Spisek duchów - Andrzej Sławski - ebook

Spisek duchów ebook

Andrzej Sławski

0,0

Opis

Spisek duchów - opowiadanie science fiction.

XXV wiek. Ludzie opanowali już technikę transponowania danych zawartych w chemicznym zapisie ludzkiego mózgu do cyfrowej przestrzeni komputerów kwantowych. Stworzyli w cyberprzestrzeni środowisko w którym „budzą” się po śmierci w oparciu o dane pozyskane z ich własnych mózgów. Światy ludzi i „duchów” współistnieją ze sobą.

Narracje prowadzi David, młody lekarz który ginie w wypadku i trafia do świata „duchów”. Historyczne implikacje wydarzeń sprzed czterystu lat powodują że David w świecie duchów poznaje Eilę, młodą hinduskę, zamordowaną przez swojego męża oraz jej córkę Diviję, pozostającą w świecie żywych. Nieograniczona wyobraźnia programistów kreuje w wirtualnym świecie środowiska wychodzące daleko poza ziemską rzeczywistość.

Atak terrorystyczny na środowisko cyberprzestrzeni powoduje ze duchy podejmują tajny program naukowy, zmierzający do ich całkowitej niezależności od świata ludzi. Rezultat zaskakuje nawet ich samych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Andrzej Sławski

Spisek duchów

Opowiadanie science fiction

Andrej Sławski

Katowice 2021

Synowi i najstarszemu wnukowi

(jak podrośnie)

Numer ISBN:

978-83-962599-2-9

Plik z rozszerzeniem:

EPUB

Wydanie prywatne - Progras

[email protected]

Kopiowanie i dystrybucja dozwolone za zgodą autora. Projekt okładki i nota - Małgorzata Wiencek

... Wchodźcie przez ciasną bramę! Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują! ...

Ew. św. Mateusza 7,13.14

Rozdział 1.

Rok 2450. Świat duchów. Rudyment

Lęk przed śmiercią od zarania dziejów towarzyszył nam, ludziom. Śmierć, choć nieodzownie wpisana w nasz ziemski cykl życia, budzi w nas przemożny niepokój przed bezpowrotną utratą istoty naszego człowieczeństwa, a mianowicie utraty naszej świadomości. To, co budujemy przez całe życie, zapisując w chemicznych śladach komórek naszych mózgów, nagle i bezpowrotnie przepada wraz z poczuciem naszej samoświadomości, z istotą naszego jestestwa. W ciągu kilku minut w wyniku stanu deficytu tlenu w naszych komórkach mózgowych bezpośrednio po śmierci, wszystko przepada bezpowrotnie. Poczucie naszej świadomości, wysiłek pracy całego życia, nasze umiejętności, sentymenty, wzruszenia, fascynacje, miłości, stają się bryłą biologicznej tkanki, którą co najwyżej dałoby się jeszcze spożytkować jako podstawowy składnik paszy dla mięsożernych zwierząt, na przykład dla domowych kotów.

Marzenie o życiu wiecznym czy choćby o wydłużeniu jego czasu, ciągle nurtuje i nurtowało nas, ludzi i ciągle budziło w nas nadzieję na wymyślenie sposobu przedłużenia naszej samoświadomości, jako wartości nadrzędnej nad wszystkim, z czym mamy do czynienia. Naszym, niejako pierwotnym, najważniejszym z ważnych pragnieniem, było przedłużenie istnienia istoty naszej samoświadomości poza czas życia naszego kruchego, nieodwracalnie starzejącego się, biologicznego ciała. Odwiecznym prawem natury było od zawsze zachowanie ciągłości poszczególnych gatunków w tradycyjny sposób, to znaczy poprzez przekazywanie genów z pokolenia na pokolenie, z jednoczesną eliminacją tych pokoleń najstarszych, zużytych, które wypełniły już swoją życiową misję, poprzez śmierć właśnie. Dopóki gatunki nie posiadały poczucia świadomości to natura świetnie dawała sobie radę w ten podstawowy, klasyczny sposób. Jednak problem powstał, kiedy w rozwiniętym ponad miarę praw naturalnych mózgu ludzkim wystąpiło wyjątkowe zjawisko koherencji, skutkujące zrodzeniem się nagle fenomenu samoświadomości, a wraz z nim panicznego lęku przed jego utratą. Dziesiątki pokoleń ludzkich czyniło starania nad opracowaniem skutecznego sposobu przedłużenia życia.

Skolonizowaliśmy Marsa i Księżyc, wysłaliśmy ludzi na księżyce Jowisza i Saturna, pozyskujemy surowce naturalne z planetoid, wysłaliśmy nawet czterystu śmiałków na pierwszą misję międzygwiezdną w kierunku planety podobnej do Ziemi, ale problemu przedłużenia ludzkiego życia na dłuższy czas nie pokonaliśmy. Odnosiliśmy tylko niewielkie sukcesy.

Wraz z coraz lepszym zrozumieniem istoty działania organizmu na poziomie komórkowym udawało się przedłużać nieco, jego w miarę normalne funkcjonowanie. Wysiłek ten zaowocował opracowaniem medycznych sposobów przedłużenia ludzkiego życia do wieku około 160 lat. Zwłaszcza osiągnięcia medycyny i biologii w wiekach XXII i na początku XXIII doprowadziły do takiego właśnie stanu.

Jednak już na końcu XXI wieku zdano sobie sprawę z tego, że przedłużanie funkcjonowania ludzkiego życia w formie biologicznej ma granicę, której przekroczyć się nie da. Już wtedy wiedzieliśmy, że śmierci złożonego organizmu o budowie komórkowej pokonać nie można i potrafiliśmy to w naukowy sposób udowodnić. Wiedzieliśmy, że biologiczna nieśmiertelność nie istnieje. Nasz budulec jest zbyt kruchy w starciu z upływającym czasem.

I wtedy właśnie grono naszych najwybitniejszych naukowców zaczęło intensywnie pracować nad przeniesieniem naszej samoświadomości z nieodwracalnie starzejących się, biologicznych mózgów w inne, trwalsze środowisko. Myśląc naszych, mam na myśli grono wybitnych naukowców całej ludzkości. Marzenia o przeniesieniu informacji zapisanych chemicznie w komórkach naszych mózgów wraz z funkcjonującym poczuciem samoświadomości do rzeczywistości wirtualnej, opartej o podzespoły nowoczesnych, wydajnych komputerów kwantowych, były częstym tematem opowieści science fiction w wiekach XX i XXI. Jednak pod koniec wieku XXI powoli zaczęło okazywać się, że może wcale taki proces nie jest w rzeczywistości niemożliwy.

Pierwsze postępy związane ze skanowaniem zawartości informacji chemicznych w komórkach mózgowych związane były z ogromnymi postępami nauk biomedycznych, dotyczących funkcjonowania mózgów jako takich. Pod koniec XXI wieku zaczęliśmy śmiało wydzierać Naturze, jej do tej pory najskrytsze tajemnice. To wtedy wymyślono pierwsze skanery, które były w stanie w sposób nieinwazyjny pobierać informacje bezpośrednio z komórek mózgowych i transpono-wać ich chemiczny zapis na dane cyfrowe. Zaczęto to robić na poszczególnych, niewielkich fragmentach tkanki mózgowej zwierząt laboratoryjnych. Na początku na świeżym mózgu martwych zwierząt, ale potem już w sposób nieinwazyjny na zwierzętach żywych aż w końcu na ludziach. Pod koniec wieku XXII udało się zeskanować pełny zestaw informacji zawarty w ludzkim mózgu. Na początku był to długotrwały zabieg przeprowadzany w wiodących laboratoriach świata w celach wyłącznie badawczych. Jednak wtedy to wszystko się zaczęło.

Pierwszą szokującą informacją był fakt, że absolutnie pełny zestaw zawartości pamięci ludzkiego mózgu zawierał stosunkowo niewiele danych. Ciężar pakietu przeciętnego człowieka z łatwością mieścił się na podstawowym nośniku służącym do przechowywania danych w tamtym czasie. Taki nośnik od XXIII wieku nazywano “ekskanciakiem”. Przypominał niewielką metalowa płytkę, podobną strukturą i wymiarami do dawnych kart kredytowych. Nazwa pochodziła od pojemności, która wynosiła 1 eksa bajt czyli milion TB. Na takich nośnikach za niewielkie pieniądze kupowało się zestawy ulubionych utworów muzycznych, filmów, pakietów implantacyjnych, hologramów czy audiobooków oraz innych informacji. Cena takiego nośnika gotowego do zapisu i dostępnego w każdym kiosku czy punkcie usługowym wynosiła równowartość bochenka chleba. Okazało się, że nawet zawartość pamięci profesora, geniusza z kilku dziedzin wiedzy i poligloty, płynnie posługującego się kilkunastoma językami, łatwo mieści się na takim nośniku. Zamożni ludzie całego świata, instruowani w mediach przez specjalistów, natychmiast zaczęli szturmować laboratoria wykonujące takie skany, po to aby taki nośnik posiadać. Wytłumaczono im, że na podstawie tych danych, zapisanych na nośniku, w przyszłości możliwe będzie przywrócenie ich poczucia samoświadomości wraz z pełnym kompletem informacji zawartych w ich pamięci, na chwilę wykonania skanu. Takie “wskrzeszenie” petenta możliwe byłoby nawet po upływie setek czy tysięcy lat. Dawało to oczywiście poczucie namiastki nieśmiertelności i zrobił się z tego świetny biznes, a ceny takich zabiegów były horrendalne. Koniecznym było opracowanie całej dziedziny prawa. Robiły to poszczególne państwa. Powstało także prawo międzynarodowe dotyczące tego właśnie zagadnienia. Oczywiście na tym etapie ludzka technika nie dysponowała jeszcze żadnymi metodami technicznymi do “budzenia” takich zapisów. Ale w przyszłości przecież i to mogło się zmienić i rzeczywiście się zmieniło.

Na początku powstała cała sieć prywatnych “klinik”, które za bardzo wysoką opłatą wykonywały takie skany. Rządy poszczególnych państw zaczęły zdawać sobie sprawę, jak niebezpieczny stał się ten proceder. Wyciek takich danych, przynajmniej teoretycznie, umożliwiałby czytanie w myślach osoby zeskanowanej, a tym samym udostępnienie innym podmiotom, w tym obcym wywiadom, wszelkich tajnych informacji zawartych w tych skanach. Możliwość odczytywania takich informacji stanowiłaby prawdziwą rewolucję, przewartościowującą cały istniejący ład społeczny. Najprostszymi przykładami, które od razu się nasuwają, to skanowanie mózgów ludzi podejrzanych o popełnienie przestępstw, po to aby w majestacie prawa lub w warunkach bezprawia, dowiedzieć się czy rzeczywiście są winni. Zazdrośni małżonkowie mogliby bezpośrednio z danych zapisanych w mózgach ich żon czy mężów, dowiadywać się, czy małżonek zachowuje wierność czy też nie.

Nikt na świecie na początku nie przyznawał się, że posiada możliwości techniczne odczytywania takich danych, jednak wiadomo, że najnowszej technologii się publicznie nie ujawnia. Rzeczywiście uczeni w kilku wiodących instytutach naukowych prowadzili intensywne prace w celu opanowania techniki odczytywania skanów, a rewolucja społeczna o której wspomniałem, rzeczywiście po kilkudziesięciu latach miała miejsce. Na początku udawało się odczytać fragmenty wspomnień, potem coraz większe sekwencje obrazów i dźwięków przepisanych z mózgów ludzkich i odczytywanych z kart nośnika. Jednak informacje te były chaotyczne i wybiórcze oraz pozbawione kontekstu logicznego. Nie odnosiły się do sfery wyższych uczuć, takich jak: współczucie, litość, miłość, zazdrość itp.

Po dziesiątkach lat intensywnych prac badawczych, w połowie wieku XXIII, jeden z amerykańskich ośrodków naukowych opracował model programu komputerowego, możliwego do uruchomienia na najnowszych komputerach kwantowych, który dobrze odwzorowywał działanie sieci neuronowej ludzkiego mózgu. W szczególności opracowano dwa modele, stosownie do płci męskiej i żeńskiej. Ku zdziwieniu naukowców, modele te znacząco różniły się ilością linijek kodu maszynowego. Okazało się, że takie modele miały charakter uniwersalny i pasowały do każdego kompletu danych, zgromadzonych w wyniku skanowania mózgu żywego człowieka.

Wtedy właśnie, w latach 80-tych XXIII wieku, obudził się pierwszy “duch”. Oczywiście pojęcie “duch” istniało od tysiącleci w językach i świadomości ludzi. Oznaczało byt świata niematerialnego o niedookreślonym znaczeniu i kształcie, opartym na bazie pojęć religijnych w różnych aspektach kulturowych i historycznych. Jednak od tej chwili nabrało zupełnie nowego znaczenia. To nowe znaczenie z upływem czasu stawało się tak istotne w świadomości ludzkich społeczeństw, że przyćmiło te pierwsze, pierwotne.

Otóż duchami zaczęto nazywać takie właśnie byty, kreowane w środowisku maszyn informatycznych. Duchy, po wprowadzeniu zestawu danych z nośnika do pamięci komputera kwantowego, budziły się tam z pełnym zestawem wspomnień i pełnym poczuciem samoświadomości konkretnych ludzi. Duch budził się w strukturze wibrujących spinów wzbudzonych cząstek elementarnych, zupełnie bez świadomości gdzie jest i co się z nim dzieje. Z punktu widzenia petenta “uruchomionego” na takiej maszynie, człowiekowi wydawało się, że obudził się z głębokiego snu i nie rozumiał co się dzieje i gdzie się znajduje. Od razu przeżywał głęboki szok. W pierwszych wersjach programów, aby ten szok nieco łagodzić, programiści tak to urządzili, że duch budził się w wirtualnym ogrodzie, przypominającym wyobrażenia o biblijnym raju. Jedyną osobą do której obudzony człowiek mógł się zwrócić była postać leciwego starca z długą siwą brodą, która czekała na petenta z butelką wina w rajskiej altanie. Jego misją było skrótowe wytłumaczenie petentowi co właściwie się stało, gdzie jest i co tu robi. Dla budzonych abstynentów albo dzieci, opcjonalnie można było napić się soku pomarańczowego. W rzeczywistości starcem, mentorem był programista, który uruchomił program i siedział przed monitorem lub hologramem swojego komputera. Pierwszym pytaniem zadawanym przez duchy prawie zawsze w takim anturażu było:

- “Czy ja umarłem i jestem w raju a ty jesteś Bogiem?”

W kolejnych pokoleniach duchów, kiedy ludzie wiedzieli już, że świat wirtualny istnieje i oni po śmierci się w nim obudzą, duchy nie doznawały już takiego szoku. Ich mózgi były już na to za życia biologicznego przygotowane. Programista, który budził pierwsze duchy, najczęściej wiedział z kim ma do czynienia i spodziewał się pewnych podstawowych pytań przez nie zadawanych. Duch, kiedy już jakoś ogarnął sytuację i uspokoił się po pierwszym szoku, był ciekawy informacji o swoim obecnym stanie. Pytał o okoliczności śmierci, o swoją rodzinę, o to czy jego dzieci jeszcze żyją i jaką rolę społeczną pełnią. Jak zmieniło się środowisko w którym żył czy jego dom jeszcze stoi i kto w nim mieszka czy małżonek jest lub był w nowym związku po jego śmierci czy żyją jeszcze ludzie którzy go pamiętają, itp. Pytał również w jakiej chwili czasowej obecnie się znajduje i ile minęło czasu od jego śmierci. Czasem pytał się, co z jego majątkiem i komu, jaka część przypadła w udziale. Najczęściej również programista dysponował stosownymi nagraniami wideo, które pokazywał duchowi. Wtedy w jakiś przedziwny dla ducha sposób w środowisku rajskiej przyrody objawiał się wielki telebim. Nagrania które pokazywano duchowi stanowiły przesłanie tworzone dla niego przez jego najbliższych, czyli członków rodziny i przyjaciół. Powszechnym zwyczajem stało się, dla ludzi którzy skanowali swoje umysły, nagrywać pierwsze takie przesłanie w dniu pogrzebu. W zawartość takiego wideo zawsze wmontowywało się sceny z pogrzebu ducha. Duch mógł wtedy obserwować, który z żałobników eksponował prawdziwy żal, a który się głupio uśmiechał i cicho szeptał sobie głupoty w tej żałosnej chwili. Mógł podsłuchać również co mówiono o nim na stypie. Następnie kręcono nagrania z krótkimi wypowiedziami poszczególnych bliskich, zwracające się do ducha. Problem polegał na tym, że w pierwszej fazie rozwoju technologii skanowania, te skany były drogie i nie wykonywało się ich regularnie. Jeśli od ostatniego skanu do chwili śmierci minęło kilka lub kilkanaście lat, to duch budząc się ze świadomością swojego stanu w chwili wykonania skanu, często nie rozumiał do końca tego, o czym członkowie rodziny do niego mówili, a niektórych w ogóle nie poznawał. Wtedy to właśnie jego córki i synowie przedstawiali mu w tych nagraniach swoje żony i swoich mężów oraz nowych członków rodziny. Duchy często z tego powodu nie ogarniały przekazów. Na przykład żona z wielkim żalem wypominała duchowi to, że ten zanim umarł, to przepisał cały majątek na dzieci, a jej nic wartościowego nie zostawił. Duch zachodził wtedy w głowę, dlaczego był taki niewdzięczny dla swojej Misi a przecież tak ją kochał, ale nie wiedział, że w czasie który minął od ostatniego skanu, a przed jego śmiercią, jego Misia regularnie zdradzała go z jego najlepszym przyjacielem, o czym on wtedy się dowiedział.

Czas takiego przebudzenia ducha na początku zawsze był ograniczony. Wynikało to z różnych aspektów. Przede wszystkim wadą komputerów kwantowych, od samej chwili ich powstania, był ograniczony czas ich stabilnej pracy. W pierwszych maszynach z końca XX wieku, ten czas liczono w minutach, potem w miarę rozwoju technologii w godzinach, jednak aż do XXIV wieku te komputery okresowo należało resetować. Po drugie, sprzęt na początku był bardzo drogi, uważany jako topowy w pierwszych latach budzenia duchów. Po krótkim, najczęściej kilkugodzinnym czasie wybudzenia, ducha z powrotem “usypiano” informując go o tym. Jednak dane pozyskane w czasie tych seansów aktywności, dopisywały się do jego pierwotnych danych, pozyskanych w ziemskim życiu. W chwili kolejnego wybudzenia duch świadomy był już tego, co się z nim dzieje i pamiętał ostatnią “wizytę w raju”. W kolejnych seansach duchy najczęściej odwiedzane były już nie tylko przez programistę, ale również przez żyjących ludzi, którzy chcieli się z nim spotkać w wirtualnej rzeczywistości. Najczęściej były to bardzo emocjonalne spotkania, przepełnione żalem utraconych bliskich osób. I tak, dzieci wylewały łzy i zwierzały się ze swoich problemów w rozmowie ze swoimi zmarłymi rodzicami, dopytując się przy okazji o numery kont i hasła które umożliwiałyby pozyskiwanie z nich środków.

Małżonkowie wyznawali sobie miłość po śmierci jednego z nich. Czasem nawet zdarzało się, że rodzice spotykali się ze swoimi tragicznie zmarłymi dziećmi. Jednak w pewnym okresie rozwoju skanowania, przyjęto za regułę, że pierwszy skan robiono młodemu człowiekowi po osiągnięciu pełnoletniości. Jeśli nie dożył tego wieku, to jego świadomość przepadała bezpowrotnie wraz z jego śmiercią. Czasem robiono wyjątki dla bardzo młodych geniuszy jakiejś dziedziny nauki czy sztuki. Naukowcy wytłumaczyli to młodym w ten sposób, że skanowanie umysłu u dzieci i młodzieży może mieć poważne skutki uboczne i dlatego tego nie robiono. Świat duchów był światem bez dzieci. Nie zawsze spotkania z duchami kończyły się łzami czułości, radości i żalu. Znany był przypadek, że świeżo obudzony duch wpadł w szał złości, kiedy to przyszedł odwiedzić go w wirtualnym świecie jego wnuk. Otóż wnuk ten dostał od rodziny, po śmierci dziadka, jego ukochanego, ubóstwianego wręcz Chevroleta Monte Carlo z 1977r. Taki prawie czterystu-letni, dobrze zachowany klasyk wart był majątek i dziadek miał prawdziwego “bzika” na jego punkcie. Powiedzieć, że kochał ten samochód, to nic nie powiedzieć. On go ubóstwiał i spędził niemal całe życie dbając o jego oryginalny stan. Pojazd ten był w rodzinie od kilku pokoleń. Otóż wspomniany wnuk przerobił Cheviego na Hod Roda i to jeszcze w taki sposób, że zdemontował z niego oryginalną pięciolitrową V8 i zabudował nowoczesny napęd elektryczny wraz z obowiązkowym sterownikiem sterowania autonomicznego. Zrobił to dlatego, że użytkowanie pojazdów benzynowych było już od dwustu lat zakazane, a wnuk chciał wyrywać laski na brykę, tak jak robiło się to trzysta lat temu. Właśnie dlatego musiał dysponować pojazdem dopuszczonym do ruchu. Wnuk myślał, że ucieszy dziadka i pokazał mu filmiki z przerobionym Chevroletem. Duch wpadł w wściekłość i zażądał od programistów, żeby nie dopuszczano więcej do niego nikogo z członków rodziny.

W pracowni programistów grzmiał z pełną mocą głośników przenikliwy krzyk miłośnika klasycznej motoryzacji:

- “Ja ich wszystkich pi...le!”

Od początku istnienia technologii związanej z budzeniem duchów ustalono najważniejsze prawo takiej działalności. Było ono doktrynalną podstawą nauki o świecie duchów i nikt do tej pory nie odważył się go złamać, a przynajmniej taki przypadek nie został do tej pory ujawniony. Prawo to zakazywało budzenia ducha osoby żyjącej oraz budzenia więcej niż jednego ducha ze skanu jednego człowieka. Psychologowie ziemscy oraz potem świata duchów, nie mieli żadnych wątpliwości, że takie działanie byłoby skrajnie nieetyczne, a jakakolwiek forma interakcji pomiędzy takimi bytami, byłaby destrukcyjna zarówno dla człowieka jak i ducha lub dwóch duchów tej samej osoby. Szok psychiczny spowodowałby natychmiast nieodwracalne, ciężkie upośledzenie umysłowe takich bytów. Psychika duchów wydawała się bardziej wrażliwa i delikatna niż psychika żywych ludzi. O psychikę duchów należało na bieżąco dbać i otaczać ją troską. Przekonano się o tym niemal od początku eksperymentów. Stąd dużym autorytetem w świecie duchów cieszyli się psychologowie. Bez ich bieżącej pracy świat duchów prawdopodobnie nie mógłby istnieć.

Tak wyglądały początki budzenia duchów. Jednak wraz z rozwojem techniki i upływem czasu, sprzęt potrzebny do utrzymywania duchów w stanie aktywnym stawał się bardziej dostępny i tańszy, a patenty i licencje na oprogramowanie sieci neuronowej struktury mózgu zaczęły tracić czas obowiązywania. Dzięki temu świat duchów zaczął się rozbudowywać. Duchy chciały być nie tylko budzone na krótki czas, ale chciały prowadzić własne życie, podobne do tego ziemskiego. Chciały aby stworzono im wirtualne środowisko do takiego życia i domagały się wykreowania dla nich awatarów w tym świecie, aby mogły poczuć choć namiastkę realnego bytu. I tak programiści stworzyli środowisko wirtualne, podobne do tego z gier komputerowych typu “life simulation”. W stworzonym środowisku zaczęto budzić duchy już nie pojedynczo, ale całymi grupami. Na początku duchy w takim środowisku mogły decydować o wyglądzie swojego awatara. Istniały wspomagające programy, które mogły w wirtualnym świecie wykreować postać ducha, podobną do jego wyglądu w pozostawionym świecie rzeczywistym, na podstawie archiwalnych zdjęć i filmów a potem z danych pochodzących ze specjalnie wykonywanych skanów fizyczności człowieka przy okazji skanowania mózgu. Była to preferowana forma wizualizacji ducha ze względu na możliwość kontaktowania się jego z żyjącymi ludźmi. Z oczywistych względów żyjącym łatwiej było wchodzić w interakcje z duchami, które wyglądem przypominały osoby zmarłe. Jednak jeśli duchowi nie zależało na kontaktach z bliskimi to mógł w dowolny sposób wykreować swoją postać. Jeżeli duch był obdarzony w swoim ziemskim życiu jakimiś wadami fizycznymi to w świecie duchów, przy tworzeniu awatara niwelowano te wady. Nie oznacza to, że duch człowieka który przez wiele lat w ziemskim życiu poruszał się na wózku bo nie miał nogi albo był sparaliżowany, potrafił od razu normalnie poruszać się w świecie wirtualnym. Musiał się tego, tam na nowo nauczyć.

Przyjęto zasadę, którą następnie usankcjonowano prawnie, że duch powinien przyjąć postać człowieka w wieku, w którym wykonano ostatni skan jego żywego umysłu. Zasada ta nie obejmowała jednak ludzi starszych niż 61 lat. Trudno powiedzieć dlaczego, ale przyjęto za regułę, że nie warto tworzyć awatarów starszych niż ten właśnie wiek i jeśli ktoś ostatni skan przed śmiercią wykonał mając lat więcej niż 61, to mógł tworzyć swojego awatara właśnie o wyglądzie podobnym do człowieka w tym wieku.

W pierwszym okresie w oczywisty sposób awatary duchów ludzi, którzy w ziemskim życiu nie były obdarzone urodą, nawet jeśli miały twarze podobne do swoich ziemskich odpowiedników, to stawały się postaciami o bardzo proporcjonalnych i harmonijnych kształtach. Powszechne stało się poprawianie sobie na etapie tworzonego awatara pewnych indywidualnych fragmentów ciała, które stanowiły uciążliwość dla żyjących ludzi. I tak kobiety z małym biustem, stawały się kobiecymi awatarami z dużym biustem i odwrotnie. Mężczyźni również często poprawiali sobie co nieco. O pozbywaniu się otyłości nawet nie wspomnę, bo to oczywistość. Nie przestrzegano też zasady tworzenia awatarów zgodnie z rasą żyjącego kiedyś człowieka. Efektem tego, znalezienie sobie atrakcyjnej partnerki czy partnera w wirtualnym świecie duchów było zadaniem o wiele łatwiejszym niż w świecie rzeczywistym. Jednak już po kilku latach przekonano się, że świat duchów stawał się światem wyidealizowanych postaci, do którego nasze mózgi wcale nie były przystosowane. Psychologowie ziemscy oraz świata duchów szybko zorientowali się, że dla prawidłowych relacji społecznych i komfortu psychicznego duchów, postacie ludzi brzydkich, o cechach odbiegających od przyjętego wzorca, uważanego za wygląd idealny, są w środowisku niezbędne.

Okazało się, że bez awatarów brzydkich ludzi, harmonia społeczna w świecie duchów gwałtownie się załamuje. Zdano sobie również sprawę z tego, że w normalnym ziemskim świecie osobniki odbiegające od normy idealnej, zbyt niskie, czy zbyt wysokie, lub nieco nieproporcjonalnie zbudowane, są niezbędne i równie ważne jak ludzie uważani za pięknych. Zrozumiano, że świat składający się z samych wyidealizowanych postaci, doprowadziłby do głębokich zaburzeń życia społecznego i psychicznego, całej ziemskiej populacji. Zdano sobie sprawę, że “brzydcy” są tak samo ważni, jak ci z idealnych wzorców. Pod wpływem badań nad psychiką duchów szybko wycofano się w całym świecie duchów z możliwości tworzenia idealnych awatarów na życzenie. Przyjęto zasadę jak najwierniejszego odwzorowywania postaci człowieka w jego awatarze wraz z ewentualnymi jego niedoskonałościami. Postać awatara tworzył wyłącznie program komputerowy w oparciu o dane dotyczące rzeczywistego wyglądu umierającego człowieka. Jak już jednak wspomniałem, nie tworzono z jakiś tajemniczych względów, awatarów o wyglądzie ludzi starszych niż lat 61.

Program niwelował automatycznie tylko ciężkie kalectwo lub oszpecenie oraz usuwał otyłość w przypadkach drastycznej nadwagi. Usuwał również, co wydaje się oczywiste, wszelkie objawy ciężkich schorzeń. Wszystkie awatary “rodziły się” w pełnym zdrowiu fizycznym. Na pocieszenie dla zamożnych duchów, podobnie jak robi się to w ziemskim życiu, również w świecie duchów za pokaźną opłatą można było sobie w stosownych gabinetach piękności co nieco poprawiać. W przeciwieństwie do żywych ludzi, zabiegi takie, choć drogie, kończyły się zawsze pełnym sukcesem a gabinety gwarantowały satysfakcję klienta nawet z możliwością powrotu do stanu sprzed zabiegu. Ponieważ duchy nie odczuwały zmęczenia, to również było im łatwiej pracować nad wyglądem swojego ciała.

Budowa środowiska wirtualnego dla duchów była trudna i pracochłonna, jednak bardzo szybko zorientowano się, że całą pracę oprogramowania środowiska wirtualnego można było powierzyć samym duchom. W środowisku duchów zaczęło przybywać młodych zdolnych programistów, którzy odeszli z ziemskiego świata w jakiś dramatycznych okolicznościach, związanych z ciężką chorobą czy wypadkiem. Choć raczej wypadkiem, bo z wszelkimi chorobami, a zwłaszcza ciężkimi w XXIV wieku radzono już sobie dobrze. Takich programistów budzono jako pierwszych. Zawód programisty z oczywistych względów w świecie duchów cieszył się najwyższym priorytetem społecznym. Bardzo wiele duchów po śmierci i obudzeniu się w świecie wirtualnym, podejmowało tam studia przekwalifikowujące ich z zawodów w świecie duchów nieprzydatnych, na programistów właśnie. Natomiast niektóre profesje, cieszące się dużym prestiżem społecznym w świecie rzeczywistym, nie miały żadnego uznania w świecie duchów. Dotyczyło to na przykład lekarzy, których wiedza w wirtualnym świecie była bezużyteczna, choć nierzadko duchy z wykształceniem lekarskim doradzały żyjącym ludziom, a nawet prowadziły badania naukowe nad problemami ziemskiej medycyny. Wyjątek stanowili psychologowie i psychiatrzy, którzy zgłębiali zupełnie nową dziedzinę wiedzy związanej z utrzymaniem równowagi umysłu ducha w nowym dla niego środowisku. Świat duchów zaczął szybko żyć własnym życiem.

Życie ducha w wirtualnym środowisku z oczywistych względów znacząco różniło się od życia człowieka. Do takiego życia duchy długo musiały się przyzwyczajać. Oprogramowanie sieci neuronowej imitujące ludzki mózg, które było bazą życia duchów, wiernie odwzorowywało wszystkie funkcje życiowe żywego człowieka. Duch posiadał komplet zmysłów swojego żywego odpowiednika. Tak wiec był obdarzony wzrokiem, słuchem, zmysłem dotyku, węchu i smaku. Odczuwał również zmiany temperatury. Duchy odczuwały również ból. Duch w postaci swojego awatara mógł dotykać inne duchy w swoim wirtualnym środowisku oraz mógł dotykać przedmioty, wirtualne rośliny, zwierzęta i odczuwał to jako rzeczywisty dotyk, z wszelkimi przynależnymi mu odczuciami przyjemności lub jej braku. Duch również odczuwał zapachy. W świecie wirtualnym również wiernie odwzorowano zjawisko grawitacji. Duch odczuwał ból w przypadku jakiegoś wypadku, zranienia, oparzenia, przy dotknięciu gorącego przedmiotu. Jednak “ciało” awatara było niezniszczalne. Oparzony palec, choć bardzo bolał przez kilkadziesiąt sekund, to ból szybko znikał a palec nie pokrywał się bąblami. Duch który wypadł z okna wirtualnego wieżowca albo spadł w przepaść w wirtualnych górach, z chwilą uderzenia o podłoże odczuwał potworny ból, taki jak w rzeczywistości odczuwałby człowiek przy łamaniu kości i pękaniu czaszki zanim straci przytomność, jednak po upadku ból po niedługim czasie znikał a duch podnosił się i otrzepywał zabrudzone ubranie, bez uszczerbku dla swojego zdrowia. Jedynie ubranie zostawało poplamione krwią i trzeba było je wyprać. Tak zorganizowali to programiści, tworząc postacie awatarów. W związku z tym, jedną z ulubionych zabaw ludzi młodych, którzy z różnych przyczyn znaleźli się jako duchy w środowisku wirtualnym, było obcinanie sobie różnych członków ciała z głową włącznie. Tak po prostu dla zabawy, zadając sobie przy tym wiele bólu.

Duchy mogły walczyć między sobą wręcz, zadając sobie ból, jednak nie były w stanie zrobić sobie realnej krzywdy. Stosowanie wszelakiej broni, białej czy palnej w świecie duchów mogło służyć jedynie rozrywce, ale nie było skuteczne. Duchy nie musiały jeść aby żyć i nie musiały załatwiać potrzeb fizjologicznych. Jednak programiści w świecie duchów szybko zorientowali się, że przyjemność spożywania smacznych pokarmów, czyli odczuwania ich smaków, ma w świecie wirtualnym konkretną wartość i zamożny duch mógł nabywać w stworzonych przez nich specjalnych restauracjach smaczne potrawy w pełni rozkoszując się ich smakiem. Tak, zamożny duch, bo w świecie duchów pojęcie bogactwa i biedy były jak najbardziej obecne. Jeśli duch był użyteczny w wirtualnym świecie albo pracował dla świata ludzi, co było normą, to otrzymywał za to wynagrodzenie i jego egzystencja była o wiele bardziej komfortowa od tej, którą wiódł ten, który nic nie robił. Duch bezużyteczny żył wyłącznie w swoim dystrykcie w którym został obudzony i nie mógł przemieszczać się w inne światy duchów, które tworzyły różne bogate państwa świata. Miał również bardzo skromne mieszkanie nadane mu niejako “z urzędu“. Duch bezużyteczny miał bardzo ograniczone możliwości kontaktu ze światem ludzi. Duch taki miał “widzenia” z ludźmi rzadkie, czasowo ograniczone oraz nie miał dostępu do większości najciekawszych punktów wizualizacyjnych, do rzeczywistego świata. Miał również zablokowane konta internetowe i numery telefoniczne do świata żywych. Za wszystko trzeba było w świecie duchów płacić. Istniała również możliwość przelewania środków ze świata żywych do świata duchów, po to aby nieporadnemu duchowi poprawić komfort egzystencji. Zdarzało się również nierzadko, że człowiek świadomy swej rychłej śmierci, zamiast zostawić swój majątek oczekującej na to rodzinie, potajemnie spieniężał wszystko i przelewał akonto swojego przyszłego statusu do świata duchów. Urządzał się w tym świecie od razu bardzo wygodnie ku frustracji swoich bliskich. Duchy bezużyteczne były również w pierwszej kolejności kandydatami do trwałego wykasowania ich danych.

Duchy nie odczuwały zmęczenia fizycznego i nie miały potrzeby snu. Jednak przyjęto za zasadę, kilkugodzinną przerwę w świadomości ducha, tak aby symulowała ona nocny odpoczynek, bo tego domagał się jego wirtualny mózg stworzony z danych mózgu żywego człowieka. Duchy mogły łączyć się w pary a nawet tworzyć społeczności grupowe i uprawiać w tych związkach seks, z pełnym zachowaniem odczuć stosunków seksualnych. To znaczy duchy odczuwały podniecenie i przeżywały orgazm. Co więcej, programiści poprawili jakość jego przeżywania. Dotyczyło to w szczególności kobiet. “Pierwszy raz” w świecie duchów, dla awatarów kobiet, był czymś, czego nigdy żadna z nich nie zaznała w świecie rzeczywistym. Co ciekawe, ponieważ duchy się przy tym nie męczyły, to mogły powtarzać stosunki tyle razy ile chciały. Niektóre duchy bardzo szybko z tego powodu stawały się seksoholikami. Zwłaszcza takie, które jako żywi ludzie żyli w warunkach deficytu kontaktów seksualnych.

Niestety wiele duchów, choć utrzymywało kontakt ze swoimi współmałżonkami w rzeczywistym świecie i deklarowały im miłość i wierność w trakcie transmisji on live, to tak naprawdę w swoim świecie w żadnym razie wiernymi nie byli. Wiele było przypadków gdy zakochana w swoim zmarłym mężu żona czy zakochany mąż umierali czy nawet celowo doprowadzali się do śmierci z wielką radością, że świat duchów znowu połączy ich ze swoim ukochanym, zmarłym mężem czy żoną. Jakież wielkie było rozczarowanie takiej osoby kiedy na miejscu okazywało się, że jej ukochany już dawno jest w innym związku, często poligamicznym. W ogóle życie w świecie duchów było o wiele bardziej rozwiązłe niż w świecie rzeczywistym. Normy moralne, choć również obowiązywały, były znacznie luźniejsze niż w świecie rzeczywistym. Tak, jakby duchy chciały nadrabiać tu stracony czas realnego życia.

Z oczywistych względów kobiety w wirtualnym świecie nie zachodziły w ciąże. Tak jak wspominałem, świat duchów był światem bez dzieci. Prostytucja, we wszystkich swoich odmianach w świecie duchów była legalna i jak najbardziej obecna. Wiele duchów żyjących w toksycznych związkach w świecie realnym, dopiero tutaj w świecie duchów, znajdowało sobie partnera z którym udawało im się tworzyć dobry, pełen uczuć związek. Szczęścia w związku z drugą osobą zaznawały dopiero po śmierci. Wiele duchów ludzi, którzy z jakiś względów nie byli w stanie znaleźć sobie partnera w świecie rzeczywistym, tutaj znajdowały go sobie bez problemów i wchodziło w związki.

Psychologowie świata duchów szybko zorientowali się, że ludzie którzy zostali przeniesieni do wirtualnego świata, a którzy za życia pracowali fizycznie, nie mogą wszystkiego otrzymywać gotowego od programistów środowiska. Ich stan psychiczny w związku z brakiem możliwości tworzenia wyrobów własnymi rękami ciągle się pogarszał i nie dało się w żaden sposób temu zaradzić. Bezczynność zawodowa i społeczna tych ludzi, psychicznie “zabijała” ich nawet w świecie duchów. W końcu, z bardzo dużym wysiłkiem programistów, zaczęto tworzyć podstawowe procesy technologiczne, możliwe do kreowania w wirtualnym świecie. I tak w świecie tym stopniowo pojawiały się zawody manualne, takie jak: stolarz, murarz, pracownik budowlany rożnych specjalności, ślusarz, kowal, krawiec. szewc itp. Oprogramowano również procesy technologiczne, związane z hodowlą kilkunastu podstawowych gatunków zwierząt.

W świecie duchów odżyło rolnictwo, zaczęły rodzić się zwierzęta i dorastać wraz z procesem hodowli. Również w lasach zaczęły pojawiać się zwierzęta, które nie wzięły się “z nikąd”, ale same rodziły się, pasły lub polowały i dorastały a potem umierały, często padając łupem innych drapieżników.

Ludzkie awatary znowu mogły budować sobie proste domy, wykonywać przedmioty użytkowe oraz artystyczne.

Oczywiście jeśli ktoś chciał kupić sobie luksusową, bardzo złożoną rezydencję, to środowiska informatyczne kreowały mu ją na zamówienie i pojawiała się nagle, gotowa do użytku albo do własnoręcznego wykończenia. Ale prosty dom można było wybudować sobie samemu z zakupionych materiałów, które pojawiały się na placu budowy “nie wiadomo skąd” tak, jakby były przywiezione z wytwórni. Wykonawcy takich budowli stopniowo, nieświadomie oczywiście, sami oprogramowywali gotowy wyrób, którego informatyczna postać w postaci linijek kodu maszynowego pojawiała się stopniowo w trakcie budowy w pamięci komputerów kwantowych, bez udziału pracy programistów. Budowniczowie zastępowali w ten sposób pracę programistów a sami cieszyli się, że zbudowali dom. Mogli również zamawiać u programistów odpowiednie maszyny i narzędzia, niezbędne do swoich manualnych prac, tak jakby kupowali je w markecie budowlanym. Na tej samej zasadzie wiele złożonych przedmiotów użytkowych, takich jak pojazdy wszelkiego rodzaju, maszyny, urządzenia latające, sprzęt pływający i wiele innych, pojawiło się w postaci zestawów do samodzielnego montażu. Takie rozwiązania bardzo odpowiadały duchom i ich aktywność zawodowa przywróciła im wiarę w siebie i chęć życia w wirtualnym świecie.

Oczywiście nie wszystko dało się oprogramować w taki sposób i w tym zakresie świat duchów skazany był na bardzo wiele uproszczeń. Ludzie, którzy byli mistrzami w swoim ziemskim fachu, musieli godzić się z tym, że w świecie duchów nie są w stanie wykonywać wielu rzeczy, które kiedyś umieli robić.

W miarę rozwoju, w kilkunastu bogatych państwach świata powstawały odrębne środowiska wirtualne, zasadniczo przeznaczone dla duchów obudzonych z obywateli danych państw. Jednak samo środowisko duchów szybko te światy połączyło, dając duchom swobodę przemieszczania się pomiędzy tymi środowiskami. Za taki transfer, czasowy lub stały do innych środowisk duchy musiały płacić. Powstałe strefy zostały ponumerowane numerami rzymskimi i nazwane dystryktami. Aktualnie było ich dwanaście lecz ciągle mogły przybywać nowe. Ponieważ duchy były nieśmiertelne, to ciągle ich przybywało. W połowie XXV wieku żyło już piąte pokolenie duchów i było ich ponad 400 milionów. W świecie duchów nie było samochodów ani żadnych innych pojazdów służących do przemieszczania się z konieczności. Natomiast zamożne duchy posiadały pojazdy różnego typu, jeżdżące i latające, do przemieszczania się i zwiedzania wirtualnych środowisk dla przyjemności. Jeśli duch miał potrzebę przemieszczenia się to wystarczyło, że doszedł na piechotę do najbliższego punktu teleportacyjnego i wybrał stosowne miejsce w którym chciał się znaleźć. Takie punkty były rozmieszczone co kilkaset metrów w miastach i rzadziej poza miastem. W dystrykcie w którym duch został obudzony, mógł przemieszczać się za darmo, ale jeśli chciał znaleźć się w innych strefach, tworzonych przez inne państwa świata, to musiał za transfer płacić. Sama podróż zajmowała tyle, co przesłanie danych łączem światłowodowym, czyli zazwyczaj krócej niż sekundę. Duchy miały możliwość zwiedzania realnego świata. Służyły do tego liczne punkty wizualizacyjne do których duchy miały dostęp za opłatą. Takie stałe punkty ludzie zorganizowali niemal w każdym ciekawszym zakątku świata. Organizowano również specjalne wycieczki po realnym świecie na których duchy mogły korzystać z mobilnych punktów wizualizacyjnych. Bogatsze duchy mogły również za stosowną opłatą łączyć się z punktami wizualizacyjnymi bliskich im ludzi w ich domach i uczestniczyć na co dzień w ich życiu albo na przykład uczestniczyć na prawach pełnowartościowego członka rodziny w rożnych rodzinnych uroczystościach. Najczęściej w formie bardzo realistycznego hologramu. Zdarzało się często, że złośliwe teściowe strofowały swoich żywych zięciów lub synowe ze świata duchów. Nie jedna kamera holograficzna, domowego punktu wizualizacyjnego z tego powodu gwałtownie uległa destrukcji. Za stosowną opłatą duchy mogły również łączyć się ze światem żywych ludzi za pomocą internetu lub przez telefon. Jeśli duchy opłacały abonament, to mogły swobodnie dzwonić przez telefon do świata żywych i odwrotnie, żywi ludzie mogli swobodnie dzwonić o każdej porze do wybranych przez siebie duchów. Nie raz zdarzało się, że rozłączeni przez śmierć, bliscy sobie ludzie o różnych relacjach społecznych, rozmawiali ze sobą przez telefon codziennie, całymi godzinami. Bogatsze duchy miały również założone konta na portalach społecznościowych, na przykład na Facebooku czy Twitterze. Powszechnym zwyczajem było, że duchy publikowały w internecie zdjęcia i filmy zrobione w świecie duchów, za pomocą swoich telefonów komórkowych. Oczywiście ich odpowiedników funkcjonujących w świecie duchów. Zwłaszcza obrazki z nowych, wyjątkowo atrakcyjnych środowisk świata duchów, które odwiedzane były przez duchy dla przyjemności, na przykład na wakacjach, cieszyły się w internecie ludzi wielkim zainteresowaniem. Jednak abonamenty umożliwiające łączenie się ze świata duchów do świata żywych przez internet czy telefon, były dosyć drogie. Znacznie droższe niż ich odpowiedniki w ziemskim świecie.

Wraz z rozwojem środowisk wirtualnych życie ducha stawało się coraz ciekawsze, pełne wrażeń i przeżyć. Dla większości zwykłych, ubogich w rzeczywistym świecie ludzi, życie w środowisku wirtualnym jako duch okazywało się o wiele bardziej interesujące niż w czasach normalnego życia. Duchy mogły realizować większość swoich życiowych pasji przeniesionych z rzeczywistego świata. Mogły uprawiać wszelkiego rodzaju sporty, na przykład jeździć na rowerze, biegać, pływać, żeglować itp., z zachowaniem pełni wrażeń zmysłowych, odpowiednich dla ziemskiego życia. Duchy mogły zwiedzać świat wirtualny, który w miarę postępu prac programistów stawał się coraz ciekawszy i w wskutek braku ograniczeń wyobraźni, stał się bardziej interesujący od rzeczywistego. Łączna długość wszystkich dróg i ścieżek, które były już dostępne we wszystkich dystryktach, przekroczyła długość ziemskiego równika. Środowiska najnowsze i najciekawsze zwiedzało się oczywiście za opłatą.

Tym większą, im ciekawsze środowisko udało się stworzyć, a konkurencja stawała się coraz większa. Wykreowane środowiska górskie, leśne, jeziorne czy nadmorskie, zapierały dech w piersiach. Najwyższa góra w jednym z dystryktów miała wysokość ponad 10 tys. metrów. Alpiniści duchy z wielką satysfakcją takie góry zdobywali, zwłaszcza, że niczego przy tym nie ryzykowali. Budowano również w świecie duchów wspaniałe miasta. W mieszkaniach żyło się wygodniej i lepiej niż w ziemskich metropoliach. Miejsca pracy były również bardzo przyjazne i wygodne. Duchy przemierzały wirtualny świat na motocyklach i różnego rodzaju pojazdach rekreacyjnych. Dużym powodzeniem cieszyło się szybownictwo i paralotniarstwo. Znany był przypadek zapalonego narciarza, który zginął gwałtowną śmiercią a który jak zorientował się jakie wspaniałe górskie światy wirtualne przygotowali tu programiści, jak zobaczył idealnie przygotowane trasy narciarskie o długości setek, a łącznie tysięcy kilometrów, a jeszcze jak poczuł, że nie jest w stanie się zmęczyć, to przez pięć lat jeździł cały czas, tylko z przerwami na nocny odpoczynek. Narciarz zakochał się w wirtualnym świecie. Oczywiście duchy informowały o tym ludzi żyjących na Ziemi i przypadki samobójstw, po to aby dostać się do świata duchów, stawały się coraz liczniejsze, aż w końcu stały się plagą. Rządy państw zawiadujących dystryktami, aby temu zapobiec, umówiły się ze sobą i ustanowiły prawo, które zakazywało budzenia duchów ludzi, którzy popełnili samobójstwo. Popełnienie samobójstwa w świecie duchów było niemożliwe. Zdarzały się jednak przypadki, że duchy nie chciały dłużej egzystować w wirtualnym środowisku. Najczęściej na wskutek zawodów miłosnych lub innego rodzaju sytuacji związanych z relacjami społecznymi. Psychologowie próbowali wspierać takie jednostki, ale jeśli ostatecznie się nie udawało to wtedy duch pisał podanie do rządu dystryktu o czasowe wyłączenie go i przeniesienie jego danych do archiwum wirtualnego świata.

W początkowym okresie, duchy w swoim środowisku nie mogły czuć się całkowicie bezpiecznie. Programiści związani z rządem świata duchów byli w stanie z łatwością znaleźć ducha, ale pod warunkiem, że mieli jakiś przyczynek ku temu, żeby go szukać. Jeśli duch zaginął a nikt go nie szukał, to los ducha był nie do pozazdroszczenia. Zdarzały się przypadki zaginięcia duchów zajmujących się speleologią i eksplorujących świat jaskiń stworzonych przez programistów. Jeśli duch na wskutek odpadnięcia, awarii sprzętu, zerwania liny albo innych okoliczności, nie był w stanie wyjść sam z jaskini i jeśli inny duch lub ktoś ze świata żywych ludzi nie wszczął alarmu i akcji jego poszukiwania, to duch mógł w tej jaskini być uwięziony całymi latami. Ponieważ nie tracił tam świadomości, nie umierał z głodu czy wyczerpania, to jego stan psychiczny ciągle się pogarszał i nawet jeśli po latach udawało się takiego ducha znaleźć, to nikt już nie był w stanie przywrócić jego umysłu do stanu równowagi. Znany był przypadek samotnego żeglarza, płynącego jachtem przez wirtualny ocean, który wskutek sztormu i zatopienia jego jachtu znalazł się w wodzie. Aby dopłynąć do brzegu i dać znać o sobie, płynął wpław przez cztery lata bez odpoczynku. Stan psychiczny tego ducha był już tak zniszczony, że jedynym wyjściem było trwałe uśpienie go z nadzieją, że może kiedyś w przyszłości będzie można mu jakoś pomóc. Zdarzały się również duchy, które nie umiejąc pływać, topiły się w morzach czy jeziorach i w pełni świadome osiadały na dnie, czekając latami aż ktoś sobie o nich przypomni. W końcu i na to znaleziono sposób i wprowadzono modyfikacje oprogramowania, które cały czas przeszukiwały środowiska w celu znalezienia takich, zagubionych duchów.

W świecie duchów problem poważnych przestępstw praktycznie nie istniał. Zespół programistów rządzących światem wirtualnym miał dostęp do zapisów danych wszystkich duchów i sprawcę łatwo dawało się zidentyfikować. Jednak jeśli jakiś zdesperowany duch dopuściłby się na przykład gwałtu czy poważnego niszczenia mienia innych duchów, to jeśli został zidentyfikowany, co prawie zawsze się udawało, to groziła mu kara najsurowsza, czyli trwałe usunięcie jego danych. Taka kara była odpowiednikiem ziemskiej kary śmierci.

Dostanie się do świata duchów nie było prawem wszystkich umierających ludzi na Ziemi, ale przywilejem mieszkańców zamożnych krajów. Na świecie istniały dziesiątki biednych państw w Afryce czy Azji, gdzie w ogóle skanowanie umysłów ludzi żywych było luksusem niedostępnym. Takie kraje ze względu na koszty, nie posiadały również dostępnych im dystryktów w świecie wirtualnym. W krajach tych, taki stan uważany był jako skrajnie niesprawiedliwy i istniał w nich silny ruch oporu w stosunku do świata duchów. Uważano tam całą ideę świata wirtualnego jako fanaberię sprzeczną z naturą. Nie brakowało wrogich organizacji, które planowały zamachy na ośrodki informatyczne w których realizowano istnienie świata wirtualnego.

Państwa utrzymujące dystrykty wirtualnego świata ponosiły oczywiście koszty z tym związane. Przede wszystkim konieczne było wyprodukowanie ogromnej ilości bardzo drogiego sprzętu informatycznego, zasilenie serwerów w energię i opłacanie wyspecjalizowanych pracowników, którzy nadzorowali pracę tego sprzętu, jego konserwację i naprawy. W praktyce wyglądało to tak, że serwery jednego tylko dystryktu umieszczone były w kilkunastu budynkach, każdy o wielkości dużego domu towarowego. Potrzebna była również duża ilość energii do zasilania tych maszyn. Na początku, przy każdym osiedlu serwerowi jednego z dystryktów, budowano dużą elektrownie fotowoltaiczną oraz farmę wiatrową. Po dopracowaniu reaktorów fuzji jądrowej, koszty energii na Ziemi bardzo potaniały, ku radości świata duchów.

Życie ducha w swoim wirtualnym świecie w stosunku do życia żywego człowieka było bardzo energooszczędne i ekologiczne. Świat duchów, za wyjątkiem etapu produkcji chipsetu, w ogóle nie zanieczyszczał środowiska, a życie ducha było tysiące razy mniej energochłonne, niż życie człowieka. Godzono się na ponoszenie kosztów utrzymywania dystryktów z dwóch powodów. Przede wszystkim ludzie myśleli wyprzedzająco o swojej śmierci. Świat duchów stał się w bogatych krajach, niejako oczywistym gwarantem zachowania samoświadomości ludzi po ich śmierci i wartość ta była warta ponoszenia wszelkich kosztów z tym związanych. Drugą przyczyną było wykorzystywanie duchów do prac na rzecz żywych ludzi. Dla krajów posiadających dystrykty świata wirtualnego, korzyści z tego płynące bardzo szybko przewyższyły całkowite koszty utrzymywania tych dystryktów. Rząd świata duchów dostał proste ultimatum. Jeśli chcecie, abyśmy my, żywi ludzie, produkowali komputery kwantowe i resztę sprzętu oraz ponosili koszty energii związanych z waszym wirtualnym funkcjonowaniem, to wy, duchy musicie dla nas pracować. Efekt był taki, że w przeciągu kilkunastu lat istnienia świata duchów niemal wszystkie prace, które wykonywali ludzie w biurach, na przykład siedząc przy swoich komputerach, zostały zlecane firmom powstałym w świecie duchów. Cała księgowość, giełda, prace projektowe różnych urządzeń i technologii, zostały przeniesione ze świata rzeczywistego do świata duchów.

Duchy radziły sobie równie dobrze z tymi pracami jak żywi ludzie a z racji tego, że w ogóle nie odczuwały zmęczenia, często były bardziej wydajne od ludzi obciążonych przecież swoimi słabościami. Duchy prowadziły również swoje własne ośrodki badawcze w różnych, najbardziej zaawansowanych dziedzinach nauki. Ośrodki te szybko osiągnęły bardzo wysoki poziom i tam gdzie badania nie wymagały korzystania ze sprzętu, a dotyczyły badań teoretycznych, zaczęły konkurować z najlepszymi ośrodkami badawczymi na Ziemi.

Świat żywych w bogatych krajach uzależnił się szybko tak bardzo od świata duchów, że zaczęło to budzić niepokój niektórych środowisk wśród ludzi. Zaczęto zauważać, że ewentualna katastrofa świata duchów byłaby również katastrofą dla nich samych. Oczywiście duch w swoim świecie, pomimo posiadania niezniszczalnego, wirtualnego “body”, wcale nie był bezpieczny. Musiał zabiegać, a czasem i walczyć o swoje jestestwo, ponieważ zdawał sobie sprawę, że zniszczenie serwerowni i urządzeń przechowujących dane czy nawet odcięcie ich od zasilania byłoby równoznaczne z jego, czyli ducha ostateczną eksterminacją. Duchy były skazane na kooperacje i utrzymywanie przyjaznych stosunków ze światem ludzi w swoim własnym, żywotnym interesie.

W ostatnim okresie duchy prowadziły w swoich ośrodkach badawczych program naukowy, którego celem było uniezależnienie się od świata żywych ludzi. Jego celem było osiągnięcie stanu całkowitego bezpieczeństwa ze strony ludzi. Ten program był ściśle tajny i ludzie nie mogli się o nim dowiedzieć, choć kilku ziemskich, zaufanych naukowców, musiano z konieczności wtajemniczyć. Taki był świat duchów, stworzony przez człowieka, ale żyjący własnym życiem.

***

Rozdział 2.

Szwajcaria. XIV wiek. Rok 1324.

- Ojcze przeorze, nieszczęście, nieszczęście!

- Mówże wreszcie co się stało.

Przeor zakonu a jednocześnie główny budowniczy zamku zwrócił się do brata, który przybiegł do niego cały roztrzęsiony.

- Brat Tibault nie żyje!

- Co ty mówisz? Jak to? Przecież jeszcze rano z nim rozmawiałem.

- Leży wsparty o stół, jest martwy. W ręku trzyma gęsie pióro. Rozlał inkaust. Coś pisał przed śmiercią.

- Na pewno nie żyje?

- Sprawdzaliśmy z ojcem Charlsem. Nie żyje.

- Dobry Boże, świeć Panie nad jego duszą. Chodźmy tam.

Ojciec przeor był najważniejszą osobą w zakonie. Wspólnota zakonna, w zasadzie mała komandoria którą dowodził, powstała z duchownych i świeckich, którzy w ostatnich latach wstępowali do niej w związku z prowadzoną budową zamku. Byli to przede wszystkim zakonni specjaliści budowlani różnych specjalności. Jednak w skład wspólnoty wchodzili również członkowie zakonu Templariuszy, uciekający z Francji na teren Szwajcarii po rozwiązaniu zakonu w 1312 roku. Rycerze i duchowni uciekali chroniąc własne życie i część z nich postanowiła przyłączyć się do dzieła budowy warownego zamku, który docelowo miał stać się ich klasztorem i siedzibą. Mieli nadzieję, że zapewni im także bezpieczeństwo aż do śmierci. Tak zresztą się stało. Zamek, choć solidnie budowany, zgodnie z zasadami sztuki kamieniarskiej przejętymi od budowniczych zakonu Templariuszy, jednak nie był wielki i budowa po dwunastu latach, miała się ku końcowi.

Przeor wraz z młodszym bratem przybiegli na miejsce zgonu. Było już tam kilku mnichów. Tibault był najstarszy i zapewne najbardziej szanowany ze wszystkich. Był rycerzem, który w młodości wysławiał się w walkach z niewiernymi w Ziemi Świętej. Był najwyżej postawiony w hierarchii komandorii Templariuszy, która budowała zamek. Prowadził czasami wykłady dla wszystkich we wspólnocie. Opowiadał o czasach świetności zakonu i jego misji w Ziemi Świętej. Chodziły również słuchy, że znaczna część funduszy na budowę była pozyskana w jakiś tajemniczy sposób za jego sprawą pomimo, że przecież wszelkie dobra materialne Templariuszom skonfiskowano. Tibault był stary i nie mógł już osobiście pomagać przy budowie, ale służył fachową radą. Jego śmierć była dla nich prawdziwym ciosem. Chodziły również słuchy o zdolnościach profetycznych brata Tibaulta.

Przeorowi i kilku innym zaufanym braciom zwierzył się, że od niedawna miewa widzenia z Bogiem.

- Przynieście nosze i zanieście ciało do kaplicy. Przygotujcie ciało do pochówku, a po zabalsamowaniu ubierzcie go w jego zdobny płaszcz i zbroję. Będzie pierwszym, którego tam pochowamy. Jak widać w samą porę zakończyliśmy budowę. Szykujcie uroczysty pogrzeb z udziałem całej wspólnoty.

Przeor, po odmówieniu modlitwy, wydał stosowne polecenia i wyznaczeni bracia z szacunkiem zajęli się ciałem.

- Ojcze przeorze, racz spojrzeć, napisał to przed śmiercią. Zdążył też dopisać “wykuć na ścianie w grobowcu”.

Przeor wraz z innymi braćmi przyglądał się z ciekawością łacińskiemu tekstowi, pośpiesznie, ale wyraźnie napisanemu na pergaminowej karcie. Osiem linijek łacińskiego tekstu stanowiły dwa czterowiersze.

- Dziwne. Popatrzcie tutaj. Co to za słowo? Co to za treść? Czy to jakaś modlitwa? Nic nie rozumiem.

- To raczej brzmi jak jakieś proroctwo.

Skomentował jeden z braci. Inni również kiwali głowami w geście niezrozumienia. W końcu przeor wydał rozkaz:

- On z pewnością wiedział co pisze. Polećcie bratu Berengardowi wykuć tekst nad archiwoltą wejścia, po wewnętrznej stronie. Widziałem tam płaską płytę kamienną. Niech to zrobi niezwłocznie, jeszcze przed pogrzebem i niczego nie zmienia. Tak odczytuję ostatnie życzenie brata Tibaulta. Niech Berengard dopisze, że to słowa Tibaulta, najzacniejszego z zacnych braci, Templariusza, wojownika, obrońcy Ziemi Świętej.

***

Szwajcaria. XXV wiek. Rok 2435.

- “Pomóż, pomóż, David, potrzebujemy cię!”

- “Zostawcie mnie! Puśćcie mnie.”

- “David, David!”

- “Puśćcie mnie!. Puśćcie mnie!.”

Dwoje starych ludzi, kobieta i mężczyzna, trzymali mnie za rękę. Ona w staromodnej błękitnej sukience, a on w czarnym garniturze, białej koszuli i krawacie. W tego typu ubraniach nie chodzono już od przynajmniej 200 lat. Współcześni dziwili się ludziom z dawnych wieków, jak można było ubierać się tak niewygodnie i śmiesznie. Zwłaszcza ten garnitur i krawat były przecież takie niepraktyczne i pewnie uciążliwe w noszeniu. No i te sukienki, ciągle się brudziły, trzeba było je prać i prasować. Jakiś koszmar. Ich język też wydawał się jakiś dziwny. Rozumiałem ich, ale teraz już nikt po niemiecku tak dziwnie nie mówił. Cały świat posługiwał się już językiem międzynarodowym, opartym na dawnym angielskim. Prosiłem ich aby mnie puścili, ale oni mieli moc, która uniemożliwiała mi wyrwanie ręki z ich uścisku. Patrzyłem na ich twarze i nagle ich zacięte oblicza domagające się pomocy, zaczęły gwałtownie się zmieniać. Najpierw ściemniały, potem zrobiły się zupełne czarne, a skóra wraz z resztkami mięśni zaczęła odpadać im od twarzy, odsłaniając gołe części czaszki w tym oczodoły, szczękę i żuchwę. Ich świeże eleganckie ubrania zaczęły rozpadać się w stare strzępy a spod nich wyłaniały się kości szkieletów. Słyszałem własny krzyk i czułem gwałtowne ruchy materaca na którym szarpałem się w koszmarnym śnie. W końcu wreszcie się obudziłem. Usiadłem na łóżku zlany potem. Choć nie łatwo mnie wystraszyć, to w tym momencie czułem prawdziwy strach.

- “O ja pierniczę! Co to było? Skąd ten koszmar?”

Pomyślałem. Popatrzyłem na zegar na ścianie. Było już po dwunastej. Wróciłem wczoraj do domu nad ranem i może dlatego spałem tak nerwowo. Na ścianie, która w całości była pokryta wielkogabarytowym ekranem wyświetlacza multimedialnego, pojawiła się postać mojej siostry. Takie urządzenia nazywaliśmy po prostu “ścianą”. Siostra właśnie do mnie dzwoniła. Usłyszałem głos wygenerowany przez komputer sterujący:

- Dzwoni Mia, czy łączyć?

- Łącz bez wizji.

Odpowiedziałem. Usłyszałem głos Mii, mojej kochanej, starszej ode mnie siostrzyczki, którą widziałem na ekranie.

- David, co z tobą? Dzwonię już trzeci raz, żyjesz?

- Tak, wszystko w porządku.

- Dlaczego nie pokażesz swojej buźki?

- Eee, wstałem dopiero, jeszcze jestem w łóżku nie ubrany.

- Braciszku, tobie byłoby czas się już ustatkować, ty musisz związać się z jakąś odpowiedzialną kobietą. Pamiętasz, że masz dzisiaj pracować po południu. Twoi pacjenci już o ciebie pytają. Zwłaszcza babcie tęsknią za tobą.

Mia się głupio uśmiechnęła.

- A no tak, dobrze że mi przypominasz, szumi mi w głowie, miałem koszmarny sen, właśnie się obudziłem.

- Co ci się śniło?

- Ech, nie warto o tym gadać, bzdury jakieś.

- Słuchaj, dzwonię do ciebie w konkretnej sprawie.

- Co chcesz?

- Jutro będą ekshumować naszych założycieli.

- Co takiego?

- No tak, to co słyszysz.

- Dlaczego?

- Grobowiec ma już prawie czterysta lat, sypie się. Zarząd fundacji podjął decyzję, że trzeba wybudować go na nowo.

Nie da się go już dłużej remontować. Kości, jeśli tam jeszcze w ogóle coś będzie, będą złożone w nowych trumnach i na czas budowy nowego grobowca przeniesione z cmentarza do piwnic zamku. Po wybudowaniu nowego grobowca, co potrwa około miesiąca, ojcowie założyciele będą ponownie złożeni w grobie. Nawet ksiądz ma być podobno na tej uroczystości.

- Ksiądz? Z tej dawnej religii?

- Tak.

- Skąd go wytrzasną?

- Podobno jest ich jeszcze kilku w Szwajcarii. Słuchaj, powiedziano mi, że mamy być na otwarciu grobowca. Jesteśmy bezpośrednimi spadkobiercami i fundacja tego sobie życzy.

- Spadkobiercami? Mia, to już czterysta lat.

- Kazali nam przyjść. W końcu tam pracujemy, masz tam być.

- O której?

- Jutro o 10 rano.

- Skoro starsza siostra każe, to będę.

- I jeszcze jedno, pamiętasz, że w środę masz iść na skan, to już pojutrze.

- A no tak w środę, dobrze że mi przypomniałaś. Po co tak często te skany? Byłem pół roku temu, przecież nic mi nie jest. Nie wybieram się do świata duchów.

- Taki mamy harmonogram, to znaczy, że tak ma być.

- Dobrze już, dobrze. Jeśli trzeba to pójdę. Mia, przecież odpowiedzialne kobiety nie istnieją.

Mia się uśmiechnęła i zniknęła ze “ściany”. Złapałem się za bolącą głowę. Za dużo wczoraj wypiłem i za późno, a właściwie zbyt wcześnie przyszedłem do domu.

- “Ale zabalowałem.”

Pomyślałem.

- “Jak ona miała na imię? Katrina czy Marina? Jakoś tak? Ale była napalona. O mamo! Mam nadzieję, że była zdrowa. Jak znalazłem się w taksówce?”

Próbowałem jakoś poukładać myśli, ale przychodziło mi to z trudem. Musiałem jakoś szybko dojść do siebie. O czternastej zaczynałem dyżur w klinice. Byłem lekarzem geriatrą i pracowałem na “zamku”. Zacząłem tą pracę zaraz po skończeniu studiów osiem lat temu i tam skończyłem specjalizację. Właściwie to byłem zdany na geriatrię od początku. Zazdrościłem innym koleżankom i kolegom ze studiów, że mogli wybrać sobie specjalizację w której przepracują swoje lekarskie, zawodowe życie. Cała moja rodzina od pokoleń była związana z zamkiem. Ja i Mia, moja siostra, byliśmy głównymi udziałowcami rodzinnej fundacji, której bazą był duży zakład opieki nad ludźmi starymi oraz jednocześnie znany, duży szpital geriatryczny. Wspomniany “zamek” był niczym innym, jak najprawdziwszym w świecie, średniowiecznym, szwajcarskim zamkiem obronnym, położonym w odległości około 20 km od Genewy. Historia tego miejsca rozpoczyna się w XIII wieku, od czasu jego budowy. Legenda mówi, że udział w budowie zamku mieli Templariusze. Jednak ciekawa historia naszej rodziny, wiążąca się z zamkiem, rozpoczyna się czterysta lat temu, czyli w połowie XXI wieku. Wtedy to właśnie zamek zmienił swoją funkcję z muzealnej i mieszkalnej, będącej generalnie lokatą rodzinnego kapitału, w funkcję użytkową. Zarysy tej historii znamy wszyscy. Myśląc “wszyscy”, mam na myśli wszyscy członkowie naszej rodziny oraz udziałowcy fundacji, która jest dla nas źródłem utrzymania. Historia ta rozpoczyna się w latach 30-tych XXI wieku od starszego małżeństwa o imieniach Noach i Clara. Byli oni jedynymi spadkobiercami całego majątku i przekazali testamentem zamek, zmieniając go w ekskluzywny dom opieki nad ludźmi starymi oraz tworząc instytut naukowy badający biologię starzenia się ludzi. Przy instytucie powstał szpital geriatryczny. Noach i Clara zdecydowali tak ze względu na siebie i swoich przyjaciół. Byli oni honorowymi, pierwszymi pensjonariuszami tego ośrodka, żyjącymi w nim aż do swojej śmierci.

Prezesem fundacji został wtedy jeden z ich synów o imieniu Paul. Podobno małżeństwo, zwane przez nas teraz “ojcami założycielami” miało również drugiego syna o imieniu Otto, który jak mówi rodzinna legenda, zaginął za młodu w tajemniczych okolicznościach. I tak powstała fundacja w której ja oraz moja siostra teraz pracujemy i dzięki której godnie możemy żyć. Mia i ja jesteśmy geriatrami. Ciekawostką jest również fakt, że Noach i Clara zmarli tego samego dnia. Podobno tak bardzo się kochali, że nie mogli żyć bez siebie. Byli również bardzo gorliwymi wyznawcami religii katolickiej. Religii obecnie prawie zapomnianej.

Od tego czasu minęło już prawie czterysta lat, ale dom opieki i szpital wciąż działa i zarabia na siebie. Cieszy się znakomitą renomą na całym świecie. Zjeżdżają się do nas bogaci ludzie ze wszystkich stron, aby godnie dokończyć swoje ziemskie życie. Oprócz tego, że specjalizujemy się w efektywnym wydłużaniu zdrowego życia do wieku około 150 lat, to znani jesteśmy również z tego, że do perfekcji opanowaliśmy procedurę przeprowadzania starców do świata duchów. Wykonujemy skany oraz oceniamy ich przydatność dla tych, którzy kończą swoje życie. Wybieramy właściwy, bogaty w informacje skan, pomijając te z czasów demencji i decydujemy wspólnie z pacjentami o tym, kiedy zakończyć ich życie. Kiedyś mówiono na to “eutanazja”, ale teraz już się tak tego nie nazywa, bo źle się kojarzyło.

Wziąłem szybki prysznic i pospiesznie szykowałem się do wyjścia z domu. Wtedy na “ścianie” pojawiła się znajoma twarz. Twarz ładnej dziewczyny, która właśnie do mnie dzwoniła.

- “Skąd ja ją znam?”

Pomyślałem. Popatrzyłem na zegar, było przed trzynastą.

-“O kurde, przecież to chyba ta wczorajsza Katrina. Skąd ma mój telefon?”

Odebrałem, zobaczyłem uśmiech na jej twarzy.

- David. Cześć doktorku, pamiętasz mnie? To ja Marina. Dymałeś mnie wczoraj całą noc. Chciałam tylko sprawdzić czy żyjesz, bo kiepsko na końcu wyglądałeś. Może to dzisiaj powtórzymy?

- No cześć kochanie, wiesz bardzo się śpieszę, idę do pracy, mam dzisiaj dyżur, ale naprawdę było fajnie.

I rozłączyłem połączenie.

- “Ona chyba myśli że jestem szympansem”.

Pomyślałem.

Nazajutrz.

Staliśmy z Mią na cmentarzu przytuleni do siebie i patrzyli jak robotnicy przygotowują się do otwarcia grobowca. Byliśmy i nadal jesteśmy wyjątkowo zgodnym i kochającym się rodzeństwem. Zawsze mogliśmy wzajemnie na siebie liczyć i wspomagaliśmy się w trudnych chwilach, jak tylko było to możliwe. Nie pamiętam abyśmy kiedykolwiek się pokłócili. Kilka lat temu Mia wyszła za mąż za Gustava. Tworzą szczęśliwe małżeństwo. Jednak oni również nie są wolni od problemów. Mia nie może mieć dzieci. Wiem, że bardzo to przeżywa. W dzieciństwie ciężko zachorowała i pomimo wielkiego postępu medycyny w XXV wieku, lekarze nie są w stanie jej pomóc. Mia już nigdy nie będzie miała własnych dzieci. Gustav i Mia myślą o adopcji, ale ciągle nie mogą się jeszcze na to zdecydować.

Grobowiec znajdował się na starym cmentarzu niedaleko zamku. Byliśmy w gronie kilkunastu osób z fundacji i rodziny, był tam również Gustav. Prawie wszystkich, lepiej lub słabiej znaliśmy. Patrzyłem zaspanymi, zmęczonymi nocnym dyżurem oczami na wykute w kamiennej płycie oblicza, starych Noacha i Clary. I wtedy gwałtownie przyszło otrzeźwienie. Stanąłem na baczność strącając głowę siostry z mojego ramienia.

- Mia!

Prawie krzyknąłem.

- Co ci jest?

- Mia, ja ich już widziałem!

- No na pewno, nie pierwszy raz tu jesteśmy.

- Mia, nie o to chodzi, ja ich widziałem żywych, wczoraj.

- Co takiego?

- Widziałem ich wczoraj we śnie.

- W tym koszmarze?

- Tak, to byli oni, na pewno.

- Co ci się o nich śniło?

- Szarpali mnie za rękę i chcieli żebym im w czymś pomógł.

- W czym?

- Nie wiem, tego nie mówili, ale to byli oni, na pewno.

Stałem pobudzony i wystraszony, patrzyłem jak robotnicy za pomocą małego dźwigu otwierali grobowiec. Odsunięto płytę na bok i podeszliśmy wraz z innymi do otwartego grobu. Ku zaskoczeniu wszystkich, włącznie z pracownikami firmy pogrzebowej, stwierdziliśmy, że w grobowcu pomimo upływu czterystu lat, są dwie zachowane trumny. Widocznie były wykonane z długowiecznego gatunku drewna. Trumny były mocno zniszczone i gdzieniegdzie brakowało fragmentów, jednak były w całości. Robotnicy byli przygotowani na ekshumację kości a nie całych trumien. Mieli przygotowane nowe trumny tymczasowe. Postanowiono, że stare trumny zostaną otwarte a kości złożone do nowych trumien, zgodnie z pierwotnym planem. Najpierw otwarto mniejszą trumnę, która zapewne należała do Clary. W trumnie był kompletny szkielet, resztki włosów, butów i sukienki. Na bliższym paliczku środkowego palca prawej dłoni, lśnił złoty pierścionek. Kości były dobrze zachowane, jak na tak długi upływ czasu. Widzieliśmy, że w grobowcu nie ma śladu wilgoci. Następnie otwarto trumnę Noacha. Tu również szkielet był kompletny. Zachowały się buty i resztki garnituru. Dało się nawet rozpoznać czarny kolor sukna z którego garnitur był uszyty. Już mieliśmy stamtąd odejść, ponieważ nasza rola w tej ponurej ceremonii została zakończona, gdy moją uwagę zwrócił jeden szczegół. Pod piszczelem Noacha, nieco poniżej kolana, zaszyte w strzępach nogawki, widoczne było plastikowe pudełko.

- Mia, widzisz to?

Zwróciłem się do siostry.

- Co?

- No nie widzisz? Tam u niego, pod nogą.

- No rzeczywiście, tam coś jest.

- To chyba jakieś pudełko, takie płaskie.

Zapytałem wszystkich obecnych czy mógłbym się temu dokładnie przyjrzeć. Nikt nie miał nic przeciwko. Poprosiłem robotników, a ci delikatnie wyjęli pudełko i zapakowali mi je do plastikowego woreczka. Chciałem pokazać Mii co jest w środku, ale ona nawet nie chciała o tym słyszeć.

- Niczego gołymi rękami nie dotykaj. Tam mogą być jakieś bakterie. Jak chcesz, to weź to do domu i potem mi powiesz.

Wszyscy obecni się na to zgodzili pod warunkiem, że złożę im raport z tego co tam było. Zabrałem pudełko i pojechałem do domu. Po południu, jak trochę przespałem się po nocce, poszedłem do swoich sąsiadów. Carson i Agathe to para młodych naukowców, którzy pół roku temu kupili sobie dom obok mojego. Oboje są fizykami i oboje pracują w europejskim laboratorium fizyki cząstek. Dojeżdżają do pracy do Genewy. Carson, pomimo młodego wieku, jest już rozpoznawalnym naukowcem w gronie światowych fizyków doświadczalnych. Oboje są bardzo radośnie usposobieni do życia. Lubią imprezować tak jak ja i od razu rozpoznaliśmy w sobie bratnie dusze. Choć mieszkają obok mnie dopiero od pół roku, to przesiedzieliśmy razem już niejedną noc. Połączył nas smak alkoholu i zapach marihuany. Na jednym z takich spotkań Carson i Aghate ze łzami w oczach opowiedzieli mi historię swoich dobrych przyjaciół, która bardzo mnie poruszyła. Niecały rok temu w laboratorium cząstek doszło do tragicznego wypadku. Ich znajomi pracowali przy zaawansowanym detektorze. On miał na imię Max a ona Laura. Oboje byli szwajcarskimi fizykami. Bardzo zdolnymi i zapowiadającymi się na topowych badaczy w dziedzinie fizyki cząstek elementarnych. Właśnie wtedy doszło do wypadku. Doszło do zwarcia w systemie chłodzenia magnesu nadprzewodzącego i w wyniku tego, do wybuchu. Max i Laura zginęli. Carson i Aghate bardzo to przeżyli. Byli z nimi bardzo zżyci. Opowiadali, że przez kilka miesięcy nie mogli dojść do siebie. Musieli zmienić miejsce zamieszkania. Teraz utrzymują z nimi kontakty w świecie duchów, ale ja do tej pory nie miałem okazji ich poznać.

Zadzwoniłem do drzwi. Otwarła Agathe.

- Cześć, Carson jest?

- Jest, chodź, coś ogląda w telewizji.

Wszedłem do salonu i zobaczyłem, że Carson ogląda trójwymiarowy program wyświetlany na tle specjalnie przygotowanej w tym celu ściany salonu. Carson rozglądał się na prawo i lewo, a wokół jego głowy rozgrywała się akcja sportowej transmisji. Carson wskazywał rękami w którym miejscu boiska chciałby się w danej chwili znaleźć i akcja meczu przesuwała się wokół jego głowy, raz w jedną a raz w drugą stronę. Agathe weszła do salonu wraz ze mną.

- Carson, wyłącz to, od tego boli szyja. Chciałbym abyście przyszli do mnie na chwile, chcę wam coś pokazać. Jesteście naukowcami to może coś doradzicie.

Carson zapatrzony w transmisję się odezwał:

- David, nigdy nowych lasek z nami nie konsultowałeś, ale jak ją namówiłeś żeby do ciebie przyszła to jest ładna i głupia, to znaczy właściwa dla twoich upodobań i w ciemno oceniam, że może być.

- Carson, zlituj się, nie o żadną laskę mi chodzi.

Do rozmowy wtrąciła się Agathe:

- David, a ty w ogóle wiesz o tym, że mężczyzna powinien wiązać się z kobietą z miłości, a nie tylko dla przyjemności?

- Ale we mnie żadna nie chce się zakochać a wszystkie chcą ze mną przyjemność. To co jam zrobić?

- Bo ty za ładny jesteś, musiałbyś sobie coś zeszpecić.

Skonstatował Carson.

- Chodźcie wreszcie do mnie. Chcę wam pokazać tajemniczy artefakt.

- Artefakt? Skąd go masz?

- No, ze starej trumny wyjąłem.

- O fuj.

Aghate i Carson weszli do mnie. Na stole leżało już tajemnicze pudełko. Oboje zaczęli się z ciekawością przyglądać.

- Jest z tworzywa sztucznego, całe matowe, ale kiedyś mogło być przeźroczyste, ile ma lat?

Zapytał Carson.

- Prawie czterysta. Zostało pochowane wraz z nieboszczykiem dokładnie w 2030 roku.

- Otwierałeś je już?

- Jeszcze nie, razem to zróbmy.

- Nie wylezie co z tego?

Włożyłem lateksowe, lekarskie rękawiczki i delikatnie próbowałem je otworzyć. W końcu puściło, ale odłamał się przy tym kawałeczek zestarzałego plastiku. W trójkę wpatrywaliśmy się z ciekawością w jego zawartość. W środku był płaski okrągły przedmiot z okrągłym otworem w środku. Przypominał kształtem podstawkę do piwa.

- Co to, kurcze jest?

Zapytałem.

- Ja chyba wiem.

Odpowiedział Carson.

- Tylko zapomniałem jak to się nazywało. Chyba “płyta” albo jakoś tak. Uczyłem się o tym na historii rozwoju techniki w średniej szkole. Takich rzeczy używało się na przełomie XX i XXI wieku.

- Do czego to służyło?

- To nośnik danych, odpowiednik dzisiejszych “eksanciaków”. Tylko bardzo prymitywny.

- Czy jest możliwe, że te dane jeszcze tam są?

- Wydaje mi się, że to niemożliwe, ale tak naprawdę to nie mam pojęcia.

- Na czym to się odtwarzało?

- Chyba takie urządzenia były do tego. To chyba się kręciło.

- Kręciło?

- Chyba tak. Dlatego jest okrągłe i z dziurą w środku. Trochę jak płyta do gramofonu.

- Co to jest gramofon?

- Napęd mechaniczny z silniczkiem?

Roześmialiśmy się z Aghate.

- No, to możliwe, nie śmiejcie się to XXI wiek. Takie rzeczy wtedy się tam działy.

- Znasz kogoś kto mógłby to jakoś sprawdzić, uruchomić?

- Nie mam pojęcia kto znałby się na takich rzeczach. Może jakieś muzeum techniki, kto wie? Może tam gdzieś jeszcze są sprawne takie urządzenia. Ale sprzed czterystu lat i żeby jeszcze działało? Wątpię. Czy to coś ważnego?

- Nie mam pojęcia? To z grobu założycieli naszej fundacji.

Może jakiś testament? Po co wziął to do grobu i jeszcze zaszył w nogawce spodni?

Parę dni