, już czas na całonocną wartę.

– Jak każesz, o pani z rodu Likantropów – powiedziałem to z delikatną ironią, której ewidentnie nie wyczuła.

– Mów mi Kate, w końcu jesteś wybrańcem, który zabierze nas stąd.

Gdy to powiedziała, wiedziałem już, że pomyliłem się w pierwszej opinii. Kate nie przywiązywała dużej wagi do swojego pochodzenia. Już po chwili staliśmy przed moją chatą, gdzie czekał na nas mężczyzna, który ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, oberwał ode mnie w twarz. Mimowolnie zesztywniałem na jego widok, on również nie ucieszył się na dostrzegłszy mnie.

– Oj, przestańcie – zirytowała się Kate. – Zachowujecie się jak panienki. Older, uspokój się i podaj mu rękę na zgodę.

Olbrzym drgnął, po czym z wyraźnym ociąganiem wyciągnął dłoń. Szybki uścisk, po czym podrzucił mi jakieś zawiniątko. Już po chwili stwierdziłem, że otrzymany podarunek to miecz. Od razu przewiesiłem go przez plecy i ruszyliśmy. Okazało się, że na mury można wejść swobodnie w trójkę i ramię w ramie przechadzać się po nim. Noc powoli zapadała, a my szliśmy, okrążając wioskę. Gdy ściemniło się bardziej, na zachodniej stronie wioski zapaliliśmy pochodnie, w tym samym czasie na pozostałych częściach murów również zapalono światła. Z góry wioska wydała się cudownie spokojnym miejscem. Minęły trzy godziny powolnego okrążania, kiedy Kate zasugerowała, że można by było coś zjeść. Older odłączył się od nas przy pierwszym zejściu. Idąc dalej spokojnym krokiem i rozglądając się na boki, zagadnąłem bez zastanowienia:

– Co się stało temu olbrzymowi, że taki milczący?

Dziewczyna na sekundę posmutniała, zaraz jednak przybrała ponownie obojętną minę.

– Wiesz, to było już dość dawno temu, był jeszcze młodzieńcem, gdy jego wybrankę zaatakował Razgul. Stanął dzielnie w jej obronie i został poważnie ranny. Przeleżał wiele dni w gorączce, jednak miał silny organizm i przezwyciężył chorobę. Stracił głos, i w związku z tym, zgodnie z prawem naszego ludu, stracił również przywileje bycia „mężczyzną”.

Ze zdziwieniem przekręciłem głowę.

– Jak to?

– Tak, kalecy tracą swe prawa, nieważne, jak wysoko są urodzeni i jakie mieli przywileje. Zwłaszcza po ataku Razgula.

Zamilkła, mimowolnie zrobiło mi się żal młodzieńca – niemowy. Szliśmy, nie odzywając się do siebie przez długą chwilę.

– A co się stało z dziewczyną?

– Dziewczyna? – Zaśmiała się jakoś sztucznie. – Dziewczyna przeżyła, tego wieczoru była to jej pierwsza przemiana. Zabiła bestię i żyje do dziś, cierpiąc, gdy patrzy na ukochanego i wiedząc, że gdyby nie ona z całą pewnością do tej pory cieszyłby się przywilejami swojej rangi.

Ruszyliśmy dalej. W połowie okrążenia wioski przyłączył się do nas Older. Z wdzięcznością przyjąłem dymiącą misę z mięsem oraz bukłak z czymś słodkim i naprawdę dającym kopa. Jak się później okazało, był do własnego wyrobu miód pitny. Jedną z niedogodności było to, iż jeść musieliśmy w ruchu, wciąż okrążając wioskę. Przez to jedzenie wystygło, gdyż część uwagi musiałem poświęcać na obserwacje otoczenia, jednak po spotkaniu z bestią nie miałem zamiaru zaniechać bezpieczeństwa, jakie według tych ludzi stwarzały patrole w ciągłym ruchu.

Bitwa o brzasku

Od mojego przebudzenia minęły trzy długie miesiące, pełne nocnych patroli, walk z Razgulami, które okazały się o wiele inteligentniejsze niż zwykłe bestie. Uczyły się w zawrotnym tempie. Któregoś razu o mało nie zginąłem z łap dwóch atakujących mnie bestii. W ostatniej chwili uruchomiłem urządzenie ciskając je w jednego z nadbiegających, jednocześnie skupiając swoją uwagę na drugim. Dopiero po zabiciu go, z ulgą stwierdziłem, że drugi napastnik został uwięziony w krysztale. Na początku mieszkańcy wioski nalegali, by unicestwić zwierzę, jednak po pewnym czasie stało się ono ozdobą wioski. Przez pierwsze dwa tygodnie próbowałem wymyślić sposób skontaktowania się z Księżycem, w końcu jednak zaniechałem tych wysiłków, godząc się na los, jaki mi przypadł. Miałem już nigdy nie zobaczyć moich dzieci, przyjaciół, Lucze. Teraz, gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że po ściągnięciu mnie, Odwieczni musieli coś spieprzyć, ponieważ za łatwo godziłem się z losem. Nie podejmowałem walki dalekosiężnej, lecz twardo stąpając po ziemi, przystosowywałem się do realiów otaczającej mnie rzeczywistości. Z każdym dniem zdobywałem coraz więcej informacji o otaczającym mnie świecie, jego zagrożeniach oraz urokach. Często podczas dnia zatrzymywałem się przy nowej maskotce wioski. Sam nie wiem dlaczego, ale oglądanie Razgula w świetle dnia sprawiało, iż czułem nieprzyjemny dreszcz na plecach. Może dlatego, że nic ich tak dobrze nie odpędzało, jak pierwsze promienie słońca padające na ich ciała. Wtedy nawet, gdy miały już zabić swoją ofiarę, raptownie przerywały atak i w popłochu uciekały.

To był kolejny zwykły poranek. Promienie słońca igrały na liściach pokrytych poranną rosą. Właśnie schodziłem z muru, zmęczony całonocną wędrówką, gdy nagle usłyszałem szelest osuwającego się piasku po mojej prawej stronie. Odruchowo spojrzałem tam w momencie, gdy odprysk muru opadał na ziemię. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w miejsce, gdzie upadł, była tam usypana niewielka kupka. Szybko zerknąłem na dalsze części muru, jednak na żadnej nie widziałem tak usypanych stosików ziemi. Podskoczyłem zaskoczony, gdy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.

– Spokojnie – roześmiała się Kate. – Widzę, że na zebraniu rady będę musiała poprosić o wolny dzień dla ciebie. Nerwy ci puszczają, ale to normalne dla nowo zaciągniętych strażników.

Uśmiechnąłem się do niej, następnie wskazałem na kupki usypanej ziemi.

– Co to jest?

– Kupki piasku.

– Nie, to są kupki zaprawy z muru... A powiedz mi, czy kojarzysz, w których miejscach muru nasiliły się ataki Razguli?

– Tak – zaczęła dziewczyna, rozglądając się.

Nagle z zaskoczeniem wskazała kawałek muru nad wykruszoną zaprawą.

– Mniej więcej w tym obszarze...

W jej oczach dojrzałem nagłe zrozumienie tego, co miałem na myśli.

– Older! Przynieś długą linę!

Już po chwili wspinaliśmy się z powrotem na szczyt ufortyfikowania. Na samej górze prawie jednocześnie wychyliliśmy się na drugą stronę, jednak nic nie zdołaliśmy zobaczyć. Już po chwili znalazł się przy nas rosły mężczyzna ze zwojami liny, a wraz z nim przybiegł poczciwy wilk.

– Wydaje mi się, że to ja powinienem zejść na dół – powiedziałem, patrząc na Kate obwiązującą się w pasie.

– Nie wygłupiaj się – roześmiała się, przeskakując na drugą stronę muru.

Wychyliłem się, spoglądając za spadającą dziewczyną. Po chwili lina szarpnęła i napięła się. W tym momencie dotarło do mnie, że powinienem trzymać drugi koniec, jednak dzięki Bogu Older o tym nie zapomniał.

– Wciągnijcie mnie!

Wrzask, jaki wydobyła z siebie Kate, przeraził mnie, więc chwyciłem za linę i zacząłem ją wciągać. Już po chwili stała koło nas, cała trójka ciężko dyszała. W końcu udało mi się na tyle złapać tchu, żeby powiedzieć:

– Co się stało?

– W murze pod nami jest wydrążona ogromna dziura, a w niej pełno Razguli, ledwo zdążyliście mnie wyciągnąć poza obszar ich łap. Dobrze, że te bestie tak boją się światła.

– Chcesz powiedzieć, że zrobiły podkop?

– Tak. I wydaje mi się, że przebicie się na drugą stronę nie zajmie im zbyt dużo czasu.

Older chrapnął coś machnąwszy ręką.

– Tak, zwołaj radę, musimy jak najszybciej coś postanowić.

– A co ze mną?

– Połóż się spać, musisz choć trochę wypocząć.

– Nie jestem zmęczony – wymamrotałem.

Jednak już to mówiąc, kierowałem się do chaty. Dziwną strukturę tworzyło to społeczeństwo, w którym na radzie starszyzny ostateczną decyzje podejmowali ludzie z rodziny Kate.

Pomimo moich gorączkowych zapewnień, gdy tylko dotarłem do łóżka, opadłem na nie usypiając. Obudził mnie przyjemny zapach dobrze wypieczonego mięsa. Przeciągając się, powiedziałem:

– Mogliby mnie tak zawsze budzić.

– Dobrze, że jesteś wojownikiem, Dawidzie – wyczułem w głosie Kate drwinę – bo gdyby nie to, miałbyś naprawdę ciężkie życie.

Uśmiechnąłem się do niej, biorąc miskę z jedzeniem. Potężna porcja zniknęła szybko. Zaraz też wyszliśmy z mojego domu. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że wokół miejsca, które wczesnym rankiem zbadaliśmy, była ustawiona ogromna barykada w kształcie półłuku.

– To ich nie powstrzyma na długo. Jakie są postanowienia?

Dziewczyna uśmiechnęła się.

– Wiele się zmieniło od twojego pierwszego dnia po przybyciu do nas... Stałeś się prawdziwym wojownikiem... Wiesz, że chodzą już plotki o tym, że powinniśmy mieć potomka?

– Tak – roześmiałem się. – Kilka blizn na ciele po ranach zadanych przez te jadowite Razgule i już stałem się idealnym kandydatem do przedłużania linii.

Dziewczyna puściła do mnie perskie oko.

– Dziś wykorzystamy twój schron – powiedziała. – Dzieci i starszyzna zostali w nim zapieczętowani. Wojownicy pozostali na stanowiskach. Dziś nie będziemy krążyć po murach, skupimy się na walce tu i teraz. Twoje stanowisko jest tam.

Mówiąc to, wskazała jeden z punktów za półłukiem, przy którym siedział Shadow.

– O, Reksio będzie przy mnie?

– Dlaczego tak go nazywasz?

– Gdybyś urodziła się w tych czasach co ja, wiedziałabyś, o co mi chodzi.

– Jeszcze jedno – mówiąc to, zatrzymała mnie. – Pamiętasz, o co mnie pytałeś miesiąc temu?

– Nie.

Mówiąc to, wiedziałem, że wyczuła kłamstwo w tej odpowiedzi. Dobrze pamiętałem ten patrol, zadałem wtedy kilkanaście nierozważnych pytań, za każde dostałem niezłego szturchańca od Oldera, a ostatnie prawie kosztowało mnie życie.

– Przyglądaj się uważnie, bo dzisiaj zobaczysz, dlaczego nasz ród jest tak ważny w tej wiosce.

Odwróciła się, odchodząc, a ja ruszyłem na pozycję. Zerknąłem w kierunku zachodzącego słońca, ręce mimowolnie sprawdziły oba miecze przewieszone przez plecy. Usłyszałem ciche warknięcie.

– Tak – powiedziałem cicho. – Powoli robi się to moim zboczeniem.

Pogładziłem wilka