Sonety - William Shakespeare - ebook + książka

Sonety ebook

William Shakespeare

4,4

Opis

Sonetyto kolekcja 154 sonetów autorstwa Williama Shakespeare’a, których tematem są między innymi miłość, piękno, polityka, moralność. Były pisane przez dłuższy okres.

 

Większość utworów (1-126) jest skierowanych do młodzieńca. Nawołują go do małżeństwa i posiadania dzieci, aby jego uroda była przekazana następnym pokoleniom. Niewykluczone, że podmiot liryczny jest w nim zakochany. Sonety 127-152 odwołują się do miłości poety do jego kochanki. Dwa ostatnie Sonety, 153 i 154, mają charakter alegoryczny, ich adresatem może być Kupidyn.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 72

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2018

ISBN: 978-83-65922-36-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

I

Nadobne byty niech się krzewią dalej, Iżby nie zmarła nam róża urody I by ich pamięć, gdy je czas powali, Przechował w sobie ich następca młody. Ty, ograniczon do swych ócz jedynie, Sycisz ich blaski swą li własną strawą I, gdzie dostatek był, tam, w wrogim czynie, Sprowadzasz nędzę siłą nazbyt krwawą. Ty, coś jest stworzon ku świata ozdobie, Heroldzie cudów wiosennych, swe czary W swojem pąkowiu ukrywasz, jak w grobie, W skąpstwie jedynie rozrzutny bez miary. Zlituj się świata, lub ty wraz z mogiłą Wchłoniecie razem jego własność miłą.

II

Gdy zim czterdzieści oblegnie twe czoło I w łan twych wdzięków worze się głęboko, Miast szat młodości, lśniących tak wesoło, Łachman li zmięty ujrzy ludzkie oko. Jak marną chwalbą, jakimż wstydem będzie, Gdy, zapytany o ten skarb uroczy Dni onych pięknych, wygłosisz orędzie: „Popatrzcie tylko w me zapadłe oczy!“ O ileż godniej, jeśli, młode lata Wykorzystawszy, odpowiesz: „To dziecię Niechże was z moją starością pobrata, W niem li mą własną piękność odkryjecie!“ Odmłodziłbyś się, choć stary, i ciepła

Byłaby znowu krew, acz już się skrzepła.

III

Spojrzyj w zwierciadło i powiedz swej twarzy,

Niech według niej się twarz urobi świeża; Świat ty oszukasz, gdy się to nie zdarzy I pustą będzie macierzyńska leża, Bo gdzież do roli zbliżysz się dziewiczej, Coby się twojej uprawie oparła? I któż tak z własną miłością się liczy, By grób w nim miała, bezpotomnie zamarła! Zwierciadłemś matki swojej i jak ona Widzi swą wiosnę w tobie, pełną krasy, Tak ty przez szyby lat swych, acz zmarszczona Skroń twa, swe złote zobaczysz znów czasy. Ale gdy nie dbasz o swą pamięć ninie, Giń i wraz z tobą niech twój obraz ginie.

IV

Bezpłodny wdzięku, czemu tak zawzięcie

Odziedziczony czar li tobie służy? Wszakże natura, hojna nad pojęcie, Jedynie hojnym z swej udziela kruży. Przecz, piękny sknero, nadużywasz otoDarów ci danych, byś je dalej dawał? Lichwiarzu płony! Zgromadziwszy złoto, Nie wiesz, jak skarbów wykorzystać nawał. Kupcząc sam z sobą, sam ty siebie zgoła O swoją słodką oszukujesz jaźnię, A gdy cię stąd już natura odwoła, Jakiż jej złożysz rachunek? Wyraźnie Wraz z tobą piękność nieużyta spocznie, Choć spadkobiercę mogła mieć bezzwłocznie.

V

Chwile, w łagodnej utworzywszy drodze

Plękność, z pod każdej powieki świecącą, Grają tyranów rolę, skoro srodze Jasność w posępną brzydotę roztrącą. Czas, wiecznie chyży, do lata się bierze I pcha ku zimie, tu ono zamiera: Mróz sok tamuje, giną liście świeże, Piękność śnieg przygniótł, wokół pustka szczera. I gdyby lato nie było, jak owy Wyskok, śród szklanej uwięziony flaszy, Z jego pięknością byłby też gotowy I koniec samej piękności, że w naszej Jużby zagasła pamięci. AtoliKwiat li swój pozór traci z zimy woli.

VI

Zanim się staniesz wyskokiem, niech dłonie

Zimy nie zniszczą twego lata w tobie! Stwórz cudną flaszę, skarbiec znajdź, co wchłonie Skarb twej piękności, nim ta legnie w grobie. Lichwa nie lichwą, jeżeli w potrzebie Uszczęśnia człeka, co rad dług swój płaci; Drugiego siebie stwórzże dziś dla siebie, Nie, stwórz dziesięciu: będziesz się bogaciejCzuł dziesięćkrotnie, skoro twoja postać, Dziesięć się razy w dziesięciu odrodzi! Cóż śmierć ci zrobi, jeżeli ma zostać To twoje życie w twej żyjącej młodzi? Sfolguj! Zbyt pięknyś, byś miał uledz władztwu Śmierci, a skarb swój powierzył robactwu.

VII

Kiedy na wschodzie wspaniała ukaże

Światłość płomienną swą głowę, ku górze, Ku świeżej zjawie, jak się wznoszą twarze, Aby hołd złożyć tej świętej purpurze! I gdy się wspięła na niebieskie szczyty, By silna młodość, w pełni lat, człowieka Wzrok śmiertelnego patrzy w nią, jak wryty, Złotą jej drogę śledzący zdaleka. Lecz gdy, jak starość, już zwolna się toczy, Z ostatniej wyży jej rydwan znużony, Wraz te przed chwilą tak pokorne oczy Już sobie innej poszukują strony. I ty niewidzian rzucisz swe południe, Jeżeli syna nie zostawisz cudnie.

VIII

Sam tyś muzyką, smuciż cię muzyka?

Radość z radością nie prowadźi wojny! Lubisz to tylko, co cierpko dotyka, I rad przyjmujesz trud i ciężar znojny? Jeżeli brzmiące tak cudownie dźwięki Rażą twe uszy zestrojami swemi, Wówczas cię od nich spotka zarzut miękki, Że, gardząc związkiem, żyjesz sam na ziemi. Patrz, te dwie struny — jakąż nutę gładką, Wydają z siebie w wzajemnej harmonji!... Ojciec i dziecko wraz z szczęśliwą matką — Dźwięczną pieśń wspólną wyśpiewują oni, Mnogim, a jednym i milczącym głosem Nucąc: kto sam jest, z swym się minął losem.

IX

Strach, by nie szczezły w ślozach wdowie lica, Każe ci marnieć w tym samotnym bycie? Ach! jeśli pójdziesz precz stąd bez dziedzica, Ziemia, by wdowa, będzie twoje życie Wciąż opłakiwać, wciąż się będzie krwawić, Że gdy małżonek każdej innej wdowie Mógł w oczach dzieci obraz swój zostawić, O twym obrazie tego już nie powie. To, co rozrzuca ręka trwoniciela, Zmienia li miejsce, lecz jest skarbem świata, Natomiast piękność, gdy się nie udziela Innym, ma w tobie zabójczego kata. Nie zna miłości k'bliźnim, kto niegodnie Taką na sobie samym spełnia zbrodnię.

X

Nie masz dla innych serca ani trocha, Gdy się o siebie troszczysz tak ubogo! Hańba! niejeden wielce ciebie kocha, Ty — wszak to jasne — nie kochasz nikogo. Taka nienawiść obsiadła cię mocna, Że nie powstrzymasz jej w zabójczym żarze, By twego dachu nie burzyła docna, Choć z żądz najpierwsza odnawiać go każe. Zmień się, bym zmienił swe zdanie! Mów, złoty: Czyż nienawiści godzi się piękniejszy Dach, niż miłości? Dla własnej istoty Okaż się wdzięcznym za twój wdzięk dzisiejszy! Stwórz-że dla siebie, o, drugiego siebie, Aby żył dalej czar twój w tej kolebie.

XI

Z równą szybkością będziesz wiądł i dalej Rósł w latorośli, co z ciebie wyrośnie; W młodych się żyłach krew twoja rozpali, Choć sam przestaniesz już myśleć o wiośnie. I w tem jest mądrość, piękność i dobytek, Reszta to głupstwo, starość i więdnięcie: Idąc za tobą, świat by zginął wszytek — Lat kilkadziesiąt, a niema go święcie. Ci, którym mocy natura nie dała, By się mnożyli, niech, bezpłodni, giną Wraz z swą brzydotą, lecz piękność wspaniała Niech się szczęśliwą rozrasta godziną. Tyś jej pieczęcią, co oto mnogiemi Ma się odciski rozrastać na ziemi.

XII

Patrząc na zegar, który czas odmierza, I widząc słońce, jak chowa się w mroki, Jak krasa fiołka więdnie, przedtem świeża, I jak biel srebrna ciemne kryje loki — Jak z drzew wysmukłych opada liściwie, Pod dach cienisty wzywające trzodę, Jak zieleń lata na skoszonej niwie Leży związana w snopy białobrode — Widząc to, myślę o piękności twojej, Że się z dnia chyłkiem pochyli i ona, Albowiem piękność, co o się nie stoi, Ginie, gdy inna rośnie niestrudzona. Przed kosą Czasu nic jej nie obroni, Tylko latorośl, co zostaje po niej.

XIII

Żećbyś był swoją własnością! Atoli Jesteś nią tylko, pókić życia stanie; Na ten się koniec gotuj poniewoli I swój nam obraz pozostaw, kochanie! Termin piękności, pożyczonej tobie, Nie zapadł wówczas! Będziesz mógł pozostać Sobą, jakkolwiek położysz się w grobie, Gdy w twym potomku odżyje twa postać. Któż to dom taki upadkowi zleci? Skrzętna go ręka ochrania od zguby Przeciw zimowych dni śnieżnej zamieci I przeciw śmierci mroźnym tchom!... O luby, Rzuć lekkomyślność! Miałeś ojca przecie, Niech cię więc ojcem nazwie i twe dziecię.

XIV

O, nie do gwiazd ja po nauki chodzę, A przecież jestem astronomem, zda się, Ale nie poto, aby wieścić srodze O złem czy dobrem, tym czy owym czasie. Nie przepowiadam, co chwila przyniesie; Klęski, pioruny, deszcze, gołoledzie, Ani nie czytam na niebios bezkresie, Czy się też dobrze książętom powiedzie. Z twego li oka czerpię wiedzę moją, W niem, wierna gwiazdo, widzę, że się cnota I piękność tylko naonczas ostoją Gdy do odmłodzeń popchnie cię ochota. W przeciwnym razie z tobą zginą jeszcze Cnota i piękność — to dzisiaj ci wieszczę.

XV

Jeśli pomyślę, jak to doskonałość Trwa tylko krótko we wszystkiem, co żywie, I że li złudą jest świata wspaniałość, W gwiazd tajemniczym pogrążona wpływie — Jeśli rozważę, iż ludzi i zioła Tłumi to niebo, które je rozplenia, Że młodość, życia sokami wesoła, Spada z swych wyżyn na dno zapomnienia — Gdy tę niestałość mam w myśli, bogata Młodość twa staje wówczas przed mem okiem, Patrzącem właśnie, jak Czas i Zatrata Drą się, by ciemnym ogarnąć cię mrokiem. I, w walce z Czasem, to, co on ci bierze, Ja ci utrwalam, miłując cię szczerze.

XVI

Lecz czemu twardych nie szukasz oręży, Aby im uległ Czas, twój tyran srogi? Nie masz-li środka, który go zwycięży, Broni, bogatszej nad mój rym ubogi? Jesteś u szczytu szczęsnych dni; dziewicza Niejedna grzęda obdarzy cię kwiatem, Snać podobniejszym do ciebie z oblicza, Niż malowany konterfekt. Tak zatem