Słodko-gorzkie pocałunki - Diana Palmer - ebook

Słodko-gorzkie pocałunki ebook

Diana Palmer

4,1

Opis

Kate ma dwadzieścia dwa lata, dyplom szkoły dla sekretarek i duże pokłady optymizmu. Z radością przyjmuje pracę u Gilberta Callistera, zamożnego ranczera. Niestety szef jest opryskliwy, w dodatku zbyt często powtarza, że nie szuka ani żony, ani matki dla swoich córeczek. Po co? Przecież skromna Kate nigdy nie ośmieliłaby się myśleć o nim jako o ewentualnym partnerze życiowym. Nieoczekiwanie Gilbert prosi, by Kate towarzyszyła jemu i córkom w wakacyjnym wyjeździe na Bahamy. Urok tropikalnej wyspy wywołuje w obojgu emocje, nad którymi przestają panować…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (144 oceny)
66
38
30
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elayza24

Z braku laku…

zaczynała się niezle, ale im blizej konca tym gorzej..
00

Popularność




Diana

PALMER

Słodko-gorzkie pocałunki

Tłumaczyła Marcelina Jarzębska

Tytuł oryginału: Circle of Gold

Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2000

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Joanna Rodziewicz-Cygan

Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech, Joanna Rodziewicz-Cygan

© 2000 by Diana Palmer

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o., Warszawa 2011

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i serii Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżone.

Wydawnictwo Arlekin – Harlequin Enterprises sp. z o. o. 

00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-8267-1

Gwiazdy Romansu

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kate Mayfield była podekscytowana perspektywą nowej pracy, a jej szare oczy błyszczały z zadowolenia, kiedy siedziała w obszernym salonie w domu na ranczu Double C w Medicine Ridge. Czekała ją rozmowa kwalifikacyjna na stanowisko sekretarki w biurze tego wielkiego gospodarstwa. Kandydatka miała dopiero dwadzieścia dwa lata, dyplom szkoły dla sekretarek i wielką chęć ulepszania wszystkiego, co można było w życiu poprawić. Ponadto chciała pracować u Johna Callistera, którego poznała przypadkiem i do którego zapałała młodzieńczą sympatią. Wkrótce okazało się, że John był młodszym synem magnatów prasowych z Nowego Jorku i potentatów ziemskich w stanie Montana.

Czekając na swoją kolej, dziewczyna czytała ciekawą historię całej rodziny Callisterów, opisaną w jednym z elitarnych czasopism. Państwo Callisterowie mieszkali w Nowym Jorku, gdzie zajmowali się wydawaniem wielu czasopism, między innymi bardzo znanego i poważanego pisma poświęconego tematyce sportowej. Na krótkie urlopy wyjeżdżali do posiadłości rodzinnej na Jamajkę.

Callisterem, który dał początek amerykańskiej linii rodziny, był brytyjski książę, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i w 1897 roku kupił w Nowym Jorku redakcję mało znanego pisma. Po jakimś czasie redakcja stała się potęgą wydawniczą, a jeden z jego synów przeniósł się do Montany, kupił tam ziemię pod pastwiska i założył ogromną hodowlę bydła. W końcu ranczo przeszło w ręce Douglasa Callistera, który wychowywał dwóch bratanków, Gilberta i Johna. Nikt nie wiedział, dlaczego wuj zajmował się chłopcami i z jakiej przyczyny po jego śmierci posiadłość stała się własnością braci, ale zapewne była to jakaś mroczna rodzinna tajemnica dotycząca rodziców, którzy z nieznanych powodów nie zajmowali się własnymi synami.

Starszy z braci, trzydziestodwuletni Gilbert, został wdowcem trzy lata temu i obecnie wychowywał dwie córeczki, pięcioletnią Bess i czteroletnią Jenny. John, ten młodszy, nigdy się nie ożenił i pracował jako jeździec na pokazach rodeo, a także wystawiał na krajowych wystawach wyhodowane przez siebie byki rozpłodowe rasy Angus. Gilbert zajmował się marketingiem w gospodarstwie, zarządzał eksportem i zasiadał w radach nadzorczych dwóch międzynarodowych korporacji. Większość czasu spędzał jednak na ranczu, troszcząc się o wszystko po trochu.

W czasopiśmie zamieszczono jego zdjęcie, ale Kate nie musiała się mu przyglądać, żeby wiedzieć, jakiego pokroju jest człowiekiem. Miała okazję zerknąć na niego, kiedy szła na rozmowę. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wyrobić sobie zdanie o tym antypatycznym mężczyźnie, który, mimo że wcale jej nie znał, popatrzył na nią z wyraźną niechęcią.

Inna, bardziej zarozumiała młoda kobieta, mogłaby sobie schlebiać, że to oznaka zainteresowania. Ale nie Kate. Uważała, że ten wysoki, smukły mężczyzna nawet nie zainteresowałby się kimś takim jak ona. Z pewnością od razu poczuł do niej antypatię i zapewne nie dostanie tu pracy.

Popatrzyła dyskretnie na piękną, ciemnooką blondynkę w mini siedzącą obok i krytycznie pomyślała o swojej zakrywającej kostki dżinsówce i szarej bluzce, dobranej do koloru oczu. Pomyślała, że jej długi, kasztanowy warkocz, owalna buzia i pełne usta pociągnięte lekko błyszczykiem nie pobiją konkurentki czekającej na rozmowę. Wiedziała, że ma odpowiednie kwalifikacje do pracy biurowej, ale mężczyźni często zatrudniali kobiety, które im się podobały, a nie te, które cokolwiek umiały.

Kate uważała, że powinna mieć zawód w rękach, bo prawdopodobnie będzie musiała sama się utrzymywać całe życie. Raczej nikt się na nią nie połaszczy, domniemywała. Pomyślała o swoich rodzicach i bracie i przygryzła wargi. Za wcześnie, za wcześnie, westchnęła. Być może ta praca uchroni ją od codziennych rozmyślań.

– Panna Mayfield!

Podskoczyła na dźwięk głosu nieznoszącego sprzeciwu. – Tak?  – Proszę wejść.

Wchodząc do gabinetu, przykleiła uśmiech do twarzy i zacisnęła dłonie na małej torebce. Z każdej ściany patrzyły na nią portrety okazałych byków i rozliczne medale zdobyte przez każde z tych zwierząt. Wokół mahoniowego, masywnego biurka pyszniły się wypoczynkowe meble obite czarną skórą. Na jednym z takich foteli siedział za biurkiem jasnowłosy mężczyzna, któremu ostre rysy nadawały wyraz surowości. Nie był to John Callister.

Kate nie usiadła, tylko stała niemal na baczność, wsłuchując się w mocno bijące serce. To Gilbert Callister przeprowadzał rozmowy, i wiedziała, że sprawa jest przesądzona. Johna poznała w aptece w miasteczku, gdzie pracowała dorywczo jako magazynierka, aby opłacić swoją szkołę dla sekreterek. John ją zaczepił i to on powiedział jej o wakacie w biurze swojego rancza. Dał jej po prostu szansę, ale jego brat zaraz ją na pewno odstrzeli.

Gilbert rzucił długopis na blat i powiedział: – Proszę usiąść.

Poczuła, że ma miękkie kolana. Drzwi były zamknięte i została sama w jaskini lwa, ale postanowiła podjąć wyzwanie. Niech nikt nie powie, że się boi. Mogą ją rzucić na pożarcie lwom właśnie, a ona zapewne umrze z godnością jak prawdziwa Rzymianka… Otrząsnęła się. Naczytała się Pliniusza i Tacyta, a tu i teraz to współczesność, a nie pierwszy wiek naszej ery.

– Dlaczego pani chce tu pracować? – spytał obcesowo Gilbert.

Zaskoczona dziewczyna uniosła brwi.

– Bo John jest miłym facetem – odpowiedziała.

– Poważnie? – spytał zadziwiony.

– Kiedy pracowałam w aptece, zawsze był dla mnie uprzejmy – odparła wymijająco. – Powiedział mi o tej pracy, bo wiedział, że kończę szkołę dla sekretarek i mam dobre oceny.

Gilbert zacisnął usta i nie zamierzał się uśmiechnąć. Lustrował powoli jej CV i list motywacyjny.

– Rzeczywiście – skwitował. – Naprawdę potrafi pani pisać 110 słów na minutę? 

– Właściwie nawet szybciej.

– Jacyś narzeczeni?

– Słucham? – Zacisnęła palce na torebce. 

– Chodzi mi o to, czy jest pani uwikłana w jakieś sercowe sprawy, które mogą spowodować kłopoty w pracy – wyjaśnił i wyraźnie spiął się przed jej odpowiedzią. 

– Właściwie to miałam jednego chłopaka, który był dla mnie bardziej jak brat – poruszyła się nerwowo – a tak naprawdę, to ożenił się z moją przyjaciółką. Mieszkam u ciotki w Billings i nie spotykam się z nikim. Kate czuła się jak w imadle. Ten człowiek nie wiedział nic o jej pochodzeniu, inaczej nie zadawałby tych dziwnych pytań. Powiedziała wprawdzie, że John jest super… o matko, czy jemu się wydaje, że ona poluje na facetów? Czy dlatego nie zechce jej przyjąć do pracy?

– Pani referencje są od dziwnego zestawu osób… – powiedział po chwili, marszcząc brwi. – Tak… katolicki ksiądz, ranczer z Teksasu, jakaś zakonnica i milioner niejasno powiązany z mafią.

– Przyjaźnię się z wyjątkowymi ludźmi.

– Można tak powiedzieć. A czy ten milioner to pani kochanek?

Ze zdumienia otworzyła usta i się zarumieniła.

– No dobrze, nieważne – powiedział szybko, niezadowolony, że w ogóle zadał to pytanie i zadziwiony jej reakcją. – Nie moja sprawa. W porządku, Kate… – niespodziewanie zwrócił się do niej po imieniu. – Kate, a jak masz naprawdę na imię?

– To jest moje prawdziwe imię.

– Milioner ma inicjały K. C. i jest około czterdziestki. – Zmrużył oczy.

– Tak. Uratował życie mojej mamie, kiedy nosiła mnie w brzuchu. I nie zawsze był milionerem.

– Wiem, był zawodowym żołnierzem, a właściwie najemnikiem. – Zmrużył oczy jeszcze bardziej. – Chcesz mi o tym opowiedzieć?

– Nie za bardzo.

– Dobrze. Jeśli to wszystko, to chyba będziesz się do nas nadawać. Nie działasz tak rozpraszająco, jak cała reszta kandydatek. Nie ma nic gorszego niż kobieta, której spódnica ledwo przykrywa majtki, a potem się dziwi, że wszyscy faceci gapią się, kiedy się pochyla. Mamy tu ściśle opracowany model ubioru i każdy musi się go trzymać. 

– Nie mam spódnic, które by mi ledwo zakrywały… no, nie noszę takich krótkich – wypaliła wreszcie.

– Zauważyłem – skwitował. – No dobrze, to możesz zacząć w poniedziałek o wpół do dziewiątej. Czy John poinformował cię, że będziesz musiała z nami zamieszkać? 

– Skądże!

– Nie w tym pokoju, oczywiście – powiedział i z uciechą patrzył, jak się czerwieni. – Panna Parsons, zajmująca się moimi córeczkami, i pani Charters, która gotuje dla nas, mieszkają tu w domu, z nami. My zapewniamy wikt i opierunek, jak to się mówi, i pensję.

Tu podał kwotę, od której zakręciło się Kate w głowie. W porównaniu do zarobków w aptece, była to fortuna.

– Obejmiesz stanowisko osobistej asystentki, a to oznacza, że będziesz z nami czasami podróżować.

– Podróżować?

– Lubisz?

– O, tak, to znaczy lubiłam, kiedy byłam dzieckiem.

Patrzył na nią, jakby chciał się zorientować, czy miała zamożnych rodziców. Nie mógł wiedzieć, że oboje nie żyją. – To jak, chcesz tę pracę? 

– Tak.

– To powiem tym, które czekają, że mogą sobie iść.

Wstał zza biurka z niezwykłą lekkością i gracją i poinformował młode kobiety, że stanowisko zostało zajęte. Słychać było szuranie pantofli, jakieś komentarze i drzwi wejściowe się zamknęły.

– Dobrze, Kate, przedstawię ci…

– Tatusiu! – Usłyszała cienki głosik dobiegający z końca holu. Mała, rozczochrana dziewczynka rzuciła się w ramiona ojca, łkając donośnie.

Podniósł ją i cała oschłość zniknęła z jego twarzy.

– Co się stało, kochanie? – spytał najczulszym tonem, jaki Kate kiedykolwiek słyszała.

– Bawiłam się razem z Jenny, a ten wielki pies chciał nas ugryźć!

– A gdzie jest Jenny? – spytał z nutą paniki w głosie.

Od drzwi wejściowych nadbiegła druga, młodsza dziewczynka, rozmazując łzy brudnymi piąstkami. Podniosła rączki, a ojciec przygarnął ją, nie bacząc na uwalaną błotem sukienkę.

– Nikt nie ma prawa zrobić krzywdy moim dziewczynkom. Czy ten pies was pogryzł?

– Nie, tatusiu.

– To niedobry piesek – narzekała Jenny. – Niech sobie idzie!

– Dobrze, zaraz pójdzie – odpowiedział Gilbert, całując małą w policzki. Drzwi wejściowe otworzyły się ponownie i do domu wszedł John Callister. Nie przypominał miłego, pogodnego człowieka, jakiego poznała w aptece. Jego twarz pociemniała ze wzburzenia, a oczy lśniły gniewem.

– Nic im nie jest? – spytał brata, przystając, aby pogłaskać bratanice po głowach. – To ten cholerny kundel należący do Freda Simsa. Starałem się zagrodzić mu drogę, ale na mnie też chciał się rzucić. Kazałem Simsowi się go pozbyć, ale odmówił, więc pozbyłem się Simsa.

– Trzymaj – rozkazał Gilbert i przekazał mu dziewczynki, po czym wyszedł z domu wojskowym krokiem. John popatrzył za nim.

– Mam nadzieję, że Sims zdąży dojść do swojej ciężarówki, zanim Gilbert go dorwie. Ale nie daję głowy. – Pocałował dwie małe buzie. – Jak tam, moje królewny? 

– Zły piesek – łkała Bess. – Missie nigdy nie gryzie…

– Missie to nasz owczarek szkocki – wyjaśnił John zaskoczonej Kate. – Mieszka z nami w domu i nie zachowuje się jak ten kundel Simsa. Mieliśmy z nim kłopoty, ale Sims jest taki świetny przy koniach, że przymknęliśmy oko na jego psa. Miarka się przebrała. 

– Rzeczywiście, skoro pies jest taki agresywny, to nie powinien się tu kręcić. 

Dziewczynki przyjrzały jej się z zainteresowaniem.

– Kto ty jesteś?

– Jestem Kate. A wy, jak macie na imię? 

– Jestem Bess, a to jest Jenny. Ma dopiero cztery lata – powiedziała z dumą, zaznaczając, że jest starszą siostrą. Młodsza dziewczynka miała jasnobrązowe, półdługie włosy i zabawną buzię.

– Miło mi was poznać – powiedziała Kate. – Będę sekretarką pana Callistera. Tak wyszło. – Popatrzyła przepraszająco na Johna. 

– Dlaczego przepraszasz? Sekretarki poddaję chłoście tylko w czasie pełni księżyca – uśmiechnął się.

Kate zmrużyła oczy.

– Gilbert nie pozwala mi zatrudniać sekretarek, bo zawsze źle wybieram. Ta ostatnia podkradała biżuterię. Czy lubisz biżuterię? – Mrugnął porozumiewawczo.

– Tylko sztuczną. A ty?

Przy drzwiach wejściowych ktoś mocno zaszurał butami. John się skrzywił.

– Jak zwykle wraca, ociekając krwią. Ja tylko patrzę na ludzi surowo, a Gilbert daje im wycisk. Mnie też czasem bije – puścił oko do Bess.

– Nieprawda! – zawołały dziewczynki. – Wujku Johnny, tatuś wcale cię nie bije. Nawet nas nigdy nie uderzył. Mówi, że nie leży bić dzieci!

– Nie należy – poprawiła odruchowo Kate.

– Właśnie, nie należy – powtórzyła Bess. – Jesteś fajna.

– Ty także, skarbie. – Kate pogładziła rozczochraną główkę. – Masz skołtunione włoski.

– A zrobisz mi coś takiego, jak ty masz? – spytała Bess, pożądliwie patrząc na starannie zapleciony warkocz Kate. – I zawiążesz mi różowe wstążki?

Pojawienie się zakurzonego Gilberta ukróciło miłą rozmowę. Miał rozcięty kącik ust i widać było jego poranione knykcie. Wytarł sobie usta wierzchem dłoni.

– I po sprawie – stwierdził chłodno. Popatrzył na córeczki i cała jego złość stopniała. – Małe brudaski, idźcie do panny Parsons, żeby was umyła i przebrała.

John postawił dziewczynki na podłodze, a Bess powiedziała:

– Panna Parsons nie lubi dzieci. 

– No, zmykajcie.

Dziewczynki poszły na górę, uśmiechając się niepewnie do Kate.

– Już ją polubiły – zagaił John.

– Panna Parsons zajmuje się dziećmi w tym domu – uciął Gilbert.

– Dobrze, Kate, zaczynasz u nas pracować – powiedział John.

Kate wprowadziła się do domu swoich pracodawców w weekend. Większość drobiazgów i mebli z rodzinnego domu przechowywała jej ciotka, na którą siostrzenica mówiła Mama Luke. Ciotka przygarnęła Kate i jej brata po śmierci rodziców. Sama Kate posiadała jedną niedużą walizkę, którą teraz taszczyła po podjeździe. Gilbert patrzył na nią zdziwiony.

– Czy to wszystko, co masz?

– Tak.

– I żadnych mebli, na przykład?

– Inne moje rzeczy zostały w domu cioci… A poza tym nie mam ich wiele. Przepuścił ją w drzwiach mocno zafrapowany. Od tamtej chwili bacznie ją obserwował.

Młodzi Callisterowie mieli swój prywatny samolot firmy Piper Aircraft i obaj potrafili go pilotować. Właśnie tym samolotem Gilbert miał lecieć na ważne spotkanie handlowe, a Kate gdzieś zawieruszyła teczkę, która była mu niezbędna. Zniecierpliwionym tonem głośno komentował jej bałaganiarstwo.

– Jeśli pan się na chwilę uciszy, to w końcu ją znajdę – powiedziała w przypływie nieposłuszeństwa.

Popatrzył na nią złowrogo, ale już nic nie mówił.

Spoconymi ze zdenerwowania dłońmi przeszukiwała stosy papierów na biurku. Wreszcie odnalazła zagubione dokumenty i podała mu teczkę.

– Przepraszam – próbowała się uśmiechnąć.

Na nic się to nie zdało, bo był rozgniewany i ponury. Sama się zdziwiła, że w takiej akurat chwili zarejestrowała, że doskonale prezentował się w garniturze z kamizelką. Popielaty kolor garnituru świetnie współgrał z barwą jego stalowych oczu, jasnymi włosami i lekką opalenizną. Ubiór ten podkreślał także wysportowaną sylwetkę, co zapewne powodowało, że ustawiały się do niego kolejki kobiet, kiedy pojawiał się na przyjęciach. 

– Gdzie jest John? – spytał w końcu, wyrywając jej teczkę z dłoni i wachlując się nią w zakłopotaniu. Kate poczuła doskonały i kuszący zapach jego drogiej wody toaletowej.

– Na randce. A ja walczę z nowym formularzem podatkowym.

– Mam nadzieję, że uczyli cię tego w szkole?

– Nie. To już wyższy stopień wtajemniczenia.

– Zamów wszystkie potrzebne podręczniki z księgarni i programy ze sklepu komputerowego i każ przesłać rachunek na moje nazwisko. Powiadom mnie, jeśli nie będziesz dawać sobie rady.

O, nie, nigdy się nie przyzna. Potrzebowała tej pracy i wiedziała, że dłużej nie może być na garnuszku Mamy Luke.

– Na pewno sobie poradzę, proszę pana. 

– I jeszcze jedno – zmrużył oczy – moimi córkami zajmuje się panna Parsons, a nie ty. 

– Ale ja im tylko przeczytałam bajkę. – Przełknęła ślinę, czerwieniąc się. 

– Chodzi mi o to, że zaplatałaś Bess warkoczyki. Mam nadzieję, że to był pojedynczy incydent.

Przełknęła ponownie. Raczej nie pojedynczy, pomyślała. Zawsze je spotykała na swojej przerwie śniadaniowej i po deserze chodziły razem do ogrodu, gdzie pokazywała im kwiaty i uczyła nazywać ptaki. Ich ojciec nie wiedział o tym i miała nadzieję, że dziewczynki się nie wygadają. Ta cała Parsons była dla nich niemiła i ciągle je karciła. Od razu można było się zorientować, że nie lubi dzieci. Nic dziwnego, że małe lgnęły do Kate.

– To była jedna bajeczka – skłamała.

– Na wypadek, gdyby to jeszcze do ciebie nie dotarło – wycedził przez zęby – nie szukam dla siebie żony ani matki dla moich dzieci.

Ta uwaga ją rozgniewała.

– Mam dopiero dwadzieścia dwa lata, panie Callister, i nie interesują mnie mężczyźni niemal w wieku mojego ojca, obciążeni rodziną!

Zadziwiające było, że nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi do biura. Po chwili słychać było silnik odjeżdżającego szybko samochodu.

– Świetnie – wysapała do siebie.

Po powrocie z delegacji Gilbert był jeszcze bardziej skryty, a napięcie między nimi nie ustępowało, bo Kate cały czas rozpamiętywała jego słowa.

Dodatkowo pojawiła się kolejna komplikacja, która polegała na ukrywaniu zabaw i czasu spędzonego z jego córeczkami. Kiedy wyjeżdżał, a robił to dosyć często, mogła po pracy w biurze poświęcać dziewczynkom więcej czasu. Ostatnio jednak pozostawał w domu, a na wszelkie wyjazdy posyłał swojego kierownika, Brada Daltona. Sam, pod pretekstem doglądania gospodarstwa, pozostawał na ranczu.

Była to ta pora roku, kiedy sprawy związane z hodowlą bydła ustępowały innym zajęciom, związanym z utrzymaniem wysokiego technicznego standardu w gospodarstwie. Budowano domki dla robotników sezonowych, kopano nowe studnie na pastwiskach, sprowadzano sprzęt do oznaczania i szczepienia nowo narodzonych cieląt i stawiano nowy silos. Ciężarówki i kombajny poddawane były przeglądom, a budynki gospodarcze uszczelniano i reperowano. To był wyjątkowo ciężki i pracowity czas dla wszystkich zaangażowanych w pracę na ranczu. Kiedy pewnego dnia John wyjechał na kolejną wystawę byków rozpłodowych, a sekretarka Gilberta była niedysponowana, Kate została ponownie sam na sam ze swoim starszym szefem. 

– Potrzebne mi to na wczoraj – wypalił bez ogródek. – Pauline skręciła sobie kciuk, grając w tenisa. – Ułożył na jej biurku wysoki stos listów do przepisania.

Kate ledwo się powstrzymała od komentarza. Nie lubiła tej Pauline Raines, takiej uwodzicielskiej i leniwej, osaczającej starszego z braci Callister ze wszystkich stron. Jego córeczki też nie chciały z nią przebywać. Pauline pracowała przez trzy dni w tygodniu w biurze rancza usytuowanym z przodu domu, a Kate dostawała robotę do skończenia lub poprawienia po niej. Gdy Gilbert był nieobecny, jego sekretarka opalała się przy basenie, a Kate pracowała za dwie. Miała na głowie dosłownie wszystko, także bardzo trudne podatki do wyliczenia.

– A może potrafiłaby pisać palcami u stóp? – mruknęła pod nosem.

– Ile ci to zajmie?

Spojrzała na papiery, które okazały się korespondencją do innych producentów. Adresaci różni, ale tekst mniej więcej ten sam. – Czy to wszystko? – spytała chłodno. 

– Jest tego z pięćdziesiąt sztuk i każdą sprawę trzeba przepisać indywidualnie… 

– Niezupełnie. Wszystko to można zrobić – otworzyła folder w komputerze – przepisując tylko list i wstawiając odpowiednie adresy. Jakaś godzina pracy.

– Słucham? – spytał tonem kogoś, kogo nagle obudzono ze snu.

– Ten program wszystko przyśpiesza. To naprawdę ułatwia życie.

– Wydawało mi się, że trzeba wszystkie pięćdziesiąt listów przepisać osobno. – Wyglądał na rozgniewanego.

– Tylko wtedy, gdy się używa maszyny do pisania.

– Godzina? – Był bardzo rozgniewany. 

– Tak, i już zaczynam – powiedziała, chcąc go uspokoić, bo nie miała pojęcia, co go tak zdenerwowało.

Wyszedł, żeby wykonać kilka telefonów, a kiedy wrócił, Kate już drukowała listy. Potem włożyła je do maszyny składającej i musiała jeszcze ponaklejać znaczki i zaadresować koperty. Gilbert pomagał jej, naklejając znaczki, i kiedy ich oczy się spotkały, Kate natychmiast spuściła wzrok, zaczerwieniła się i poczuła dziwny dreszcz. Czemu ten mężczyzna tak na nią działa? 

– Jak ci się podoba praca u nas?

– Bardzo. Poza podatkami.

– Przyzwyczaisz się w końcu – pocieszył ją.

– Też tak myślę.

– Poradzisz sobie z pracą dla mnie i dla Johna czy mam przysłać kogoś do pomocy? 

– Nie, nie przerasta mnie to. Jeśli się okaże, że mam za dużo pracy, powiem.

Skończył naklejanie znaczków i ułożył koperty w dwa uporządkowane stosy. 

– Jesteś bardzo uczciwa, co się rzadko zdarza. – Uśmiechnął się. – Moja żona taka była. Mówiła, że skoro kłamstwo ma krótkie nogi, to nie ma co na nie tracić czasu. 

Zapatrzył się w okno, a jego uśmiech zamienił się w grymas bólu.

– Chodziliśmy razem do ogólniaka i już wtedy wiedzieliśmy, że będziemy małżeństwem. Świetnie jeździła konno, a kiedy była młodsza, ujeżdżała konie na rodeo. Pewnego dnia poniósł ją płochliwy koń i uderzyła głową w gałąź. Jenny miała roczek, a Bess dwa latka. A ja myślałem, że moje życie się skończyło.

Kate