Smocza Straż. Tom 1 - Brandon Mull - ebook

Smocza Straż. Tom 1 ebook

Brandon Mull

4,8
27,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Baśnibór" powraca!

Bohaterowie bestsellerowej serii Brandona Mulla, Kendra i Seth Sorensenowie, znów będa musieli stawić czoła wyzwaniom i zagrożeniom, by nie dopuścić do panoszenia się zła na świecie. A zagrożenie nadchodzi - jak zawsze z najmniej spodziewanej strony.

Smoki, którym coraz bardziej nie w smak mieszkanie w azylach, chciałyby odzyskać wolność. Czy im się to uda? Czy nowa era smoków stanie się rzeczywistością? Jaką rolę odegra Smocza Straż?

Dołącz do świata Baśnioboru i przekonaj się, jak tym razem poradzi sobie z przeciwnościami rodzeństwo Sorensenów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 374

Oceny
4,8 (124 oceny)
103
20
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Brandon Mull

BAŚNIOBÓR.

Smocza Straż

przełożył Rafał Lisowski

Copyright © 2017 by Brandon Mull. All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o.

Copyright © for the Polish translation by Rafał Lisowski

Moim partnerom w grze w smoczego berka: Sadie, Chase’owi, Rose i Calvinowi

Z dziennika Stana Sorensona

Czy to może być koniec?

Czy przejdę do historii jako ostatni opiekun? Czy to długotrwałe przymierze rozpadnie się za mojej kadencji?

Kocham Baśniobór, odkąd tylko po raz pierwszy ujrzałem ukryte tu cuda. Większość mieszkańców współczesnego świata nawet nie przypuszcza, jakie wspaniałości kryją się w tych ostojach, gdzie istoty z legend polują i swawolą. Minęło ponad pół wieku, odkąd Baśniobór podbił moje serce.

Ale wszystko ma swoją cenę.

Jak daleko jestem gotów się posunąć, by wypełnić swoją powinność? By chronić magiczne azyle tego świata? Z poświęceniem własnego życia pogodziłem się dawno temu. Ale co z życiem innych? Co z moją rodziną?

Pragnąłem podzielić się cudownościami Baśnioboru z tymi, których najbardziej kocham. Ale ta wiedza wiąże się z niebezpieczeństwem. Magiczne istoty potrafią olśniewać. Potrafią też zabijać. Dla mnie wspaniałość przeważa nad zagrożeniem. Ale kto dał mi prawo decydować za innych?

Nigdy nie zmusiłem nikogo do odkrycia, co naprawdę dzieje się w Baśnioborze. A z pewnością nie zmusiłem do tego swoich wnuków. Pozwoliłem jednak, żeby ciekawość zawiodła je do prawdy. Po wypiciu mleka magicznej krowy Wioli Kendra i Seth zobaczyli, że tutejsze motyle to w rzeczywistości wróżki, kozy to satyrowie, a konie to centaurowie. Ów pierwszy raz jest czymś niewiarygodnym. I nigdy nie powszednieje.

Mogłem temu zapobiec. Ale pozwoliłem, żeby Baśniobór ujawnił się przed nimi.

Nieuchronnie ich porwał. Jak zawsze.

A wraz z tą wiedzą przyszło niebezpieczeństwo.

Kendra i Seth znają prawdziwy powód, dla którego mieszkam w Baśnioborze. Jako opiekun służę mieszkańcom tego rezerwatu, a świat zewnętrzny chronię przed nimi. Doświadczam przeżyć, które naginają definicję rzeczywistości. Dane mi oglądać rzeczy, których nie pozna nikt, kto nie uzyskał dostępu do tych niezwykłych azylów.

Moje wnuki rozumieją odpowiedzialność związaną z ochroną tych ostoi. One również wykazały się gotowością do poświęceń.

Wydawało mi się, że przetrwaliśmy już najgorsze. Zostaliśmy popchnięci do granic naszych możliwości. Nasze życie było zagrożone. Zginęli nasi bliscy. Kendra i Seth nieomal ponieśli śmierć, ale w końcu to właśnie oni przeważyli szalę i uratowali nas wszystkich.

Teraz jednak być może znów są potrzebni.

Wierzę, że potrafię ich ochronić. Ale już w przeszłości niesłusznie w to wierzyłem.

Szczerze mówiąc, znowu nie wiem, co począć. Moja odpowiedzialność jest oczywista. Ale jak daleko jestem gotów się posunąć? Ile potrafię zaryzykować?

Czy uczciwie będzie dać im wybór?

I czy to w ogóle wybór, skoro wiem, co zdecydują?

Rozdział 1Podsłuchiwanie

Kendra Sorenson biegła truchtem przez ciepłą mgłę, mokry żwir chrzęścił pod jej stopami, a ona zastanawiała się, czy wilgoć w powietrzu dostatecznie się porusza, żeby nazwać ją deszczem. Może mżawką. Dziewczyna zerknęła w górę na rozmazane szare niebo nad czubkami drzew, a potem na trzy wróżki, otoczone niewyraźnymi nimbami światła. Nic nie bębniło o kaptur jej wiatrówki, ale było mokro i równie mokre były liściaste gałęzie po obu stronach długiego podjazdu.

To najciemniejszy ranek tego lata, przynajmniej odkąd piętnastoletnia Kendra zaczęła biegać. Zwykle wstawała tuż przez świtem i trzy razy okrążała duży ogród. Każde kółko obejmowało bieg podjazdem aż do bramy i z powrotem. Dłuższa trasa oznaczałaby albo opuszczenie granic Baśnioboru i narażenie się na niebezpieczeństwa poza rezerwatem, albo ryzyko zetknięcia z zagrożeniami czyhającymi poza ogrodem chronionym przez magię. Włóczenie się po lasach rezerwatu to nie był dobry pomysł.

Dziś nie dało się oglądać wschodu słońca. Szarość stawała się po prostu coraz jaśniejsza, kiedy Kendra podążała swoją zwykłą trasą, ślizgając się na mokrej trawie.

Przed sobą zobaczyła bramę – jak zwykle zamkniętą – wykonaną z kutego żelaza i zwieńczoną liliami, jedyny otwór w ogrodzeniu okalającym cały rezerwat. Kendra zawsze jej dotykała, zanim zawróciła.

Kiedy zbliżyła się do czarnych krat i wyciągnęła rękę, żeby to zrobić, znieruchomiała. Usłyszała zbliżający się warkot silnika i chrzęst opon gniotących żwir.

To bardzo nietypowe.

Brama do Baśnioboru znajdowała się daleko od głównej szosy. Czar dekoncentrujący sprawiał, że zmotoryzowani podróżni przegapiali niczym niewyróżniający się skręt, a kilka tablic umieszczonych dalej przy bocznej drodze dobitnie ostrzegało nieproszonych gości.

Nikt nie przyjeżdżał do Baśnioboru przypadkiem.

A zapowiedź wizyty była ważną wiadomością. Dziadek lub babcia Sorensonowie zawsze informowali o gościach z wyprzedzeniem. Wtedy często zostawiano bramę otwartą.

Kto się więc zbliżał?

Kto mógł przybywać do Baśnioboru bez uprzedzenia?

Stary przyjaciel? Szpieg? Wróg?

Albo ktoś, kto rzeczywiście się zgubił i nie za bardzo umie czytać.

Na wypadek gdyby przybysz był wrogiem, Kendra prędko uciekła z podjazdu między drzewa i przykucnęła za krzakiem. Zejście z drogi wiązało się z mniejszą osłoną przed magicznym zagrożeniem, jednak tak blisko strefy chronionej rzadko zdarzały się kłopoty. Możliwość ukrycia się wydawała się warta niewielkiego ryzyka.

Wkrótce nadjechał biały sedan i zatrzymał się tuż przed bramą. Wyłoniła się z niego zakapturzona postać.

Kendra także miała kaptur. Pogoda wymagała nakrycia głowy. Jednak brązowa szata nieznajomego sprawiała wrażenie, jakby pochodziła z dawno minionej epoki. Twarz przybysza celowo kryła się w głębokim cieniu. To nie był zbłąkany turysta. Może nawet nie człowiek. To musiał być ktoś, kto wie o rezerwatach dla magicznych stworzeń.

Czy nieznajomy spróbuje się włamać? Bramy nie było widać z domu, ale parkowanie na podjeździe to niezbyt subtelny ruch.

Wtedy od strony domu Kendra usłyszała chrzęst kroków na żwirze. Trwała nieruchomo, gdy zobaczyła zbliżającego się dziadka Sorensona w kurtce i czapce z daszkiem. Wstrzymała oddech, kiedy podszedł do bramy. Ta się nie otworzyła.

– Chcesz rozmawiać? – dziadek odezwał się przez kraty do zakapturzonej postaci.

– Tak, krótko – odpowiedział przybysz chrapliwym głosem.

Jako kapitan Rycerzy Świtu, organizacji strzegącej magicznych rezerwatów na świecie, dziadek spotykał się raz po raz z różnymi osobami dostarczającymi informacje. Rozmowy często odbywały się w jego gabinecie. Najwidoczniej czasem także przy bramie.

Kendra miała wyrzuty sumienia, że podsłuchuje, ale w tym momencie ujawnienie swojej obecności byłoby jeszcze większą niezręcznością. Bardziej skuliła się za krzakiem.

– Sytuacja wciąż się pogarsza – ostrzegła zakapturzona postać. – Najprawdopodobniej będą potrzebni. Chłopiec powinien uregulować sprawę z Siostrami.

– O ile rozumiem, na spełnienie ich warunków ma jeszcze prawie rok – odparł dziadek.

– Dług wobec Sióstr to nie przelewki – przybysz nie dawał za wygraną. – Któż wie, gdzie chłopiec się znajdzie w najbliższych miesiącach. A jeśli okoliczności uniemożliwią mu spłatę długu? Dlaczego nie wykorzystać okazji? Jak długo jeszcze, twoim zdaniem, miecz ma się znajdować w jego posiadaniu? To potężna broń, tylko czy bezpieczna? Znane są przypadki, gdy deprawowała tych, którzy ją dzierżyli.

– Słuszna uwaga – zgodził się dziadek. – Rozważę, czy nie udzielić mu takiej rady. Jakieś wieści ze Strzelistych Skał?

– Nic dobrego – odparł nieznajomy i zrobił krok wstecz. – Lepiej mi już jechać. Pozostaniemy w kontakcie.

– Podziękuj naszemu wspólnemu przyjacielowi.

– Sam mu podziękujesz, podejmując niezbędne działania, Stanie Sorensonie – odpowiedział przybysz. – Wkrótce może się wydarzyć coś gorszego niż poprzedni kryzys. Przygotuj się, póki czas.

Dziadek obejrzał się wzdłuż podjazdu w kierunku domu.

– Spodziewasz się kogoś?

– Moja wnuczka wyszła na poranny jogging.

– Czas mi w drogę – stwierdziła postać i cofnęła się do samochodu.

Dziadek ruszył w stronę domu, nie machając gościowi na pożegnanie.

Zawarczał silnik, a potem auto zaczęło manewrować, żeby zawrócić. Kiedy zniknęło Kendrze z oczu, dziewczyna nie słyszała już kroków dziadka.

Odczekała w milczeniu, aż dźwięk silnika zanikł w oddali.

Co właśnie usłyszała? Na pewno mieli na myśli jej młodszego brata. Kendra wiedziała, że kiedy Seth znalazł legendarny miecz o nazwie Vasilis, dobił targu z jakimiś wiedźmami. Ale dlaczego interesował się tym podejrzany osobnik z zewnątrz? I jakie kroiły się kłopoty? Czyja pomoc była potrzebna? Chyba chodziło właśnie o Kendrę i jej brata.

Dziewczyna powoli wróciła na drogę i ostrożnie się po niej rozejrzała. Nie widziała dziadka – pewnie był już w domu. Pobiegła truchtem do ogrodu, zrobiła jeszcze kawałek okrążenia, a potem zrezygnowała i weszła do środka.

Dziadka Sorensona zastała w jego gabinecie.

– Dzień dobry, Kendro – powiedział.

– Dzień dobry – odrzekła, przyglądając się mu. Wydawał się odprężony.

– Dziwna dziś pogoda – stwierdził.

– Szaro i mokro. Mieliśmy gościa?

Dziadek zmarszczył czoło.

– Skąd ta myśl?

Kendra zastanowiła się, jak dużo wyjawić.

– Widziałam, jak idziesz podjazdem.

Dziadek się uśmiechnął.

– Sprawdzałem tylko bramę. Często to robię, kiedy jestem niespokojny.

– Aha – powiedziała Kendra. Nie chciała naciskać. – Do zobaczenia później.

Wyszła z pomieszczenia. Kłamstwo nie było w stylu dziadka. Do jego powinności zarówno jako opiekuna Baśnioboru, jak i kapitana Rycerzy Świtu należało strzeżenie tajemnic. Kendra nie wątpiła, że dziadek skłamałby, żeby ukryć sekret, który uznał za groźny dla innych osób.

Gnębiło ją, że dowiedziała się o czymś, co chyba dotyczyło jej i Setha. Czy powinna powiedzieć dziadkowi, że widziała nieznajomego? Powtórzyć, co usłyszała? Domagać się wyjawienia tożsamości tajemniczej postaci? Zapytać, do czego są potrzebni ona i jej brat?

Instynkt podpowiadał Kendrze, że dalsze drążenie tematu niewiele da. Dziadek nie był gotów podzielić się szczegółami, czegokolwiek dotyczyły. A w dotrzymywaniu tajemnic był przecież zawodowcem.

Czy powinna porozmawiać o tym z Sethem? Wątpiła, czy brat umiałby siedzieć cicho, zwłaszcza że sprawa bezpośrednio go dotyczyła i należało dowiedzieć się więcej. Chwilowo chyba najlepiej, żeby martwiła się i zastanawiała nad tym sama. Bez względu na to, o jakich sekretach wiedzieli dziadek i nieznajomy, jedno wydawało się pewne: zbliżają się poważne kłopoty.

Rozdział 2Dotrzymana obietnica

Seth brnął głębiej pod ziemię z latarką w garści. Z łukowatego sklepienia połyskującego błotem wystawały blade korkociągi korzeni. Niektóre jaskinie mają gęsty ziemisty zapach, pełen drobinek minerałów. To nie była jedna z takich jaskiń. Tutaj różne rzeczy gniły. Mnożyły się insekty i rozprzestrzeniał się śluz. Nierówne podłoże tunelu kląskało przy każdym kroku.

Widmo obok Setha bynajmniej nie umilało atmosfery. Ani do końca żywe, ani do końca martwe, kroczyło w milczeniu, nawet w ruchu zatrważająco nieruchome, najciemniejszy kształt w ciemnym tunelu. Emanowało przejmującym chłodem i niepokojącą aurą strachu. Niektórzy w obecności widma stanęliby jak wryci, przerażeni i oniemiali, ledwo oddychając. Widmo zaś zbliżyłoby się do nich i choć na chwilę ulżyłoby sobie w udręce, wysysając z nich ciepło.

Odkąd jednak Seth został zaklinaczem cieni, nie tylko potrafił znieść obecność nieumarłych, ale nawet z niektórymi się porozumiewać. Najpewniejszy sposób, żeby przeżyć w towarzystwie widma, to dobić z nim targu. To konkretne widmo Seth zobowiązał się uwolnić z lochu pod Baśnioborem i przekazać nowym właścicielom w zamian za posłuszeństwo i ochronę do czasu dostarczenia go na miejsce.

Kilka miesięcy wcześniej, żeby poznać lokalizację owianego legendą miecza Vasilisa, Seth obiecał Śpiewającym Siostrom, że przyniesie im ten miecz, a także sprowadzi widmo. Zgodził się też wykonać jeszcze jedno zadanie, które wybiorą. Gdyby nie dotrzymał umowy, odnalazłby go i zabił zaczarowany nóż. Dlatego Seth wybrał najbardziej towarzyskie widmo, jakie znalazł, i wyruszył na wycieczkę do Missouri wraz z dziadkiem Sorensonem oraz satyrami Nowelem i Dorenem. Mimo że wieźli widmo w przyczepie za samochodem, jego lodowata aura napawała pozostałych pasażerów niepokojem.

Kiedy Seth poprzednio, po raz pierwszy, odwiedził Siostry, wszedł przez drzwi w wysokim urwisku. Tym razem strażnik strzegący dostępu do wąskiej wyspy na rzece Missisipi poinformował, że osoby powracające wchodzą niskim tunelem po drugiej stronie. Ani dziadkowi, ani satyrom nie wolno było towarzyszyć Sethowi. Odkąd chłopiec i widmo dotarli na wyspę i znaleźli błotnistą pieczarę, nie napotkali żadnych żywych istot.

Vasilis kołysał się na pasie, który Seth przerzucił sobie przez ramię. Chłopcu nieśpieszno było się rozstać z legendarnym Mieczem Światła i Mroku. Na mocy umowy, która pozwoliła mu go odnaleźć, formalnie miał na zwrot cały rok, a termin jeszcze nie minął. Broń odegrała jednak swoją rolę, pomagając Sethowi i Kendrze powstrzymać demony, które wydostały się z Zzyzxu. Jednorożec Paprot zasugerował, żeby chłopiec spłacił dług wobec Sióstr wcześniej, zamiast czekać do ostatniej chwili – na wypadek gdyby potem coś uniemożliwiło mu dotrzymanie obietnicy. Dziadek się z tym zgadzał, więc namawiał Setha, żeby miał to już za sobą.

Zazwyczaj chłopiec był zdecydowanym zwolennikiem odkładania wszystkiego w czasie, jak najdłużej się dało, jednak wizja noża goniącego za nim po całym świecie, żeby odebrać mu życie, przekonała Setha do innego rozwiązania. Ona – plus kilka miesięcy nudy, odkąd zapobiegli demonicznej apokalipsie. Od kiedy dziadkowie Sorensonowie kierowali Baśnioborem wraz z dziadkami Larsenami, życie stało się przeraźliwie pozbawione przygód. Perspektywa wycieczki okazała się więc wybawieniem.

Konieczność oddania widma nie stanowiła problemu. Mroczna istota na samym początku podróży dorobiła się przezwiska Jęczybuła. Seth wiedział jednak, że miecza będzie mu brakowało. Trudno o fajniejszą pamiątkę niż magiczna broń.

Tunel kończył się zniszczonymi drzwiami. Kiedy chłopiec zapukał, prawie nie wydały dźwięku. Drewno, choć z wierzchu poorane, było grube.

– Jesteś już prawie w domu – powiedział Seth do widma.

W odpowiedzi do jego umysłu dotarły lodowate słowa: Nie ma dla mnie domu. Jest tylko niepokój.

– W samochodzie ja też tak się trochę czułem – odparł Seth, starając się utrzymać lekki ton rozmowy. – Ciężko znaleźć sobie wygodną pozycję. Tyłek mi ciągle drętwiał.

Nieumarli mieli tendencję do rozwodzenia się nad pustką i tęsknotą. Gdy już zaczynali, czasem trudno ich było uciszyć. Zwłaszcza tego tutaj.

– Myślisz, że dostatecznie mocno zapukałem? – Seth parę razy kopnął w drzwi.

Otworzyły się, ukazując pryszczatą twarz z wyłupiastymi żółtymi oczami.

– Kto śmie stukać w te wrota?

– Dobre pytanie – odparł Seth. – Naprawdę powinniście je umyć.

Troll rzeczny zamrugał, zmieszany.

– To miejsce zagrożeń niewypowiedzianych.

– Już mi powiedziano. Byłem tu wcześniej. Siostry mnie znają.

Troll nachylił się i mrużąc oczy, zmierzył Setha wzrokiem.

– Ach tak, chłopiec. Rzeczywiście, wolno ci wejść tą drogą. Jeszcze się ciebie nie spodziewaliśmy.

– Jestem wcześniej. Przyszedłem z tym, co chciały. – Seth dotknął rękojeści miecza i gestem wskazał widmo.

Troll zrobił krok do tyłu i spojrzał na nieumarłego.

– Rozumiem. Dobrze. Ponieważ wracasz, żeby wypełnić zadania, wchodzisz tu na zaproszenie.

Seth zerknął na widmo.

– Myślę, że go polubicie – szepnął do trolla, przestępując próg. – Świetny współlokator. Swój chłop.

Troll poprowadził ich korytarzem przypominającym bladoszare gardło. Długimi stopami kłapał o ziemię. Raz po raz oglądał się na widmo, wyraźnie zaniepokojony. Widocznie nawet potwory nie były zachwycone myślą o wyssaniu z nich życia.

Korytarz opadał, a wreszcie kończył się zawilgoconą komnatą z kraterami pełnymi kałuż. Olbrzymie białe czerwie groteskowo prężyły się i napinały, po jednym w każdej kałuży. Kilka niskich, pękatych trolli o za dużych głowach czmychnęło przed nadchodzącymi Sethem i widmem.

Wokół jednej z kałuż stały w kole trzy kobiety. Nie miały dłoni. Zamiast tego ich nadgarstki były połączone, tak by powstał krąg. Seth pamiętał, że ta wysoka, chuda to Berna. Ta sflaczała, z obwisłą skórą ramion to Wilna. Najniższa, Orna, poprzednio była dla niego najmilsza. Siostry się poruszyły, żeby lepiej go widzieć. Wilna musiała patrzeć przez ramię.

– Seth Sorenson – powitała chłopca Berna. – Przybyłeś znacznie wcześniej, niż oczekiwałyśmy.

– To wy nie widzicie przyszłości? – spytał Seth, starając się nie oddychać zbyt głęboko. W komnacie pachniało słodką zgnilizną, coś jakby papkowatą mieszanką rozkładających się owoców.

– Nie każdą ścieżkę oglądamy – odparła Orna. – Zepsułybyśmy niespodziankę.

– Mogłyśmy wysłać za tobą nóż przymierza – stwierdziła Wilna. – Nie miałeś prawa wyjawić nikomu naszej umowy.

– To nie moja wina – tłumaczył się Seth. – Paprot umie czytać w myślach. Jest jednorożcem. Ja mu nie mówiłem.

– Ona to wie – powiedziała Orna. – Inaczej już byś nie żył. A wielka by to była szkoda! Podążasz ścieżką podobną do tej, którą szedł twój prapradziadek stryjeczny.

– Daleko mi jeszcze do tego, żeby porównywać się z Pattonem Burgessem – odparł Seth.

– Nie odrzucaj tego porównania tak pośpiesznie – upomniała go Orna łagodniejszym tonem. – Właśnie dlatego cię lubię.

– Przegłosowałyśmy dwa do jednego, że nie wyślemy noża – wyjaśniła Berna. – Orna wstawiła się za tobą, bo ją intrygujesz. Poparłam ją, ponieważ czuję, że możesz być przydatny.

– Nasza poufna umowa wyciekła do ludzi z zewnątrz – mruknęła Wilna, krzywiąc się. – Miałyśmy prawo zgładzić chłopca.

– I wtedy nie miałybyśmy ani miecza, ani widma – odparła Berna. – Widmo może nam się przydać.

– Chłopiec wciąż jest nam winien przysługę – wtrąciła Orna. – I nie zapominajcie o Nagi Lunie.

– Słyszałyście o tym? – spytał Seth. Za pomocą Vasilisa zgładził dwa pradawne demony: Nagi Lunę i Graulasa.

– Nie musiałyśmy słyszeć – warknęła Wilna. – Oglądamy takie wydarzenia, jeśli tylko chcemy.

– Jesteście na mnie… złe?

Śpiewające Siostry zarechotały i zachwiały się, aż skrzypnęły im nadgarstki.

– Bo przecież Nagi Luna wyszkoliła dziesiątki wiedźm – rzuciła Orna, wciąż chichocząc.

– No tak. Pewnie o Gorgrogu też słyszałyście?

Wiedźmy zaśmiały się jeszcze głośniej.

– Jaka wiedźma godna swego miana nie odnotowałaby upadku Króla Demonów? – zapytała Berna.

Seth był zdezorientowany ich wesołością.

– Czy wiedźmy nie czerpią mocy od demonów?

– Mniej więcej – przyznała Orna, ramieniem ocierając łzy rozbawienia. – Ale ta moc ma swoją cenę. – Uniosła ręce, w ten sposób podnosząc połączone ręce sióstr. – Demony są naszymi patronami, ale rzadko naszymi przyjaciółmi. Strach i szacunek to co innego niż miłość. Upadek wielkiego demona może być… wyborny.

– Widok króla pognębionego przez dziecko… – rzuciła Berna.

– Wesoły dzień dla każdej z nas – dokończyła Wilna.

Seth nie mógł przypisać sobie zgładzenia Króla Demonów. Dokonała tego jego siostra, Kendra.

– Cieszycie się, że po ucieczce demony zostały uwięzione?

– Och, ogólnie tak – powiedziała Orna. – Wyobraź sobie, jak musiałybyśmy się płaszczyć i podlizywać, gdyby tylu potężnych demonicznych lordów było na wolności.

– Dużo by się zmieniło – dodała Berna. – Bez wątpienia.

– Erę demonicznych rządów mogłybyśmy wykorzystać na swoją korzyść – stwierdziła sztywno Wilna.

– To byłoby skomplikowane – odrzekła Orna.

– Wszystko zawsze jest skomplikowane – skwitowała Wilna. – A teraz musimy się martwić smokami.

– Ale ich tak bezpośrednio nie interesujemy – powiedziała Berna.

– Smokami? – zapytał Seth.

– Żadnych przepowiedni za darmo – rzuciła Wilna.

– Czy ja prosiłem o przepowiednię?

– Twoja przyszłość jest powiązana z rewoltą wielkich gadów – oznajmiła Orna.

Berna szarpnęła ją na bok.

– Przestań paplać!

– Nie ciągnij! – burknęła Orna i odpowiedziała szarpnięciem tak mocnym, że Berna aż się zatoczyła.

– Widziałyście moją przyszłość? – zapytał Seth.

– Widzimy wiele wersji przyszłości – odparła Wilna. – Nie każda się ziszcza.

– Wyślecie mnie z misją, która ma coś wspólnego ze smokami?

Wilna podejrzliwie przymrużyła oczy.

– Pytasz takim tonem, jakbyś na to liczył.

Seth wzruszył ramionami.

– Przegapiłem sprawy ze smokami w Gadziej Opoce. Byłem uwięziony w chlebaku. W Zzyzxie smoki wyglądały bardzo fajnie.

– A nie mówiłam? – mruknęła Orna. – Cały Patton.

– Jeszcze nie wybrałyśmy dla ciebie zadania – powiedziała Berna.

– Na pewno? Bo chętnie miałbym to już z głowy.

– Skąd pośpiech, żeby nam odpłacić? – chciała wiedzieć Wilna.

– W Baśnioborze ostatnio trochę nudno. No i dług u wiedźm to chyba kiepski pomysł.

– Nuda nie będzie cię już długo nękać – odparła Orna.

– Sza! – skarciła ją Wilna.

– Dlaczego? – spytał Seth.

– Wszystkich nas czekają burzliwe czasy – odrzekła Wilna.

– Przyniosłeś miecz – stwierdziła Berna. – A widmo chyba będzie użyteczne.

– Świetne jest – zapewnił Seth. – Głodne. Zimne. Samotne. Wszystko, czego można oczekiwać od nieumarłego sługi.

Puste – przesłało im myśl widmo.

– No i puste – zgodził się Seth. – I jeszcze złaknione. Dusza każdej imprezy.

– Będziesz nam służyć? – Wilna zwróciła się do widma.

Seth wyczuł w umyśle jego odpowiedź: Chłopiec przyprowadził mnie tu jako podarek. Będę służyć.

– Wygląda na to, że Seth Sorenson spełnił dwie ze swoich trzech obietnic – orzekła Berna.

– Chętnie spełnię trzecią już teraz – przypomniał im Seth. – Będę do niej potrzebował miecza, co nie?

– Zostaw tutaj widmo i miecz – odparła Wilna. – Skontaktujemy się z tobą, gdy przyjdzie pora twego zadania.

– Kiedy to będzie?

– Kiedy uznamy to za stosowne. Żegnaj.

– Chcecie mój adres mejlowy?

– Mamy swoje sposoby, by do ciebie dotrzeć – zapewniła Berna.

Seth zdjął miecz z pleców i położył go na ziemi. Potem odwrócił się do widma.

– Bądź grzeczny dla wiedźm. Dzięki, że zgłosiłeś się na ochotnika.

Tak bardzo zimno – zakomunikowało widmo. – Bez spokoju. Bez wytchnienia.

– Ja też będę za tobą tęsknić. Było super. – Seth odwrócił się do wiedźm. – Coś jeszcze?

– Nie, chyba że chcesz dobić z nami nowego targu – zaproponowała Orna z nadzieją w głosie.

– Nie dziś. Zwłaszcza że ciągle wiszę wam przysługę.

– Chwilowo zakończyliśmy nasze sprawy – powiedziała Wilna. – Odejdź.

– Albo pozostań tu nieproszony – zasugerowała podstępnie Berna.

– Pójdę – odparł Seth, ruszając tam, skąd przyszedł. – Wybaczę, jeśli zapomnicie poprosić mnie o przysługę.

Trzy Siostry zarechotały.

– O to się nie martw – powiedziała Orna.

– Zawsze odbieramy nasze długi – zapewniła Berna.

– To bynajmniej nie koniec naszych spraw, Secie Sorensonie  – napomniała Wilna. – Oszczędziłyśmy cię przed nożem przymierza. Bądź uprzejmy nam się odwdzięczyć, pozostając przy życiu.

– Co się kroi? – zapytał Seth, nadal się oddalając.

Twarz Wilny stężała.

– Żadnych wskazówek. Wiedza ma swoją cenę.

– Może chociaż mała wskazówka? – zaproponowała Orna.

– Nie – odparła Berna.

– Mam własne usta i własny rozum – burknęła Orna. – I tak już to zdradziłyśmy. – Wbiła baczny wzrok w Setha. – Nadchodzi burza. Burza smoków.

– Orno! – krzyknęły przerażone Berna i Wilna.

– Nie będziesz musiał czekać długo – zapewniła Orna.

– To chyba dobrze – stwierdził Seth. – Nigdy nie lubiłem czekać.

Rozdział 3Kraina wróżek

Para wioseł pchała łódkę w kierunku maleńkiej wyspy, każdym ruchem wywołując miniaturowe wiry wodne. Skromne jeziorko było otoczone przez dwanaście eleganckich pawilonów połączonych pobielonym chodnikiem z desek. Za pawilonami, na zielonych trawnikach okolonych żywopłotami, satyrowie uprawiali zapasy.

Kendra wiedziała, że większość istot w Baśnioborze lęka się kapliczki Królowej Wróżek. Zwykły nieproszony gość zostałby natychmiast zmieniony w puch dmuchawca. Już tak bywało.

Jednak dzisiaj było bardziej ekscytująco niż strasznie. Naprzeciwko w łódce siedział Paprot i wiosłował, patrząc na Kendrę. Chociaż dziewczyna wiedziała, że jest on jednorożcem, nigdy nie miała szansy go zobaczyć w końskiej postaci. Paprot na wieczność pozostał człowiekiem, po tym jak oddał swój trzeci i ostatni róg, żeby powstał z niego artefakt, który potem pozwolił zamknąć więzienie demonów. Kendra widziała zawsze tylko nastoletniego chłopaka, kilka lat starszego niż ona. Srebrnoblond włosy, chłopięco przystojne rysy, nienaganna skóra i przenikliwe spojrzenie sugerowały jego prawdziwą tożsamość – syna Królowej Wróżek, młodego człowieka o oszałamiającej czystości i mocy.

Do tego Kendra podejrzewała, że on coś do niej czuje. I choć bardzo starała się rozbić tę jego skorupę, Paprot nadal trzymał się na odległość. Wciąż liczyła na pierwszy pocałunek!

– Jesteś pewien, że to w porządku? – zapytała, kiedy dziób łódki zaszorował o błotnisty brzeg wysepki.

Paprot rzucił jej uspokajający uśmiech.

– Przecież ci mówiłem, że matka wyraziła zgodę. – W krainie wróżek taka właśnie była definicja „w porządku”.

– Nie był tu przede mną żaden człowiek?

– Nigdy. Ustanawiasz precedens. Matka zamknęła wyspę przed światem zewnętrznym, zwłaszcza po tym, jak Gorgrog pojmał ojca.

Kendra wzdrygnęła się na wzmiankę o Królu Demonów. Wciąż miała go przed oczami: gigantycznego, z gęstym, splątanym porożem na byczym łbie. Z szerokiego pasa dyndały mu łańcuchy, na których ciągnął za sobą najcenniejsze ofiary, w tym Króla Wróżek. Kiedy Kendra zabiła Gorgroga Vasilisem, Król Wróżek został uwolniony.

– Jak się miewa twój ojciec? – zapytała.

Paprot spuścił wzrok.

– Niewiele się zmieniło, odkąd go znaleźliśmy. Jego ciało jest zdrowe, ale zamknął się w sobie i prawie się nie odzywa. Wciąż trzeba go karmić, choć czasami błąka się samotnie.

– Tak mi przykro.

Paprot się uśmiechnął.

– To nie twoja wina, Kendro. Ty go uratowałaś. Prawie wszyscy myśleliśmy, że nie żyje. Gdybyśmy tylko znali prawdę! Ruszyłbym mu na pomoc. Matka uprzedzała, że ojciec potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie. Bądź co bądź przez całe wieki był ciągany po Zzyzxie, przykuty do pasa Króla Demonów. To cud, że przeżył.

– Nie umiem sobie wyobrazić, jakie to musiało być straszne – powiedziała Kendra, próbując o tym nie myśleć.

– Mamy szczęście, że znowu jest z nami.

Paprot zwinnie wyskoczył z łodzi. Dziewczyna postąpiła tak samo, ale nie mogła nie zauważyć, że w porównaniu z jego swobodą i koordynacją jest niezdarna i powolna. Paprot wziął ją za rękę, patrząc tak, że Kendra czuła się, jakby była jedyną prawdziwą istotą we wszechświecie.

Z wody nieopodal wyspy wynurzyły się trzy kobiece głowy i zajaśniały trzy ochocze uśmiechy.

– Cześć, Paprocie – odezwała się jedna z najad z zalotnym zaśpiewem.

– Ładny dzień – rzuciła kokieteryjnie druga.

– Popływasz z nami? – zaproponowała trzecia.

Kendra zmarszczyła czoło. Zwykle najady zapraszały mężczyzn do wody tylko po to, żeby ich utopić. Ale z Paprotem było inaczej. Jego status supergwiazdy wśród magicznych istot sprawiał, że naprawdę zależało im na jego względach. Zazwyczaj nimfy wodne szarpałyby łódką, ale tym razem podróż minęła spokojnie. Kiedyś Kendrze zdarzało się nawet widzieć, że Paprot zdejmuje koszulę i pływa z najadami bez żadnych problemów.

– Cześć, Chiatro! – zawołał Paprot. – Miło cię widzieć, Zolie! Hej, Ulline!

Kendra patrzyła, jak nimfy wodne się czerwienią, słysząc swoje imiona.

– Przepraszam, nie mogę teraz popływać. Zabieram Kendrę do krainy wróżek.

Trzy pary świdrujących oczu wbiły się w dziewczynę.

– Ktoś tam musi pozamiatać? – zadrwiła Chiatra.

– Złożycie ją w ofierze? – zastanawiała się Zolie.

– Zatrzymywanie niegodnych należy do naszych zadań – powiedziała Ulline.

– Bądźcie grzeczne, moje panie – odparł Paprot. – Rozkazy wydała wam moja matka. Wiecie, że Kendra przybywa tu za zgodą jako mój gość.

Ulline i Zolie przewróciły oczami, po czym zniknęły pod wodą. Chiatra zmierzyła Kendrę od stóp do głów z nieskrywaną odrazą.

– Nie pojmuję! – rzuciła, a potem zanurkowała w łagodnie pofalowaną toń.

– Twój fanklub jest niezadowolony – stwierdziła Kendra.

Wszystkie najady miały piękne twarze. Kendra wiedziała, że każda bez wahania oddałaby serce Paprotowi, gdyby tylko okazał zainteresowanie.

– Nie zaprzątaj sobie nimi głowy. Są niemądre i niegroźne.

– Chyba że mnie utopią.

Paprot ściągnął brwi.

– Porozmawiam z matką. Powinniśmy tego zabronić.

Ruszył przodem do miejsca, gdzie spod ziemi wybijało bulgoczące źródełko. Nieopodal na niedużym postumencie stała pięciocentymetrowa statuetka wróżki. Blisko znajdowała się również srebrna miska. Minęło już trochę czasu, odkąd Kendra po raz ostatni odwiedziła kapliczkę Królowej Wróżek.

– Jak przejdziemy na drugą stronę? – zapytała.

– Zwyczajnie – odparł Paprot, ale nagle jakby się zawahał.

– O co chodzi?

Trochę się zgarbił.

– Długo się do tego przygotowywaliśmy. Nie chcę, żebyś się rozczarowała.

– Dlaczego miałabym się rozczarować?

Skrzywił się.

– Dawna kraina wróżek była niewyobrażalnie wspaniała. Poświęciliśmy ją całą, żeby stworzyć nowe więzienie dla demonów. Kiedy matka i pozostali przejęli Zzyzx i zaczęli go przekształcać, panował tam chaos. Nasz nowy dom wciąż się tworzy.

– Smutno mi na myśl o tym, że demony zniszczyły waszą dawną krainę.

– Właśnie dlatego się tam wdarły. Przez całe tysiąclecia taplania się w złu żaden z nich nawet nie widział królestwa wróżek. Nie potrafiły oprzeć się okazji, żeby tam wtargnąć i je skalać. Zwłaszcza kiedy alternatywą była walka ze smokami. Zanim się zorientowały, nasz stary dom stał się ich nowym więzieniem.

– A ich więzienie stało się waszym nowym domem.

– Było dostępne. Podobnie jak nasza dawna kraina, to miejsce jest kieszonkowym wymiarem powiązanym z waszą rzeczywistością. Demony zostawiły drogę otwartą, więc mogliśmy się wprowadzić. Zastaliśmy tam ogrom przestrzeni. Bardzo się napracowaliśmy. Nie zapominaj, że Zzyzx więził wiele najpotężniejszych demonów świata przez tysiące lat. Nie tylko panował tam chaos, ale było to przerażające miejsce. Nikt tak jak jednorożce nie potrafi oczyszczać. A wróżki są najlepsze w upiększaniu. Zostało nam jednak jeszcze mnóstwo pracy.

– Mogę wam pomóc?

– Kto wie. Dzięki wróżkokrewności jesteś potężnym źródłem magicznej energii.

– Chętnie zostanę waszą baterią. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę wasz nowy dom.

– Dużo ci pokażę. Matka na razie nie wpuszcza nikogo do pałacu. Dla niej wszystko musi tam być perfekcyjne.

– Może jeszcze kiedyś wpadnę?

– Przypuszczam, że kiedy twoja wizyta ustanowi precedens, matka będzie cię zapraszać często. Bardzo trudno ją poznać. Ja sam dopiero zaczynam ją rozumieć. Ale zabijając Gorgroga, zyskałaś przyjaciółkę na całe życie.

– Mam nadzieję. Królowa Wróżek zawsze była dla mnie dobra.

– Niewielu obdarza wróżkokrewnością. Polubiła cię, jeszcze zanim uwolniłaś jej męża. Po bitwie o Zzyzx chyba żadnego innego człowieka nie darzy większym szacunkiem.

Kendra przypomniała sobie deszcz wróżkowych pocałunków, który uczynił ją wróżkokrewną. Od tamtej pory rozumiała języki wróżek i nie potrzebowała specjalnych pokarmów ani napojów, żeby widzieć magiczne istoty w Baśnioborze i innych miejscach. Potrafiła ładować energią magiczne przedmioty, widzieć w ciemności, mówić w kilku językach i kto wie co jeszcze. Jej zdolności w dalszym ciągu się objawiały. Jak czułaby się Królowa Wróżek, gdyby pewnego dnia jej jedyny syn ogłosił miłość do ludzkiej dziewczyny? Czy dzięki wróżkokrewności Kendrę byłoby łatwiej zaakceptować?

– Myślisz, że zobaczymy twoją mamę? – zapytała Kendra.

– Dużo czasu spędza w pałacu z ojcem – odparł Paprot. – Jeśli ją spotkamy, to pewnie w końskiej postaci. Lubi tak biegać.

Kendrę zdziwiła informacja, że Królowa Wróżek sama jest jednorożcem. W przeciwieństwie do Paprota wciąż miała swój trzeci róg, więc mogła przyjmować końską postać, kiedy tylko chciała. Mogła też objawiać się jako piękna kobieta.

– Gotowa? – zapytał Paprot.

– Co mam robić?

Błyskowi pofalowanej bieli towarzyszyło poczucie dezorientacji. Kendrze przypomniało się to wrażenie, kiedy stoimy na plaży w płytkiej wodzie, a fala odpływa. Gdy wokół nas cofa się morze, mamy wrażenie bycia w ruchu, choć jesteśmy w miejscu. To samo czuła teraz.

Kiedy biel się rozwiała, dziewczyna znajdowała się na kwiecistym polu. Bezchmurne niebo miało złotopomarańczową barwę ze smugami czerwieni i żółci. Wszędzie wkoło rozkwitały niezwykłe kwiaty o najostrzejszych i najbardziej jaskrawych kolorach, jakie Kendra kiedykolwiek widziała. Miały tak różnorodne kształty i rozmiary, że zastanawiała się, czy są to rośliny tropikalne, czy może istnieją tylko tutaj.

Paprot tak się wahał, że spodziewała się zobaczyć zwęglony krajobraz, na którym tu i ówdzie wybijają pierwsze kępki kwiatów i rośnie młoda trawa. Nie myślała, że ujrzy nieskazitelne ogrody pokrywające pofałdowany krajobraz aż po horyzont.

– Jak tu pięknie – wyszeptała.

– Przynajmniej coś na początek – odparł Paprot. – Spora poprawa w stosunku do tego, co było. Tędy.

Zaprowadził dziewczynę do szerokiego, płytkiego strumienia połyskującej wody, która spływała po kamiennych progach. W jej srebrzystym nurcie brodziło kilka wróżek. Wszystkie były wyższe niż Kendra, gibkie i sprężyste jak baletnice, miały jasne, wymyślne skrzydła i śliczne młode twarze.

– Duże wróżki – powiedziała Kendra. – Jak wojowniczki w bitwie o Zzyzx.

– Tutaj wróżki zwykle są pełnej wielkości – wyjaśnił Paprot.

– Czy malutkie wróżki z Baśnioboru urosłyby, gdyby tu trafiły?

– Najczęściej tak, ale większości z nich matka nie powierzyłaby takiej mocy. Wróżki bywają takie niemądre.

– Słyszałam to – odezwała się niesamowicie wysportowana wróżka o uderzająco rudych włosach i lśniących zielonych oczach. Podfrunęła i wylądowała przed Paprotem. Nogi miała mokre aż po łydki.

– Tutejsze wróżki są wyjątkiem od reguły – wyjaśnił gładko Paprot. – Tinori, poznaj Kendrę.

– Cześć – odezwała się Kendra.

Starała się nie czuć onieśmielenia, kiedy podniosła wzrok i spojrzała w twarz, która mogłaby się znaleźć na okładce magazynu o modzie. Wiedziała, że dzięki wróżkokrewności wróżki powinny być jej posłuszne, ale nie była pewna, czy dotyczy to także tych dużych.

– Pamiętam cię – powiedziała Tinori z szerokim uśmiechem. – Zabiłaś Gorgroga.

– Tak. – Kendra ucieszyła się, że ma renomę. – Pewnie uczestniczyłaś w bitwie.

– Straciłam większość lewego skrzydła. – Tinori szeroko rozpostarła swoje finezyjne skrzydła, ale Kendrze oba wydawały się idealne. Miały barwy niczym witraż podświetlony od tyłu przez słońce. – Oczywiście zostało uleczone.

– Jakie ładne.

– Ty – Tinori czubkiem palca stuknęła Kendrę w nos – to wiesz, jak trafić do serca wróżki. – Uśmiechnęła się zadowolona z siebie i zmrużyła oczy, a potem odbiegła, pozwalając, żeby dzięki skrzydłom jej łagodne podskoki zmieniły się w długie susy.

– Trochę ci zazdrości – szepnął Paprot. – Jesteś taka świetlista.

Kendra spojrzała na swoje dłonie. Wydawały jej się zupełnie normalne. Odkąd stała się wróżkokrewna, niektóre magiczne istoty komentowały jej blask. Ona sama nigdy go nie zauważała.

– Przynajmniej się do mnie odezwała – powiedziała do Paprota Kendra. Inne wróżki nawet nie raczyły na nią spojrzeć.

– Tinori ma więcej pewności siebie niż większość wróżek. Wiesz, jakie one bywają. To ich wyjątkowa kraina. Jesteś pierwszym człowiekiem, który tutaj trafił. Zabiłaś Króla Demonów. Świecisz jaśniej niż każda z nich. Zazdrość murowana.

Małe wróżki w Baśnioborze zaczęły być dla niej milsze, odkąd Kendra stała się wróżkokrewna. Pewnie ze względu na znaczną różnicę wielkości łatwiej im było nie widzieć w niej rywalki.

– Tędy – powiedział Paprot, prowadząc dziewczynę w kierunku mostu zbudowanego z gładkich, zaokrąglonych kamieni w kilku odcieniach błękitu.

Kendra minęła pachnący kwiat wielkości beczki i krzew błyskający bezlikiem lśniących pereł. Woń w powietrzu była tak gęsta, że prawie można ją było smakować.

– Wygląda, jakbyście już wszystko skończyli – stwierdziła dziewczyna.

– Ta okolica jest bardziej dopracowana niż inne – przyznał Paprot. – Ale ziemi przydałoby się więcej kształtu i charakteru. Trochę dużych drzew wiele by zmieniło. Pradawnych gajów albo dojrzałych puszcz. No i na razie mało tu budowli. Trawę i kwiaty prędko się tworzy.

– To prawdziwy raj.

Paprot puścił oko.

– Uwierz, że w przyszłości będzie robił dużo większe wrażenie.

Gdy przechodzili przez most, przed nimi wylądowało dwóch astrydów, krzepkich mężczyzn o złotych, pierzastych skrzydłach. Zdjęli pozłacane hełmy wykute na podobieństwo sowich głów i nisko się ukłonili.

– Wyglądasz znajomo – powiedziała Kendra do jednego z nich.

– Jestem Denwin – odparł astryda. – A to Peredor. Obaj braliśmy udział w bitwie o Zzyzx.

– Królewiczu Paprocie – odezwał się Peredor – Jubaya ogłosiła, że chce z nami mówić.

– Teraz? Oprowadzam Kendrę.

– Wydaje mi się, że właśnie stąd ta propozycja. Jubaya wyraziła zainteresowanie rozmową z nią.

– Nie ma mowy.

– Kim jest Jubaya? – zapytała Kendra.

– Demonem – mruknął Paprot.

– Ciągle macie tu demony?

– Nie wszystkie opuściły Zzyzx razem z hordą. Wygnaliśmy większość tych, które zostały, ale niektóre trudno wykurzyć.

– Nie możecie się jej pozbyć?

– Ukrywa się w jeziorze szlamu. Działa tam pradawna magia, głęboka i mroczna. Ponadto dotyk Jubai sieje zepsucie. Jednorożce chwilowo oczyściły wierzchnią warstwę szlamu, ale zbiornik natychmiast ponownie ulega skażeniu.

– Być może to okazja, żeby Jubaya wynurzyła się na powierzchnię – stwierdził Peredor.

– Nie ma mowy – odparł Paprot. – Zbyt duże ryzyko.

– Jak mogę wam pomóc? – odezwała się Kendra, nieco urażona, że nikt nie zapytał jej o zdanie.

– Głównie jako przynęta, że się tak wyrażę – powiedział Denwin. – Demonica wymieniła cię z imienia.

– To nie brzmi tak źle – uznała Kendra. Bądź co bądź pokonała Króla Demonów i stawiła czoło jego groźnej armii. Tu otaczaliby ją przyjaciele. Co mogłaby jej zrobić Jubaya? – Jak bardzo jest niebezpieczna?

– Na miejscu jest tuzin naszych najlepszych wojowników – poinformował Peredor. – Możemy wysłać następny. Jestem pewien, że potrafimy cię ochronić. I być może pojmać Jubayę.

Paprot zmarszczył czoło.

– Co z Mizelle?

– Jest w drodze – oznajmił Peredor.

– Kim jest Mizelle? – zapytała Kendra.

– Jedną z moich sióstr – wyjaśnił Paprot. – Dowódczynią wojowniczych wróżek.

Kendra położyła dłoń na jego ramieniu.

– Jeśli dzięki temu będziecie mieli szansę złapać demonicę…

– Przyparliśmy ją do muru – odpowiedział Paprot. – To nigdy nie jest bezpieczny scenariusz. Zdesperowany demon bywa bezwzględny. Wolałbym zapieczętować jezioro szlamu i uwięzić ją tam do końca świata.

– Wybacz – wtrącił Denwin – ale czy wyobrażasz sobie, że twoja matka zgodzi się pozostawić w swojej krainie tak wielką nieczystość, nawet zapieczętowaną?

– Masz rację – przyznał Paprot, krzyżując ręce na piersiach.

– Zrobię to – oznajmiła Kendra. – Będę ostrożna.

– To mi się nie podoba.

– Jest tu wiele osób, które mogą mnie chronić. To okazja, żeby pozbyć się problemu. Pozwól mi to zrobić. Nalegam.

Paprot westchnął.

– O ile mi wiadomo, Jubaya nie jest waleczna. Ale na pewno spróbuje gierek psychologicznych.

– Więc ją w nich pokonam – odparła Kendra, czując przypływ odwagi. – Miałam już dużo niebezpieczniejsze przygody.

Paprot pokręcił głową.

– Nie bądź taka pewna. Jubaya nie bez powodu żąda spotkania z tobą. Dostrzegła jakąś okazję.

– Będę się miała na baczności. Wy też. Dla was to także okazja.

– Zgoda – ustąpił Paprot. – Ale jeśli tylko zaczną się kłopoty…

– To mnie wyciągniecie – dopowiedziała Kendra.

– Czy mamy was tam zanieść? – zapytał ochoczo Denwin.

– Tak chyba będzie najlepiej – odrzekł Paprot.

Peredor wziął Kendrę w swoje silne ramiona, przycisnął do piersi i wzbił się w powietrze. Potężne skrzydła zamieniły jego skok w lot. Patrząc na most i strumień malejące w dole, Kendra widziała, że Paprot również się unosi. Dyndał, trzymając się kostek Denwina, jakby astryda był lotnią.

Im wyżej się wznosili, tym więcej kwiecistych pól i krętych strumieni dostrzegała. Najwidoczniej Zzyzx był bardzo duży, więc nowa kraina wróżek również. W oddali Kendra wypatrzyła innych astrydów lecących w ich stronę. Światło odbijało się od ich złotych piór i zbroi.

Ze swojego punktu widokowego zobaczyła także części Zzyzxu, których wróżki jeszcze nie odzyskały. Po jednej stronie pasmo niewysokich zielonych pagórków przecinał rząd ostrych skał przypominających kły. Z mrocznej rozpadliny rozkrawającej idylliczny ogród niczym rana, biły niezdrowe opary. A przed nimi kotłowało się bulgoczące jezioro oleistego szlamu.

Peredor zapikował i osiadł wśród wysokiej trawy blisko niespokojnego jeziora. Postawił Kendrę na ziemi, a zaraz obok wylądował Paprot. Smród zbiornika był silniejszy niż aromat pobliskich kwiatów. Cuchnęło topioną smołą i siarką.

– Kraina wróżek jest wielka – powiedziała Kendra.
– Rzeczywiście duża – zgodził się Paprot. – Nawet z góry widzieliśmy tylko cząstkę. Ale tutejsze niebo nie sięga kosmosu tak jak na Ziemi. Nasza atmosfera niknie w pewnej odległości. A jeśli zabrnąć za daleko w którąś stronę, ziemia też wreszcie się kończy.

– Czy można spaść z krawędzi?

– Potrzeba by ogromnego wysiłku i potężnej magii. Zwykle kiedy ktoś zbliża się do krawędzi, zostaje zawrócony w kierunku środka. Tak samo, jeśli wzbijesz się za wysoko: zaczynasz lecieć w dół, choć myślałaś, że lecisz w górę.

– Dziwne.

– To nie jest prawdziwy świat. To tylko kieszonkowy wymiar podłączony do waszego świata.

Pragnę rozmawiać z dziewczyną!

Słowa uderzyły umysł Kendry niczym okrzyk, choć jej uszy nie wykryły żadnego dźwięku.

Może da się umówić rozmowę – odpowiedział myślą Paprot.

Chcecie mnie pojmać. Nie pozwolę na to. Ale być może dobijemy targu.

Słuchamy cię, Jubayo – oznajmił Paprot.

Wycofaj żołnierzy znad mojego jeziora – zakomunikowała Jubaya. – Jeśli pozwolicie mi porozmawiać z dziewczyną na osobności, przysięgam, że jej nie skrzywdzę, a po zakończeniu rozmowy oddam się w wasze ręce, pod warunkiem że przyrzekniesz mi transport do nowego więzienia demonów.

Jesteś skłonna zamienić wolność na prywatną rozmowę z Kendrą? – zapytał Paprot.

Nazywasz to wolnością? – zakwestionowała jego słowa Jubaya. – Zamierzam zamienić niewolę wśród nieprzyjaciół na niewolę pośród mojego rodzaju!

Dlaczego teraz? – naciskał Paprot. – Mogłaś prosić o przenosiny dawno temu.

Mam swoje powody – odparła Jubaya. – A ty poznałeś moje warunki.

– Czy ona może kłamać? – zapytała Kendra Paprota.

– Oczywiście – odpowiedział cicho. – Ale zwykle demony dotrzymują formalnie złożonych przyrzeczeń. Jak wszystkie magiczne istoty. Nasza natura pozwala, żeby niektóre przysięgi i obietnice były dla nas wiążące. Częściowo to właśnie dlatego mogły powstać rezerwaty takie jak Baśniobór i w ten sposób ustanowiono zasady.

– Więc z nią porozmawiam – postanowiła dziewczyna.

– Jubaya obiecała, że nie zrobi ci krzywdy – rzekł Paprot. – Zgodę na rozejm podczas rozmowy bardzo trudno złamać. Ale może powiedzieć ci coś, co narazi cię na szkodę.

– To rozwiązuje nasz problem. Pozbędziemy jej się stąd. No i kto wie? Może dowiem się czegoś przydatnego.

– Albo czegoś szkodliwego. W tej chwili osłaniam przed Jubayą swoje słowa. Ponieważ jesteś wróżkokrewna, twój umysł już jest chroniony. Demonica zobaczy twoje myśli tylko pod warunkiem, że celowo je do niej skierujesz. Proszę bardzo, zgódź się, skoro musisz.

Kiedy mamy rozmawiać? – pomyślała Kendra w kierunku Jubayi.

Natychmiast – odpowiedziała tamta. – Paprocie, każ wojownikom się wycofać. Wyślij Kendrę nad moje jezioro z twoim pierwszym rogiem. Będzie jej potrzebny, żebyśmy mogły bez problemu się kontaktować.

Dobrze – zgodził się Paprot, a potem odwrócił się do Kendry. Ze skórzanej sakwy przy pasie wyjął prosty, spiralny róg i podał go dziewczynie. Był perłowobiały, idealnie gładki i miał długość sztyletu. Jednorożce zrzucały pierwszy róg, kiedy przestawały być dziećmi, a drugi – pod koniec okresu dorastania. Oba rogi zachowywały magiczne właściwości, w tym moc oczyszczenia wszystkiego, czego dotkną. Dla niektórych istot takie oczyszczenie bywało zabójcze. Tego konkretnego rogu Kendra użyła, żeby zgładzić jadowitego smoka.

– Znowu osłaniam naszą rozmowę – powiedział Paprot. – I tak chciałem ci go dać dla ochrony. Być może Jubaya to przewidziała. A może ma w zanadrzu jakiś podstęp.

– Będę ostrożna – obiecała Kendra.

Paprot skinął głową.

– Dobrze. Czekamy w pobliżu, gdybyś nas potrzebowała.

Rozdział 4Jubaya mówi

Astrydzi i wojownicze wróżki wycofali się znad wzburzonego jeziora szlamu, a Kendra ruszyła w jego stronę, mocno ściskając róg w dłoni. Zatrzymała się kilka kroków od skraju bulgoczącego zbiornika. Powierzchnia mułu znieruchomiała. Powoli wyłonił się z niego kształt ociekający czarną mazią. Kojarzył się Kendrze ze zwęgloną głową modliszki.

– Witaj, moje dziecko – odezwał się śliski głos, odpowiadający brzmieniem temu, który wcześniej dziewczyna słyszała w umyśle.

– Witaj – odrzekła Kendra, nie bardzo wiedząc, co innego powiedzieć.

Robiła, co mogła, żeby nie gapić się na Jubayę z przerażeniem. Sądząc po wielkości jej głowy, demonica prawdopodobnie przerastała dziewczynę dwu- lub trzykrotnie.

– Jestem Jubaya. Powiedz mi, jak się nazywasz, moje dziecko.

– Kendra.

– Pełne imię i nazwisko.

– Kendra Marie Sorenson.

– To ty zgładziłaś Gorgroga Nikczemnego, Króla Demonów.

– Tak – potwierdziła Kendra, mocno ściskając róg. Zastanawiała się, czy Jubaya rzuci się na nią, żeby go pomścić.

– Spokojnie, moje dziecko – powiedziała tamta kojącym, oślizgłym tonem. – Przyrzekłam nie zrobić ci krzywdy i jestem związana tym przyrzeczeniem. To ty możesz skrzywdzić mnie. Kontakt z rogiem wysłałby mnie w wieczną noc.

– Nie zaatakuję cię – odparła Kendra. – Skąd wiedziałaś, że zabiłam Króla Demonów?

– Taki czyn pozostawia ślad rozpoznawalny dla tych, którzy potrafią go dostrzec. – Ze szlamu wyłoniła się sześciopalczasta dłoń. Usmarowane palce były niezwykle długie. – Weźmiesz mnie za rękę?

Kendra się wzdrygnęła.

– Wolałabym nie.

Demonica pokiwała wydłużonymi palcami.

– Proszę, Kendro. Muszę cię poczuć. Róg cię ochroni przed moim dotykiem. To dlatego prosiłam, żebyś go wzięła.

– Nie możemy po prostu porozmawiać?

– Istnieją inne sposoby porozumiewania się niż mowa. Po prostu na chwilę weź mnie za rękę. Nie bój się. Przysięgam, że nic ci nie zrobię. Czy wydaję ci się aż tak szpetna?

– Mój brat już się sparzył na umowie z demonem – powiedziała Kendra. – Zginęli bliscy mi ludzie.

– Żadnych umów – obiecała Jubaya. – Tylko rozmowa. Pragnę ci pomóc.

– Niby dlaczego?

– Powiem ci, kiedy weźmiesz mnie za rękę. Nie bój się. Nie bądź taka delikatna.

Kendrze nie podobała się perspektywa dotknięcia demona, ale nie chciała być niegrzeczna, poza tym nie ulegało wątpliwości, że rozmowa nie ruszy z miejsca, dopóki się na to nie zgodzi. Czuła, że Paprotowi by się to nie spodobało, ale co takiego mogło się stać? Może po prostu była uprzedzona? Miała róg, więc mogła uderzyć nim demonicę, jeśli ta ją zaatakuje. Gdyby Jubaya chciała, rzuciłaby się na Kendrę już teraz. A jednak czekała z wyciągniętą ręką.

Dziewczyna podeszła bliżej, schyliła się i ścisnęła chłodne palce, które w dotyku były jak zimne surowe parówki. Aż się wzdrygnęła. Potem puściła i wytarła dłoń o dżinsy.

– Ach – odezwała się Jubaya, chowając rękę w jeziorze. – Znacznie lepiej. Dlaczego nie uderzyłaś mnie rogiem? Miałaś moją dłoń. Mogłaś mnie zniszczyć.

Kendra poczuła się wytrącona z równowagi.

– Wcale nie chcę cię zniszczyć.

– Ale mogłaś to zrobić. Stanowię dla twoich przyjaciół zagrożenie i kłopot. Masz osobiste powody, żeby nie ufać demonom. W ciągu wielu lat życia siałam spory i niezgodę. Nie przyrzekałaś mnie oszczędzić.

– Ja nikogo nie zabijam tak sobie.

– Ale Króla Demonów zabiłaś.

– On zaatakował. Chroniłam przyjaciół.

– Nie jesteś bezwzględna, Kendro. To ujmująca słabość. Ty i ja fundamentalnie się różnimy. Nie postrzegamy świata w ten sam sposób. Nie stosujemy takich samych metod. Gdybym w którymś momencie mogła zabić Gorgroga, zrobiłabym to bez wahania. Moje podejście do życia ma określone zalety i wady, tak samo jak twoje. Użyłaś Vasilisa, żeby zgładzić mojego króla. Miecza Światła i Mroku.

– Skąd wiesz?

– Kiedy się dotknęłyśmy, ujrzałam wiele z tego, co widziałaś. Twój umysł jest dobrze chroniony. Żeby cokolwiek zobaczyć, potrzebowałam z twojej strony dobrowolnego kontaktu. Po zabiciu Gorgroga mogłaś przywłaszczyć sobie jego koronę. Mogłaś spróbować zostać Królową Demonów. Dlaczego porzuciłaś koronę na rzecz Orogora?

– Właściwie bez powodu. Nie przyszło mi do głowy, żeby ją wziąć.

– Jesteśmy tak dogłębnie różne, Kendro. To była jedna z pięciu wielkich koron. Mogłaś zostać jedną z najpotężniejszych kobiet w historii.

– Nie rozumiem, o czym mówisz. Wielkich koron?

– Król Demonów. Królowa Wróżek. Król Smoków. Królowa Olbrzymów. I Król Zaświatów. Pięcioro wielkich monarchów. Mogłaś być jednym z nich. Żałujesz?

– Niespecjalnie – powiedziała Kendra. Zastanowiła się. – Nie chciałabym być Królową Demonów.

– Ale ta moc!

– Zresztą pewnie wtedy zabiłby mnie jakiś inny demon.

Jubaya skinęła głową.

– Tak. Przynajmniej pod tym względem coś nas łączy. Instynkt samozachowawczy. I masz rację. Mój rodzaj pożarłby cię żywcem, gdybyś spróbowała nim rządzić.

– Nowym królem jest Orogoro.

– Owszem. Włada z nowego więzienia. Ależ majestatycznie!

– Nie odeszłaś z resztą demonów.

– I dlatego teraz mam możliwość posprzątać bałagan, który po sobie zostawiły. Rzucanie się na każdą okazję to nie zawsze najrozsądniejsza taktyka. Czy ktoś z tych, co odeszli, rozmawia teraz z pogromczynią Króla Demonów?

– Nie.