Słowacja. Dzieje obojętności - Martin Simecka - ebook

Słowacja. Dzieje obojętności ebook

Martin Simecka

4,0

Opis

„Obojętność to cichy wspólnik zła, bo nie przeciwstawia się jego rozprzestrzenianiu się w społeczeństwie. Jej pierwszymi ofiarami są ci, którzy nie mają wspólnego, plemiennego kokonu: dlatego większość w zupełnym milczeniu przyglądała się deportacjom słowackich Żydów i prześladowaniom mniejszości etnicznych, a dziś przymyka oczy na romskie osady na peryferiach wiosek.

Ale ten sam kod stosują Słowacy także wobec siebie, a jego efekty są widzialne i ukryte, żywe i zapomniane: od zanieczyszczonej wody w rzekach w czasach komunizmu i katolików zapełniających więzienia, przez współczesne góry, wyłysiałe po drastycznym wyrębie lasów, aż po oczywiste różnice w zamożności między wschodem i zachodem kraju.

Przez całe życie próbuję zrozumieć tę szczególną obojętność, która od czasu do czasu zmienia się we własne przeciwieństwo, stając się namiętną i żywiołową fascynacją istnieniem. Przejawia się to w różny sposób: w formie Słowackiego Powstania Narodowego, tłumu ludzi na placach w listopadzie 1989 roku, wybuchu nacjonalizmu czy przeciwstawianiu się temu zjawisku”.

Martin M. Šimečka

 

 

Martin M. Šimečka (ur. 3.11.1957 r. w Bratysławie) - do 1989 roku działał w środowisku czeskiej i słowackiej opozycji demokratycznej: pracował fizycznie jako palacz czy pielęgniarz w szpitalu, a swoje książki wydawał wyłącznie w obiegu niezależnym. Był też współzałożycielem i redaktorem słowackiego samizdatowego czasopisma „Fragment K”.

W listopadzie 1989 r. wszedł w skład kierownictwa ruchu politycznego Społeczeństwo Przeciw Przemocy, w 1990 roku założył wydawnictwo Archa, którym kierował do 1997 roku, kiedy został redaktorem naczelnym słowackiego tygodnika „Domino Forum”. W latach 1999-2006 kierował słowackim dziennikiem „Sme”, a w latach 2006-2008 – czeskim tygodnikiem „Respekt”, w którym następnie pozostał do 2016 roku jako członek kolegium redakcyjnego. Od listopada 2016 roku jest komentatorem „Dennika N”.

Opublikował kilka powieści i tomów opowiadań. Powieść Džin (Dżin) wyszła m.in. w USA i Francji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 174

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (20 ocen)
7
9
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Szczeblewski

Dobrze spędzony czas

Fascynująca książka.Doskonale tłumaczy meandry środkowoeuropejskich krajów i zjawisko Orbanów, Kaczyńskich i innych popaprańców.
00

Popularność




Słowo wstępne

Martin M. Šimečka to syn Milana, znanego dysydenta, autora głośnej i wydanej także w Polsce w obiegu niezależnym książki Przywrócenie porządku. Po 1968 roku Martin również działał w kręgu dysydenckiej opozycji demokratycznej, a także wśród współtwórców demokracji czechosłowackiej, a potem suwerennej Słowacji.

Martin z urodzenia jest Czechem, który wybrał tożsamość słowacką. Czyli jest Słowakiem z wyboru, a liberalnym Europejczykiem z przekonań. Jest on wreszcie znakomitym pisarzem i przenikliwym eseistą. Z tej perspektywy kreśli nam obraz Słowacji i Słowaków ostatnich dekad.

To bardzo mądra i ciekawa książka o nonkonformizmie Słowaków, o wybitnych postaciach słowackiej historii i kultury. Też bardzo niebanalny obraz Alexandra Dubčeka – symbolu Praskiej Wiosny 1968, a także Dominika Tatarki – wspaniałego pisarza osamotnionego w latach dyktatury w świecie wszechwładnego pragmatyzmu. Niebanalny jest również wizerunek Jána Čarnogurskiego, także dawnego dysydenta, a potem wybitnego polityka Słowacji suwerennej, którego droga życiowa prowadziła od ortodoksji katolickiej do poparcia dla Władimira Putina.

Wreszcie czytamy o ojcu Martina, odważnym i wybitnym intelektualiście, który przebył drogę od komunizmu do liberalnej demokracji.

Dla polskiego czytelnika szczególnie interesujące są uwagi na temat Vladimíra Mečiara, polityka, który był swoistą zapowiedzią Orbána i Kaczyńskiego. Swego czasu wszechwładnie rządził Słowacją, a jego klęska wyborcza stanowiła zapowiedź przebudzenia duchowego Słowaków i utorowała im drogę do Unii Europejskiej.

Słowacja jest w Grupie Wyszehradzkiej światłem wtunelu, ponieważ wtym kraju środowiska demokratyczne osiągnęły sukces. Autorem przekładu książki jest znakomity ambasador wrelacji zbliżenia z kulturą czeską isłowacką.

Dziś obserwujemy kolejne słowackie „przebudzenie”. Może to jakiś znak dla Polaków i Węgrów?

Šimečka pisze dużo o słowackiej „obojętności”. Widzi zalety tego dystansu, ale też przestrzega: „Obojętność to cichy wspólnik zła”. To wspólnik tym bardziej groźny, gdy budzą się demony, a w polityce pojawia się faszyzm, pasożytujący na korupcji – czytam tu taką przestrogę.

Adam Michnik

Stałem zupełnie sam na zboczu, amgła była tak gęsta, że zlewała się zzamarzniętym śniegiem. Uchwyty na stalowej linie skrzypiącego wyciągu huśtały się całkiem puste, więc doszedłem do wniosku, że rodzice zbratem musieli się odłączyć gdzieś po drodze. Ja sam dotarłem na górę tylko dzięki doświadczonemu narciarzowi, który wziął mnie między kolana, ale gdy tylko puścił uchwyt, natychmiast zniknął we mgle.

Miałem osiem lat iprzeczuwając, że gdzieś wpobliżu musi być trasa zjazdowa, zacząłem sunąć wdół na drewnianych nartach, które dostałem na Gwiazdkę. Było to w1965 roku wTatrach na Solisku, na długo przedtem, nim zbudowano tam kolejkę linową, awsłowackich górach zaroiło się od narciarzy. Tego dnia na całym stoku było tylko paru miejscowych imoi naiwni czescy rodzice.

Moje dziecinne narty nie miały wogóle ślizgów ani krawędzi iwdół ciągnęła mnie grawitacja, którą na chwilę udało mi się przezwyciężyć dzięki przypadkowemu podmuchowi wiatru. To pod jego wpływem mgła na kilka sekund się rozwiała izobaczyłem, że stoję na skraju przepaści. Dziecięcy rozum zareagował na ten widok bez paniki, patrząc wgłęboki jar ze zdumieniem pomyślałem tylko coś, co dziś mógłbym określić słowami: czy to możliwe, żeby świat, wktórym się urodziłem, obojętnie dopuścił do tego, abym się zabił, spadając wprzepaść?

To zdumienie nie opuściło mnie do dziś. Inie chodzi oobojętność wobec mnie– nawet wtedy, jako małe dziecko, nie traktowałem tego zbyt osobiście. Zdumienie to dotyczy słowackiego społeczeństwa– iznów nie chodzi wcale omnie, tylko osamo społeczeństwo. Mam wrażenie, że ta cecha bierze się zbraku szacunku do życia– jednak nie mam na myśli zwykłego braku zainteresowania losem ludzi tworzących społeczeństwo, lecz chodzi mi okod kulturowy plemienia ograniczonego kokonem więzi rodzinnych iobojętnego na los pozostałych członków społeczności. Istnienie takiego kodu wciąż mnie zdumiewa, ponieważ stoi wsprzeczności zinstynktem obronnym małego narodu, który swoje istnienie zaczął sobie uświadamiać– początkowo dość mglisto– już przed dwoma wiekami.

Obojętność to cichy wspólnik zła, bo nie przeciwstawia się jego rozprzestrzenianiu się wspołeczeństwie. Jej pierwszymi ofiarami są ci, którzy nie mają wspólnego, plemiennego kokonu: dlatego większość wzupełnym milczeniu przyglądała się deportacjom słowackich Żydów iprześladowaniom mniejszości etnicznych, adziś przymyka oczy na romskie osady na peryferiach wiosek.

Ale ten sam kod stosują Słowacy także wobec siebie, ajego efekty są widzialne iukryte, żywe izapomniane: od zanieczyszczonej wody wrzekach wczasach komunizmu ikatolików zapełniających więzienia, przez współczesne góry, wyłysiałe po drastycznym wyrębie lasów, aż po oczywiste różnice wzamożności między wschodem izachodem kraju.

Przez całe życie próbuję zrozumieć tę szczególną obojętność, która od czasu do czasu zmienia się we własne przeciwieństwo, stając się namiętną iżywiołową fascynacją istnieniem. Przejawia się to wróżny sposób: wformie Słowackiego Powstania Narodowego, tłumu ludzi na placach wlistopadzie 1989 roku, wybuchu nacjonalizmu czy przeciwstawiania się temu zjawisku.

Wiele narodów ma wprost bzika na własnym punkcie inieustannie analizuje swój charakter, własne spory itraumy, interpretuje wciąż na nowo własną historię, poszukując wniej sensu istnienia iwróżby na przyszłość. Nasi sąsiedzi– Czesi, Polacy iWęgrzy– są mistrzami takiej fascynacji, aSłowacy wporównaniu znimi wyglądają jak mistrzowie zdystansowania, ale może to być tylko inna forma obojętności wobec swej historii iwłasnego losu.

Oczywiście możliwe, że wewnątrz słowackiego społeczeństwa istnieje jakaś cicha iniewypowiedziana umowa, której nie odkryłem, bo przecież wistocie do tego społeczeństwa nie należę. Urodziłem się imieszkam tu niemal przez całe życie, ale prócz moich słowackich dzieci iżony cała moja rodzina mieszka wCzechach. Zawsze zazdrościłem szkolnym kolegom, którzy jeździli na wakacje do dziadków na słowacką wieś, podczas gdy ja spędzałem je wBrnie. Do dziś podejrzewam, że oni wtych wioskach uczyli się wtedy owego kodu kulturowego, którego ja nigdy nie będę wstanie rozszyfrować.

Narodzić się jako cudzoziemiec we własnej ojczyźnie to wielki paradoks egzystencjalny, który można zwalczyć tylko wtaki sposób, że sobie tę ojczyznę uczuciowo iintelektualnie przywłaszczymy– innymi słowy, że przez całe życie będziemy próbowali ją zrozumieć. Nie jestem jednak pod tym względem wyjątkowy, bo taki sam los dzieli ze mną wielu słowackich Węgrów.

Oczywiście można też ojczyznę odrzucić. Kiedy skończyłem piętnaście lat izdumą przyniosłem do domu pierwszy dowód osobisty, moja czeska mama go przekartkowała izobaczyła, że zadeklarowałem narodowość słowacką. Dla niej był to szok, adla mnie oczywistość, nad którą jednak musiałem się na nowo zastanawiać dwadzieścia lat później, kiedy dzieliła się Czechosłowacja. Ponieważ miałem czeskich rodziców, więc na podstawie ówczesnego prawa automatycznie uzyskałem obywatelstwo czeskie. Poszedłem jednak do urzędu stanu cywilnego, żeby zamiast niego poprosić osłowackie.

Było to bardzo szczególne przeżycie. Miałem wtedy opinię zdrajcy narodu słowackiego, ponieważ publicznie sprzeciwiałem się powstaniu Republiki Słowackiej jako konsekwencji rozpadu Czechosłowacji. Wtej sytuacji wystąpienie oobywatelstwo słowackie wyglądało na czyste szaleństwo. Wiedziałem jednak, że jeśli mam nadal żyć na Słowacji ipublicznie się nią zajmować, to nie mogę sobie pozostawić żadnego wyjścia awaryjnego. Pani urzędniczka aż rozpłakała się ze wzruszenia.

„Normalizacja” po słowacku

Miałem jedenaście lat, gdy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że społeczeństwo, państwo, reżim ihistoria naprawdę istnieją. Bawiłem się wwojsko zchłopakami znaszego domu wwykopach, wktórych miały powstać fundamenty przyszłych bloków. Był sierpień 1968 roku, pobliską ulicą jechały rosyjskie czołgi, amy rzucaliśmy wnie kamieniami. Jeden znich stanął ipowoli odwracał wieżyczkę wnaszą stronę. Wtym momencie zrozumiałem coś, czego wtedy nie potrafiłem sformułować: że historia jest osobista. Albo– jak powiedziałby mój ojciec– że wielka historia państw imała historia ludzi są ze sobą ściśle złączone.

To właśnie on stał się pierwszym wmoim życiu przykładem tego połączenia. Niecałe dwa lata później, wiosną 1970 roku, przyszedł do domu iniemal wesoło oznajmił, że właśnie go wyrzucili zuniwersytetu, gdzie wykładał filozofię ihistorię marksizmu. Wjego głosie czułem ulgę, że wreszcie przyszło już to, czego od dawna oczekiwał, awesoły ton był spowodowany farsą, jaka poprzedzała jego wyrzucenie. Zaczęła się „normalizacja”.

Reżimy komunistyczne wcałym bloku radzieckim miały taką samą strukturę, opartą na absolutnej władzy widzialnej partii komunistycznej iniewidzialnej tajnej policji. Miały też ten sam język ideologiczny operujący pojęciami, które już powoli wylatują mi zpamięci: dyktatura proletariatu, centralizm demokratyczny, realizm socjalistyczny, realny socjalizm, towarzysz, pięciolatka, środki produkcji itp.

Zdrugiej jednak strony reżimy te bardzo się od siebie różniły zpowodu różnych dziejów icharakterów narodowych, które odbijały się wnich jak wkrzywym zwierciadle. „Normalizacja” wCzechosłowacji mogłaby być przykładem dla studium, jak ta sama idea wtym samym systemie może stworzyć dwie różne rzeczywistości.

Gustáv Husák, którego po okupacji Moskwa postawiła na czele państwa, postanowił zmusić do posłuszeństwa rozochocone Praską Wiosną społeczeństwo czeskie isłowackie poprzez pozbawienie wpływów wszystkich tych osób, które miały coś wspólnego zprocesem reform. Innymi słowy: postanowił usunąć całą elitę społeczną zpartii iwyrzucić zpracy, by– wcale nie wprzenośni– posłać ją do łopaty. Dodatkowym efektem tych czystek miało być zastraszenie milczącej większości, żeby milczała tym bardziej.

WCzechach „normalizacja” przebiegła zgodnie zplanem. Elita intelektualna zchirurgiczną precyzją została odcięta od reszty społeczeństwa, ana zwolnione wten sposób miejsca przyszli dublerzy drugiej kategorii, których nazwisk dziś już nikt nie pamięta, ale którzy wtedy zapełniali czasopisma swymi artykułami, aich książki wychodziły wogromnych nakładach. Wyglądało to na duchowe samobójstwo, które Czesi popełnili sami– co prawda pod naciskiem, ale bez oporu.

Słowacy przeciwnie– od początku stawiali opór idali Czechom lekcję sprytu. Zrealizowali co prawda narzucony przez Husáka limit wyrzuconych zpartii izpracy osób, ale natychmiast większą część intelektualnej elity schowali wbibliotekach, redakcjach pozbawionych znaczenia czasopism czy instytutach badawczych znic nie mówiącymi nazwami.

To inne podejście owocowało wlatach osiemdziesiątych istotnymi różnicami rozwoju obu społeczeństw, zwłaszcza po 1989 roku. Do tego jednak dojdziemy później, ateraz wypada tylko postawić dwa pytania: dlaczego słowaccy komuniści uchylili takie tylne drzwi dla większej części elity intelektualnej idlaczego owa elita ztego skorzystała?

Jedno zmożliwych wytłumaczeń to legenda onarodzie słowackim, który– wprzeciwieństwie do Czechów– nigdy nie przyjął komunizmu idlatego zreżimem czy z„normalizacją” rozprawił się na swój sposób. Myślę, że jest to bajka, ponieważ było wręcz przeciwnie: większość narodu przyjęła komunizm zwielką aprobatą, ponieważ– wodróżnieniu od czeskiej części kraju– dzięki niemu nastąpiła ogromna modernizacja społeczeństwa iniezwykły wzrost poziomu jego życia.

Drugie wyjaśnienie jest takie, że Słowacy wciąż jeszcze żyli wtedy pod wpływem kulturowego kodu plemienia zkokonem więzi rodzinnych, więc tworzyli sieci ochronne. Legenda mówi, że wkażdej słowackiej rodzinie był jeden komunista ijeden l’udák*, żeby ratował swych bliskich wrazie zmiany reżimu. Jest to oczywiście całkiem możliwe, ale ja stawiam na trzecie wytłumaczenie.

Słowaccy komuniści kierowali się instynktem małego imłodego narodu, który chroni swą cienką warstwę intelektualnej elity, bo bez niej znów spadłby do poziomu plemienia. Ajednocześnie– wzamian za to wsparcie– wymagali od elity posłuszeństwa.

*Zwolennik Słowackiej Partii Ludowej – nacjonalistycznego i klerykalnego, skrajnie prawicowego ugrupowania politycznego – przyp. ASJ.

Pisarze

Odpowiedź na pytanie, dlaczego słowacka elita zgodziła się na taką niepisaną umowę, jest kluczowa imam tu tylko jedno wyjaśnienie: obojętność.

Najlepszy przykład itypowy wzór zachowania stanowili pisarze. Tematem ich książek niemal wyłącznie było słowackie społeczeństwo, opisywali jego historię, którą potem dodatkowo tłumaczyli jeszcze krytycy literaccy. Wspólnie tworzyli jedną wielką fikcję– opowieść onarodzie słowackim, całkowicie wypreparowaną zosobistych doświadczeń ludzi wtych czasach żyjących. To znaczy– zdoświadczeń kraju okupowanego, wktórym ponad dwadzieścia lat stacjonowało tysiące żołnierzy radzieckich, zdoświadczeń „normalizacji” iprześladowań. Komuniści zabronili otym pisać, apisarze usłuchali. Wzamian za to mogli swoje książki publikować.

Czym innym, jak nie obojętnością wobec społeczeństwa– nie mówiąc już oetosie literatury– można tłumaczyć rezygnację pisarzy słowackich zpisania prawdy ożyciu, jakie wtedy wiodło zniewolone społeczeństwo wokupowanym kraju? Aprzy tym wielu znich należało do literackiej elity, zaś ich książki zasłużenie trafiały do literackiego kanonu.

Kiedy po 1989 roku pytałem ich, dlaczego zawarli taką umowę istali się posłuszni, tłumaczyli mi, że wswoich książkach przemycali różne przesłania, które czytelnicy umieli deszyfrować. Gdy zarzucałem im, że przemycając takie zakodowane treści, wistocie tworzyli kulturowy kod społecznej obojętności wobec prawa do swobodnego wypowiadania prawdy, oni nie rozumieli, oczym mówię. Przecież to były tylko książki, odpowiadali.

To był paradoks tamtych czasów: wodróżnieniu od czeskiej, słowacka elita literacka, zmałymi wyjątkami, mogła wczasach „normalizacji” oficjalnie publikować iposiadała społeczny autorytet. Ajednocześnie nie chciała tego przywileju traktować jako zobowiązania wobec społeczeństwa. Celowo umniejszała swoją rolę społeczną, bo gdyby uznała jej rzeczywiste znaczenie, musiałaby się wimię prawdy zbuntować– ato oczywiście oznaczałoby naruszenie umowy zkomunistami izakaz publikowania. Jak inaczej można to nazwać, jeśli nie obojętnością wobec społeczeństwa?

Słowaccy komuniści może nawet mieli dobre zamiary, ale ratując elitę, jednocześnie zobowiązali ją do tego, żeby przynajmniej „na część etatu” brała udział w„normalizacji”. Społeczeństwo słowackie jako całość zochotą przyłączyło się do tej umowy inie miał już mu kto powiedzieć, że nie jest to słuszna decyzja.

Pisząc tutaj to wszystko, nie chcę niczego wypominać słowackim pisarzom, bo znaleźli się oni wzdecydowanie trudniejszej sytuacji od swych czeskich kolegów. Prascy „normalizatorzy” oszczędzili tamtym takich moralnych dylematów, bo nie zaproponowali im żadnej umowy ipo prostu wyrzucili ich za drzwi. Jedyną osobą, która otrzymała taką propozycję, był Bohumil Hrabal, który się na to zgodził iwielu czeskich czytelników do dziś nie może mu tego zapomnieć.

Dla pisarza nie ma trudniejszej decyzji niż dobrowolne wyrzeczenie się publikowania– wimię wyższych zasad prawdy iuniwersalnie rozumianej wolności istoty ludzkiej. Znałem takich tylko paru.

Przypadek Tatarki

To, co nazywam obojętnością wobec społeczeństwa, skrywa się często za pozorną pokorą: przecież nie jestem lepszy od innych, aktoś taki, kto uzurpuje sobie prawo przemawiania do sumień narodu, to jest po prostu arogancki pyszałek. (Jakże często słyszałem ten argument wypowiadany pod adresem opozycjonistów).

Dowodzi to jednak zupełnego braku zrozumienia społecznej roli elit– od intelektualnych przez gospodarcze aż po polityczne. Mają one co prawda uprzywilejowaną pozycję, ale jednocześnie zobowiązuje je to do takiej postawy, która czasem wymaga odwagi. Wokresie „normalizacji” słowaccy pisarze nie znaleźli jej wsobie, bo zapewne społeczeństwo nie było dla nich tego warte.

Istnieje jednak jeszcze inny rodzaj obojętności, który wokresie „normalizacji” zaskoczył mnie nawet bardziej, ponieważ zaprzeczał złudzeniu, że społeczeństwo słowackie trzyma się razem dzięki pajęczynie związków personalnych. Chodziło bowiem oobojętność na los przyjaciół ikolegów.

Dominik Tatarka był jednym znajważniejszych pisarzy słowackich minionego stulecia, które wyryło głębokie bruzdy na jego zmarszczkami pociętej twarzy. Miał stalowo-siwe włosy, przenikliwe spojrzenie, chrapliwy głos nałogowego palacza idelikatne dłonie odługich palcach. Ale przede wszystkim był to pisarz, który odrzucił umowę ze słowackimi komunistami.

Nie był jedyny. Ivan Kadlečík, Pavel Hrúz, Zora Jesenská ikilkoro innych wybrało taki sam los. Piszę oTatarce dlatego, że byłem wjego otoczeniu wostatnich latach jego życia iwraz znim przeżywałem skutki słowackiej obojętności. Jego ówczesna samotność nie była tylko znakiem czasu, ale także cechą charakteru słowackiego społeczeństwa– cechą, którą próbuję pojąć, bo jej ślady widzę także dzisiaj.

Dla ówczesnej „normalizacji” typowe było to, że książki zakazanych pisarzy wycofano ze wszystkich bibliotek, aich nazwiska zniknęły ze wszystkich podręczników inie można ich było nawet publicznie wymówić. To właśnie spotkało Tatarkę, podobnie jak setki jego czeskich kolegów. Amimo to, między losem jego iich była ogromna różnica.

Bo zakazani pisarze czescy wkrótce stworzyli wspólnotę, która stopniowo przybrała formę alternatywnej kultury wpełnym tego słowa znaczeniu. Wydawali na przykład wsamizdacie swoje książki, które czytało stosunkowo dużo ludzi. Istniała krytyka literacka iurozmaicone życie kulturalne, którego tajnej policji nie udało się zniszczyć, choć używała przemocy izamykała ludzi wwięzieniu. Paradoksem czeskiej „normalizacji”, która początkowo wyglądała na duchowe samobójstwo narodu, było stworzenie kultury niezależnej oraz dzieł, które wXXI wieku stały się klejnotami czeskiej literatury narodowej.

Kiedy po 1989 roku rozmawiałem otym okresie zwieloma czeskimi pisarzami, mówili mi jednym głosem, że były to najpiękniejsze lata ich życia. Awszystko dzięki niezwykłemu doświadczeniu wspólnotowemu, bo praktycznie cała czeska elita literacka (zwyjątkiem Hrabala iparu innych) dzieliła los banitów. WSłowacji było odwrotnie: większość elity literackiej przystała na umowę zkomunistami, aci, którzy ją odrzucili, stali się autentycznymi banitami– samotnymi pokutnikami na duchowej pustyni.

Od niepamiętnych czasów banicja była stosowana alternatywnie do kary śmierci iTatarka doskonale to rozumiał. Chcą mnie zabić, mówił mi. Bo komuniści skazali go na samotność. Zatrudnił się jako robotnik wHorskim Parku, żeby być wśród ludzi, ale wkrótce go stamtąd wyrzucili. Zmniejszyli mu też emeryturę, żeby więziła go także bieda. Wszystko to działo się na polecenie czy przynajmniej za wiedzą ówczesnego ministra kultury ikolegi-pisarza, poety Miroslava Válka.

Oczywiście miało to pewną logikę polityczną, bo Válek przede wszystkim był komunistą, adopiero potem poetą. Reprezentował reżim „normalizacji”, więc jego wysiłki, by zrobić zTatarki banitę, były wsumie zrozumiałe. Natomiast to, czego wtedy nie rozumiałem ido dziś nie całkiem pojmuję, to była obojętność słowackich pisarzy na los Tatarki.

Wlatach osiemdziesiątych jako młody człowiek odwiedzałem go często iznajdowałem go zawsze wtakiej samej pozie: siedział sam za biurkiem wswym małym gabinecie na pierwszym piętrze zwidokiem na Bratysławę. Jego samotność mnie oburzała inie byłem wstanie wybaczyć słowackim pisarzom ich obojętności.

Trzydzieści lat później trochę lepiej rozumiem ich postępowanie iwydaje mi się, że to przejaw ludzkiego oraz jednocześnie narodowego charakteru. Jednym zpowodów, dla których wyrzekli się Tatarki, był po prostu strach. Wizyta upisarza nie uszłaby uwadze tajnej policji, która go wciąż śledziła. Wten sposób jego gość naruszyłby umowę zkomunistami– bo przecież Tatarka został skazany na samotność– ryzykując, że sam także stanie się banitą. Jednym zniewielu wyjątków był tylko pisarz Dušan Mitana, który regularnie Tatarkę odwiedzał.

Drugi powód był jednak może jeszcze ważniejszy. Oczym by znim rozmawiali? Oswoim posłuszeństwie? Mieli ryzykować zarzuty, że służą rosyjskim okupantom? Bo Tatarka zpewnością by im otym mówił. Przecież gdyby znaleźli wsobie odwagę spotkania się zbanitą iwysłuchania jego zarzutów, dzięki tej samej odwadze już wcześniej przeszliby na jego stronę.

Solidarność obojętnych

Postępowanie pisarzy słowackich to jednak tylko ilustracja zasady, którą przyjęło całe społeczeństwo. Amam wręcz takie podejrzenie, że nie ma to wyłącznie związku z„normalizacją” jako taką, lecz że była to materializacja słowackiego poddaństwa. Tragiczna wtym wszystkim nie jest sama skłonność do poddaństwa, bo ta jest historycznie zrozumiała, ale jego zbiorowa obrona ipotępienie tych, którzy odważyli się stawiać opór. Słowacka historia ma dość liczne szeregi wygnańców, którym społeczeństwo nigdy nie wybaczyło odwagi iktórych karało obojętnością. Tatarka iinni tylko tę linię przedłużyli.

Czeska historia także ma swą linię bojów jednostek walczących zpoglądami większości, ajednym ztypowych reprezentantów był Tomáš Garrigue Masaryk, który wpierwszej połowie swego intelektualnego życia wiódł spory zczeskimi konserwatywnymi nacjonalistami. Jednak zasadnicza różnica polegała na tym, że społeczeństwo czeskie już od XIX wieku prowadziło ostrą polemikę ztymi, którzy mówili mu woczy nieprzyjemne rzeczy onim samym, iczasem nawet okazywało wobec nich nienawiść, ale nigdy nie było obojętne.

Może właśnie to słowackie doświadczenie historyczne samotności banity odstręczało także tych, którzy zapewne winnych warunkach nie przyjęliby umowy zkomunistami. Tak czy inaczej, gdy wCzechach pod naciskiem „normalizacji” zrodziła się niezwykle barwna, różnorodna itwórcza wspólnota, którą łączyła „solidarność wykluczonych”, wSłowacji uniemożliwiła jej powstanie zbiorowa „solidarność obojętnych”.

Dlaczego jednak Tatarka wybrał los banity, skoro musiał wiedzieć, co go czeka? Ponieważ rozumiał, że bycie pisarzem to los, aprawdziwa literatura wymaga wielkiej odwagi. Ponieważ– jak mi mówił– kiedy wlatach trzydziestych opublikował pierwsze opowiadanie, to grupa słowackich pisarzy zaprosiła go do kawiarni isam „ojczulek Škultéty”* uroczyście przywitał go wkręgu literatury słowackiej. Ponieważ studiował wParyżu iprzez jakiś czas mieszkał wPradze. Ponieważ dzięki temu wszystkiemu był europejskim intelektualistą, który znał iczuł moralne obowiązki pisarza wobec społeczeństwa– nawet wtedy, gdy sam był wierzącym iagresywnym komunistą. Bo kiedy otrzeźwiał, uznał, że jego obowiązkiem jest napisanie (już w1956 roku) proroczej krytyki reżimu pod tytułem Démon súhlasu (Demon zgody).

Ajeszcze dodatkowo ztego powodu, że był republikaninem inie potrafił się pogodzić zfaktem, że jego republikę okupują rosyjskie wojska, anaród słowacki wraz ze swymi elitami zamyka na to oczy.

Różnica pomiędzy Tatarką apisarzami słowackimi, którzy zawarli ugodę zkomunistami, miała charakter cywilizacyjny. Tatarka reprezentował nowoczesny naród, którego elity biorą na siebie odpowiedzialność za los wszystkich– choć rezultatem takiego postępowania będzie ich wymuszone milczenie. Reszta natomiast reprezentowała wtedy jeszcze pasywną wspólnotę etniczną, której elity wyrzekają się odpowiedzialności iwybierają obojętność.

* Jozef Škultéty, 1853–1948, słowacki krytyk literacki, pisarz, historyk, językoznawca i publicysta – przyp. ASJ.

Nigdy nie było tak dobrze

Jestem przekonany, że miażdżąca większość Słowaków nie miała nawet pojęcia obanicji Tatarki. Żyli swoim życiem ispotykali się tylko ztymi, którzy potwierdzali im słuszność umowy społecznej zkomunistami. Awielu znich zapewne nawet nie miało pojęcia otym, że istnieje tajna policja i