Słodkie łzy Nadii - Anna Wojciechowska - ebook + książka

Słodkie łzy Nadii ebook

Anna Wojciechowska

5,0

Opis

Ogniście i nieobliczalnie

Nadia z domu dziecka trafia do bogatej rodziny zastępczej. Początkowo wszystko układa się jak w bajce, ale z czasem dziewczyna dostrzega rysy na idealnym małżeństwie opiekunów. Kinga, jej matka zastępcza, zdradza swojego męża. Współczująca mu Nadia powoli zaczyna darzyć go uczuciem… Czy mężczyzna je odwzajemni?

Słodkie łzy Nadii” to płomienny romans, który zawróci w głowie nie tylko nastolatkom, ale także dojrzałym kobietom.

 

Anna Wojciechowska – kocha polskie morze oraz jego piaszczystą plażę. W wolnym czasie wymyśla historie oraz urządza wycieczki rowerowe. Uwielbia fotografować i tańczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1

Gdyby ktoś kazał mi za pomocą jednego słowa opisać swoje dzieciństwo, na pewno miałabym trudny wybór. Dlaczego? Ponieważ osoba, która nie doznała żadnych cierpień, z łatwością wymieniłaby zabawę, radość lub beztroskę.

Niestety, nie należałam do tej fantastycznej grupy ludzi. Co zatem mogłoby opisać katusze, jakie przeszłam?

Ból. To on towarzyszył mi przez większość czasu. Idealny kompan skrzywdzonej przez świat dziewczynki. Dziewczynki zagubionej, która dla nikogo nie była wystarczająco dobra. Nie na tyle ważna, aby chcieć ją zatrzymać lub chociażby o nią zabiegać.

Czasem stara nadzieja dawała powód do szczęścia, ale szybko zastępowała ją szara rzeczywistość. Lepsze jutro nigdy nie nadchodziło. Mimo że rano wstawało słońce, w sercu wciąż padał deszcz.

Moją duszą władał mrok, który za doradcę miał chłód, jego berłem było zło, a na zmęczonej głowie spoczywała korona zwana samotnością. Dostałam na wyłączność swoich czterech jeźdźców Apokalipsy. Byłam dla nich doskonałą pożywką.

Nieświadomie sama dokarmiałam wewnętrzną pustkę. Podsycałam jej pragnienia każdą uronioną łzą. Ona zaś rosła i wzbierała w moich wnętrznościach jak rak. Niezauważalnie okradała mnie z uśmiechu jak najsprytniejszy złodziej. Ostrzyła kły i wyczekiwała momentu, by móc zaatakować. Zachłanny skurczybyk…

***

Do dziesiątego roku życia byłam pod opieką biologicznych rodziców. W porównaniu do naszych znajomych nie pławiliśmy się w luksusach. Prawie zawsze musiałam rezygnować z najdrobniejszych przyjemności.

Nie miałam lalek ani innych atrakcyjnych zabawek. Czasem udało mi się uprosić panią ze sklepiku szkolnego, żeby dała mi darmowego lizaka. Najbardziej jednak zazdrościłam swoim koleżankom z podstawówki.

Codziennie nosiły piękne stroje. Ubierały się na kolorowo i zakładały błyszczące frotki na włosy. Ja miałam tylko dwa zestawy ubrań. Reszta ciuchów była zniszczona albo za mała. Gdy ciągle słyszałam odmowę ze strony rodziców, doskwierał mi smutek. Moim jedynym światełkiem w tunelu były słowa otuchy, które wypowiadała zatroskana matka. One potrafiły zrekompensować wszystko.

Gdy patrzyłam na jej promienną twarz, moje łzy natychmiast wyparowywały. Była naprawdę piękną i bardzo młodą kobietą. Dzieliło nas zaledwie szesnaście lat różnicy. Obcy najczęściej brali nas za siostry, a ponieważ byłyśmy podobne, matka nie zaprzeczała.

Nigdy mi nie powiedziała ani nie dawała do zrozumienia, że żałuje decyzji o urodzeniu mnie. Akceptowała rzeczywistość. Niestety, po głosie i zachowaniu ojca nie miałam żadnych wątpliwości co do jego uczuć. Nie potrafił kochać, a własną córkę traktował jak powietrze.

Ewidentnie mnie nie chciał i wcale się z tym nie krył. Swoje żale topił w ogromnych ilościach alkoholu. Rzadziej sięgał po prochy. Spotkanie go trzeźwego było nienaturalnym zjawiskiem. Równie dobrze do naszych drzwi mogłaby zapukać elficka wróżka albo na podwórku mógłby wylądować statek kosmitów.

Nie wiedziałam, kim był z zawodu i czy w ogóle miał jakąkolwiek pracę. Prawdopodobnie naszym źródłem dochodu był jakiś marny zasiłek od państwa.

Lodówka nieustannie świeciła pustkami, przez co marniałam w oczach. Nauczyciele martwili się moją niedowagą. Przez wieczne awantury nie mogłam się uczyć i miałam kiepskie oceny. Głównie dlatego, że nie mieliśmy pieniędzy na zakup większości podręczników. Dofinansowanie wpływało regularnie, ale oszczędności przeznaczane były głównie na zakupy w sklepie monopolowym.

***

Moje okropne życie wywróciło się do góry nogami, gdy pewnego dnia tata pobił mamę. Ten widok nie był dla mnie łatwy. Wcześniej dochodziło już między nimi do przepychanek, zdarzały się też wyzwiska, ale nie takie groźne. Przerażona próbowałam ich rozdzielić – z marnym skutkiem. Ojciec zachowywał się, jakby wstąpił w niego sam szatan.

Po narkotykach widział ludzi i rzeczy, których tak naprawdę nie było. Czasem stawiał dwie szklanki na stole i rozmawiał z własnym dziadkiem, który od dawna już nie żył.

Kiedy matka zaczęła szlochać i błagać, by przestał, on wziął zamach i uderzył ją z taką siłą w twarz, że z impetem upadła na podłogę. Nie zapomnę, jak z jej łuku brwiowego popłynęła struga gęstej krwi.

Dokładnie wtedy odwiedzili nas policja, pogotowie oraz pracownik socjalny. Wezwała ich sąsiadka z piętra niżej, która się o mnie martwiła.

Zadawali mnóstwo trudnych pytań. Najpierw składałam zeznania ja, potem mama i ostatecznie pani Jadwiga spod piątki. Strasznie się bałam, że zabiorą mnie w jakieś obce miejsce. W szkole słyszałam różne teorie na temat niekochanego potomstwa oraz gdzie takowe trafia, gdy rodzic nie potrafi zapewnić mu bezpiecznego i godnego bytu. Zdawałam sobie sprawę, że mieszkanie pod jednym dachem z uzależnionym człowiekiem nie było najlepsze, ale nie znałam innego życia.

Trochę później moje obawy się potwierdziły i zawieziono mnie do domu dziecka, w którym spędziłam długie pięć lat.

***

Nikt nie chciał zaopiekować się dużą dziewczynką z patologicznej rodziny. Dorośli patrzyli na mnie jak na dzikie zwierzę, które może ugryźć. Pewnie obawiali się, że jedenastolatka podczas snu podetnie im gardła nożem kuchennym albo – co gorsza – spali ich żywcem.

Mogłabym dawać im gwarancję, że nie mam złych zamiarów i będę wspaniałą podopieczną, ale wiedziałam, że moje zapewnienia i błagania nie mają żadnego znaczenia. Chciałam tylko być kochana i raz na jakiś czas dostać kawałek mlecznej czekolady. By ktoś mocno mnie przytulił i obiecał, że już nigdy nie będę musiała się bać.

Po ojcu nie spodziewałabym się żadnej nagłej zmiany. Miałam za to żal do matki, że o mnie nie walczyła. Wolała wegetację z damskim bokserem niż bezwarunkową miłość córki. Ja nigdy nie porzuciłabym istoty, która wyszła na świat z mojego łona.

***

W sierocińcu miałam o niebo lepiej. Zawsze czekał na mnie ciepły posiłek i mogłam się uczyć w ciszy. Odpowiednia dieta i pomoc medyczna pomogły mi dojść do siebie i dzięki nim odzyskałam zdrowy wygląd.

Nikt na nikogo nie krzyczał. Nikt nikogo nie szarpał. Zdarzało się czasem, że młodsze szkraby płakały nocami w poduszkę. Tęskniły za rodzicami, którzy na rodziców się nie nadawali…

Przełom w mojej marnej egzystencji nastąpił, gdy dowiedziałam się, że jacyś obcy ludzie chcą dać mi odrobinę miłości i szczęścia. Ta myśl sprawiła, że w mojej głowie pojawiło się milion skomplikowanych myśli. Choć na zewnątrz szalałam z radości, w środku odczuwałam niepokój. Byłam w końcu dorastającą nastolatką i bardzo chciałam im się spodobać. Wywrzeć jak najlepsze wrażenie.

Nie wiedziałam jednak, czego mam się spodziewać. Nie dawało mi to spokoju. Kalkulując za i przeciw, uznałam, że nie mam nic do stracenia i nic nie stoi na przeszkodzie, by dać szansę tym ludziom.

Formalności zostały załatwione bardzo szybko. Rzadko kiedy cała procedura trwa tak krótko. Musiałam zatem trafić na osoby wpływowe, bez żadnej skazy. Takich ze świecą szukać. Od razu uświadomiłam sobie, że muszę zmierzać do zdumiewającego domu.

I tak właśnie było.

Rozdział 2

To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Nie widziałam nigdy wcześniej tak zapierającej dech w piersiach posiadłości.

Imperium. Jedynie to określenie wydawało mi się odpowiednie, żeby nazwać to, co widzę.

Nie spodziewałam się, że na obrzeżach Warszawy może być tak cudownie. Lokalizacja nie przypominała dużego miasta, a raczej zapomnianą odludną wioskę. Budynek, w którym miałam zamieszkać, znajdował się blisko lasu i był bardziej odizolowany niż inne. Otaczały go wysokie tuje, co dawało naprawdę dużo prywatności. Oczywiście brama była wysoka na jakieś trzy metry i otworzyła się automatycznie. Należało wjechać pod górkę na parking, gdzie dopiero ujrzałam w całej okazałości wykwintną i niezwykle nowoczesną willę.

Przypominała odnowiony zamek z przeszklonymi ścianami. To tylko jedno piętro, ale ciągnęło się w nieskończoność. Wszystko miało stonowane kolory. Biel, szarość i brąz.

Śmiało mogłaby tu przenocować królowa Elżbieta albo inna ważna osobistość. Standardy z górnej półki.

Dostrzegłam urzekający ogród, a w nim basen. Byłam zachwycona, uwielbiałam wodę. Na podjeździe moim oczom ukazało się też czarne połyskujące ferrari, które wyglądało, jakby dopiero opuściło salon.

Ludzie, którzy tu mieszkali, musieli być niewyobrażalnie bogaci. Nie potrafiłam nawet policzyć, ile to wszystko mogło być warte.

Pani Katarzyna, która przywiozła mnie do moich nowych opiekunów, była równie zdumiona, jak ja. Kiedy przyglądałam się jej wyrazowi twarzy, pomyślałam, że pewnie chętnie by się ze mną zamieniła. Ona jedynie na mnie spojrzała i szczerze się uśmiechnęła. Dostrzegłam w jej zamglonych oczach wzruszenie.

Możliwe, że była do mnie w jakimś stopniu przywiązana. To ona przez te pięć lat sprawowała funkcję osoby prowadzącej. Anioła stróża, którego na pewno nie zapomnę.

Pożegnałam się z nią już wcześniej, ale mimo wszystko jeszcze raz rzuciłam się jej na wiotką szyję. Była już starszą kobietą. Siwe włosy połyskiwały jej na głowie. Powoli puściłam panią Katarzynę i ucałowałam delikatnie w pomarszczony policzek. Dopiero gdy skończyłyśmy się czule żegnać, zorientowałyśmy się, że stoi przed nami właścicielka domu.

Wpatrzona była we mnie i moją dotychczasową opiekunkę jak w obrazek. Dłonie miała złączone, a wskazujące palce dotykały podbródka. Gołym okiem widać było jej wzruszenie i wstyd, że tak łatwo dała się ponieść emocjom. Wyglądała bowiem na silną i niezależną kobietę.

Nie potrafiłam ukryć zdziwienia, gdyż myślałam, że trafią mi się starsi opiekunowie. Kobieta przypominała bardziej moją siostrę niż przyszłą matkę zastępczą. Mogła mieć może dwadzieścia pięć lat, nie więcej.

Krótkie blond włosy co jakiś czas nerwowo zgarniała za ucho, a jej zielone oczy błyszczały zuchwale w promieniach zachodzącego słońca. Była jednak dość blada, biorąc pod uwagę, że trwało lato. Miała również nienaganną sylwetkę, zapewne wypracowaną z trenerem personalnym na siłowni. Dość szczupła, ale nie wychudzona.

Wysoki wzrost potęgowały jeszcze mocniej czerwone szpilki, które wyśmienicie pasowały do białej bluzki i ołówkowej spódnicy. Mimo że twarz wymalowana drogimi kosmetykami mogła wyglądać sztucznie, jej dodawała uroku i wdzięku. Słowem – po prostu nie widziałam jeszcze tak pięknej kobiety.

– Witam! – Jej zachrypły głos zadźwięczał mi w uszach.

– Dzień dobry! – odpowiedziałam grzecznie.

– Nazywam się Kinga Zielińska. – Odchrząknęła i kontynuowała: – Od razu pragnę przeprosić za nieobecność mojego męża, ale niestety musiał pilnie wyjechać w sprawach służbowych.

Na jej czole pojawiła się zmarszczka, która zdradzała, że Kinga nie była zachwycona podejściem swojego partnera do zaistniałej sytuacji. Pewnie chciała mnie przywitać razem z nim. Możliwe, że to wydarzenie było dla niej na tyle ważne, że chciała je celebrować z ukochanym. W każdym razie wydawała się podekscytowana i radosna.

Serce mi podpowiadało, że będzie mi tu dobrze. Oczami wyobraźni widziałam, jak kąpię się w tym ogromnym basenie, a przybrana mama przynosi mi zimną lemoniadę, bym mogła ugasić pragnienie. Wyobraziłam też sobie, jak chodzimy we dwie po ogrodzie, trzymając się za ręce i rozmawiając na różne intrygujące tematy. Jak leżymy nocą na kującym trawniku i patrzymy w gwiazdy, szukając Małego Wozu.

– Obiecuję, że zaznasz tu wszystkiego, co najlepsze – zapewniła.

Ten komentarz sprawił, że uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, aż zabolały mnie policzki. Wierzyłam jej. Wierzyłam w każde słowo.

***

Mój pokój był spełnieniem marzeń. Najbardziej się obawiałam, że wszystko będzie różowe, a tymczasem odkryłam błękitne ściany. Sufit biały jak śnieg przyjemnie rozjaśniał całe pomieszczenie. Wzorowo wypolerowane panele miały mleczny kolor. Przed dużym łóżkiem leżał biały dywan, który przypominał sierść niedźwiedzia polarnego. Bez zastanowienia położyłam się na mięciutkim futerku.

Nad dębowym biurkiem dostrzegłam także duży kwadratowy zegar. Wyglądał, jakby zrobiono go z prawdziwego złota. Na pchlim targu zapewne dostałabym za niego fortunę.

Podeszłam do dużej trzydrzwiowej szafy z ogromnym lustrem. Była masywna i zajmowała niemal połowę ściany. Bez zapowiedzi, kuszona zwyczajną ciekawością, rozsunęłam ją. Tak jak się spodziewałam – zapełniona ubraniami. W moim rozmiarze. Wszystkie ciuchy miały jeszcze metki z ceną. Niedorzecznie wysoką. Źrenice mi się powiększyły, bo nigdy wcześniej nie miałam takiego wyboru. W sierocińcu zazwyczaj każdy posiadał identyczny strój lub to, co dostawaliśmy jako dary od dobroczyńców. Nic więc dziwnego, że poczułam się, jakby otworzyły się przede mną wrota do raju.

– Mam nadzieję, że pokój ci się podoba?

Aż podskoczyłam. Tak bezszelestnie się zakradła, że niemal dostałam zawału. Czułam się nieswojo.

– Jeśli garderoba ci nie odpowiada, to mów śmiało. Możemy jutro wybrać się do centrum handlowego, żebyś mogła pokazać mi, co jest w twoim guście – zaproponowała.

– To bardzo miłe z pani strony, ale ma pani znakomite wyczucie, jeśli chodzi o styl. Wszystko strasznie mi się podoba. – Nie byłam pewna, co jeszcze mogę dodać, by wyrazić swoją wdzięczność. Westchnęłam. – Dziękuję.

– Nie ma za co. – Już miała wychodzić, ale w ostatniej chwili odwróciła się w moją stronę. – Proszę, mów mi po imieniu.

Skinęłam głową, a Kinga uśmiechnęła się i pozwoliła mi w spokoju rozpakować się przed kolacją.

Gdy tylko się rozgościłam, usiadłam na dużym parapecie, podciągnęłam kolana pod brodę i patrzyłam przez okno. Cieszyłam się. To, co mnie teraz spotkało, było najlepszą rzeczą w moim smutnym życiu. Z ekscytacji aż rozbolał mnie brzuch.

***

Nazajutrz okazało się, że dostałam pierwszej miesiączki. Gorliwie dziękowałam niebiosom za brak plam na prześcieradle. Nie chciałam bowiem już drugiego dnia czegoś sknocić, a tym bardziej stworzyć niezręcznej sytuacji. Sama postanowiłam zaradzić krępującemu zajściu, więc przeprałam ręcznie majtki i powiesiłam na grzejniku.

Mój pokój miał własną łazienkę z wielką kabiną prysznicową, dlatego nie bałam się, że zaraz zostanę przyłapana na tym pechowym incydencie. Spodziewałam się jednak, że w końcu nastanie ten dzień, kiedy przemienię się w kobietę. Czujna Kinga prawdopodobnie brała to pod uwagę, ponieważ w szafeczce przy ubikacji znalazłam zestaw różnej wielkości tamponów.

Rozdział 3

Lato minęło wyjątkowo szybko. Kinga była dla mnie miła i z chęcią spędzała ze mną czas, chociaż często wychodziła z domu. Twierdziła, że musi pracować. Była z zawodu fotomodelką, co w ogóle mnie nie dziwiło. Jej boskie portrety zdobiły każde pomieszczenie. Najwięcej wisiało ich w korytarzach. Nie dało się przejść obok nich obojętnie.

Pod jej nieobecność przychodziła niania, żebym nie musiała spędzać czasu zupełnie sama. Nie uważałam, bym potrzebowała opiekunki. Nie zamierzałam jednak protestować.

Rachela miała na oko około siedemdziesięciu lat, dlatego pozwalała mi nazywać się babcią. Nie miała siły na pływanie czy grę w piłkę. Poza tym mówiła tylko po hiszpańsku, więc trudno mi było się z nią porozumieć. Przez większość czasu spała na hamaku, co w ogóle mi nie przeszkadzało. Mogłam się wtedy zrelaksować i poopalać. Mimo wszystko lubiłam, kiedy przychodziła, ponieważ zawsze przemycała dla mnie domowe ciasteczka. Matka zastępcza dbała o to, żebym miała dużo ruchu i zdrową dietę, ale mała przekąska nie mogła narobić wielkiej szkody.

***

Najbardziej lubiłam nasze wypady do centrum miasta. Tam zawsze dużo się działo. Dostawałam od Kingi dwadzieścia złotych i mogłam je podarować ulicznemu grajkowi, który według mnie spisał się najlepiej. Miałam nawet swojego ulubionego.

Zawsze wybierałam pana w podeszłym wieku, który grał na gitarze i śpiewał najpiękniejsze ballady pod słońcem. Hipnotyzował swoją muzyką. Rachela również była nim zauroczona. Czasem stałyśmy tak pół godziny, chłonąc każdy najdrobniejszy dźwięk.

Nie przepadałam za to za zakupami, ponieważ Kinga wpadała w szał wydawania pieniędzy. Połowę rzeczy kupowała tylko po to, żeby leżały nieużywane w szafie. Ewidentnie robiła to dla przyjemności, a nie, żeby mieć z ubrań pożytek. Było ją stać na rozrzutność, ale mnie nie mieściło się to w głowie. Nauczono mnie, że każdy grosz należy szanować, bo mało kto ma na koncie fortunę. Dla niektórych nawet bochenek chleba jest poza zasięgiem.

Po zakupach w ekskluzywnych sklepach zawsze chodziłyśmy na włoskie lody. Brałam największe. To trochę wynagradzało mi godziny spędzone na oglądaniu ubrań.

***

Może i było to zbędne, ale pod koniec wakacji dostałam rower miejski. Miętowy z wiklinowym koszyczkiem z przodu, taki, o jakim śniłam. To była najlepsza niespodzianka, jaką kiedykolwiek ktoś mi zrobił. Od tamtego momentu prawie codziennie wyciągałam Kingę na przejażdżkę. Czasem próbowałyśmy jechać bez trzymanki albo z nogami w górze.

***

Oczywiście sielanka skończyła się wraz nadejściem września. Musiałam iść do nowej szkoły, poznać nowych kolegów i nowe koleżanki. Te zmiany były dla mnie bardzo stresujące. Lubiłam się uczyć i nigdy nie byłam oporna, ale bałam się reakcji uczniów, ponieważ często wyśmiewano to, skąd pochodzę.

Nowa osoba musiała stanąć zawsze na środku klasy, przedstawić się i opowiedzieć coś o sobie, a ja nie przepadałam za byciem w centrum uwagi. Poza tym nie miałam zbyt wielu miłych wspomnień. Nie mogłam się też niczym pochwalić.

Kiedy wydukałam już swoje imię i nazwisko, stanęłam jak kołek, dopóki nauczycielka nie wybawiła mnie z opresji. Podziękowała i kazała mi usiąść w ławce. Niestety, nie uciszyła cichych śmiechów dochodzących z końca klasy. Właśnie tego uczucia starłam się uniknąć – wstydu.

Bardzo chciałam iść do zwykłego publicznego liceum, ale niestety zdecydowano za mnie, że zacznę naukę w prywatnej szkole. Było w niej jeszcze mniej młodzieży, więc non stop przykuwałam wszystkie spojrzenia.

Na szczęście szybko stałam się im obojętna i mogłam ze spokojem wynosić jak najwięcej z lekcji. Nie byłam prymuską, ale średnia z pierwszego półrocza wychodziła mi trochę ponad cztery. To był dobry wynik…

***

Pewnego razu zajęcia skończyły się godzinę wcześniej. Nauczycielka od języka polskiego bardzo się rozchorowała. W przeciwieństwie do pozostałych uczniów ja nie byłam zadowolona, ponieważ uwielbiałam ten przedmiot. Z bólem serca wracałam do domu, gdyż po przeczytaniu lektury szkolnej miałam wiele spostrzeżeń. Intrygowały mnie dramaty i romanse, dlatego Romeo i Julia bardzo przypadło mi do gustu.

Na podjeździe zobaczyłam białego mercedesa, więc pomyślałam, że w końcu poznam męża Kingi. Byłam podekscytowana i jednocześnie zestresowana. Nie zdążyłam się przygotować na ten moment.

Obawiałam się, że nie zrobię na nim wystarczająco dobrego wrażenia i postanowi mnie oddać do domu dziecka jak lalkę, która mu się nie spodobała. Liczyłam jednak w duchu, że wtedy Kinga stanie w mojej obronie i powie mu, jak dobrze się dogadujemy.

Główne drzwi były otwarte, więc niepewnym krokiem weszłam do salonu. To, co zobaczyłam, uderzyło we mnie jak piorun. Byłam zszokowana. Takiego obrazu nie da się usunąć. Zostaje już na zawsze wyryty w pamięci niczym szrama…

Moja matka zastępcza, całkowicie naga, ujeżdżała na skórzanej kanapie Szymona, swojego fotografa, wydobywając z siebie wyuzdane dźwięki. Miała mocno zamknięte powieki. Ściskała go jedną ręką za szyję, a drugą dotykała własnych piersi, które lekko falowały. Miała wilgotne włosy, a na jej czole lśnił pot. Poczułam obrzydzenie. Zrobiło mi się niedobrze i z trudem powstrzymałam mdłości. Nie wierzyłam własnym oczom.

Schowałam się przy schodach i powoli weszłam na górę do swojego pokoju. Było mi wstyd. Nie chciałam tego oglądać.

Co by powiedział na to jej mąż? Nigdy nie miałam do czynienia ze zdradą. Myślałam, że jeśli ludzie decydują się na małżeństwo, to są sobie wierni aż do śmierci. Było mi przykro, że ktoś łamał tę świętą obietnicę.

***

Od tamtej pory byłam bardziej przygnębiona i nie mogłam się doczekać, aż poznam drugą stronę medalu, czyli prawdziwego partnera Kingi. Nie rozumiałam, czemu sypiała z tym fotografem. Kiedyś zabrała mnie do swojego studia i mi go przedstawiła. Zrobił mi zdjęcia do legitymacji szkolnej i nawet go polubiłam.

To było obrzydliwe i perfidne. Straciłam wiarę w ludzi i nie mogłam zdecydować, co zrobić z tym fantem. Nie byłam na tyle dojrzała, by stwierdzić, czy powinnam o tym po prostu zapomnieć, czy może komuś powiedzieć.

Rozdział 4

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!

Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.

P O L E C A M Y

Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

tel. 510 043 387

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

Copyright © Oficynka & Anna Wojciechowska, Gdańsk 2021

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana

ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana

w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2021

Redakcja: Marta Stochmiałek

Korekta: Anna Marzec

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: © Maria Orlova

ISBN 978-83-67204-09-5

www.oficynka.pl

email: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek