Slatron. Przeznaczenie - Aleksandra Szymaniak - ebook

Slatron. Przeznaczenie ebook

Aleksandra Szymaniak

4,6

Opis

Salamina w wieku sześciu lat została adoptowana. Jej pochodzenie owiane jest tajemnicą ̵ nie wiadomo, kim byli jej rodzice ani gdzie się urodziła.

W dniu szesnastych urodzin okazuje się, że Salamina nie jest zwykłą nastolatką. Posiada niezwykłe moce, które będzie musiała nauczyć się kontrolować. Wszystko wyjaśni się podczas pobytu w szkole dla… postaci nadludzkich.

Kiedy było już ciemno i dobrze po dwudziestej, odprowadził mnie do pokoju. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Przyjrzał mi się uważnie, lekko się uśmiechnął i prawie niezauważalnie zbliżył do mnie na tyle blisko, że czułam jego ciepło bijące od ciała i miętowy oddech na skórze.
Wzdrygnęłam się, a on zaśmiał.
– To było świetne popołudnie. Dobrze się bawiłem.
– Ja też – powiedziałam cicho.
Przysunął się jeszcze bardziej, a nasze twarze dzieliły już centymetry. Moje policzki płonęły, a dłonie miałam lepkie od potu. Byliśmy sekundy od pocałunku. Chłopak nie przestawał się zbliżać.


Nazywam się Aleksandra Szymaniak. Urodziłam się 22 września 2000 roku w Gorzowie Wielkopolskim. Moją największą pasją jest pisanie, aktorstwo oraz taniec. W wolnych chwilach czytam oraz oglądam seriale amerykańskie. Książkę „Slatron. Przeznaczenie” tworzyłam półtora roku. Piszę także krótkie opowiadania, aby ćwiczyć i rozwijać umiejętności. Mam nadzieję, że moje „pióro” przypadnie Wam do gustu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 481

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

25 sierpnia, wybrzeża Portugalii

 

Leżałam na wilgotnym piasku. W oddali słyszałam szum morskich fal. Powoli otworzyłam oczy, co mi przyszło z ogromną trudnością, ponieważ twarz miałam obsypaną piaskiem. Nade mną stały dwie osoby: kobieta i mężczyzna. Byli osłupieni i przerażeni. Zadawali mi różne pytania, głównie jak się tu znalazłam. Nic nie pamiętałam, nawet swojego imienia. Nie miałam przy sobie choćby torebki.

Nie wiedzieli, co ze mną zrobić – zaprowadzić na policję czy może jednak na własną rękę poszukać mojej rodziny. Na jakiś czas zabrali mnie do swojego domu. Nie był on duży, za to skromny i uroczy, z ogródkiem, który zdobiły piękne wiosenne kwiaty. Dostałam swój pokój, czyste ubranie oraz pięć posiłków dziennie.

Próbowali odszukać moich rodziców, dając ogłoszenia w lokalnej gazecie, pytając przechodniów w mieście, lecz na darmo. Postanowili mnie adoptować. Dali mi na imię Salamina, miałam wówczas sześć lat. Z czasem oswajałam się z tymi ludźmi, domem i miastem. Chodziłam nawet do przedszkola, ale nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Zazwyczaj bawiłam się sama. Do opiekunów przywykłam mówić mama i tata już po kilku dniach od wypadku. Często spędzali ze mną czas. Bawili się, jeździli na miejscowy plac zabaw, kupowali mi prawie wszystko, co chciałam. Datę urodzin ustalili na dzień mojego znalezienia, czyli dwudziestego piątego sierpnia.

Gdy dorastałam, coraz bardziej zastanawiało mnie, skąd się wzięłam i kim są moi biologiczni rodzice. Byłam bardzo ciekawa świata. Pewnego dnia, w dzień moich szesnastych urodzin, nagle wszystko się zmieniło…

Rozdział 1

Dziesięć lat później…

25 sierpnia

 

Obudziłam się o wschodzie słońca. Powoli otworzyłam oczy, przeciągnęłam się i prawą ręką chwyciłam telefon leżący na małej drewnianej półce obok mojego łóżka. Zerknęłam na zegar. Super! Spałam tylko cztery godziny. Męczyła mnie bezsenność. Jeśli już udało mi się jakimś cudem zasnąć, miałam koszmary lub czarną pustkę przed oczami. Bałam się, bo wkrótce zaczynała się szkoła i wstawanie przed szóstą rano, by zdążyć się przygotować i nie spóźnić na pierwszą lekcję.

Dziś były moje szesnaste urodziny. Od dziesiątego roku życia nie wyprawiałam przyjęć, gdyż właśnie wtedy jeden z zaproszonych kolegów z klasy obraził mnie przy wszystkich. Popłakałam się i nie chciałam wyjść już nigdy więcej ze swojego pokoju. To były najgorsze urodziny, jakie kiedykolwiek przeżyłam. Jednak gdy przyjaźniłam się z Blancą, z każdym rokiem sytuacja nieco się zmieniała. Teraz nie spędzałam już urodzin sama. Umówiłyśmy się w jedynej, ale dobrej, kawiarni w miasteczku.

Z Blancą znam się od małego. Chodziłyśmy razem do podstawówki – od pierwszej klasy. Od samego początku trzymałyśmy się razem. Dzięki niej nabrałam większej pewności siebie, bo przez wypadek, który przeżyłam w dzieciństwie, byłam bardzo nieśmiała. Wstydziłam się, wręcz bałam się ludzi. Polubiłam ją pewnie ze względu na to, że tylko ona odważyła się mnie obronić przed głupimi zaczepkami moich rówieśników.

Powolnym ruchem wstałam z łóżka. Spojrzałam w lustro wiszące nad komodą. Moje włosy były potargane, a oczy zmęczone. Miałam raptem dwie godziny, aby się przygotować.

Włożyłam kapcie i zeszłam po schodach na parter. Mój pokój znajdował się na piętrze. W kuchni spotkałam moich rodziców. Jedli śniadanie.

Tata jest wysoki i szczupły. Ma ciemne włosy i niebieskie oczy. Zawsze ubrany jest w garnitur, czasami nawet w domu. Mama natomiast jest niska, niewiele wyższa ode mnie. Szczupła i wysportowana. Ma czarne, krótkie włosy do ramion. Zazwyczaj wkłada dżinsy i biały T-shirt, a na niego marynarkę z idealnie ułożonymi mankietami.

Dostałam się niezauważona do łazienki dla gości, która mieściła się po lewej stronie schodów. Po prawej były drzwi frontowe. Zdjęłam pidżamę i weszłam pod prysznic. Umyłam ciało żelem kokosowym, a włosy szamponem, po czym dokładnie się spłukałam. Przez chwilę stałam jeszcze pod ciepłym strumieniem wody, a potem wychodząc, założyłam niebieski szlafrok.

Rozczesałam długie brązowe włosy i umyłam zęby. Kiedy wyszłam z łazienki, tata jeszcze był w domu, wkładał swoje idealnie wypastowane buty, poprawiał krawat i zakładał czarną marynarkę. Zawsze sprawiał wrażenie perfekcyjnego.

– Salamino, możesz tu na chwileczkę przyjść? – zawołał mnie tata.

– O co chodzi?

– Mama i ja mamy do załatwienia kilka formalności związanych z firmą i wzywają nas do banku. Nie będzie nas do szesnastej. Jeśli wrócisz przed nami, w lodówce masz obiad, odgrzej sobie, jakbyś była głodna – odparł.

– Dobrze, będę pamiętać! – przytaknęłam.

– Wszystkiego najlepszego, Salamino! – krzyknął i podał mi bukiet kwiatów oraz prezent.

– Myślałam, że zapomniałeś. – Uśmiechnęłam się.

– No jak bym mógł zapomnieć? Dobrze, moja jubilatko, ja już muszę jechać, bo się spóźnię. Mama również kazała ci przekazać życzenia. – Mocno mnie uścisnął i pocałował w czoło. – Do popołudnia! – Otworzył drzwi i wyszedł.

– Do zobaczenia! – krzyknęłam.

Stałam jeszcze przez chwilę w holu, przyglądając się różnorodnym kwiatkom owiniętym różowym ozdobnym papierem z kolorowymi wstążeczkami, i ruszyłam po schodach do swojego pokoju.

Miał on dużą przestrzeń, ściany koloru fioletowego i ogromne łóżko przykryte narzutą i poduszkami o różnych kolorach i kształtach. Naprzeciwko łóżka stała komoda, a nad nią wisiał telewizor średniej wielkości. Przy oknie miałam biurko, na którym zawsze panował bałagan i rzadko się zdarzało, abym na nim posprzątała. Leżał tam głównie laptop, woda mineralna, lampka, książki, ładowarka od telefonu.

Położyłam prezent na sofie i do dzbanka wlałam chłodnej wody, aby wstawić tam bukiet kwiatów. Postawiłam go na parapecie za moim biurkiem, a następnie spojrzałam na zegar wiszący nad łóżkiem.

Miałam jeszcze kilka dobrych minut do wyjścia.

Przyjrzałam się paczce. Prezent nie był duży, ale zapakowany w śliczną, ozdobioną różnymi wzorkami torbę. W środku znajdowało się malutkie pudełeczko na biżuterię. Otworzyłam je. Znalazłam łańcuszkową bransoletkę z moimi inicjałami. Widziałam identyczną w sklepie i bardzo mi się podobała. Najwyraźniej mama to wiedziała i sprawiła mi wraz z tatą wspaniały prezent. Aż łzy pociekły mi strużkami po zaróżowionych policzkach.

Przypomniały mi się wszystkie chwile, gdy kiedyś tańczyłam. Chodziłam do studia tanecznego między szóstym a czternastym rokiem życia. Niestety, doznałam kontuzji tak poważnej, że musiałam zrezygnować, bo po roku ciężko byłoby mi wrócić do dawnej formy. Teraz pozostało mi ćwiczenie w domu. Trochę też śpiewam. Tylko tej umiejętności uczyłam się sama. Ale z każdą piosenką idzie mi coraz lepiej. Zarówno taniec, jak i śpiew to moje największe pasje.

W końcu mogłam zacząć się ubierać. Nie chciałam tego robić za wcześnie, by nie pobrudzić i nie pognieść świeżo wypranych i wyprasowanych ubrań. Tak, jeśli chodzi o ubrania, miałam na tym punkcie obsesję.

Podeszłam dwa kroki i zajrzałam do komody. Musiałam pomyśleć, co dzisiaj założę, i postanowiłam, że będzie to jedwabna czarna sukienka do kolan z turkusowym paskiem w komplecie. Do tego włożyłam białe baleriny. Uwielbiałam dobierać ubrania, choć nie zawsze mi to wychodziło. Spakowałam jeszcze do torebeczki najpotrzebniejsze rzeczy i byłam gotowa do wyjścia.

Zeszłam schodami na parter. Porządnie zamknęłam drzwi frontowe, kilka razy się przy tym upewniając, i ruszyłam na przystanek autobusowy, który był niedaleko. Mieszkałam w małym miasteczku niedaleko Lizbony. Jest to spokojna i mało zaludniona miejscowość. Nie ma bloków ani drapaczy chmur. Za to są śliczne domki otoczone wysokimi płotami, przez które widać radosne dzieci biegające po podwórku.

Zazwyczaj jest tutaj ładna pogoda, rzadko pada deszcz, a temperatura wzrasta powyżej dwudziestu stopni. Miasteczko jest dla mnie wyjątkowe i urocze, może dlatego tak bardzo mi się tu podoba?

Na przystanek dotarłam po kilku minutach. Blanca już tam czekała. Gdy mnie ujrzała, uśmiechnęła się i ruszyła mi naprzeciw. Miała przepiękne czarne loki do ramion, a grzywkę często spinała lub zaczesywała do tyłu. Była równo opalona i lekko pomalowana, tak jak ja. Blanca jest szczupła i wysportowana. Uwielbia słodkie rzeczy, ale nigdy nie zauważyłam, by kiedykolwiek przytyła.

– Hej, Sal! Wszystkiego najlepszego! – Ścisnęła mnie bardzo mocno i podarowała prezent urodzinowy.

– Dziękuję ci bardzo. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Za ile mamy autobus? – zmieniłam temat.

– Myślę, że za chwilkę powinien się zjawić. – Blanca odwróciła głowę, zerkając, czy jedzie nasz środek transportu.

Po krótkiej chwili pojazd wjechał na wyznaczony zjazd. Weszłyśmy do środka, zakupiłyśmy bilety u kierowcy, wymieniając z nim uśmiechy, i usiadłyśmy na wolnych miejscach. Całą drogę przesiedziałyśmy w ciszy. Tak szczerze, to był nasz zwyczaj; kiedy dokądś jedziemy, to rozmowy zostawiamy na później.

Lokal znajdował się w samym centrum, dlatego wysiadłyśmy jak najbliżej niego. Kiedy jednak szłyśmy, czułam, jakby ktoś nas obserwował, śledził. To było potworne uczucie. Przeszły mnie dreszcze. Zrobiło mi się zimno. Stałam tam jak skamieniała, nie mogąc się ruszyć. Poczułam ciepło zaraz za lewym ramieniem. Z każdą sekundą coraz bardziej zaczynało się nasilać, aż poczułam pieczenie, jakby od oparzenia. Skrzywiłam się. Po chwili ból minął. Nic już nie czułam. Jedynie ulgę i przerażenie tą sytuacją.

Rozejrzałam się dookoła. Nikogo w pobliżu nie było. Lekko szturchnęłam przyjaciółkę i momentalnie przyspieszyłam kroku. Blanca poszła w moje ślady. Obudził się we mnie strach. Coś w środku nakazywało mi stąd uciekać. Znajdowałyśmy się już na ulicy, przy której mieściła się kawiarnia. Szybko wbiegłyśmy do środka. Zwróciłyśmy na siebie uwagę gości.

Wnętrze udekorowane w stylu królewskim przykuwało wzrok klientów. Ściany obłożone były chropowatym marmurem, a po całym pomieszczeniu rozstawione zostały fotele z wysokimi oparciami i rączkami po bokach. Między siedziskami postawiono małe stoliczki do kawy. My zajęłyśmy miejsca przy dużym panoramicznym oknie.

Z lady zabrałyśmy karty napojów. Wybrałam gorącą czekoladę z bitą śmietaną i syropem klonowym. Nie przepadam za kawą. Uważam, że jeszcze za wcześnie na jej picie. Do tego domówiłam croissanta. Blanca zaś zamówiła mrożoną kawę z bitą śmietaną i polewą truskawkową. Czy to do siebie pasuje? Moim zdaniem nie do końca, ale każdy ma własny gust i nie miałam zamiaru jej tego wypominać.

Teraz dopiero mogłyśmy rozmawiać o codziennych „problemach nastoletnich dziewczyn”.

– No to opowiadaj: co u ciebie? – zapytałam pierwsza.

– A… no wiesz, nic nowego. – Zarumieniła się.

– Coś się stało. Widać z daleka, jak się czerwienisz – zaśmiałam się. – No powiedz. Jestem bardzo ciekawa.

– Poznałam chłopaka – zaczęła – na razie to nic wyjątkowego, ale bardzo mi się podoba, choć wydaje się, że uważa mnie tylko za koleżankę – ciągnęła. – Ma bujne czarne loki, jak ja, niebieskie oczy i piękne rysy twarzy. Jest nie za wysoki, ale za to umięśniony. Lubię, jak się uśmiecha… – rozmarzyła się.

– Ile ma lat? Jak się nazywa?! – przerwałam jej i zasypałam pytaniami.

– Jest dwa lata starszy i ma na imię Adriano. – Blanca uśmiechnęła się słodko. – Spotkałam się już z nim kilka razy. Mamy wiele wspólnego.

– To powiedz mu, co czujesz – zaproponowałam.

Pierwszy raz dałam komuś radę w sprawie miłości, chociaż sama jeszcze nigdy się nie zakochałam. To takie dziwne.

– To nie jest takie proste, a jeśli on mnie odrzuci i już nigdy się nie odezwie?

– Jeśli tak postąpi, to jest kompletnym dupkiem i gnojkiem. – Zaśmiałam się szczerze.

W tej samej chwili podszedł kelner i podał nam nasze napoje wraz z przekąskami. Wyglądały bardzo apetycznie. Na moment przerwałyśmy dyskusję i delektowałyśmy się tym, co mamy na talerzach i w kubkach.

Po wyjściu z kawiarni czułam, jak kurczy mi się żołądek. Bałam się, że znowu przytrafi mi się to samo. Żeby się tym nie zadręczać, obejrzałam prezent, który podarowała mi Blanca. Książka była zatytułowana Nauka tańca jazzowego – krok po kroku.

– Dziękuję jeszcze raz – wyszeptałam.

– Nie ma za co. Masz dzisiaj urodziny. – Przyjaciółka lekko podniosła lewy kącik ust. – A dlaczego po wyjściu z autobusu tak uciekałaś? – Skrzywiła się.

– Czułam, że ktoś mnie śledzi, i wystraszyłam się.

– Nadal tak masz? – spytała zdruzgotana.

– Teraz nie. Pierwszy raz odczułam to w drodze do kawiarni i oby ostatni. – Wzruszyłam ramionami.

Podjechał autobus. Wsiadłyśmy i kupiłyśmy bilet. Tym razem jechała dosyć duża grupa osób i nie było miejsca. Byłyśmy zmuszone stać. Blanca powiedziała, że wysiądzie przystanek wcześniej, więc wracałam do domu samotnie. Wtedy pierwszy raz tak bardzo się bałam. Uwielbiałam samotność, ale nie tym razem. Nie czułam się bezpiecznie. Miałam traumę po ostatnim wydarzeniu. Cały czas gnębiło mnie to przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. Czy ja za bardzo wszystko wyolbrzymiałam? Czy jestem panikarą?

Zanim weszłam do domu, obejrzałam się dookoła, upewniając się, że na pewno nikogo nie ma w pobliżu. Otworzyłam drzwi. Trochę czasu mi to zajęło. Czasami mam problem z rozróżnianiem kluczy. Mam ich naprawdę bardzo dużo.

Zdjęłam baleriny, odłożyłam prezent i podniosłam pocztę, która wpadła nam przez otwór w drzwiach przeznaczony właśnie do tego celu. Było w sumie pięć przesyłek. Pierwsza to koperta od babci z Hiszpanii. Wysłała mi pieniądze i kartkę urodzinową – jak co roku. Druga była zaadresowana do rodziców, dlatego nie otwierałam. W trzeciej znajdowały się rachunki, a czwarta koperta w kolorze écru z dziwnym herbem na środku była skierowana… do mnie. W środku znajdował się list. Piąta już mnie nie interesowała.

Rozdział 2

SZKOŁA DLA POSTACI NADLUDZKICH OMEGA

Szanowna Panno Salamino,

z przyjemnością pragniemy poinformować, że została Pani przyjęta do szkoły dla postaci nadludzkich OMEGA. Rok szkolny rozpoczyna się 7 września, a dzień wcześniej przyjedzie po Panią kierowca i dowiezie do szkoły. Szczegółowe informacje można uzyskać po wpisaniu w wyszukiwarce internetowej nazwy szkoły od tyłu i wypełnieniu wyznaczonego pola swoimi danymi (imię i nazwisko, wiek, numer identyfikacyjny).

Prosimy o zachowanie tego listu w tajemnicy!

Z wyrazami szacunku–

Lydie Bardes

sekretarka szkolna

 

Przez chwilę stałam jak wryta, patrząc na list. Nie rozumiałam, co to miało znaczyć. Dla postaci nadludzkich? Ja niby miałabym tam uczęszczać? Czy to był żart znajomych z klasy? A może naprawdę jest jakaś szkoła, do której chciano mnie przyjąć? Zastanawiałam się nad tym, do ilu szkół składałam podanie i jak one się nazywały. W spisie nie znalazł się uniwersytet o tej nazwie, a co najlepsze – tego rodzaju.

Podeszłam do biurka, na którym leżał laptop. W wyszukiwarce wpisałam to, o co prosili. Ku mojemu zdziwieniu na ekranie pojawił się duży napis: OMEGA. Poniżej wymagali imienia i nazwiska, a także należało podać wiek i numer identyfikacyjny. Bez wahania pobiegłam i chwyciłam rozdartą kopertę z podłogi w korytarzu. Z nadzieją przeczytałam ponownie komunikat. Zalała mnie fala mdłości. Aż musiałam złapać się za brzuch, żeby nie zwymiotować na środku przejścia do salonu. Kiedy usiadłam z powrotem na krześle, ponownie spojrzałam na kartkę kredowego papieru. Kilkadziesiąt sekund zajęło mi dojrzenie malutkiego druczku w prawym dolnym rogu.

Zaczęłam uzupełniać puste miejsca.

– Salamina Wingret – powiedziałam do siebie – lat szesnaście. Numer identyfikacyjny: 47341244.

Nacisnęłam enter.

– Udało się! – pisnęłam.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to motyw i kolorystyka – kość słoniowa i złoto – oraz duży symbol omega jako nagłówek. W zakładkach znalazłam między innymi informacje o szkole (pisali głównie o zbliżającym się nowym roku szkolnym), sklep z artykułami szkolnymi i podręcznikami, regulamin i informacje dla rodziców lub opiekunów prawnych.

Nie miałam szans zobaczyć niczego więcej, ponieważ do domu wpadła mama. Szybko zamknęłam laptop.

– Salamino, wróciliśmy! – krzyknęła, zdejmując buty. – Czemu rzuciłaś tutaj te wszystkie listy?

– Przepraszam, już je podnoszę. – Popatrzyłam na nią skoncentrowanym i poważnym wzrokiem. – Musimy koniecznie pogadać. – Podniosłam papiery i odłożyłam na blat w kuchni.

Bałam się reakcji rodziny. A jeśli nie będą chcieli mnie tam puścić? Albo powiedzą coś, o czym nie chciałabym wiedzieć, jak na przykład: „Masz nadnaturalne moce” lub: „Masz dar, za który chcą cię zabić”? Przeczytałam za dużo książek. Mam paranoje.

– To co chciałaś nam powiedzieć takiego ważnego? – Uśmiechnięta mama usiadła na sofie w salonie.

– Dzisiaj przyszedł dziwny list w kopercie… – Podałam jej kartkę. – Jest z jakiejś szkoły, ale nie takiej szkoły, jaką sobie wyobrażacie. – Pokręciłam prawie niedostrzegalnie głową, zastanawiając się, jak to bezsensownie zabrzmiało.

Mama przeczytała uważnie. Jej oczy się śmiały, a zaraz potem usta.

– To na pewno jakiś głupi żart. Nie ma takiej akademii w Portugalii, a poza tym magia nie istnieje!

Jeszcze bardziej się spięłam. Nie wiedziałam, co mam w tym momencie powiedzieć. Mnie wcale nie było do śmiechu i mama musiała to zauważyć, bo też przestała chichotać. Przyjrzała mi się dokładnie, marszcząc brwi i mocno się nad czymś zastanawiając.

Nastało kilka sekund ciszy, aż w końcu przypomniałam sobie o stronie internetowej.

– To nie jest żaden kawał. – Wzięłam głęboki wdech. – Adres internetowy tej szkoły wpisałam w wyszukiwarce i faktycznie istnieje. Pokażę wam.

Powędrowałam do biurka. Chwyciłam laptop, wpisałam to co wcześniej i podałam komputer tacie. Usiadłam ponownie na kanapie. Ukradkiem zerkałam na twarze to mamy, to taty. Nie potrafili ukrywać emocji. Widziałam w ich oczach zaskoczenie, ale dostrzegłam również przerażenie.

– Coś strasznego – wyszeptał tato, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Chcesz mi teraz pokazać, że jesteś wampirem lub… czarownicą? – Tata spojrzał z poważną miną na mamę. Ona tylko kiwnęła głową. – Znajdź mi, proszę, dane komórkowe szkoły.

Wyszedł z salonu długimi krokami. Wrócił po chwili ze swoim telefonem i spisał numer, który wskazałam.

Spuściłam głowę, starając się wyglądać na pogrążoną w rozmyślaniach, jednak dokładnie przysłuchiwałam się, o czym rozmawia z osobą po drugiej stronie. Padały z jego ust takie słowa jak: „rozumiem”, „że co?!”, „tak” i pytanie, które powtórzyło się chyba z dwadzieścia razy: „czy tam jest bezpiecznie?”. Po odłożeniu słuchawki spojrzał na mnie i na mamę, wstrzymując oddech.

– Na tę chwilę nic konkretnego nie mogli mi powiedzieć, bo nie jestem postacią nadludzką. Oznajmili jednak, że wkrótce zjawi się tutaj pewna osoba, która dokładnie ci to wyjaśni.

– Czy zmienię się w jakiegoś potwora? Zaczynam wariować?! – gorączkowałam się.

– Skarbie, nic ci nie będzie i nie wariujesz. My sami jesteśmy zdezorientowani tą sytuacją, ale wszystkiego się dowiemy niedługo. Wiem na pewno, że nie jesteś zwykłą nastolatką, ale tego to ty sama się domyśliłaś – powiedział łagodnym tonem tato.

– Może to mieć jakiś związek z moją biologiczną rodziną i… genami? – Przełknęłam ślinę.

– Nie wiem, ale jest to jak najbardziej możliwe.

Sama nie wiedziałam, czy czułam w tym momencie ulgę, czy strach, bo właśnie wtedy przez głowę przeszły mi najgorsze myśli: „A jeśli oni nie żyją? A może zostawili mnie i wyjechali, i nie będą chcieli poznać? Albo urodziłam się przypadkiem i mnie nie chcieli – bo to w sumie jest całkiem możliwe, prawda?”.

– Ja chyba nie chcę tam jechać – oznajmiłam. – Nie chcę was zostawiać samych. Nawet jeśli są gdzieś tam moi biologiczni rodzice… to nawet gdybym ich poznała, nie czułabym z nimi więzi. To wy jesteście moją rodziną. – Uśmiechnęłam się.

– Salamino… – szepnęła mama. Miała zaszklone oczy. – Pamiętaj, że zawsze będziemy cię kochać, bez względu na wszystko. Zawsze będziesz naszą kochaną córeczką. Ale nie odbieraj sobie prawdopodobnie jedynej szansy na poznanie prawdy. Na odkrycie, kim naprawdę jesteś i kim możesz być. Zastanów się. Zrób to dla mnie. – Położyła ciepłą dłoń na moim kolanie. Mimowolnie samotna łza spłynęła mi po policzku.

– Dobrze, pomyślę.

***

Weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Bolała mnie głowa. To pewnie od nadmiaru dzisiejszych emocji, które w tym momencie odczuwałam.

Brałam już telefon z półki obok łóżka, chcąc zadzwonić do Blanki i opowiedzieć jej o wszystkim, jednak przypomniałam sobie, co było napisanie pod koniec pisma: „Prosimy o zachowanie listu w tajemnicy!”. Jak wiadomość miałam zachować w sekrecie, tak samo pewnie nie mogłam nikomu o tym powiedzieć.

Zrezygnowałam.

Wzięłam więc do ręki książkę i zaczęłam czytać. Kochałam to. Zawsze kiedy źle się czułam, byłam samotna lub smutna, czytałam. Książki odrywały mnie od szarej rzeczywistości. Wszystko ze mnie opadało. Nie było już tego. Zatapiałam się w słowach i historiach, wyobrażałam sobie ten lepszy świat, magiczny. Pochłonięta fantastyką zasnęłam.

 

 

26 sierpnia

 

Następnego dnia rano zbudziło mnie lekkie pukanie do drzwi. Gwałtownie się podniosłam, ale natychmiast znowu opadłam na miękkie poduszki pod wpływem zawrotów głowy.

– Och – jęknęłam.

– Salamino? Wszystko w porządku? – Tata otworzył drzwi, po czym rozejrzał się i zatrzymał zmartwiony wzrok na mnie.

– Tak. Jest okej. Zakręciło mi się w głowie, za szybko wstałam.

Tym razem przeniosłam się do siadu powoli, przykładając jedną dłoń do czoła. Bolało koszmarnie. Nie mogłam się na niczym skupić. Obraz był rozmazany. Miałam wrażenie, jakbym śniła. Wszystko przez mgłę.

– Rozmawiałem wczoraj wieczorem z mamą. Doszliśmy do wniosku, że jeśli zdecydujesz się wyjechać, nie staniemy ci na drodze. Będziemy cię wspierać we wszystkim, co postanowisz.

Nie miałam zbytnio czasu, aby obmyślić plan działania, ale głęboko w sercu pragnęłam dowiedzieć się, kim jest kobieta, która wydała mnie na świat, i kim jest mężczyzna, który miał pokazać, jak brutalne potrafi być życie. Od momentu, w którym poznałam prawdę, co wydarzyło się dziesięć lat temu, dużo o nich rozmyślałam, dzięki czemu przebrnęłam przez wiele nieprzespanych nocy. Teraz, gdy dostałam możliwość odkrycia, kim naprawdę jestem, trudno było odmówić.

– Dobrze – powiedziałam krótko.

– Dzwoniłem już do szkoły. Dzisiaj przyjedzie doradca, który wszystko wyjaśni.

– Skąd wiedziałeś, że się zgodzę? – zapytałam, a na mojej twarzy zakwitał lekki uśmieszek.

– Salamino, musiałbym cię nie znać, żeby nie wiedzieć, że łatwo nie odpuścisz i wyruszysz, chociażby z czystej ciekawości. – Parsknął śmiechem.

– Kiedy przyjedzie?

– Koło południa, a jest już po dziesiątej, dlatego cię obudziłem, żebyś mogła się przyszykować.

– Dobrze, dziękuję. – Mocno go przytuliłam. Trwaliśmy chwilę w uścisku. Potem tato opuścił pokój.

Jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu nie wiedziałam, że nie jestem zwykłą nastolatką. Nie miałam pojęcia o istotach i szkole. Byłam lekko zdenerwowana tą rozmową, ale chyba nadal nie rozumiałam, co się dzieje. Moje ciało zawsze wszystko przyswaja z niemałym opóźnieniem i dopiero gdy nadejdzie dzień wyjazdu, pojmę powagę sytuacji.

Mocno potrząsnęłam głową, żeby się rozbudzić, otrząsnąć i nie wyglądać na niewyspaną. Zazwyczaj pomagało, jednak nie dzisiaj. Cały czas miałam wrażenie, że pominęłam ważny szczegół, że to, co ma się zdarzyć siódmego września, nie jest prawdą.

Ubrałam się w miarę elegancko – czarne, obcisłe spodnie, żółta tunika z koronkowymi rękawami do łokci, a do tego dodałam śliczny czarny pasek. Nie przepadałam za niewygodnymi strojami, dlatego zwykle stawiałam na dżinsy, T-shirt i tenisówki, jednak gdy okoliczność wymagała czegoś więcej, dostosowywałam się i robiłam wszystko, by wyglądać dobrze. Nie malowałam się. Rzadko nakładałam na twarz puder czy inne dziwactwa. Czasami błyszczyk, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Przed wyjściem z pokoju chwyciłam za łańcuszek, który dostałam od rodziców. Pięknie prezentował się na nadgarstku.

W kuchni zastałam tatę. Przygotowywał kanapki i herbatę, co nie było codziennym widokiem. Zazwyczaj mama odpowiadała za posiłki. Chwyciłam kromkę w rękę, uświadamiając sobie, jaka byłam głodna, bo od wczorajszego obiadu nic nie tknęłam. Chwilę później dołączyli do mnie rodzice. Spodziewałam się jakiejś niezręczności, przygnębienia po wczorajszym wieczorze, męczącej ciszy, podczas której każdy rozmyślałby o dzisiejszym spotkaniu, jednak stało się coś zupełnie innego. Rozmawialiśmy na błahe tematy i żartowaliśmy. Policzki bolały mnie od ciągłego uśmiechu, który gościł na mojej twarzy przez cały poranek. Znikł on w momencie ujrzenia przez okno nadjeżdżającego samochodu.

Zerwałam się z krzesła, przewracając je na podłogę. Pobiegłam do holu, gdzie przylgnęłam do okna, chcąc uzyskać lepszy widok na podjazd. Zobaczyłam parkującego nowoczesnego czarnego hummera, z którego właśnie wysiadł mężczyzna w garniturze, czarnych rękawiczkach i okularach przeciwsłonecznych, chociaż były one bezużyteczne, gdyż dzisiaj nie świeciło słońce. Spacerkiem podszedł do drzwi i zapukał trzy razy.

Rozdział 3

Odczekałam chwilę i otworzyłam drzwi. Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Ściągnął okulary i założył je na głowę.

Stanęłam jak wryta, nie przerywając spojrzenia. Jego oczy były intensywnie ciemnozielone. Błyskały w świetle słońca. Oślepiały mnie. Skórę miał tak bladą, że prawie białą, a usta krwistoczerwone, ale byłam przekonana, że nie malował ich pomadką. Powstrzymywałam się, aby się nie roześmiać, co w tym przypadku było dość trudne. Dopiero kiedy poczułam rękę mamy na swoim ramieniu, otrząsnęłam się i odwzajemniłam uśmiech. Mama też była zdziwiona jego wyglądem. Przyglądała mu się bez przerwy, starając się coś powiedzieć. Nie spodziewała się, że ten doradca będzie tak wyglądać. Ja też nie. Wtedy nasunęło mi się pytanie: „Czy on nie bał się chodzić tak w świetle dnia i to w miejscu publicznym, ryzykując, że ktoś go zobaczy?”.

Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka. Skinął lekko głową, mijając nas w przejściu wolnym krokiem. Obejrzał się dookoła. Wskazałam mu salon, a mama zamknęła za mną drzwi.

Usiadłam naprzeciwko mężczyzny, cały czas nie mogąc nic powiedzieć. Na szczęście wyręczyła mnie mama, która – jak było widać – wzięła się w garść szybciej niż ja.

– Napije się pan czegoś? – zapytała, wchodząc do kuchni.

– Tak, z przyjemnością. Poproszę wodę mineralną – oznajmił mężczyzna. Miał ciepły, niski głos. Cały czas lekko się uśmiechał. Sięgnął po swoją torbę i wyjął z niej plik dokumentów.

Słyszałam schodzącego po schodach tatę. Po chwili wszedł do salonu.

– Witam, jestem Daniel Wingret, tata Salaminy. – Tata podszedł do niego i uścisnął mu dłoń, cały czas nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Mężczyzna zaś nie wiedział, co robić, był strasznie spięty i skrępowany. Znowu miałam ochotę roześmiać się wniebogłosy.

Przyszła mama i postawiła na stoliku szklankę pełną wody. Nasz gość napił się i odchrząknął:

– Dzień dobry państwu. Nazywam się Damiano Tenner. Od dzisiaj jestem osobistym doradcą tej oto młodej damy…

– Kim jestem? – wypaliłam, nie dając mężczyźnie skończyć zdania.

– Do tego przejdziemy za momencik… – odpowiedział spokojnie z machnięciem ręki.

– Kim jestem? – zapytałam chłodno i bardziej natarczywie.

Westchnął ciężko.

Natychmiast chciałam jakiegokolwiek wyjaśnienia, myślałam, że zaraz wybuchnę złością i zacznę krzyczeć, co nie raz już mi się zdarzało, gdy byłam mała. Odkąd sięgam pamięcią, cechowałam się niecierpliwością i wybuchowością.

– Salamino, w dniu szesnastych urodzin twoje moce nadludzkie się uaktywniły, zaczęłaś tak zwaną Przemianę, która trwać będzie trzy lata. Na tym etapie są one dla ciebie bardzo niebezpieczne. Mogą objawić się w każdym momencie, gdyż nie umiesz jeszcze nad nimi panować. Dlatego dostałaś list ze szkoły, która jako jedna z nielicznych na świecie może nauczyć cię to kontrolować. Odziedziczyłaś to po swoich rodzicach. Geny sprawiły, że jesteś postacią nadludzką.

– A wie pan, kim są moi biologiczni rodzice? – zapytałam pospiesznie i z nieskrywaną nadzieją.

Zmierzył wzrokiem mamę, tatę, a potem mnie.

– Niestety nie. – Zamilkł na chwilę. – W dniu przyjazdu do szkoły przejdziesz test. Nie jest to w żaden sposób bolesne, lecz może trochę stresujące. Po nim dowiesz się, jaki rodzaj mocy posiadasz: fizyczną czy psychiczną. W trakcie trwania procesu Przemiany twoja skóra przybierze blady, ale nie biały, odcień, a oczy zmienią kolor. Jak na razie rozumiesz to, co mówię? Masz jakieś pytania?

O mój Boże…

Nie mogłam w to uwierzyć. To brzmiało jak absurd, a jednak działo się naprawdę. Trudno mi było się otrząsnąć, dlatego potrzebowałam chwili przerwy, żeby przyswoić informacje. Kiedy otworzył usta, by mówić dalej, zatrzymałam go, pokazując, że ma się nie odzywać. Żadne z nas nie wypowiedziało jakichkolwiek słów przez prawie trzy minuty, dopóki nie podniosłam głowy. Przeczesałam włosy palcami i odetchnęłam głęboko.

– Czy mogę kontynuować? Nie mamy całego dnia.

Kiedy kiwnęłam twierdząco, pan Tenner spojrzał na kartkę.

– Przez pierwszy semestr uczysz się i rozwijasz swoje moce. Nauczyciele i trenerzy pomogą ci kontrolować je do pewnego stopnia. Więcej dowiesz się na miejscu. – Uśmiechnął się do mnie, choć widać było, że tego nie chce. Po prostu taką miał pracę.

– A będę mogła odwiedzać swoją rodzinę? Albo chociaż do nich pisać lub dzwonić?

– Spotkasz się z nimi na święta, wtedy są ferie bożonarodzeniowe. Następne są ferie polarne, a tydzień przed wyjazdem na Wielkanoc odbędzie się Bal Wiosenny przygotowywany co roku dla wszystkich uczniów szkoły.

– A co to są te ferie polarne? – Przybliżyłam się, by dobrze usłyszeć odpowiedź. Ten mężczyzna mówił dosyć cicho.

– Są to, tak jak w zwykłych szkołach, ferie zimowe. Niestety, tam, gdzie znajduje się szkoła, jest bardzo sroga zima, dlatego w jej trakcie studenci zostają odesłani do domów. Nazywamy to okresem polarnym.

Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Znaczy wiem, że na Antarktydzie czy Arktyce jest bardzo zimno, ale w innych państwach nie. Byłam strasznie ciekawa, jak wygląda prawdziwa zima. Tutaj, w Portugalii, nie pada śnieg, przynajmniej w tym mieście. Dlatego nigdy nie widziałam ani nie czułam śniegu na skórze. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak robię aniołki lub wraz z Blancą rzucamy w siebie kulkami zrobionymi z białego puchu.

Do rzeczywistości wróciłam, kiedy ponownie usłyszałam głos pana Tennera.

– Wszystko w porządku? – zapytał naprawdę zaniepokojony.

– Nie, jest wszystko świetnie. – Uśmiechnęłam się szczerze. – Jak dojadę do akademii?

– Dokładnie siódmego września o godzinie dziewiątej przyjedzie samochód, który dowiezie cię na miejsce. Tam spotkasz się z opiekunką, która będzie ci towarzyszyć przez pierwszy rok nauki.

Ucieszyłam się na wieść, że będę mogła mieć kogoś, kto zastąpi mi przyjaciół, jeśli żadnych nie znajdę.

– Gdzie będę mogła zakupić podręczniki i artykuły szkolne?

– Zostaną one dostarczone do twojego pokoju. Tym nie musisz się przejmować.

Spojrzałam na rodziców. Na ich twarzach malowała się troska. Rozumiałam to. Sama byłam zdenerwowana i przejęta. Nie wiedziałam, co tam zastanę, co mnie spotka, przez co zostanę zmuszona przejść, ale chciałam spróbować i zaryzykować.

– Salamina jest w dobrych rękach i pod znakomitą opieką, a zresztą dziewczyna jest już prawie dorosła. Na pewno da sobie radę. Kiedy opiekun pozwoli, będzie mogła się z państwem kontaktować poprzez krótką rozmowę telefoniczną lub list. Spotkacie się przecież na święta! – wykrzyknął wesoło pan Tenner, ale nikt mu nie zawtórował. Jego entuzjazm szybko zgasł.

Nagle cała bariera w moim ciele pękła. Wszystko, co zdarzyło się wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka, dotarło do mnie. Treść listu, bezsenność i zawroty głowy – objawy mocy, siły, która drzemie w moich żyłach – rozmowa z panem Tennerem… Nie sądziłam, że tyle nowych rzeczy może się wydarzyć w ciągu zaledwie dwóch dni.

Łzy napłynęły mi do oczu, a zaraz potem spłynęły po policzkach.

– Ja już muszę jechać z powrotem do szkoły. Zostało jeszcze dużo do zrobienia przed przyjazdem uczniów, a tak mało czasu. Najważniejsze dokumenty położyłem na stoliku. Prosiłbym o wypełnienie ich i wysłanie na adres szkoły zamieszczony na jednej z kartek. Proszę zrobić to w miarę wcześnie, aby zdążyły dojść przed początkiem września. Później zaczynamy szykować wszystkie samochody, które wysyłamy do studentów, i zatwierdzamy listę. – Wypowiadając ostatnie zdanie, wstał, podał każdemu z osobna rękę, po czym skierował się w stronę drzwi frontowych.

Otworzyłam je szeroko i odsunęłam się na bok, żeby mógł wyjść, ale zanim przekroczył próg domu, odwrócił się do mnie i przybliżył.

– Jeszcze jedno – szepnął – pamiętaj, nikomu o tym nie mów. Nawet swoim przyjaciołom. Nie mogą wiedzieć o tobie, a tym bardziej o postaciach nadludzkich. Jeśli nie posłuchasz rady i jednak ktoś się dowie, złapią cię i jeszcze tego samego dnia zginiesz.

Rozdział 4

7 września

 

Tak, to ten dzień. Wyjazd do nowej szkoły. Do zupełnie innego świata, o którym nigdy bym nie pomyślała.

Przez dwa tygodnie oczekiwania na tę chwilę myślałam, co powiedział mi doradca, wychodząc. Dlaczego będą chcieli mnie zabić?

W dalszym ciągu nie wiedziałam nic o sobie. Musiałam też wyjaśnić wszystko Blance, co łatwe nie było. Całą noc myślałam, jaką dobrą wymówkę wymyślić. W końcu stanęło na tym, że będę się uczyć w prywatnej szkole w Lizbonie – tam, gdzie zawsze chciałam uczęszczać. Na szczęście Blanca bez wątpliwości mi uwierzyła. Źle się czułam, że muszę ją okłamywać. Miałam wyrzuty sumienia.

Od czasu spotkania z panem Tennerem było ze mną jeszcze gorzej. W ciągu doby udało mi się zasnąć na zaledwie trzy godziny, mało jadłam, ale dużo piłam. Non stop byłam spragniona. Czasami idąc ze szklanką pełną napoju, bez powodu ją upuszczałam. Jakby moje mięśnie zanikały i jakbym nie czuła ręki. Nie mogłam nią nawet ruszyć. Przechodziło dopiero po kilku godzinach. Zastanawiałam się, czy ma to coś wspólnego z Przemianą, którą rozpoczęłam w dniu moich urodzin. Starałam się nie denerwować tymi objawami i być jak najbardziej spokojna. Szybko jednak dało się mnie wyprowadzić z równowagi.

O siódmej rano byłam już na nogach. Skończyłam się pakować i sprawdzać, czy wszystko mam. Nie było odwrotu. Obejrzałam dookoła mój pokój i uśmiechnęłam się do siebie. Tyle wspomnień, tyle w nim było zmian, a teraz muszę go opuścić. Czułam wewnętrzną siłę i tłumaczyłam sobie, że muszę to zrobić, dla siebie i rodziny, ale miałam też pustkę w głowie. Miałam ją, odkąd straciłam rodziców. Owszem, kocham rodzinę, z którą mieszkam, nawet bardzo, i jestem im wdzięczna, że się mną opiekowali, ale to nie jest to samo. Prawie co wieczór, kiedy kładę się spać, wyobrażam sobie, gdzie teraz przebywają, co robią i kim są. Czy o mnie myślą tak jak ja o nich? Czy w ogóle żyją?! Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl i zabrałam się za ubieranie.

Za dwie godziny miał zjawić się po mnie samochód, a za godzinę miała przyjść Blanca, aby się ze mną pożegnać. To było trudne dla nas obu. Trzymałyśmy się ze sobą blisko i byłyśmy bardzo zżyte, ale w końcu nasze drogi musiały się rozejść.

Na jednej z kartek, które zostawił mi doradca, napisano, że muszę zamówić strój, który założę na wyjazd. Była to czarna spódniczka do kolan, biała koszula i zielona wstążeczka. Wyjaśniono, że ten komplet to odświętny strój szkolny i wszyscy uczniowie zakładają go na specjalne okazje. Dobrałam do niego moje czarne balerinki, które po dłuższym czasie noszenia obcierały mnie i były lekko przetarte, ale tylko one mi pasowały. Nie nosiłam obcasów, chociaż jestem dość niska jak na mój wiek. Mam tylko metr sześćdziesiąt sześć. Koszulę wpuściłam w spódniczkę, dzięki temu wyglądałam schludnie. Wstążeczkę zawiązałam na szyi, ale tak, żeby mnie nie dusiła i też nie zwisała zbyt nisko. Rozczesałam włosy, co po źle przespanej nocy nie jest wcale łatwe, gdyż co chwilę tarzałam się po łóżku, żeby ułożyć wygodnie ciało.

Ostatnie chwile spokoju zakłóciło głośne pukanie do drzwi, które tak mnie wystraszyło, że aż podskoczyłam. Do pokoju wszedł tato i spojrzał na mnie w odbiciu lustra.

– Jak się czujesz? Denerwujesz się? – zapytał z lekkim uśmiechem.

– Trochę… – Odwróciłam się i rzuciłam się mu na szyję. – Kogo ja oszukuję? Nawet nie wiesz, jak bardzo się stresuję.

– Wierzę ci. Usiądź na chwilkę. – Puścił mnie i wskazał moje łóżko. – Oboje z mamą będziemy bardzo tęsknić i martwić się, ale jesteśmy z ciebie bardzo dumni. Zawsze trzymaliśmy i nadal będziemy trzymać za ciebie kciuki. Będziemy wspierać twoje decyzje i ciebie do samego końca. Nawet jeśli uznamy, że nie są one właściwe. Kiedy z mamą znaleźliśmy cię na tej plaży, samą i nieprzytomną, bez zastanowienia zabraliśmy do domu i pokochaliśmy jak własne dziecko. Dlatego proszę: uważaj na siebie. Nie zrób żadnych głupich rzeczy i staraj się być twarda, silna i pewna siebie. Mimo wszystko. Jeśli ktoś cię tam skrzywdzi, powiedz o tym komuś, a jeśli poczujesz potrzebę z kimś pogadać, zadzwoń do mnie lub napisz. Na mnie zawsze możesz liczyć – powiedział ze łzami w oczach.

– Dziękuję. – Przytuliłam go mocno. Pierwszy raz tata tak ze mną rozmawiał, a ja się z tego cieszyłam. Nawet gdybym odnalazła moich rodziców, nie potrafiłabym ich pokochać tak bardzo, jak mamę i tatę, którzy mnie wychowali. Nie mogłabym ich tak po prostu zostawić i wrócić do rodziny. – Obiecuję, że będę na siebie uważać.

– A, i jeszcze jedno… – Odsunął się ode mnie na długość ramienia i spojrzał mi w oczy. – Postaraj się znaleźć sobie tam jakieś towarzystwo. Pamiętaj, zawsze bądź sobą. – Uśmiechnął się do mnie i wstał. – Teraz znieśmy na dół twój bagaż. Twoja mama zrobiła już śniadanie. Musisz się najeść przed podróżą. – Chwycił walizkę i wyszedł z pokoju. Zabrałam moją torebkę, ostatni raz rozejrzałam się po pokoju i poszłam za nim.

Na parterze czekała na nas już mama. Można było wyczytać z jej twarzy niepokój, ale starała się tego nie okazywać. Robiła to dla mnie i byłam jej bardzo wdzięczna. Wiem, że niełatwo było poradzić jej sobie z moim wyjazdem. Uściskałam ją mocno i wszyscy udaliśmy się do kuchni. Na stole jadalnianym stał duży talerz pełen małych kanapeczek z wędliną i ogórkiem oraz dla każdego z nas kubek gorącego kakao. Rozpromieniłam się na ten widok. Uwielbiałam nasze wspólne posiłki. A szczególnie wtedy, kiedy wszyscy jesteśmy w zgodzie i mamy chwilę wytchnienia. Mama opowiadała mi, że pierwszego poranka po tym, jak mnie znaleźli, przygotowała mi właśnie takie jedzenie. Powiedziała także, że nie wiedziałam nawet, co to jest kakao. Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. Teraz ubóstwiam ten napój.

Usiadłam na krześle naprzeciwko rodziców i miałam już ugryźć kanapkę, kiedy w torebce zadzwonił telefon. Wyjęłam iPhone’a. Blanca wysłała mi uśmiechniętą buźkę, dając znać, że za pięć minut zapuka do mojego domu.

Dokładnie pięć minut później otworzyłam drzwi i zobaczyłam przed nimi przyjaciółkę. Zawsze zjawiała się punktualnie i nie spóźniała ani sekundy. Nigdy też nie przychodziła nawet minuty wcześniej, co we mnie budziło ogromny podziw. Mieszkała jakieś dwie przecznice dalej.

Uśmiechnęłam się do niej, odsunęłam się na bok, by mogła wejść, i przytuliłam ją mocno.

– Cześć! Stęskniłam się! – krzyknęłam, rzucając się jej na szyję.

– Hej, widziałaś mnie przecież zaledwie dwa dni temu! – Zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam. – Dzień dobry! – zawołała do moich rodziców, a oni jej odpowiedzieli chórem. – O której po ciebie przyjadą? – zwróciła się do mnie.

– Powinni podjechać o dziewiątej. Szkoda, że nie możesz jechać ze mną. – Zrobiłam smutną minę.

– Szkoda, że to ty nie możesz zostać…

– Wiesz, jak marzyłam o tej szkole. Nie mogłabym teraz zostać, wiedząc, że otwierają się przede mną drzwi do przyszłości. – I znowu ją okłamałam. Jaką trzeba być potworną przyjaciółką, żeby tak kłamać.

Odwróciłam wzrok, by nie zobaczyła mojego zdenerwowania w oczach.

– Zaraz muszę iść. Też mam rozpoczęcie roku w swojej szkole. Wpadłam tylko na chwilę, aby się pożegnać.

W tym samym czasie usłyszałam podjeżdżający samochód. Równo odwróciłyśmy głowy i podeszłyśmy do okna. Pięknie prezentujący się nowoczesny samochód (prawdopodobnie bmw) zatrzymał się przed naszym domem. Tata minął nas i wyszedł na ganek. Z pojazdu zaś wyszła kobieta ubrana w mundur jak prawdziwy szofer, w okularach przeciwsłonecznych i z poważną miną. Coś czułam, że ta droga nie będzie przyjemna. Kiedy jednak podeszła do mojego tatusia i szeroko, szczerze się uśmiechnęła, podając mu rękę, zdenerwowanie trochę zmalało.

Była niskiego wzrostu, trochę gruba, ale to do niej pasowało. Miała włosy zaczesane prawdopodobnie w kok, ale schowała upięcie pod czapką. Na jej twarzy widniały piegi, a oczy miała tak samo oślepiające, jak pan Tenner, tylko zielone. „Czy wszystkie postacie nadludzkie takie miały? Czy ja też będę takie miała?” – pomyślałam.

Nagle tata machnięciem ręki pokazał nam, że mamy wyjść z domu i podejść się przywitać. Otworzyłam drzwi i nieśmiało podeszłam do nich, a Blanca udała się za mną. Uścisnęłam jej rękę, cały czas się uśmiechając, aż zaczęły mnie boleć policzki. Wtem przypomniało mi się, że moja przyjaciółka nic nie wie. Stała skamieniała i przypatrywała się tym nieziemsko pięknym zielonym oczom. Musiałam szybko wymyślić dobre tłumaczenie, w które ona uwierzy.

– To… to tylko soczewki! – pisnęłam niepewna swoich słów.

– Niemożliwe. Nie ma takich soczewek. – Założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie, prosząc o właściwe wyjaśnienie.

– Są, widziałam je w internecie. Mało jest takich w naszym kraju, a jeśli już są, to strasznie drogie.

Chyba dobrze wybrnęłam.

– No może… – ciągnęła – …przepraszam, że ci nie uwierzyłam, ale strasznie się denerwuję twoim wyjazdem i będę bardzo tęsknić. – Zaczęła szlochać.

Wyciągnęłam do niej ramiona i przytuliłam ją mocno. Mnie też poleciały łzy. Jak można było się nie rozkleić w takiej chwili?

– Spotkamy się już niedługo. Postaram się zadzwonić lub napisać – pocieszyłam ją.

– Nie chciałabym psuć tej chwili, ale musimy już jechać. Powinnam cię odstawić pod szkołę o dwunastej – przerwała ciszę kobieta.

Puściłam Blancę i pobiegłam po walizkę oraz torebkę podręczną. Miałam już wyjść z domu, kiedy mama do mnie podbiegła, trzymając w ręce mój telefon.

– Zapomniałabyś. – Podała mi go. – Pamiętaj, dzwoń do nas w każdej chwili, kiedy będziesz mogła. Bądź ostrożna. – Ostatnie zdanie powiedziała przyciszonym głosem. Ujęła moją twarz w ręce i pocałowała w czoło.

– Będę, mamo. Obiecuję.

Jeszcze raz wszystkich mocno uściskałam, żegnając się. Wsiadłam do samochodu i otworzyłam okno, by ostatni raz im pomachać. Pani szofer wsiadła do samochodu za kierownicę. Odpaliła silnik. Skręcało mnie w żołądku ze stresu. Zobaczyłam, że mamie i Blance spływają łzy po policzkach, ale tata się uśmiecha. Odwzajemniłam jego reakcję.

Cały czas na nich patrzyłam, dopóki nie straciłam ich z oczu. Wyciągnęłam chusteczkę i przetarłam mokrą twarz. Zauważyłam też, że jeszcze nigdy nie byłam poza swoim małym miasteczkiem. To jest dobra okazja, by coś zobaczyć.

– Przepraszam, czy po drodze będzie jakiś postój? – zapytałam, pochylając się lekko do przodu.

– Będzie jeden. Pod miastem Amadora. Jest tam niesamowity widok na park narodowy i stary pałac Pena. Tam zatrzymają się wszystkie samochody wiozące nowych uczniów. Pozostali stają w innym miejscu, by nie robić wielkiego tłoku i nie ściągać uwagi. Postawiony jest tam mały budynek z toaletą – oznajmiła.

– Mogłabym zadać pani jedno osobiste pytanie? – wyrwało mi się.

– Ależ naturalnie! Pytaj, dziecinko, o co chcesz! – ucieszyła się. Najwyraźniej moi poprzednicy o nic jej nie pytali.

– Czy ja także będę miała takie oczy, jak pani czy mój doradca?

– Niestety tak. Każda postać nadludzka takie ma. Bez wyjątków. Ale zmieniać się na stałe będą dopiero pod koniec drugiego roku Przemiany, więc nie masz o co się martwić.

– A… co pani jeszcze wie na temat mocy? – zapytałam z niepokojem.

– Nie mogę ci powiedzieć za wiele, ale na pewno początki nie będą łatwe. Musisz uważać na wszystkie swoje ruchy. Kiedy nie umiesz ich jeszcze kontrolować, są bardzo niebezpieczne i nieprzewidywalne. Może ci się zdarzyć użycie mocy przez przypadek, ale uważaj, przede wszystkim uważaj na swoje emocje. Wiem, że one mają coś wspólnego z procesem Przemiany – powiedziała poważnym, ostrzegawczym tonem.

– Dziękuję pani. – Uśmiechnęłam się.

– Ależ nie ma za co! – Odwzajemniła uśmiech.

Oparłam się wygodnie o siedzenie. Zobaczyłam, że obok leży koc, więc wzięłam go i się przykryłam. Byłam tak zmęczona, że po chwili zasnęłam.

***

Obudziło mnie zgaszenie silnika. Podniosłam głowę i spojrzałam za okno. Zobaczyłam nieziemski widok. Dalekie wzgórza, a na nich zabytkowy pałac i maleńkie domki. Wszędzie rosły drzewa lub krzewy. Wokoło stało też mnóstwo samochodów, niektóre czerwone, a niektóre czarne.

– Robi wrażenie, co? – zapytała z dumą kobieta.

– Jeszcze jakie… – Nie odrywałam wzroku od wzgórz.

– To chyba prawdziwych gór nie widziałaś. Są piękne! Takie majestatyczne i wysokie. Albo Ocean Atlantycki. Ta błękitna woda, słońce. Zaczyna mi brakować wakacji – rozmarzyła się.

– Niestety, nie widziałam, ale bardzo bym chciała.

Pośpiesznie wysiadłam z auta, bo miałam wrażenie, że brakuje mi tam powietrza i zaczynałam się dusić. Od razu dopadł mnie zapach świeżości po deszczu. Na szczęście chmury zaczynały się przerzedzać, a słońce zabrało się do pracy w osuszaniu zieleni wokół mnie. Nad jednym wzgórzem zauważyłam tęczę, a nawet dwie. Patrzyłam tam nie wiem ile czasu. Sekundy, minuty… ale oderwałam wzrok dopiero, gdy zauważyłam stojącą obok dziewczynę o ognistych włosach i piegowatej twarzy. Była śliczna.

– Mogę wiedzieć, na co się tak patrzysz? – zapytała pierwsza.

– Na… na tęcze. Są piękne. – Westchnęłam.

– Tak, to prawda. – Zamilkła na chwilę, przyglądając się mi uważnie. – Jestem Kasja Johnson. – Podała mi rękę.

– Salamina Wingret. – Uścisnęłam jej dłoń.

– Ciekawe imię. Jak wyspa? – zdziwiła się.

– Tak. Interesujesz się historią? Mało kto wie. Przynajmniej mało kto zapytał.

Wzruszyła ramionami.

– Trochę…

W tym samym momencie ktoś krzyknął:

– Odjazd za minutę! Prosimy o powrót do samochodów!

Kasja podeszła do mnie i uściskała na pożegnanie.

– Mam nadzieję, że opowiesz mi historię związaną z twoim imieniem. Do zobaczenia w szkole!

Pomachała mi, odchodząc. Tak jak poradził tato, starałam się być miła. Chyba mi wyszło…

Wsiadłam do auta i od razu odjechałyśmy wraz z kilkoma innymi pojazdami, ale większość została jeszcze na postoju. Tym razem włączyłam sobie muzykę na telefonie i podłączyłam go do słuchawek. Akurat leciała piosenka zespołu Imagine Dragons. Uwielbiałam ich utwory. Później zaczęłam czytać książkę, ale po dwóch rozdziałach znowu zachciało mi się spać. Wszystko przez ostatnio dręczącą mnie bezsenność.

Odłożyłam lekturę na bok, położyłam wygodnie głowę na oparciu i w mgnieniu oka zasnęłam.

***

Po przebudzeniu spojrzałam za okno i w miarę możliwości przeciągnęłam się, ale kiedy zobaczyłam, gdzie jesteśmy, wbiło mnie w fotel. Pani szofer zatrzymała samochód, wysiadła i po chwili otworzyła przede mną drzwi. Wysiadłam, ale wkoło widziałam tylko drzewa i stare, opuszczone kamienice.

Rozdział 5

Stałam przy samochodzie i przyglądałam się otoczeniu. Gdzie była szkoła? Patrzyłam na wąską i jedyną ścieżkę prowadzącą do tych budynków.

Właśnie w tej chwili z ciemności jednej z klatek wyłoniła się postać i zaczęła zmierzać w naszą stronę. Była to kobieta w długiej, rozłożystej sukni z pawim akcentem. Czarne włosy miała wysoko upięte i ozdobione pawimi piórami. Wyglądało to bardzo… egzotycznie. W ręku trzymała drewnianą laskę, ale chyba była ona tylko dodatkiem, bo kobieta wydawała się dość młoda. W drugiej zaś ściskała wysoko nad głową zieloną parasolkę. Nie padał deszcz, więc pomyślałam, że pewnie chroni przed słońcem. Kobieta była już na tyle blisko, że mogłam przyjrzeć się jej oczom. Ona także była postacią nadludzką – nie inaczej, bo pracowała w szkole. Miała niesamowite granatowe oczy, które w blasku słońca błyszczały fioletowym odcieniem. Na jej twarzy nie zauważyłam ani jednej zmarszczki.

Kiedy stanęła tuż przede mną, uśmiechnęła się szeroko. Zęby miała nieskazitelnie białe i promieniała w świetle dnia. Była bardzo śliczna i miała w sobie naprawdę dużo uroku.

– Witam cię, Salamino, mam na imię Marta i przez najbliższe pół roku będę ci pomagać i cię wspierać. Jak minęła podróż? – zapytała ze szczerą ciekawością. Już ją polubiłam.

– Bardzo dobrze, dziękuję. – Uśmiechnęłam się nieśmiało.

– Zatem chodźmy – ciągnęła – bo spóźnimy się na oficjalne rozpoczęcie roku. – Marta podskoczyła entuzjastycznie i zaklaskała w dłonie.

Odwróciła się i już miała zamiar iść, ale ją zatrzymałam, mówiąc:

– A co z moimi walizkami?

– Madame Cortez zawiozła je pod inne wejście, gdzie zostaną odebrane i zaniesione do twojego pokoju.

– Kto to Madame Cortez? – Zmrużyłam oczy.

– Pani szofer, z którą przyjechałaś. – Po tych słowach Marta żwawym krokiem ruszyła do budynku, a ja podążyłam za nią.

– Wiem, co sobie teraz myślisz. Pamiętam dobrze swój pierwszy dzień w tej szkole. Zastanawiało mnie to samo, co ciebie.

– Umiesz czytać mi w myślach?! – zdziwiłam się mocno. Nigdy nie domyśliłabym się, że zadam kiedykolwiek takie pytanie. W końcu ona była już po Przemianie i pewnie dobrze wiedziała, jakie ma moce i jak je kontrolować.

– Tak – zachichotała – ale teraz nie zaglądałam do twojej głowy, to po prostu oczywiste. Widać to po twoim wyrazie twarzy. – Doszłyśmy do samego progu kamienicy, wtedy się odwróciła i spojrzała na mnie. – Każdy zadaje sobie to samo pytanie, kiedy jest tutaj po raz pierwszy. Niestety, szkoła nie może stać w świecie ludzi, dlatego jest dobrze ukryta. Żaden człowiek się tutaj nie dostanie. Przynajmniej nie sam. Zaskakujące, co? – Uśmiechnęła się do mnie lekko i weszła do budynku.

Zniknęła w ciemności. Stałam tak jeszcze przez chwilę, a potem zobaczyłam wyłaniającą się rękę opiekunki, która złapała mnie za przegub i pociągnęła. W ostatnim momencie udało mi się złapać równowagę i nie wpaść na stalowe drzwi windy. Marta popatrzyła na mnie dziwnie, jakbym miała coś teraz zrobić, ale problem polegał na tym, że sama nie wiedziałam co.

– Aha, no tak, ty nie wiesz. Zawsze zapominam. – Potrząsnęła głową i zaśmiała się cicho. – Przed tobą jest winda. Służy jako drzwi do szkoły Omega. – Chwyciła za gałkę i pociągnęła z taką łatwością, jakby one nic nie ważyły. – Musisz wejść do środka. Tam – wskazała palcem na średniej wielkości gwóźdź wbity w boczną ścianę szybu – nakłuwasz serdeczny palec aż do krwi. Czekasz chwilę, a potem wychodzisz drugimi drzwiami.

– A czy to boli? Jak się nakłuwa ten palec?

– Na początku trochę zapiecze, ale z czasem się przyzwyczaisz.

– Nie ma sprawy. – Spojrzałam za siebie i zobaczyłam, że podjeżdżają kolejne samochody.

– Czas na nas.

Stałam jeszcze chwilę oszołomiona. Zastanawiałam się, co by w takiej sytuacji powiedziała Blanca. Na pewno coś w stylu: „Kiedy nie ryzykujesz, życia nie posmakujesz”.

Wzięłam więc głęboki oddech, powstrzymując falę śmiechu, która nie wiem skąd się wzięła, i weszłam do windy. Marta zamknęła za mną drzwi. Rozejrzałam się najpierw, jakbym miała zaraz zobaczyć coś niezwykłego, po czym podciągnęłam rękaw koszuli i przycisnęłam serdeczny palec do chłodnego, lekko zardzewiałego gwoździa wskazanego wcześniej przez Martę. Poczułam ostre pieczenie, które trwało raptem sekundę, ponieważ z syknięciem gwałtownie odsunęłam rękę od tego dziadostwa. Krew spływała mi z palca cienkim strumieniem, a ta na gwoździu… wsiąkła.

Nagle poczułam chłodny powiew wiatru na skórze, jakby przede mną zatrzymał się wirujący wiatrak. Fale włosów poleciały mi do tyłu i opadły na plecy, a długa grzywka, rozdzielona na pół i zaczesana na boki, teraz stoi mi na głowie.

Otworzyłam oczy i rozdziawiłam usta. Przeciwległa do drzwi ściana zaczęła rozsuwać się na boki, ukazując mój cel – ogromny kompleks szkoły dla postaci nadludzkich Omega.

Ściany gładkie w szarym, ale jasnym kolorze, na których odznaczały się białe pilastry. Po obu stronach głównego wejścia stały mosiężne białe kolumny, a nad nimi widniał napis Omega Escola, czyli szkoła Omega, wygrawerowany piękną kursywą. Na samej górze zaś został umieszczony witraż przedstawiający symbol omegi, jak żywy, a po jego dwóch stronach na malutkich wieżyczkach, o ile mogę je tak nazwać, wisiały dwa zegary. Jeden wskazywał godziny, a drugi minuty, co wydało mi się bardzo dziwne. Może dlatego, że nigdy czegoś takiego nie widziałam. Całą tę część zdobiły wygrawerowane na murze szlaczki, które nieco przypominały pnące się w górę łodygi lub pnącza kwiatów. Stąd dojrzałam również fragmenty szklanych łączników prowadzących do innych miejsc w kompleksie, między innymi do wysokiego piętrowca po mojej lewej.

Do samego wejścia prowadziła żwirowa szeroka ścieżka, którą na środku przecinała fontanna, ale większą część głównego dziedzińca zajmował równo przycięty trawnik. Dopiero gdy na niego spojrzałam, zwróciłam uwagę na uczniów znajdujących się na placu. Wszyscy czekali na otworzenie wrót szkoły, śmiejąc się, rozmawiając i witając po długiej rozłące. Nie wiem dlaczego, ale w tłumie wypatrywałam jedynej jak na razie dla mnie znajomej twarzy – dziewczyny o rudych włosach, piegach i bladej cerze. Kasji Johnson. Niestety, nigdzie jej nie dostrzegłam. Zbyt wiele było tu osób.

Marta dołączyła chwilę po mnie. Jej uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył i teraz sięgał samych oczu. Nawet gdyby się nie uśmiechała, wiedziałabym, że jest szczęśliwa i dumna z tego, że może tu pracować, bo widać to w jej oczach. Nadal nie mogłam się nadziwić, jaki mają kolor.

Opiekunka nie odezwała się, spojrzała na moją już zakrwawioną dłoń oraz część rękawa i podała mi chusteczkę. Potem tylko stałyśmy w miejscu i czekałyśmy, przypatrując się otoczeniu. Kątem oka zauważyłam, że Marta przygląda mi się i co jakiś czas otwiera, a potem zamyka usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnowała.

Nagle drzwi frontowe z głośnym skrzypnięciem się otworzyły. Miałam wrażenie, że to oczekiwanie trwało kilka godzin, a tak naprawdę – według zegarka – stałyśmy na dziedzińcu raptem kilka minut. Gdy weszłam do budynku, przeszły mnie lekkie dreszcze.

Podłoga była pokryta jasnymi kafelkami, ściany marmurem, a na środku korytarza stała ogromna tablica informacyjna i kilka krzeseł. W całym pomieszczeniu rozwieszone zostały obrazy i rozstawione donice z kwiatami. Wszystko było takie doskonałe, czyste, zadbane i nowoczesne.

Udałyśmy się do auli, która mieściła się naprzeciwko drzwi frontowych szkoły. Oniemiałam z wrażenia. Stała tam wielka scena zakryta czerwoną kurtyną oraz krzesła podzielone na pięć sektorów, a wszystko to mieściło się na kolejnym dziedzińcu przykrytym szklanym dachem.

Stałam tam z rozdziawioną buzią, aż moja opiekunka szturchnęła mnie i wskazała miejsce, gdzie zasiadają nowi, czyli w czterech pierwszych rzędach w pierwszym sektorze. Od razu zauważyłam Kasję. Podbiegłam do krzesła obok i uśmiechnęłam się jak głupia.

Rozmawiała z jakąś dziewczyną.

– Hej, ta szkoła jest po prostu nieziemska! – pisnęłam.

– Wiem, jest super. Salamino, chciałabym ci przedstawić Reinę Rowell. Ona jest następczynią tronu Relvedon. – Ostatnie zdanie szepnęła mi na ucho, a ja skamieniałam. Nigdy nie widziałam prawdziwej księżniczki, a co dopiero dziedziczki tronu. Szczerze, to nie wiedziałam, co to Relvedon, ale jakoś się tym nie przejmowałam. Może wspomną o tym na lekcjach. Jak na razie o nic nie pytałam.

– Wasza wysokość. – Skinęłam jej głową, a ona spojrzała na mnie wybałuszonymi oczami i nic nie odpowiedziała.

Zrobiło się trochę niezręcznie.

– Zrobiłam coś nie tak? – szepnęłam do Kasji, kiedy Reina odwróciła głowę w drugą stronę.

– Nie, raczej nie. Nie wiem, co się stało.

Po kilku chwilach na całą salę rozbrzmiała melodia. Wszyscy wstali, a my, nowi, zaraz za nimi. Wzrok miałam utkwiony w scenę, żeby nie przegapić żadnego momentu. Uśmiechnęłam się promiennie, gdy wszyscy zaczęli głośno klaskać.

Dumnym i pewnym krokiem wszedł mężczyzna o czarnych, choć już przyprószonych w niektórych miejscach siwizną, włosach, w garniturze i z szerokim uśmiechem na twarzy. Za nim kroczyła drobna pani z blond kokiem na głowie oraz okularami na nosie ubrana w czarną, prostą spódnicę i marynarkę.

Dyrektor podszedł do mikrofonu stojącego przy prawie samej krawędzi sceny. Rozległy się kolejne głośne brawa i wiwaty.

– Witam was bardzo serdecznie w nowym roku szkolnym! Wszyscy wydorośleliście, a wasza Przemiana idzie w błyskawicznym tempie, z czego bardzo się cieszymy. Jak co roku, jest kilka spraw organizacyjnych. Mówię to do nowych i przypominam starszym, że tutaj, w szkole, kształtujecie nie tylko swoje moce, lecz pasje i ludzkie umiejętności – oznajmił dyrektor niskim, ale za to bardzo ciepłym głosem.

„Ta szkoła robi się coraz lepsza” – pomyślałam.

– Wprowadzono też kilka zmian w regulaminie. Każdy pokój otrzyma kartkę z informacjami, którą musicie podpisać i jak najszybciej oddać. Zostawić je będziecie mogli w głównej nawie przy tablicy informacyjnej. Jutro nie ma treningu! Możecie spędzić popołudnie, odpoczywając. – Wszyscy zaczęli wiwatować i klaskać. Ja również. – Pod koniec października odbędzie się Koncert Październikowy, na którym będziemy gościć królowe z czterech wysp. Jak co roku, każdy z was może wpisać się na listę artystów i przygotować coś niezwykle ciekawego. Potrzebujemy też kilku osób do pomocy przy organizacji i dekoracjach na ten dzień. Przewidujemy niedługie spotkania i dyskusję z każdą królową. – Na sali rozbrzmiały szepty i krótkie brawa. Po chwili dyrektor podniósł lewą rękę i cała sala umilkła. – Dla wszystkich uczniów, głównie dziewczynek, przygotowane zostaną lekcje etykiety. Będą one obowiązywały od pierwszego października, a o rozkładzie tych zajęć poinformują was opiekunowie lub nauczyciele.

Dyrektor mówił przez kilka minut o poprzednim roku i co jeszcze czeka nas w tym. Sekretarka stała z boku i tylko się uśmiechała. Od czasu do czasu pomagała dyrektorowi przewracać kartki z przemową oraz podawała kolejne dokumenty. Mężczyzna zakończył słowami: „Nie zawiedźcie mnie”.

Gdy dyrektor zniknął za kulisami, wszyscy wstali i wyszli z sali. My jako nowi musieliśmy pozostać na swoich miejscach. Czekaliśmy dobre dziesięć minut, zanim podeszła do nas kobieta, która towarzyszyła dyrektorowi na scenie.

– Przepraszam, że musieliście na mnie tyle czekać. Zapraszam was teraz za mną! – Posłała nam swój idealny, wymuszony uśmiech.

Jak mnie irytują takie osoby! Ciocia Lisa, która przyjeżdża ze swoją rodziną do nas raz w roku na święta, cały czas tak się uśmiecha, gdy mama mówi o swoim salonie sukien ślubnych, który prowadzi. Myśli, że nikt tego nie widzi, ale jest na odwrót. Stwierdziłam, że jest zazdrosna, choć w sumie nie ma o co, bo zarówno jej mąż, jak i ona dobrze zarabiają i nigdy niczego im nie brakuje, ale wolę nie wnikać w takie sprawy i po prostu ignoruję jej zachowanie.

Weszliśmy po schodkach za kulisy, co mnie trochę zdziwiło, a potem skręciliśmy w długi, wąski korytarzyk mieszczący się za sceną. Prawie na samym końcu poczułam szarpnięcie za rękaw i szybko się odwróciłam. Koło mnie szła Kasja, pokazując na jedne z trzech zamkniętych drzwi.

– Uwielbiasz grać na fortepianie, prawda? – Nie dała mi odpowiedzieć. – Tutaj jest studio muzyczne oraz studio taneczne. Oczywiście nieduże, z tego, co opowiadała mi siostra, ale jest. Możesz przychodzić zawsze po lekcjach i trenować.

Ta szkoła coraz bardziej mi się podobała. Było w niej chyba wszystko.

– Twoja siostra się tutaj uczyła?

– Tak. Skończyła naukę jakieś dwa lata temu. Dużo mi o niej mówiła. Znam już rozkład budynku na pamięć, chociaż jestem tu dopiero pierwszy raz! – Zaśmiała się.

– Skąd wiedziałaś, że potrafię grać na fortepianie? – zapytałam zdziwiona, gdyż nie powiedziałam jej o tym wcześniej.

– Na postoju trzymałaś w ręce telefon. Dostałaś powiadomienie. Spojrzałam na zdjęcie, które ustawiłaś na ekran blokady. – Wzruszyła ramionami.

Skinęłam tylko głową, nic więcej nie mówiąc. Grupa zatrzymała się przed windą. Spojrzałam na sekretarkę, która w tym momencie wpisywała bardzo długi kod cyferkowy, a po jego zaakceptowaniu drzwi szybu się otworzyły. Wnętrze było na tyle duże, że wszyscy się zmieściliśmy i jeszcze mieliśmy czym oddychać, za co dałam kolejny plus szkole Omega. Zjechaliśmy na piętro minus dwa, gdzie znajdował się niewielki pokój: zimny i ponury, o ciemnych ścianach i betonowej podłodze. Niewiele w nim było. Tylko biurko, na którym stały monitory komputerów, oraz krzesła i kolejne drzwi.

Zaczęłam trząść się jak galareta. Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo czegoś się bałam, a to był przecież tylko kilkuminutowy test pełen tajemniczości, zagadek i może niebezpieczeństw. Od razu wyrzuciłam tę myśl z głowy. Chociaż było już na to chyba za późno. Żołądek i płuca ścisnęły mi się tak mocno, że brakowało tchu, a obraz przed oczami momentami mi się zamazywał.

– Witam was w szkole Omega. Nazywam się Lydie Bardes. Rekrutuję, rozsyłam listy, a także przeprowadzam testy dla nowych osób. Dziś jest wasz wielki dzień, gdyż dowiecie się, jaka moc kryje się wewnątrz was. Dzięki testowi macie możliwość ją odkryć. Za moment wywołam po kolei wasze imiona i nazwiska, a następnie przejdziecie przez portal, który przeniesie was do pomieszczenia, gdzie rozpoczniecie test. Wyróżniamy dwa typy szczególnej mocy: psychiczną i fizyczną. Psychiczną moc ma ta osoba, która posiada umiejętności umysłowe, takie jak telepatia, empatia, czytanie w myślach, wymazywanie wspomnień oraz pokazywanie obrazów, które ktoś chce zobaczyć. Zmienia kolor oczu na ametystowy. Fizyczna moc, czyli lewitacja tylko w górę lub w dół, przenikanie przez ściany, niewidzialność, przenoszenie przedmiotów siłą woli i wyczuwanie zagrożenia z odległości stu pięćdziesięciu metrów. Przejście koloru oczu w szmaragdowy. Pod koniec ukażą wam się schody, którymi musicie udać się na górę. Tam będą na was czekali opiekunowie. Życzę powodzenia i zapraszam pierwszą osobę: jej wysokość Hannah Valdez!

Z szeregu wyszła nieśmiała blondynka o jasnej karnacji. Wzrostem przewyższała wszystkich uczniów w tej sali, nie miała też idealnej figury. Podeszła do drzwi, przekręciła klamkę i bez wahania weszła do środka. Osoby stojące za mną zerwały się w stronę monitora, a ja ciekawa tego, co się dzieje u Hannah, także do niego podeszłam. Zobaczyłam ją przerażoną, stojącą w białym pomieszczeniu. W rogu znajdował się regał zapełniony książkami. Podbiegła do niego. Wyglądała, jakby wiedziała, co robić.

W momencie kiedy wszyscy ze zdumieniem przyglądali się ekranowi, Lydie zawołała kolejną osobę. Była nią Reina. Ona również znalazła się w pokoju o białych ścianach i podłodze, ale na środku rosły trzy drzewa owocowe. Z jednego z nich zerwała jabłko, położyła na trawie i skoncentrowała na nim wzrok. Nic się nie działo. Pobiegła dalej. Może starała się znaleźć moc metodą prób i błędów? Czy ja też powinnam tak zrobić?

Hannah nadal przeszukiwała po kolei wszystkie książki, ale niczego – cokolwiek to miało być – nie znalazła.

– Tony Privet! – wykrzyknęła kobieta, a chłopak o tym imieniu pewnym krokiem podszedł do drzwi i wszedł do pomieszczenia.

Znowu zerknęłam na monitor. Nagranie z relacji testu Reiny zniknęło. Pewnie już przeszła przez sprawdzian. Byłam bardzo ciekawa, jaką szczególną moc posiadła.

Następne dwie osoby to Rebeca i Phoebe.