Sława zniesławia - rozmowa rzeka - Andrzej Kosmala, Ewa Krawczyk - ebook + audiobook

Sława zniesławia - rozmowa rzeka ebook i audiobook

Andrzej Kosmala, Krawczyk Ewa

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poruszająca opowieść o Krzysztofie Krawczyku dwóch najbliższych mu osób: żony, Ewy Krawczyk oraz menedżera – Andrzeja Kosmali.

Obszerne, emocjonalne opisy radzenia sobie z żałobą i zainteresowaniem mediów, przedstawiające konflikt z dawnymi przyjaciółmi i dążenie do ochrony spuścizny piosenkarza zawarte w intymnych wypowiedziach.

Całość przepleciona licznymi cytatami z wywiadów prasowych, radiowych i telewizyjnych. Wspomnienia i refleksje na temat popularności i sławy, tego, czym są dla artysty i jego najbliższych oraz co mogą odebrać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 35 min

Lektor: Andrzej Kosmala, Ewa Krawczyk

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewa19cyba

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytac aby stanąć bliżej pana Krzysztofa Krawczyka.
00
wasyl88

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Przeczytałam jednym tchem. Polecam.
00
Janicka_Marta

Z braku laku…

Moim zdaniem książka zupełnie niepotrzebna, powstała po to żeby niby "bronić" pamięci Krzysztofa Krawczyka, a tak na prawdę to bronienie polega na atakowaniu innych. Mocno niesmaczne.
00

Popularność




Sława tak często zniesławia

Sława tak czę­sto znie­sła­wia

Muzyka moja miłość

ni­gdy ci nie skła­mie

łago­dzi oby­czaje

nawet tu w War­sza­wie

Muzykę two­rzy czło­wiek

i tu się rodzi sława

rzecz piękna i cudowna

lecz trudna i groźna to sprawa

Bo sława tak czę­sto znie­sła­wia

jest kru­cha jak lód na jezio­rze

trzeba stą­pać ostroż­nie

by nie zna­leźć się pod lodem

Bo sława tak czę­sto znie­sła­wia

więc gdy chcesz w jej cie­ple się ogrzać

zbli­żaj się bar­dzo powoli

pamię­taj – zbli­żasz się do ognia

Karierę można zga­sić

jak świa­tło w pokoju

zrzu­cić z sie­bie ten blichtr świata

i odejść w spo­koju

Prze­kre­ślić jed­nym sło­wem

wszystko to co było

zawró­cić sie­bie z drogi,

z tej drogi, dla któ­rej się żyło,

oj, się żyło

Bo sława tak czę­sto znie­sła­wia

jest kru­cha jak lód na jezio­rze

trzeba stą­pać ostroż­nie,

by nie zna­leźć się pod lodem

Bo sława tak czę­sto znie­sła­wia

więc gdy chcesz w jej cie­ple się ogrzać

zbli­żaj się bar­dzo powoli

pamię­taj – zbli­żasz się do ognia

Słowa: Andrzej Kosmala

Muzyka: Wie­sław Wol­nik

Śpiew: Krzysz­tof Kraw­czyk

Dlaczego?

Dla­czego?

Andrzej Kosmala: Co jest waż­niej­sze: pyta­nie czy odpo­wiedź? Dla wielu odpo­wiedź! Pyta­nie jest zbędne. Dla­czego? Bo już samo w sobie for­mu­łuje treść, jest oświad­cze­niem, poglą­dem, suge­stią.

Jed­nak by uzy­skać odpo­wiedź, trzeba zadać pyta­nie. Ale ludzie lubią sobie sami zada­wać pyta­nia i sami na nie odpo­wia­dać. Bo wydaje im się, że wszystko wie­dzą naj­le­piej, cho­ciaż ta ich mądrość pro­wa­dzi czę­sto do kre­acji nie­praw­dzi­wych fak­tów i ocen. A to, że zadają ból dru­giemu czło­wie­kowi, szcze­gól­nie gdy on czymś się w życiu pozy­tyw­nie wyróż­nił, to już jest pro­blem dru­giej strony.

Życie ludz­kie składa się z pod­sta­wo­wych pytań. Zawarte są w sło­wach: kto, co, kiedy, gdzie, komu i dla­czego? To ostat­nie jest trud­niej­sze, wcze­śniej­sze też trudne, ale są okre­śle­niem danych, a nie zawie­rają pyta­nia o przy­czyny stanu rze­czy.

Jakże czę­sto zada­jemy je sobie sami i nie potra­fimy na nie odpo­wie­dzieć. Nie potra­fimy czy nie mamy odwagi? Szcze­gól­nie kiedy pyta­nie: dla­czego jest pro­wo­ka­cją ludzi nam wro­gich, chcą­cych znie­kształ­cić rze­czy­wi­stość.

My w tej książce posta­ramy się odpo­wie­dzieć na wiele pytań. W tym to naj­waż­niej­sze: dla­czego? To pyta­nie kie­ru­jemy też do czy­tel­ni­ków, szcze­gól­nie tych, któ­rzy dali się zwieść sen­sa­cjom bru­kow­ców i por­tali inter­ne­to­wych.

Chcie­li­śmy naj­pierw zaty­tu­ło­wać tę książkę: Sława tak czę­sto znie­sła­wia. To tytuł pio­senki śpie­wa­nej przez Krzysz­tofa Kraw­czyka.

Żeby ludzie zaczęli cię nisz­czyć, to musisz naj­pierw stać się kimś! Coś zna­czyć! Dla jed­nych sta­niesz się obiek­tem podziwu i zachwytu, dla innych wygod­nym celem wyle­wa­nia żółci, kom­plek­sów, zazdro­ści, nie­na­wi­ści.

Takim obiek­tem stała się postać arty­sty, któ­rego byłem przez czter­dzie­ści sie­dem lat mene­dże­rem, a Ewa Kraw­czyk przez bli­sko czter­dzie­ści lat żoną, ale też tak zwa­nym road mene­dże­rem (czyli orga­ni­za­to­rem i koor­dy­na­to­rem tras kon­cer­to­wych), a także wystę­po­wała na sce­nie z Krzysz­to­fem jako chó­rzystka.

ŚP. KRZYSZ­TOF KRAW­CZYK Odszedł od nas do wiecz­no­ści 5 kwiet­nia 2021 roku

Krzysz­tof Kraw­czyk był wielką posta­cią pol­skiej pio­senki, ale zawsze zna­la­zło się kilka pro­cent osób mu nie­przy­chyl­nych, choć więk­szość go kochała. Jed­nak ta mniej­szość spra­wiała mu wiele bólu, tym bar­dziej że była krzy­kliwa. Mimo to Krzysz­tofowi w dniu odej­ścia wszy­scy poka­zali szczere wzru­sze­nie, a łzy wylane nad jego trumną i spo­sób, w jaki poże­gnała go Pol­ska, był szczery, wzru­sza­jący. Takiego pogrzebu nie miał dawno w Pol­sce żaden arty­sta.

Byli­śmy w roz­pa­czy, ale też dumni, że tak pięk­nie został poże­gnany.

Ale nie­długo. Już po tygo­dniu wylał się pospo­lity hejt na Kraw­czyka oraz na Ewę Kraw­czyk i mnie jako mene­dżera – ludzi mu odda­nych.

Ci dziwni ludzie prze­bie­rali nogami, ocze­ku­jąc tra­gicz­nej dla nas wia­do­mo­ści, kiedy Krzysz­tof wal­czył jesz­cze o życie. Cztery dni przed śmier­cią, i o zgrozo w prima apri­lis, uka­zał się na tytu­ło­wej stro­nie „Super Expressu” sen­sa­cyjny arty­kuł:

Fala nie­na­wi­ści! Arty­sta wal­czy z koro­na­wi­ru­sem i ogromną falą nie­na­wi­ści. Ludzie życzą mu…

To się w gło­wie nie mie­ści! Fala nie­na­wi­ści spły­nęła na Krzysz­tofa Kraw­czyka. Po tym, jak gwiaz­dor za pomocą mediów spo­łecz­no­ścio­wych poin­for­mo­wał fanów, że z powodu koro­na­wi­rusa tra­fił do szpi­tala i prosi o modli­twę, źli ludzie posta­no­wili go zaata­ko­wać. Jedni nazy­wają go głup­cem, inni zarzu­cają, że pro­muje się na pan­de­mii, a inni… życzą mu śmierci.

„Kochani. Nie­stety i mnie dopadł COVID. Jestem w szpi­talu, muszę pod­jąć walkę, jesz­cze jedną w moim życiu walkę! (…) Nie ocze­kuj­cie żad­nych wia­do­mo­ści ode mnie. I pro­szę, nie nękaj­cie moich bli­skich. Mogę tylko Was pro­sić o modli­twę!” – napi­sał w ubie­głym tygo­dniu Kraw­czyk. Pod wpi­sem gwiaz­dora poja­wiło się wiele słów wspar­cia, lecz nie­stety także okrutne ataki: „Krzy­chu, skończ ten cyrk”, „Kolejny zapo­mniany arty­sta potrze­buje roz­głosu”. „Chory ledwo daje radę, ale na fejs­buku musi się podzie­lić nowiną”. „Ludzie, kiedy sku­ma­cie, że gwiazdy się sprze­dają, bo robią reklamę COVID” – czy­tamy.

Poja­wili się rów­nież i tacy, któ­rzy życzą muzy­kowi śmierci: „Żegnaj Krzy­siu. Moje hemo­ro­idy ronią krwawe łzy roz­pa­czy” czy „Wstrzyk­nęli panu COVID i tru­ci­znę, a nie szcze­pionkę. Do zoba­cze­nia w tam­tym innym lep­szym świe­cie” – pisali bru­tal­nie.

Falę hejtu na Kraw­czyka posta­no­wił sko­men­to­wać jego mene­dżer: „Kochani, nie jest źle z Krzysz­to­fem. Choć zło­śliwcy, kiedy poda­jemy takie wia­do­mo­ści, uwa­żają, że to piar. Jeden zapy­tał, dla­czego poda­jemy takie wia­do­mo­ści o Krzysz­to­fie Kraw­czyku, a nie o Janie Kowal­skim? „Choćby dla­tego, że Jan Kowal­ski nie nagrał prze­bo­jów: Rysu­nek na szkle, Paro­sta­tek, Jak minął dzień czy Byle było tak. Kiedy wresz­cie w tym kraju zgi­nie zawiść? Kiedy czy­tam te kry­tyczne uwagi, to spraw­dzam, skąd pocho­dzą. I są to jed­no­ra­zowo zało­żone konta, żeby przy­ło­żyć zna­nemu czło­wie­kowi. Pol­ska zawiść!” – grzmi Andrzej Kosmala.

Panie Krzysz­to­fie, „Super Express” życzy szyb­kiego powrotu do zdro­wia!

Ten tekst uka­zał się (o iro­nio!) 1 kwiet­nia 2021 roku w „Super Expres­sie”. A 5 kwiet­nia Krzysz­tof zmarł. Ale ataki, które potem się poja­wiły na tych samych i podob­nych kon­tach, pocho­dziły z tych samych źró­deł.

Z każ­dym dniem hej­te­rzy ude­rzali ze zdwo­joną siłą; a naj­po­dlej­szy z zarzu­tów, jakie mogłem wyczy­tać to: „Dla­czego Kraw­czyk miał pogrzeb pań­stwowy, czyli za nasze pie­nią­dze? Pani Ewu­nia chciała przy­osz­czę­dzić?”. Na czele tej grupy sta­nęli nie­stety: Marian Licht­man, syn Igor i jego tajem­ni­czy opie­kun Krzysz­tof Cwy­nar ze swoim mene­dże­rem Zbi­gnie­wem Rabiń­skim. Na pochyłe drzewo każda koza ska­cze, mówi pol­skie przy­sło­wie, więc dołą­czyła się także nie­jaka pani Fili­piak, w nowej sytu­acji kolejna narze­czona Igora Kraw­czyka. Kolejna osoba licząca, że i jej skap­nie coś z gwiaz­dor­skiego spad­ko­wego stołu, tym bar­dziej że komor­nik pukał do jej drzwi z jej zna­nego powodu. Jed­nak życie szybko się zmie­nia i kiedy oddaję tę książkę do druku, pani Kasia nie jest już part­nerką Igora tylko ofiarą nie­sta­ło­ści jego uczuć.

Spró­bujmy na razie przy­jąć postę­po­wa­nie tych ludzi jako pozy­tywne. Chcą pomóc synowi, sie­ro­cie po wiel­kiej pol­skiej gwieź­dzie pio­senki Krzysz­to­fie Kraw­czyku i wywal­czyć dla niego jak naj­wię­cej, bo prze­cież ojciec zosta­wił po sobie mają­tek. A to, że przy oka­zji szko­dzą legen­dzie pol­skiej pio­senki, czło­wie­kowi, który już nie może się bro­nić, to ich nie wzru­sza. To ich napę­dza, a prze­cież jeżeli widzieli krzywdę, mogli wcze­śniej poroz­ma­wiać z Krzysz­to­fem Senio­rem.

W tej książce, auto­rzy, osoby naj­bliż­sze Krzysz­to­fowi, posta­rają się odpo­wie­dzieć na wiele pytań zawie­ra­ją­cych słowo: „dla­czego?”, uży­wa­jąc także cyta­tów z wywia­dów pra­so­wych, radio­wych i tele­wi­zyj­nych, roz­mów czy wpi­sów na Face­bo­oku.

Reagu­jąc na nisz­cze­nie legendy Kraw­czyka, chcemy dopo­wie­dzieć wiele o jego życiu. Nie wszystko zna­la­zło się w książce Życie jak wino. A ci wyle­wa­jący hejt na życie Kraw­czyka, jego życie pry­watne, niech pamię­tają, że nie wymażą tych nie­zli­czo­nych nagrań pio­se­nek na ante­nach, w archi­wach, a przede wszyst­kim ze świa­do­mo­ści Pola­ków. Nie znisz­czy­cie legendy wiel­kiego Arty­sty!

Sława znie­sła­wia.

I tak w końcu zaty­tu­ło­wa­li­śmy tę naszą roz­mowę, czyli wspo­mnie­nia spro­wo­ko­wane hej­tem, jaki spadł na wiel­kiego arty­stę i na osoby mu naj­bliż­sze. Znie­sła­wia­nie sław­nego czło­wieka to ulu­bione zaję­cie pod­łych ludzi. Ale zazwy­czaj nie­przy­no­szące tego, co chciał osią­gnąć znie­sła­wia­jący. Czyli prze­kre­śle­nia dorobku życia arty­sty, który dzięki swoim osią­gnię­ciom stał się sławny, a jego sława jest nie do znisz­cze­nia.

Może­cie sobie mówić o Krzysz­to­fie Kraw­czyku, co chce­cie, bo on, sta­jąc się wielką legendą pol­skiej pio­senki, stał się także waszą wła­sno­ścią, a to, że w życiu pry­wat­nym nie wszystko mu się uło­żyło, to tak już bywa. Któż z nas jest ide­alny?

Jego życie przy­po­mi­nało bystrą, rwącą rzekę, raz zwal­nia­jącą, raz przy­spie­sza­jącą, pory­wa­jącą różne nie­czy­sto­ści, ale też i kwiaty piękna, które po prze­obra­że­niu, po jakimś cza­sie, i nabra­niu dystansu two­rzyły upojne dzieła. W tym wypadku pie­śni wpa­da­jące w ucho. Bo siłą pio­se­nek Kraw­czyka było to, co pozo­sta­wało w uszach ludzi i pozo­sta­nie na zawsze!

Życie ma tak wiele barw

Życie ma tak wiele barw

Kiedy życie nie da żyć

I wygasa ogień serc

Jesteś przy mnie w trudne dni

I pozwa­lasz żyć

Zbu­do­wa­łem dla nas dom

Niech przy­sta­nią będzie nam

Przed podróżą w dziwny świat

Która czeka nas

Życie ma tak wiele barw

Radość smu­tek śmiech i łzy

Trzeba umieć czer­pać z nich

To co daje żyć

Kiedy prawda traci sens

A głu­pota kró­lem jest

Kiedy wszystko cenę ma

Mamy wła­sny świat

W tęczy zapo­mnia­nych barw

Znaj­du­jemy inny świat

W zapo­mnie­niu giną łzy

Chce się dalej żyć

Życie ma tak wiele barw

Radość smu­tek śmiech i łzy

Trzeba umieć czer­pać z nich

To co daje żyć

Życie ma tak wiele barw

Naj­pięk­niej­szą jesteś Ty

Umiesz mi roz­ja­śnić świat

Kiedy trudno żyć

Słowa: Andrzej Kosmala

Muzyka: Ryszard Kniat

Śpiew: Krzysz­tof Kraw­czyk

Ewa Kraw­czyk: Kiedy po śmierci Krzysz­tofa zaczął się festyn pomó­wień, oskar­żeń, kłamstw, emo­cjo­nal­nie odpo­wia­da­łam: ja wam jesz­cze napi­szę całą prawdę. Tak to czę­sto powta­rza­łam, że zwró­ciły na to uwagę wydaw­nic­twa tablo­idowe.

Bar­dzo zapra­gnęły wydać tę książkę, oczy­wi­ście pełną pikant­nych, sen­sa­cyj­nych szcze­gó­łów. Nawet nie musia­łam pisać, mia­łam tylko poroz­ma­wiać z wysłaną panią redak­tor, która nagra moje wspo­mnie­nia i już sama nada im wła­ściwy kształt.

Tym­cza­sem ja zapra­gnę­łam sama od sie­bie napi­sać, bo tak mnie bolały te kalum­nie, jakie na mnie spa­dły. Gdyby to tylko doty­czyło tego, jaką byłam maco­chą dla Juniora. Zapewne mogła­bym być lep­szą, ale sprawa była bar­dziej skom­pli­ko­wana, o czym opo­wiem na kar­tach tej książki. Poza tym ataki na mnie, które przede wszyst­kim for­mu­ło­wał w bez­czelny spo­sób niby przy­ja­ciel Krzysz­tofa Marian Licht­man, zwa­lały z nóg, a moje serce już nie odzy­ska daw­nego spo­koju. Jeżeli umrę na serce, to Twoja zasługa, Maria­nie!

Wie­cie, że ja tak kocha­jąca mojego męża, będąca dla niego przez trzy­dzie­ści lat żoną, niańką, pie­lę­gniarką i pod­porą, zosta­łam przez tego czło­wieka i dru­giego, nie­zna­nego mi dotąd, nie­ja­kiego Cwy­nara, oraz Igora oskar­żona, że wpę­dzi­łam Krzysz­tofa Kraw­czyka do grobu. Ja, która naj­chęt­niej poszła­bym tam za nim!

Zaczęli bie­gać po tablo­idach i opo­wia­dać jakieś nie­stwo­rzone rze­czy o naszym życiu pry­wat­nym, które prze­cież łączy­li­śmy także z zawo­do­wym.

Tego pierw­szego strze­gli­śmy z Krzysz­to­fem w naszej samotni w Grot­ni­kach. Ow­szem, była pomoc domowa, ogrod­nik i ludzie poma­ga­jący nam w kon­tak­cie ze świa­tem, bo prze­cież z Krzysz­to­fem kocha­li­śmy strzec miru życia domo­wego w tej naszej jedli­czow­skiej brze­zi­nie. Gdyby nawet ktoś z ludzi nam towa­rzy­szą­cych w życiu codzien­nym chciał zacho­wać się nie­lo­jal­nie, to nie miał po pro­stu szansy sprze­dać infor­ma­cji będą­cej przed­mio­tem zain­te­re­so­wa­nia tablo­idów, bo nasze życie domowe i rodzinne dale­kie było od tego, co inte­re­suje bru­kowce. Oczy­wi­ście jak w każ­dej rodzi­nie były chwile lep­sze lub gor­sze, ale ni­gdy nie było awan­tur, które mogłyby sta­no­wić pożywkę dla ludzi kar­mią­cych się sen­sa­cją.

Teraz wra­cam do książki. Dotych­czas byłam tylko zawziętą czy­tel­niczką. Żeby Krzy­siu mógł spać, to gdy czy­ta­łam po nocach, oświe­tla­łam sobie stro­nice latarką.

Ale co innego czy­tać, a co innego napi­sać i to w sytu­acji, kiedy tar­gała mną wście­kłość, bez­rad­ność, bo jak wal­czyć z kłam­stwem? Myśla­łam, jak się zabez­pie­czyć przed moim bra­kiem doświad­cze­nia. Żeby przez nie­opatrz­nie wyrzu­cone z sie­bie słowa, nie­do­kład­nie prze­ka­zane myśli i roz­mowy, zapo­mnie­nie czy emo­cje nie zro­bić komuś czy też sobie krzywdy.

I posta­no­wi­łam zro­bić to, co zro­bił Krzysz­tof, kiedy przy­szło zamó­wie­nie na auto­bio­gra­fię. Krzysz­tof bez waha­nia odpo­wie­dział: mogę to zro­bić tylko z Andrze­jem Kosmalą, od czter­dzie­stu lat moim mene­dże­rem. On wie wię­cej o mnie niż ja sam. On ma całe archiwa pełne doku­men­tów, fil­mów, zdjęć, nagrań. Bez niego nie powstałby Lek­sy­kon Krzysz­tofa Kraw­czyka wydany przez Agorę w 2007 i 2008 roku. Tak powstała wydana trzy­krot­nie książka Życie jak wino, pierw­sze wyda­nie jesz­cze za życia Krzy­sia, a dru­gie, roz­sze­rzone, po jego śmierci, a potem w wer­sji spe­cial edi­tion. Bez Andrzeja wie­dzy i archi­wum nie powstałby w 2020 roku wspa­niały film doku­men­talny TVP w reży­se­rii Kry­stiana Kucz­kow­skiego i Michała Ban­dur­skiego Krzysz­tof Kraw­czyk – całe moje życie, który był uko­ro­no­wa­niem kariery Krzysz­tofa.

Pod­czas pre­miery tele­wi­zyj­nej tego filmu w pierw­szy dzień świąt ostat­niego w życiu Krzysz­tofa Bożego Naro­dze­nia, cały czas z Krzysz­to­fem pła­ka­li­śmy, i pierw­sze, co zro­bił Krzysz­tof, to zadzwo­nił do Andrzeja z podzię­ko­wa­niem. Powie­dział: „Bez cie­bie by tego filmu nie było”, a Andrzej odpo­wie­dział: „Krzysz­tof, co ty mówisz – to bez cie­bie by tego filmu nie było!”. Na to Krzysz­tof pojed­naw­czo: „No to powiedzmy: bez nas dwóch. To efekt naszej pracy, naszych fascy­na­cji i przede wszyst­kim przy­jaźni”.

I tę książkę, którą macie Dro­dzy Czy­tel­nicy przed sobą, napi­sa­li­śmy teraz wspól­nie. Choć to, co prze­czy­ta­cie, jest wyni­kiem osob­nego pisa­nia i towa­rzy­szą­cych temu pisa­niu dłu­gich naszych roz­mów tele­fo­nicz­nych mię­dzy Grot­ni­kami a Rosno­wem. Poje­cha­li­śmy nawet do Chi­cago tro­pem Krzysz­tofa…

Tematy, które poru­szamy są trudne, kiedy odpo­wia­dam na zaczepki wobec mojej osoby, ale żeby tylko mojej…

Przede wszyst­kim kala­jące pamięć mojego męża, Wiel­kiego Arty­sty.

Konieczny był mi tutaj jako współ­au­tor i redak­tor pro­wa­dzący wydaw­nic­two mistrz pióra, ale nade wszystko czło­wiek pra­cu­jący i przy­jaź­niący się z Krzysz­to­fem przez czter­dzie­ści sie­dem lat. Czło­wiek, któ­rego do ostat­niej chwili mój mąż zwał wodzem. Nawet po roz­mo­wach, w któ­rych się sprze­czali, padało ze strony Krzysz­tofa sakra­men­talne: Wodzu, pro­wadź!

Tak też brzmiały ostat­nie słowa wypo­wie­dziane przez Krzysz­tofa do Andrzeja na łączu Face­Time.

I który też doznał ata­ków od ludzi zna­ją­cych Krzysz­tofa prze­lot­nie, gdzieś na mar­gi­ne­sie jego życia…

I jesz­cze jedna uwaga: o Krzysz­to­fie Kraw­czyku Senio­rze piszemy, uży­wa­jąc imie­nia Krzysz­tof, ze zdrob­nie­niami typu Krzy­siu. Nato­miast o synu zgod­nie z metryką – Igor albo jak on lubi – Junior. Żeby nie wkra­dły się jakieś prze­kła­ma­nia.

Jeszcze o Andrzeju

Jesz­cze o Andrzeju

Ewa Kraw­czyk: Andrzej Kosmala, z któ­rym znam się ponad trzy­dzie­ści lat, był przez czter­dzie­ści sie­dem lat mene­dże­rem Krzysz­tofa Kraw­czyka – do jego śmierci. I cho­ciaż arty­sta odszedł, Andrzej w dal­szym ciągu pełni tę funk­cję. Nie wyobra­żam sobie, co by było, gdyby Andrzeja zabra­kło, ponie­waż nie ogar­nę­ła­bym tego wszyst­kiego, cho­ciażby zor­ga­ni­zo­wa­nia pogrzebu, kon­cer­tów opol­skich, wyda­nia książki o Krzysz­to­fie, pamiąt­ko­wych znacz­ków pocz­to­wych, serii płyt i pomocy w wybo­rze pro­jektu nagrobka i jego reali­za­cji i wielu spraw upa­mięt­nia­ją­cych Krzysz­tofa.

Andrzeja pomy­sły były i są naj­lep­sze i każdy wyjąt­kowy. Rzadko się myli. Ja oso­bi­ście nie znam dru­giego tak inte­li­gent­nego czło­wieka i zawsze powta­rzam, że Kosmala ma dwa mózgi, bo jeden to za mało przy takiej wie­dzy i pomy­słach. On wie wszystko; jak nie mogę sobie przy­po­mnieć daty lub cze­go­kol­wiek – on mi zawsze pod­po­wie i o wielu innych waż­nych rze­czach przy­po­mni, któ­rych ja nie­stety nie pamię­tam. Na początku nie mie­li­śmy takiego poro­zu­mie­nia, ale docie­ra­li­śmy się dzie­sięć lat. Rzadko kiedy żona arty­sty tole­ruje mene­dżera. Bar­dzo dużo arty­stów zry­wało współ­pracę wła­śnie przez żony.

Mnie dener­wo­wały nie­koń­czące się roz­mowy tele­fo­niczne do późna w nocy, tym bar­dziej że Andrzej żyje w stre­fie cza­so­wej ame­ry­kań­skiej. Cho­dzi rano spać, po czym śpi cały dzień, śnia­da­nie jada mię­dzy szes­na­stą a osiem­na­stą, a w nocy pra­cuje, gdy my cho­dzi­li­śmy spać po pol­sku. Więc tele­fony i dys­ku­sje do dwu­dzie­stej trze­ciej, a nawet do dru­giej w nocy. Żadna żona arty­sty by tego nie wytrzy­mała. Wpa­dłam więc na pomysł ukró­ce­nia tego i wyłą­cza­łam tele­fon z gniazdka, bo mi było z tym źle. Wtedy nie było tele­fonów komór­ko­wych, tylko sta­cjo­narne. Nie można było wyjść do dru­giego pomiesz­cze­nia. Choć kiedy poja­wiły się komórki, Krzysz­tof prze­niósł swoje roz­mowy z Andrze­jem do łazienki. Ale zanim nastą­piła ta epoka, Krzyś się dzi­wił, dla­czego Kosmala nie dzwoni, a ja mil­cza­łam i dzięki temu mogli­śmy pooglą­dać tele­wi­zję czy poczy­tać książki lub gazety. Oczy­wi­ście przy­zna­łam się po jakimś cza­sie i pano­wie posta­no­wili, że roz­ma­wiają tylko do dwu­dzie­stej dru­giej.

Na początku też nie mie­li­śmy do sie­bie zaufa­nia, ale Andrzej twier­dzi, że gdyby Kraw­czyk przy­je­chał z Ame­ryki z inną żoną, to ni­gdy nie zająłby się nim jako arty­stą. Pew­nie pomy­ślał młoda, to ją się ułoży i wychowa.

Na początku może tak było, ale pozna­łam tę branżę i mogłam już zabrać głos. Ni­gdy nie wtrą­ca­łam się do pracy Andrzeja i Krzy­sia, co mają nagry­wać, gdzie i tak dalej. To nie moja działka. Sprawy arty­styczne zosta­wia­łam panom, dla­tego tutaj nie było żad­nych pro­ble­mów.

Jak zapy­tano mnie, czy mi się coś podoba, to powie­dzia­łam swoje zda­nie i tyle. Andrzej z Krzy­siem decy­do­wali. A potem współ­pra­co­wa­łam z Andrze­jem, bo wie­dzie­li­śmy, że razem można wiele osią­gnąć. Krzyś bar­dzo sza­no­wał Andrzeja, jego pracę i wszystko, co dla niego robił.

Branża zazdro­ściła Kraw­czy­kowi, że ma takiego wspa­nia­łego mene­dżera. Wielu chciało go nam po pro­stu pod­ku­pić, ale Kosmala to pozna­niak z cha­rak­te­rem i jest bar­dzo lojalny. Ni­gdy nie brał tego pod uwagę, dla­tego pano­wie pra­co­wali bez żad­nej umowy. Chyba potem coś pod­pi­sali, bo wyma­gała tego firma, w któ­rej nagry­wali płytę. Andrzej musiał mieć pisemne oświad­cze­nie, że repre­zen­tuje arty­stę Krzysz­tofa Kraw­czyka.

Andrzej anga­żo­wał Krzy­sia bar­dzo czę­sto do róż­nych pro­duk­cji tele­wi­zyj­nych, pro­gra­mów radio­wych, a my nie zawsze po męczą­cej tra­sie mie­li­śmy na to siły. Musie­li­śmy odpo­cząć. Wtedy wła­śnie były kłót­nie, do któ­rych ja wkra­cza­łam. Rzadko wygry­wa­łam tę walkę, bo argu­menty były mocne i to dzięki deter­mi­na­cji Andrzeja tele­wi­zja posiada ogromny mate­riał o Krzy­siu. Podej­rze­wam, że żaden pol­ski arty­sta nie ma takiego mene­dżera, a nawet jestem pewna tego po śmierci Krzy­sia, kiedy nie ma go wśród żywych, a żyje arty­stycz­nie na ante­nach radio­wych i tele­wi­zyj­nych, uka­zują się płyty, a Andrzej ma wiele pomy­słów, by utrwa­lać legendę Krzysz­tofa. Ale za życia Krzy­sia cza­sami jak uzna­li­śmy, że pro­gram nie jest wart naszego wyjazdu, to po pro­stu arty­sta był chory, bolało go gar­dło, i nie było mowy, żeby wyzdro­wiał do piątku. I wtedy już Andrzej nie miał żad­nych argu­men­tów. Myślę, że dosko­nale wie­dział o naszych kłam­stwach.

Czę­sto zapra­szał ekipy tele­wi­zyjne do domu, czego nie cier­pia­łam. Dwa razy musia­łam wymie­niać par­kiet, bo znisz­czyli pod­łogę, ale jak mówi­łam Kosmali o kosz­tach, to powta­rzał: „Ewa, daj spo­kój”. I wtedy były spię­cia, ni­gdy nikt mi nie zapła­cił za te znisz­cze­nia, więc poło­ży­łam kafle. Bała­gan był zawsze okropny, a sprzą­ta­nia na dwa dni.

Dzi­siaj mogę tylko Andrze­jowi podzię­ko­wać za to, że mnie przy­mu­szał do tej kło­po­tli­wej sytu­acji. Dzięki temu w archi­wach pozo­stał taki ogromny mate­riał. To dzięki Andrze­jowi!

Napi­szę w dal­szej czę­ści, jak wal­czy­li­śmy wspól­nie z róż­nymi nie­prze­my­śla­nymi pomy­słami Krzysz­tofa. Czę­sto musie­li­śmy gasić je z Andrze­jem jak straż pożarna ogień.

Współ­praca ukła­dała nam się w miarę dobrze. Jego żona, świę­tej pamięci Izu­nia, bar­dzo kochała mojego Krzy­sia, więc też mia­łam ją po swo­jej stro­nie. Wtedy, kiedy była potrzeba, Andrzej nie chciał Izy zabie­rać na wyjazdy zagra­niczne, ale Krzyś bar­dzo ją lubił. I on jej fun­do­wał takie wyjazdy. Byli­śmy w Austra­lii, Sta­nach Zjed­no­czo­nych, Gre­cji, Niem­czech i Anglii.

Obecna żona Kasia jest cudowną i cie­płą osobą. Jak jeź­dzi­li­śmy razem na kon­certy, to już byłam spo­kojna, bo Kasia nie odstę­po­wała Krzy­sia na krok, poma­gała mu we wszyst­kim, a Krzyś zawsze powta­rzał: „Kasiu, jak ty jesteś, to ja jestem dużo spo­koj­niej­szy”. Kawa, her­bata, jedze­nie – Kasia dbała o niego jak o dziecko.

Kasiu­nia do dzi­siaj jest bar­dzo tro­skliwa, mar­twi się o mnie, dzwoni, pyta, czy mi cze­goś potrzeba. Pomaga mi przy książce, prze­pi­su­jąc na kom­pu­te­rze moje wspo­mnie­nia, pisane przeze mnie ręcz­nie. Tę swoją tro­skę o Kraw­czyka prze­lała na mnie, za co jestem jej ogrom­nie wdzięczna. Andrzej to chyba do dzi­siaj nie wie, jakie ma szczę­ście do kobiet w swoim życiu, bo ja za żadne pie­nią­dze nie dała­bym rady z takim jak jego cha­rak­te­rem wytrzy­mać!

A ludzie już zro­bili z nas parę. Nawet w inter­ne­cie piszą wier­sze o naszej wiel­kiej miło­ści. Prze­pra­szam, ale trzeba być naprawdę głup­cem, żeby w ogóle o tym pomy­śleć. Andrzej ni­gdy nie pró­bo­wał mnie pod­ry­wać. Może mu się nie podo­bam? Tak jak on mnie. Oboje kocha­li­śmy Krzy­sia. I to było święte. A ja byłam tylko jego, jak on mój.

O Andrzeju można by napi­sać piękną książkę, ale to jest może dobry pomysł na następną. Krzyś zawsze powta­rzał: Kosmala to drugi Kraw­czyk, i miał rację, bo bez Andrzeja nie byłoby Kraw­czyka!

Nie mam słów, żeby podzię­ko­wać Andrze­jowi za te lata cięż­kiej pracy. Bo praca z arty­stą należy do bar­dzo cięż­kich. Dzi­siaj dzięki Andrze­jowi świat dalej ogląda i czyta o Krzysz­to­fie Kraw­czyku. Andrzej nie pozwoli zamknąć w szu­fla­dzie twór­czo­ści Krzy­sia. Pra­cuje jesz­cze wię­cej niż za życia Krzy­sia, a ja modlę się o zdro­wie Andrzeja codzien­nie, bo bez Andrzeja mene­dżera i przy­ja­ciela zgi­nę­ła­bym.

Andrzej Kosmala to jest naj­więk­szy przy­ja­ciel mojego męża i nie było innych przez czter­dzie­ści lat, jak byłam z Krzy­siem. Jeśli ktoś mówi, że był przy­ja­cielem Krzysz­tofa Kraw­czyka, to nad­używa tego słowa. Niech udo­wodni tę przy­jaźń, a ja chęt­nie go poznam.

Z podzię­ko­wa­niem, Andrzeju! Ewa

Andrzej Kosmala: Wiesz, że jeżeli cho­dzi o nasze rodzinne spo­tka­nia: Kraw­czy­ków i rodziny Kosma­lów, to było odbęb­nia­nie całego towa­rzy­skiego cere­mo­niału. A Krzysz­tof uwiel­biał cele­bro­wać spo­tka­nia towa­rzy­skie. Bywalcy tych spo­tkań pamię­tali je potem długo. Powie­dzia­łem mu kie­dyś: wiesz, pomy­li­łeś się z zawo­dem, ty powi­nie­neś zostać sze­fem pro­to­kołu w Mini­ster­stwie Spraw Zagra­nicz­nych albo na jakiejś pla­cówce dyplo­ma­tycz­nej.

Zresztą już w dru­giej poło­wie lat 70. z pierw­szych zaro­bio­nych pie­nię­dzy, głów­nie w NRD, zaczął budo­wać w Szklar­skiej Porę­bie pen­sjo­nat, który chciał pro­wa­dzić oso­bi­ście, a jako bonus dla gości dołą­czać swoje śpie­wa­nie! Jak na tamte czasy był to sza­lony pomysł, ale Kraw­czyk tak zro­zu­miał rzu­cone wtedy przez Edwarda Gierka hasło: musimy brać sprawy w swoje ręce! I kiedy z wizytą na budo­wie Kraw­czyk gościł Zenona Lasko­wika, ten miał tylko jeden komen­tarz: Sza­lony Kra­wiec!

Ale tak naprawdę, jeżeli cho­dzi o nasze tego typu spo­tka­nia, to po przej­ściu wstęp­nej cele­bry, zarówno on, jak i ja cze­ka­li­śmy na moment swo­body, żeby­śmy mogli omó­wić sprawy zawo­dowe. Bo my byli­śmy pra­co­ho­li­kami!

Było to oma­wia­nie pla­nów, czę­sto wyrzu­ca­nie wza­jem­nych pre­ten­sji, pole­mi­zo­wa­nie, a nawet kłót­nie.

Ewa, widząc ten błysk w naszych oczach, mówiła do mojej świę­tej pamięci Izy, a potem czy­niła to do Kasi: „No to chodźmy i zaj­mijmy się kuch­nią, bo pano­wie mają swoje sprawy do omó­wie­nia”. A te sprawy wyda­wały nam się nie­cier­piące zwłoki, do tego roz­mowy czę­sto nie były łatwe, a Krzysz­tof bar­dzo chciał, byśmy roz­ma­wiali sami i ni­gdy nie były to roz­mowy doty­czące na przy­kład pie­nię­dzy. Myśmy wła­ści­wie ni­gdy się nie kłó­cili i nie dys­ku­to­wali o pie­nią­dzach, no chyba że cho­dziło o kwoty nego­cja­cyjne ewen­tu­al­nych hono­ra­riów dla Krzysz­tofa, ale wtedy jak spod ziemi poja­wiała się Ewa i wcho­dziła w roz­mowę. Bo ona była księ­gową w tym związku. Zresztą czy nie jest tak w więk­szo­ści związ­ków mał­żeń­skich czy part­ner­skich?

Były też w naszej przy­jaźni chwile spe­cjalne. Krzy­siu, śpie­wa­łeś na ślu­bie mojej córki Joanny Ave Maria w kościele i bawi­łeś się na jej weselu… Śpie­wa­łeś nad trumną i gro­bem mojej mał­żonki, a waszej przy­ja­ciółki Iza­beli… Byłeś przy pierw­szej komu­nii mojego wnuka Fry­de­ryka… Ewa zaś została matką chrzestną mojej wnuczki Izuni…

I byłeś przy gro­bie mojego syna Roberta w momen­cie mojej naj­więk­szej tra­ge­dii w życiu. Tych naszych wspól­nych łez nie da się wyma­zać przez zapo­mnie­nie…

Zawsze można było liczyć na Twoje wspar­cie wyni­ka­jące z pozy­cji zawo­do­wej i pozy­cji spo­łecz­nej, ale przede wszyst­kim mogłem liczyć na Cie­bie jako Przy­ja­ciela, który pomoże dobrym sło­wem, ale i prze­strzeże przed nie­wła­ści­wymi kro­kami w życiu oso­bi­stym. I tutaj też moja wdzięcz­ność nie zna gra­nic.

Przyjdzie czas, będzie rada

Przyj­dzie czas, będzie rada

Nowy dzień

a ty już

pro­blem masz

jak co dnia

Ten twój świat

nie­sie ci

milion spraw

i kło­po­tów sto

Ale ty

siłę masz

zmie­rzyć się

z każ­dym z nich

Bo co dnia

jesteś jak

słońca blask

co nie zgasi go

naj­moc­niej­szy wiatr

Przyj­dzie czas, będzie rada

nie ma co mar­twić się

prze­stań już w kółko bia­dać

jak w życiu jest ci źle

Przyj­dzie czas, będzie rada

zacznij lepiej słu­chać mnie

prze­stań gadać dziś o kło­po­tach swych

zacznij życiem cie­szyć się

Każda noc

jak twój sen

zawsze źle koń­czy się

widzisz znów

życie swe

jak zły sen

nie­koń­czący się

Ale gdy

wraca dzień

w całej tej

życia grze

Jesteś jak

dama kier

dobrze wiesz, dobrze wiesz

trzeba w życiu brać

tę naj­lep­szą z kart

Przyj­dzie czas, będzie rada

nie ma co mar­twić się

prze­stań już w kółko bia­dać

jak w życiu jest ci źle

Przyj­dzie czas, będzie rada

zacznij lepiej słu­chać mnie

prze­stań gadać dziś o kło­po­tach swych

zacznij życiem cie­szyć się

no tak

Słowa: Andrzej Kosmala

Muzyka: Robert Kalicki

Śpiew: Krzysz­tof Kraw­czyk

Ewa Kraw­czyk: Andrzeju! Pamię­tam też bar­dzo poważne wasze kłót­nie z Krzysz­to­fem, ale ni­gdy nie kłó­ci­li­ście się o pie­nią­dze. Kłó­ci­li­ście się o reper­tuar, o nagra­nia, pro­mo­cje, ogól­nie o sprawy zawo­dowe, do któ­rych ja się ni­gdy nie wtrą­ca­łam.

Żeby łago­dzić wybuch, mia­ły­śmy z twoją Izu­nią metody, żeby was godzić, bo obaj bar­dzo to prze­ży­wa­li­ście i aż bały­śmy się o wasze zdro­wie. Cza­sem te wasze kon­flikty wręcz już pra­wie koń­czyły współ­pracę. Ale wie­dzia­ły­śmy z Izu­nią, a potem z Kasią, że ni­gdy do tego nie doj­dzie. Sta­ra­ły­śmy się was godzić, sto­su­jąc nasze kobiece sztuczki. Nawet nie wie­dzie­li­ście o tych naszych gorą­cych liniach.

Muszę powie­dzieć szcze­rze, żeby tak nie sło­dzić: wasze decy­zje wyku­wały się nie­jed­no­krot­nie w kon­flik­tach. Ale nie dam dziś złego słowa powie­dzieć o waszej współ­pracy.

Krzysz­tof wie­lo­krot­nie po takich kłót­niach, nie­prze­spa­nych nocach, dys­ku­sjach ze mną, opo­wia­dał: „Ewu­nia, jaki jest ten Kosmala, to jest, ale ja bez Kosmali nie ist­nieję!”. Ja też byłam czę­sto bar­dzo zła, bo mnie rów­nież dener­wo­wa­łeś.

I czę­sto po noc­nych dys­ku­sjach docho­dzi­li­śmy do wnio­sku, że mamy szczę­ście, że mamy tego Kosmalę! I trzeba się pogo­dzić. Trzeba sobie podać rękę.

A co naj­le­piej świad­czy, że mie­li­ście do sie­bie zaufa­nie? To, że pra­co­wa­li­ście bez spi­sa­nego kon­traktu. I ni­gdy nie zosta­wi­li­ście się nawza­jem w potrze­bie.

Gdzie na świe­cie mene­dżer pra­cuje z arty­stą bez kon­traktu? Nie ma takiego przy­padku! Zawsze mogli­ście na sie­bie liczyć. Taka jest prawda. I teraz, po śmierci mego męża, kiedy są ludzie, któ­rzy chcą znisz­czyć karierę Krzysz­tofa, nie są w sta­nie tego uczy­nić, bo Krzysz­tof ma w tobie naj­lep­szego adwo­kata. Bo za dużo zro­bi­li­ście. Przede wszyst­kim, Andrzeju, mia­łeś fan­ta­stycz­nego arty­stę. I stwo­rzy­li­ście wspa­niały duet! I tego nie da się znisz­czyć! Gdyby nawet wojna wybu­chła, to i tak w archi­wach legenda Kraw­czyka pozosta­nie. Bo miał dobrego mene­dżera, który dbał o wszystko, nawet po śmierci arty­sty…

Andrzej Kosmala: Co do jed­nego byli­śmy zgodni zawsze w spra­wach arty­stycz­nych: nie dać się zaszu­flad­ko­wać reper­tu­arowo.

Krzysz­tof mówił: „musimy ucie­kać od ste­reo­typu. Musimy być jak Elvis w swym doj­rza­łym okre­sie drogi arty­stycz­nej”.

Nie chciał tak jak więk­szość pol­skich gwiazd śpie­wać wciąż tej samej pio­senki, tylko pod innym tytu­łem i w innej opra­wie. Mówił: „Prze­cież ja bym sam się sobą zanu­dził!”.

Nie­dawno zna­la­złem nasz wspólny wywiad z 1987 roku, udzie­lony w TVP Marii Sza­błow­skiej, słyn­nej „Pućce”, która nie zawsze była przy­chylna Krzysz­to­fowi, ale zro­biła dla nas wiele dobrego.

Spi­suję tutaj z taśmy frag­ment tej roz­mowy, bo ide­al­nie ilu­struje to, o czym powie­dzia­łem powy­żej.

Maria Sza­błow­ska: Panów wła­ści­wie nie trzeba przed­sta­wiać. Krzysz­tof Kraw­czyk, a drugi nasz gość to pan Andrzej Kosmala, dyrek­tor arty­styczny Zjed­no­czo­nych Przed­się­biorstw Roz­ryw­ko­wych w Pozna­niu. We wrze­śniu 1987 roku minęły dwa lata od powrotu Krzysz­tofa Kraw­czyka na pol­skie estrady, ale mówi się, że nie jest to tak zupeł­nie zasługa twoja, Krzysz­tofie, ale że za tym wszyst­kim stoi pan Andrzej Kosmala. No i teraz tak powiedzmy sobie szcze­rze, że duża część publicz­no­ści zaak­cep­to­wała cię po tym powro­cie, jeź­dzisz, kon­cer­tu­jesz, bar­dzo się podo­basz, ale są osoby, które uwa­żają, że powi­nie­neś po powro­cie ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych przed­sta­wić coś nowego, zaśpie­wać ina­czej, nowo­cze­śniej.

Krzysz­tof Kraw­czyk: Zga­dza się, ja zresztą z takim zamia­rem tutaj wra­ca­łem i do swo­jego szefa zwró­ci­łem się zaraz po powro­cie: posłu­chaj Phila Col­linsa. Taka wspa­niała płyta, może pój­dziemy w tym kie­runku? Za głowę się zła­pał, mówiąc: ty masz śpie­wać dla ludzi, któ­rzy znają twoje pio­senki, ale pozba­wi­łeś ich na pięć lat kon­taktu ze sobą. Pocze­kaj rok, dwa, bo teraz taka zmiana byłaby zbyt dra­styczna…

Andrzej Kosmala: Przy­po­mnij sobie, jak cię zapy­ta­łem, czy w dal­szym ciągu chcesz śpie­wać dla tak zwa­nej sze­ro­kiej publicz­no­ści?

Krzysz­tof Kraw­czyk: Tak, było takie pyta­nie…

Andrzej Kosmala: Powie­dzia­łeś, że chcesz. Trudno połą­czyć wodę z ogniem, w związku z czym poje­cha­li­śmy w dzie­się­cio­dniową trasę po woje­wódz­twie tar­now­skim. Poje­cha­łem razem z Krzysz­to­fem. Krzysz­tof śpie­wał bar­dzo różne pio­senki: od swo­ich naj­więk­szych pol­skich prze­bo­jów po rock and rolle Elvisa Pre­sleya. I ja przez te dzie­sięć dni bacz­nie obser­wo­wa­łem publicz­ność i praw­dziwy entu­zjazm budziły spraw­dzone prze­boje Krzysz­tofa. Dla­tego posta­no­wi­li­śmy jed­nak ewo­lu­ować stop­niowo, a przede wszyst­kim przy­jąć jedną zasadę, nie dać się zaszu­flad­ko­wać. Raz pop, raz coun­try, raz rock and roll, a nawet dance – łamać kon­wen­cję, ste­reo­typy. Aku­rat wydaje mi się, że Krzysz­tofa na to stać, że po pro­stu przy jego moż­li­wo­ściach wokal­nych może i powi­nien być tego typu wyko­nawcą…

Maria Sza­błow­ska: Panie Andrzeju, ale czy zawsze trzeba się tak słu­chać publicz­no­ści i iść za jej gustem, czy nie należy cza­sami jej cze­goś narzu­cić, zasko­czyć, zaszo­ko­wać?

Andrzej Kosmala: Pro­szę pani, mnie się wydaje, że od dwóch lat pró­bu­jemy to robić. Nagry­wamy a to big­ban­dowo swin­gu­jące pio­senki, a to płytę z muzyką coun­try, a to dys­ko­tekę z zespo­łem Bol­ter, a z orkie­strą sym­fo­niczną kolędy i pasto­rałki. To już jest zaska­ki­wa­nie pew­nego rodzaju i będziemy dalej zaska­ki­wać. W mojej dzia­łal­no­ści impre­sa­ryj­nej, mene­dżer­skiej, pro­mo­cyj­nej i tak dalej, bo prze­cież pra­cuję także z innymi wyko­naw­cami, kie­ruję się zawsze jedną zasadą: publicz­ność ma rację nawet wtedy, kiedy jej nie ma, bo dzięki niej ist­nie­jemy i dla niej pra­cu­jemy.

Krzysz­tof Kraw­czyk: Poza tym tego wyboru doko­na­łem już wcze­śniej. Czy będę pio­sen­ka­rzem śpie­wa­ją­cym pio­senki do słu­cha­nia, do nuce­nia czy do tańca wręcz, czy też po pro­stu będę sta­rał się bar­dzo, żeby być dobrze oce­nia­nym przez kry­tykę. Zro­bię wszystko, by połą­czyć różne style. W Ame­ryce jest teraz takie modne okre­śle­nie muzyczne cros­so­ver, czyli krzy­żo­wa­nie. To taka wie­lo­sty­li­stycz­ność budo­wana w zaska­ku­jący spo­sób. Ale przede wszyst­kim cho­dzi o to, że co bym nie zaśpie­wał, to ma to być przede wszyst­kim Krzysz­tof Kraw­czyk.

Jeżeli pio­sen­karz jest jed­no­sty­li­styczny, bie­rze się to zazwy­czaj z moż­li­wo­ści wokal­nych: skali, barwy głosu, jego dyna­miki, umie­jęt­no­ści ope­ro­wa­nia gło­sem i co tu dużo gadać: czy pod­cho­dzi z ser­cem do wyko­ny­wa­nej pio­senki, bowiem nie można jej śpie­wać wbrew sobie!

Otóż Krzysz­tof posia­dał takie walory wokalne i umie­jęt­no­ści tech­niczne, że aż żal było go zamy­kać w jed­nej kon­wen­cji sty­li­stycz­nej. Tym bar­dziej że łatwo dawał się prze­ko­ny­wać do ład­nych melo­dii, ale jako dziecko rock and rolla lubił też utwory bar­dzo ryt­miczne, dyna­miczne.

Kiedy tra­fił w moje ręce, to szybko się zorien­to­wa­łem, że dosta­łem skarb. Z takim arty­stą to można nagry­wać wszystko. I dla­tego nagra­li­śmy aż tyle płyt. Nikt w Pol­sce, a nawet i Euro­pie, nie nagrał ich tak wiele.

Co tu gadać, mia­łem w ręku doj­rza­łego Elvisa Pre­sleya poże­nio­nego z Tomem Jone­sem, Clif­fem Richar­dem, Julio Igle­sia­sem, Demi­sem Rous­so­sem, Fran­kiem Sina­trą czy Deanem Mar­ti­nem, Ken­nym Roger­sem, Rayem Char­le­sem, Bobem Dyla­nem i Leonar­dem Cohe­nem, a nawet Mie­czy­sła­wem Fog­giem. Kogo jesz­cze wrzu­ci­cie do tego kotła? I kto mi wskaże na świe­cie pio­sen­ka­rza, który wyszedłby obronną ręką z takiego kotła?

Pięk­nie sko­men­to­wał to Marek Sie­rocki:

Ja Krzysz­tofa nazy­wa­łem Mister Voice. Bo to nie­po­wta­rzalny głos. Mówi się, że nie ma ludzi nie­za­stą­pio­nych. Krzysz­tofa nikt nie zastąpi, bo nikt nie ma, nie miał i chyba nie będzie miał takiego głosu w Pol­sce, jaki miał Krzysz­tof. On był takim muzycz­nym kame­le­onem. Świet­nie czuł się w róż­nych gatun­kach muzycz­nych, ale jedno, co go wyróż­niało, to był wła­śnie ten głos, który był jego zna­kiem roz­po­znaw­czym i obo­jęt­nie czy śpie­wał utwory Elvisa Pre­sleya, czy śpie­wał pio­senki taneczne, czy bał­kań­skie kli­maty z Gora­nem Bre­go­vi­ćem, czy pro­duk­cję Smo­lika, to zawsze ten jego głos był czymś naj­waż­niej­szym! Nie­zwy­kle cha­rak­te­ry­styczny głos i co do tego wszy­scy abso­lut­nie jeste­śmy zgodni.

Dlaczego dziś nie pisze nikt takich piosenek?

Dla­czego dziś nie pisze nikt takich pio­se­nek?

Kiedy słu­cham tam­tych pol­skich pio­se­nek

i wspo­mnie­nia powra­cają łzą w oku

nie prze­kre­śli nikt już tego, co było

nie zostawi za sobą gdzieś w mroku

Cho­ciaż było mar­nych chwil aż za wiele

to ubar­wiał je tu świat dźwię­ków pełen

były te pio­senki jak nasze życie

jak w tygo­dniu soboty i nie­dziele

Dla­czego dziś nie pisze nikt takich pio­se­nek

czy świat się zmie­nił i aż tak zmie­nili się ludzie?

że dzi­siaj nie, nie liczy się serc unie­sie­nie

ubrane w słowo nie­sione melo­dią

Kiedy się­gam dziś po tamte pio­senki,

w któ­rych miłość, żal i śmiech, i udręki,

i nadzieja, co dawała nam żyć

gdy w pio­sence zakwi­tały znów bzy

Redak­to­rze ze zna­nego dziś radia,

gdyby pan pra­co­wał już w tam­tych cza­sach

to nie­jedna z tych nie­zwy­kłych pio­se­nek

dziś błą­dzi­łaby po polach i po lasach

Dla­czego dziś nie pisze nikt takich pio­se­nek

czy świat się zmie­nił i aż tak zmie­nili się ludzie?

że dzi­siaj nie, nie liczy się serc unie­sie­nie

ubrane w słowo nie­sione melo­dią

To tak jakby prze­stał śpie­wać ptak

jakby słońce stra­ciło cały blask

a serce prze­stało nagle bić

i jak tu dalej żyć…

Słowa: Andrzej Kosmala

Muzyka: Wie­sław Wol­nik

Śpiew: Krzysz­tof Kraw­czyk

Andrzej Kosmala: Począ­tek histo­rii naszej zna­jo­mo­ści, a potem owoc­nej współ­pracy i przede wszyst­kim przy­jaźni trwa­ją­cej przez bli­sko pięć­dzie­siąt lat, był dość nie­for­tunny. Wie­lo­krot­nie to opi­sy­wa­łem na łamach gazet. Potem w książce auto­bio­gra­ficz­nej Życie jak wino, także Krzysz­tof z lubo­ścią opo­wia­dał o tym w wywia­dach tele­wi­zyj­nych, radio­wych i pra­so­wych.

Przy­po­mnę krótko: gdzieś w począt­kach lat 70. zosta­łem przez Halinę Żyt­ko­wiak – ówcze­sną żonę Krzysz­tofa, a moją przy­ja­ciółkę z cza­sów, kiedy razem pra­co­wa­li­śmy w zespole Tar­pany, zapro­szony do auli Uni­wer­sy­tetu Adama Mic­kie­wi­cza w moim Pozna­niu na kon­cert Tru­ba­du­rów. Zespół ten nie był abso­lut­nie z mojej bajki i po kon­cer­cie, kiedy posze­dłem za kulisy, gło­śno wyra­ża­łem swoje zda­nie, szcze­gól­nie doty­czące sztuki wokal­nej Kraw­czyka. Coś o jego cygań­skim becze­niu. Usły­szał to mój przy­szły przy­ja­ciel. I wykrzy­czał: „Jak się panu nie podo­bało, to oddam panu pie­nią­dze za bilet!”. Rzecz w tym, że bilet mia­łem za darmo od Haliny.

Było mi strasz­nie głu­pio, gdyż on, kiedy ujrzał w kla­pie mojej mary­narki zna­czek Pol­skiego Radia, pomy­ślał sobie: co będę zadzie­rał z face­tem, od któ­rego zależy, czy grać będą na ante­nie radio­wej nasze utwory. Rap­tem zdo­był się na bar­dzo kon­cy­lia­cyjną ze mną roz­mowę, w któ­rej wytłu­ma­czył, jak cięż­kie jest życie arty­sty. Brzmiący cie­pło głos wzbu­dził we mnie sym­pa­tię, a jesz­cze do tego czule mnie przy­tu­lił, jak to się dzi­siaj mówi – wyko­nał ze mną misia. Mia­łem łzy w oczach, dopiero potem dowie­dzia­łem się, że jest to rytu­alny spo­sób wita­nia się i żegna­nia przez Krzysz­tofa. Nie był to wtedy tak powszechny w teu­toń­skim Pozna­niu gest, no chyba że po dobrze zakra­pia­nej liba­cji. No a naj­waż­niej­szymi lan­sje­rami tej formy byli przy­wódcy Związku Radziec­kiego: Chrusz­czow i Breż­niew. Oni pory­wali w obję­cia Honec­kera i Gomułkę. Myśla­łem naj­pierw, że Krzysz­tof nauczył się tego w Związku Radziec­kim, potem, że jest on widocz­nie taki znie­wie­ściały, ale brało się to bar­dziej z jego ser­decz­nego podej­ścia do ludzi. Zasta­na­wiał też jego maki­jaż na twa­rzy… Mogło to wtedy budzić wiele dwu­znacz­nych sko­ja­rzeń, tak dzi­siaj mod­nych.

I jesz­cze jedno: zawsze był skro­piony dobrą mar­kową wodą pach­nącą. No cóż, praw­dziwy arty­sta – komen­to­wa­li­śmy!

Andrzej Kosmala: Jedna pani redak­tor, która od lat uważa się za alfę i omegę wie­dzy o arty­stach i pisa­nia o nich (a nazwi­sko nic wam nie powie, w każ­dym razie domy­śla­cie się, że to autorka głu­pot w kolo­ro­wych gazet­kach), ogło­siła się po śmierci Krzysz­tofa jego bio­gra­fem. Zanim to zro­biła, mogłaby zapo­znać się choćby z okre­śle­niem tego hasła w Wiki­pe­dii.

Otóż ta pani roz­ma­wiała może z pół godziny z Krzysz­to­fem, ze mną i Ewą wcze­śniej ni­gdy. Nawet w naszych tele­fo­nach i kalen­da­rzach nie mogli­śmy zna­leźć po niej śladu. A prze­cież mamy kon­takty do naj­waż­niej­szych ludzi branży dzien­ni­kar­skiej. Kiedy zadzwo­niła po śmierci Krzysz­tofa z wia­do­mo­ścią, że już wcze­śniej zaczęła pisać bio­gra­fię, nie mie­li­śmy dla niej czasu, bo byli­śmy zajęci waż­niej­szymi spra­wami. Oczy­wi­ście zre­wan­żo­wała się w książce opi­niami, że doło­wa­łem karierę Krzysz­tofa. Cie­kawe to doło­wa­nie, jeżeli arty­sta jest na szczy­cie popu­lar­no­ści, jeżeli na ostat­nie kon­certy wali tłum­nie mło­dzież oraz senio­rzy, kiedy staje się sym­bo­lem więzi mię­dzy­po­ko­le­nio­wej, kiedy pozo­sta­wia po sobie 129 płyt, w tym 30 zło­tych i 10 pla­ty­no­wych, posiada naj­wyż­sze odzna­cze­nia pań­stwowe oraz muzyczne? I to przy tak kiep­skim mene­dże­rze?

Z zaka­mar­ków pamięci i tre­ści jej książki, któ­rej nie doczy­ta­łem do końca, odkry­łem tylko, że to ona nazwała kie­dyś Kraw­czyka i Bre­go­vi­cia kró­lami kiczu. Na co Bre­go­vić odpo­wie­dział: Tak, jeste­śmy kró­lami kiczu, bo lubimy pra­co­wać: „in kit­chen”. My jeste­śmy nawet „Kings of The Kit­chen!”.

Autorka powo­łuje się na wąt­pliwe auto­ry­tety, któ­rych obiek­ty­wizm jest dla mnie przy­naj­mniej podej­rzany, tym bar­dziej że pra­cu­jąc 58 lat w branży muzycz­nej, pozna­łem ich oso­bi­ście. Każdy z nich zała­twiał i jak może zała­twia dalej swoje inte­re­siki albo wylewa żale. Wolę nie wymie­niać ich nazwisk, bo w tej książce są one zare­zer­wo­wane dla ludzi, auto­rów jesz­cze więk­szych pod­ło­ści, przy któ­rych ich zło­śli­wość jest jak uką­sze­nie komara.

Taka jest ta branża! Szcze­gól­nie jak opi­suje ją jakaś dzien­ni­karka z lat 80. i 90., lat, w któ­rych ludziom piszą­cym – jak to mówił Lasko­wik: „Odwaga pomy­liła się z odważ­ni­kiem”. A mogłaby jesz­cze zacy­to­wać na przy­kład Marka Sie­roc­kiego, Hirka Wronę, Woj­cie­cha Trzciń­skiego, ojca pol­skiego rocka Franka Walic­kiego. A przede wszyst­kim samego Krzysz­tofa Kraw­czyka. Więc ja to uczy­nię za nią poni­żej.

Nie mogę tego zro­zu­mieć, że jakiejś nie­zna­nej mi bli­żej dzien­ni­karce muszę udo­wad­niać, kim byłem w życiu Krzysz­tofa Kraw­czyka. To już jest dowo­dem braku kom­pe­ten­cji tej pani w opi­sy­wa­niu kariery Krzysz­tofa Kraw­czyka. Ale widocz­nie taki czas i tacy ludzie. Choć Mły­nar­ski pisał już w 1967 roku: „Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle gło­śno, byle głu­pio!”.

I nie­stety, choć zmie­ni­li­śmy ustrój, świat zmie­nił układ geo­po­li­tyczny, to głu­pota jest wszech­obecna, a wol­ność przy postę­pie tech­nicz­nym przy­jęła swo­bodną kon­struk­cję Face­bo­oków, Insta­gra­mów, YouTube, tablo­idów i róż­nych bul­wa­ró­wek.

Gdyby Andrzej nie stał przy nim…

Gdyby Andrzej nie stał przy nim…

Marek Sie­rocki w audy­cji TVP w dniu śmierci Krzysz­tofa:

W cza­sach, kiedy byłem sze­fem festi­walu w Opolu i w Sopo­cie, pra­co­wa­łem z Krzysz­to­fem nad bar­dzo dużymi kon­cer­tami. Jeden z nich, ten z 2004 roku, tele­wi­zja zapre­zen­tuje i to był kon­cert, przy któ­rym wspa­niale pra­co­wa­li­śmy z Andrze­jem Kosmalą i z Krzysz­to­fem.

Dzi­siaj wspo­mi­namy Krzysz­tofa, ale nie byłoby tak ogrom­nych suk­ce­sów jego jako arty­sty, gdyby nie Andrzej, który stał przy nim, był jego nie tylko mene­dże­rem, ale takim dobrym anio­łem stró­żem i praw­dzi­wym przy­ja­cie­lem. Ja to mówię z takiego dystansu, bo widzia­łem to przez wiele lat. Obser­wo­wa­łem naprawdę z bar­dzo bli­ska. Bo wie­lo­krot­nie z Krzysz­to­fem bywał Tele­expres­sie. Krzysz­tof się poja­wiał i w radiu w audy­cjach był moim gościem wspól­nie z Andrze­jem. To jest ważne, żeby arty­sta w życiu miał kogoś takiego, na kim mógłby się w jakiś spo­sób oprzeć i który by go wspo­ma­gał w dobrych, ale przede wszyst­kim w tych złych chwi­lach. Bo to, co Kry­stian Kucz­kow­ski mówił, że Krzysz­tof pięk­nie się pod­no­sił po każ­dym jakimś takim swoim upadku, to myślę, że w bar­dzo dużej mie­rze zawdzię­cza to Andrze­jowi, który do końca był przy nim i na­dal będzie, mam nadzieję, takim straż­ni­kiem dorobku Krzysz­tofa Kraw­czyka.

Walczył o niego jak lew

Wal­czył o niego jak lew

Hirek Wrona, wypo­wiedź w One­cie na wia­do­mość o śmierci Krzysz­tofa:

Zawsze, kiedy roz­ma­wia­li­śmy, to były to fajne jakieś takie poga­duszki. Tak jakby także sta­rych kum­pli. Miał wokół sie­bie dwie nie­zwy­kłe osoby, które wydaje mi się, że spra­wiały, że był taki, jaki był. To na pewno była jego żona Ewa i to na pewno był Andrzej Kosmala, który był jego mene­dże­rem od bodajże 1974 roku. Jeśli dobrze pamię­tam, Andrzej był jego naj­lep­szym przy­ja­cie­lem i Andrzej jest w ogóle wspa­nia­łym czło­wie­kiem. Wal­czył zawsze o niego jak lew i wal­czy dalej o jego dobre imię. No ktoś taki, nie wiem, jak nazwać, po pro­stu przy­ja­ciel. Wię­cej tutaj się nic nie da na ten temat powie­dzieć, pytasz, jakim czło­wie­kiem był Krzysz­tof? Wła­śnie pod wpły­wem Andrzeja wydaje mi się, że wie­rzył w ludzi…

Miał mądrego szoguna

Miał mądrego szo­guna

Fran­ci­szek Walicki, ojciec pol­skiego rock and rolla, dzien­ni­karz, mene­dżer, ani­ma­tor życia muzycz­nego, autor tek­stów pio­se­nek (2010):

Ktoś powie­dział, że nie ma nic bar­dziej okrut­nego niż moda w muzyce roz­ryw­ko­wej. Moda potrafi wywin­do­wać arty­stę na szczyty popu­lar­no­ści, aby nagle zmie­nić kaprys i wbić tego arty­stę w piach zapo­mnie­nia…

Byli jed­nak i są na­dal arty­ści ule­pieni ze szcze­gól­nego gatunku gliny, która pod wpły­wem czasu – a cza­sem i ludz­kiej zawi­ści – nie zmie­nia się w pia­sek, lecz gra­nit.

Krzysz­tof Kraw­czyk przy­po­mi­nał nie­raz samot­nego samu­raja. Silny, odważny, uzbro­jony w miecz talentu, któ­rego nie mieli inni. Miał rów­nież obok sie­bie mądrego szo­guna, anioła stróża, który kie­ro­wał jego losami, ostrze­gał przed nie­bez­pie­czeń­stwem, dora­dzał. Nie muszę wyja­śniać, kim jest przez te wszyst­kie lata dla Krzysz­tofa Kraw­czyka Andrzej Kosmala i jak bar­dzo przy­czy­nia się do utrwa­le­nia jego wie­lo­let­niej popu­lar­no­ści.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki