Spotkanie na Karaibach - Anne Mather - ebook

Spotkanie na Karaibach ebook

Anne Mather

4,0

Opis

Rachel jedzie na Karaiby, by odnaleźć matkę, która podobno ma tam romans z młodym mężczyzną – Mathew Brodym. Nie odnajduje jej, ale spotyka Mathew – przystojnego Antylczyka, właściciela hotelu, w którym zamieszkała. Liczy na to, że on naprowadzi ją na ślad matki. Nie zdradza, kim jest i zaczyna się z nim umawiać…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 150

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (34 oceny)
17
6
6
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anne Mather

Spotkanie na Karaibach

Tłumaczenie: Janusz

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Pani pierwszy raz na St Antoine?

Rachel oderwała wzrok od krzewów hibiskusa, rosnących dziko nieopodal budynków lotniska, i spojrzała na taksówkarza.

– Och, tak, to mój pierwszy pobyt na Karaibach – przyznała.

Jeszcze całkiem niedawno nawet nie przeszło jej przez myśl, że znajdzie się w tym podzwrotnikowym rejonie. Ale tydzień temu ojciec zdradził, że jego żona Sara Claiborne opuściła go i poleciała na małą wysepkę St Antoine, aby odwiedzić mężczyznę, którego poznała przed wieloma laty.

– Czy matka powiedziała, kiedy wróci? – spytała wówczas Rachel.

– Nie wiadomo, czy w ogóle wróci – wymamrotał ponuro ojciec. – A jeśli tam zostanie, to sam nie wiem, co pocznę.

Rachel poczuła się zagubiona. Wprawdzie niekiedy dostrzegała między ojcem i matką pewien rozdźwięk, ale przypisywała to po prostu różnicy ich charakterów. Głęboko wierzyła, że małżeństwo jej rodziców jest niewzruszone jak skała i nie rozpadnie się wskutek kłótni czy niewierności. Jednakże jej sądy w tej kwestii w niewielkim stopniu opierały się na doświadczeniu, gdyż w wieku trzydziestu lat wciąż jeszcze była niezamężną dziewicą.

– Więc kim jest ten człowiek? – zapytała ojca.

– Nazywa się Matthew Brody – odpowiedział powściągliwie Ralph Claiborne. Zamilkł na chwilę, po czym odpalił następną bombę: – Chcę, żebyś pojechała po matkę i sprowadziła ją z powrotem.

Rachel wpatrzyła się w niego z niedowierzaniem.

– Ja? Dlaczego ty nie możesz po nią pojechać?

– A co bym zrobił, gdyby mnie odprawiła? – odpowiedział pytaniem.

Rachel nie mogła odmówić mu pomocy, bo rozumiała, że uważa tego nieznajomego mężczyznę za zagrożenie dla swego małżeństwa. Ojciec poinformował ją, że ów Matthew Brody mieszka na małej wysepce St Antoine na Karaibach. Kiedy oświadczyła, że nie może tak po prostu porzucić swoich zawodowych obowiązków w lokalnej gazecie, odparł niewzruszenie:

– Pogadam z Donem. Powiem mu, że Sara potrzebowała odpoczynku, a ponieważ nie mogłem opuścić biura, by jej towarzyszyć, więc ty mnie zastąpisz. Z pewnością zgodzi się dać ci dwutygodniowy bezpłatny urlop, zwłaszcza że ostatnio ciężko tyrałaś, gdy połowa zespołu redakcyjnego zachorowała na grypę.

Rachel wiedziała, że ojciec w gruncie rzeczy załatwił jej tę pracę, gdyż wydawca gazety Don Graham był jego dawnym szkolnym kolegą. Wprawdzie trafiła tam prosto z college’u, jednak wolała myśleć, że otrzymała posadę dzięki swoim dobrym stopniom z angielskiego i umiejętności obsługiwania komputera.

Teraz ojciec dotrzymał słowa. Nazajutrz Don Graham zadzwonił do niej i oznajmił, że dostała dwutygodniowy urlop, a jej obowiązki w dziale reklam przejmie tymczasowo ktoś inny.

Tak więc znalazła się trzy tysiące mil od domu, nękana złymi przeczuciami, nie mając najbledszego pojęcia, jak poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Była przekonana, że matka wciąż kocha ojca, jednak nie wiedziała, czy ta miłość wytrzyma próbę innego związku z tym tajemniczym Matthew Brodym.

– Przyjechała pani na wakacje? – spytał uprzejmie taksówkarz, posiadacz bujnych wąsów i włosów splecionych w warkoczyki.

– Eee... chyba tak – wyjąkała.

Ta niejasna odpowiedź sprowokowała jego podejrzliwe spojrzenie, które Rachel pochwyciła we wstecznym lusterku. Wyjrzała przez okno. Jechali wąską niebrukowaną drogą. Widok błękitnego oceanu i oślepiająco białego piasku plaży u stóp stromego urwiska porośniętego gęstą trawą podniósł ją na duchu. Uznała, że ta wyprawa stwarza jej okazję do zdobycia całkiem nowych doświadczeń, i postanowiła jak najlepiej ją wykorzystać.

Wcześniej nigdy nie słyszała o St Antoine. Ta mała wysepka należała do niewielkiego archipelagu w pobliżu wybrzeża Jamajki. Kilka gór i raf koralowych, bujna tropikalna roślinność. Ojciec poinformował ją, że mieszkańcy utrzymują się z uprawy trzciny cukrowej i kawy oraz, rzecz jasna, z turystyki.

– Na długo? – zapytał kierowca.

– Na dwa tygodnie – odrzekła zgodnie z prawdą.

Oczywiście o ile matka nie odeśle jej natychmiast z powrotem! Ojciec zarezerwował dla niej pokój w jedynym miejscowych hoteli i szkoda byłoby tego nie wykorzystać.

– Uprawia pani sporty wodne?

Taksówkarz najwyraźniej starał się ją wysondować.

– Lubię pływać – przyznała. Kiedyś w Hiszpanii próbowała także nurkowania z rurką.

– Nie mamy tu zbyt wielu innych rozrywek – oznajmił. – Żadnych kin ani nocnych klubów.

Rachel skrzywiła się na tę wzmiankę o nocnych atrakcjach. Przez całe dorosłe życie nauczyła się ignorować osobiste uwagi i seksualne aluzje. Co z tego, że jest wysoką długonogą blondynką o bujnym biuście? Nie lubiła swojego wyglądu ani męskich spojrzeń, które przyciągała. Prawdopodobnie właśnie dlatego nadal żyła samotnie i nie zanosiło się pod tym względem na zmianę.

W młodości martwiła się swoim wzrostem i aparycją, które wyróżniały ją spośród innych dziewcząt. Pragnęła mieć ciemniejsze włosy, być niższa i drobniejsza, podobna do swojej matki. Jednak w college’u przekonała się, że wszyscy chłopcy myślą stereotypami. Była efektowną blondynką, więc traktowali ją jak lalunię o ilorazie inteligencji równej rozmiarowi biustu.

– Daleko jeszcze do miasta? – spytała taksówkarza, zdecydowana przejąć inicjatywę w rozmowie.

– Niedaleko – odpowiedział, trąbiąc i wymijając ciągniony przez muły wóz wyładowany bananami. – Zatrzyma się pani w Tamarisk?

– Tak. To chyba niewielki hotel?

– Owszem, ale pełny o tej porze roku. W styczniu i lutym, kiedy w Anglii i w Stanach jest zima, przyjeżdża do nas najwięcej turystów. Takich jak pani.

Rachel zastanawiała się, w jaki sposób napomknąć o Matthew Brodym. Tę wysepkę zamieszkuje niewielu ludzi, więc całkiem możliwe, że taksówkarz o nim słyszał.

Droga skręciła w głąb lądu i Rachel przyjrzała się wielobarwnej gęstwie subtropikalnych drzew i krzewów, grających kolorami w blasku słońca, które nawet tym późnym popołudniem świeciło oślepiająco. Gdy zbliżali się do miasteczka St Antoine, bujna roślinność ustąpiła miejsca domom otoczonym polami uprawnymi i pastwiskami oraz nielicznym knajpkom, których szyldy oferowały: „Świeże kanapki” lub „Lody własnego wyrobu”. Później szosę przedzielił rząd palm. Pojawiły się sklepy i większe budynki mieszkalne z balkonami i dachami porośniętymi bugenwillą.

– Hm... przypuszczam, że nie zna pan mężczyzny o nazwisku Brody? – odważyła się w końcu zagadnąć taksówkarza, chcąc wykorzystać szansę, zanim dojadą do hotelu.

– Chodzi pani o Jacoba Brody’ego? – spytał i nie czekając na jej odpowiedź, mówił dalej: – Jasne, wszyscy go tutaj znają. Do Jacoba Brody’ego i jego syna należy większość wyspy.

Rachel ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy. Z jakiegoś powodu była przekonana, że Matthew Brody jest kimś w rodzaju playboya, który ma romans z jej matką. Zanim zdążyła zadać następne pytanie, wjechali przez bramę z kutego żelaza na dziedziniec z fontanną i zatrzymali się przed piętrowym otynkowanym budynkiem.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił taksówkarz.

Wysiadł, otworzył drzwi dla swojej pasażerki, a potem wyjął z bagażnika jej walizkę. Rachel wcisnęła mu w rękę zwitek dolarów. Nigdy nie potrafiła prawidłowo oszacować wysokości napiwku, lecz teraz sądząc z miny mężczyzny, najwidoczniej mocno przesadziła.

– Zna pani Brodych? – zapytał, mylnie tłumacząc sobie jej hojność.

– Nie – zaprzeczyła. – Poradzę sobie – dodała, kiedy szofer chciał wnieść jej walizkę do hotelu. – Dziękuję.

– To ja dziękuję – odparł, wciskając banknoty do kieszeni. – Gdyby jeszcze potrzebowała pani taksówki, proszę po prostu zapytać o Aarona. W hotelu mają mój numer telefonu.

Rachel z uprzejmym uśmiechem skinęła głową, lecz w duchu pomyślała, że nie powinna tak szastać pieniędzmi. Wlokąc za sobą walizkę na kółkach, przemierzyła ocienioną markizą werandę z trzcinowymi stolikami i fotelami i weszła do holu ozdobionego mnóstwem kwiatów w donicach i urnach.

– Witamy w hotelu Tamarisk – zwróciła się do niej młoda ładna Antylka siedząca za ladą recepcji.

– Nazywam się Claiborne i kilka dni temu zarezerwowałam u was pokój.

– Oczywiście.

Podczas gdy dziewczyna sprawdzała rezerwację w komputerze, Rachel się rozejrzała. Hotel był wprawdzie niewielki, ale elegancki. Parter tworzył przestronne atrium, a pokoje na piętrze łączył balkon wsparty na kamiennych kolumnach. W powietrzu unosił się przyjemny zapach słodyczy i przypraw.

Recepcjonistka, nosząca plakietkę z imieniem Rosa, podsunęła jej pióro i formularz.

– Proszę to wypełnić, a ja wezwę Toby’ego, żeby zaprowadził panią do pokoju.

Rachel oparła plecak o kontuar. Przywykła do tych formalności, gdyż często zatrzymywała się w hotelach, chociaż nie w tak egzotycznych miejscach. Gdy wpisywała niezbędne dane, usłyszała za plecami czyjeś kroki – a ze sposobu, w jaki recepcjonistka wyprostowała się i przygładziła włosy, wywnioskowała, że to jakiś mężczyzna, na którym dziewczyna pragnie wywrzeć wrażenie.

Reakcje wszystkich kobiet są takie banalne i przewidywalne, pomyślała.

– Cześć, Matt – rzuciła Rosa.

Matt?

Czyżby to zbieg okoliczności? Rachel mimo woli odwróciła się gwałtownie i ujrzała wysokiego mężczyznę o oliwkowej cerze, ubranego w czarną koszulę z krótkimi rękawami i czarne spodnie. Był szczupły, lecz barczysty i muskularny. Niechętnie musiała przyznać, że jest bardzo atrakcyjny. Na jego przedramieniu dostrzegła tatuaż przedstawiający jakiegoś skrzydlatego drapieżnika. Nieznajomy był gładko ogolony, lecz z cieniem zarostu na policzkach. Włosy miał proste, gęste i jak na jej gust nieco przydługie.

– Pan Brody telefonował przez cały dzień, pytając o ciebie – powiedziała Rosa, rzucając mężczyźnie jawnie uwodzicielskie spojrzenie. – Na twoim miejscu zadzwoniłabym do niego.

– Naprawdę zrobiłabyś to? – zapytał recepcjonistkę.

Jego głęboki głos przejął Rachel zmysłowym dreszczem. Ogarnęło ją zakłopotanie. Nie zwykła reagować w ten sposób na mężczyzn, a świadomość, że prawdopodobnie to właśnie do niego przyleciała jej matka, wprawiła ją w jeszcze większe zmieszanie. Zarazem jednak nie mogła w to uwierzyć. Był szalenie seksowny i co najmniej dziesięć lat młodszy od Sary Claiborne. Pomyślała, że jeśli matka rzeczywiście nawiązała z nim romans, to ojciec nie ma żadnych szans.

Zastanawiała się, jak powinna postąpić. Czy jej matka też zatrzymała się w tym hotelu? Zdecydowała, że musi poznać bliżej tego mężczyznę, choć wątpiła, czy zdoła pozyskać jego zaufanie.

ROZDZIAŁ DRUGI

W tym momencie ją zauważył.

Nic dziwnego, pomyślała, skoro gapiła się na niego, jakby nigdy dotąd nie widziała na oczy mężczyzny. Uświadomiwszy to sobie, zaczerwieniła się i chociaż szybko odwróciła się z powrotem do lady recepcji, była pewna, że spostrzegł jej rumieniec.

Rosa, wciąż wpatrzona w tego oszałamiająco przystojnego faceta, wyjęła z szuflady kartę magnetyczną do drzwi, a potem ujęła dzwonek i potrząsnęła nim energicznie.

– Zameldowała się pani? – zapytał mężczyzna nazwany Mattem.

Rachel przełknęła nerwowo.

– Och, tak. – Oblizała wargi. – A pan?

Uśmiechnął się z lekką ironią.

– Pan Brody jest właścicielem hotelu – wyjaśniła Rosa. Gdy pojawił się młody Antylczyk, podała mu kartę i powiedziała: – Toby zaprowadzi panią do pokoju, panno Claiborne. Życzę miłego pobytu.

– Claiborne? – powtórzył Matt Brody.

Stanął obok niej przy ladzie recepcji. Poczuła jego czysty męski zapach i skonstatowała, że jest wyższy od niej, co nieczęsto jej się zdarzało. Lecz jeszcze bardziej niecodzienna była jej reakcja na bliskość tego mężczyzny, która wprawiła ją w zakłopotanie. Dotąd Rachel nigdy nie zaprzątała sobie głowy tym, że w wieku trzydziestu lat wciąż jeszcze jest dziewicą. Teraz jednak konsekwencje tego faktu uderzyły ją z nieoczekiwaną siłą, gdy Matt Brody skrzyżował ramiona na piersi i zmierzył ją taksującym spojrzeniem ciemnozielonych oczu.

– Pani nazywa się Claiborne?

Dopiero gdy powtórzył pytanie, oderwała wzrok od jego intrygującego tatuażu na przedramieniu.

– No... tak – wyjąkała, a potem odważyła się zapytać: – Czy zetknął się pan już z tym nazwiskiem?

Mężczyzna zdawał się wahać. Ściągnął brwi.

– Być może – odpowiedział wreszcie. – Gdzieś je słyszałem. Jest dość rzadkie.

– Owszem – przyznała.

Nie był z nią szczery i zastanawiała się, co by powiedział, gdyby wyjawiła, że jest córką Sary Claiborne.

– W każdym razie mam nadzieję, że pokój się pani spodoba. Gdyby pani czegokolwiek potrzebowała, wystarczy wezwać telefonicznie obsługę hotelu.

– Dziękuję – odparła Rachel.

Nagle opadło ją znużenie długą podróżą z Londynu. Pragnęła rozpakować rzeczy, wziąć długi chłodny prysznic i ewentualnie zamówić posiłek do pokoju, jeśli byłoby to możliwe. Wyspa i hotel ją oczarowały, ale pojawienie się Matta Brody’ego skomplikowało sytuację.

Zmusiła się do nikłego uśmiechu i podążyła po schodach za Tobym, świadoma tego, że obserwują ją co najmniej dwie pary oczu. A może wcale nie? Ostatecznie Matt Brody nie miał żadnego powodu, by się nią interesować. Zaciekawiło go tylko jej nazwisko, czemu w danych okolicznościach trudno się dziwić.

Pokój okazał się jasny i przestronny, z wielkim kolonialnym łożem, sekretarzykiem i dwoma fotelami. Zewnętrzny balkon porośnięty winoroślami wychodził na ogród na tyłach hotelu, a w dole woda basenu lśniła w promieniach zachodzącego słońca.

W innych okolicznościach Rachel czułaby się oczarowana. Wyspa St Antoine była istnym rajem. Lecz każdy raj zamieszkuje wąż, a fascynujący Matt Brody idealnie pasował do tej roli.

Fascynujący? Rachel z przerażeniem przyłapała swój umysł na tym słowie. Do licha, to nie pora na uleganie fascynacji tym potencjalnie niebezpiecznym, choć niewątpliwie atrakcyjnym mężczyzną!

Wzięła długi prysznic, a potem włożyła męskie bokserki i cienką koszulkę na ramiączkach, zadowolona, że nie zabrała grubszej bielizny. Pogoda w lutym na St Antoine bardzo się różniła od londyńskiej.

Rachel nie czuła się szczególnie głodna, ale wiedziała, że powinna coś zjeść. Zamówiła więc telefonicznie do pokoju sałatkę i lody. Czekając wyszła na balkon. Zapadł już zmrok, lecz ogród był rzęsiście oświetlony. Łagodne powietrze przesycone mnóstwem nieznanych egzotycznych woni delikatnie pieściło jej skórę. Wsparła się na balustradzie i wdychała je głęboko. Ogarnęło ją osobliwe uczucie swobody i pierwotnej harmonii.

I wtedy zobaczyła Matta Brody’ego, który stojąc w cieniu, wpatrywał się w jej balkon.

Cofnęła się natychmiast. Dobry Boże, on niewątpliwie ją widział! Zastanawiała się, co tam robił. Przecież z pewnością nie mieszka we własnym hotelu.

Dyskretnie zapukano do drzwi. Rachel w panice narzuciła na siebie bawełniany szlafroczek. Wszedł młody człowiek z obsługi hotelowej, przynosząc zamówioną kolację.

– Życzę smacznego, panno Claiborne – powiedział, przyjmując napiwek.

Zjadła w łóżku, po czym ułożyła się do snu, myśląc leniwie, że właściwie powinna wysuszyć wilgotne włosy.

Kiedy się obudziła, było już widno. Wieczorem nie zaciągnęła kotar, więc przez balkonowe drzwi wlewał się blask słońca. Dochodziła dopiero siódma, ale w pokoju czuło się już upał. Rachel wstała i włączyła klimatyzację, a potem weszła do łazienki i przejrzała się w lustrze nad umywalką. Nigdy nie uważała się za piękność, ale teraz uznała, że po dobrze przespanej nocy wygląda całkiem znośnie.

Zakończywszy poranne ablucje, pomyślała z westchnieniem, że nadal nie zdecydowała, czy powinna ponownie porozmawiać z Mattem Brodym ani w jaki sposób ma się skontaktować z matką. Ojciec nie podał jej żadnego adresu, lecz przypuszczała, że Sara Claiborne mogła zamieszkać u mężczyzny, do którego przyjechała.

Tylko gdzie?

Włożyła krótką plisowaną spódniczkę, żółty bezrękawnik oraz japonki zamiast szpilek, które nosiła w podróży. Wyszła z pokoju i ruszyła w kierunku schodów, starając się nie myśleć o ewentualnym spotkaniu Matthew Brody’ego. Na korytarzu wymieniła uprzejme powitanie z parą w średnim wieku. Obydwoje byli mocno opaleni, co świadczyło o tym, że przebywali tu już od co najmniej kilku dni. Mężczyzna zdradzał nawet oznaki poparzenia słonecznego.

Na końcu korytarza spostrzegła zamknięte drzwi. Schodząc po schodach, zastanawiała się, co tam się mieści. Biuro, sala konferencyjna, a może prywatny apartament właściciela hotelu?

Wzruszyła ramionami i uznała, że zbada to później. Zeszła do holu, gdzie życzliwie powitała ją tym razem inna recepcjonistka, i podążyła za swymi sąsiadami do jadalni z ogródkiem. Większość gości hotelowych siedziała przy stolikach na zewnątrz. Rachel także wyszła na patio.

– Stolik dla dwojga? – spytała ją z ukłonem kelnerka.

– Nie, tylko dla jednej osoby – odpowiedziała niemal tonem usprawiedliwienia i poczuła wielką ulgę na widok jej zaskoczonej miny.

Posadzono ją na drugim końcu patia. Wciąż było jeszcze wcześnie – zaledwie ósma rano – ale słońce już solidnie przygrzewało. Na szczęście stoliki osłaniała markiza. Rachel nie zamierzała rozpocząć pobytu na wyspie od udaru słonecznego.

Wypiła sok ze świeżo wyciśniętych egzotycznych owoców oraz kilka filiżanek mocnej czarnej kawy, z której słynie Jamajka. Zjadła tylko gorącą bułeczkę i kawałek ciasta z kruszonką, rezygnując z grzanek francuskich i naleśnika z syropem klonowym, pomimo ich apetycznych zapachów.

Kusiło ją, by po śniadaniu popływać w basenie. Zwykle na wakacjach rano, gdy upał nie był jeszcze zbyt dokuczliwy, zwiedzała okolicę, a po południu pływała lub się opalała. Jednak teraz nie była na wakacjach.

Gdy dopijała ostatnią filiżankę kawy, przy jej stoliku przystanął wysoki, śniady mężczyzna. Rozpoznała go, jeszcze zanim podniosła wzrok.

– Dzień dobry, panno Claiborne – powiedział Matt Brody głębokim głosem, który ponownie wzbudził w niej zmysłowy dreszcz.

– Dzień dobry – wymamrotała, speszona własną reakcją.

Matthew Brody był ubrany w szorty wory, odsłaniające jego opalone, muskularne łydki, i w białą obcisłą koszulkę, uwypuklającą umięśniony tors.

Rachel nie potrafiła pojąć, dlaczego ze wszystkich znanych jej mężczyzn akurat on tak silnie na nią działał. Być może pod tym względem wdała się w matkę?

– Dobrze pani spała?

Rachel wstała, lecz nadal musiała mocno zadzierać głowę, by napotkać jego spojrzenie. Jego zielone oczy miały łagodny wyraz, jednak dostrzegła w nich kpiący błysk. Czyżby odgadł powód jej przyjazdu na St Antoine?

– Bardzo dobrze, dziękuję – odparła sztywno. – A pan?

– Ja zawsze dobrze sypiam – oświadczył z uśmiechem rozbawienia. – Zastanawiałem się, czy ma pani jakieś plany na dzisiejszy ranek?

– Plany? – powtórzyła oszołomiona, lecz po chwili zdała sobie sprawę, że on przecież nie może znać jej myśli. – Cóż, właściwie nie.

Nie licząc zamiaru zdobycia twojego adresu i ustalenia, czy moja matka zamieszkała u ciebie, dodała w duchu.

– To dobrze – stwierdził. – Może więc chciałaby pani trochę pozwiedzać wyspę?

– Owszem – odrzekła z wahaniem. – Sama o tym myślałam. Czy organizuje się tu wycieczki z przewodnikiem?

– Poniekąd – powiedział Matt z uśmiechem, który miło złagodził jego surowe męskie rysy. – Właściwie proponowałem siebie jako przewodnika. Urodziłem się w Anglii, ale z wyjątkiem pobytu w college’u spędziłem całe życie na St Antoine. Przypuszczam, że znam tu zakątki, o których nie wspominają bedekery.

Rachel nie była pewna, czy powinna przyjąć to zaproszenie. Wprawdzie stwarzało jej okazję do wypytania Matta, lecz powątpiewała, by ojciec zaaprobował taki krok.

– Czy ktoś jeszcze będzie nam towarzyszył? – spytała niewinnie i wydało jej się, że dostrzegła w oczach mężczyzny błysk nagłego zniecierpliwienia.

– Nie – odparł beznamiętnym tonem. – Ale jeśli obiecam, że będę grzeczny, czy zgodzi się pani?

Rachel oblała się rumieńcem.

– Och, ależ ja wcale nie sugerowałam...

– Owszem, sugerowała pani – przerwał jej z niedbałym wzruszeniem ramion. – A więc jak brzmi pani odpowiedź?

Westchnęła nerwowo.

– Czy mam coś wziąć ze sobą?

– Tylko krem do opalania i ewentualnie kostium kąpielowy.

– Dobrze – odrzekła, przyrzekając sobie w duchu, że w żadnym razie nie zabierze kostiumu. – Kiedy wyruszamy?

Zerknął na drogi złoty zegarek.

– Może być za kwadrans?

Skinęła głową.

– Powinno wystarczyć.

Uśmiechnął się ironicznie.

– Kobieta, która nie potrzebuje godziny na przygotowania. Ależ mam szczęście!

To się okaże, pomyślała Rachel. Już ogarniały ją wątpliwości. Nie żałowała swojej decyzji, natomiast obawiała się jej konsekwencji.

– A zatem spotkamy się w holu za piętnaście minut – powiedział Matt i wszedł do hotelu.

Rachel siedziała jeszcze przez minutę, osłabła ze zdenerwowania.

W co ja się wpakowałam? – pomyślała w panice.

Kiedy decydowała się na tę podróż, nie przypuszczała, że domniemany kochanek jej matki okaże się najwyżej dziesięć lat starszy od niej samej.

Och, do diabła z tym, rzekła do siebie ze zniecierpliwieniem. Wprawdzie była dziewicą, ale za radą ojca brała lekcje karate oraz taekwon-do i w razie zagrożenia potrafiłaby się obronić.

Wróciła do swojego pokoju i zapakowała do plecaka krem do opalania, okulary przeciwsłoneczne oraz po krótkim wahaniu także jednoczęściowy czarny kostium kąpielowy i hotelowy ręcznik. Na koniec zerknęła w lustro i przygładziła dłonią włosy.

Niemal dokładnie po piętnastu minutach opuściła pokój i spostrzegła Matta wychodzącego z drzwi na końcu korytarza, które wcześniej zauważyła. Czyżby jednak mieszkał w swoim hotelu?

Udając, że go nie widzi, zaczęła szybko schodzić po schodach, lecz Matt ją dogonił.

– Nie musi się pani tak spieszyć – powiedział, kładąc dłoń na jej nagim ramieniu.

Rachel