Spacer spalonym mostem - Katarzyna Kosior - ebook

Spacer spalonym mostem ebook

Katarzyna Kosior

0,0

Opis

Spacer spalonym mostem” Katarzyny Kosior to debiut literacki, w którym historia pewniej miłości staje się jedynie pretekstem do zmierzenia się z trudnymi życiowymi tematami.

Adrienn, młoda, prostolinijna i wrażliwa malarka mieszkająca w Budapeszcie, poznaje niepokornego Davida. Początkowa niechęć do chłopaka szybko przeradza się w fascynację. Jednak brak rodzicielskiej, bezwarunkowej miłości, wszelkie lęki i słabości powodują, że Davidowi z trudem przychodzi odnalezienie się w świecie uczuć, dlatego postanawia on zniknąć z życia dziewczyny w momencie, kiedy uczucie między nimi wybucha z wielką siłą. Pojawiające się w głowie Adrienn miliony pytań, zmuszają ją do szukania kontaktu z chłopakiem, jednak prawdy, którą odkrywa, wolałaby chyba nigdy nie poznać.

Nietypowa struktura powieści, którą charakteryzuje rozwidlenie akcji w momencie podjęcia przez Adrienn decyzji, powoduje, że czytelnik poznaje dwa scenariusze, według których potoczy się życie bohaterki. Jest to także opowieść przepełniona symbolami, a sny, których doświadcza Adrienn są busolą jej podświadomości, która próbuje ostrzec dziewczynę przed niejedną katastrofą. Które z rozwiązań wybierze Adrienn? I jak wiele jesteśmy w stanie zrobić w imię miłości dla osoby, którą kochamy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Katarzyna Kosior "Spacer spalonym mostem"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Katarzyna Kosior, 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © Marta Bystroń Korekta: Paulina Jóźwiak

ISBN: 978-83-7900-337-2

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Katarzyna Kosior
Spacer
spalonym mostem
Wydawnictwo

Wszystkim, których kocham

i

Daktylowi

- za spotkanie na jedną chwilę,

 którą pamięta się na resztę życia

To, co wielu ludzi nazywa kochaniem, polega na wybraniu jakiejś kobiety i ożenieniu się z nią. Wybierają ją! - przysięgam ci, sam widziałem. Tak jakby w miłości mogło się wybierać, tak jakby to nie był piorun, który strzela w ciebie i zostawia cię zwęglonego na środku patio. Powiedz, że wybierają, bo-je-kochają, ja myślę, że jest na odwrót. Nie wybiera się Beatrycze. Nie wybiera się Julii. Nie wybierasz ulewy, która zmoczy cię do suchej nitki, kiedy wracasz z koncertu.

Julio Cortázar - Gra w klasy (Z różnych stron, rozdział 93)

1

Tego ranka krystalicznie czyste niebo nad Budapesztem przypominało taflę wody. Wystarczyło delikatnie unieść głowę i przymknąć oczy, by przejrzeć się w nim niczym w lustrze. Ádrienn Madár wyjrzała przez okno swojego mieszkania położonego przy ulicy Lovas w Pierwszej Dzielnicy. „Jesień to mój ulubiona pora roku” – pomyślała. Wrzesień.

Spakowała spiesznie swój komputer i wybiegła przed dom. Bez zastanowienia skierowała się w stronę Wzgórza Zamkowego. Przemierzała ulice ciągnięta niepokojącą siłą, jakby pomiędzy tym miejscem a oknami jej mieszkania ktoś rozpostarł niedostrzegalną złotą nić, ułatwiającą jej dotarcie do wyznaczonego celu.

Miała takie swoje ulubione miejsce, w którym przesiadywała godzinami rozmyślając. Na tyłach wzgórza, wśród starych kamienic, odnalazła wzrokiem ławeczkę.[1] Uśmiechem przywitała kasztanowiec, który od lat przysłuchiwał się jej myślom.

Dziś był spokojny, ponieważ nie dało się wyczuć nawet niewielkiego podmuchu wiatru. Zmęczona długim spacerem opadła na ławkę, odgarniając z czoła ciemne włosy. Wokół leżało kilka rozrzuconych kasztanów. Dojrzałe już owoce, błyszczące, mokre od porannej rosy wciskały się w bruk, który chwilę przedtem roztrzaskał ich łupiny. Wyciągnęła rękę i podniosła kilka z nich. Dawały przyjemne wytchnienie jej jasnym dłoniom, chłodziły i sprawiały, że te stawały się miękkie i wilgotne za sprawą otulających brązowe kulki kropelek wody.

Wyciągnęła się na ławce niczym leniwy kocur, ściskając w jednej dłoni kasztan, w drugiej zaś kolczastą, zieloną łupinkę. Spojrzała w niebo. Promienie słońca przedostawały się pomiędzy liśćmi i delikatnie drażniły źrenice jej oczu. „Przeznaczenie. Czy to miejsce jest mi przeznaczone?” - zapytała samą siebie. „Moje, ono jest po prostu moje. Mój drugi dom, który dzielę z tą ławeczką i Panem Gesztenyefa”[2] - szybko odpowiedziała sobie w myślach i uśmiechnęła się.

Wyściełany kamieniem dziedziniec, za którego murem rozciągał się widok na budańską stronę miasta sprawiał, że Ádrienn, czuła się tu wolna od obaw i lęków oraz bagażu codziennego życia. Tutaj mogła być sobą. Cisza, ledwie zmącona niewyraźnymi odgłosami krzątających się po placu turystów, otuliła dziewczynę bezpiecznym kokonem. Ádrienn zasnęła.

- Dzień dobry! - dotarło do niej jak zza ściany.

Otworzyła ciężkie jeszcze powieki, próbując zrozumieć, co się dzieje. Ujrzała nad sobą sylwetkę mężczyzny, jednak promienie słońca, rażąc jej oczy, nie pozwalały dostrzec twarzy człowieka, który śmiał przerywać jej drzemkę.

- Czy mogłaby pani zrobić mi trochę miejsca? - zapytał nieznajomy. Uniosła swoje ciało na rękach, po czym niezgrabnie spuściła nogi na ziemię. Prawą dłoń, uformowaną w daszek, przytknęła do czoła, by móc wreszcie dostrzec, kim jest osoba, która zakłóca jej spokój.

Mężczyzna usiadł obok niej, jak sądziła zdecydowanie za blisko, ale dzięki temu udało jej się dojrzeć jego twarz. Był poważny i nawet się do niej nie uśmiechnął, na dziękuję za zrobienie mu miejsca na jej ławeczce i przepraszam za przerwanie snu też najwyraźniej nie mogła liczyć. Podparła się rękoma o brzeg ławki i przesunęła odrobinę w kierunku jej prawego krańca.

Odkąd pamiętała nie znosiła, kiedy ktoś nieznajomy znajdował się tak blisko niej, że niemal jej dotykał. Między innymi dlatego właśnie unikała zatłoczonych miejsc, przepełnionych autobusów i klubów nocnych, w których co chwilę jakiś mężczyzna potykał się i wpadał na nią, tłumacząc się i przepraszając, a następnie zwykle proponował jej drinka.

Chłopak zdał się nie zauważyć ruchu Ádrienn. Zerkała na niego ukradkiem, modląc się w duchu, by ten nie zdołał uchwycić jej spojrzenia. Słuchał muzyki. W uszach miał malutkie, białe słuchawki i delikatnie poruszał głową, zapewne w rytm dźwięków wydobywających się z ipoda. Niewielkie uszy przypominały delikatne muszelki ślimaków. Nad nimi, w dyskretnych falach kłębiły się włosy, swym kolorem przywodzące na myśl słomę zbieraną na wsiach podczas żniw. Nad jasnym czołem mężczyzny Ádrienn dostrzegła okulary przeciwsłoneczne. Mrużył oczy i nie patrzył w jej kierunku, a tak bardzo zależało jej, by sprawdzić, jaki kolor mają jego tęczówki. Trudno było oszacować jego wiek, w końcu dziewczyna uznała, że może być od niej raptem kilka lat starszy.

Rozbudzona już zupełnie zaczęła zbierać swoje rzeczy z zamiarem przeniesienia się w inne miejsce. Wtedy zauważyła, że na pozostałych ławkach nikt nie siedzi. Spojrzała na chłopaka z niedowierzaniem. Nie rozumiała, dlaczego akurat tę ławeczkę musiał zająć, zwłaszcza, że ona odpoczywała na niej pogrążona w błogim śnie. „Mógł przecież usiąść kilka metrów obok, na kolejnej z nich” - przemknęło jej przez myśl.

Nieznajomy znienacka odwrócił głowę w stronę Ádrienn, napotykając jej pełną niewinności i dziecięcego zaciekawienia, oprószoną piegami twarz. Uśmiechnął się tryumfalnie i opuszkami palców wyjął z uszu słuchawki.

- Podobam ci się, prawda? - odpalił bez cienia skrępowania.

Ádrienn osłupiała. Jej oczy zrobiły się przy tym okrągłe niczym stuforintowe monety, wargi zaś uchyliły się, ukazując białe zęby. Jej twarz nie była w stanie ukryć zaskoczenia. Patrzył na nią uśmiechnięty, pewny siebie i najwyraźniej zadowolony z tego, że udało mu się tak bardzo poruszyć ją swoim pytaniem.

Dziewczyna zerwała się na równe nogi, nie odpowiadając mu ani słowem. Podniosła z ławki swój komputer i szal, który zabrała z domu na wypadek, gdyby postanowiła wrócić dopiero wieczorem. „We wrześniu noce bywają już całkiem chłodne” - pomyślała, kiedy przedwczoraj, około drugiej nad ranem, wracała spacerem ze spotkania ze swoją przyjaciółką Firenze.

Ruszyła z pośpiechem. Uszła zaledwie kilka kroków, po czym stanęła jak wryta. W dłoniach nadal trzymała kasztana i łupinę. Mocno zaciśnięte w pięściach nie przeszkadzały jej, by uporać się z laptopem i zarzucić na ramiona ulubiony szal. Przytwierdzona nieruchomymi stopami do twardego podłoża głowiła się nad tym, czy ten zuchwały typ, który przed momentem wyprowadził ją z równowagi, gapi się na nią teraz z tym swoim irytującym uśmieszkiem. Wypuściła kasztana z jednej dłoni, przełożyła komputer pod pachę, i tak samo pozbyła się łupinki. Zabolało ją podbicie prawej dłoni, a kiedy na nią spojrzała zobaczyła kilka niewielkich dziurek, które powoli wypełniały się krwią.

Stała tak, zastanawiając się jak opatrzyć ranę, gdy nagle coś twardego niczym kamień zahaczyło o zewnętrzną stronę jej prawej łydki. Kilkanaście centymetrów przed nią, na bruku, dostrzegła odskakujący od jego nierównych krawędzi kasztan, który zaraz się zatrzymał.

Podniosła wzrok i odwróciła się w stronę ławeczki, na której jeszcze przed momentem siedziała razem z owym butnym nieznajomym. Tkwił tam nadal i uśmiechał się do niej.

- Dávid! - powiedział dość głośno, by mogła usłyszeć go z tej odległości. - Potrafisz mówić? - dodał ze złośliwością w głosie. Zabrzmiało to raczej, jakby był biblijnym królem Dawidem. Nigdy wcześniej nie spotkała tak pewnej siebie osoby.

Nie wiedzieć czemu, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Zapomniała o bolącej dłoni oraz o tym, że przed momentem zachowanie tego chłopaka tak bardzo ją zdenerwowało. Podeszła kilka kroków bliżej.

- Ádrienn. Jestem Ádrienn… i już cię nie lubię, Dávidzie!

2

Kiedy żegnał się z nią niepełna miesiąc temu w Debreczynie, czuła, że widzi go po raz ostatni. Sposób, w jaki ją wtedy pocałował, nie pozostawiał złudzeń. Dziś wieczór była w stanie przywołać w pamięci czułe spojrzenie Dávida, poczuć jak silne ramiona chłopaka obejmują ją, szepcząc niesłyszalne: do widzenia! Jego pełne uwielbienia usta skłamały wówczas już nie po raz pierwszy. Utkwił w niej wzrok raz jeszcze i szybko się odwrócił, rzucając w powietrze swoje: do zobaczenia wkrótce!

Patrzyła na Dávida uśmiechnięta, dotykając wzrokiem każdego mięśnia jego pleców. Miał na sobie czerwoną koszulkę, jakby ubrał się w uczucia, które w niej budził - intensywne, ciepłe, pełne pasji. Znikał z każdym krokiem, zbiegając schodami prowadzącymi na peron. „Odwróć się proszę!” - wykrzyczała w myślach Ádrienn. Nie chciał spojrzeć na nią raz jeszcze. Wiedziała, że właśnie wrócił do swojego świata, że już go z nią nie ma, i że jedyne, co mieli to „teraz”, które w tej jednej chwili należało już do przeszłości.

Otworzyła czerwone wino, które zdawało się cierpliwie czekać w butelce aż do tego wieczoru. Wzięła duży łyk i z grymasem przełknęła cierpki, bordowy płyn, zupełnie jakby ktoś kazał jej wypić go za karę. Była bardzo zdenerwowana.

Drżącymi dłońmi podniosła monitor laptopa, próbując w ułamkach sekundy odszukać wzrokiem nowe wiadomości w swojej skrzynce e-mailowej. Była tam! - odpowiedź na jej list od Dávida Fázekása. Ádrienn poczuła jak gruba, metalowa obręcz ściska jej żołądek, próbowała oddychać. Wpatrzona w ekran zbierała odwagę, by zmierzyć się z tym, co od niego usłyszy.

Niespokojną dłonią uniosła ponownie kieliszek i przechyliła całą jego zawartość, jakby znajdowała się w nim woda, nie zaś wino, które przed momentem z trudem spłynęło jej do gardła. Kliknęła na maila od Dávida. Jedno zdanie, jak zwykle tylko tyle. „Dla zabawy!” i nic więcej. Taka była jego odpowiedź. Słowa te wybrzmiewały teraz w głowie dziewczyny niczym ciężki, mosiężny, dokuczliwie głośny dzwon. Mogłaby przysiąc, że napisał to tysiąc razy, a ona w kółko czytała to samo. Czy w ogóle słyszała to, co próbował jej powiedzieć? Nie, nie słuchała. Zastygła ze wzrokiem repetującym kolejno każdą literkę lakonicznego frazesu.

Dávid prawie nie kontaktował się z nią od czasu ich pobytu w Debreczynie. Pisała do niego kilkakrotnie, jednak rzadko odpisywał, tłumacząc się brakiem czasu. Szybko przestała mu ufać. Uwielbiał ją, był nią zafascynowany. Gdzie się to wszystko podziało? Nie rozumiała jego milczenia i to doprowadzało ją do obłędu. W końcu, pełna lęku i niemal pewna odpowiedzi, jaką usłyszy, zapytała:, „Czym jest dla Ciebie nasza znajomość? Po co się spotykaliśmy?”. Dostała swoją odpowiedź: „Dla zabawy!” W tym jednym momencie wszystko, co wydarzyło się pomiędzy nią a Davidem wydało się płytkie i niedorzeczne. „Jak to? Tylko tyle?” - bombardowała samą siebie pytaniami. „Co chciałam usłyszeć? Czego się spodziewałam?”

Nieruchoma, niczym w amoku, niezmiennie wpatrywała się w jego list. Wracała pamięcią do wspólnych chwil, by sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyła, bądź mogła domyślić się takiego obrotu spraw na długo przed otrzymaniem tej fatalnej wiadomości. Przypomniała sobie jak bardzo naciskał, by ją zobaczyć i obiecał, że do tego czasu zakończy swój obecny związek. Widziała go teraz we wspomnieniach, gdy spokojnie odchodził tam w Debreczynie, nagle wszystko zrozumiała - nie chciał i nie musiał się o nic martwić, bo dla niego to była tylko zabawa. Wiedział, że wspólny czas wkrótce dobiegnie końca, po czym każde z nich pójdzie w swoją stronę.

Emocje, które kumulowały się w Ádrienn w oczekiwaniu na odpowiedź od Dávida, obecnie stawały się nie do zniesienia. Przypominały krople wody, sączące się podczas deszczu do dzbana na kwiaty, który trzymała na balkonie. Wielki gliniany flakon nie był w stanie zmieścić w sobie wody podczas potężnej ulewy, tak jak ona nie potrafiła teraz upchać w sobie smutku, rozgoryczenia, bezradności i żalu. Kiedy dzban był pełny, kolejne kropelki szybko go przepełniały, po czym woda wylewała się cienkimi strużkami, spływając po zewnętrznych ścianach starego naczynia. Z nią było tak samo. Ból, który odczuwała zdawał się rozsadzać klatkę piersiową i wwiercał się w mózg, jak melodia, która raz zasłyszana łopocze się w głowie dopóki nie zmyją jej nowe myśli.

Ádrienn nie potrafiła znieść tego uczucia. Wiedziała, że zapada się w siebie coraz głębiej, ale była też pewna, że jeśli wplącze się w wir swoich emocji, nic już jej z niego nie wyzwoli. Potrząsnęła delikatnie głową, przetarła dłońmi zmęczone oczy. Chwyciła kurtkę, leżącą na brzegu łóżka, i oplotła niedbale szal wokół szyi. Klucze brzęczały w kieszonce jeansów, dotrzymując jej towarzystwa, kiedy zbiegała po schodach, jakby uciekała przed czymś, co wkrótce mogło ją dopaść i zranić jeszcze bardziej.

Wymknęła się przed klatkę i co sił w nogach przemierzyła dziedziniec, aż do bramy wjazdowej, a później każdą następną uliczkę. Znała tę trasę na pamięć. Przed oczyma migotały jej tylko światła pędzących samochodów i żarzące się gorącym płomieniem zabytkowe latarnie Budapesztu. Hałas wokół nie docierał do jej uszu, biegła przez ciszę.

Niczym film w jej głowie wyświetlały się w kółko te same obrazy, a właściwie jedna scena. W kadrze tym widziała Dávida, który uśmiechnięty i spokojny zostawiał ją samą na peronie kolejowym. Kiedy wbiegała zboczem Wzgórza Zamkowego widziała jego brązowe oczy, które wzruszały ją niezmiennie, i bez widoku których nie potrafiła już wyobrazić sobie życia. Były jak klejnoty, a raczej nieoszlifowane kamienie, mogące dopiero się nimi stać, zaś ich blask zdradzał ukrytą szlachetność. Ukrytą. To, co w Dávidzie najlepsze pozostawiał niedostrzegalnym dla innych, swą duszę chował skrzętnie przed światem. Ádrienn wiedziała, że jego oczy zdradzają emocje, których nie był w stanie powściągnąć. To w nich widziała nadzieję dla siebie, nadzieję dla nich obojga.

U szczytu wzgórza, kiedy dostrzegła w mroku furtę przy wejściu na dziedziniec, jej noga ześlizgnęła się i dziewczyna upadła na prawy bok, asekurując się ręką. Powoli wstała i próbowała oczyścić ubranie, jednak jeansy mocno poplamiły się mokrą od deszczu ziemią. Nie dbała teraz o to. Podbiegła do bramy i szybkim krokiem przecięła dziedziniec, kierując się w stronę zabytkowych kamienic na tyłach Pałacu Królewskiego w Budzie.

Kiedy jej oczom ukazała się ławeczka, zwolniła krok i poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Niczym dziecko, które zrobiło coś złego i wracało do ojca, by z pokorą zrelacjonować swój występek, przeprosić i móc wreszcie wtulić się w jego twarde jak skała ramiona, Ádrienn zbliżała się do ukochanego miejsca, gdzie czekał na nią wyrozumiały tata Pan Gesztenyefa.

Opadła bezradnie na ławeczkę i wybuchnęła płaczem. Ta wspierająca cisza, ten spokój, który przepełniał to miejsce dawały jej wytchnienie. Tutaj czuła, że świat akceptuje ją taką, jaką jest, tutaj ktoś kochał ją bez potrzeby spełniania jakichkolwiek warunków. Nie stawała na palcach, nie musiała się starać, by na to wszystko sobie zasłużyć.

Płakała i krzyczała, było jej już obojętne, co się stanie. Zsunęła się z mokrej od deszczu ławeczki i znalazła na zimnym, wilgotnym bruku. Podparta dłońmi i pogrążona w swojej rozpaczy patrzyła jak łzy skapują jej z powiek, bezgłośnie rozbijając się o kamienne podłoże. Ogromne, słone krople wody. Krople smutku, żalu, krople wieszczące koniec miłości.

Jesień powoli ustępowała miejsca zimie. Listopad. Minął ponad rok odkąd poznała Dávida Fázekása. Do tego czasu nie sądziła, że jest w stanie pokochać kogoś aż tak bardzo.

3

Ádrienn wyszła na balkon, zaciągając się dymem z dopiero co odpalonego papierosa. Spojrzała na niego, jakby w ogóle jej nie smakował. Jej długa, niebieska spódnica powiewała na wietrze. Dzień, choć nieco chłodny, zachęcał do wystawienia sztalugi na zewnątrz i odpłynięcie myślami w rejony, które dziewczynie kojarzyły się z błogim spokojem i rajskim pięknem. Brudne od farby dłonie wytarła w fartuch, z gracją przytknęła papieros do ust i wzięła kolejny łyk smolistego powietrza, które zdawało się ją uspokajać.

Z przymrużonymi oczyma przyglądała się obrazowi, który miała przed sobą. Przedstawiał on młodego mężczyznę siedzącego na trawie. Postać odwrócona była plecami do widza, z głową skierowaną w prawą stronę. Wyraźnie zaznaczony profil twarzy zdradzał, kim jest osoba namalowana przez Ádrienn. Dávid. Jak zawsze uśmiechnięty, wyprostowany, spokojny i pewny siebie. Ile dałaby teraz by podejść niezauważona, uklęknąć na wilgotnej od rosy trawie i zbliżyć swoją twarz do jego ucha, cichutko zawołać go imieniu.

W wyobraźni przylgnęła swym smukłym ciałem do pleców chłopaka. Zbolałe, pęknięte, młode serce wpadło w szaleńczy rytm. Echo jego uderzeń przypominało dźwięk, jaki wydają z siebie drobne kamyki rzucane na jezdnię przez bawiące się dzieci. Drgania jej serca wyciszały silne, niezłomne plecy Dávida.

Ádrienn przypomniała sobie chwilę, w której po raz pierwszy ich dotknęła. Kochali się wtedy w jej mieszkaniu. W grudniu w Budapeszcie rzadko prószył śnieg, jednak właśnie zaczęło mocno padać, kiedy Dávid odprowadzał Ádrienn do domu po wspólnym spacerze. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, chwyciła za rękę i poprowadziła schodami na górę. Zatrzasnęła drzwi, a chłopak zaczął całować ją po szyi. Odwróciła się w jego stronę, spojrzała mu w oczy, po czym dotknęła dłońmi jego brzucha, unosząc spiesznie czarną bluzę, którą tego dnia miał na sobie. Całował ją, kiedy rozkoszowała się kształtem jego ramion, ich niewymowną siłą i poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawały - pragnęła w nich utonąć. Gdy pochylał się i unosił nad jej ciałem za każdym razem, kiedy pewnymi, pełnymi czułości ruchami wchodził w nią, dotykała jego pleców, wyczuwając każdy najdrobniejszy mięsień, pracujący jeszcze mocniej i szybciej w tym ich wspólnym uniesieniu. Wbijała w nie opuszki swoich palców, jakby chciała się już na zawsze do niego przyczepić i tak pozostać, szczęśliwa i bezpieczna. Nigdy później nie miała w sobie tyle siły, ani miłości do Dávida, co tamtego wieczoru.

Z transu, w który wprowadziła się przed momentem, wybił ją donośny dzwonek telefonu. Papieros dopalił się w dłoni, zupełnie o nim zapomniała. Szybko odłożyła niedopałek do popielnicy i wbiegła do domu. Spojrzała na wyświetlacz komórki. Firenze Nagy.

- Halo! - wycedziła jak przez sen Ádrienn.

- Cześć Ádrienn! Mam teraz małą przerwę, a za godzinę kolejnego pacjenta. Może kawa? - wyrecytowała żywiołowo Firenze.

- Kawa… tak, chętnie. Tam gdzie zwykle?

- Tak, za pół godziny w Noir et l’Or? Wszystko w porządku? Jesteś tam, Ádrienn? - dopytała Firenze zaniepokojona ciszą w słuchawce.

- Jestem… w porządku, tak mi się przynajmniej wydaje. Przyjadę… za pół godziny.

- Do zobaczenia, kochanie! – rzuciła Firi i rozłączyła się.

Kochanie. Teraz już tylko ona tak się do mnie zwraca - pomyślała Ádrienn.

Zebrała z balkonu pędzle i farby, po czym schowała je w szufladzie komody, w której trzymała wszystkie przybory do malowania, a wraz z nimi ołówki, węgle oraz papier do rysowania. Wniosła sztalugę do pokoju i zamknęła drzwi balkonowe.

Zanosiło się na deszcz. Ściągnęła z siebie brudny fartuch, rzuciła go na krzesło i sięgnęła po leżącą pod nim torebkę. Otuliła się jedwabnym szalem, który zdawał się być idealny na to popołudnie, i zamknęła za sobą drzwi.

Po około dwudziestu minutach była już po peszteńskiej stronie miasta, w Siódmej Dzielnicy, gdzie przy ulicy Király znajdowała się jej ulubiona kafejka Noir et l’Or. Od zawsze w tym samym miejscu spotykała się z Firenze. Zwykle, w tygodniu, wpadały tu na moment, by się zobaczyć i porozmawiać, popijając kawę.

Ádrienn poznała przyjaciółkę przy okazji swojego pierwszego wernisażu, na który ta przyszła ze swoim mężem. Levente Nagy, fotograf i grafik, był miłośnikiem malarstwa, czego nie można było powiedzieć o jego żonie, doktor psychiatrii, na której szeroko rozumiana sztuka nie była w stanie wywrzeć szczególnego wrażenia. Firenze uwielbiała spędzać czas ze swoim mężem i choć nie dzieliła z nim pasji do malarstwa, niekiedy towarzyszyła mu podczas wystaw, które ten koniecznie musiał zobaczyć. Ádrienn, wówczas niespełna dwudziestotrzyletnia dziewczyna, przejęta pierwszą wystawą swoich obrazów, spotkała Firenze w toalecie. Tego wieczora dziewczynę z nerwów rozbolał brzuch, jej twarz zbladła, a oczy szkliły się, jakby miała się za moment rozpłakać. Nieznajoma, obserwując uważnie twarz młodej artystki, zapytała czy dobrze się czuje i czy niczego nie potrzebuje. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się życzliwie i podziękowała. Firenze odwzajemniła jej uśmiech, po czym poprawiając sobie makijaż zaczęła opowiadać, dlaczego tutaj jest i że jej mąż, Levi, jest wprost zachwycony talentem wystawianej tu dzisiaj malarki. Ádrienn nie była w stanie wejść nowej znajomej w słowo, ale dzięki tej rozmowie, którą dziś raczej określiłaby jako monolog, poczuła się lepiej. Od tamtej pory towarzystwo Firenze sprawiało, że samopoczucie Ádrienn poprawiało się, nawet jeśli nie dyskutowały o niczym istotnym.

Od progu dostrzegła Firenze machającą do niej przy stoliku ustawionym w rogu sali. Ádrienn uśmiechnęła się delikatnie i poczuła jak całe napięcie, które przywiozła tu ze sobą, topnieje teraz na oczach jej przyjaciółki.

- Cześć, Kochanie! – wykrzyknęła z radością Firenze i uniosła się delikatnie, by pocałować ją na powitanie.

- Cześć, Firi! Ale się wystroiłaś! - rzuciła z życzliwym przekąsem Ádrienn. – Jest jakaś okazja, o której nie wiem? - dodała.   Firenze w czarnej sukience o klasycznym fasonie i wysokich obcasach prezentowała się wręcz zjawiskowo. Niewielkie kolczyki błyszczały wtulone w płatki jej uszu, dekolt zaś zdobił perłowy naszyjnik - prezent ślubny od męża. Okulary ze złotymi oprawkami przydawały jej dostojności. „Jest dojrzałą, piękną kobietą” - pomyślała Ádrienn.

- Mamy dziś z Levim siódmą rocznicę ślubu. Jeszcze jedna wizyta, a później mój mąż zabiera mnie na kolację. Nic więcej nie mogłam z niego wyciągnąć. Na starość zrobił się bardzo tajemniczy! - skwitowała Firenze, po czym obie parsknęły śmiechem. Przyjaciółka Ádrienn i jej mąż byli w zbliżonym wieku, oboje dobijali czterdziestki.

Firi zaczęła szybko opowiadać jak minął jej ostatni tydzień, w każdym wydarzeniu potrafiła odnaleźć coś żartobliwego. Gestykulowała przy tym intensywnie, strojąc przeróżne miny. „Ileż ona ma energii!” - myślała Ádrienn, uśmiechając się do przyjaciółki, podczas jej wywodów przybierających coraz to bardziej szaleńcze tempo.

Ádrienn spojrzała w stronę drzwi i zawiesiła na nich swój wzrok. Firi relacjonowała właśnie postęp prac w jej nowym ogrodzie, który dopiero co urządzała, bardzo cieszyła się na to miejsce wokół domu. Po kilkudziesięciu sekundach zorientowała się, że jej przyjaciółka myślami jest już gdzieś daleko stąd. Przerwała swój monolog w pół zdania i zaniepokojonym głosem zwróciła się do dziewczyny.

- Ádrienn! Słuchasz mnie?

- Tak, przepraszam. Jestem dziś trochę rozkojarzona. Możesz powtórzyć ostatnie zdanie?

- Mogę, ale to za chwilę. Najpierw ty mi powiesz, co się dzieje - wypaliła stanowczo Firi.

- W zasadzie to nic… Poza tym, że Dávid… - zaczęła nieskładnie Ádrienn i nie skończyła. Spojrzenie Firenze zdradziło jak bardzo nie lubi Davida, jej oczy płonęły teraz ogniem.

- Dávid… - wtrąciła Firi, nie pozwalając Ádrienn na wyjaśnienia. - Co tym razem? Ma nową kochankę i chciał cię z nią poznać, a może po raz kolejny wyznał, że bardzo mu na tobie zależy, ale nie potrafi tego okazać? - zapytała ze złośliwością w głosie.   Ádrienn spojrzała na przyjaciółkę smutnymi oczyma. Wiedziała, że każda dojrzała i mądra kobieta na jej miejscu nie chciałaby znać Dávida po tym, jak przyznał, że ich znajomość jest dla niego jedynie dobrą zabawą. Firi oplotła palcami dłoń Ádrienn, widząc jak dziewczynie zaszkliły się oczy.

- Przepraszam kochanie, nie chciałam sprawić ci przykrości. Jednak kiedy słyszę jego imię, robi mi się niedobrze. Ale powiedz, bo ci przerwałam, czego tym razem chciał nasz Król Dávid?

- Spotkaliśmy się przedwczoraj… - zaczęła niepewnie Ádrienn - …tam gdzie zwykle, na wzgórzu… opowiadałam ci, tam go spotkałam pierwszy raz. Zadzwonił do mnie i powiedział, że bardzo chce mnie zobaczyć. Zgodziłam się oczywiście. Bałam się, co od niego usłyszę, już tyle razy… skrzywdził mnie tym, co powiedział lub zrobił. Czekałam na niego jakieś dwadzieścia minut…, ale to nieważne. Pocałował mnie w policzek i usiadł obok na ławeczce. Najpierw zaczął opowiadać o tym, co w pracy, że ma teraz niewiarygodnie zajęty czas i jest zmęczony. Na początku słuchałam z zaciekawieniem, bo sądziłam, że wreszcie przejdzie do sedna i powie, po co mnie tu ściągnął. On jednak najwidoczniej nie zamierzał zmienić tematu. Znudzona podciągnęłam stopy na ławkę, przymknęłam oczy, próbując się zrelaksować i poczekać aż skończy. Na miłość boską, ciągnął mnie tu w środku nocy, zapomniałam dodać, że była już druga, tylko po to, by powiedzieć mi po raz kolejny, że jego czas nie należy tylko do niego i nie ma kiedy odpocząć, bo brakuje mu doby?! A co ja niby miałam na to poradzić? - pytała podniesionym tonem głosu, bliska płaczu. - Po chwili jednak zorientował się, że jego monolog mnie znużył. Chyba nawet spojrzał na mnie, zapytał, czy go słucham. Powiedziałam, że tak, ale ważniejszy od tego, co dzieje się u niego w życiu jest dla mnie powód, dla którego chciał się ze mną zobaczyć.

- Nie wiedziałam, że umiesz być wobec niego taka stanowcza! - wtrąciła z szelmowskim uśmiechem Firi.

- Prawda? Też się tego po sobie nie spodziewałam… - z ożywieniem odpowiedziała Ádrienn i obie w tym samym momencie wybuchnęły śmiechem.

- A więc jeszcze chwilę się zawahał. Mogę się założyć, że zrobił tą swoją dziwną minę, jakby chciał zapytać: „Ale o co ci chodzi?”. Sądzę, że był rozczarowany. Zapewne jak zwykle oczekiwał, że będzie to po prostu miłe spotkanie, pyszny deser po kolejnym takim samym dniu w pracy. Zaczął, jakby go ktoś zmuszał, cedził słowa, jakby były kamieniami w gardle, a wyrzucenie ich z siebie sprawiało mu niewyobrażalny ból. Powiedział krótko jak zwykle, że bardzo ceni sobie naszą znajomość, widzi jednak, że ja się oddaliłam, bo prawie do niego nie dzwonię. Słuchałam dalej, z zamkniętymi oczyma, udając, że to, co mówi, nie wywołuje we mnie żadnych emocji. W końcu wyartykułował, o co mu chodzi - chciał się spotkać, by poznać moją decyzję. Nie wytrzymałam. Otworzyłam oczy, spojrzałam na niego i zapytałam, jaką decyzję ma na myśli.   „Zostaniesz ze mną czy odchodzisz na dobre? - zapytał”. Oczy prawie wyszły mi z orbit, ale starałam się zachować spokój.

„A czego ty byś chciał, Dávidzie? Tak naprawdę. Czego ode mnie oczekujesz? - zapytałam spokojnie”. Na to on, że oczywiście niczego nie oczekuje. Więc powtórzyłam swoje pytanie o ton głośniej, bo najwyraźniej nie usłyszał za pierwszym razem.

„A czego ty byś chciał, Dávidzie?” Spojrzał na mnie jeszcze raz tymi swoimi pełnymi zdziwienia oczami.

„Możesz zostać, jeśli chcesz. Lubię, kiedy jesteś w pobliżu - dodał zrezygnowany, jakby właśnie przegrał tę walkę”. Musiał skapitulować.

Ádrienn uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo tamtego wieczoru potrafiła być stanowcza i drążyć temat, by usłyszeć od niego wreszcie jakieś konkrety.

„Masz dwie dziewczyny, jak utrzymujesz, kochasz je obie. Poczekaj… „każdą za coś innego, ponieważ są różne”… tak to było? I chcesz, żebym była, jak to ująłeś: „w pobliżu”. A po co? Możesz mi wyjaśnić?”

„Lubię cię i chciałbym, byśmy nadal się przyjaźnili. To wszystko.”

Firenze wlepiła wzrok w Ádrienn, w oczekiwaniu na dalszy ciąg opowieści.

- I co mu odpowiedziałaś? - wypaliła zniecierpliwiona.

- Nic. Spojrzałam na niego, podniosłam się i szybkim krokiem pomaszerowałam w stronę wyjścia z dziedzińca.

„Kicsim![3] - krzyknął Dávid, a ja się zatrzymałam, on zaś kontynuował - Powiedziałaś mi ostatnio, że dałaś mi z siebie wszystko, co najlepsze, że więcej nie możesz dać, bo po prostu nic więcej nie masz, a nie można dać czegoś, czego się nie ma. Ja również więcej dla ciebie nie mam - dodał, spuszczając głowę w geście rezygnacji.”

- Stałam jak wryta, trzęsłam się z zimna i ze zdenerwowania, łzy napłynęły mi do oczu. Uciekłam stamtąd, nie odwracając się za siebie ani razu. Po omacku zbiegłam ze wzgórza, potem ulicami… nie wiem, jak udało mi się dotrzeć do domu, niewiele pamiętam… - zakończyła z westchnieniem Ádrienn.

- I co z tym zrobisz, kochanie? - zapytała z czułością w głosie Firi.

- Nie wiem, ale wiem, co Ty byś zrobiła na moim miejscu - odparowała smutno Ádrienn.

- Widzę jak szaleńczo jesteś w nim zakochana, ale jeśli chcesz znać moje zdanie… - zawahała się na moment, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby urazić jej młodą przyjaciółkę. - Uważam, że zasługujesz na kogoś lepszego niż Dávid. Po prostu, kochanie, nie można mieć w życiu wszystkiego, choć nie sądzę, by on kiedykolwiek był w stanie to zrozumieć. Chce mieć i ciebie, i te dwie pozostałe kobiety, o których mówiłaś. Każda z was jest dla niego niesamowita, ale żadna nie na tyle, by potrafił się zdecydować. On nie chce zdecydować, bo i po co? - wypaliła stanowczo Firi. - Może te dziewczyny któregoś dnia obudzą się u jego boku i zrozumieją, że to za mało. Ale jestem też pewna, że będą kolejne, którym na jakiś czas wystarczy to jego „nie mam więcej, daję, ile mam”. I wiesz co? Ja mu wierzę. Według mnie on nie ma nic więcej do zaoferowania. Ty, kochanie, musisz zdecydować, czy wystarczą ci te okruszki. A może wolisz wyruszyć na poszukiwanie kogoś, kto obdarzy cię prawdziwym uczuciem, bo jak mi się wydaje, tylko ono jest w stanie nasycić twój głód miłości?

Firenze uśmiechnęła się łagodnie, siedziały w ciszy przez moment, a każda z nich próbowała odnaleźć zrozumienie w oczach tej drugiej. Po chwili Firi przeprosiła Ádrienn - jej przerwa dobiegła końca, musiała wracać do szpitala

- Trzymaj się, kochanie i zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebowała! - wyszeptała i pocałowała Ádrienn w policzek na pożegnanie.

- Dzięki, Firi! - wycedziła smutna Ádrienn.

Od drzwi Firenze pomachała radośnie dłonią w kierunku stolika, przy którym siedziała jej przyjaciółka. Ádrienn tkwiła tam teraz sama, rozpostarła łokcie na blacie i ułożyła na nich głowę. Patrzyła jak płomień świecy wędruje bez końca w dół i w górę, przechylając się raz w jedną, raz w drugą stronę. Kiedy była dzieckiem potrafiła godzinami wpatrywać się w płomienie ogniska i nie myśleć o niczym. Teraz w jej głowie kołatało się wciąż to samo pytanie: „Zostać czy odejść?”. Nie znała na nie odpowiedzi.

Kochała Dávida jak nikogo przedtem. Mówi się, że taka miłość zdarza się każdemu z nas raz na całe życie. Co z nią wówczas zrobić? Walczyć czy złożyć broń, kiedy któremuś z kochanków zbraknie sił i chce się poddać? Ádrienn nie umiała wyobrazić sobie, że już nigdy nie zobaczy łagodnego uśmiechu Dávida i błysku w jego brązowych oczach. Jak dziś miałaby bez niego żyć?

a co gdybym odeszła

nie zaczekała pobiegła

aż za horyzont w poszukiwaniu

jego nie ciebie kochanie

4

13. stycznia 2012 roku

Ze snu wyrwał ją dźwięk dzwoniącego telefonu. Przez na wpół otwarte oczy spojrzała na nocną szafkę i wyciągnęła po niego rękę.

- Halo! - wybełkotała z zamkniętymi powiekami.

- Ádrienn? Obudziłam cię? - po drugiej stronie dał się słyszeć stłumiony głos Firenze.

- Eee… tak - rzuciła sennym tonem Ádrienn.

- Kochana, jest 11:37, a ty nadal w łóżku?

- Późno się położyłam… - zaczęła nieskładnie.

- Wszystko w porządku? Nie odpowiadasz na moje smsy. Od dwóch miesięcy nie wiem, co się z Tobą dzieje…

- Firi, ja… - urwała Ádrienn. - Ja… odeszłam od Dávida - dodała drżącym głosem, próbując zdusić płacz.

- Kochanie… przyjadę! Jestem w okolicy, więc mogę być za pół godziny. Nie przyjmuje sprzeciwu! Trzymaj się i do zobaczenia! - rzuciła Firenze i rozłączyła się.

Ręka Ádrienn, niczym w letargu, opadła na poduszkę z telefonem w dłoni. Czuła się taka bezsilna. Jakby ktoś ją więził, a ona nie mogła wydostać się ze swojej celi, której szczerze nienawidziła. Telefon przyjaciółki wyrwał ją ze snu, ale nadal tkwiła w odrętwieniu, a łzy same spływały po policzkach, opadając bezszelestnie na pościel i wsiąkając w nią. Nie potrafiła ich powstrzymać.

Był styczeń. Niespełna dwa miesiące temu zdecydowała się odejść od Dávida. Tym razem na dobre. Od tego czasu jej doba zmieniła swój rytm. Zasypiała w środku nocy, upijając się jego ulubionym winem i słuchając muzyki. Chasing Cars Snow Patrol. Ten jeden utwór zapętlał się raz za razem w jej odtwarzaczu mp3. Znała już każdy wers na pamięć, a niezmiennie sprawiał, że zaczynała płakać na nowo, a może w ogóle nie przestawała tego robić. Zastanawiała się, w którym miejscu w jej ciele skumulowały się te wszystkie łzy, skąd wypływają, niczym rwąca rzeka, której biegu nie umiała przełamać. Rzeka ta zabarwiona kolorem krwi jej złamanego serca przybrała już odcień purpury.

Kiedy budziła się około południa czuła się bardziej zmęczona, niż gdyby w ogóle nie spała. Przestała malować. Nie potrafiła znaleźć inspiracji, choć wiele razy próbowała mierzyć się ze sztalugą, stawała przed nią i usiłowała za pomocą pędzla przelać swoje emocje na płótno. Wszystko na próżno. Kończyła, ciskając farbami w kąt i płacząc skulona, nie umiała już oddać mu swej duszy. Bez jej wprawnej ręki, farb i pędzla stanowiło ono jedynie kawałek materiału przytwierdzonego do drewnianej ramy. Bez wyrazu, bez znaczenia, puste i martwe. Tak właśnie czuła się Ádrienn.

Jej życie zatrzymało się tego wieczoru, gdy po raz ostatni spotkała się z Dávidem na Zamku w Budzie. Była teraz jak to płótno - doświadczała przejmującej pustki, jakby ktoś wyrwał jej serce z piersi. Serce to zabrał ze sobą on, choć prawdopodobnie pozbył się go szybko, wrzucając je do najbliższego kosza na śmieci. Martwa w środku i samotna. Dopiero teraz rozumiała, że nie ma nic gorszego od tego, przez co właśnie przechodziła. Jeśli piekło jest ostatecznym i najbardziej bolesnym końcem, jaki może nam się przytrafić, zapewne niewiele różni się od tego, co Ádrienn mogłaby nazwać teraz swoim życiem. Egzystencja. Przetrwanie. Tak, próbowała to przetrwać, egzystując zatopiona w otchłani rozpaczy, do której nikomu nie dawała dostępu.

Kiedy już udawało jej się uspokoić, wypalała dwa papierosy, jeden za drugim, próbując zebrać się w sobie i odzyskać jasność myślenia. Zwykle potem ubierała się w pierwsze lepsze ubrania znalezione w szafie, płaszcz, szalik oraz czapkę i odwiedzała pobliski sklepik, by kupić w nim coś do jedzenia na cały dzień. Wybierała tylko gotowe „potrawy”, choć to określenie zupełnie nie pasuje do zupek w proszku, mrożonych warzyw i pizzy. Musiała coś jeść, jednak na samą myśl o przełknięciu czegokolwiek robiło jej się niedobrze. Nigdy nie zapominała o najważniejszych elementach swojego menu: kawie i papierosach. Tych dwóch rzeczy nie mogło jej zabraknąć. Czuła się jak narkoman uzależniony od substancji, dzięki którym udaje mu się przetrwać kolejny dzień, bez nadziei, że nadejdzie jakieś „jutro”. Z resztą, co za różnica, będzie to i tak tylko następny taki sam dzień martwego życia.

  Postanowiła wstać z łóżka, by zapalić pierwszego dziś papierosa. Powolnym krokiem, zupełnie bez sił, poszła do łazienki. Stanęła przy umywalce i spojrzała w wiszące nad nią lustro. Powieki zapuchnięte od płaczu, mocno zaczerwienione oczy i włosy związane niedbale w kucyk. Kim jest ta dziewczyna, którą widzi? Czy to ona sama? Tak bardzo nie mogła w to uwierzyć. Łzy pełne złości szybko napłynęły do jej oczu, zaczęła krzyczeć.

- Kim ty kurwa jesteś? Spójrz na siebie! Jesteś wrakiem, żałosną naiwniaczką, która sądziła, że on jest w stanie cię pokochać! Nikt nigdy cię nie pokocha! Dziwi cię to? Nienawidzę cię! Zasłużyłaś sobie na to, jak cię potraktował! - krzyczała do swego odbicia.

Raptownie chwyciła tubkę z pastą do zębów i cisnęła nią w lustro. Wybuchając płaczem, osunęła się na podłogę oparta plecami o szafkę. Nie był to szloch, nie płakała, raczej histerycznie próbowała wyrzucić z siebie ten cały ból, który panoszył się w jej sercu od kilku miesięcy. Wszystkie te łzy dudniły w zbolałym sercu, bądź w tym, co po nim pozostało, w pustce, która zżerała ją od środka i nie dawała się niczym wypełnić.

Usłyszała dźwięk domofonu, po czym zerwała się na równe nogi. Podbiegła do niego i nie podnosząc słuchawki, nacisnęła przycisk otwierający drzwi wejściowe na klatkę schodową. Przekręciła klucz i uchyliła drzwi do mieszkania. Wyszła na balkon i odpaliła papierosa. Zaciągnęła się po raz pierwszy, a kiedy poczuła w ustach, nosie i płucach życiodajny dym, ujrzała stojącą w progu przyjaciółkę. Firenze osłupiała na jej widok. Po chwili zamknęła za sobą drzwi i skierowała się w stronę balkonu.

- Zrobiłam zakupy… - zaczęła nieśmiało, unosząc torbę z zakupami, by zaprezentować ją Ádrienn. - Dobry Boże! Co ten popapraniec ci zrobił? - wypaliła zatrwożona.

Oczy Ádrienn zaszkliły się, a łzy zaczęły kapać na poły jej szlafroka. Firi mocno ją objęła i zaczęła głaskać po plecach.

- Już dobrze, kochanie… jestem tu z tobą… nic się martw… poradzimy sobie z tym - wyszeptała jej do ucha. Ádrienn splotła dłonie na karku Firenze, położyła głowę na ramieniu i płakała niczym dziecko, które tuli się do swojej mamy i szuka w jej objęciach schronienia, kiedy jest mu smutno i źle na tym świecie.

- Chodź, usiądziemy na łóżku, jesteś wyczerpana! - dodała Firi i odłożyła do popielnicy dopalający się papieros.

Dziewczyna usiadła na łóżku, a kiedy tylko uniosła głowę, od razu napotkała pełen współczucia i troski wzrok przyjaciółki.

- Musimy o tym rozmawiać? Przez ostatnie tygodnie nie robię nic innego jak tylko o tym myślę, przywołuję te obrazy, zastanawiam się, co takiego zrobiłam nie tak i czy mogłam tego uniknąć. Nie znalazłam jeszcze odpowiedzi na żadne z tych pytań - wytłumaczyła słabym głosem Ádrienn.

- Oczywiście, że nie musimy, kochanie. Zrobię ci herbatę, a później posprzątam trochę mieszkanie, chyba dawno tego nie robiłaś, co? - zapytała Firi z łagodnym uśmiechem, rozglądając się po pokoju.

- Nie jestem ostatnimi czasy wzorową gospodynią domową… - odpowiedziała dziewczyna, po czym obie w tym samym momencie wybuchnęły śmiechem.

- Znacznie lepiej wyglądasz, kiedy się uśmiechasz - dodała Firenze, znikając w kuchni. Po chwili wróciła z gorącą herbatą.

- Miód i cytryna, postawią cię na nogi! - dorzuciła, podając napój przyjaciółce. Ádrienn piła herbatę małymi łykami, a kiedy skończyła, odstawiła kubek na nocną szafkę i przytuliła głowę do poduszki.

Śniła jej się łąka pełna kwiatów. Brodziła po kolana w trawie i czuła się tak beztrosko. Miała na sobie letnią białą sukienkę, a jej bose stopy chłodziła poranna rosa. Sama. Spoglądała, uśmiechając się w kierunku pagórków, które zarażały ją swoim spokojem i niczym niezmąconą radością.

Nagle łąka zniknęła, kwiaty rozpłynęły się, a Ádrienn znalazła się na jednej z brukowanych ulic Budapesztu. Była noc, a kamienie pod jej stopami lśniły wilgotne od deszczu. Stała wyprostowana z zaciśniętymi pięściami i rękoma zwisającymi wzdłuż tułowia. Naprzeciwko niej, z nogi na nogę przestępował uśmiechający się delikatnie Dávid. Tkwili tam jakieś pięć minut, nic nie mówiąc, za to patrząc na siebie nieprzerwanie. Wciąż te same myśli kołatały się w głowie Ádrienn: „Wytrzymasz! Nie wolno ci do niego podejść! On cię nie kocha!”. Jej umysł, jak zaklęty, powtarzał te same słowa tysiące razy. Dávid w jakiś sposób odgadnął jej myśli. Uśmiechnął się szeroko i rzucił szeptem: „Chodź do mnie, kicsim!”. Dziewczyna tylko na to czekała, podbiegła do niego i przylgnęła swym drobnym ciałem do jego ołowianego torsu. Wyzwolenie. Marzyła, by dostać od niego ten znak, a on doskonale o tym wiedział.

Zerwała się spocona i przerażona. Siedząc pod kołdrą, próbowała oprzytomnieć, wmawiając sobie, że był to jedynie zły sen. Czy sen ten jednak nie zdradzał jej prawdziwych pragnień? Po chwili do pokoju wparowała Firenze:

- O, już nie śpisz, skarbie! Jak się czujesz? Zabieram cię na przejażdżkę! - rzuciła żywiołowo.

- W porządku. Gdzie jedziemy? - zapytała z grymasem Ádrienn.

- To niespodzianka. A teraz marsz pod prysznic! Podczas, gdy ty spałaś, ja przejrzałam twoją szafę i znalazłam w niej piękną granatową sukienkę, w której jeszcze nigdy cię nie widziałam. Będzie idealna na tę okazję!

Mina Ádrienn nie zdradzała zadowolenia, jednak pomyślała, że zrobi to dla Firi, ponieważ wiedziała jak bardzo ta się o nią martwi. „Może poczuję się lepiej, jeśli wyjdę choć na moment z domu? Oderwę się od smutnych ścian i przestanę użalać nad sobą?” - zaczęła rozważać w myślach propozycję przyjaciółki. Uśmiechnęła się, mijając ją w drodze do łazienki.

Podłączyła swoje mp3 do głośników tak, by mogła słyszeć wydobywającą się z niego muzykę, kiedy będzie brała prysznic. Pierwszym losowo wybranym utworem był Come Round Soon Sary Bareilles. Gorąca woda płynęła i płynęła, dając Ádrienn ukojenie i wyciszając jej myśli. „Teraz mam ochotę na papierosa” - pomyślała i zaśmiała się w duchu.

Nalała na dłonie swojego ulubionego olejku do kąpieli i rozkoszując się jego subtelnym zapachem, rozprowadziła dłońmi po całym ciele, masując szyję, piersi i brzuch. Z głośników popłynęła nagle piosenka Bon Jovi You Give Love A Bad Name, jej ukochany utwór. Uwielbiała Bon Jovi, choć największe tryumfy święcili już wtedy, kiedy ona leżała jeszcze w kołysce. Roztarła szampon na swoich długich włosach, po czym odkręciła kurek i spłukała skwierczącą na ciele pianę. Sięgnęła po ręcznik, kiedy po raz kolejny dziś usłyszała głos Sary Bareilles, tym razem w utworze Gravity. „To nasza piosenka!” - skwitowała w myślach Ádrienn. „Ciągle coś mnie do niego przyciąga, wciąż do niego wracam, nieważne jak bardzo bym się starała, jak długo bym sobie tego odmawiała. Co to za siła i skąd się bierze? Jak ją poskromić?”

Z zamyślenia wyrwało ją nawoływanie przyjaciółki:

- Ádrienn, kolacja gotowa!

Owinęła się w szlafrok i powędrowała do kuchni. Na stole czekało na nią pachnące risotto z kurczakiem, sosem pieczarkowym i świeżo posiekaną natką pietruszki. Uśmiechnęła się do Firenze na jego widok.

- Musisz to wszystko zjeść, kochanie! - łagodnie nakazała Firi.

Prysznic sprawił, że Ádrienn wyciszyła się i po raz pierwszy od kilku dni poczuła się naprawdę głodna. Firenze nalała do dwóch kieliszków czerwone wino i uśmiechając się do przyjaciółki wzniosła toast.

- Zdrowie Dávida! - zaczęła i badawczym wzrokiem spojrzała na Ádrienn, której wyraz twarzy nie krył zdumienia. Wciągnęła głośno powietrze. - Mam nadzieję, że mu dopisze i dożyje momentu, w którym ktoś postąpi z nim tak, jak on postąpił z tobą - dodała, uśmiechając się złośliwie. Usiadła obok pochylonej nad talerzem Ádrienn i otuliła palcami jej chłodną dłoń.

- Nie życzę mu źle… - zaczęła tłumaczyć. - Kiedy byłam w twoim wieku, nie potrafiłam pojąć, dlaczego ludzie się rozstają… Poza tym, że czasami jedna ze stron nie odwzajemnia uczuć partnera, wydaje się, iż jedynym sensownym wyjaśnieniem jest banalne: po prostu do siebie nie pasowaliście. Gdyby było inaczej wierzę, że wszystko między wami, prędzej czy później, by się poukładało… - urwała nagle.

Ádrienn słuchała, błądząc myślami w rejonach, do których Firenze nie mogła mieć dostępu. Wiedziała, że przyjaciółka ją rozumie. Levi nie był pierwszym mężczyzną w jej życiu. Byli przed nim i tacy, co złamali jej serce, a mimo to potrafiła otworzyć się na nowy związek i go pokochać, choć po tych wszystkich perypetiach nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek uda jej się obdarzyć jakiegoś mężczyznę zaufaniem i miłością.

- Ja nie