Spacer na krawędzi - Sherri Smith - ebook + książka

Spacer na krawędzi ebook

Sherri Smith

3,7

Opis

 

Kiedy zadzwonił szeryf, Mia myślała, że matka dźgnęła nożem kolejnego pensjonariusza domu opieki. Jednak tym razem chodziło o jej brata. Lucas, oskarżony o zamordowanie swojej nastoletniej uczennicy, zniknął bez śladu. Wezwana na przesłuchanie Mia wraca do miasteczka, którego wolałaby już nigdy nie oglądać. Nienawidzi Wayoaty – krainy jabłek, kukurydzy, ale też dilerów narkotykowych i ludzi gotowych zabić, byle tylko ich sekrety nie wyszły na jaw. Tutaj zamiata się przykre sprawy pod dywan i wydaje wyrok przed udowodnieniem winy. Mia nie wierzy w zarzuty stawiane bratu. Prowadzi śledztwo na własną rękę, ale im głębiej drąży temat, tym bardziej ktoś próbuje ją powstrzymać. Walka o prawdę staje się równie niebezpieczna, jak spacer nad przepaścią, w którą ktoś próbuje nas zepchnąć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 532

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (22 oceny)
6
6
7
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sherri ‌Smith

Spacer ‌na ‌krawędzi

Tłumaczenie:Marta Żbikowska

Dla Tary

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzień ‌pierwszy

Środa, wcześnie ‌rano

Na początku byłam ‌przekonana, że moja ‌matka spowodowała ‌pożar albo znowu ‌zrobiła ‌krzywdę ‌innemu pacjentowi. ‌W zeszłym ‌roku dźgnęła ‌nożem kobietę, która ‌siedziała obok niej ‌w jadalni. Podobno chciała ‌zabrać jej deser. ‌Za ‌każdym razem to ‌ja musiałam pokrywać koszty ‌szkód (kobiecie założono cztery ‌szwy – po jednym ‌za każdy ząb widelca) ‌i podejrzewam, że dom opieki ‌nie ‌był na ‌tym stratny. ‌Wyobrażam ‌sobie, jak pielęgniarki ‌spotykają się ‌po pracy, stukają ‌kieliszkami z mai tai i gratulują ‌sobie, że udało im ‌się dostać coś ‌ekstra, co ‌przecież ‌i tak im ‌się ‌należało, bo muszą ‌użerać się ‌z „tym babskiem”.

To ‌cud, ‌że w ogóle odebrałam telefon. ‌Najpierw ‌sprzedałam ‌prostytutce opakowanie valtreksu, ‌a potem ‌przez całą godzinę ‌pomagałam jej wybrać farbę ‌do włosów. Królowa ‌Nocy to był strzał ‌w dziesiątkę. Miałam nocną ‌zmianę ‌i akurat planowałam ‌zrobić sobie krótką ‌przerwę. Odebrałam tylko ze ‌względu na ‌godzinę. ‌Nikt ‌nigdy ‌nie ‌dzwonił do ‌mnie o szóstej ‌rano.

– Mia Haas? – usłyszałam ‌w słuchawce opryskliwy głos.

– Tak.

Siedziałam z dwiema ‌kasjerkami. Słabą kawę pogryzałyśmy ‌czerstwymi ‌pączkami. ‌Tani sposób na ‌kopa energetycznego na ‌kolejne dwie ‌godziny pracy.

– Z tej strony ‌John ‌Pruden, komisarz policji ‌stanowej ‌w Wayoacie.

– Mimi znowu nabroiła? ‌– Westchnęłam głośno ku uciesze moich koleżanek, które nigdy dotąd nie słyszały o żadnej Mimi, po czym zamknęłam się w łazience.

– Chciałem porozmawiać o Lucasie.

– Jak to?

– O twoim bracie Lucasie. Miałaś z nim ostatnio kontakt? – spytał poirytowany, że musi się powtarzać.

– Ale dlaczego? – Przygryzłam dolną wargę. Zaczęłam wyobrażać sobie najgorsze i wpadłam w panikę. Krwawe kolizje na autostradzie, puste butelki po piwie na pokładzie motorówki roztrzaskującej się o kamienisty brzeg. Szkolna strzelanina. Wayoata była jednym z tych miasteczek, w których zdziwaczałe i wściekłe dzieciaki dostawały szału, łapały za broń i strzelały do wszystkich wokół. – Co się stało?

Pruden zignorował moje pytanie, tylko drążył swój temat:

– Mam rozumieć, że nie rozmawialiście w ciągu ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin?

Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio miałam kontakt z moim bratem bliźniakiem. Dzwonił do mnie kilka tygodni temu, ale nie zostawił wiadomości, więc to nie było nic ważnego. Wcześniej odbyliśmy rutynową rozmowę z serii „co nowego u Mimi”. Ostatnio byłam zawalona robotą, więc nie miałam czasu na pogaduszki. Chicagowska sieć czynnych całą dobę aptek, dla której pracowałam, otworzyła nową filię dwie przecznice stąd i musiałam brać podwójne zmiany, dopóki nie zatrudnią nowych pracowników.

– Nie, nie rozmawiałam. Ale dlaczego dzwonisz?

Pruden wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego, po czym dorzucił:

– Nie możemy znaleźć twojego brata.

– Jak to nie możecie go znaleźć? – Rozsądniej byłoby się zapytać, dlaczego go szukali, ale oczywiście nie przyszło mi to do głowy. Byłam zbyt skołowana. – Na pewno jest w pracy – stwierdziłam rozsądnie. Był czerwiec, zbliżały się wakacje, Lucas spędzał większość czasu w szkole. Gdyby postanowił ją rzucić, na pewno nie zrobiłby tego w trakcie egzaminów. Poza tym powiedziałby mi o tym.

– W pracy? – powtórzył Pruden urażonym tonem, bo powiedziałam głupotę. Było wcześnie, zajęcia w szkole jeszcze się nie zaczęły. – Nie ma go w szkole. Musisz przyjechać. Kiedy możesz do nas dotrzeć? Im szybciej, tym lepiej.

Usłyszałam szarpanie za klamkę.

Próbowałam wydobyć od Prudena więcej szczegółów, ale twardo nalegał, żebyśmy porozmawiali osobiście.

Rozłączyłam się i natychmiast zaczęłam wydzwaniać do Lucasa, wybierałam numer dwadzieścia razy pod rząd. Miałam nadzieję, że brat odbierze i razem się pośmiejemy z tej absurdalnej pomyłki. Opowie mi zabawną historyjkę o tym, że poznał wspaniałą dziewczynę i spędził u niej ostatni tydzień, a potem bardzo się zdziwi, że policja zaczęła go szukać z powodu kilku nieusprawiedliwionych nieobecności w pracy.

Niestety Lucas nie odbierał. Sygnał odbijał się głuchym echem, a po nim włączała się automatyczna sekretarka, co rozwiewało wszelkie nadzieje i wzmagało mój lęk. Słuchawka zaczęła parzyć mnie w ucho. Jeszcze długo po jej odłożeniu przerywany dźwięk sygnału brzęczał mi w uszach. Co jest grane? Wszystkie moje telefony pozostały bez odpowiedzi.

Otworzyłam przeglądarkę Google i wyszukałam stronę redakcji Wayoata Sun. Szumiało mi w uszach, czułam coraz większy ucisk w klatce piersiowej. Lokalny dziennik wyglądał jak tania imitacja gazety, jakby wszystko było zmyślone. Jak tandetne fotoramki w przyjezdnym wesołym miasteczku z napisem POSZUKIWANY oraz miejscem, gdzie można wstawić swoje lub cudze zdjęcie i okrasić nazwiskiem czy ksywką.

Patrzyłam na dwa zdjęcia z kroniki szkolnej. Na jednym członek kadry, na drugim uczennica. Mój brat i nastoletnia dziewczyna. A nad nimi szokujący nagłówek:

NAUCZYCIEL Z WAYOATY PODEJRZANY W SPRAWIE MORDERSTWA UCZENNICY

To było wydanie z wczoraj.

Przewinęłam niżej do komentarzy i przeczytałam litanię przekleństw skierowanych pod adresem mojego brata. Pisane wersalikami słowa MORDERCA i GWAŁCICIEL wyglądały na ekranie jak dziury po nabojach. Nawet nasz nieszczęsny stary sąsiad, miłośnik sztucznych róż, które sprawiały, że Dakota Północna zimą wyglądała, jakby jej śniegi spłynęły krwią, zdobył się na to, żeby werbalnie go ukamienować:

Gnij w piekle, zboczony skurwielu!!#!

Uderzyło mnie, że pan Paul Bergman nawet nie poczuł potrzeby, żeby schować się pod pseudonimem.

Dawniejsze artykuły opowiadały o zaginięciu i poszukiwaniach szesnastoletniej dziewczyny, Joanny Wilkes. Dwa dni temu znaleziono jej ciało w parku Dicksona. Zaginęła trzy tygodnie wcześniej.

Pakowanie nie zajęło mi wiele czasu. Wepchnęłam do walizki przypadkowe ciuchy oraz po garści majtek i skarpetek. Na dnie szafki z bielizną dostrzegłam czerwoną kosmetyczkę. Włożyłam ją do walizki, a po chwili wahania wyjęłam. Ostatecznie włożyłam ją z powrotem, bo nie mogłam sobie wyobrazić, że pojadę gdzieś bez niej. Tak, pakowanie nie zajęło mi wiele czasu, bo z nerwów nie byłam w stanie choćby na chwilę usiąść.

Mieszkałam w mieszkaniu stylizowanym na loft niedaleko Wicker Park. Wypełniłam je wszystkim tym, co powinno pasować do industrialnego stylu, ścian z gołych cegieł i obnażonych rur, mimo to wystrojowi wciąż brakowało polotu.

Za to, co wydawałam na czynsz, mogłabym kupić mały domek w Wayoacie. Lucas przypominał mi o tym regularnie co kilka miesięcy, od kiedy wrócił do miasteczka. Jakby wszystko, co stało mi na drodze do Wayoaty, ograniczało się do nieruchomości kupionej po okazyjnej cenie. Jakby takie nieruchomości istniały tylko w Wayoacie.

W samolocie zamówiłam whisky z wodą, żeby powstrzymać się od nerwowego przygryzania warg. Nie miałam do kogo zadzwonić. Nie miałam nikogo, kto mógłby mi powiedzieć:

– Ta sprawa z Lucasem i uczennicą jest jednym wielkim nieporozumieniem, kolejnym wymysłem śmietanki towarzyskiej Wayoaty. Zanim dojedziesz na miejsce, wszystko się wyjaśni. Szkoda czasu, żeby w ogóle tam jechać!

Moja rodzina nie była liczna. Matka w wieku dziewiętnastu lat pokłóciła się z rodzicami i uciekła z Omaha. Nigdy więcej z nimi nie rozmawiała. Prawdopodobnie zmarli, kiedy ja i Lucas byliśmy jeszcze dziećmi. Powiedziała nam o tym bez ceregieli:

– Wasi dziadkowie nie żyją, więc przestańcie o nich wreszcie wypytywać.

Miałam ciotkę, ale nie wiedziałam, jak się z nią skontaktować. Przez długi czas dzwoniła do nas w święta Bożego Narodzenia, ale z jakiegoś powodu przestała. Mimi paradowała po domu, dzwoniąc lodem w szklance, i powtarzała, że odizolowała się od rodziny. Słowo „odizolowany” wypowiadała w szczególny sposób, jakby oznaczało coś wyrafinowanego i wyszukanego.

Wayoata nie ma własnego lotniska, najbliższe było w Bismarck, skąd miałam jeszcze trzy godziny drogi samochodem na północny zachód. Zarezerwowałam srebrnego sedana, ale pracownik wypożyczalni wręczył mi kluczyki do ognistoczerwonego PT cruisera i próbował jeszcze wcisnąć dodatkowe ubezpieczenie. Poprosiłam o inny samochód, jakikolwiek. Już nawet nie miało znaczenia, jakiego był koloru – mógł być beżowy albo czarny, byleby tylko nie zwracał tak bardzo na siebie uwagi – ale pracownik bezradnie wzruszył ramionami.

Podróż była klaustrofobiczna. Rozległe puste pola wydawały się płaskie. Ten pejzaż równie dobrze mógł być dwuwymiarowym obrazem olejnym. Słoneczne światło eksponowało tłuste plamy po robakach na przedniej szybie samochodu. Wyglądały trochę jak malunki małego dziecka. Odkąd wyjechałam do college’u, raz w roku wracałam w rodzinne strony na Święto Dziękczynienia. Siadałam w pokoju matki z talerzem na kolanach i starannie spychałam na bok różowawego indyka, którego serwował dom opieki. Gdy mniej więcej pięć lat temu Lucas wrócił do rodzinnego miasta, przestałam czuć się zobowiązana do dorocznych wizyt. Tłumaczyłam to sobie tym, że Mimi miała teraz Lucasa, który mógł ją odwiedzać, kiedy tylko będzie chciała. To, żeby ktoś ją czasem odwiedzał, było dla mnie równie ważne jak to, żebym tą osobą nie musiała być ja.

Wiedziałam, że jestem blisko, kiedy zobaczyłam stary plakat antyaborcyjny ze zdjęciem czteroletniej dziewczynki, która już na zawsze utknęła w latach dziewięćdziesiątych ze swoim odblaskowym sweterkiem i kokardą we włosach. Obok niej napisano dziecięcym charakterem pisma:

ABORCJA ZABIJA DZIECI

Trzydzieści sekund później minęłam tablicę z napisem:

WAYOATA: GOSPODARZ FESTIWALU KUKURYDZY I JABŁEK

Na wspomnienie tej imprezy ścisnęło mnie w żołądku, od samego patrzenia na tablicę zrobiło mi się słabo. Ktoś skreślił literki „u” w słowie „kukurydza” i dopisał nad nimi po literce „a”, a kreskówkową kukurydzę przerobił na penisa, z którego strzelały trzy stróżki nasienia na mocno zaróżowione jabłko. To, że tablica powitalna została zbezczeszczona, ale reklamy antyaborcyjnej już nikt nie ruszał, mówiło wiele o samym mieście.

Następnie wyłoniły się dwie konkurujące ze sobą stacje benzynowe, oświetlone jaśniej niż niejedno kasyno. Wjechałam na teren zabudowany, domy stały przy drodze coraz gęściej. Na tyłach gospodarstw widać było pordzewiałe spichlerze, a każda droga wracała do Main Street, żeby uniknąć ślepych uliczek. Bo kto chciałby mieć widok z okna na ślepą uliczkę? Kilka lokalnych biznesów zostało zamkniętych. Wayoata była zbyt oddalona na północny zachód, żeby skorzystać na boomie na ropę łupkową formacji Bakken. Zupełnie jak na balu maturalnym, gdzie sala gimnastyczna dzieli się na dwie części. W pierwszej stoją wszystkie brzydkie dziewczyny, które nie mają na co liczyć, bo wszyscy dobrze zbudowani chłopcy powędrowali tam, gdzie można kogoś wyrwać. Wyblakłe fioletowe wstążki zwisały z drzew i latarni, sprawiając, że wyglądały jak półotwarte prezenty.

Pojechałam prosto do mieszkania Lucasa. Dzwoniłam chyba z godzinę i nic. Zadzwoniłam więc do dozorcy, ale też nie otworzył. Budynek pochodził z wczesnych lat siedemdziesiątych, jeszcze sprzed kryzysu. Powstał w czasach świetności Wayoaty. Nawet jego nazwa, Terrace, wykuta z żelaza ekscentryczną czcionką przy głównym wejściu, wyglądała obiecująco na beżowym, ośmiopiętrowym ceglanym budynku. Jak na tutejsze standardy to była prawdziwa klasa. Przy szklanych drzwiach niezmiennie wisiał napis:

MIESZKANIA NA WYNAJEM

Poszłam na parking, żeby poszukać samochodu Lucasa, ale jego miejsce było puste.

Wróciłam do samochodu i popędziłam na jedyny komisariat policji w mieście. Serce waliło mi jak szalone. Wyobraziłam sobie, jak mój brat, ubrany w pomarańczowy kombinezon, próbuje udowodnić swoją niewinność zza krat, po drugiej stronie których siedzi zadowolony z siebie Pruden i z nogami rozwalonymi na biurku ściera z policzka resztki dżemu z pączka. Ale mamy szansę jakoś sobie z tym poradzić. Mogę zatrudnić prawnika. Może Lucas wyjdzie za kaucją? A na koniec pozwę policję Wayoaty za bezprawne aresztowanie. Po wyjściu z komisariatu Lucas rzuci tylko:

– Z tego Prudena zawsze był Śliski Ricky.

Śliski Ricky. Nie słyszałam tego od lat. Mimi miała kiedyś chłopaka, na którego wszyscy zamiast Rick mówili Ricky, jakby był jakimś gnojkowatym basenowym, i to tylko dlatego, że miał trzy lata mniej niż Mimi. Któregoś dnia zmywałam naczynia, a Ricky zaczął się do mnie dobierać. Do czternastoletniej dziewczyny! Wtedy Lucas chwycił kij do hokeja i przywalił mu w plecy. Takim właśnie bratem jest Lucas. Po tym zdarzeniu Ricky zwiał od Mimi, twierdząc, że dzieci to tylko kłopoty, a z powodu jego lepkich łap przylgnęła do niego ksywka Śliski Ricky. Często jej używaliśmy, kiedy mówiliśmy o różnych dupkach, których nie brakuje na tym świecie. Przydawała się w nietypowych sytuacjach życiowych w czasach, kiedy byliśmy nastolatkami.

– Daj spokój, ten koleś to Śliski Ricky! – mawialiśmy.

Nie wiem, czemu o tym pomyślałam. Chyba chciałam zminimalizować powagę sytuacji, wyśmiać to, co przeczytałam w gazecie, umniejszyć znaczenie tego, że byłam w Wayoacie, a mój brat nie otwierał drzwi.

Od mojej ostatniej wizyty komisariat przeszedł gruntowny remont. Zniknęły drewniana boazeria i ciemnozielone tapety, które sprawiały, że miejsce wyglądało jak myśliwska chatka. Wyburzono większość ścian, a całość pomalowano na złamaną biel. Recepcja była wyraźnie wyodrębniona i przypominała typową recepcję hotelową. Nad ladą wisiały dwa monitory, na których prezentowano filmy edukacyjne ostrzegające przed przekraczaniem prędkości, pisaniem SMS-ów podczas jazdy oraz inwazją niebezpiecznej racicznicy zmiennej.

Recepcjonistka skoczyła na równe nogi, kiedy zapytałam ją o Lucasa Haasa. Spojrzała na mnie zaskoczona, po czym wyszczerzyła zęby i poprowadziła mnie do pokoju, na którego drzwiach wisiała plastikowa plakietka z napisem POKÓJ PRZESŁUCHAŃ NR 1 (chociaż w budynku nie było żadnego innego pokoju przesłuchań).

– Komisarz Pruden zaraz do pani przyjdzie – rzuciła teatralnym szeptem.

Usiadłam na jednym z plastikowych krzeseł. Nie minęła minuta i Pruden otworzył drzwi. Tuż za nim do pomieszczenia wszedł młodszy stopniem policjant. Miał brązowe i wystrzyżone na krótko włosy, był gładko ogolony. Niebieskie oczy, dołeczek w podbródku, mleko pod nosem, umięśniony. Wyglądał na stażystę. Jeżeli zamierzał mi się przedstawić, to nie dostał takiej szansy, bo Pruden ledwie usiadł i od razu się odezwał:

– Panno Haas. A może pani Haas? – W Wayoacie wszelkie pomyłki dotyczące statusu matrymonialnego kobiet wskazywały na brak dobrych manier.

Znałam Prudena od dziecka. Od czasu do czasu „eskortował” Mimi do domu z różnych powodów. Najczęściej dlatego, że jakiś dobry samarytanin zadzwonił na policję, bo widział, jak pijana kobieta próbowała odpalić auto albo właśnie odjeżdżała. Czasami próbował rozładować tę sytuację zawstydzającym żartem („Wasza mama to niezły gagatek, dzieciaki”), ale my i tak doskonale rozumieliśmy, w czym rzecz. Mimi wiedziała, co zaoferować Prudenowi w zamian za milczenie o jej alkoholowych ekscesach.

Niejeden raz zaczerwieniony ze wstydu Pruden stał parę minut pod naszym domem, a kiedy Mimi znikała w środku, zażenowany kiwał głową na pożegnanie. Czasami zastanawiałam się, jak często penis komisarza bywał w ustach mojej matki.

– Panna – postanowiłam wyjaśnić, ale zabrzmiało to tak jakoś śmiesznie i nieautentycznie.

Pruden wyciągnął do mnie wilgotną dłoń. Pachniał lasem i sprejem na komary. Miał srebrne włosy i mięsisty nos, musiał być już po sześćdziesiątce. Niebieska zapinana na guziki koszula była pomarszczona, a nad skórzanym paskiem robił mu się coraz większy brzuszek. Wyobrażałam go sobie, jak w niedzielne popołudnia leży rozwalony na kanapie i mamrocze złośliwe uwagi w kierunku telewizora. Tymczasem jego żona o posturze myszy cicho krząta się po domu, podaje kolejne piwa i próbuje ubłagać, żeby wreszcie zaczął brać tabletki na serce. Pewnie powinien pójść na emeryturę już ze dwa lata temu.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział zupełnie zwyczajnie, jakby wcale nie zasiał w mojej głowie wątpliwości dotyczących zaginięcia brata i jakbyśmy żyli na długo przed wynalezieniem internetu. – Żałuję, że widzimy się w tak przykrych okolicznościach. Życzysz sobie coś do picia? Wody? Kawy?

Uprzejmość Prudena zirytowała mnie.

– Nie, dziękuję. Chcę tylko się dowiedzieć, o co chodzi. Dlaczego mój brat został powiązany z… – nie byłam w stanie wymówić na głos słowa „morderstwo” – …z tą dziewczyną?

– Joanna Wilkes. Nazywa się Joanna Wilkes – poprawił mnie Pruden moralizatorskim tonem, jakby chciał dać do zrozumienia, że dehumanizuję ofiarę morderstwa, nie wymawiając jej imienia. (Co oczywiście robiłam, ale tylko dlatego, że za winnego został uznany mój brat).

– Joanna Wilkes – powtórzyłam, patrząc mu w oczy. – Znalazłeś mojego brata?

– A więc wiesz o Joannie Wilkes? Co ci o niej powiedział? – Tym razem Pruden zabrzmiał miło i zachęcająco, jakby myślał, że zaraz wydobędzie ze mnie oświadczenie, które przesądzi o sprawie.

– Lucas nic mi o niej nie mówił – odparłam. – Przeczytałam o tym w internecie. Co się tu w ogóle dzieje? Dlaczego Wayoata Sun nazwała mojego brata podejrzanym?

Pruden westchnął głęboko, jakby od dłuższego czasu wstrzymywał powietrze.

– Zostawmy to na później, wszystko po kolei. Czy możesz opowiedzieć nam, o czym rozmawiałaś przez telefon z bratem w zeszły piątek o dziesiątej siedemnaście rano?

– Słucham? – Nie miałam pojęcia, o czym mówił.

– Wasza rozmowa trwała trzydzieści dwie sekundy. To było w zeszły piątek – dodał stażysta.

Wreszcie sobie przypomniałam. Lucas faktycznie zadzwonił do mnie w piątek rano, ale rozmowy żadnej nie było. Musiał omyłkowo wybrać mój numer, a ja słyszałam tylko szumy i szmery. Kiedy zdążyli zdobyć rejestr połączeń mojego brata?

– Prawdę mówiąc, nie rozmawialiśmy ze sobą. Pewnie brat przypadkiem się ze mną połączył i nawet się nie odezwał.

Pruden spojrzał na stażystę, a potem na mnie. Nie wierzył mi.

– To dlaczego się nie rozłączyłaś?

– Rozłączyłam się.

– Po trzydziestu dwóch sekundach? Przez trzydzieści dwie sekundy można sobie wiele opowiedzieć.

W pokoju zrobiło się gęsto i duszno. Wrogo. To dlatego Pruden nie chciał mi niczego powiedzieć przez telefon. Chciał wciągnąć mnie w zasadzkę, wytrącić z równowagi, żebym spanikowała i opowiedziała mu wszystko o awaryjnym planie Lucasa, o którym miałam usłyszeć w ciągu naszej krótkiej rozmowy.

– Posłuchaj mnie. Jestem tutaj, bo chcę się dowiedzieć, gdzie jest mój brat. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Mówisz mi, że mój brat zaginął, a przepytujesz mnie z powodu omyłkowego telefonu?

Po raz pierwszy dotarło do mnie, że jeśli jakiś szalony morderca grasował na wolności, coś złego mogło się stać także Lucasowi. Może przypadkiem trafił na swoją uczennicę, akurat wtedy, kiedy była mordowana, i próbował zainterweniować? A potem przez przypadek zostawił w miejscu zbrodni coś, co wskazywało na niego, ale on sam już dawno… Nie mogłam o tym nawet myśleć. To nie miało sensu, bo tamta dziewczyna została zamordowana już trzy tygodnie temu, a Lucas zadzwonił w piątek. Mimo to byłam przerażona, od kiedy tylko wyleciałam z Chicago.

– Nie masz pojęcia, gdzie jest mój brat, prawda? Gdzie on jest, do cholery? Skąd mam wiedzieć, czy nic mu się nie stało? Muszę go zobaczyć! – Poczułam przemożną chęć, żeby chwycić się Prudena tak mocno, jakby od tego zależało moje życie.

Przygryzł wargi, po czym oznajmił:

– Jak już wspominałem, nie wiemy, gdzie jest twój brat. Nie sądzimy, aby był w Wayoacie. W piątek zaprosiłem go na przesłuchanie, termin wyznaczyłem na poniedziałek, ale nie przyszedł. Wygląda na to, że wyjechał w pośpiechu. Jego telefon, ubrania i portfel zostały w mieszkaniu, ale zabrał kartę kredytową.

Próbowałam nadążyć za tym, co mówił, i znaleźć jakikolwiek powód, dla którego Lucas nie stawił się na przesłuchaniu i wyjechał tylko z kartą kredytową.

Pruden nachylił się nade mną, spojrzał mi głęboko w oczy i rzucił:

– Dzwonił do ciebie.

Moja szczęka i ramiona zesztywniały tak mocno, że czułam ból, kiedy obejmowałam się rękoma. Chowałam się, musiałam wyglądać, jakbym próbowała na siedząco przyjąć pozycję embrionalną. Z pozycji napastniczej przeszłam w defensywę. Zaczęłam przecząco kiwać głową. Robiłam to podświadomie, jakbym nie była w stanie powstrzymać odruchu. Miałam ochotę zatkać uszy i zacząć śpiewać: „Tra la la, nic nie słyszę”.

– Może miał już dosyć fałszywych oskarżeń i chciał zrobić sobie przerwę? A może wyjechał za miasto, żeby odpocząć od całego tego bagna, któremu musiał stawiać czoło? – spróbowałam się odgryźć. Czułam, że czerwienię się ze złości.

Tak, jasne. Moje argumenty były absurdalne. Wyjechać, żeby poczekać, aż mieszkańcom miasteczka wróci rozsądek? Wyjechać na przejażdżkę, kiedy wszyscy myśleli, że jest winny? Nawet Lucas, któremu zdarzało się działać pochopnie, wiedziałby, że wyglądałoby to na ucieczkę.

– Zrobić sobie przerwę? Tylko o to chodzi? Hm. No cóż, myślę, że w takich okolicznościach pewnie też chciałbym zrobić sobie przerwę – skomentował, śmiejąc się złośliwie, aż cząsteczki śliny wyleciały z jego ust w powietrze.

– Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało…

– Tak czy inaczej, nie pojechał na żadną przejażdżkę. Ktoś zdemolował jego samochód na parkingu pod szkołą kilka dni temu, próbował nawet podpalić silnik. Samochód trafił na złomowisko, więc Lucas raczej nie mógł wyjechać za miasto – przerwał mi Pruden.

– Kto mógł to zrobić? – obruszyłam się, co było dosyć komiczne, biorąc pod uwagę, o czym rozmawialiśmy. Jakby zdemolowanie samochodu było najokrutniejszą z rzeczy, które z tym się wiązały… Myśl, że wszyscy obrócili się przeciwko mojemu bratu, sprawiała, że budził się we mnie siostrzany instynkt. Wszyscy w Wayoacie kochali Lucasa. Po prostu. Nawet uczniowie nie mówili do niego per pan, tylko po prostu Haas.

Pruden uśmiechnął się do mnie niemrawo i oparł podbródek na dłoni.

– Żeby zawęzić poszukiwania, będę musiał odrzucić tych, którzy na pewno tego nie zrobili. Ale na razie skupiamy się na tym, co najpilniejsze. W tym również, panno Haas, muszę zadać pani parę pytań, okej? Potem pani będzie mogła zadać mi swoje. – Zamilkł na chwilę, żeby upewnić się, że za nim nadążam, po czym kontynuował: – Czy poza tym omyłkowym telefonem Lucas się z tobą kontaktował? Poprzez mejle, SMS-y albo telefon z innego numeru w ciągu ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin? – zapytał, kładąc silny nacisk na „omyłkowy telefon”. Równie dobrze mógłby pokazać palcami cudzysłów.

– Nie.

– W takim razie kiedy kontaktowałaś się z nim po raz ostatni? – Opuścił dłonie, jakby chciał mową ciała dać mi do zrozumienia, że teraz dopiero zaczynamy rozmawiać.

– Dzwonił kilka tygodni temu, ale nie nagrał się na sekretarkę. Próbowałam oddzwonić, ale w ciągu dnia prowadził lekcje i nie chciałam mu przeszkadzać. – Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy rzeczywiście uczył. Może wcale nie uczył, tylko spojrzał na ekran i wcisnął przycisk „Ignoruj”? – Mam nocne zmiany w aptece. Pracujemy w różnych godzinach, więc ciężko nam się skontaktować i dłużej porozmawiać.

– Oczywiście, rozumiem. W dzisiejszych czasach ludzie są bardzo zajęci i utrzymywanie stałych kontaktów bywa kłopotliwe. Nie rozmawialiście zbyt często, przynajmniej od pewnego czasu? – ożywił się stażysta.

Potakująco kiwał głową tak gorliwie, jakby próbował grać rolę dobrego policjanta.

– Nie. Kilka razy się rozminęliśmy.

– Rozumiem. Przejdźmy dalej – stwierdził Pruden. – Czy mogłabyś napisać mi listę osób, z którymi Lucas mógł się kontaktować, gdyby postanowił się ukrywać? – Podsunął mi długopis i kartkę papieru, ale je zignorowałam, więc dodał milusim tonem: – Chodzi mi o to, czy według ciebie jest ktoś, do kogo twój brat mógłby się udać, gdyby miał kłopoty? Może ktoś z rodziny? Albo stary przyjaciel? Ktoś, kto chciałby mu pomóc. – Podsunął mi bliżej kartkę.

– Nie ma nikogo takiego.

Czy naprawdę myślał, że jak będzie zgrywał przyjaznego kumpla, to wszystko mu wyśpiewam? Czy to był jakiś sprawdzian? Jeśli nie podam nazwisk, to będzie oznaczało, że pomagam Lucasowi uciec?

– Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego mój brat jest podejrzany? Proszę. Potwornie się martwię i chciałabym wiedzieć, gdzie jest. Co zrobiliście, żeby go znaleźć?

Pruden cały się zjeżył. Nie był z tych, którzy lubią być przepytywani.

– Policja robi wszystko, co w jej mocy, panno Haas, zostawiliśmy informacje na każdej stacji autobusowej, lotnisku i przejściu granicznym. Pukamy do każdych drzwi i rozmawiamy ze wszystkimi w tym mieście. My też chcemy wiedzieć, gdzie jest twój brat. Ma poważne kłopoty, o czym dobrze wiesz. Pomagając nam, pomagasz też jemu.

– To wszystko pomyłka. Jestem pewna, że nie zrobił tego, o co go podejrzewasz. Cokolwiek to jest.

– Czy Lucas kiedykolwiek wspominał o Joannie Wilkes?

– Już mnie o to pytałeś. Nie, aż do dzisiaj nie wiedziałam, że ktoś taki istnieje.

Oparł się plecami o krzesło.

– Hm, to ciekawe. Skoro czytałaś GAZETY, to już pewnie wiesz, że Joanna była uczennicą pana Haasa. Miała tylko szesnaście lat – powiedział, czekając na moją reakcję, ale się nie doczekał. – Zaginęła pod koniec maja. Jej ciało znaleziono w poniedziałek rano w parku Dicksona. Została zamordowana. Ogłuszona kamieniem i uduszona jej modnym szalem. – Wypowiedział słowa „modny szal”, jakby był to jeden z przedmiotów, które kupuje się w alejce z artykułami do higieny intymnej, po czym dorzucił: – Jako mieszkanka Wayoaty musisz wiedzieć, że morderstwa są tu rzadkością. To chyba oczywiste, że napomknąłby, gdyby jedna z jego uczennic zaginęła.

– A dla ciebie to oczywiste, że jest zamieszany w to morderstwo. Nie rozumiem tylko dlaczego. Jakie masz na to dowody? On by nigdy nie skrzywdził swojej uczennicy.

Lucas zawsze opowiadał o swoich uczniach z żywym zainteresowaniem. Bardzo mu zależało, żeby nie mieli kłopotów.

– Czy Lucas się z kimś spotykał? Miał dziewczynę? Opowiadał ci o niej?

Musiałam zwalczyć narastającą we mnie złość. Miałam już dosyć tych pytań. Chciałam stąd wyjść. Ruszyć na poszukiwania brata i naprostować całą tę paskudną sytuację.

– Rozumiem, dlaczego mnie o to pytasz, ale czy mówisz poważnie? – Zaśmiałam się złośliwie, ale mój śmiech odbił się od ścian krótkim echem i ucichł. Zacisnęłam zęby ze złości. – Jeśli mój brat zaginął, to nie dlatego, że uciekł. I nie dlatego, że miał romans ze swoją uczennicą. Jedyny powód, dla którego mój brat mógł zaginąć, był taki, że ktoś tego chciał. Może być ranny. Powinieneś go szukać i nie tracić czasu na mnie, zadając pytania o jego życie intymne, które nie ma z tym nic wspólnego.

Pruden pokręcił nosem, jego cierpliwość powoli się kończyła.

– Po prostu odpowiedz na pytanie. To dla jego dobra.

– Nie słuchasz mnie. Może Lucas coś wie? Może wie, kto to zrobił? – Zaczynałam mówić w taki sposób, jakbym próbowała kogoś przekonać, że jednorożce istnieją. Wiara w moją rację zapędzała mnie w ślepy zaułek.

– To ty mnie nie słuchasz. Odpowiedz na pytanie – warknął Pruden.

Podniosłam ręce, jakbym się poddawała.

– Dobrze, już dobrze. Nie. Nie ostatnio. Nie widywał się z nikim na serio.

Właściwie to nigdy nie widywał się z nikim na serio. Zarówno Lucas, jak i ja, byliśmy kiepscy w budowaniu trwałych relacji.

– Czy zwierzał ci się na temat pracy? Lubi być nauczycielem?

– Bardzo.

Uczył hokeja i grał z dzieciakami w kalambury na zajęciach z angielskiego. Czego tu nie lubić?

– Co jeszcze mogłabyś powiedzieć o stylu życia swojego brata?

„Styl życia” w Wayoacie był równoznaczny z obelgą. Krył w sobie wszystkie możliwe dewiacje. Stylem życia były na przykład krótkie spódniczki i promiskuityzm, zwany też rozwiązłością seksualną, które czyniły ofiarę gwałtu współwinną. Czego oni ode mnie oczekiwali? Chcieli usłyszeć, że Lucas lubił dusić partnerki seksualne modnymi szalami? Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam w epicentrum hiperrealistycznego koszmaru. Było mi niedobrze.

– Chyba nie mówisz serio? – Zaśmiałam się nerwowo i przełknęłam ślinę.

Zmrużył oczy, a ja poczułam, że zaczyna brakować mi powietrza.

– Masz bardzo dziwne poczucie humoru – oznajmił Pruden. – Mało kto uważa śmierć nastoletniej dziewczyny za zabawną. Wciąż pytasz, czy mówię serio. Twój brat jest podejrzany. Wiesz, co to oznacza? Że prawdopodobnie w ciągu tygodnia dostaniemy nakaz aresztowania, a kiedy znajdziemy Lucasa Haasa, co prędzej czy później nastąpi, zapłaci za swoje czyny. To całkiem poważne sprawy, panienko.

– A jakie macie dowody? – Piekły mnie policzki, w ustach czułam metaliczny posmak. Wiedziałam, że niezależnie od tego, co powie Pruden, nie uwierzę mu. Nie przestawałam myśleć, że to tylko jedno wielkie nieporozumienie i że mój brat bliźniak zaraz się znajdzie i wszystko nam wyjaśni.

– Niestety nie mogę zdradzać szczegółów śledztwa – powiedział, a ja westchnęłam ostentacyjnie, czym on zupełnie się nie przejął, tylko kontynuował: – Mogę natomiast powiedzieć, że istnieją poszlaki, zgodnie z którymi Lucas miał romans z Joanną Wilkes. Chcieliśmy z nim porozmawiać. Dobrze o tym wiedział, ale gdy wreszcie znaleźliśmy ciało, nagle zniknął.

– Lucas na pewno nie miał romansu z uczennicą. Nigdy by nie zrobił czegoś takiego. Nie masz pojęcia, o kim mówisz. Mój brat nigdy nikogo by nie zabił.

Bał się widoku krwi. Kiedy zobaczył w toalecie napęczniały wodą tampon, wybiegał z łazienki bladozielony. Nawet podczas treningów hokeja, kiedy zobaczył choćby strużkę krwi, odjeżdżał w przeciwnym kierunku. Ludzie mówili, że był łagodnym graczem, ale ja wiedziałam, że właśnie z powodu awersji do krwi unikał nieprzemyślanych starć na lodzie. Był zbyt wrażliwy.

– Chcesz mi powiedzieć, że wiedziałabyś, gdyby twój brat kogoś zamordował? Myślisz, że Lucas zadzwoniłby do ciebie, żeby cię o tym powiadomić? Może o tym właśnie była wasza trzydziestodwusekundowa rozmowa? To chcesz mi powiedzieć…?

– Nie to miałam na myśli.

– Ach tak… Widzisz, mnie wydaje się o wiele bardziej znaczące to, czego Lucas tobie nie mówił. O tym, że jego uczennica Joanna Wilkes zaginęła trzy tygodnie temu. Ani o tym, że został wysłany na przymusowy urlop w zeszłym tygodniu. Nie zadzwonił do ciebie pochwalić się, że wysłano go na urlop, bo miał romans ze swoją uczennicą? Otóż nie. Nie zadzwonił.

Nie mogłam złapać tchu. Pruden miał rację. Odjęło mi mowę, a moje serce waliło jak szalone. Czas płynął nieuchronnie jak w bombie czasowej. Wskazówki zegara ściennego tykały coraz głośniej i szybciej. Paradoksalnie efektem mojego strachu było odrętwienie. Postanowiłam przybrać kamienny wyraz twarzy. Pruden nie mógł widzieć, że się waham.

– To jakiś absurd! Chyba powinnam wynająć prawnika – odezwał się we mnie zdrowy rozsądek.

– Możesz zrobić, co tylko chcesz, panienko Haas, ale fakt, że myślisz o prawniku, każe mi przypuszczać, że sama podajesz w wątpliwość niewinność swojego brata – prychnął Pruden.

– Mylisz się. Szukacie nie tego człowieka.

Dobrze znałam schemat działania policji. Ustalali pewną wersję wydarzeń, uznawali ją za jedyną właściwą i już nie sprawdzali żadnych innych poszlak. Wiedziałam o tym z własnego doświadczenia, tyle że kiedyś ich opieszałość podziałała na moją korzyść. Czyżby nadszedł czas, by spłacić losowi dług wdzięczności? Szkoda, że zamiast mnie robił to Lucas.

Pruden skrzyżował ręce i spojrzał na mnie, jakby miał w oczach wykrywacz kłamstw.

– To, że uciekł, moim zdaniem jest znaczące. – Zaśmiał się cynicznie i odrzucił głowę w tył.

– On tego nie zrobił.

Nie było innej opcji i kropka. Ziemia jest okrągła, niebo jest niebieskie, a mój brat nie jest mordercą. To niepodważalne życiowe prawdy.

– Równie znaczące jest to, że twój brat nie wziął udziału w żadnym z poszukiwań Joanny, w których brali udział wszyscy pozostali nauczyciele z Westfield. Jak myślisz, dlaczego? Może dlatego, że wiedział, że nie żyje?

Nie odpowiedziałam, kręciłam tylko przecząco głową i czułam, jak w uszach pulsuje mi krew.

Pruden westchnął, podał mi zwiniętą w rulonik kartkę papieru i swoją wizytówkę.

– Jeżeli Lucas się z tobą skontaktuje, natychmiast do mnie zadzwoń. To śledztwo kryminalne – podsumował i wyszedł z pokoju.

Usłyszałam cichy świst zamykających się za nim drzwi automatycznych.

Rozwinęłam kartkę papieru. To był plakat informujący o zaginięciu Joanny Wilkes. Podobnie jak w gazecie, wykorzystano na nim zdjęcie z kroniki szkolnej. Dziewczyna miała urodę królowej balu, burzę czerwonych loków, które delikatnie opadały na ramiona, dołeczki w policzkach i szeroki, promienny uśmiech.

– Może szklankę wody? – zapytał młodszy policjant. Zupełnie zapomniałam, że tu był. Przyłapałam się też na tym, że cały czas z niedowierzaniem kręcę głową. Potrzebowałam czegoś, co pomogłoby mi się uspokoić, ale policjant wziął moje kręcenie głową jako przeczącą odpowiedź i również wyszedł. Świst.

Odwróciłam plakat na drugą stronę. Czułam się, jakbym była w transie.

Minęło kilka minut, zanim udało mi się wstać z krzesła.

Kiedy wyszłam z budynku, uderzyły mnie fala gorąca i silny powiew wiatru. Kurz wzbijał się w powietrze i tworzył małe wiry. Zapomniałam już, że w tych okolicach jest tak wietrznie. Na nogach jak z waty próbowałam, krok po kroku, dotrzeć do samochodu. Jeśli mi się to uda, zamknę się w nim na cztery spusty i dopiero wtedy poczuję się bezpieczna. I zyskam chwilę, żeby się zastanowić.

– Mia? – usłyszałam zza pleców głos młodszego policjanta.

Zignorowałam go. Dopóki nie powiadomi mnie, że odnaleźli Lucasa i że oczyszczono go z zarzutów, nie miałam mu nic więcej do powiedzenia. „Zostaw mnie w spokoju, zostaw mnie w spokoju” – powtarzałam w myślach. Chciałam jak najszybciej wsiąść do samochodu i pomyśleć. Przetrawić informacje. Liczyłam na to, że spotkam Lucasa, jak wychodzi z mieszkania i rusza w stronę komisariatu.

Próbowałam otworzyć samochód pilotem, ale przez przypadek włączyłam alarm. Po prostu świetnie.

W ułamku sekundy stażysta znalazł się obok mnie, a samochód wciąż wył.

– Wynajmowany – wyjaśniłam, naciskając przycisk zamykania, otwierania i czerwony. Powtórzyłam tę czynność kilka razy, ale bez skutku. Trzęsły mi się ręce, nie mogłam nic zrobić, nie byłam w stanie wyłączyć alarmu. Zaklęłam. Poczułam, że po policzkach zaczynają płynąć mi łzy, do tego kluczyki wyślizgnęły mi się z rąk. Podniosłam je z ziemi i podjęłam kolejną próbę wyłączenia alarmu.

– Może ja spróbuję? – Policjant wziął ode mnie kluczyki, delikatnie wcisnął jeden z przycisków i alarm ucichł.

Opanowałam się i wymamrotałam:

– Dziękuję.

Otworzył drzwi od strony kierowcy i sięgnął po chusteczkę higieniczną. Bezpłatnie dodawali je do każdego wynajmowanego samochodu.

– Nie pamiętasz mnie, prawda? Jestem Garrett. Garrett Burke.

Gdy się przedstawił, od razu sobie przypomniałam.

– Skinny G?

Dobrze znałam Skinny’ego G. Uczył się w mojej szkole rok niżej ode mnie. Byliśmy jedynymi członkami kółka komputerowego w szkole średniej. Tygodniami próbowaliśmy przejść The Oregon Trail[1], wcinając na spółkę nachosy doritos, czym łamaliśmy rygorystyczny zakaz spożywania napojów i posiłków w sali. Kiedyś pocałowaliśmy się na klatce schodowej i nawet ten pocałunek smakował jak cool ranch doritos. Potem poszłam na uniwersytet. Nie myślałam o nim przez wiele lat.

– Nikt już mnie tak nie nazywa. – Mrużył oczy na słońcu, miał takie same usta jak kiedyś. Wyglądały, jakby lekko wykrzywiały się w uśmiech.

– Co tutaj robisz?

Głupie pytanie. Nie wiem, czemu byłam tak zaskoczona faktem, że moja nastoletnia miłość została policjantem. W takich miejscowościach widma przeszłości czaiły się na każdym rogu, nie sposób przed nimi uciec.

– Pracuję. – Kiwnął głową na budynek komisariatu. – Przepraszam za Prudena. Za bardzo cię atakował. Powinien okazać więcej empatii.

– Mówisz, jakbyś robił cokolwiek, żeby mi pomóc – żachnęłam się.

Garrett wzruszył ramionami.

– To mój szef. – Przerwał na moment. – Wiem, że bywa staroświecki, ale musisz coś wiedzieć, Mio. Ja też pracuję nad tą sprawą. Gdybyś czegoś potrzebowała, miała jakiekolwiek pytania albo chciała porozmawiać z kimś innym niż Pruden, odezwij się do mnie, kiedy tylko najdzie cię ochota. Mówię serio. – Zapisał numer telefonu na opakowaniu chusteczek.

– Mam jedno pytanie. – Garrett przytaknął i zgarbił się, a ja przez chwilę pomyślałam o czasach, kiedy mieliśmy ten sam wzrost. – Czy mogę pójść do niego? Wolno mi wejść do mieszkania Lucasa?

Czułam, że muszę tam wejść i rozejrzeć się. Poczuć niedawną obecność brata i to, że teraz mieszkanie stoi puste. Z tyłu głowy miałam żółtą policyjną taśmę i wysokiego policjanta ważniaka, który z poczuciem wyższości będzie mnie stamtąd przeganiał.

– Wczoraj skończyliśmy prace w mieszkaniu. Możesz się tam zatrzymać.

Przytaknęłam, wzięłam od niego chusteczki i odjechałam.

ROZDZIAŁ DRUGI

Kilkakrotnie dzwoniłam do dozorcy, ale nie odpowiadał. Stałam pod furtką i czekałam, aż ktoś mi otworzy, ale nikt nie wchodził ani nie wychodził. Przeszłam do tylnego wyjścia od strony brudnawego basenu odgrodzonego drucianą siatką. Dwóch chłopców, zuchwale ignorujących zakaz biegania wokół basenu, walczyło na piankowe rury do pływania, podczas gdy ich matka krzyczała z leżaka, żeby przestali. Kilkunastoletnia dziewczyna była jedyną osobą w basenie. Dryfowała na dmuchanym materacu, jej piersi sterczały w stronę nieba, a blond włosy falowały na wodzie. Miała na sobie białe bikini i olbrzymie okulary przeciwsłoneczne. Podniosła paseczek od majtek bikini, żeby sprawdzić, czy już się opaliła. Mężczyzna koło trzydziestki (a przynajmniej na tyle dorosły, by wiedzieć, że nie powinien tego robić) bezwstydnie gapił się na nią z balkonu. Miał kozią bródkę, dostrzegłam ją nawet stąd. Chłopcy przerwali na chwilę walkę, żeby popatrzeć, matka zaczęła na nich krzyczeć, a dziewczyna w basenie uśmiechnęła się.

Przez szklane drzwi zobaczyłam kobietę, która odkurzała zakurzony turecki dywan z widocznymi dziurami po papierosach. Zapukałam głośno, ale nie usłyszała. Pukałam dalej, ale zauważyła mnie dopiero wtedy, gdy się odwróciła, żeby odkurzyć jakiś śmieć przy klatce schodowej. Wyłączyła odkurzacz, wyjęła słuchawki z uszu i otworzyła drzwi.

– Szukam dozorcy.

– Taty nie ma w domu.

Muzyka dalej pulsowała w słuchawkach tuż nad jej obfitym biustem. Tata… to była jedna z tych dziewczyn, po których nie widać, że są młode, dopóki nie stanie się z nimi twarzą w twarz. Była bardzo wysoka, mogła mieć z metr osiemdziesiąt wzrostu. Miała szerokie ramiona i okropne blond pasemka, przy których ciemne brwi były ciosem prosto w twarz.

– Muszę wejść do mieszkania mojego… do Lucasa Haasa. Jestem jego siostrą, nazywam się Mia Haas.

Otrzepała przepoconą koszulkę i patrząc na mnie z góry, zapytała, czy mam dowód osobisty. Podałam jej prawo jazdy. Przez chwilę przyglądała mu się bardzo uważnie, jakby była policjantem drogówki.

– Przyniosę klucze – rzuciła w końcu, oddając mi dokument.

– Dzięki. – Ruszyłam za nią korytarzem w kierunku drzwi, na których wisiała tabliczka z napisem „Dozorca”.

Kiedy otworzyła drzwi, uderzył mnie zapach papierosowego dymu i kątem oka zobaczyłam dozorcę rozwalonego na kanapie. Był bez koszulki, a brzuch miał tak wielki, że zasłaniał twarz. Tuż obok, na stoliku kawowym, leżały porozrzucane puszki po piwie. Opróżnił cały sześciopak. Odwróciłam wzrok, a dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.

Czekałam zdecydowanie za długo, przecież to tylko zwykły klucz. Usłyszałam za to, jak dziewczyna próbuje obudzić ojca. W końcu wróciła. Liczyłam na to, że wręczy mi klucz, ale powiedziała, że może mi jedynie otworzyć mieszkanie.

– Taką mamy politykę. Tylko wynajmujący może wydać osobie trzeciej klucz.

– Rozumiem.

Klucze zabrzęczały, a ona zaprowadziła mnie do windy i kilka razy energicznie wcisnęła przycisk, żeby ją przywołać, zupełnie jakby prędkość windy zależała od tego, ile razy go wciśniemy. Kilka minut czekałyśmy w niezręcznej ciszy. Byłoby znacznie szybciej, gdybyśmy poszły schodami.

Kiedy drzwi windy otworzyły się, powitał nas samotny wózek transportowy. Dziewczyna wyciągnęła go z windy i popchnęła w stronę lobby. Wózek jechał przez chwilę, aż w końcu wyhamował i zatrzymał się tuż przed ścianą imitującą marmur. Kiedy wsiadłyśmy do windy, wcisnęła przycisk czwartego piętra trzy razy. Spojrzała na mnie, ale szybko odwróciła wzrok, jakby bała się, że wezmę ją za wścibską. Nieśmiało wybąkała:

– A tak w ogóle to nazywam się Bailey.

Nie byłam w stanie zdecydować, ile mogła mieć lat. Osiemnaście? Co najmniej.

– Dziękuję, Bailey, że załatwiłaś te klucze – rzuciłam. Winda jechała niemiłosiernie wolno.

– Nic nie szkodzi. Pan Haas uczył mnie angielskiego. Jestem w dziewiątej klasie.

Nigdy bym nie powiedziała, że ta dziewczyna ma czternaście lub piętnaście lat. Zaintrygowała mnie.

– Jest twoim nauczycielem? – zagaiłam, kładąc nacisk na czas teraźniejszy.

– Nie cierpię nauczyciela, który przyszedł na zastępstwo. Bardzo tęsknię za panem Haasem. Był świetny. – Pociągnęła nosem, jakby wzruszył ją natłok wspomnień, które wywołało to nazwisko. To nie była typowa reakcja jak na uczennicę, która podejrzewa swojego nauczyciela, że jest mordercą.

– Jestem pewna, że niedługo znowu będzie was uczył.

– Naprawdę tak myślisz? – Spojrzała na mnie z powątpiewaniem.

– Tak, oczywiście.

Kiedy tylko drzwi windy zaczęły się otwierać, przecisnęłam się na zewnątrz. Poczułam nieprzemożoną chęć uciec jak najdalej od Bailey i wszystkich innych uczniów Lucasa.

– Cieszę się, że mój brat był takim popularnym nauczycielem – rzuciłam mimo to.

– Tak, bardzo. Kiedyś wymyślił zasadę, że jeśli ktoś się spóźnia na lekcje, bo kupował po drodze kawę, musi też przynieść kawę dla niego. To było takie śmieszne. Któregoś dnia na jego biurku stały cztery kubki.

W supermarkecie, który się mija w drodze do szkoły, był Starbucks. Otworzyli go, jak już wyjechałam z miasta. Wyobrażam sobie tutejsze dziewczyny, jak biegają po szkole z dużymi macchiato na odtłuszczonym mleku z syropem orzechowym, absolutnie przekonane, że są „światowe”, bo trzymają w ręku biało-zielony kubek, który znają ze zdjęć swoich idoli.

– Faktycznie śmieszne. I bardzo w jego stylu – powiedziałam, chociaż to wcale nie było w jego stylu. Lucas nawet nie lubił kawy!

– Tak, potem zawsze był roztrzęsiony do końca dnia. – Udała drgawki, próbując zademonstrować, jak to wyglądało. Była coraz mniej nieśmiała, za to coraz głośniejsza, a jej nagła radość wręcz podejrzana. Czułam, że szykowała się do opowiedzenia kolejnej anegdoty, której wcale nie chciałam słyszeć, więc skomplementowałam jej bransoletkę. Bailey przytaknęła, jakby tylko czekała na ten komplement, i spojrzała na plecioną bransoletkę w jodełkę zawiązaną wokół nadgarstka. Łańcuszki przyjaźni muszą być w dzisiejszych czasach bardzo retro. Przecież były już retro za czasów mojej młodości.

Wsunęła klucz do zamka od mieszkania numer 44, a ja wzięłam głęboki oddech, licząc na to, że w środku zastanę Lucasa. Leniwie spojrzy w moją stronę, jakby obudził się po relaksującej pięciodniowej drzemce, i będzie się dziwił, kto do niego przyszedł bez zaproszenia.

Bailey otworzyła drzwi i spytała:

– Dokąd wyjechał pan Haas? Od dawna już go nie widziałam.

Zignorowałam pytanie, podziękowałam, że mnie wpuściła, i weszłam się rozejrzeć, a ona stanęła w drzwiach i przytrzymywała je plecami, żeby się nie zamknęły.

Lucasa oczywiście ani śladu. Zasłony były zasłonięte, mieszkanie przypominało grobowiec, takie puste i ciche. Uderzył mnie zapach zgnilizny, jakby psuły się resztki jedzenia. W salonie było mnóstwo kartonowych pudełek po pizzy i brudnych szklanek z bursztynowym zaschniętym płynem na dnie. Na środku stołu stała prawie pusta butelka po canadian whisky. Całe mieszkanie było przyprószone proszkiem daktyloskopijnym, widziałam go na każdym wyłączniku światła, klamkach i szklankach na stole.

Meble – na tyle, na ile dało się je zobaczyć spod walających się wszędzie ubrań – wyglądały jak w każdej przeciętnej kawalerce. Zagracona skórzana kanapa, rozpadająca się leżanka i solidnie zaopatrzony barek z IKE-i. Duży wybór na wyciągnięcie ręki. Na stoliku telewizor z płaskim ekranem, mosiężna figurka ze sklepu charytatywnego i stolik kawowy z przyciemnianego szkła. Dywan z krowiej skóry na środku pokoju wyglądał, jakby jakaś zbłąkana krowa wyzionęła tu ducha. Na ścianie plakat z różnymi markami piw.

Lucas zawsze był flejtuchem, nawet jako dorosły. To wina naszej matki, która nigdy nie kazała mu po sobie sprzątać. Ścieliła mu łóżko nawet wtedy, gdy był już licealistą. Wygładzała narzutę i poprawiała poduszki. Miała na tym punkcie hopla, więc Lucas nigdy nie musiał się tego uczyć. Widocznie dalej myślał, że mieszkanie sprząta się samo, kiedy tylko się z niego wyjdzie. A to, co tu zastałam, dopiero było przesadą! To miejsce wyglądało, jakby przeleciało tędy tornado. Pewnie upijał się powoli, na kanapie, wyglądając świtu zza niechlujnie zasłoniętych firan. Odcięty od pracy, od trenowania drużyny, utracił status porządnego członka tutejszej społeczności.

Ktoś pociągnął nosem. No tak, Bailey ciągle tu była i zaglądała do środka, opierając się o framugę. Była zafascynowana jak uczeń, któremu wreszcie udało się zakraść do pokoju nauczycielskiego.

Wygoniłam ją i zaryglowałam drzwi.

Najpierw zajrzałam do szafy w przedpokoju. Na wieszakach wisiały skórzana kurtka Lucasa, puchowa parka, kilka kurtek przeciwdeszczowych z logo Bulldogsów na klatce piersiowej i plecach i słowem TRENER na ramieniu. Na gwoździku powiesił dodatkową parę kluczy. W tej szafie trzymał też kolekcję adidasów, które zaczął zbierać, kiedy ledwie przekroczył dwudziestkę. Było to chyba jedyne miejsce w całym mieszkaniu, w którym utrzymywał porządek. Na dwóch drucianych półkach starannie ułożył około dziesięciu par butów w świetnym stanie. Ale swoje najcenniejsze „adiki” trzymał w pudełku na najwyższej półce. Jaskrawo-czerwone LeBronsy. Kupił je za absurdalną sumę od podejrzanego typa, który podobno upolował je w internecie, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Chicago.

– Nawet nie zamierzasz ich przymierzyć? – spytałam, kiedy wracaliśmy taksówką do domu.

– Chyba żartujesz! One nie są do noszenia! – Otworzył pudełko, które trzymał kurczowo w rękach, i spojrzał na landrynkowo-czerwone high-topy, jakby to była lampa przeciwdepresyjna.

Zdjęłam pudełko z półki. Było puste. Co?! Czyżby jednak je włożył na swoją wielką ucieczkę?

Wróciłam do salonu, otworzyłam jedno z pudełek po pizzy i zobaczyłam kilka niedojedzonych brzeżków pokrytych pleśnią leżących na papierze woskowanym, który zaczynał się podtapiać. W rogu pokoju stało kilka akwareli Mimi. Głównie zachodzące słońce, nury na jeziorze i kwiaty, wszystko to na tanim płótnie. Wyobraziłam sobie minę Lucasa, którą robił za każdym razem, kiedy matka wciskała mu kolejny obraz. Pewnie zaciskał zęby, dukał:

– Dziękuję – i przyjmował podarunki.

Jeden z nich jednak powiesił. Dzieło można by oryginalnie zatytułować Zachód słońca. Różowo-żółte słońce znikało za drzewami nad zielonkawym jeziorem. Nie wiem, czemu akurat ten wydał mu się wyjątkowy.

Kuchnia była w małej alkowie z niewielkim aneksem. Aktówka Lucasa stała na blacie. To była stara skórzana torba, taka, jakie noszą wykładowcy do marynarek z łatami na ramionach. Wszystko wskazywało na to, że policja zdążyła ją już przeszukać. Znalazłam w niej kilka papierków po batonach z granolą, pęk kluczy do mieszkania i czerwoną teczkę z napisanym markerem słowem: „Oddane po terminie”. W środku było kilka niesprawdzonych wypracowań o Wielkim Gatsbym. Znalazłam też kalendarz. Przejrzałam go, ale w środku było tylko kilka przypomnień o treningach hokeja i daty oddania prac domowych. I numer telefonu, przy którym napisał imię Tom.

Na końcu notesu po wielu pustych kartkach znalazłam całe grupy pokreślonych numerów, jakby próbował rozpracować jakiś system. Może znowu wciągnął się w hazard? Przez krótki czas po skończeniu college’u Lucas zaczął obstawiać wyniki meczów. Kilka razy pożyczałam mu pieniądze, żeby mógł spłacić długi, aż wreszcie przestraszyły go sumy, które stracił. Postanowił to rzucić, przeprowadził sam sobie psychoanalizę i uznał, że hazard był tylko półśrodkiem, który miał zastąpić emocje, które wcześniej odczuwał na boisku do hokeja. Spłacił mi tylko połowę kwoty, ale z czasem odżałowałam dług i wspominałam o nim tylko wtedy, kiedy się kłóciliśmy. Dobrze mieć na niego haka.

W rogu, tuż obok figur geometrycznych nabazgranych przez Lucasa (lubił rysować przylegające do siebie prostokąty, trochę jakby rozgrywał idealną partyjkę Tetrisa), napisał coś, co bardzo starannie pokreślił. Zobaczyłam tylko pierwszą część słowa: „Gent”. Czy to miał być skrót od „gentleman”? Chciał nim zostać? Ale po co? Spojrzałam jeszcze raz na numery. Czy to mogły być jego długi? Może chodzi o to, że gentleman zawsze je spłaca?

Zadzwoniłam pod znaleziony numer i automatyczna sekretarka powiedziała, że dodzwoniłam się do Toma. Zostawiłam zagmatwaną wiadomość, w której pokrętnie wytłumaczyłam, że jestem siostrą Lucasa, natknęłam się na ten numer i chciałabym porozmawiać.

Na drzwiach od lodówki Lucas przyczepiał rachunki, zbliżające się terminy opłat i nasze zdjęcie ze świąt Bożego Narodzenia. Matka obejmowała nas ramionami, Lucasa trochę mocniej niż mnie. Lucas i matka uśmiechali się, ale ja wyglądałam tak, jak na większości zdjęć z dzieciństwa, czyli zezowałam na bok, jakbym obmyślała plan ucieczki. Za nami stała choinka. Nie przychodziło mi nic do głowy, co mogło sprawić, że Lucas uznał to zdjęcie za wyjątkowe. Pewnie wiązała się z tym jakaś zabawna historia, może Mimi kupiła tak bardzo nietrafione prezenty, że wydały nam się wręcz rewelacyjne. Kiedyś kupiła nam złote rybki, które już w dzień Wigilii pływały do góry brzuchem, a innym razem podarowała Lucasowi piankę do włosów. Pięknie zapakowała ją „na cukierek”, zapomniała tylko o tym, że Lucas przed paroma dniami zgolił włosy.

Mój brat stosunkowo wcześnie zaczął przejawiać sygnały, że będzie zabójczo przystojny. Odziedziczył to po Mimi. Blond włosy, wielkie niebieskie oczy i ciało hollywoodzkiej gwiazdy. Dostał w spadku jej skandynawskie korzenie, i to do tego stopnia, że wystarczyło dać mu wielki styropianowy młotek i mógł iść na bal przebierańców, udając Thora. Chociaż musieliśmy w tej kwestii wierzyć naszej matce, bo nie było nikogo innego, kogo moglibyśmy spytać. Nie miałam pojęcia, po kim odziedziczyłam ciemne włosy.

Po latach, gdy byliśmy już dorośli, kilka razy widziałam na własne oczy, jak kobietom odbierało mowę na jego widok. Chciałabym móc powiedzieć, że jestem jego żeńską wersją, ale niestety to nieprawda. Jak na bliźniaków, dosyć znacząco się różniliśmy. Lucas wygląda jak z okładki GQ. Ja jestem posępna. Moje oczy są szare, wzrok rozmyty. Może nawet intrygujący, ale jestem jedną z tych osób, którym trzeba się dłużej przyglądać, żeby dojrzeć ich piękno. Tym, co łączy mnie i mojego brata, jest odporność na słońce. Mimi musi się przed nim chować, łatwo ulega oparzeniom i skóra schodzi jej z klatki piersiowej, a ramiona pieką. Tymczasem ja i Lucas opalamy się na heban.

Nagle w mieszkaniu rozległ się głośny agresywny dzwonek, a ja podskoczyłam ze strachu. Polaroid wypadł mi z rąk i spadł na podłogę w kuchni. Naprzeciwko szafy przy wejściu był stary domofon w odcieniu tytoniu. Ktoś przyszedł. Wcisnęłam guzik i powiedziałam:

– Słucham? – Czekałam, aż ktoś się odezwie, ale usłyszałam tylko szum.

Wybiegłam na korytarz i nie zastanawiając się nawet nad windą, pobiegłam schodami. Przeskakiwałam co drugi stopień, utrzymując równowagę dzięki pachnącej miedzią odrapanej poręczy. Popędziłam przez lobby do wejścia od frontu, ale nikogo nie zastałam. Wyszłam z budynku, trzymając drzwi za klamkę, bo zapomniałam wziąć klucze. Bardzo chciałam zobaczyć mojego brata przechadzającego się po parkingu, ale zobaczyłam tylko plastikową torebkę tańczącą na wietrze jak jesienne liście. Zniechęcona wróciłam na górę. Poczułam się jak ofiara głupiego żartu smarkaczy. Pewnie ktoś pomylił adresy.

Kiedy wróciłam do mieszkania, przyczepiłam zdjęcie na drzwiczkach magnesem w kształcie palmy i otworzyłam lodówkę. Była prawie pusta. Karton jajek, standardowy wybór sosów, trzy puszki piwa niewyjęte z folii i resztki folii po innych czteropakach. Otworzyłam jedną puszkę i napiłam się, potem przyłożyłam ją do policzka i ruszyłam na korytarz.

Światło w łazience było zapalone, a drzwi uchylone. Liczyłam, że usłyszę szum wody w prysznicu lub bzyczenie maszynki do golenia, ale panowała cisza. Popchnęłam drzwi. Na brzegu umywalki leżała szczoteczka do zębów z nałożoną pastą. Była gotowa do użycia. Pewnie Lucas stał przy zlewie i już miał umyć zęby, ale spojrzał w lustro i pomyślał: „pieprzyć to”, po czym rzucił wszystko i wyjechał. Tyle że nie miało to sensu. Przecież nawet jeśli chciał zostać uciekinierem, umyłby najpierw zęby, no i wziąłby szczoteczkę ze sobą. I drogą elektryczną golarkę, bo jak inaczej utrzymałby swój zawsze idealnie przycięty dwudniowy zarost, dzięki któremu wyglądał jak europejski piłkarz? A żel do włosów i woda kolońska? Lucas był próżny, na pewno chciałby dobrze wyglądać, nawet gdyby uciekał.

Ostatecznie mogłabym uwierzyć, że Lucas zaryzykował publiczne upokorzenie i zostawił te wszystkie rzeczy w domu. Ale to, że po zaangażowaniu się w romans z jedną z uczennic, która miała aż tyle pecha, że ją zamordowano, Lucas uciekł, zamiast stawić czoło konsekwencjom, było niemożliwe. Nie zniósłby faktu, że ludzie go obwiniają. Jego potrzeba, żeby zgrywać dobrego przeciętniaka, była wręcz patologiczna. Oboje z Lucasem szukaliśmy akceptacji środowiska. To był efekt uboczny alkoholizmu naszej matki, z którym radziliśmy sobie na różne sposoby. Mnie bardziej niż na sympatii zależało na tym, żeby imponować innym, a Lucas wolał być lubiany. Chciał, żeby inni szukali jego towarzystwa. I szło mu całkiem nieźle.

A co, jeśli…?

A co, jeśli jest już martwy? Nie udawałam przed Prudenem, naprawdę się tego bałam. Skąd miałam wiedzieć, czy nie dopadł go jakiś prymityw? Jeden z tych, którzy podpalili mu samochód? Jakiś skrajny konserwatysta, który teraz przechwala się w przydrożnym barze, że zrobił porządek z tym zboczeńcem, który dobierał się do nastolatek. Chodziło mi po głowie mnóstwo przykładów. Mógł to być jeden z tych, którzy twierdzą, że gdyby tylko zostawić ich samych z Haasem, odcięliby mu fiuta, chociaż gdyby nadarzyła się taka okazja, na pewno by z niej nie skorzystali. Albo jeden z tych, którzy zniszczyli mu samochód i wylewali wiadro pomyj w internecie, ale przy spotkaniu twarzą w twarz nie byliby w stanie choćby wymamrotać czegoś pod nosem.

Nie mogłam dalej tak myśleć, to było zbyt okropne. Poza tym gdyby jakiś „stróż prawa” przechadzał się po mieście, przechwalając się, że zatłukł Lucasa na śmierć, Pruden już by o tym wiedział. Nie zdziwiłabym się, gdyby Pruden zatuszował coś takiego, ale czy w takiej sytuacji udawałby, że poszukuje Lucasa? Zadzwoniłby do mnie?

Mia, przestań, do cholery!

Lucas zadzwonił do mnie w piątek. Chcący czy niechcący – zadzwonił, a to oznaczało, że wciąż żył. Tonący brzytwy się chwyta, ale cóż mi innego pozostało? Myśl, że mój brat nie żyje, była nie do przyjęcia.

Poszłam do jego sypialni. Tutaj też był bałagan, chociaż wiedziałam, że w tym szaleństwie jest metoda. Przestaliśmy razem mieszkać dopiero pięć lat temu. Lucas przyjechał do mnie do Chicago z wielkimi planami na nowe życie. Chciał spróbować sił w aktorstwie i modelingu. Była to też jego pierwsza próba znalezienia zajęcia po tym, jak pogodził się z faktem, że nie zostanie profesjonalnym hokeistą. Kiedy wstępny entuzjazm minął, a jedyne, co mu się udało, to statystowanie jako strażak w operze mydlanej, zaczął bumelować w moim mieszkaniu. Łapał dorywcze fuchy jako kelner, ale głównie próbował oczarować moje współlokatorki i oglądał kanały sportowe, jedząc płatki śniadaniowe z miski do sałatek. Twierdził, że ma kryzys i nie wie, co zrobić ze swoim życiem, kiedy ja kończyłam studia farmaceutyczne i próbowałam prześlizgnąć się przez studia podyplomowe na uniwersytetach należących do Ligi Bluszczowej. Wyobrażałam sobie, jak w cylindrze i fraku, bawiąc się laską, wspinam się po szczeblach kariery w firmach farmaceutycznych. Nosiłabym przydomki takie jak Konglomerat, Mocarstwo czy po prostu Sakwa.

A potem ni stąd, ni zowąd Lucas zdecydował, że wróci do Wayoaty i zdobędzie uprawnienia nauczycielskie.

Przekonywałam go, żeby został, tłumaczyłam, że na próby w aktorstwie poświęcił zaledwie osiem miesięcy i że nawet jeśli chciał spróbować sił w czymś innym, w Chicago miał o wiele więcej możliwości, ale nie byłam w stanie go przekonać. Użył matki jako pretekstu do powrotu:

– Ona jest taka samotna. Przez większość roku nikt jej nie odwiedza – powiedział i zwiał z podkulonym ogonem.

Co mogłam zrobić, słysząc taki argument? Niewiele, nawet jeśli oboje wiedzieliśmy, że Lucas wciskał kit. Zanim sprawy w Chicago się pokomplikowały, wcale nie martwił się o Mimi. Ostatecznie wycofałam się przekonana, że Wayoata szybko mu się znudzi. Ale pomyliłam się.

Zaglądałam do kolejnych szuflad z bielizną, aż w jednej znalazłam skórzaną rękawiczkę, którą musiał zabrać z samochodu Mimi. Na jej widok zawsze dostawałam nudności i ciarek, które towarzyszyły mi za każdym razem, kiedy myślałam o matce i jej „wypadku”. Trzasnęłam drzwiami od szuflady. Usiadłam na ziemi i schowałam głowę w kolana. Zastanawiałam się, po co ją zatrzymał. Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić mdłości, po czym uświadomiłam sobie, że nie pierwszy raz doświadczam niekompetencji ze strony policji w Wayoacie.

Kiedy mieliśmy po siedemnaście lat, nasza matka miała wypadek samochodowy. Doznała ciężkich obrażeń (jej otępiały od nadmiaru alkoholu mózg uderzył o wnętrze czaszki jak mokry papier toaletowy rzucony o kafelki w łazience, PLASK!). Ale kiedy dostaliśmy z Lucasem pozwolenie na wyczyszczenie jej beżowo-złotego buicka LeSabre (Lucas nalegał, żebyśmy zrobili to sami, widocznie miało to dla niego moc rytuału przejścia), zauważył, że drobne matki leżały nietknięte w pojemniku, a okulary przeciwsłoneczne beztrosko wisiały na osłonce przeciwsłonecznej. A przecież wgniecenie w przednim zderzaku, w miejscu, którym uderzyła o drzewo, było bardzo głębokie. Ponadto znaleźliśmy skórzaną męską rękawiczkę. Tylko jedną. To nie miało sensu. Przynajmniej Lucas tak twierdził, ale ja wiedziałam lepiej. Samochód Mimi był kompletnym gruchotem, nic więc dziwnego, że znaleźliśmy w nim jedną zbłąkaną rękawiczkę pośród stosu rachunków sklepowych, zgniecionych paczek po papierosach, podartych rajstop i szminek. Ale Lucas nie chciał odpuścić. Zafiksował się na tej rękawiczce.

Niechętnie i z sercem wyrywającym się z piersi poszłam z nim zmusić policjantów, żeby zbadali jeszcze raz ten, jego zdaniem, ukartowany wypadek. Ale z naszego Prudena żadna Marge Gunderson i zanim Lucas zdążył przedstawić pierwszy argument, czyli zanim w ogóle wspomniał o rękawiczce, komisarz mu przerwał:

– Drogi są śliskie. Wasza matka była pijana i nie zapięła pasa. Nie udawajmy, że tak nie było. Cieszcie się, że uderzyła w drzewo. Mogła potrącić jakąś MIŁĄ rodzinę.

Sprawa zamknięta.

Mój brat, dopóki nie wyjechał na uniwersytet, za każdym razem, kiedy spotkał Prudena, badawczo mu się przyglądał. Poza tym wykonywał różne niegroźne gesty, jak na przykład pocieranie środkowym palcem czubka nosa albo strzelanie z dłoni udającej pistolet. Wszystkim wokół opowiadał, że Pruden jest niekompetentnym dupkiem. Miał siedemnaście lat, był wściekły i czuł, że go zignorowano. Zaczęłam się zastanawiać, że może Pruden próbuje się teraz odegrać i z wielką radością przyklei coś bardzo śmierdzącego do mojego brata.

Wstałam z ziemi i ponownie otworzyłam szufladę w poszukiwaniu pustego miejsca po walizce, do której mógłby zapakować zapasową szczoteczkę do zębów i zapasową maszynkę do golenia. Ale niczego tu nie brakowało… oprócz Lucasa.

I jego karty kredytowej. Kiedy sobie o tym przypomniałam, zamarłam. Skoro wziął kartę, to po drodze mógł wszystko kupić. Szczoteczkę do zębów, koszulki, dżinsy. Mógł za jednym zamachem wyczyścić konto tuż po przekroczeniu granicy z Kanadą, a potem naprawdę zniknąć. Bo przecież na pewno pojechałby do Kanady. Była najbliżej, więc to najrozsądniejsze wyjście. Oczywiście gdyby był winny. A przecież nie był.

Zmęczona padłam na łóżko. Do cholery, co tu się działo?! Byłam w szoku i po raz pierwszy w życiu miałam okazję przekonać się, co to właściwie znaczy. Człowiek jest i zimny, i jednocześnie rozgorączkowany. Słabe światło lampy na suficie pulsowało. Odwróciłam się i zaczęłam płakać w poduszkę, która ciągle jeszcze pachniała żelem do włosów mojego brata.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dzień drugi

Czwartek

Obudziłam się po źle przespanej nocy z poczuciem, jakby ktoś zawiązał mi supeł w żołądku. Pościeliłam łóżko Lucasa, przykryłam narzutą, ułożyłam poduszki, a na koniec zadzwoniłam do pracy. Wreszcie miałam okazję do wykorzystania nagromadzonego urlopu. Pozbierałam pudełka po pizzy i puszki po piwie, zalałam wodą szklanki z zaschniętymi resztkami drinków. Potem wzięłam ze stolika starą czapkę Bulldogsów, ale po chwili odłożyłam ją z powrotem. Tam było jej miejsce.

Jakoś zdołałam wziąć się w garść. Lucas był jedynym podejrzanym w sprawie morderstwa Joanny. Do wyznaczonego przesłuchania miał kilka dni, więc dowody, które przeciwko niemu zebrali, nie mogły być mocne. (Z drugiej strony wtedy jeszcze nie odnaleziono ciała Joanny, poza tym było to przed magicznym zniknięciem Lucasa). Do tego Pruden powiedział, że nie mają nawet nakazu aresztowania.

Ktoś inny zabił tę biedną dziewczynę, ale Pruden zebrał tylko takie dowody, które uznał za wystarczające, żeby skupić się na Lucasie i już nie szukać dalej.

Musiałam dowiedzieć się więcej o tej sprawie. Podsunąć Prudenowi kogoś innego. Znaleźć mu innego podejrzanego.

Zadzwoniłam jeszcze raz do Wyatta, najlepszego przyjaciela Lucasa z czasów Małej Ligi i jego obecnego asystenta podczas treningów Westfield Bulldogs. Był głupkowatym chłopakiem z szopą włosów na głowie i śmiał się ze wszystkiego, co mówił Lucas. Mnie przezywał Mia-Żmija, a czasami nawet Mia-Moczykija, ale to wymyślił dopiero w liceum. Bardzo się starał być cool. Przez jakiś czas nosił dwa telefony, jeden dla „ziomków”, a drugi dla „lasek”, ale nigdy nie słyszałam, żeby któryś z nich zadzwonił.

Nie miałam z nim kontaktu, tylko czasami dowiedziałam się czegoś z Facebooka. Napisałam do niego, zanim wyjechałam, ale ponieważ nie odpisał, przewróciłam dom do góry nogami w poszukiwaniu starych kontaktów, aż na coś natrafiłam. Poszczęściło mi się, Wyatt nie zmienił numeru od czasów „ziomków” i „lasek”. Nagrałam się na sekretarkę z prośbą, żeby oddzwonił, a potem wysłałam SMS-a:

TU MIA. WTF?! WIESZ, CO SIĘ DZIEJE? ROZMAWIAŁEŚ MOŻE Z LUCASEM???

Nie dostałam odpowiedzi, chociaż wiedziałam, że w tym czasie Wyatt był online. Tweetował i złożył komuś życzenia urodzinowe na Facebooku. Czułam się, jakbym dzwoniła do drzwi, a on wygląda zza firanki, sprawdzając, czy już poszłam, i udając, że nie ma go w domu.

Widzę cię, dupku!!! – pomyślałam.

Zadzwoniłam jeszcze raz, ale od razu włączyła się sekretarka.

Pamiętałam, gdzie mieszkali jego rodzice. Może podadzą mi adres? Nie sądzę, żeby się przeprowadzili. W tych okolicach ludzie się nie przeprowadzają.

Zaparkowałam przed parterowym domkiem z cegły. Rodzice Wyatta, państwo Thompsonowie, mieli firmę, która zajmowała się architekturą krajobrazu. Eden Green czyli Zielony Eden. Nieźle im się powodziło. Wiedziałam o tym, bo przed wypadkiem Mimi pracowała jako kasjerka w banku Wayoata Credit Union i uwielbiała rozmawiać o cudzych pieniądzach. O tym, kto ma ile na koncie, jakie ma długi albo o tym, że wcale ich nie ma. Uwielbiała być blisko pieniędzy, nawet jeśli nie chodziło o jej dolary.

Dom nie był tak idealny, jak zapamiętałam. Na kwietniku nie było roślin, trawa była przydługa, a na podjeździe między SUV-em a srebrnym pikapem leżały porozwalane rowery i zabawki. I mnóstwo rysunków kredą. Drewniane wejście zwieńczone półkolistym daszkiem zniknęło. Nie wyglądało to na wzorcowy dom architekta krajobrazu.

W oknie dojrzałam małego chłopca. Miał tak jasne włosy, że wyglądał prawie jak duch. Pokazywał mnie palcem. Firana za jego plecami zafalowała i wynurzyła się zza niej dziewczynka. Miała takie same włosy. Widziałam, że krzyczała coś przez ramię. Wtedy kolejna mała blond główka pojawiła się w oknie. I jeszcze jedna.

Dostrzegłam tablicę z napisem:

DZIENNA PRZECHOWALNIA DLA NAJMŁODSZYCH SKARBÓW

A więc Thompsonowie się wyprowadzili. Kiedy zawróciłam i ruszyłam w stronę samochodu, drzwi frontowe otworzyły się.

– Cześć, Mia.

To był Wyatt. Zachowywał się zupełnie naturalnie, jakbym często do niego wpadała i jakby właśnie mnie oczekiwał. Miał na sobie krótkie spodenki i koszulkę Vikingsów. Na jego czole powoli pojawiały się zakola, ale nadal nosił taki sam co Lucas dwudniowy zarost. W liceum Wyatt zawsze kopiował modowe wybory Lucasa. Kiedy mój brat to dostrzegał, zmieniał coś w swoim wyglądzie, golił włosy po bokach albo na jeża. Po kilku tygodniach Wyatt przychodził do szkoły w identycznej fryzurze, butach różniących się tylko kolorem itd. Nie wiem, jak Lucas to wytrzymywał.

Teraz Wyatt był boso, co dostrzegłam, gdy podchodził do mnie. Za szybą pojawiła się kolejna dwójka dzieci. Wyglądały przez okno i robiły do mnie głupie miny.

– Przepraszam, że wpadam bez zapowiedzi. Dzwoniłam, ale nie odbierałeś. Dlaczego nie oddzwoniłeś? Nie dostałeś moich wiadomości?

– Nic się nie stało. Mój syn wrzucił wczoraj telefon do kibelka. Powinienem przeczytać wiadomości na Facebooku. – Zaśmiał się nienaturalnie i dorzucił: – Nie wszystkie z tych dzieci są moje.

Jego usta wykrzywił w połowie grymas, w połowie uśmiech, jakby powtarzał ten dowcip już tyle razy, że sam miał go dosyć.

– Mamy tylko dwójkę. Moja żona prowadzi przechowalnię dla dzieci. Kupiliśmy ten dom od rodziców, kiedy przeprowadzili się do Arizony.

Zaskoczył mnie tą serią faktów i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zmarszczyłam brwi. To nie była wystarczająca wymówka, żeby się do mnie nie odezwać. Nie spodziewałam się, że przywita mnie w ten sposób. Myślałam, że podbiegnie do mnie, kiedy tylko mnie zobaczy, i zaczniemy ze sobą rozmawiać jak dwóch rozbitków na bezludnej wyspie, którzy widzą w oddali wymijający ich statek.

– Czy Lucas się do ciebie odzywał?

– Ta dam! – Jedno z białowłosych dzieci otworzyło nam drzwi. Kolejne już pchało się na dwór i Wyatt musiał przez chwilę powalczyć z nimi, żeby cofnęły się do domu.

– Będę w garażu – krzyknął zapewne do żony. – Tędy. – Wpisał kod do otwierania drzwi garażowych, a my przez chwilę patrzyliśmy, jak się unoszą.