Śmierć w rzece Kura i inne zagadki kryminalne. Mowy obrończe z lat 1869-1878 - Włodzimierz Spasowicz - ebook

Śmierć w rzece Kura i inne zagadki kryminalne. Mowy obrończe z lat 1869-1878 ebook

Włodzimierz Spasowicz

5,0

Opis

Jako obrońca sądowy w Rosji Włodzimierz Spasowicz (1829–1906) – polski prawnik, publicysta, krytyk i historyk literatury – rozwiązywał niewiarygodne zagadki kryminalne. Mowy obrończe trwały po osiem godzin dziennie, a że pasją mówcy łączył Spasowicz z dociekliwością i wdawał się w nieprawdopodobne szczegóły obyczajowe, w tym również najdrastyczniejsze, czyta się te mowy jak pasjonujący kryminał i reportaż z epoki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1Sprawa Dawida i Nikołaja Czchotua oraz innych(Sprawa tyfliska)

Dwudziestego drugiego lipca [trzeciego sierpnia]1 1876 roku między dziewiątą a dziesiątą wieczorem Nina Andriejewska zniknęła z domu w Tyflisie [Tbilisi], w którym wraz z matką zatrzymała się na kilka dni. Następnego dnia rano zwłoki Niny znaleźli rybacy w rzece Kura aż czterdzieści wiorst2 [prawie czterdzieści trzy kilometry] od miasta. Natychmiast wszczęto dochodzenie wstępne.

Erast Andriejewski zapisał w testamencie córkom, Ninie i Jelenie, włości położone w różnych częściach powiatu tyfliskiego. Pod koniec 1875 roku mąż Jeleny, Gieorgij Szarwaszidze3, powierzył zarządzanie włościami Dawidowi Czchotui, który w związku z tym wkrótce przeniósł się do Tyflisu i zamieszkał w domu Gieorgija Szarwaszidzego. W czerwcu 1876 roku do Dawida Czchotuy przyjechał młodszy brat Nikołaj i przed rozpoczęciem służby wojskowej zamieszkał z nim. Wiosną 1876 roku Nina i Jelena postanowiły dokonać podziału zapisanych przez ojca włości. W tym celu Nina wraz z matką przyjechała do Tyflisu. Siostry bez problemu podzieliły włości. Po podziale mąż Jeleny wyjechał w interesach do guberni kutaiskiej, a Nina z matką zatrzymały się w jego domu. Była to jednopiętrowa kamienica frontem zwrócona w stronę dziedzińca i otoczona z trzech stron gęstym ogrodem. Ogród przylegał do pomieszczenia przeznaczonego na letnie rozrywki, znanego jako Kółeczko. Tylna fasada domu wychodziła na niewielki placyk, za którym zaczynało się strome urwisko brzegu Kury. W domu oprócz gospodarzy mieszkali bracia Czchotua, kucharz Piotr Gabisonia, stróż Zurab Koridze i ogrodnik Iwan Mgeladze.

W czasie pobytu u Szarwaszidzego Nina i Warwara Andriejewskie wychodziły zazwyczaj z domu rano i wracały z miasta około siódmej, ósmej wieczorem. W dzień zniknięcia Niny obie panie wróciły również około ósmej wieczorem. Natknęły się na Dawida Czchotuę, który po dwudziestominutowej rozmowie z Niną wyszedł do miasta. Krótko po nim wyszedł także Nikołaj. Wrócił późno.

Nina Andriejewska przebrała się w domową suknię, włożyła znoszone trzewiki i wytrzepała na tarasie suknię, w której chodziła w ciągu dnia. Potem zajęła się pisaniem listu do szwagra, Gieorgija Szarwaszidzego. List chciała przekazać przez Dawida Czchotuę wybierającego się do Szarwaszidzego, by odwieźć mu pozostawioną w domu szablę. O dziesiątej wieczorem Nina skończyła pisać list, wzięła świecę i wyszła z pokoju. Matce powiedziała, że idzie do Gabisonii po trzewiki, które miał oczyścić. Po dwudziestu minutach Warwara Andriejewska wyszła na korytarz i zobaczyła, że świeca wzięta przez córkę pali się na korytarzu przy drzwiach prowadzących na taras. Niny w korytarzu nie było, ale pojawił się Koridze. Na pytanie Warwary Andriejewskiej, gdzie jest Nina, odpowiedział, że zapewne poszła się przespacerować. Także w ogrodzie Niny nie było. Na prośbę Warwary Andriejewskiej Koridze obudził Nikołaja Czchotuę, który razem z Andriejewską zaczął szukać Niny. Na krzyki zdenerwowanej Andriejewskiej odezwał się z piętra Dawid Czchotua i kiedy się dowiedział, o co chodzi, szybko zbiegł na dół. Poszukiwania Niny w ogrodzie nie dały rezultatu. Wówczas Dawid Czchotua zszedł na brzeg Kury, gdzie znalazł ubranie i bieliznę Niny leżące na kamiennym placyku. Następnego dnia, 23 lipca [4 sierpnia], rybacy Menabdi-Szwili i Cziaberow odnaleźli martwą dziewczynę w nurcie Kury. Znajomi i rodzina rozpoznali zwłoki Niny Andriejewskiej. Pierwotna wersja śmierci Niny przyjęta przez śledczych i uznająca, że Andriejewska utonęła, kąpiąc się w Kurze, została odrzucona, gdyż świadczyły przeciwko niej następujące dane.

1. Nina Andriejewska raczej nie zdołałaby bez pomocy postronnych zejść nocą po stromej ścieżce nad brzeg rzeki.

2. Gdyby nawet zdołała zejść nad brzeg rzeki, to ponieważ ścieżkę pokrywało błoto, ubranie i trzewiki musiałyby być zabłocone. Tymczasem były czyste i suche.

3. Decydując się na kąpiel, nie weszłaby do wody w koszulce i w pończochach, ale jej zwłoki były w koszulce i w pończochach.

4. Nina była wstydliwa i nieśmiała, zapewne więc nie próbowałaby wejść do wody, gdy – według zeznań świadków – na przeciwległym brzegu rzeki kąpała się grupa mężczyzn.

5. Wielokrotnie widziała kąpiących się w Kurze i zawsze się dziwiła, że można się kąpać w tak mętnej, błotnistej wodzie.

6. Nawet gdyby Andriejewska utonęła przez przypadek, to jej zwłoki w ciągu sześciu, ośmiu godzin nie mogłyby przepłynąć czterdziestu wiorst [prawie czterdziestu trzech kilometrów].

7. Na szesnastej wiorście [siedemnastym kilometrze] od Tyflisu rzeka z powodu niskiego stanu wody tworzy trzy wyspy i rozdziela się na trzy odnogi o głębokości od dwóch do czterech werszków4 [od dziewięciu do osiemnastu centymetrów], więc zwłoki chyba nie mogłyby dalej odpłynąć. Gdyby nawet przepłynęły tę część rzeki, musiałyby nosić wyraźne ślady przesuwania się po kamienistym i nierównym dnie rzeki, ale zadrapań czy skaleczeń nie było.

Sądowo-lekarska sekcja zwłok wykonana na żądanie sądu 25 lipca [6 sierpnia] wykazała, że Nina nie mogła utonąć.

Śledczy zaczęli podejrzewać o zabójstwo Dawida i Nikołaja Czchotua. Obydwaj dobrze znali Ninę, świetnie orientowali się w terenie i mieli dość czasu na ukrycie śladów przestępstwa. Prowadzący śledztwo uważali, że Ninę Andriejewską zabili blisko związani z nią ludzie, ponieważ na dziedzińcu zawsze były groźne psy, które nikogo obcego blisko domu nie dopuszczały. Brak wyraźnych motywów przestępstwa (kradzież, gwałt) także wskazywał na to, że mogły się go dopuścić osoby pozostające w bliskich stosunkach z Niną Andriejewską. Ponieważ trudno było przypuszczać, że przestępstwa dokonano w domu, do odpowiedzialności pociągnięto nie tylko Dawida i Nikołaja Czchotua, ale także Koridzego, Gabisonię i Mgeladzego.

Wszyscy oskarżeni początkowo zaprzeczali, by doszło do przestępstwa i by brali w nim udział. Jednak później Zurab Koridze i Iwan Mgeladze, odrzucając oskarżenie o udział w zabójstwie Niny Andriejewskiej, złożyli następujące wyjaśnienia.

Dwudziestego drugiego lipca [trzeciego sierpnia] po powrocie pań Andriejewskich z miasta Dawid Czchotua polecił Zurabowi Koridzemu i Iwanowi Mgeladzemu, by osiodłać konia dla wybierającego się na przejażdżkę Nikołaja. Po powrocie Nikołaja Dawid nakazał Koridzemu dobrze oporządzić konia, który był bardzo zmęczony i spieniony. W tym samym czasie Dawid wezwał Iwana Mgeladzego i kazał mu zabić największego i najgroźniejszego psa, a pozostałe zamknąć w szopie. Na pytanie Iwana, po co zamykać psy w szopie, odpowiedział: „To nie twoja sprawa”. Następnie Dawid nakazał Iwanowi położyć się spać, sam zaś poszedł do miasta, by się spotkać się z jakimiś ludźmi. Niedługo potem pojawił się w ich towarzystwie na dziedzińcu. Iwan jeszcze nie spał i z ciekawości poszedł za nimi. Mimo że Dawid, który go zauważył, polecił mu, by wrócił do domu, nadal ich śledził. Mgeladze oświadczył, że przebywający w ogrodzie ludzie zaczęli się szybko poruszać i że w tym czasie usłyszał lekkie charczenie. Obserwując nadal, co się dzieje w ogrodzie, zobaczył, że Dawid i towarzyszący mu ludzie niosą do rzeki zwłoki kobiety. Nie wie, czy rzucili ciało do Kury, bo tak mocno się przeraził, że chciał uciec. Jednak Dawid nie pozwolił mu się ukryć. Schwycił Mgeladzego za włosy i nakazał, aby o tym, co widział, nikomu nie mówił.

Podobnie przedstawił przebieg wydarzeń Zurab Koridze, obserwujący je z placyku przed domem. Zobaczyli go Nikołaj i Dawid Czchotua. Dawid powiedział bratu, by zabił Koridzego. Nikołaj jednak się nie zgodził, puścili więc Koridzego dopiero wówczas, gdy pod przysięgą obiecał, że ich nie wyda.

Mimo tych zeznań wszyscy podejrzani o udział w przestępstwie byli pociągnięci do odpowiedzialności karnej za dokonanie zabójstwa Niny Andriejewskiej z premedytacją, wspólnie i w porozumieniu. Za inicjatorów zabójstwa uznano Dawida i Nikołaja Czchotua. Motywy zabójstwa w akcie oskarżenia scharakteryzowano następująco. Dawid Czchotua żywił skrywaną urazę do Niny Andriejewskiej. Andriejewska nie ufała Czchotui, pozbawiła go pełnomocnictwa uprawniającego do udziału zamiast niej w podziale włości i odsunęła od zarządzania przypadającą jej częścią. Dochodziło między nimi do zatargów. Powodem były rzeczy Niny znajdujące się w nadzorowanym przez Dawida domu Szarwaszidzego.

Sąd przysięgłych rozpatrujący tę sprawę uznał za winnych zabójstwa Niny Andriejewskiej Dawida Czchotuę i Piotra Gabisonię. Pierwszego skazał na dwadzieścia lat, a drugiego na dziesięć lat ciężkich robót (katorgę). Nikołaja Czchotuę uniewinniono. Po wniesieniu skargi apelacyjnej i proteście wiceprokuratora sprawę zabójstwa Niny Andriejewskiej od 25 do 30 listopada [od 7 do 12 grudnia] 1878 roku rozpatrywała Tyfliska Izba Sądowa. Na wniosek obrony została przeprowadzona ekspertyza sądowo-lekarska, która nie stwierdziła, by na ciele zamordowanej znajdowały się oznaki gwałtownej śmierci świadczące o zastosowaniu przemocy. Jednym z obrońców w instancji apelacyjnej był Włodzimierz Spasowicz.

––––

Panowie sędziowie koronni z Tyfliskiej Izby Sądowej, panowie juryści! Wszyscy panowie poświęcają się służeniu prawu, wykonywaniu go sumiennie i rozumnej jego interpretacji. Proszę więc pozwolić, że mowę obrończą rozpocznę właśnie słowami tegoż prawa.

Artykuł 890Ustawy postępowania sądowego karnego głosi, że w razie rewizji wyroku na podstawie odwołania złożonego przez podsądnego zasądzona mu kara może być nie tylko zmniejszona, ale i zupełnie uchylona. Słowa te mają głębokie znaczenie, stanowią kotwicę ocalenia dla tych nieszczęśników, którzy skazani w pierwszej instancji, powierzyli mi swój los. Jeżeli apelacja nie jest martwym rytuałem, a postępowanie apelacyjne nie jest stratą czasu, nie do zniesienia jak wszystko, co nieużyteczne, i jeśli przytoczone przed chwilą słowa prawa są rzetelną, żywą prawdą, to znaczy, że ci wszyscy aresztanci nie są jeszcze skazańcami. Nie udowodniono im winy i mogą jeszcze wrócić do społeczeństwa, by ściany więzienia na długi czas nie oddzielały ich od niego. Także do ich wyroku skazującego powinni się panowie odnieść krytycznie, zbadać go i poddać kontroli, prześledzić go i upewnić się, że jest sprawiedliwy. Założyć, że ludzie ci są być może niewinni i odtworzyć w pamięci wszystkie ogniwa składające się na ten wyrok, który ich skuł jakby łańcuchami – i zrobić to po to, żeby się dowiedzieć, czy niektóre ogniwa tego łańcucha nie pękną jak nici i nie spadną wskutek tego z podsądnych okowy wyroku. Ten prawem nałożony na sędziów wyższej instancji – mających duże doświadczenie i większą wiedzę – obowiązek znaczy, że mają oni możliwości, aby systematycznie rozpatrzyć wszelkie wątpliwości podsądnych na nowo i zgodnie ze swoim sumieniem niezależnie orzec o ich winie. Prawo to stanowi jedną z prerogatyw sądu apelacyjnego, przed którym mam zaszczyt przemawiać, i to także odróżnia go od sądu przysięgłych. Sąd przysięgłych kieruje się bardziej wrażeniami niż logicznym wnioskowaniem. Sądzi człowieka tylko oskarżonego, a nie człowieka z głośnym wyrokiem. W sądzie przysięgłych nie ma ustanowionych prawem metod kontroli oskarżenia, nie ma zapisanych prawideł prowadzenia śledztwa. A kiedy rozpatruje głośną sprawę, wzbudzającą silne emocje, w celu uniknięcia błędów, zawsze przecież możliwych, stosuje dwa środki. Pierwszym jest przysięga: dam głos zgodnie z tym, co zobaczę i usłyszę w sądzie (artykuł 666 Ustawy postępowania sądowego karnego), drugim jest niemal niezmiennie następujące po tym ostrzeżenie ze strony przewodniczącego sądu, żeby zapomnieć wszystko, co mogło dojść do przysięgłych w formie zasłyszanej wiadomości, plotki czy pogłoski lub informacji prasowej. Sędziowie koronni takimi przysięgami i ostrzeżeniami nie są skrępowani. Według prawa, a dokładnie według artykułu 797 punkt 2 i artykułu 892 Ustawy postępowania sądowego karnego, sąd powinien umotywować postanowienie, objaśnić je i porównać nie z jakimiś innymi danymi, lecz tylko z przedstawionymi w sprawie dowodami rzeczowymi i dowodami winy. Według artykułu 737 Ustawy postępowania sądowego karnego prokurator potwierdza oskarżenie w takiej postaci, w jakiej zostało przedstawione w śledztwie sądowym, dokładnie tak samo (na podstawie artykułu 744 Ustawy postępowania sądowego karnego) przedstawia swoje wyjaśnienia obrona: strony nie mogą się wtrącać i odwoływać do okoliczności nie stanowiących przedmiotu śledztwa lub na nie powoływać. Jeżeli stronom zabrania się powoływania na dane nie dotyczące sprawy, jeżeli sądowi wolno motywować swoje decyzje tylko oczywistymi dowodami winy, to wynika z tego jasno i bezspornie, że i współzawodniczenie, i podejmowanie decyzji odbywa się w ściśle określonym, ograniczonym kręgu, na podstawie faktów w granicach źródeł – a źródłami mogą być tylko cztery tomy ustaleń śledztwa wstępnego i dwa tomy ustaleń danego sądu okręgowego oraz izby sądowej – dopełniających śledztwo sądowe. Ustanowiona prawem konieczność ignorowania wszystkiego, co nie dotyczy bezpośrednio sprawy, ma ogromne znaczenie w obecnym procesie, ponieważ na kanwie działań śledczych wyrosły jak chwasty opowieści, legendy i mity, które będziemy musieli wykarczować i wyrwać, by dojść do prawdy. Zgodnie z prawem śledztwo sądowe odwołujące się do źródeł powinno polegać na dochodzeniu do prawdy w taki sam sposób jak wszelkie dociekanie prawdy, na przykład badanie historyczne, i odżegnywać się od elementów nie opartych na faktach. Wokół wydarzenia historycznego powstaje opowieść, podanie, legenda. To popularne, chociaż opaczne jego przedstawienie. Zmyślenie miesza się z prawdą. Jak postępuje historyk? Odrzuca wszystkie legendy, skrupulatnie rekonstruuje na podstawie źródeł prawdę i przedstawia zdarzenie w nowej postaci. Być może nowy, ukazany takim sposobem obraz wydarzenia nie odpowiada w pełni rzeczywistości i nie w pełni ją odtwarza, niemniej jednak będzie nieporównywalnie bliższy prawdy niż wszystkie legendy.

Po wykazaniu, że dochodzenie powinno być oparte tylko na źródłach, gdyż inne postępowanie, nie oparte na źródłach, byłoby bezprawne, pozwolę jeszcze sobie przedstawić, w jaki sposób należy się posługiwać tymi przytoczonymi przeze mnie źródłami. Sposoby i przykłady wykorzystywania źródeł pozostają w ścisłym związku ze strukturą sądu. Każdy na swój sposób zorganizowany sąd inaczej funkcjonuje i istnieje zasadnicza różnica między sądami przysięgłych definitywnie rozstrzygającymi sprawę w pierwszej instancji a Tyfliską Izbą Sądową, rozstrzygającą sprawę apelacyjną. Zasadniczym typem sądu prowadzącego procesy sądowe jest sąd przysięgłych. Do jego kompetencji należą prawie wszystkie decyzje kasacyjne, także takie, które mają wyraźnie charakter powszechny. W sądzie przysięgłych nie wykorzystuje się wszystkich źródeł, raczej starannie odcina się, że tak powiem, wszystkie dzikie odrosty. Zabrania się też czytać przyznania się do winy, oświadczenia ze śledztwa, niektóre dokumenty, nie mogą być też wprowadzone do śledztwa sądowego dowody rzeczowe. Panowie sędziowie są dużo swobodniejsi w tej kwestii, rozpatrują panowie całą sprawę od pierwszej do ostatniej strony, znają ją lepiej niż przysięgli i wiedzą od nich więcej. Od dawna przywykli panowie do krytycznego odnoszenia się do źródeł, nie istnieją dla panów powody zmuszające prawodawcę do usuwania w nienaturalny sposób źródeł, którym on w pełni nie dowierza. Tak jak historyk korzysta z nich wszystkich w pełni, tak panowie korzystają ze wszystkich źródeł, więc proszę pozwolić mi odwoływać się do każdego źródła, które występowałoby w sprawie. Jednak dlatego, że rozpatrują panowie sprawę w drugiej instancji i nie powtarzają całego śledztwa sądowego, wiedza panów jest mniej bezpośrednia, poznawanie mniej namacalne, doświadczenie panów ma bardziej książkowy, papierowy charakter. Każda litera w protokole ma swoją wagę i nie będą panowie mnie wstrzymywać, kiedy będę rozważać słowa, litery, a nawet przecinki, niwecząc przeinaczenia, zniekształcenia i upiększanie prawdy w samym jej zalążku.

Oprócz tych dwóch istotnych różnic jest jeszcze jedna, trzecia, której przypisuje się wielkie znaczenie, ale na nią proszę nie zwracać uwagi. Polega ona na tym, że w przeciwieństwie do przysięgłych muszą panowie swoje decyzje umotywować, lecz sąd przysięgłych feruje wyroki nieporównywalnie bardziej stanowczo i śmiało, i to sąd przysięgłych może i powinien brać więcej na swoje sumienie. Sprawiedliwość przysięgłych może się mylić i kierować się emocją, ale mniej się dyskredytuje. Kiedy fakt przestępstwa jest oczywisty, a motywy skłaniające do dokonania przestępstwa występują wyraźnie u oskarżonego, widoczny jest jego pęd i dążenie, by zakosztować rozkoszy życia lub przynajmniej czekać w napięciu na rezultaty. Widziałem to i doświadczałem tego setki razy – dla sumienia przysięgłych to wystarczy. Śmiało rzucają most powietrzny, łącząc zgrabnym łukiem przestępstwo z motywami, nawet gdyby w sprawie nie było najmniejszego śladu ręki oskarżonego. Od was, panowie sędziowie, którzy nie ulegają namiętnościom i sympatiom i obowiązani są odpowiadać za każdy wniosek, zazwyczaj wymaga się, by nawet gdy istnieje fakt przestępstwa i istnieją motywy, uznawać winę oskarżonego tylko wówczas, gdy są jakiekolwiek, choćby najmniejsze, ale potwierdzone widoczne działania oskarżanego o przestępstwo, gdy jest wyraźne, uzewnętrznione dążenie do przestępstwa. Przypuśćmy, że Nina Andriejewska została uduszona, a potem wrzucona do wody, przypuśćmy, że przedstawiono prawdopodobne motywy, którymi kierowali się podsądni Czchotua i Gabisonia, życząc sobie jej śmierci. Proszę jednak udowodnić, że na jej szyi i piersi zacisnęła się właśnie ich ręka, proszę to udowodnić w stosunku do każdego z nich, a jeśli nie mogą panowie tego uczynić, to proszę udowodnić przynajmniej, że porozumieli się, aby zabić Andriejewską. To wymóg, który prawie zawsze i nie bez racji stawia się sądom zawodowych prawników. Od nich oczekuje się też zawsze mniej powierzchownie wydanych wyroków, a ponieważ są biegłymi sędziami, mniej żałosnych pomyłek sądowych, co ma ogromne znaczenie dla podsądnych osądzanych pospiesznie według ogólnej zasady: a kto tam będzie dociekał. Tak potraktowano Piotra Gabisonię i Nikołaja Czchotuę, tak też byłoby z Melitonem Kipianim, gdyby prokurator nie złożył wniosku o zaprzestanie przeciwko niemu śledztwa. Byli na miejscu przestępstwa w chwili popełnienia go, dlaczego więc nic o nim nie wiedzą. Znaczy – są winni.

Złożyłem oświadczenie, że uwzględniłem strukturę i pracę sądu. Mógłbym z pełnym przekonaniem stać na tym gruncie i zakładając, że mogło dojść do uduszenia, twierdzić, iż nie udowodniono winy podsądnych, nie udowodniono ich udziału, że Nina Andriejewska być może została zabita, ale nie oni są zabójcami, że nieznani ludzie mogli się dostać do ogrodu, zejść z góry i zrzucić z urwiska swoją ofiarę do wody, że mogli ją śledzić, gdy weszła do wody i zaczęła się kąpać, i wówczas ją udusili. Mało to można przyjąć podobnych założeń nie całkiem prawdopodobnych, ale fizycznie nie niemożliwych. Jednak, panowie sędziowie, ja z takich środków rezygnuję, odrzucam je jako zbędne i na oczach panów palę za sobą mosty. Prosto i bez wahania przyjmuję punkt widzenia sądu i przyjmuję następujące założenie: 1) albo Nina Andriejewska utonęła przypadkowo i wówczas sąd karny nie powinien nic robić, 2) albo została zabita i potem wrzucona do wody, ale zabita przez domowników i wówczas wśród nich byli albo inspiratorzy, albo faktyczni wykonawcy, albo, w skrajnym wypadku, pomocnicy i ukrywający zbrodnię świadkowie, Dawid Czchotua i Gabisonia, ale nie Nikołaj Czchotua, który mógł zdaniem sądu niczego nie wiedzieć o przestępstwie i o którym będę mówił osobno z powodu protestu wniesionego przez wiceprokuratora.

Po przyjęciu takiego założenia rozstrzygnę je i postawię jako tezę. Tezę będę musiał udowodnić i mam nadzieję, że udowodnię. O prawdziwości tej tezy jestem głęboko przekonany. Jest jasna jak słońce – Nina Andriejewska utonęła, kąpiąc się, i w konsekwencji za jej śmierć nikt nie odpowiada.

By dowieść tezy, podążymy za zwłokami Niny Andriejewskiej od momentu, w którym zostały odnalezione w miasteczku Karajaz, i prześledzimy drogę zwłok w odwrotnym kierunku, dotrzemy do miejsca na placyku, gdzie znaleziono ubranie, i do momentu rozstania z matką, i do poprzedzających zniknięcie Niny okoliczności. Podczas tego przeglądu faktów będziemy przebierać jak paciorki różańca te z nich, które nanizano jeden za drugim jako obwiniające podsądnych poszlaki. Mam nadzieję, że wykażę panom, że ani jedna poszlaka nie ocaleje, że wszystkie rozsypią się jak miałki piasek. Jedne z tych faktów obrócą się w coś przeciwnego, w zmyślenie, łgarstwo, drugie okażą się obojętne, trzecie wątpliwe i cały sztucznie zbudowany gmach oskarżeń rozpłynie się jak mgła, miraż.

Kończę wstępne wyjaśnienia. Przepraszam, że były długie, ale mam takie przyzwyczajenie, że zwracam przede wszystkim uwagę na sposób i metody śledztwa. W każdym śledztwie te sprawy są najważniejsze, prawie wszystkie, wszelkie uchybienia są zakorzenione w błędnej procedurze, w fałszywej metodzie.

Proszę zatem o przeniesienie się myślami do Karajazu i udział w znalezieniu oraz obdukcji zwłok.

Dwudziestego drugiego lipca [trzeciego sierpnia] 1876 roku, w sobotę [czwartek], w sam dzień zagadkowego zniknięcia Niny Andriejewskiej dwaj rybacy popłynęli rano tratwą z bukłaków w stronę tyfliskiego przedmieścia Ortaczali. Po godzinie, w południe zatrzymali się w miejscowości Nawtlugha, a o zmierzchu przybili do wsi Takla. Jeden rybak nazywał się Pidua Menabdi-Szwili, a drugi Estate Cziaberow, przezwisko Nataszka. Są dwie wsie o nazwie Takla, po lewej stronie Kury jest Karatakla, po drugiej – Aghtakla. Przyjmijmy założenie najbardziej niekorzystne dla podsądnych i uznajmy, że nocowali w Aghtakli. Jak wynika z protokołu śledztwa sądowego, Cziaberow powiedział, że nocowali nie w Aghtakli, lecz w pobliżu Aghtakli, we wsi zwanej Kenczikara. O wschodzie słońca (w zaokrągleniu o piątej rano) obydwaj rybacy umyli się i zeszli na dół, do prawego rozwidlenia Kury, do miejsca, gdzie wcześniej rozstawili sieci i gdzie trzeba było sprawdzić zawieszenie haczyków. Miejsce, w którym znajdowały się sieci i haczyki, było oddalone o trochę więcej niż wiorstę [nieco ponad kilometr] od miejsca noclegu, czyli tyle, ile wynosi odległość od sądu do placu Majdan Tatarski. Uważam, że droga zajęła im pół godziny. Tak więc o wpół do szóstej rano rybacy przejrzeli sieci i się rozeszli. Pidua poszedł w górę, a Estate Cziaberow w dół. Ale i tak jeden od drugiego znajdował się w odległości krzyku. Cziaberow zeznał, że po około półtorej godziny czy po dwóch godzinach usłyszał krzyk Piduy. Słońce było już dość wysoko. Pidua krzyczał, bo zobaczył zwłoki. Ciało Niny Andriejewskiej zostało więc prawdopodobnie odnalezione o siódmej lub o wpół do ósmej rano, co potwierdza zeznanie Piduy, że słońce nie stało jeszcze bardzo wysoko i daleko mu było do apogeum, czyli do południa. Zwłoki pływały swobodnie po wodzie w bieliźnie, z bransoletkami na rękach. Włosy były rozpuszczone, oczy i usta zamknięte. Twarz blada, spokojna, jak u śpiącego anioła, nogi rozsunięte na dwa werszki [dziewięć centymetrów], ręce uniesione w górę, w łokciach zgięte na wysokości piersi. Pidua, ekspert w sprawach topielców, który widział ponad piętnaście ciał, nie wytrzymał i posłużył się indukcją, na wzór indukcji eksperymentalnej, której medycyna sądowa raczej nie potwierdzi – zwłoki kobiet zawsze pływają na plecach, a mężczyzn na brzuchu. Ciało płynęło nogami do przodu. Miejsce, gdzie znaleziono zwłoki, znajduje się poniżej mostu w Karajazie, dokładnie przy rozwidleniu noszącym nazwę Riszakala. Rybacy rozebrali zwłoki do naga, umieścili na wysepce i zajęli się zawiadomieniem władz o tym, co znaleźli. Wiorstę [nieco ponad kilometr] od miejsca znalezienia ciała Andriejewskiej, w kierunku na Tyflis, napotkali wybierających się do miasta chłopów, Iwana Arutinowa i Gigola Krakozowa, którzy poszli na wysepkę, by obejrzeć zwłoki. Cała czwórka uważała, że zwłoki były świeże i czyste, a ponieważ wtedy były nagie, nie stwierdzili obecności uszkodzeń czy śladów na szyi ani zadrapań na piersi, ani zadraśnięć. Tylko, jak mówili Pidua i Cziaberow, była widoczna sina plama na lewej ręce. Według zeznań Piduy i Cinamzgwarowa plama znajdowała się poniżej zgięcia, na przegubie lewej ręki. Proszę zwrócić uwagę na tę perfekcyjną zgodność czterech zeznających. Nie o to chodzi, że nie zauważyli, ale o to, że nie było innych plam i sińców. Kiedy podnieśli ciało, to zarówno zdaniem Piduy, jak i Arutinowa z ust wyciekła czerwonawa krew, jakby rozcieńczona wodą. Pidua mówił, że wyciekło parę kropli, a Arutinow, że ze dwie łyżki.

Pidua podczas przesłuchania wyjaśnił, że to był płyn, w którym była rozpuszczona krew.

W celu ochrony przed szybkim rozkładem nagie zwłoki schowali do jamy, ale nie głęboko, i zasypali piaskiem, który przykryli chrustem. Do zwłok musiały się dostać drobinki ziemi, ale według zeznań Piduy i Kobijewa między palcami i pod paznokciami u rąk nie znaleziono ani piasku, ani ziemi. Następnego dnia, czyli 24 lipca [5 sierpnia], o siódmej wieczorem policjanci w obecności doktora Mriewłowa nadzwyczaj niedokładnie i niedbale dokonali obdukcji zwłok, by przenieść je do prosektorium. Policjanci, Mriewłow, Kobijew oraz Cinamzgwarow stali na brzegu. Na wysepkę wysłali rozebranych rybaków Arutinowów, którzy odkopali zwłoki i nagie spławili rzeką do miejsca, gdzie stali śledczy. Oczywiście zwłoki zostały obmyte z ziemi i piasku i jeśli między palcami i pod paznokciami znajdowały się jakieś ziarenka piasku i cząstki roślin, to musiały zniknąć. Od przebywania zwłok w płytkiej jamie pozostały powierzchowne ślady, głębokie i wąskie wyżłobienia, zapewne od chrustu wbijającego się w rozmiękczone ciało, w którym ustąpiło stężenie pośmiertne.

Na palcach nóg ofiary powierzchnia skóry była pogryziona, najpewniej przez szczury. Przebywanie w wodzie w połączeniu z gorącym słońcem doprowadziło do tego, że zwłoki znajdowały się w pełnym rozkładzie. Oba policzki, powieki, szyja i wierzch piersi były ciemnoczerwone z sinym odcieniem, pokryte pęcherzykami. Tak samo wyglądały plecy, boczne części obu piersi i brzucha, miejsca pod kolanami, tylne powierzchnie obu kończyn górnych, a także uszy. Również na plecach i na przedramionach skóra się złuszczyła. Ciało Andriejewskiej przekazano cyrulikowi Szachowi-Niezidowowi. Przekłuł je na brzuchu i w innych miejscach. Potem zostało przekazane do prosektorium w Tyflisie. W pobieżnym, niedbałym, powierzchownym protokole z 24 lipca [5 sierpnia] ledwo odnotowano niektóre szczegóły.

Prawdziwe badanie zaczęło się dopiero w prosektorium 25 lipca [6 sierpnia], dokładnie po dwóch i pół dobach od zaginięcia Niny Andriejewskiej, czyli sześćdziesiąt jeden godzin od momentu jej prawdopodobnej śmierci. Czy badanie było pełne i dokładne, pozwolę sobie wątpić. Działania lekarzy powinny być dwojakie: ustalenie faktów w protokołach oględzin zwłok i przygotowanie opinii. Rozpatrzmy oddzielnie jedno i drugie.

Formalnie wszystko wyglądało jak należy. Przeprowadzono zewnętrzne oględziny zwłok, otwarto czaszkę, brzuch i klatkę piersiową. W protokole zewnętrznych oględzin pominięto niewątpliwie istniejące na ciele Niny znaki, nie wspomniano o nakłuciach Szacha-Niezidowa, a nawet o tak ważnym szczególe, że 24 lipca [5 sierpnia] zwłoki Niny Andriejewskiej rozpoznali Szarwaszidze, matka Niny i Dawid Czchotua i że został odcięty wskazujący palec lewej ręki. Znalazły się w nim natomiast nie potwierdzone ekspertyzą wnioski śledczego, że Nina Andriejewska nie zdołałaby sama zejść na placyk nad rzeką, że jej trzewiki nie były zabrudzone, że zatem prawdopodobnie nie utonęła, tylko w inny sposób została pozbawiona życia. Sądzę, że dowiodę, iż stwierdzenia te są błędne, ponieważ śledczy nie miał prawa niczego podobnego orzec, bo nie mógł o tym wiedzieć. Zamiast powiedzieć lekarzom, że powstała sporna kwestia, czy Nina Andriejewska utonęła, czy została zabita i wrzucona do wody, przedstawiono im w skrócie całe śledztwo z gotowym orzeczeniem, że Nina została zabita, i zmuszono ich do szukania wszystkiego, co by potwierdzało ten wniosek. Zamiast potwierdzać niezależność swojego śledztwa lekarze wprowadzają do protokołu oględzin treść orzeczenia i pomijają wszystko, co nie ma bezpośredniego z nimi związku, wbrew Ustawie o medycynie sądowej, która zaleca zapisywanie w protokole oględzin zwłok nawet blizn, brodawek, myszek, pieprzyków i innych znaków szczególnych, a nie tylko braku któregoś z członków ciała. Słowo „paznokieć” zamieniono na „palec”, jakby palec wskazujący mogła szpecić przebyta prawdopodobnie grzybica paznokci. Z oględzin wybiorę te opisy, które uważam za istotne: koniec języka przygryziony, usta i oczy zamknięte, z ust wypływa posoka, ciało opuchnięte, skóra odchodzi, tam, gdzie znajdowały się ciemnoczerwone plamy – na głowie, szyi, piersi, bokach – teraz są zielone plamy opadowe. Na obu biodrach, a także na plecach, pod łopatką, na lędźwiach, na obu ramionach i goleniach znajdują się sinociemnoczerwone plamy z silnymi podbiegnięciami krwawymi.

Wewnętrzne oględziny zwłok przedstawiały się następująco: pod skórą na wszystkich kościach czaszki rozległe podbiegnięcia krwawe. Mózg niedokrwiony, w stanie silnego rozkładu, bez wylewów. Kości nienaruszone. W mięśniach klatki piersiowej liczne podbiegnięcia krwawe, mimo że żebra są nie uszkodzone. Płuca bez stanów zapalnych, bladokrwiste. Serce czyste, w osierdziu obfite nagromadzenie płynu surowiczego. W żołądku nic szczególnego, brak oznak zatrucia, ale nie ma też wody. Pęcherz moczowy pusty. Błona śluzowa pochwy blada, co jest ważną oznaką braku menstruacji. Śledziona umiarkowanie pomniejszona. Na szyi, między mięśniami, naprzeciwko dołu szyjnego podbiegnięcie krwawe wielkości dwudziestokopiejkowej monety5. Szyja bez uszkodzonych chrząstek, z zaczerwienioną błoną śluzową krtani i tchawicy, ale bez pienistej cieczy. Takie są główne fakty. Przyjrzyjmy się teraz opinii.

Opinia składa się z negatywnych i pozytywnych rezultatów. Negatywnym rezultatem jest porażająco jednomyślna ocena ekspertów, [Iosifa] Goralewicza, [Płatona] Gławackiego, [Pawła] Blumberga i [Aleksandra] Pawłowskiego [tyfliskich lekarzy], że nie ma żadnych symptomów utonięcia, ponieważ brakuje dwóch objawów zawsze charakteryzujących śmierć od utonięcia – piany w ustach i rozedmy płuc. Nie ma także wody w żołądku i piasku pod paznokciami, co nie zawsze występuje. Piana w krtani utrzymuje się trzy doby, potem przechodzi do opłucnej, pozostaje śluz, który można jeszcze zaobserwować w trzeciej dobie po śmierci. Płuca się rozdymają, zwiększają objętość, naciskają na ugniatające je żebra i dopiero wówczas, gdy płyn przesączy się do sąsiednich tkanek, opadają i zmniejszają do połowy poprzednią objętość. W przypadku Andriejewskiej nie było ani rozedmy, ani opadnięcia.

Zapanowała także pełna jednomyślność w ważniejszym punkcie pozytywnych rezultatów, w kwestii podbiegnięć krwawych. Te skupiska krwi, które gęstymi masami zalegają we wszystkich prawie częściach ciała, uznano za doznane za życia objawy przeżyć traumatycznych, skutek przemocy fizycznej wywieranej na Ninę Andriejewską, przy czym uznano za nieprawdopodobne, by mogły być skutkiem uderzeń tonącej lub tylko co utopionej, u której trwały jeszcze skurcze serca i krwiobieg. Podbiegnięć krwawych nie można mylić z objawami towarzyszącymi rozkładowi zwłok. Goralewicz nawet ustalił, że było nie jedno uderzenie, lecz były cztery uderzenia, ani mniej, ani więcej. Według Gławackiego niezbyt silne uderzenia zadano twardym przedmiotem. Blumberg stwierdził, że podbiegnięcia krwawe są oznaką uduszenia, traumatycznego urazu, przemocy, bardziej niewątpliwą niż pętli zaciągniętej na szyi. Pawłowski stwierdził, że pośmiertne sińce nigdy nie występują w skupieniach i nie można ich mylić z plamami opadowymi. Brak zadrapań i ran zmusił ekspertów do orzeczenia, że sińce mogły wystąpić albo od niezbyt silnych stłuczeń, albo od ucisku. Szczególnie niepokoiły sińce na głowie i podbiegnięcie krwawe wielkości dwudziestokopiejkowej monety na szyi naprzeciwko dołu szyjnego.

Związek podbiegnięć krwawych ze śmiercią Niny Andriejewskiej okazał się sporny. Wśród ekspertów powstała różnica zdań. Najbardziej ostrożny z lekarzy, Gławacki, sformułował swój pogląd dość niejasno. Jego zdaniem śmierć nastąpiła na skutek zamartwicy, czyli z powodu przerwania dostępu powietrza do płuc. Opinia dość elastyczna, gdyż podpada pod nią i uduszenie z użyciem przemocy, to jest zaciśnięcie ust, i zachłyśnięcie się tracącego świadomość i przestającego oddychać topielca. Pozostali lekarze bronili tezy, że przyczyną śmierci były przemoc zewnętrzna i uszkodzenia ciała. Pawłowski uważał, że Andriejewska udusiła się wskutek ucisku na szyję, ale chrząstki krtani nie zostały uszkodzone, a według orzeczenia Blumberga najważniejsze były nie ślady na szyi, lecz uderzenia w głowę, które spowodowały wstrząśnienie mózgu. Opinia wygodna i trudna do obalenia, po pierwsze dlatego, że mózg był w stanie pełnego rozkładu, co wyklucza możliwość zbadania go, a po drugie dlatego, że wstrząśnienie mózgu nie pozostawia śladów, więc to przypuszczenie jest nie do obalenia. Jak to zawsze bywa, naukowy spór zakończył się kompromisem w duchu eklektyzmu, to znaczy dopuszczenia wszystkich przeciwstawnych rozwiązań.

Gławacki uznaje za traumatyczne sińce oraz wstrząśnienie mózgu i sądzi, że śmierć nastąpiła raczej od uduszenia niż od utonięcia, chociaż objawy w obu wypadkach są jednakowe. Według Goralewicza śmierć była konsekwencją połączenia wszystkich uszkodzeń ciała, to jest ucisku na gardło i klatkę piersiową. Pawłowski uważa, że przyczyną sińców naprzeciwko dołu szyjnego było uciskanie, które przerwało dostęp powietrza do płuc i doprowadziło do uduszenia się Andriejewskiej. Blumberg, broniąc swojej hipotezy dotyczącej commotio cerebri [wstrząśnienia mózgu], wie dokładnie, jak dokonano zabójstwa. Andriejewską najpierw uderzono w głowę, to uderzenie nie spowodowało natychmiastowej śmierci, ale doprowadziło do nieprzytomności. Nieprzytomną Andriejewską uduszono, a następnie wrzucono do wody. Blumberg wie jednak dużo więcej, i to nie tylko w sprawach swojej specjalizacji. Wie on na przykład, jak zaznacza się w protokole śledztwa sądowego, że zwłoki nie pływały po rzece – zostały położone na płyciźnie, gdzie je znaleźli rybacy.

Taki