40,00 zł
Tu każda rozmowa jest na wagę życia.
Media regularnie donoszą o rosnącej liczbie osób potrzebujących wsparcia psychicznego oraz o nieproporcjonalnie małej liczbie specjalistów, którzy mogliby go udzielić. Ten problem potwierdzają dane towarzystw naukowych, lekarze oraz sami pacjenci. Jednak istnieje też forma pomocy, o której mówi się zdecydowanie za mało. Jest nią telefon zaufania – szansa otrzymania profesjonalnej konsultacji, po którą należy „tylko” zadzwonić.
W jaki sposób mówić o problemie, aby mieć pewność, że będziemy dobrze zrozumiani?
Co sprawia, że rozmowa z konsultantem telefonu zaufania jest skuteczna, pomimo odległości dzielącej go od rozmówcy?
Jak towarzyszyć komuś w szukaniu wyjścia z trudnej sytuacji?
Odpowiedzi na te oraz wiele innych ważnych pytań znajdziemy w rozmowie Lucyny Kicińskiej, koordynatorki telefonów zaufania, oraz Michała Dobrołowicza, dziennikarza zajmującego się tematyką polskiego systemu ochrony zdrowia oraz profilaktyki.
„Słucham. Rozmowy o telefonie zaufania” to pozycja dla każdego, kto naprawdę chce rozmawiać – mówić, aby zostać zrozumianym, i słuchać tak, aby być wsparciem.
Lucyna Kicińska - koordynatorka strefy pomocy serwisu Życie Warte Jest Rozmowy, ekspertka Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym działającym w Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Od 2004 roku związana z organizacjami pozarządowymi specjalizującymi się w pomocy telefonicznej i online dzieciom i dorosłym w trudnych sytuacjach życiowych. Jest członkinią Prezydium Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego oraz Zespołu Roboczego ds. Prewencji Samobójstw i Depresji przy Radzie ds. Zdrowia Publicznego Ministerstwa Zdrowia. Prowadzi szkolenia dotyczące m.in. komunikacji, profilaktyki ryzykownych zachowań dzieci i młodzieży, zapobiegania autoagresji i samobójstwom.
Michał Dobrołowicz - doktor nauk społecznych (doktorat na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego w 2021 roku), od 2008 roku dziennikarz radiowy (od 2015 roku w RMF FM), stały współpracownik magazynu „Plus Minus” – weekendowego wydania dziennika „Rzeczpospolita”. Regularnie przygotowuje materiały radiowe na temat polskiego systemu ochrony zdrowia oraz profilaktyki. Jest laureatem m.in. nagrody Zdrowe Pióro (2018), nagrody Priorytety w Ochronie Zdrowia oraz wyróżnienia w kategorii „Promocja zdrowia w mediach” w konkursie „Perspektywy medycyny” organizowanym przez Światowe Centrum Słuchu oraz Polską Akademię Nauk, zdobył tytuł Dziennikarza Medycznego Roku (2022). W grudniu 2023 roku został odznaczony przez ministra zdrowia odznaką honorową „Za zasługi dla ochrony zdrowia”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 178
Copyright © Lucyna Kicińska, Michał Dobrołowicz, 2025
Projekt okładki
Patrycja Niewiadomska
Ilustacja na okładce
Patrycja Niewiadomska
Rysunki w środku
© vectorK/Shutterstock
© Mulki Ramadan/Shutterstock
Redaktor inicjujący
Jadwiga Mik
Redaktor prowadzący
Katarzyna Muszyńska
Redakcja
Joanna Serocka
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8391-656-9
Warszawa 2025
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
WSTĘP
Ta książka pokazuje, jak ważne i przydatne narzędzie większość z nas ma w swojej kieszeni, w plecaku, na biurku albo w dłoni. Chodzi o telefon komórkowy.
W sytuacji kryzysu psychicznego właśnie to urządzenie daje możliwość uzyskania szybkiego wsparcia. Efekty tej pomocy mogą być różne: od ulgi, poprzez znalezienie kierunku drogi prowadzącej do rozwiązania problemu, aż po uratowanie życia dzięki rozproszeniu myśli samobójczych. Wszystko to jest możliwe dzięki konsultantom czuwającym w telefonach zaufania.
Media informują regularnie o rosnącej liczbie pacjentów z zaburzeniami lękowymi i depresyjnymi, pojawiają się informacje o ograniczonej liczbie lekarzy specjalistów psychiatrii i obłożonych oddziałach psychiatrycznych. Te problemy to fakty potwierdzane przez dane towarzystw naukowych, obserwacje lekarzy i głosy samych pacjentów. Jednak obok tych problemów są też łatwo dostępne sposoby poradzenia sobie w tej trudnej sytuacji, o których mówi się zdecydowanie mniej niż o alarmujących statystykach. I właśnie o tych sposobach i szansach, jakie daje osobom w kryzysie telefon zaufania, chcemy opowiedzieć w naszej książce.
Czy zastanawialiście się, jak powinna przebiegać rozmowa, żebyście mieli szansę poczuć się lepiej? Żeby rozmowa napełniła was energią, zainspirowała, pokrzepiła i dodała otuchy, że rozwiązanie problemu jest bliżej niż dalej? Jak omijać tematy, których nie lubicie, które pogarszają wasze samopoczucie albo nie wnoszą nic nowego i utwierdzają w przykrym poczuciu, że tkwicie w miejscu? Jak opowiedzieć o problemie, by zwiększyć szansę, że rozmówca was zrozumie i pomoże? Odpowiedzi znajdziecie w tej książce.
Pomysł naszej publikacji opiera się właśnie na rozmowie. Praca dwójki autorów polega w dużej mierze na słuchaniu innych i reagowaniu na to, co mówią.
Lucyna Kicińska jest pedagogiem, certyfikowanym suicydologiem, trenerką i członkinią zarządu głównego Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Od wielu lat współpracuje z telefonami zaufania i pomaga osobom w trudnych sytuacjach życiowych. Michał Dobrołowicz jest doktorem socjologii i reporterem radiowym od 2008 roku. Choć jego praca polega głównie na rozmowie, podczas tworzenia tej książki dzięki Lucynie wzbogacił swoją wiedzę, jak rozmawiać, by dowiedzieć się więcej i jasno pokazać, jaki jest cel rozmowy.
Kulisy działania telefonu zaufania stały się pretekstem do refleksji nad tym, czego możemy nauczyć się od ludzi, którzy przeprowadzili tysiące rozmów z osobami w kryzysie. Jak udzielić wsparcia, gdy możliwy jest tylko kontakt zdalny. Jak rozmawiać na tematy trudne i drażliwe? Na co uważać, by rozmowa była dla obu stron satysfakcjonująca i dawała poczucie, że naszym wspólnym celem jest rozwiązanie problemu.
O tym właśnie chcemy wam opowiedzieć.
ROZMOWY, KTÓRE ZAPADŁY W PAMIĘĆ
Do telefonu zaufania według oficjalnych statystyk dzwonią najczęściej osoby 30+. Większość to kobiety, choć liczba mężczyzn w potrzebie rośnie. Zadaniem konsultantów jest odpowiadanie na ich potrzeby. Niektóre rozmowy szczególnie mocno zapadają w pamięć, ponieważ udowadniają, jak wiele może dać taka forma kontaktu. Stanowią namacalny dowód, jak ważne jest, by konsultant nie tracił z oczu celu i stale podążał za rozmówcą.
Przedstawione tutaj historie pokazują, że dla człowieka w kryzysie psychicznym tak silnym, że nie chce żyć, ogromne znaczenie może mieć kontakt z kimś, kto go wysłucha i porozmawia z nim.
Oto one.
HISTORIA 1
PRZESADZAM, NIE JEST AŻ TAK ŹLE
Ważne jest to, by każda osoba w kryzysie
miała szansę zadzwonić do kogoś,
kto nie zbagatelizuje jej problemu.
Pamiętam rozmowę z chłopcem, który był ofiarą drastycznej przemocy domowej ze strony ojca, podobnie jak reszta rodziny. Im chłopiec był większy i starszy, tym częściej jego matka traktowała go jako swoją tarczę.
„Musisz mnie chronić, jesteś moim obrońcą”, mówiła. Był już wystarczająco duży, żeby ją zasłonić. Ten chłopiec doświadczał ogromnej przemocy. Zapewne to wywołało u niego problemy z mówieniem. Jąkał się i wypowiedzenie jednego słowa zajmowało mu nawet trzydzieści sekund.
I tak cały czas?
Przez dużą część rozmowy. Gdy otrzymał wsparcie i akceptację, jego sposób mówienia się poprawiał i mniej się jąkał. To dowód na zmniejszenie napięcia emocjonalnego.
W pewnym momencie zaczął mnie przekonywać, że wcale nie jest tak źle. Dzięki temu, że uwolnił emocje, a w odpowiedzi dostał wsparcie, opadło napięcie i swoją sytuację widział w znacznie jaśniejszych barwach niż na początku rozmowy. Wręcz z uśmiechem tłumaczył mi, że chyba trochę przesadził, że nie powinnam się tak przejmować, że interweniowanie w jego sprawie nie ma sensu.
Słyszała pani uśmiech w jego głosie?
Tak, bo uśmiechając się, mówimy innym tonem. I ten uśmiech oraz przejście od „Nie wytrzymuję tego, co się dzieje w moim domu” do „Proszę pani, nie jest tak źle…” było naturalnym efektem rozmowy pomocowej. Ale to jeszcze nie oznacza pomocy. Gdybym wtedy zaakceptowała tę ulgę i zapewnienie „Nie jest aż tak źle”, ten chłopiec w dalszym ciągu byłby w domu regularnie bity pogrzebaczem.
Czyli trzeba było znaleźć długofalowe rozwiązanie?
Tak. Ale to niełatwe zadanie. Nasza rozmowa, wysłuchanie tego, co mówił chłopiec, zarówno przez treść, jak i formę, była dla mnie bardzo trudna.
Próbuję sobie wyobrazić, jak ta rozmowa przebiegała. Wspominała pani, że napięcie opuszczało chłopca w trakcie rozmowy, że czuł się coraz pewniej. Pani natomiast powiedziała mu, że sama rozmowa tu nie wystarczy.
I to wywołało w chłopcu ponowne napięcie. On przez chwilę czuł się lżej, problem przestał go tak przytłaczać i uwierać, chciał w tym stanie trwać. Tymczasem usłyszał, że rozmowa, choć daje chwilową ulgę, nie rozwiąże jego problemów i musimy poszukać sposobu, który sprawi, że on nie będzie już doświadczał przemocy. Tego rodzaju konfrontacje są trudne i wymagają ogromnej wrażliwości oraz cierpliwości. Sam fakt „chciałam dobrze” nie oznacza, że tak widział to chłopiec. On zatrzymał się na etapie, że już jest dobrze.
Czyli temu poczuciu ulgi i zadowolenia nie można ufać?
Nie można. Wyobraźmy sobie, że po tym, jak chłopiec się uspokoił, podziękował za pomoc i wręcz prosił, żeby nic w jego sprawie nie robić, bo „jednak nie jest aż tak strasznie”, kończymy rozmowę, a ja uznaję, że pomogłam. Siedzę w bezpiecznym miejscu, w moim bezpiecznym życiu, w bezpiecznej pracy. A chłopiec, który zaprosił mnie na chwilę do swojego życia, jest cały czas narażony na to, że jego ojciec weźmie do ręki pogrzebacz. Kiedy – tego nikt nie wie. Może za dziesięć sekund albo dwie godziny. Wiem, że w takich sytuacjach rozmowa nie rozwiązuje problemu, choćby rozmówca zapewniał mnie o tym na różne sposoby.
Jak ta historia się zakończyła?
Jeszcze w tej pierwszej rozmowie chłopiec zgodził się na interwencję. Wkroczyła policja, pomoc społeczna. Chłopiec pozostał z nami w kontakcie, stąd wiem, że jego ojciec trafił do więzienia, mamie ograniczono prawa rodzicielskie, on zamieszkał w placówce opiekuńczo-wychowawczej. W jego życiu zaszły zmiany, ale nie wszystkie uznał za pozytywne. Dzielił się złością, że rozbito mu rodzinę, irracjonalnym lękiem o mamę, której nie mógł chronić, ponieważ z nią nie mieszkał. Wiele działań traktował jak atak na jego rodzinę. Dużo czasu mu zajęło, co nie powinno dziwić, że mama robiła z niego tarczę. Trudne w tamtych rozmowach było to, że należało rozszerzyć temu chłopcu perspektywę. I to nie w sensie obudzenia w nim nadziei, lecz w sensie uzmysłowienia mu, co zrobili jego rodzice i przed czym staramy się go chronić. Z czasem, dzięki objęciu go regularną opieką, zarówno instytucjonalną, jak i terapeutyczną, chłopiec przepracował traumatyczne doświadczenia i odzyskał poczucie bezpieczeństwa. Ale pierwsze rozmowy po interwencji nie były łatwe.
Czy on przez telefon mówił wprost: „Przez was nie mogę chronić mamy”?
Tak, mówił o tym bardzo otwarcie. Złość mieszała się z wyrzutami sumienia, że zawodzi mamę, że nie pełni roli, do której został powołany. Przyjmowaliśmy jego emocje, pomagaliśmy je uwalniać, a gdy złości i lęku było mniej, mogliśmy rozmawiać o faktach. A fakty były takie, że mama nie potrzebowała wtedy ochrony, bo ojciec był w areszcie.
Mogę spytać, skąd liczba mnoga? Czy podczas tych rozmów przy telefonie był ktoś oprócz pani?
Rzeczywiście chyba ja najczęściej rozmawiałam z tym chłopcem, choć na ogół była przy mnie druga osoba, która mnie wspierała. Dzwoniący nie jest świadomy jej obecności, ponieważ z nią nie rozmawia. „Odsłuchiwanie” trudnych rozmów to jedna z zasad niektórych telefonów zaufania. W tym konkretnym przypadku obecność drugiej pary uszu pomagała w ogóle zrozumieć jąkającego się rozmówcę. Upewniła mnie też, że zatrzymywanie się na „wcale nie jest tak źle, jak opowiadałem” nie pomoże chłopcu, ponieważ osoba, która słuchała naszej rozmowy, również uważała, że interwencja jest niezbędna. Ta historia, jak zresztą wiele innych, pokazała, że konsekwentne działanie, zgodnie z regułami, daje najlepsze efekty.
Zatem warto trzymać się planu i nie tracić go z oczu. Są zasady uniwersalne, bez względu na dramaturgię i powagę sytuacji.
Warto słuchać rozmówcy i nie zapominać o celu rozmowy, który łatwo się gubi między słowami.
HISTORIA 2
WCALE NIE CHCĘ UMRZEĆ
Praca w roli konsultanta telefonu zaufania
to przede wszystkim warsztat,
który zakłada konsekwentne robienie
kolejnych kroków.
Pewnego wieczoru do telefonu zaufania zadzwoniła dziewczynka, by powiedzieć, że jest w trakcie próby samobójczej. Opisała, jak ją podjęła i kiedy spodziewa się efektu, czyli śmierci. Dziewczynka podkreślała, że jest zdecydowana i zdeterminowana, by odebrać sobie życie, ale nie chciała być w tym sama. Prosiła, żeby po prostu z nią być.
Czyli ten telefon nie był wołaniem o ratunek, lecz o bliskość?
To nie była prośba o pomoc. To nie był ten rodzaj refleksji. Ona po prostu chciała, żeby ktoś z nią był w chwili śmierci. Gdy padło pytanie, z czego wynika jej kompletny brak nadziei, odpowiedziała, że jakiś czas temu w szkole zauważono jej problemy, co doprowadziło do tego, że trafiła na konsultację psychiatryczną. Ze względu na nawracające i zintensyfikowane myśli samobójcze rodzice dostali zalecenie pilnej hospitalizacji córki. Z opowieści dziewczynki wynikało, że kompletnie to zignorowali.
Dziewczynka dalej chodziła do szkoły?
Tak i zgodnie z poleceniem rodziców starała „wziąć się w garść” i „przestać wydziwiać”. Podczas kolejnej konsultacji u psychiatry dostała powtórne skierowanie na oddział. Rodzice znów uznali, że tego nie potrzebuje. Po tej wizycie wieczorem podjęła próbę samobójczą i zadzwoniła do telefonu zaufania.
Była wtedy w domu?
Tak, u siebie w pokoju. Za ścianą byli rodzice i jej rodzeństwo. Ona nie potrafiła wyjść i powiedzieć im, co się dzieje. Powiedzenie rodzicom, że potrzebuje pomocy, stanowiło dla niej zbyt duży wysiłek emocjonalny. Natomiast my w telefonie zaufania natychmiast daliśmy jej do zrozumienia, że nie możemy zostawić jej samej w tej sytuacji. Podkreślaliśmy, że bardzo ważne jest, by ktoś dowiedział się o tym, że podjęła próbę samobójczą, że potrzebuje pomocy. Jak mantrę powtarzaliśmy, że zasługuje na nią. Zaznaczaliśmy, że jeżeli nie jest w stanie wyjść z pokoju i poprosić o pomoc, to my ją dla niej zorganizujemy. Potrzebowaliśmy tylko informacji, gdzie się dokładnie znajduje, czasu było jednak coraz mniej. Szczęśliwie postawa dziewczynki uległa zmianie.
Na czym polegała zmiana?
To było przejście od „Nie chcę waszej pomocy. Chcę tylko, żebyście byli obok, gdy będę umierać”, przez „Naprawdę myślicie, że zasługuję na pomoc?”, do „Spróbujmy, mój adres to…”. Od bezsilności i zwątpienia przeszliśmy do nadziei, że przyszłość istnieje i można poczuć się lepiej. Ostatecznie pomoc na szczęście została wezwana.
Jak długo to trwało?
Dziesięć, może piętnaście minut. Nie ukrywam, że trochę się spieszyliśmy ze względu na okoliczności. Kilkanaście minut rozmowy może uratować komuś życie. To dlatego tak ważne jest, aby każda osoba w kryzysie, także tym najtrudniejszym, nawet w czasie próby samobójczej, miała szansę na telefon do kogoś, kto nie zbagatelizuje jej problemu. I dlatego równie ważne jest profesjonalne przygotowanie konsultantów, superwizja ich pracy. Oni muszą wiedzieć, jak reagować – bez paniki, okazując wsparcie oraz odpowiednio, z troską, szacunkiem, konsekwencją i stanowczością pokazywać, że nie ma w nich zgody na to, by ktoś odebrał sobie życie. Wiele razy słyszałam zdanie: „Dobrze. Daję ci szansę na uratowanie mnie”. Bo ludzie, którzy chwytają za słuchawkę w trakcie próby samobójczej lub tuż przedtem, wcale nie chcą umrzeć. Oni po prostu nie mogą już dłużej żyć w cierpieniu. Rozmowa może przynieść im ulgę, której tak potrzebują.
Mam wrażenie, że mamy jako społeczeństwo silne przekonanie, że bardzo trudne, a być może wręcz niemożliwe, jest zawrócenie kogoś z tej drogi. Historia tej dziewczynki pokazuje, że to możliwe.
Jestem certyfikowaną suicydolożką PTS, zapobieganiem samobójstwom zajmuję się od dwudziestu lat i dość często słyszę pytanie, czy każdemu można pomóc. Zamiast poszukiwać odpowiedzi wolę skupić się na tym, żebyśmy każdemu próbowali pomóc. Dziewczynka, o której rozmawiamy, mimo ogromnego cierpienia, bezsilności, samotności i przekonania, że nigdzie nie uzyska pomocy, była w stanie szybko zmienić perspektywę dzięki rozmowie z osobą, która wiedziała, jak zareagować i jak udzielić jej wsparcia.
Niezwykle ważne w tej historii jest również to, że ona od razu uzyskała połączenie z telefonem zaufania.
Czy w takim razie jej życie uratował szczęśliwy traf?
Z długoletniego doświadczenia wiem, że jeśli ktoś nie dodzwoni się do telefonu zaufania za pierwszym razem, to maleje prawdopodobieństwo, że zadzwoni drugi, trzeci czy piąty raz. Myślę, że jeśli dziewczynka, o której rozmawiamy, nie uzyskałaby połączenia od razu, sprawy mogłyby potoczyć się w tragicznym kierunku również dlatego, że rozmowę rozpoczęła po podjęciu próby samobójczej. Im dłużej rozmowa trwała, tym trudniejszy był z nią kontakt. Gdyby była sama i bezskutecznie próbowała uzyskać połączenie z telefonem zaufania, konsultant nie miałby szansy powstrzymywać jej przed zaśnięciem, a służby dotrzeć na miejsce. Każda minuta tej rozmowy to była walka z czasem, żeby pomoc dojechała w porę.
Jako konsultanci telefonu zaufania byliście cały czas po drugiej stronie?
Tak, połączenie trwało do momentu, gdy dziewczynka otrzymała pomoc. W ostatnich minutach coraz trudniej było jej formułować zdania, praktycznie zasypiała, a nam nie pozostało nic innego, jak spokojnie do niej mówić i czekać, aż po drugiej stronie odezwie się ktoś ze służb i potwierdzi, że przystąpili do działania.
Ta rozmowa pokazuje wspaniałą moc telefonów zaufania. Ta moc polegała na tym, że nawet osoba zdeterminowana i przekonująca wszystkich o swojej chęci odejścia może zmienić zdanie.
Czy tę rozmowę również prowadziliście grupowo?
Zawsze rozmawia tylko jedna osoba, która odbierze połączenie. Tak jak wspomniałam wcześniej, może jednak zawsze liczyć na wsparcie. Tę konkretną rozmowę prowadził konsultant, a ja zaangażowałam się w nią jako opiekun. Słuchałam obu stron, nakierowywałam konsultanta na konkretne tematy, podpowiadałam odpowiedzi. Później powiedział, że jest mi bardzo wdzięczny za to, że z nim byłam, bo jemu nie przyszłoby do głowy w ten sposób pokierować rozmową, zareagować w taki, a nie inny sposób, i użyć takich, a nie innych sformułowań.
Jakich?
Ze względu na sytuację to była mocno dyrektywna rozmowa. Zachęcałam więc konsultanta do wielokrotnego powtarzania: „Nie zgadzam się na taki plan, zasługujesz na pomoc” i „Słyszę, że cierpisz i potrzebujesz pomocy. Podaj mi swój adres, to bardzo ważne”. Technika zdartej płyty okazała się w tym przypadku bardzo skuteczna.
Na czym polega ta technika?
Na spokojnym, konsekwentnym powtarzaniu komunikatu do momentu, aż dotrze do świadomości rozmówcy. Konsultant prowadzący rozmowę początkowo nie był przekonany, że to przyniesie efekt. Zatrzymał się na determinacji i poczuciu dziewczynki, że nie da się jej pomóc. Mnie było łatwiej obrać konkretną technikę, bo tylko słuchałam i dawałam wskazówki, jak reagować, co powiedzieć, zachęcałam go, żeby wyraził coś w określony sposób. Mówiłam: „Spróbuj jeszcze raz, przekonajmy się, czy zadziała”. Zdarta płyta rzeczywiście bardzo szybko dała rezultaty, konsultant od tego momentu podążał za moimi podpowiedziami. Oczywiście jeśli ta konkretna technika okazałaby się nieskuteczna, sprawdzalibyśmy inne.
W samą interwencję zaangażowanych było oczywiście więcej osób, a każda doskonale wiedziała, co ma robić. My mogliśmy skupić się na prowadzeniu rozmowy, wiedząc, że ktoś dzwoni do służb, by zainterweniowały i pojechały do dziewczynki. To pokazuje, jak ważne jest, by dyżury w telefonach zaufania nie były jednoosobowe.
Są to zbiorowe działania, gdy wszyscy mają podobną wizję, jak postępować?
Zarówno w przypadku tej dziewczynki, jak i bitego chłopca nikt nie miał wątpliwości, co robić i jak pokierować rozmową. Obie historie, choć tak różne – w przypadku dziewczynki trzeba było zareagować natychmiast, tu i teraz, w przypadku chłopca zaplanować i realizować długofalowe działania – pokazują, że praca konsultanta w telefonie zaufania to przede wszystkim warsztat, który zakłada konsekwentne zmierzanie do celu, krok za krokiem.
HISTORIA 3
ZACZĄŁ OPOWIADAĆ I TO BYŁ BARDZO DOBRY ZNAK
Często myślę o tej rozmowie i o tym,
co mogłoby się wydarzyć,
gdyby linia była zajęta.
Połączenie rozpoczęło się od pełnego złości i rozpaczy krzyku. Jedenastolatek zawołał: „Zabiję się, nie wytrzymam tego!”.
Mocny początek.
Rzeczywiście nie wszystkie rozmowy zaczynają się równie dramatycznie. Jeśli jednak tak się dzieje, zadaniem konsultanta jest zachęcić do rozmowy, by rozpoznać zagrożenie. „Dobrze, że dzwonisz, powiedz więcej, co się u ciebie dzieje” to chyba najlepsza możliwa reakcja. Chłopiec zaczął opowiadać i to był bardzo dobry znak. Impulsywność, która jest znaczącym czynnikiem ryzyka zachowań samobójczych, znikała, kiedy opowiadał o tym, że został niesprawiedliwie potraktowany w szkole, oskarżony o ściąganie, a tymczasem ktoś ściągał od niego. Złość przeszła w niepokój, jak na jedynkę zareagują rodzice. To był wzorowy uczeń. Rozmawialiśmy więc o emocjach.
I co było dalej?
Zapewniłam go, że moim zdaniem został niesprawiedliwie potraktowany przez nauczycielkę, a potem zapytałam, czy rodzice mogą dojść do podobnego wniosku, jeśli opowie im, co naprawdę się stało. Stwierdził, że tak. Dodał, że przecież wszystko umie, więc bez problemu poprawi ocenę, i tym razem poprosi nauczycielkę, by nie sadzała go w ławce z chłopcem, który od niego ściągał.
Tak naprawdę dzieje się w rozmowach? Po jakim czasie ten chłopiec porzucił zamiar odebrania sobie życia?
Każda rozmowa jest inna, ale bywają bardzo zaskakujące. Połączenie trwało kwadrans, może dwadzieścia minut. Nawet mnie zaskoczyło, jak bardzo pomocne okazało się samo wysłuchanie, które umożliwiło obniżenie napięcia emocjonalnego, a także zadanie jednego pytania o postawę rodziców. Chłopiec zakończył rozmowę z uśmiechem i obietnicą, że jeśli coś pójdzie nie tak, to jeszcze się odezwie. Często myślę o tamtej rozmowie i o tym, co mogło się wydarzyć, gdyby linia była zajęta.
Pamięta pani swoje emocje po odebraniu tamtego telefonu? Poczuła pani, że trzeba działać szybko?
Takie słowa, do tego wypowiedziane w tak silnych emocjach, oczywiście wywołały we mnie niepokój. Na to, czy takie rozmowy przyniosą pozytywny skutek, ma wpływ nie tylko to, co powiem i w jaki sposób, ale także to, czy rozmówca jest w stanie mnie usłyszeć. Bardzo zależało mi na tym, żeby chłopca jak najszybciej wciągnąć w rozmowę, żeby poczuł, że jestem właśnie po to, by wysłuchać jego żalu, rozczarowania, i nie uważam, że przesadza, reaguje niewłaściwie, choćby dlatego że krzyczy. Kiedy zaczął opowiadać, wiedziałam już, że mamy czas.
Czy telefony od osób, którymi targają tak silne emocje, ale stosunkowo szybko są w stanie ochłonąć, zdarzają się często?
To zależy zarówno od sposobu reagowania rozmówcy, jak też od sytuacji, która wywołała tak silne emocje. Emocje zwykle opadają bardzo szybko, jeśli w rozmowie udaje się stworzyć przestrzeń do ich uwolnienia. Zdecydowana większość osób, które dzwonią do telefonu zaufania, decyduje się na to po wielu miesiącach, czasem latach samotnego zmagania się z problemami. Emocje się nawarstwiają, utrwalają, zatem uwolnienie ich, unormowanie stanu emocjonalnego wymaga więcej czasu.
Czytelnik być może zastanawia się, czy deklaracja „Zabiję się” była sposobem na zwrócenie na siebie uwagi w dużych emocjach, czy stał za tym faktyczny plan albo realne ryzyko odebrania sobie życia. Jak było w przypadku tamtego chłopca?
Oba te wytłumaczenia wcale się nie wykluczają. Chłopiec chciał zwrócić na siebie uwagę. I bardzo dobrze, że to zrobił, ponieważ w ogromnej impulsywności, która mu towarzyszyła, mógł zgodnie z ostrzeżeniem podjąć próbę odebrania sobie życia. Impulsywność należy do czynników ryzyka zachowań samobójczych, nie można więc nigdy jej bagatelizować. Jednak także osoby, które mają konkretny plan odebrania sobie życia, jeśli dostaną realną pomoc, prawdziwe zainteresowanie, czas, uwagę, często się ze swoich zamiarów wycofują. A to, czy ktoś ma konkretny plan, czy jest kierowany impulsem, sprawdzamy oczywiście podczas rozmowy.
Powody zgłoszeń do telefonu zaufania są rozmaite: od prostych, codziennych jak jedynka w szkole, po bardzo trudne, traumatyczne przeżycia. Jakie są proporcje między tymi sytuacjami? Których jest więcej?
Choć liczba rozmów z ludźmi, którym towarzyszą myśli samobójcze, rośnie w ostatnich latach, to jednak wciąż zdecydowaną większość rozmów w telefonach zaufania prowadzimy na inne tematy. I to mnie bardzo cieszy. Im wcześniej porozmawiamy o problemach, tym większa szansa, że się rozwiążą albo dzwoniący zdecyduje się na dodatkowe wsparcie. Cierpienie, stres, bezradność albo nie wystąpią wcale, albo będą towarzyszyły konkretnej osobie o wiele krócej.
Pani właściwie oceniła sytuację, mówiąc o niesprawiedliwej szkolnej ocenie, i nakierowała rozmowę na szukanie sposobu rozwiązania problemu, czyli zmianę kolegi w szkolnej ławce. Czy istnieje uniwersalny schemat na rozładowanie emocji?
Zdań i metod, które mogą pomóc rozładować emocje drugiej osoby, jest wiele. Sposób, z którego skorzystałam w rozmowie z tamtym jedenastolatkiem, polegał na skłonieniu go do opowiedzenia o tym, co się stało. Możemy powiedzieć: „Opowiedz mi proszę o tym, co się dzieje”, „Słyszę, że towarzyszą ci silne emocje. Mamy czas, jestem tu po to, żeby cię wysłuchać”. Możemy oczywiście wprost pytać o emocje: „Powiedz mi, proszę, co wtedy poczułeś/aś?”, „Jakie w tej sytuacji pojawiły się u ciebie emocje?”, lub je nazywać: „Słyszę w twoim głosie dużo złości”, „Przebija przez ciebie smutek i rozczarowanie”. Napięcie emocjonalne może obniżyć też docenianie: „Opowiadasz o nieprzyjemnym doświadczeniu, doceniam to, że się nim ze mną dzielisz”, „Dobrze zrobiłeś/aś, dzwoniąc”, „To ważne, że nie jesteś już sam/a z problemami, myślami i emocjami”.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI