Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980 - Adam Leszczyński - ebook

Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980 ebook

Adam Leszczyński

4,6

Opis

 

Co łączy Polskę Ignacego Mościckiego z Polską Edwarda Gierka? Czy Związek Radziecki miał przed sobą alternatywną drogę modernizacji? Czy można było „dogonić i przegonić” Zachód z pomocą aktywnego państwa? Czy kraje zacofane mają szansę na przyspieszony rozwój?
Adam Leszczyński, historyk PAN i publicysta gospodarczo-społeczny, napisał pierwszą w Polsce historię zmagań najróżniejszych państw – od ZSRR czasów Stalina, przez Chiny Mao, kraje Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji Wschodniej, aż po II RP i PRL – z nędzą, gospodarczym zacofaniem i społecznym anachronizmem. Autor bada ideologie przyspieszonego rozwoju, jakie dominowały na świecie tuż przed II wojną światową i po niej. Przybliża epokę, w której decydowały się kształty naszego świata, konfrontując praktyczne doświadczenia ludzi z założeniami gospodarczych teorii. Tłumaczy wreszcie, dlaczego w latach 70. globalne i lokalne elity zaczęły odwracać się od państwa, zamieniając etatyzm w ideologię „niewidzialnej ręki rynku” jako panaceum na niedorozwój.



Przedwojenna Polska i Tajwan. Związek Radziecki, Korea Południowa i Tanzania. Cóż te kraje mogły mieć ze sobą wspólnego? Otóż tyle, że każdy z nich szukał sposobu wydobycia się z biedy i zacofania, sposobu na swoją miarę. Adam Leszczyński, zabierając nas w  podróż po całym globie w drugiej połowie minionego stulecia, zadaje intrygujące pytania. Czy prędzej da się doścignąć kraje zamożne i przedsiębiorcze, jeżeli swoje gospodarstwo powierzy się silnej władzy państwa, czy rozsądniej zdać się na działanie wolnego rynku? I szereg dylematów podobnych, uwieńczonych sukcesem bądź opłaconych tragiczną klęską kilku pokoleń. Wniosek z tego taki, żeby nie ufać bezkrytycznie żadnej doktrynie, bo wszystko zależy od warunków geograficznych i politycznych. Skok w nowoczesność był prawie zawsze skokiem w nieznane, a opowieść Leszczyńskiego jest fascynującą przygodą intelektualną.
Jerzy Jedlicki

 

Adam Leszczyński (1975) – historyk, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN, gdzie zajmuje się ideologiami modernizacyjnymi w krajach peryferyjnych (w tym w Polsce). Publicysta „Gazety Wyborczej” i reporter. Autor dwóch monografii o historii społecznej PRL, reportażu o epidemii AIDS Naznaczeni oraz książki Dziękujemy za palenie. Dlaczego Afryka nie może sobie poradzić z przemocą, głodem, wyzyskiem i AIDS. Należy do zespołu Krytyki Politycznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 860

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (9 ocen)
6
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




za­po­wie­dzi:

ERIC HOBS­BAWM Jak zmie­nić świat. Opo­wie­ści o Mark­sie i mark­si­zmie

ERIC HOBS­BAWM Wiek re­wo­lu­cji

ERIC HOBS­BAWM Wiek ka­pi­ta­lu

ERIC HOBS­BAWMWiek im­pe­rium

HA­RALD WE­LZER, SÖN­KE NE­IT­ZELŻoł­nie­rze. Pro­to­ko­ły wal­ki, za­bi­ja­nia i śmier­ci

HO­WARD ZINNLu­do­wa hi­sto­ria Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Od roku 1492 do dziś

Hi­sto­ria, tak jak ją ro­zu­mie­my, to przede wszyst­kim pró­ba opo­wie­dze­nia prze­szło­ści na nowo, tak by „dało się z nią żyć” i zbu­do­wać lep­szą przy­szłość. Nie słu­ży kon­ser­wo­wa­niu na­szej toż­sa­mo­ści, lecz po­ka­zu­je, że współ­pra­ca i kon­flik­ty jed­no­stek oraz grup nie­ko­niecz­nie prze­bie­ga­ją we­dług po­dzia­łów na­ro­do­wych. W książ­kach pu­bli­ko­wa­nych w Se­rii opo­wia­da­my dzie­je z per­spek­ty­wy mniej­szo­ści i klas,par­tii le­wi­co­wych i ru­chów eman­cy­pa­cyj­nych, wspól­not lo­kal­nych i ma­so­wych or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nych, ko­biet i za­po­mnia­nych ofiar. Na­ród trak­tu­je­my jako wspól­no­tę kon­stru­owa­ną, peł­ną sprzecz­no­ści, nie­jed­no­rod­ną – i hi­sto­rycz­nie przy­god­ną.

Pol­ska i Eu­ro­pa po­trze­bu­ją no­wych opo­wie­ści o so­bie sa­mych i re­la­cjach z in­ny­mi. Po­mo­gą je stwo­rzyć re­edy­cje daw­nych tek­stów, prze­ka­dy, nowe książ­ki pol­skich au­to­rów – bo żeby „wy­brać przy­szłość”, trze­ba znieść za­sta­ny mo­no­pol na przy­szłość.

Adam Lesz­czyń­ski, Skok w no­wo­cze­sność.

Po­li­ty­ka wzro­stu w kra­jach pe­ry­fe­ryj­nych, 1943-1980

War­sza­wa 2013

Co­py­ri­ght © by Adam Lesz­czyń­ski, 2013

Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej and In­sty­tut Stu­diów Po­li­tycz­nych PAN, 2013

Wy­da­nie pierw­sze

ISBN 978-83-63855-29-1 (Wy­daw­nic­two Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej)

ISBN 978-83-64091-02-5 (In­sty­tut Stu­diów Po­li­tycz­nych PAN)

Książ­ka po­wsta­ła w ra­mach dzia­łal­no­ści In­sty­tu­tu Stu­diów Za­awan­so­wa­nych.

www.in­sty­tut-stu­diow.pl

Sup­por­ted by a grant from the Open So­cie­ty Fo­un­da­tions. Książ­ka uka­zu­je się przy wspar­ciu Open So­cie­ty Fo­un­da­tions.

Wy­daw­nic­two Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej Se­ria Hi­sto­rycz­na [11]

War­sza­wa 2013

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Na­tu­ra fa­cit sal­tum

Paul Ro­sen­ste­in-Ro­dan

PRZEDMOWA

Ta książ­ka za­fra­pu­je i za­fa­scy­nu­je mnó­stwo czy­tel­ni­ków. Z po­zo­ru jest ona stu­dium po­rów­naw­czym „sko­ków w no­wo­cze­sność”: licz­nych spo­so­bów, na ja­kie „za­póź­nio­ne w roz­wo­ju” (uzna­ne za ta­kie, i tę opi­nię przyj­mu­ją­ce) lądy i na­ro­dy pró­bo­wa­ły w prze­szło­ści do­szlu­so­wać do lą­dów i na­ro­dów „roz­wi­nię­tych”, czy­li bar­dziej za­moż­nych; wy­god­niej od nich, a pew­nie i we­se­lej, ży­ją­cych, bo ob­fi­ciej w do­bra ziem­skie za­opa­trzo­nych. No i bar­dziej prze­ję­tych mno­że­niem przy­jem­no­ści niż za­tro­ska­nych o chleb co­dzien­ny. Ale jest ta książ­ka opo­wie­ścią o czymś znacz­nie jesz­cze dla na­szej te­raź­niej­szo­ści, a w szcze­gól­no­ści dla zro­zu­mie­nia jej dy­na­mi­ki, do­nio­ślej­szym: opo­wie­ścią o pre­hi­sto­rii zja­wi­ska, ja­kie pro­fe­sor Ha­rvar­du Jo­seph Sa­mu­el Nye Jr. okre­ślił mia­nem „soft po­wer” – „mięk­kiej wła­dzy” czy „mięk­kiej mocy”: do­mi­na­cji przez po­ku­sę i uwo­dze­nie, miast, jak w wy­pad­ku „twar­dej” od­mia­ny wła­dzy czy mocy, przez prze­moc i gwałt. To mięk­ka moc wy­su­wa się dziś na plan pierw­szy, po stu­le­ciach do­mi­na­cji eks­pan­sji te­ry­to­rial­nej, pod­bo­jów, za­bo­rów, ko­lo­ni­za­cji ob­cych te­re­nów i ujarz­mia­nia ich miesz­kań­ców, w rzę­dzie czyn­ni­ków kształ­tu­ją­cych dzie­je świa­ta.

Czer­piąc być może na­tchnie­nie z wcze­śniej­szej su­ge­stii fran­cu­skie­go an­tro­po­lo­ga Ga­brie­la Tar­de’a, przy­pi­su­ją­cej za­pa­trze­niu się i po­pę­do­wi do na­śla­dow­nic­twa rolę sil­ni­ka na­pę­do­we­go kul­tu­ry, hi­sto­ryk an­giel­ski Ar­nold Toyn­bee za­su­ge­ro­wał już sto nie­mal lat temu, że dzie­je ko­lej­nych cy­wi­li­za­cji de­cy­do­wa­ły się głów­nie pod wpły­wem tego, co się dzia­ło wzdłuż „li­me­nu” – gra­ni­cy od­dzie­la­ją­cej im­pe­rium od te­re­nów oko­licz­nych, okre­śla­nych za­zwy­czaj mia­nem „bar­ba­rzyń­skich”.

Była ta gra­ni­ca li­nią fron­tu albo te­re­nem przy­gra­nicz­ne­go han­dlu wy­mien­ne­go na prze­mian, a nie­kie­dy i rów­no­cze­śnie, ale z re­gu­ły była też w obu przy­pad­kach prze­po­ną osmo­tycz­ną dla jed­no­kie­run­ko­wych kul­tu­ro­wych prze­cie­ków. Pod­glą­da­nie przez szpa­ry w pło­cie, wy­sy­ła­nie zwia­dow­ców na prze­szpie­gi czy pil­ne i żar­li­we wsłu­chi­wa­nie się w opo­wia­da­nia o olśnie­niach, ja­kich kup­cy, wę­drow­ni cze­lad­ni­cy, stu­den­ci czy pro­to­pla­ści tu­ry­stów do­zna­li w da­le­kich kra­jach i spi­sa­li dla prze­ka­za­nia po­bra­tym­com – krót­ko mó­wiąc „za­pa­try­wa­nie się” spo­za gra­ni­cy na bar­dziej po­nęt­ne spo­so­by ży­cia i zro­dzo­na zeń mie­szan­ka po­dzi­wu i uwiel­bie­nia z za­wi­ścią i chci­wym po­żą­da­niem – nie były by­najm­niej wy­na­laz­kiem no­wo­cze­sno­ści, lecz zja­wi­skiem to­wa­rzy­szą­cym dzie­jom ludz­kim od naj­bar­dziej za­mierz­chłych cza­sów, co też au­tor tej książ­ki zna­ko­mi­cie udo­ku­men­to­wał.

Tyle że w cza­sach p r z e d no­wo­cze­snych re­zul­ta­tem za­pa­trze­nia się była naj­czę­ściej chęć pod­bo­ju i gra­bie­ży ze stro­ny „bar­ba­rzyń­ców” chci­wych bo­gactw, ja­kich się do­pa­trzy­li lub do­my­śli­li… Nie jak w epo­ce opi­sa­nej przez Ada­ma Lesz­czyń­skie­go, kie­dy to wy­ni­kiem za­pa­trze­nia się było pra­gnie­nie au­to­re­for­my czy au­to­na­pra­wy: upodob­nie­nia się do zde­cy­do­wa­nie moż­niej­sze­go, for­tun­niej­sze­go są­sia­da, od­kry­cia i przy­własz­cze­nia so­bie ta­jem­ni­cy jego po­wo­dzeń, do­gna­nia go – a jak się da, to i prze­ści­gnię­cia… Gdy ja­skra­wa róż­ni­ca sił mi­li­tar­nych mię­dzy za­zdro­sny­mi a obiek­ta­mi ich za­zdro­ści wy­klu­cza­ła uży­cie „twar­dej” mocy – a więc pod­bój zbroj­ny, gra­bież lub anek­sję i ko­lo­ni­za­cję – po­zo­sta­wa­ła za­zdro­śni­kom jed­na tyl­ko opcja: pod­da­nia się po­ku­sie, pod­cią­gnię­cia się do po­zio­mu obiek­tów ich za­zdro­ści, prze­stu­dio­wa­nia i prze­ję­cia na wła­sny uży­tek spo­so­bu ży­cia uzna­ne­go za se­kret cu­dzej po­myśl­no­ści, samo-prze­ro­bu wła­sne­go spo­łe­czeń­stwa i wła­snej kul­tu­ry na kształt i po­do­bień­stwo po­dzi­wia­nych kra­jów. „Skok w no­wo­cze­sność” – prze­ję­cie wzo­ru i jego na­śla­do­wa­nie – mia­ło za­dość­uczy­nić pra­gnie­niu, ja­kie­go speł­nie­nie za po­mo­cą na­rzę­dzi „twar­dej” mocy nie było, z ra­cji ich bra­ku lub wą­tło­ści, moż­li­we.

Ale na czym wła­ści­wie ów „skok” miał po­le­gać? Na do­go­nie­niu kra­jów „roz­wi­nię­tych”. A przy­najm­niej na wstą­pie­niu na bież­nię, jaką one, przed­mio­ty po­dzi­wu, za­zdro­ści i po­żą­da­nia, po­dą­ża­ły od dzie­się­cio­le­ci czy na­wet stu­le­ci, aż do „sta­nu roz­wi­nię­cia” do­tar­ły. Wy­try­chem otwie­ra­ją­cym do­stęp do owej bież­ni był, krót­ko mó­wiąc, roz­wój. Jaki roz­wój, roz­wój cze­go? Ano roz­wój go­spo­dar­czy: to go­spo­dar­ka mia­ła się od­tąd „roz­wi­jać”, miast za­do­wa­lać się ła­ta­niem dziur w do­sta­wie pod­sta­wo­wych środ­ków prze­trwa­nia i za­spo­ka­ja­niem naj­pry­mi­tyw­niej­szych z po­trzeb ludz­kich, tkwić w ten spo­sób w sta­gna­cji. W czym ów roz­wój miał się za­tem wy­ra­żać? We w z r o ś c i e. Wzro­ście cze­go? Ży­cio­we­go s t a n d a r d u. A ów stan­dard ży­cio­wy, jaki od­tąd miał być uzna­wa­ny za mia­rę ja­ko­ści ludz­kie­go ży­cia, sam z ko­lei miał być mie­rzo­ny o b f i t o ś c i ą   d ó b r – a ści­ślej roz­mia­rem ich kon­sump­cji, za­sa­dy, że im wię­cej dóbr do kon­sump­cji, tym wyż­sza bę­dzie ja­kość ży­cia, i tym więk­szą sa­tys­fak­cję ży­cie lu­dziom przy­nie­sie. W osta­tecz­nym ra­chun­ku „skok w no­wo­cze­sność” zna­czył   o b i e t n i c ę   o b f i t o ś c i  ; a w każ­dym ra­zie na ta­kim jego poj­mo­wa­niu wspie­ra­ła się jego uwo­dli­wość – urok, po­wab i moc ku­sze­nia. Dla kra­jów i na­ro­dów, któ­rych zwy­cza­jo­wy, za­sta­ny i od po­ko­leń prak­ty­ko­wa­ny spo­sób ży­cia obec­ność i wi­docz­ność stan­dar­dów ży­cio­wych kra­jów „roz­wi­nię­tych” prze­kwa­li­fi­ko­wa­ła na zna­mię wsty­du i hań­by – pięt­no i zma­zę „nie­do­ro­zwo­ju” czy „za­co­fa­nia” – po­ku­sa była za­iste nie do od­par­cia. Tym bar­dziej że w pa­rze z przy­kła­dem do na­śla­do­wa­nia szło prze­ko­na­nie, że wstęp na bież­nię „roz­wo­ju” otwar­ty jest dla wszyst­kich, że bież­nia wszyst­kich chęt­nych po­mie­ści, i że tyl­ko od nie­szczę­dze­nia wła­sne­go wy­sił­ku, od peł­ne­go po­świę­ce­nia i wy­rze­czeń tre­nin­gu i sa­mo­tre­su­ry, i nie­usta­wa­nia na chwi­lę w wy­ści­gu za­le­ży, jak wie­lu ze współ­za­wod­ni­ków do mety do­bie­gnie i do­stą­pi roz­ko­szy ob­fi­to­ści.

W ta­kim to prze­ko­na­niu, w ja­kim naj­więk­sze au­to­ry­te­ty po­li­tycz­ne i go­spo­dar­cze opi­nię pu­blicz­ną do nie­daw­na utwier­dza­ły, a któ­re „zdro­wy roz­są­dek” me­dial­ne­go cho­wu z za­pa­łem ży­ro­wał, krył się pod­stęp – w czym jed­nak przy­szło zo­rien­to­wać się po­nie­wcza­sie. Pod­stęp ów po­le­gał na prze­mil­cze­niu fak­tu, że z na­tu­ry kosz­tów ob­fi­tej kon­sump­cji, ja­kie po­no­si za­miesz­ka­ła przez nas pla­ne­ta, a więc w osta­tecz­nym ra­chun­ku ogół jej miesz­kań­ców obec­nych i przy­szłych, wy­ni­ka nie­zbi­cie, że speł­nie­nie obiet­ni­cy jej po­wszech­nej do­stęp­no­ści jest, mó­wiąc po pro­stu, nie­moż­li­we, a więc obiet­ni­ca sama jest umyśl­nym albo z na­iw­no­ści wy­ni­kłym, nie­świa­do­mym kłam­stwem. Ob­fi­tość dóbr, jaką roz­ko­szu­ją się kra­je dziś „roz­wi­nię­te” osią­gnię­ta zo­sta­ła dzię­ki eks­ter­na­li­za­cji jej kosz­tów – przy­własz­cza­niu so­bie cu­dzych dóbr, zu­bo­że­niu za­so­bów i po­gor­sze­niu per­spek­tyw roz­wo­jo­wych kra­jów eks­plo­ato­wa­nych; a za­tem opcji do­stęp­nej me­tro­po­liom im­pe­rial­nym w erze te­ry­to­rial­nej eks­pan­sji; ko­lo­ni­za­cji i za­bo­ru pod­bi­tych ziem łącz­nie z ich za­so­ba­mi, ale nie apli­kan­tom do klu­bu uprzy­wi­le­jo­wa­nych w na­szym zglo­ba­li­zo­wa­nym, wie­lo­cen­trycz­nym świe­cie. Zważ­my choć­by, że dla pod­trzy­ma­nia obec­ne­go stan­dar­du ży­cio­we­go swych miesz­kań­ców, Ho­lan­dia (a wszak nie ona jed­na!) po­trze­bu­je ob­sza­ru gleb upraw­nych 17 razy więk­sze­go od jej no­mi­nal­nej po­wierzch­ni; zaś aby resz­cie ludz­ko­ści udo­stęp­nić po­ziom spo­ży­cia ener­gii i ma­te­ria­łów przez prze­cięt­ne­go Ka­na­dyj­czy­ka, trze­ba by dwu do­dat­ko­wych pla­net. Cał­kiem już ostat­nio pękł z hu­kiem i trza­skiem ba­lo­nik ma­ją­ce­go po­noć trwać nie­prze­rwa­nie i w nie­skoń­czo­ność „wzro­stu go­spo­dar­cze­go” mie­rzo­ne­go przy­ro­stem PKB – „pro­duk­tu kra­jo­we­go brut­to”, czy­li mó­wiąc pro­ściej i bar­dziej do rze­czy – ilo­ścią pie­nię­dzy, jaka w wy­ni­ku kup­na/sprze­da­ży prze­szła z rąk do rąk. Bez­tro­ska or­gia kon­sump­cyj­na w kra­jach „roz­wi­nię­tych”, wspar­ta na za­cią­ga­niu dłu­gów, a więc wy­da­wa­niu nie­za­ro­bio­nych pie­nię­dzy i ob­cią­ża­niu hi­po­tek, po­trwa­ła nie dłu­żej niż nie­speł­na trzy­dzie­ści lat, po­zo­sta­wia­jąc po so­bie ro­sną­ce nie­po­ha­mo­wa­nie za­stę­py bez­ro­bot­nych i przy­najm­niej parę nie­na­ro­dzo­nych jesz­cze, ale już po uszy za­dłu­żo­nych po­ko­leń. Przy­szłe po­ko­le­nia Ame­ry­ka­nów nie za­sia­dły jesz­cze do uczty (a co­raz licz­niej­si ob­ser­wa­to­rzy nie spo­dzie­wa­ją się dla nich po temu szan­sy) – a już dźwi­ga­ją na so­bie cię­żar dłu­gów mie­rzo­nych mi­liar­da­mi do­la­rów. Czy jest więc na co się za­pa­try­wać? I komu przy­szła­by na to ocho­ta?

Krót­ko mó­wiąc: „Za­chód”, z jego kul­tem zy­sku za wszel­ką cenę i nie­skrę­po­wa­ną swo­bo­dą dzia­ła­nia dla tych, któ­rzy go­to­wi są wszel­ką cenę za na­dy­ma­nie zy­sków pła­cić (a ści­ślej mó­wiąc, go­to­wi są zmu­sić in­nych, gwał­tem czy szwin­dlem, do jej spła­ce­nia…), stra­cił dla upo­śle­dzo­nej czę­ści świa­ta wie­le ze swe­go nie­daw­ne­go jesz­cze uro­ku. To on z ko­lei, „Za­chód” – przed­miot wczo­raj­sze­go uwiel­bie­nia i za­wi­ści, uzna­ny nie tak daw­no jesz­cze za po­sia­da­cza po­wszech­nie po­szu­ki­wa­nej re­cep­ty na po­myśl­ność ży­cio­wą, ły­pie co­raz czę­ściej za­zdro­snym okiem na ro­sną­ce tuż za mie­dzą po­tę­gi go­spo­dar­cze. A w na­szym świe­cie zglo­ba­li­zo­wa­nej wza­jem­za­leż­no­ści każ­dy te­ren, bez wzglę­du na dzie­lą­ce od nie­go ki­lo­me­try, jest tuż za mie­dzą…

Je­śli ludy strą­co­ne na dol­ne szcze­ble świa­to­wej hie­rar­chii go­spo­dar­czej, a po­szu­ku­ją­ce wyj­ścia z ta­ra­pa­tów, za­czy­na­ją zer­kać w in­nym niż do­tąd kie­run­ku, mają po temu istot­ne po­wo­dy. Nie­co po­nad dzie­sięć lat temu Glenn Fi­re­bo­ugh1 za­uwa­żył, że dłu­go­trwa­ła ten­den­cja roz­wo­jo­wa spo­łecz­nych nie­rów­no­ści ule­gać za­czy­na od­wró­ce­niu: jesz­cze nie­daw­no no­to­wa­no wzrost nie­rów­no­ści mię­dzy kra­ja­mi przy ma­le­ją­cej nie­rów­no­ści w e w n ą t r z k r a j o w e j – dziś wszak­że roz­stęp stan­dar­dów ży­cio­wych mię­dzy kra­ja­mi „roz­wi­nię­ty­mi” a „za­co­fa­ny­mi” czy „roz­wi­ja­ją­cy­mi się go­spo­dar­czo” kur­czy się, gdy nie­rów­no­ści spo­łecz­ne we­wnątrz kra­jów „roz­wi­nię­tych” ro­sną zno­wu jak za daw­nych i zda­wa­ło­by się na za­wsze mi­nio­nych lat, a przy­tem ro­sną w nig­dy przed­tem nie­no­to­wa­nym tem­pie i jak do­tąd nie­po­ha­mo­wa­nie. Do kur­cze­nia się roz­stę­pów mię­dzy kra­ja­mi wal­nie przy­czy­nił się ma­so­wy przy­pływ ka­pi­ta­łów z bo­ga­te­go Za­cho­du, szu­ka­ją­cych te­re­nów „dzie­wi­czych”, nie­wy­ek­spla­to­wa­nych jesz­cze i nie­prze­ro­bio­nych jak do­tąd na ich wła­sny kształt i po­do­bień­stwo, a prze­to za­lud­nio­nych ludź­mi nie tak wy­bred­ny­mi i har­dy­mi jak siła ro­bo­cza w domu, nie tak za­ra­żo­ny­mi bak­cy­lem kon­su­me­ry­zmu, go­to­wy­mi ha­ro­wać za pła­ce, na ja­kie do­mo­wa siła ro­bo­cza nig­dy by nie przy­sta­ła, i nie tak jak ona skłon­ny­mi do opo­ru prze­ciw ko­lej­nym przy­krę­ce­niom śru­by, do szu­ka­nia ochro­ny prze­ciw nim w związ­kach za­wo­do­wych czy do straj­ko­wa­nia; a przy­tem te­re­nów rzą­dzo­nych przez po­li­ty­ków po­zba­wio­nych am­bi­cji do re­gu­lo­wa­nia ryn­ków pra­cy, a skłon­nych, za drob­ną opła­tą, do zde-re­gu­lo­wa­nia wszyst­kie­go, cze­go zde­re­gu­lo­wa­nia nowi „pra­co­daw­cy” za­żą­da­ją. Z tych sa­mych po­wo­dów miejsc pra­cy, zwłasz­cza prze­my­sło­wych w kra­jach „roz­wi­nię­tych”, do­tknię­tych pla­gą wy­so­kich kosz­tów pro­duk­cji, za­czę­ło rap­tow­nie uby­wać – co w po­łą­cze­niu z de­re­gu­la­cją prze­pły­wów ka­pi­ta­ło­wych po­zba­wi­ło szczę­ścia­rzy, któ­rych jak do­tąd na bruk nie wy­rzu­co­no, ich do­tych­cza­so­wych atu­tów prze­tar­go­wych.

Dzie­sięć lat póź­niej, po re­we­la­cjach Fi­re­bo­ugh, a więc cał­kiem nie­daw­no, Fra­nço­is Bo­ur­gu­ignon2 stwier­dził, że wpraw­dzie mie­rzo­na prze­cięt­nym do­cho­dem na gło­wę nie­rów­ność po­zio­mów ży­cia w ogól­no­pla­ne­tar­nej ska­li nadal ma­le­je, ale nie­rów­ność spo­łecz­na we­wnątrz­kra­jo­wa nie­mal we wszyst­kich kra­jach pla­ne­ty wy­dłu­ża się, a i po­głę­bia, w ro­sną­cym tem­pie. Ogól­nie, ostat­nio no­to­wa­na, wzbu­dza­jąc ro­sną­cy nie­po­kój, jest też nowa sto­sun­ko­wo ten­den­cja pi­ra­mi­dy do­cho­dów do za­wę­ża­nia się ku szczy­to­wi: ob­li­cza się, że lwia dola ewen­tu­al­ne­go przy­ro­stu bo­gac­twa (w USA np. 93% przy­ro­stu pro­duk­tu na­ro­do­we­go od za­ła­ma­nia ryn­ku kre­dy­to­we­go w 2007 roku) przy­własz­cza­na jest dziś przez 1% naj­bo­gat­szych. Na dy­na­mi­ce nie­rów­no­ści nikt już prak­tycz­nie, oprócz garst­ki mul­ti­mi­liar­de­rów, nie ko­rzy­sta; ni­ko­mu, prócz garst­ki ba­śnio­wo za­moż­nych, i szczu­plej­szej jesz­cze garst­ki piesz­czo­chów ko­łem się jak wia­do­mo to­czą­cej for­tu­ny, po­lep­sze­nia bytu ta dy­na­mi­ka nie obie­cu­je – o gwa­ran­to­wa­niu już nie wspo­mi­na­jąc. Nie tyl­ko kla­sy upo­śle­dzo­ne czy „pod­kla­sa”, ale całe nie­mal spo­łe­czeń­stwo na nie­rów­no­ści dziś tra­ci. Tak zwa­ne „kla­sy śred­nie”, tra­dy­cyj­nie upa­tru­ją­ce w nie­rów­no­ści spo­łecz­nej wa­run­ku nie­zbęd­ne­go przed­się­bior­czo­ści i wy­na­laz­czo­ści uta­len­to­wa­nej i pra­co­wi­tej c z ę ś c i, a więc i do­bro­by­tu ogó­łu spo­łe­czeń­stwa, za­si­la­ją dziś, wraz z reszt­ka­mi prze­my­sło­we­go „pro­le­ta­ria­tu”, sze­re­gi „pre­ka­ria­tu”: kla­sy de­fi­nio­wa­nej przez gnę­bią­ce wszyst­kich jej człon­ków prze­czu­cie nie­uchron­nej de­gra­da­cji i przez strach przed nad­cią­ga­ją­cym upo­ko­rze­niem i spo­łecz­ną ba­ni­cją. Dy­na­mi­ka nie­rów­no­ści nie jest już tym, za co ją do nie­daw­na uwa­ża­no: obiet­ni­cą spo­łecz­ne­go awan­su. Jest ra­czej za­po­wie­dzią i zwia­stu­nem nie­ustę­pli­wie ro­sną­ce­go za­gro­że­nia: groź­by dla moż­li­wo­ści speł­nie­nia swe­go po­ten­cja­łu, dla utrzy­ma­nia osią­gnię­tej po­zy­cji spo­łecz­nej i za­so­bu spo­łecz­ne­go uzna­nia, dla zno­śne­go jak na ra­zie po­zio­mu ży­cia, dla re­ali­zmu snu­tych ma­rzeń i ży­wio­nej am­bi­cji…

Trud­no za­pa­trzeć się z po­dzi­wem i uwiel­bie­niem na kra­je gnę­bio­ne i mal­tre­to­wa­ne psy­chicz­nie kry­zy­sem wia­ry w swe siły i upad­kiem za­ufa­nia do wszyst­kich nie­mal ide­owych i in­sty­tu­cjo­nal­nych wy­na­laz­ków no­wo­cze­sno­ści, po ja­kich spo­dzie­wa­no się owej siły za­pew­nie­nia, a więc i po­twier­dze­nia za­sad­no­ści prze­ko­na­nia, że się ją po­sia­da lub po­się­dzie. Pra­gnie­nie sko­ku w lep­sze ży­cie nadal dziś lu­dziom to­wa­rzy­szy; bie­da w tym wszak­że, że nie cał­kiem wia­do­mo, w ja­kim kie­run­ku ska­kać, aby w lep­szym ży­ciu wy­lą­do­wać. Po­rad co do kie­run­ku wpraw­dzie nie brak, ale jak w Fa­ra­onie Pru­sa (w za­in­sce­ni­zo­wa­nej przez ka­pła­nów lek­cji po­glą­do­wej ad usum del­phi­ni) ża­den z go­łąb­ków nio­są­cych bła­gal­ną mo­dli­twę nie mógł do­trzeć do sie­dzi­by Ozy­ry­sa, bo za­dzio­by­wa­ny był po dro­dze przez go­łę­bie nio­są­ce bła­ga­nia prze­ciw­staw­ne. Nie dziw, że oczy błą­dzą w da­rem­nym po­szu­ki­wa­niu lądu war­te­go za­pa­trze­nia się i na­śla­do­wa­nia.

Wie­my dziś z grub­sza, co nas w dzi­siej­szym sta­nie rze­czy od­trą­ca i wy­ma­ga od­trą­ce­nia przez nas – a i nie bez ko­ze­ry mo­że­my li­czyć na po­wszech­ną lub nie­mal po­wszech­ną w tej kwe­stii zgo­dę. Nie da się tego jed­nak po­wie­dzieć o na­szej wie­dzy, o tym, czym owo od­trą­co­ne za­stą­pić; ani o chę­ci, nie mó­wiąc już o de­ter­mi­na­cji, po­stą­pie­nia w myśl tego, co owa wie­dza by nam na­ka­za­ła uczy­nić. Jak smut­nie za­uwa­żył Jo­shua J. Yates3, je­ste­śmy bo­le­śnie świa­do­mi ne­ga­tyw­ne­go wpły­wu uprze­my­sło­wie­nia, urba­ni­za­cji czy ma­so­wej kon­sump­cji na wspól­ną nam pla­ne­tę i na na­sze szan­se wspól­ne­go na niej ży­cia i współ­ży­cia. O ile na­sze wio­dą­ce in­sty­tu­cje nadal, na prze­kór tej ro­sną­cej świa­do­mo­ści, le­gi­ty­mi­zu­ją swą ra­cję bytu obiet­ni­ca­mi zwięk­szo­nej do­sta­wy dóbr ma­te­rial­nych i spo­łecz­ne­go po­stę­pu przez no­wo­cze­sną na­ukę, ryn­ki i tech­no­lo­gię, o tyle my sami, jako jed­nost­ki, nie­pew­ni je­ste­śmy wia­ry­god­no­ści tych obiet­nic… nie wie­dząc, czy aby po­su­nię­cia przed­sta­wia­ne dziś jako prze­ło­mo­we osią­gnię­cia nie oka­żą się ju­tro fa­tal­ny­mi po­mył­ka­mi. Jak­by po to, aby po­dej­rze­nia na­sze i oba­wy jesz­cze po­głę­bić, Pa­trick Cur­ry4 wska­zu­je, iż po­czy­na­nia, ja­kie na­sze wio­dą­ce in­sty­tu­cje pro­po­nu­ją nam w prak­ty­ce w roli le­kar­stwa na do­skwie­ra­ją­ce nam do­le­gli­wo­ści, są tymi wła­śnie, któ­re nie bez ko­ze­ry po­dej­rze­wa­my o ode­gra­nie w tych do­le­gli­wo­ściach roli spraw­czej. „Pro­ble­mom wy­ni­kłym z aro­gan­cji, na­tręt­nej in­ge­ren­cji [w przy­ro­dę], py­chy, nie bę­dzie się pró­bo­wa­ło za­ra­dzić skrom­no­ścią, sa­mo­ogra­ni­cze­niem, świa­do­mo­ścią li­mi­tów, ale zwięk­sze­niem daw­ki tru­cizn. Nie sa­mo­kon­tro­lą, ale zwięk­sze­niem kon­tro­li… Zwięk­sza­nie kon­tro­li wspie­ra się jed­nak na ilu­zji, jako że każ­da jego nowa pró­ba wie­dzie do nie­prze­wi­dzia­nych na­stępstw, któ­re z ko­lei po­strze­ga­ne są jako «wy­my­ka­ją­ce się spod kon­tro­li» i wo­ła­ją­ce z tego ty­tu­łu o ko­lej­ne kosz­tow­ne a nie­sku­tecz­ne ini­cja­ty­wy kon­tro­l­ne”. Za­klę­te koło, in­ny­mi sło­wy, albo, do­kład­niej, roz­krę­ca­ją­ca się pod wła­snym im­pe­tem spi­ra­la de­wa­sta­cji.

O ja­kie sa­mo­ogra­ni­cze­nie i o jaką świa­do­mość li­mi­tów tu idzie? Kon­cep­cja wzro­stu jako pa­ten­to­wa­ne­go a uni­wer­sal­ne­go środ­ka za­rad­cze­go na pro­ble­my wy­ni­kłe z wad ludz­kie­go współ­ży­cia za­kła­da­ła nie­skoń­czo­ność do­stęp­nych za­so­bów, bez­kre­sność moż­li­wo­ści na­uki i tech­no­lo­gii, a za­tem i nie­skoń­czo­ność „po­stę­pu” de­fi­nio­wa­ne­go jako przy­rost pro­duk­cji dóbr kon­sump­cyj­nych i zwięk­sza­nie wy­go­dy ży­cia. Bez ta­kie­go za­ło­że­nia – otwar­cie czy mil­czą­co przyj­mo­wa­ne­go – nie­wy­obra­żal­na by­ła­by bez­tro­ska, z jaką prak­ty­ka go­spo­dar­cza, zbroj­na w no­wo­cze­sną i nie­prze­rwa­nie „uno­wo­cze­śnia­ną” tech­no­lo­gię, trak­to­wa­ła za­so­by i do­bro­stan pla­ne­ty, losy ofiar „go­spo­dar­cze­go po­stę­pu” i wa­run­ki ży­cia przy­szłych po­ko­leń. A znów bez owej bez­tro­ski nie zna­leź­li­by­śmy się za­pew­ne w sy­tu­acji, w któ­rej, jak to się dzie­je dziś, zja­wi­sko „po­stę­pu” jawi się nam co­raz wy­raź­niej jako miecz Da­mo­kle­sa ra­czej niż śro­dek za­po­bie­ga­ją­cy jego cio­som czy go­ją­cy za­da­ne przez nie­go rany. Zda­ni na ucie­ka­nie się do zwięk­sza­nia wzro­stu go­spo­dar­cze­go i po­mna­ża­nia ob­fi­to­ści dóbr, jako do je­dy­nych wy­uczo­nych, prak­ty­ko­wa­nych od daw­na i opa­no­wa­nych przez nas – na­wy­ko­wych już i od­ru­cho­wo nie­mal sto­so­wa­nych – spo­so­bów ra­dze­nia so­bie z pro­ble­ma­mi, ja­ki­mi wła­śnie pa­sja wzro­stu i chci­wość ob­fi­to­ści nas obar­czy­ły, skłon­ni­śmy po­strze­gać „po­stęp” jako do­pust boży ra­czej niż do­wód po­tę­gi ludz­kie­go ro­zu­mu i ty­tuł do jego chwa­ły: do­pust na jaki nie ma zna­ne­go nam le­kar­stwa ani zna­nej nam przed nim uciecz­ki. Stąd w znacz­nej mie­rze bio­rą się tak cha­rak­te­ry­stycz­ne dla na­sze­go cza­su na­stro­je ka­ta­stro­ficz­ne i pro­roc­twa nie­uchron­nej za­gła­dy pla­ne­ty czy „koń­ca świa­ta”…

Na­bie­ra dziś in­ten­syw­no­ści i roz­po­wszech­nie­nia prze­świad­cze­nie, że nie­skoń­czo­ne­go wzro­stu go­spo­dar­cze­go i po­stę­pu nie da się osią­gnąć na pla­ne­tar­ną ska­lę – a i po­dej­rze­nie, że dy­na­mi­ka go­spo­dar­ki na tym prze­świad­cze­niu opar­tej może pro­wa­dzić li tyl­ko do na­ra­sta­nia spo­łecz­nej nie­rów­no­ści po­wo­do­wa­nej re­dy­stry­bu­cją bo­gac­twa i upo­śle­dzeń. Za­rów­no eks­te­rio­ry­za­cja kosz­tów, jak i ży­cie na kre­dyt, na ja­kich opie­ra­ły się jak do­tąd suk­ce­sy go­spo­dar­ki no­wo­cze­snej, nie na­da­ją się do uni­wer­sa­li­za­cji ani uwiecz­nie­nia; mo­gły być ze swej na­tu­ry tyl­ko miej­sco­we i tym­cza­so­we: oko­licz­ność, ja­kiej w wa­run­kach glo­bal­nej współ­za­leż­no­ści, po­li­cen­try­zmu i kur­czą­cych się mię­dzy­kon­ty­nen­tal­nych dy­fe­ren­cja­łów mocy nie da się już prze­oczać czy ukry­wać.

Mu­szą też pro­wa­dzić, i to w bli­skiej przy­szło­ści, do zbroj­nych kon­flik­tów no­we­go zgo­ła typu. Jak to ujął Ha­rald We­lzer, au­tor stu­dium pro­gno­stycz­ne­go nad­cią­ga­ją­cych „wo­jen kli­ma­tycz­nych”5: w obec­nym stu­le­ciu lu­dzie będą za­bi­ja­ni nie z przy­czy­ny an­ta­go­ni­zmów ide­olo­gicz­nych jak w wie­ku po­przed­nim, ale z tego po­wo­du, że jed­ni ko­rzy­sta­ją z za­so­bów, któ­rych dru­dzy po­żą­da­ją… Je­ste­śmy w sa­mym po­cząt­ku XXI stu­le­cia, ale pro­gno­za We­lze­ra z roku na rok na­bie­ra już wia­ry­god­no­ści.

Jak wia­do­mo, pro­gno­zy do­ty­czą­ce ludz­kich za­cho­wań dzie­lą się no­to­rycz­nie na sa­mo­speł­nia­ją­ce się i sa­mo­za­prze­cza­ją­ce pro­roc­twa; tak­że pro­gno­za We­lze­ra, je­śli od­nie­sie­my się do niej z na­le­ży­tą po­wa­gą i od­po­wie­dzial­no­ścią, może jesz­cze po­móc nam za­prze­czyć mrocz­ne­mu pro­roc­twu i za­wró­cić z obec­nej dro­gi, za­nim doj­dzie do zisz­cze­nia się pro­roc­twa. Co­raz licz­niej­si ob­ser­wa­to­rzy bie­żą­cych ten­den­cji lo­ku­ją na­dzie­je na unik­nię­cie ka­ta­stro­fy w po­wro­cie do przed­wzro-sto­wych ide­ałów „go­spo­dar­ki sta­bil­nej”. Na­bie­ra po­pu­lar­no­ści mo­del „su­sta­ina­ble eco­no­my” (kon­cept tłu­ma­czo­ny na pol­ski jako „go­spo­dar­ka zrów­no­wa­żo­na”, co nie­ste­ty gubi klu­czo­we dla owe­go po­ję­cia zna­cze­nie go­spo­dar­ki da­ją­cej się utrzy­mać na dłuż­szą metę – czy­li ta­kiej, któ­ra wspie­ra się na za­ło­że­niu iż to, co czy­ni­my obec­nie, ma po­waż­ne na­stęp­stwa dla oto­cze­nia i dla przy­szło­ści, i któ­ra pod­po­rząd­ko­wu­je swą dy­na­mi­kę temu za­ło­że­niu. In­ny­mi sło­wy, „su­sta­ina­ble eco­no­my” to taka go­spo­dar­ka, któ­ra wy­rze­ka się eks­te­rio­ry­za­cji swych kosz­tów w prze­strze­ni i w cza­sie). Ale nie ma co się łu­dzić, że bez wzglę­du na jej prze­wa­gi przej­ście do „su­sta­ina­ble eco­no­my” od pa­re­set­let­nie­go kul­tu wzro­stu go­spo­dar­cze­go i ro­sną­cej ob­fi­to­ści dóbr, i po­bu­dza­nej prze­zeń go­spo­dar­ki ra­bun­ko­wej, bę­dzie ła­twe. I to mimo oczy­wi­stej słusz­no­ści uwa­gi wiel­kie­go po­wie­ścio­pi­sa­rza i tę­gie­go fi­lo­zo­fa J. M. Co­et­ze­ego6, że „nie ma nic nie­uchron­ne­go w woj­nie. Je­śli chce­my woj­ny, mo­że­my wy­brać woj­nę, je­śli chce­my po­ko­ju, mo­że­my rów­nie do­brze wy­brać po­kój. Je­śli chce­my kon­ku­ren­cji, mo­że­my wy­brać kon­ku­ren­cję; al­ter­na­tyw­nie, mo­że­my pójść szla­kiem przy­ja­znej współ­pra­cy”.

Dzie­ło Ada­ma Lesz­czyń­skie­go po­mo­że nam uświa­do­mić so­bie, dla­cze­go ów wy­bór al­ter­na­tyw­ny sta­wał się w mia­rę upły­wu cza­sów no­wo­żyt­nych co­raz trud­niej­szy i jak po­tęż­ne i moc­no oko­pa­ne w ukształ­to­wa­nej przez du­cha no­wo­cze­sno­ści wer­sji na­tu­ry ludz­kiej są prze­szko­dy na dro­dze ku nie­mu spię­trzo­ne; z ja­ki­mi to prze­moż­ny­mi czyn­ni­ka­mi spo­łecz­ny­mi i psy­chicz­ny­mi zmie­rzyć się wy­pad­nie w sta­ra­niach i zma­ga­niach o do­ko­na­nie na­le­ży­te­go wy­bo­ru. Ale też uświa­do­mi nam za­pew­ne, jak tu­szę, jak po­waż­ne są staw­ki w do­ko­ny­wa­nych dziś przez nas wy­bo­rach. To świad­czy o wa­dze i do­nio­sło­ści pra­cy przez Lesz­czyń­skie­go do­ko­na­nej.

Resz­ta za­le­żeć bę­dzie od nas, jego czy­tel­ni­ków.

Wiele osób po­mo­gło mi w pi­sa­niu tej książ­ki.

Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się prof. Ta­de­uszo­wi Ko­wa­li­ko­wi, któ­ry był wni­kli­wym czy­tel­ni­kiem pierw­szych kil­ku roz­dzia­łów i któ­re­mu wie­le ona za­wdzię­cza, zwłasz­cza część po­świę­co­na Pol­sce. Bar­dzo ża­łu­ję, że nie zdą­ży­łem na­pi­sać jej na czas, aby Pro­fe­sor mógł ją skry­ty­ko­wać.

Prof. Shmu­el Eisen­stadt z Uni­wer­sy­te­tu He­braj­skie­go w Je­ro­zo­li­mie po­świę­cił mi czas – któ­re­go wte­dy zo­sta­ło mu już bar­dzo nie­wie­le – na roz­mo­wę o swo­jej teo­rii „wie­lu no­wo­cze­sno­ści”.

Prof. Ja­cek Ko­cha­no­wicz był wy­ma­ga­ją­cym i wni­kli­wym czy­tel­ni­kiem znacz­nej czę­ści tek­stu i bar­dzo wie­le za­wdzię­czam jego uwa­gom. Prof. An­drzej Krzysz­tof Ku­nert po­roz­ma­wiał ze mną o wo­jen­nych pro­gra­mach go­spo­dar­czych dla Pol­ski.

Je­stem wdzięcz­ny prof. An­drze­jo­wi Frisz­ke, prof. An­drze­jo­wi Pacz­kow­skie­mu oraz ko­le­gom z In­sty­tu­tu Stu­diów Po­li­tycz­nych PAN za kry­ty­kę roz­dzia­łu po­świę­co­ne­go Pol­sce, po­dob­nie jak prof. Woj­cie­cho­wi Mo­raw­skie­mu ze Szko­ły Głów­nej Han­dlo­wej i uczest­ni­kom jego se­mi­na­rium.

Dr An­drzej Za­wi­stow­ski i dr Łu­kasz Dwi­le­wicz udo­stęp­ni­li mi tek­sty swo­ich dok­to­ra­tów – o kom­bi­na­cie w Za­mbro­wie i o re­for­mach póź­ne­go Go­muł­ki – przed pu­bli­ka­cją. Dr Bła­żej Po­pław­ski udo­stęp­nił mi przed pu­bli­ka­cją swój ar­ty­kuł o Pol­skiej Szko­le Roz­wo­ju. Dr Piotr Ko­ryś prze­czy­tał roz­dział o Pol­sce i po­dzie­lił się ze mną swo­imi uwa­ga­mi.

Róż­ne frag­men­ty, na róż­nych eta­pach pi­sa­nia, czy­ta­li: prof. Je­rzy Je­dlic­ki, prof. Mar­cin Kula, dr Mał­go­rza­ta Ma­zu­rek, dr Mar­ta No­wa­kow­ska. Wszyst­kim im skła­dam ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia.

Prof. Brad­ford De­Long z Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go w Ber­ke­ley życz­li­wie udo­stęp­nił mi frag­men­ty nie­opu­bli­ko­wa­nej jesz­cze książ­ki o roz­wo­ju go­spo­dar­czym w XX wie­ku. Prof. Ti­mo­thy Sny­der z Yale po­dzie­lił się ze mną prze­my­śle­nia­mi na te­mat mo­der­ni­za­cji w Eu­ro­pie Środ­ko­wej. Prof. Im­ma­nu­el Wal­ler­ste­in (Yale) po­świę­cił czas na roz­mo­wę ze mną o swo­jej teo­rii sys­te­mu świa­to­we­go. Prof. John Wil­liam­son z Pe­ter­son In­sti­tu­te for In­ter­na­tio­nal Eco­no­mics w Wa­szyng­to­nie cier­pli­wie od­po­wia­dał na moje im­per­ty­nenc­kie py­ta­nia do­ty­czą­ce po­cząt­ków kon­sen­su­su wa­szyng­toń­skie­go.

Je­stem wi­nien tak­że wdzięcz­ność roz­ma­itym oso­bom i in­sty­tu­cjom, któ­re po­mo­gły mi w zbie­ra­niu ma­te­ria­łów za gra­ni­cą. Dzię­ki In­sty­tu­to­wi Stu­diów Po­li­tycz­nych PAN i „Ga­ze­cie Wy­bor­czej” mo­głem po­je­chać na dłuż­szą kwe­ren­dę w Bi­blio­te­ce Kon­gre­su w Wa­szyng­to­nie. „Ga­ze­ta” wy­sła­ła mnie tak­że do Yale, co bar­dzo po­mo­gło mi w pra­cy nad książ­ką. Dr Mał­go­rza­ta Ma­zu­rek cier­pli­wie zno­si­ła moją uciąż­li­wą obec­ność w jej no­wo­jor­skim miesz­ka­niu, za co chciał­bym w tym miej­scu bar­dzo jej po­dzię­ko­wać.

Wszyst­kim ser­decz­nie dzię­ku­ję. Za wszel­kie błę­dy i nie­do­cią­gnię­cia od­po­wie­dzial­ność spa­da oczy­wi­ście wy­łącz­nie na mnie.

Wy­jąt­ko­wa wdzięcz­ność na­le­ży się Mar­cie, któ­ra była ze mną w naj­trud­niej­szych mo­men­tach pra­cy.

Adam Lesz­czyń­ski

Pi­sa­ne w War­sza­wie, Wa­szyng­to­nie, New Ha­ven, No­wym Jor­ku, San­do­mie­rzu i Wro­cła­wiu, 2007-2012

JAK DOGONIĆ ZACHÓD?

To py­ta­nie eli­ty kra­jów ubo­gich i pe­ry­fe­ryj­nych sta­wia­ły so­bie przy­najm­niej od trzy­stu lat. W tym cza­sie prze­wa­ga go­spo­dar­cza i mi­li­tar­na Za­cho­du, a tak­że wyż­szy po­ziom ży­cia, któ­rym cie­szy­li się jego miesz­kań­cy, za­czę­ły sta­wać się przed­mio­tem po­dzi­wu i po­żą­da­nia. Było ono tym więk­sze, im bar­dziej zmie­sza­ne z po­czu­ciem upo­ko­rze­nia i nie­chę­cią.

Świa­do­mość za­póź­nie­nia po­ja­wia­ła się stop­nio­wo. Eli­tom nie­któ­rych kra­jów wy­star­czy­ło kil­ka dzie­się­cio­le­ci, żeby zdać so­bie spra­wę z tego dy­stan­su. Naj­bar­dziej opor­nym i prze­ko­na­nym o wła­snej cy­wi­li­za­cyj­nej wyż­szo­ści po­trze­ba było stu lat i wię­cej. Mo­men­tem prze­ło­mo­wym by­wa­ła klę­ska mi­li­tar­na i utra­ta po­li­tycz­nej nie­za­leż­no­ści. Tak było na przy­kład w Chi­nach czy w świe­cie arab­skim, ale tak­że w Pol­sce. Na­wet w cza­sach po­ko­ju oczy­wi­sta róż­ni­ca po­zy­cji w han­dlu nie­ustan­nie przy­wo­ły­wa­ła bo­le­sną świa­do­mość za­co­fa­nia: je­śli bo­wiem ku­pu­je­my „od nich” ma­szy­ny i broń, a sprze­da­je­my zbo­że, ty­toń czy fu­tra, to czy moż­na mó­wić o ja­kiej­kol­wiek rów­no­ści part­ne­rów w trans­ak­cji? Ci, któ­rzy z ta­kie­go han­dlu byli za­do­wo­le­ni – jak szlach­ta Rze­czy­po­spo­li­tej – ry­chło od­czu­li jego ukry­te kosz­ty.

W kra­jach geo­gra­ficz­nie bliż­szych Za­cho­do­wi – ta­kich jak Pol­ska – po­czu­cie za­co­fa­nia po­ja­wi­ło się nie­mal w tym sa­mym mo­men­cie, w któ­rych „tam” za­czę­ła po­ja­wiać się no­wo­cze­sność7. Świa­dectw ta­kich re­ak­cji jest wie­le. Oto pierw­szy, za­czerp­nię­ty z ro­dzi­mej pu­bli­cy­sty­ki.

W 1733 roku Ste­fan Gar­czyń­ski – za­moż­ny wiel­ko­pol­ski po­se­sjo­nat, wła­ści­ciel Zbą­szy­nia i oko­lic, póź­niej wo­je­wo­da po­znań­ski – pi­sze książ­kę pod wy­mow­nym ty­tu­łem Ana­to­mia Rze­czy­po­spo­li­tey Pol­skiey. Sy­nom Oy­czy­zny ku prze­stro­dze y po­pra­wie […] mia­no­wi­cie, o spo­so­bach: za­mno­że­nia Pol­skę lu­dem po­spo­li­tym, kon­ser­wo­wa­nia dzia­twy wie­iskiey przez nie­do­sta­tek y nie­wy­go­dy mar­nie gi­ną­cey, y wpro­wa­dze­nia hand-low y ma­nu­fak­tur za­gra­nicz­nych. Książ­ka przez lata krą­ży w rę­ko­pi­sie, dru­kiem uka­zu­je się w po­ło­wie stu­le­cia, u pro­gu pol­skie­go oświe­ce­nia.

Gar­czyń­ski po­rów­nu­je Pol­skę z kra­ja­mi nie­miec­ki­mi. Za­uwa­ża, że w Pol­sce – poza zbo­żem – pra­wie nic się nie pro­du­ku­je, a mia­sta w po­rów­na­niu z nie­miec­ki­mi są bied­ne i małe. Za za­póź­nie­nie Rze­czy­po­spo­li­tej wini złe na­wy­ki eli­ty i – jak po­wie­dzie­li­by­śmy dzi­siaj – utrwa­la­ją­cą je struk­tu­rę spo­łecz­ną. „Po­cząw­szy od sto­py do gło­wy na śpil­kę ża­den nie ma na so­bie, coby w Pol­sz­cze ro­bio­no” – gorz­ko pod­su­mo­wu­je styl kon­sump­cji szlach­ty8.

Ied­na extre­mi­tas nie­po­miar­ko­wa­ne­go w Pa­nach zbyt­ku, dru­gą po­cią­ga za sobą extre­mi­ta­tem mi­ze­ryi ubo­gie­go ludu, te zaś obie wią­żą ręce Rze­mieśl­ni­kom, że swo­ię ro­bo­tę żad­ne­go od­by­tu nie­ma­ią; tym spo­so­bem na­przy­kład, znay­dzie się w ia­kim Mie­ście Ślu­sarz, ktoż od nie­go co kupi, gdy u Pa­nów na Po­ko­iach An­giel­skie zam­ki, a u Po­spól­stwa wszyst­ko za­mknię­cie w za­po­rach, a mia­sto za­wia­sów na wit­kach. Albo gdy Su­kien­nik spro­wa­dzi się, ko­muż suk­no przeda, kie­dy Pa­no­wie ze słu­ga­mi […] w Ho­len­der­skich Suk­nach, a Chło­pi w Sier­mię­gach cho­dzą, na­wet Pa­no­wie w żoł­tych bo­tach Or­miań­skich, a chłop w cho­da­kach, więc tego Rze­mie­sła Ma­gi­stro­wie, za­nie­dby­wać mu­szą swey Pro­fes­syi, toż o in­nych pra­wi się kunsz­tach […].9

War­to za­pa­mię­tać to wy­ja­śnie­nie przy­czyn za­co­fa­nia. Jed­ną z po­wra­ca­ją­cych w XX wie­ku re­cept na przy­spie­szo­ny roz­wój kra­jów naj­bied­niej­szych było zła­ma­nie tego za­klę­te­go krę­gu, któ­ry opi­su­je Gar­czyń­ski: brak lo­kal­ne­go prze­my­słu ozna­czał ko­niecz­ność im­por­tu; im­port unie­moż­li­wiał roz­wój miej­sco­wej pro­duk­cji. Żeby stwo­rzyć ry­nek dla ro­dzi­me­go prze­my­słu – któ­ry miał­by stać się mo­to­rem no­wo­cze­sno­ści – pro­po­no­wa­no za­rów­no cła za­po­ro­we, jak i mniej czy bar­dziej ra­dy­kal­ne for­my re­dy­stry­bu­cji dóbr. Wnio­sko­wa­nie szło tak: sko­ro eli­ta kon­su­mu­je luk­su­so­we do­bra z im­por­tu, na­le­ży za­brać jej pie­nią­dze i od­dać bied­niej­szym – któ­rzy wy­da­dzą je na tań­sze i prost­sze, a więc miej­sco­we, to­wa­ry.

W książ­ce Gar­czyń­skie­go po­ja­wia się tak­że jed­na z naj­wcze­śniej­szych w pol­skiej pu­bli­cy­sty­ce po­chwał prze­my­słu i ka­pi­ta­li­zmu. Gar­czyń­ski uży­wa wła­śnie tych, wów­czas no­wych, słów: „fa­bry­ka” i „ka­pi­ta­li­sta”. Jed­ne­go i dru­gie­go w Pol­sce w jego cza­sach nie było (i dłu­go jesz­cze mia­ło nie być). Ko­rzy­ści spo­łecz­ne z uprze­my­sło­wie­nia wy­da­wa­ły się au­to­ro­wi oczy­wi­ste. Wy­li­cza kil­ka­na­ście róż­nych za­wo­dów, któ­re żyją z jed­nej fa­bry­ki.

Y tak na­przy­kład re­pre­zen­tu­ię warsz­tat Su­kien­nic­ki, iak wie­le on lu­dzi ubo­gich y pod­łych su­sten­tu­ie y żywi? […] Nie­chże każ­dy zwa­ży, ta­kiey ma­nu­fak­tu­ry Dy­rek­tor, co tu lu­dzi i bliź­nich swo­ich, a sług Chry­stu­so­wych żywi, do ro­bo­ty za­chę­ca y im spo­sob po­da­ie ży­cia. Vi­ce­ver­sa ci co nad warsz­ta­tem sie­dzą, przy pra­cy su­sten­tu­ią ubo­gie po­spól­stwo, któ­re im ro­bot do­po­ma­ga, a tym spo­so­bem pra­ec­lu­di­tur dro­ga do że­bran­ki.10

To rów­nież sta­ły wą­tek. „Cho­ro­bę za­co­fa­nia le­czy się uprze­my­sło­wie­niem” – pi­sał dwie­ście lat z okła­dem po Gar­czyń­skim w po­pu­lar­nej ksią­żecz­ce pol­ski eko­no­mi­sta i mię­dzy­na­ro­do­wej sła­wy eks­pert w spra­wach roz­wo­ju, Igna­cy Sachs11. Wie­le idei z książ­ki Gar­czyń­skie­go od­naj­dzie­my bez tru­du – cho­ciaż, rzecz ja­sna, w inny spo­sób wy­po­wie­dzia­nych – w pu­bli­cy­sty­ce róż­nych au­to­rów z roz­ma­itych kra­jów za­co­fa­nych przez na­stęp­ne dwie­ście pięć­dzie­siąt lat.

Re­per­tu­ar idei i ar­gu­men­tów jest w tych dys­ku­sjach za­dzi­wia­ją­co sta­ły. Czas oraz sze­ro­kość geo­gra­ficz­na zmie­nia­ją go tyl­ko nie­znacz­nie. Po­wta­rza­ją się za­rów­no pro­ble­my ogól­ne, jak i szcze­gó­ło­we pro­po­zy­cje. Więk­szość idei, o któ­rych jest ta książ­ka, ma zresz­tą dłu­gą hi­sto­rię: już u Pla­to­na znaj­dzie­my po­mysł, że pań­stwo dla do­bra oby­wa­te­li po­win­no kon­tro­lo­wać han­del za­gra­nicz­ny i ogra­ni­czać go tyl­ko do tych przed­mio­tów, któ­re rzą­dzą­cy uzna­ją za uży­tecz­ne12.

U Gar­czyń­skie­go od­naj­dzie­my nie­ustan­ne na­rze­ka­nie na nie­rząd i złą wła­dzę, prze­ciw­sta­wia­ne za­chod­nim rzą­dom pra­wa. Pań­stwo jest sła­be, a eli­ty chci­we, sko­rum­po­wa­ne i nie­kom­pe­tent­ne. Je­dy­ne, co po­tra­fią, to bo­ga­cić się kosz­tem słab­szych współ­o­by­wa­te­li, a pie­nią­dze mar­no­wać na osten­ta­cyj­ną kon­sump­cję. Gar­czyń­ski pi­sze na przy­kład, że dzie­ci bied­nych wy­cho­wu­ją się w złych wa­run­kach i nie ma się kto nimi zaj­mo­wać, a przez to są nie­do­kształ­co­ne i cho­ro­wi­te.

Gar­czyń­ski był ob­ser­wa­to­rem wy­kształ­co­nym i prze­ni­kli­wym. Nie wszy­scy go­ście ze „świa­ta B” (jak na­zwał go Igna­cy Sachs) mie­li taki ana­li­tycz­ny ta­lent. Od­czu­cia mie­li jed­nak po­dob­ne. Oto jesz­cze dwa świa­dec­twa, z dwóch róż­nych epok i kul­tur.

W 1720 roku suł­tan tu­rec­ki wy­słał do Fran­cji am­ba­sa­do­ra, któ­re­go za­da­nia obej­mo­wa­ły – in­a­czej niż w po­przed­nich wie­kach – nie tyl­ko ne­go­cja­cje dy­plo­ma­tycz­ne. Yir­mi­se­kiz Çe­le­bi Meh­med Efen­di – je­den z naj­wier­niej­szych i naj­in­te­li­gent­niej­szych urzęd­ni­ków suł­ta­na – miał „od­wie­dzić for­te­ce i fa­bry­ki, zgłę­bić środ­ki cy­wi­li­za­cji i edu­ka­cji oraz spo­rzą­dzić ra­port o tych, któ­re na­da­ją się do za­sto­so­wa­nia w Im­pe­rium”13. Była to, jak za­pew­nia współ­cze­sny hi­sto­ryk, pierw­sza taka mi­sja w dzie­jach pań­stwa ot­to­mań­skie­go, któ­re wcze­śniej nie od­czu­wa­ło po­trze­by za­po­zna­wa­nia się z za­chod­ni­mi wy­na­laz­ka­mi. Tym ra­zem po­trze­ba oka­za­ła się pa­lą­ca: w 1718 roku Wy­so­ka Por­ta prze­gra­ła ko­lej­ną woj­nę na Bał­ka­nach. Nad Bos­fo­rem za­uwa­żo­no tak­że suk­ces – przede wszyst­kim mi­li­tar­ny – jaki od­nio­sły re­for­my Pio­tra Wiel­kie­go w Ro­sji.

Meh­med Efen­di zro­bił w Pa­ry­żu do­sko­na­łe wra­że­nie. Chwa­lo­no jego wy­twor­ne ma­nie­ry i umie­jęt­ność pro­wa­dze­nia kon­wer­sa­cji. Był gwiaz­dą wy­kwint­ne­go to­wa­rzy­stwa. Mło­dy król Lu­dwik XV przyj­mo­wał go wie­lo­krot­nie. Am­ba­sa­dor spę­dził wie­le cza­su w bi­blio­te­ce i w ob­ser­wa­to­rium astro­no­micz­nym, gdzie po­dzi­wiał te­le­skop („za­mon­to­wa­li lu­stro ta­kie jak u bal­wie­rza na czymś, co przy­po­mi­na żu­raw do stud­ni” – pi­sał po­tem w ra­por­cie). Wiel­kie wra­że­nie zro­bi­ła na nim fa­bry­ka lu­ster, po­stę­py me­dy­cy­ny, któ­re oglą­dał w szpi­ta­lu dla we­te­ra­nów, oraz ma­new­ry woj­sko­we, na któ­rych wi­dział całe puł­ki „po­ru­sza­ją­ce się jak je­den czło­wiek”.

Fran­cja wy­war­ła wiel­kie wra­że­nie tak­że na asy­ście am­ba­sa­do­ra. Trzech jego to­wa­rzy­szy ucie­kło, co było bar­dzo kło­po­tli­we. Am­ba­sa­dor czuł się nie­zręcz­nie. (Zna­ne są losy jed­ne­go z nich: na­wró­cił się na ka­to­li­cyzm, zo­stał po­rucz­ni­kiem pie­cho­ty, po­tem oże­nił z Fran­cuz­ką i do­żył swo­ich dni w Wer­sa­lu.) Meh­med Efen­di – co sta­ło się pra­wi­dło­wo­ścią dla go­ści ze „świa­ta B” od­wie­dza­ją­cych „świat A” – po­sta­no­wił tak­że do­ro­bić na han­dlu. Sprze­dał dużą ilość kawy, któ­rą przy­wiózł z Kon­stan­ty­no­po­la, i do­brze za­ro­bił – bo we Fran­cji kawy aku­rat bra­ko­wa­ło i cena była wy­so­ka. Z po­wro­tem za­brał pro­duk­ty prze­my­sło­we: 60-70 bel płót­na, oraz – jak od­no­to­wał fran­cu­ski asy­stent am­ba­sa­do­ra – „znacz­ną ilość bro­ni, sre­ber i tka­nin prze­ty­ka­nych zło­tem”. To­wa­rów było tak dużo, że nie zmie­ści­ły się na sta­tek, któ­rym dy­plo­ma­ta przy­pły­nął z Kon­stan­ty­no­po­la.

Na­wet wy­mia­na pre­zen­tów z kró­lem Fran­cji pod­kre­śla­ła róż­ni­ce w stop­niu roz­wo­ju go­spo­dar­cze­go po­mię­dzy dwo­ma kra­ja­mi. Meh­med Efen­di spre­zen­to­wał kró­lo­wi mię­dzy in­ny­mi dwa ko­nie czy­stej krwi arab­skiej, bo­ga­to zdo­bio­ny łuk z sześć­dzie­się­cio­ma strza­ła­mi i płaszcz z dro­go­cen­ne­go fu­tra. Od Lu­dwi­ka XV otrzy­mał w re­wan­żu mię­dzy in­ny­mi dwa zło­te pi­sto­le­ty, dwa duże lu­stra, sześć du­żych ze­ga­rów i sześć kie­szon­ko­wych, oraz bi­blio­te­kę z prze­szklo­ny­mi drzwia­mi (a więc w więk­szo­ści pro­duk­ty – jak po­wie­dzie­li­by­śmy dziś – za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gii)14.

Meh­med Efen­di przy­pi­sał po­stęp tech­no­lo­gicz­ny we Fran­cji „do­bro­tli­wo­ści kró­la”. Ob­ser­wa­to­rium, szpi­tal dla we­te­ra­nów, bi­blio­te­ka, wiel­ki ka­nał w Lan­gwe­do­cji uła­twia­ją­cy roz­wój prze­my­słu i rol­nic­twa (Efen­di na­zwał go „cu­dem świa­ta”) – wszyst­ko to po­wsta­wa­ło z kró­lew­skiej in­spi­ra­cji lub roz­ka­zu, a czę­sto też za rzą­do­we pie­nią­dze. Z tą re­flek­sją wró­cił do suł­ta­na, ale nie pa­dła ona na po­dat­ny grunt.

Ostat­ni przy­kład re­ak­cji przed­sta­wi­cie­la eli­ty kra­ju za­póź­nio­ne­go po­dró­żu­ją­ce­go na Za­chód jest chy­ba naj­bar­dziej po­ru­sza­ją­cy, bo wy­szedł spod pió­ra oso­by in­te­lek­tu­al­nie bez­bron­nej. W 1902 roku an­gli­kań­scy mi­sjo­na­rze – przy peł­nej apro­ba­cie Fo­re­ign Of­fi­ce – wy­sła­li w po­dróż do An­glii Apol­la Ka­gwę, ka­ti­ki­ro kró­le­stwa Bu­gan­da (od któ­re­go wzię­ła na­zwę dzi­siej­sza Ugan­da; ka­ti­ki­ro to je­den z naj­wyż­szych urzęd­ni­ków kró­le­stwa). Mi­sjo­na­rze mie­li w tym po­li­tycz­ny cel: za­le­d­wie dzie­sięć lat wcze­śniej kon­flikt po­mię­dzy pro­te­stan­ta­mi i ka­to­li­ka­mi w Bu­gan­dzie, któ­ry był efek­tem ry­wa­li­za­cji o wpły­wy Fran­cu­zów i An­gli­ków, kosz­to­wał ty­sią­ce ist­nień ludz­kich i był pro­wa­dzo­ny za po­mo­cą ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych15. Pro­te­stan­ci wy­gra­li: 50 ty­się­cy ka­to­li­ków sprze­da­no han­dla­rzom nie­wol­ni­ków – ale to zwy­cię­stwo wca­le nie mu­sia­ło być trwa­łe i dla­te­go opła­ca­ło się olśnić Ka­gwę wi­zy­tą w An­glii.

Cel zo­stał osią­gnię­ty. Ka­gwa i jego se­kre­tarz Mu­ka­sa spę­dzi­li w Wiel­kiej Bry­ta­nii wie­le ty­godn16. Na tra­sie wy­ciecz­ki zna­la­zły się Oks­ford, Mu­zeum Hi­sto­rii Na­tu­ral­nej w Lon­dy­nie, sądy i rady miej­skie, eli­tar­na szko­ła dla chłop­ców, ko­sza­ry woj­sko­we, szpi­tal i pa­łac Buc­kin­gham. Prze­je­cha­li me­trem pod Ta­mi­zą, co wy­war­ło na nich wiel­kie wra­że­nie. Oglą­da­li tak­że wie­le ko­pal­ni, hut i fa­bryk17 Po jed­nej z tych wi­zyt se­kre­tarz Ka­gwy za­no­to­wał:

[Je­dzie­my] zo­ba­czyć fa­bry­kę, w któ­rej ro­bio­ne są ka­ra­bi­ny i ro­we­ry. Co ty­dzień ro­bią 1500 ka­ra­bi­nów, ale pod­czas woj­ny bur­skiej ro­bi­li 5000 […] kie­dy usły­sze­li­śmy o tym, po­krę­ci­li­śmy gło­wa­mi jak czło­wiek cier­pią­cy z gło­du […].18

W in­nym miej­scu za­pi­sał: „By­li­śmy za­dzi­wie­ni mą­dro­ścią Bry­tyj­czy­ków, któ­ra nie ma koń­ca”. Na za­koń­cze­nie re­la­cji we­zwał ro­da­ków do na­uki, „żeby na­sze dzie­ci mo­gły być co­raz mą­drzej­sze za­rów­no, gdy cho­dzi o spra­wy umy­słu, jak i wy­two­ry rąk”19.

Te trzy re­ak­cje na za­co­fa­nie wła­sne­go kra­ju są ty­po­we. Dla Ste­fa­na Gar­czyń­skie­go, pana na Zbą­szy­niu, było ja­sne, że Pol­ska nie zmie­ni się sa­mo­rzut­nie na po­do­bień­stwo Za­cho­du. Do po­dob­nych wnio­sków do­cho­dzi­ło wie­lu przed­sta­wi­cie­li elit przy­jeż­dża­ją­cych ze „świa­ta B”: sko­ro ich oj­czy­zny „sa­mo­rzut­nie” trwa­ły w za­co­fa­niu, dla­cze­go na­gle mia­ło­by się to zmie­nić?

Dla Gar­czyń­skie­go – i wie­lu, wie­lu in­nych – we­hi­ku­łem mo­der­ni­za­cji mia­ło być pań­stwo, któ­re­go na­pra­wa, czy­li wzmoc­nie­nie, uspraw­nie­nie i zmia­na na wzór za­chod­ni, sta­wa­ła się ko­niecz­nym po­cząt­kiem pro­ce­su re­for­my. W pro­jek­cie pol­skie­go oświe­co­ne­go pu­bli­cy­sty od­ro­dzo­ne pań­stwo prze­kształ­ci spo­łe­czeń­stwo: usta­no­wi od­po­wied­nie cła i po­dat­ki, na­ka­że woj­sku ro­bie­nie za­ku­pów w kra­ju (a to po­mo­że rze­mieśl­ni­kom i ma­nu­fak­tu­rom), i bę­dzie wspie­ra­ło na róż­ne spo­so­by jego roz­wój go­spo­dar­czy. To tak­że kon­sta­ta­cja ty­po­wa dla mo­der­ni­za­to­rów z elit kra­jów za­póź­nio­nych: pań­stwo – je­śli mie­li wła­sne pań­stwo – było pierw­szą in­sty­tu­cją, na któ­rej chcie­li się oprzeć. Pań­stwem tym mie­li kie­ro­wać, na­tu­ral­nie, oni sami.

Ze­staw uza­sad­nień był nie­zmien­ny: za­zwy­czaj są­dzo­no, że wa­run­ki ze­wnętrz­ne nie sprzy­ja­ły „sa­mo­rzut­nej” mo­der­ni­za­cji, a po­nad­to po­grą­żo­ne w złych na­wy­kach spo­łe­czeń­stwo po­trze­bo­wa­ło im­pul­su, któ­ry wy­trą­ci je z ma­ra­zmu i wpro­wa­dzi na dro­gę wio­dą­cą ku no­wo­cze­sno­ści. Opty­mi­stycz­ny po­gląd Ada­ma Smi­tha – że lu­dzie mają na­tu­ral­ną skłon­ność do bo­ga­ce­nia się, o ile pań­stwo nie stoi im na dro­dze – wy­da­wał im się za­zwy­czaj fał­szy­wy, a przy­najm­niej nie przy­sta­ją­cy do wa­run­ków pa­nu­ją­cych w ich oj­czy­znach.

***

O tym wła­śnie – o ewo­lu­cji po­glą­dów na rolę pań­stwa w mo­der­ni­za­cji kra­jów bied­nych i pe­ry­fe­ryj­nych – jest ta książ­ka.

Jest to książ­ka o po­li­ty­ce, a nie o eko­no­mii. To krót­ka hi­sto­ria waż­ne­go spo­ru, któ­ry to­czy się do dziś i któ­ry w znacz­nym stop­niu okre­śla współ­cze­sne po­sta­wy wo­bec pań­stwa i po­li­ty­ki go­spo­dar­czej tak­że w Pol­sce, czy­li w kra­ju, któ­ry – mimo prób trwa­ją­cych dwie­ście lat z okła­dem – nadal ma do nad­ro­bie­nia cy­wi­li­za­cyj­ny dy­stans dzie­lą­cy go od bo­ga­te­go i no­wo­cze­sne­go Za­cho­du. Jaką rolę pań­stwo ma do ode­gra­nia w pro­ce­sie mo­der­ni­za­cji? Ja­ki­mi me­to­da­mi może się po­słu­żyć? Któ­re z nich są sku­tecz­ne? Któ­re są – po­li­tycz­nie i mo­ral­nie – do za­ak­cep­to­wa­nia? Ja­kie spo­łecz­ne kosz­ty „od­gór­nej” mo­der­ni­za­cji war­to po­nieść? Jak ten cię­żar roz­ło­żyć i kto ma o tym de­cy­do­wać?

Za­nim jed­nak przej­dzie­my do pró­by re­kon­struk­cji od­po­wie­dzi udzie­la­nych na te py­ta­nia, nie­zbęd­ne jest kil­ka wy­ja­śnień. Książ­ka ta nie zo­sta­ła na­pi­sa­na przez hi­sto­ry­ka go­spo­dar­ki, je­dy­nie od­wo­łu­je się do prac spe­cja­li­stów z tej dzie­dzi­ny. Pró­bu­je się w niej uchwy­cić dys­kurs, w któ­rym kwe­stie go­spo­dar­cze prze­ci­na­ją się z po­li­ty­ką, a jej przed­mio­tem są pla­ny „do­go­nie­nia Za­cho­du” two­rzo­ne w kra­jach za­co­fa­nych oraz pró­by wcie­la­nia ich w ży­cie w bar­dzo szcze­gól­nym okre­sie – od lat czter­dzie­stych do osiem­dzie­sią­tych XX wie­ku. Na­le­ży za­tem bar­dziej do hi­sto­rii idei po­li­tycz­nych niż go­spo­dar­czych. Jej przed­mio­tem jest ob­szar, w któ­rym na­kła­da­ją się trzy sfe­ry: teo­rie go­spo­dar­cze wzro­stu przy­spie­szo­ne­go („wyj­ścia z za­co­fa­nia”), sfe­ra war­to­ści i ce­lów po­li­ty­ki go­spo­dar­czej („dla­cze­go mu­si­my wy­bić się na no­wo­cze­sność? co war­to dla tego po­świę­cić?”) ogra­ni­czo­ne przez po­li­tycz­ną pra­xis: („na kim mo­że­my się oprzeć pod­czas trud­ne­go pro­ce­su mo­der­ni­za­cji?”). Żad­ne­go z tych pól nie spo­sób ade­kwat­nie opi­sać w ode­rwa­niu od po­zo­sta­łych.

Eko­no­mia, o któ­rej tu bę­dzie mowa, jest w nie­zby­wal­nym sen­sie – w naj­bar­dziej pier­wot­nym, ele­men­tar­nym sen­sie tego sło­wa, od­no­szą­cym się do świa­do­me­go kształ­to­wa­nia re­guł ży­cia wspól­no­ty. Być może gdzieś są eko­no­mi­ści, któ­rzy upra­wia­ją swój za­wód tak, jak ma­te­ma­ty­cy swo­je rze­mio­sło – nie tyl­ko w spo­sób ana­li­tycz­ny i abs­trak­cyj­ny, ale w ode­rwa­niu od ide­ałów i war­to­ści, w czy­stej ak­sjo­lo­gicz­nej próż­ni. Na­wet je­że­li tacy ist­nie­ją, nie zaj­mu­ją się pro­ble­ma­mi, któ­re są przed­mio­tem tej książ­ki, czy­li po­my­sła­mi na to, jak przy­spie­szyć roz­wój kra­jów za­co­fa­nych. Były to bo­wiem za­wsze pro­jek­ty po­li­tycz­ne, opar­te na ak­sjo­lo­gicz­nym fun­da­men­cie, na­wet je­śli ich au­to­rzy wo­le­li my­śleć o so­bie jako o ka­pła­nach czy­stej na­uki – co jed­nak nie aż tak czę­sto się zda­rza­ło. Czę­ściej, przy­najm­niej w okre­sie, któ­re­go do­ty­czy ta książ­ka, eko­no­mi­ści zdra­dza­li ra­czej mi­sjo­nar­ski za­pał. Po­ka­za­nie tego ak­sjo­lo­gicz­ne­go fun­da­men­tu, obec­ne­go za­rów­no w so­cja­li­stycz­nych pla­nach z lat sześć­dzie­sią­tych, jak i w zwro­cie ku li­be­ra­li­zmo­wi, któ­ry roz­po­czął się w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, jest jed­nym z ce­lów au­to­ra.

Li­be­ra­ło­wie, po­dob­nie jak kie­dyś so­cja­li­ści, my­ślą cza­sem, że re­pre­zen­tu­ją „czy­stą na­ukę” i nie do­strze­ga­ją hi­sto­rycz­nej ge­ne­zy swo­ich po­glą­dów. Dziś, kie­dy wiel­ki kry­zys ka­pi­ta­li­zmu pod­wa­żył wie­le idei pa­nu­ją­cych w my­śle­niu o go­spo­dar­ce przy­najm­niej od koń­ca lat sie­dem­dzie­sią­tych, war­to przy­po­mnieć o hi­sto­rycz­no­ści tej dzie­dzi­ny wie­dzy. Lu­dzie, któ­rzy wie­rzy­li nie­gdyś w spraw­czą siłę pań­stwa i moc pla­no­wa­nia, nie byli wca­le mniej in­te­li­gent­ni od po­ko­le­nia swo­ich dzie­ci i uczniów, któ­rzy w znacz­nej więk­szo­ści uwie­rzy­li w ma­gię wol­ne­go ryn­ku. I jed­no, i dru­gie mia­ło w swo­im cza­sie uza­sad­nie­nie, któ­re wy­da­wa­ło się prze­ko­nu­ją­ce. Chcia­łem te uwa­run­ko­wa­nia po­ka­zać i w mia­rę moż­li­wo­ści zre­kon­stru­ować. Stąd bio­rą się licz­ne cy­ta­ty, cho­ciaż sta­ra­łem się, żeby nie prze­szka­dza­ły one w lek­tu­rze: to, jak lu­dzie mó­wią, ja­kich słów i ja­kich ar­gu­men­tów uży­wa­ją, naj­le­piej po­ka­zać na przy­kła­dzie ży­wej ma­te­rii ję­zy­ka.

***

Dla tra­dy­cyj­nych wspól­not no­wo­cze­sność sta­no­wi­ła – jak pi­sze za Ar­nol­dem Toyn­be­em Je­rzy Je­dlic­ki – „wy­zwa­nie, na któ­re moż­na było od­po­wie­dzieć bądź chęt­nym przy­zwo­le­niem, bądź wresz­cie mie­sza­ni­ną uf­no­ści i oba­wy”:

Dłu­go­wiecz­ne wspól­no­ty ludz­kie do­świad­cza­ły zmia­ny cy­wi­li­za­cyj­nej jako cze­goś, co nad­cho­dzi, co już na­de­szło z ze­wnątrz, z ja­ki­miś ob­cy­mi z mia­sta albo zza mo­rza, z nie­zna­ny­mi ma­szy­na­mi, z nową mo­ral­no­ścią. Ta in­wa­zja nio­sła ze sobą po­ku­sę i groź­bę, obiet­ni­cę i prze­ra­że­nie, a naj­czę­ściej wszyst­ko to ra­zem i jed­no­cze­śnie.20

Lęk przed no­wo­cze­sno­ścią w kra­jach za­co­fa­nych – i dys­ku­sja nad tym, czy moż­na jej nadać swoj­ski, po­go­dzo­ny z lo­kal­ną tra­dy­cją kształt – sta­no­wią tło tej opo­wie­ści. Do­ty­czy ona bo­wiem XX wie­ku (a przede wszyst­kim jego dru­giej po­ło­wy), kie­dy no­wo­cze­sność i roz­wój po­wszech­nie utoż­sa­mia­no przede wszyst­kim ze wzro­stem go­spo­dar­czym, roz­wo­jem prze­my­słu, wzro­stem pro­duk­cji i kon­sump­cji oraz to­wa­rzy­szą­cy­mi im prze­kształ­ce­nia­mi struk­tu­ry spo­łecz­nej. Kie­dy mó­wio­no wów­czas o „do­rów­na­niu” Za­cho­do­wi albo jego „do­go­nie­niu”, nie­mal za­wsze cho­dzi­ło o ma­te­rial­ny po­ziom ży­cia i spo­łecz­nej pro­duk­tyw­no­ści: o licz­bę lat for­mal­nej edu­ka­cji prze­cięt­ne­go oby­wa­te­la, pro­duk­cję sta­li, prą­du czy sa­mo­cho­dów, a tak­że czoł­gów i ra­kiet. Ten pa­ra­dyg­mat był za­wsze kon­te­sto­wa­ny, zwłasz­cza od lat sie­dem­dzie­sią­tych: po­ja­wi­ły się wów­czas po­dej­rze­nia, że pla­ne­ta może nie udźwi­gnąć tylu fa­bryk, ile pla­no­wa­no na niej wy­bu­do­wać21.

In­te­lek­tu­ali­sta z pe­ry­fe­rii czę­sto czuł do Za­cho­du od­ra­zę – z po­wo­du jego zim­ne­go, ego­istycz­ne­go ra­cjo­na­li­zmu, bez­i­de­owo­ści, rze­ko­mej roz­wią­zło­ści oby­cza­jów, po­gar­dy dla tra­dy­cji (wła­snej, ale zwłasz­cza cu­dzej), czy cho­ro­bli­wej mi­ło­ści do kon­sump­cji. Pro­jek­ty no­wo­cze­sno­ści w kra­ju za­co­fa­nym przy­bie­ra­ły więc naj­czę­ściej kształt syn­te­zy: „weź­mie­my z Za­cho­du, to co w nim do­bre – jego prze­mysł, bo­gac­two i wy­go­dę – za­cho­wu­jąc przy tym wła­sną na­ro­do­wą tra­dy­cję oraz czy­stą i nie­ska­la­ną za­gra­nicz­ną zgni­li­zną zbio­ro­wą du­szę”. W po­sta­wie ta­kiej – jak cho­ciaż­by w przy­pad­ku dys­ku­sji nad „mo­de­lem kon­sump­cji so­cja­li­stycz­nej” w kra­jach ko­mu­ni­stycz­nych w la­tach sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych – by­wa­ło spo­ro hi­po­kry­zji. W prak­ty­ce peł­ni­ła ona bo­wiem czę­sto rolę ide­olo­gicz­nej za­sło­ny skry­wa­ją­cej po­raż­kę pro­jek­tów mo­der­ni­za­cyj­nych: sko­ro nie moż­na za­pew­nić lu­dziom za­chod­nie­go po­zio­mu ży­cia, trze­ba go od­rzu­cić, ogła­sza­jąc, że pew­ne jego for­my, choć­by ta­kie jak ma­so­wa mo­to­ry­za­cja, nie przy­sto­ją zdro­we­mu spo­łe­czeń­stwu so­cja­li­stycz­ne­mu. So­cja­li­stycz­ne pań­stwo i prze­mysł wy­świad­cza­ły za­tem oby­wa­te­lo­wi przy­słu­gę, nie pro­du­ku­jąc tylu sa­mo­cho­dów oso­bo­wych, co kra­je Za­cho­du – bo dba­ły o jego kon­dy­cję fi­zycz­ną i mo­ral­ną. Jed­nak głów­nym przed­mio­tem tych roz­wa­żań nie są tego ro­dza­ju de­ba­ty; będę o nich wspo­mi­nał tyl­ko tam, gdzie bę­dzie to nie­zbęd­ne.

***

Tak­że ramy chro­no­lo­gicz­ne tej książ­ki wy­ma­ga­ją wy­ja­śnie­nia. Obie daty – 1943 i 1980 – mają sym­bo­licz­ny cha­rak­ter. Rok 1943 to czas pu­bli­ka­cji prze­ło­mo­we­go ar­ty­ku­łu Pau­la Ro­sen­ste­ina-Ro­da­na, któ­ry za­le­cał kra­jom za­co­fa­nym prze­my­sło­we „wiel­kie pchnię­cie”, czy­li gi­gan­tycz­ny, fi­nan­so­wa­ny ze środ­ków pu­blicz­nych skok in­we­sty­cyj­ny, a za­ra­zem po­czą­tek no­wo­cze­snej eko­no­mii roz­wo­ju22. W prak­ty­ce jed­nak, pi­sząc o ów­cze­snych pro­jek­tach roz­wo­ju przy­spie­szo­ne­go, na­le­ży cof­nąć się – do lat dwu­dzie­stych w przy­pad­ku Ro­sji, Ja­po­nii i nie­któ­rych kra­jów Ame­ry­ki Ła­ciń­skiej lub do lat trzy­dzie­stych w przy­pad­ku Pol­ski. Lata czter­dzie­ste wy­zna­cza­ją jed­nak po­czą­tek okre­su, w któ­rym cały „świat B” uwie­rzył w pla­no­wa­nie go­spo­dar­cze, ko­niecz­ność uprze­my­sło­wie­nia i kie­ro­wa­ne­go przez pań­stwo roz­wo­ju.

Po­dob­nie sym­bo­licz­ną i orien­ta­cyj­ną datą jest rok 1980. Pro­ces roz­cza­ro­wa­nia pla­no­wa­niem i in­ter­wen­cjo­ni­zmem pań­stwo­wym za­czął się w dru­giej po­ło­wie lat sześć­dzie­sią­tych. Po­nad­to lata sie­dem­dzie­sią­te przy­nio­sły sze­reg no­wych teo­rii w eko­no­mii, któ­re wy­da­wa­ły się cał­ko­wi­cie dys­kre­dy­to­wać do­mi­nu­ją­ce wcze­śniej idee. Przy­kła­dy kło­po­tów go­spo­dar­czych ZSRR, Chin, In­dii i wie­lu jesz­cze in­nych kra­jów zda­wa­ły się po­twier­dzać, że pań­stwo nie jest w sta­nie udźwi­gnąć roli, któ­rą je obar­czy­li teo­re­ty­cy z lat wcze­śniej­szych23. W la­tach pięć­dzie­sią­tych wiel­kie in­sty­tu­cje mię­dzy­na­ro­do­we za­le­ca­ły bied­nym kra­jom pla­no­wa­nie go­spo­dar­cze i nie były prze­ciw­ne na­cjo­na­li­za­cji; w la­tach osiem­dzie­sią­tych za­le­ca­ły otwar­cie gra­nic, uwol­nie­nie ryn­ków ka­pi­ta­ło­wych i pry­wa­ty­za­cję.

Idee przy­spie­szo­ne­go roz­wo­ju kra­jów za­co­fa­nych prze­nio­sły się na wiel­ką ska­lę ze sfe­ry dys­ku­sji teo­re­tycz­nych do re­al­nej po­li­ty­ki do­pie­ro po II woj­nie świa­to­wej. Na gru­zach ko­lo­nial­nych im­pe­riów An­glii i Fran­cji w Afry­ce i w Azji po­wsta­ły wów­czas dzie­siąt­ki no­wych państw. W Chi­nach koń­czy­ła się woj­na do­mo­wa, któ­rą wy­gry­wa­li ko­mu­ni­ści pod przy­wódz­twem Mao, re­ali­zu­ją­cy wła­sny, ra­dy­kal­ny pro­gram roz­wo­ju i trans­for­ma­cji spo­łecz­nej. Ame­ry­ka Ła­ciń­ska szu­ka­ła dróg roz­wo­ju po głę­bo­kim szo­ku wy­wo­ła­nym za­ła­ma­niem eks­por­tu na Za­chód w cza­sie wiel­kie­go kry­zy­su. Ist­nia­ły wów­czas dwa – tyl­ko dwa! – kra­je poza Eu­ro­pą i Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi, któ­rym wcze­śniej uda­ło się (jak wte­dy są­dzo­no) do­ko­nać szyb­ko „wiel­kie­go sko­ku w no­wo­cze­sność”: Ja­po­nia i Zwią­zek Ra­dziec­ki. Oba te przy­kła­dy uważ­nie ana­li­zo­wa­no i w obu do­szu­ki­wa­no się wzor­ców oraz in­spi­ra­cji.

Czte­ry opi­sy­wa­ne w tej książ­ce de­ka­dy były okre­sem opty­mi­zmu i wia­ry w to, że dy­stans po­mię­dzy „świa­tem A” i „świa­tem B” moż­na ła­two nad­ro­bić, i że do­brze wia­do­mo, jak to zro­bić. Jest to hi­sto­ria po­cząt­ku tej na­dziei i wiel­kie­go roz­cza­ro­wa­nia.

***

Struk­tu­ra tej książ­ki jest na­stę­pu­ją­ca.

Pierw­szy roz­dział to krót­ka hi­sto­ria za­co­fa­nia: jest pró­bą pod­su­mo­wa­nia róż­nych od­po­wie­dzi udzie­la­nych dziś przez hi­sto­ry­ków go­spo­dar­ki i eko­no­mi­stów na py­ta­nie, dla­cze­go nie­któ­re spo­łe­czeń­stwa są bo­ga­te, a inne bied­ne. Roz­dział ten nie do­ty­czy bez­po­śred­nio głów­ne­go te­ma­tu książ­ki, ale jest nie­zbęd­ny, żeby przed­sta­wić kon­tekst de­bat, któ­re zo­sta­ną w niej opi­sa­ne.

Dru­gi roz­dział po­świę­co­ny jest po­my­słom na roz­wój przy­spie­szo­ny po­wsta­ją­cym na za­chod­nich uni­wer­sy­te­tach od lat czter­dzie­stych do sześć­dzie­sią­tych, za­czy­na­jąc od teo­rii „wiel­kie­go pchnię­cia” Pau­la Ro-sen­ste­ina-Ro­da­na z 1943 roku, przez teo­rie Nurk­se­go czy Le­wi­sa – au­to­rów ty­leż sław­nych wte­dy, co dziś za­po­mnia­nych. Jest to tak­że pró­ba od­two­rze­nia in­te­lek­tu­al­ne­go kli­ma­tu tam­tych cza­sów. Ukształ­to­wa­ła go w znacz­nej mie­rze kom­pro­mi­ta­cja (jak po­wszech­nie są­dzo­no) li­be­ra­li­zmu spo­wo­do­wa­na przez wiel­ki kry­zys oraz suk­ce­sy in­ter­wen­cjo­ni­zmu pań­stwo­we­go w kra­jach roz­wi­nię­tych, czy to re­ali­zo­wa­ne­go we­dług re­cep­tu­ry Key­ne­sa w kra­jach de­mo­kra­tycz­nych, czy sto­so­wa­ne­go w ra­mach róż­nych po­my­słów na­zi­stow­skich i fa­szy­stow­skich.

Przy­kład ZSRR wy­da­wał się uka­zy­wać za­le­ty pla­no­wa­nia i go­spo­dar­ki upań­stwo­wio­nej.

W roz­dzia­le trze­cim oma­wiam wzor­co­wy przy­pa­dek „sko­ku” w no­wo­cze­sność, któ­ry aż do lat sie­dem­dzie­sią­tych po­wszech­nie uwa­ża­no za suk­ces, cho­ciaż oku­pio­ny wy­so­ką ceną – czy­li eko­no­mię po­li­tycz­ną sta­li­now­skiej in­du­stria­li­za­cji w ZSRR. W tym wy­pad­ku trze­ba roz­po­cząć opo­wieść wcze­śniej, od nie­miec­kie­go pla­no­wa­nia wo­jen­ne­go w cza­sie I woj­ny świa­to­wej, któ­re zro­bi­ło wiel­kie wra­że­nie na bol­sze­wi­kach, przez spo­ry o po­li­ty­kę in­we­sty­cyj­ną w dru­giej po­ło­wie lat dwu­dzie­stych, aż po wy­czer­pa­nie się po­ten­cja­łu wzro­stu w ZSRR u kre­su epo­ki Breż­nie­wa.

Roz­dział czwar­ty po­świę­co­ny jest naj­bar­dziej eks­tre­mal­ne­mu ze wszyst­kich pro­jek­tów mo­der­ni­za­cyj­nych – krań­co­we­mu w swo­jej to­tal­no­ści i prze­ko­na­niu, że wola po­li­tycz­na jest w sta­nie prze­ła­mać wszyst­kie ba­rie­ry wy­trzy­ma­ło­ści lu­dzi, ma­szyn i przy­ro­dy. To hi­sto­ria „wiel­kie­go sko­ku” Mao i lo­sów pla­no­wej go­spo­dar­ki chiń­skiej aż do śmier­ci Wiel­kie­go Ster­ni­ka w 1976 roku. Opo­wieść za­czy­na się od re­kon­struk­cji chiń­skich po­my­słów na mo­der­ni­za­cję go­spo­dar­czą z okre­su re­wo­lu­cji 1912 roku i rzą­dów re­pu­bli­kań­skich, a koń­czy na odej­ściu od ma­oistow­skie­go mo­de­lu w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych. Chi­ny rza­dziej sta­wa­ły się in­spi­ra­cją dla kra­jów Trze­cie­go Świa­ta niż ZSRR, ale są po­ucza­ją­ce ze wzglę­du na to, że idea od­gór­nie za­rzą­dza­ne­go „sko­ku w no­wo­cze­sność” zo­sta­ła tam do­pro­wa­dzo­na do skraj­nych kon­se­kwen­cji.

Roz­dział pią­ty oma­wia przy­pa­dek eu­ro­pej­skie­go pe­ry­fe­ryj­ne­go kra­ju śred­niej wiel­ko­ści – Pol­ski. Tu nar­ra­cja za­czy­na się w okre­sie wiel­kie­go kry­zy­su i przed­wo­jen­nych prób pla­no­wa­nia go­spo­dar­cze­go. Ist­nie­je wy­raź­na cią­głość po­mię­dzy pro­jek­ta­mi przed­wo­jen­ny­mi, pi­sa­ny­mi w cza­sie woj­ny pro­gra­ma­mi par­tii po­li­tycz­nych i po­wo­jen­ny­mi re­cep­ta­mi ko­mu­ni­stów. W tym roz­dzia­le jest mowa o dys­ku­sjach nad re­for­mo­wa­niem so­cja­li­zmu w Pol­sce, o Bru­sie, Lan­gem i Ka­lec­kim, wresz­cie o ostat­nim in­we­sty­cyj­nym sko­ku epo­ki gier­kow­skiej i osta­tecz­nym kra­chu so­cja­li­zmu w Pol­sce w dru­giej po­ło­wie lat sie­dem­dzie­sią­tych.

Ana­li­zy sła­bo­ści so­cja­li­zmu kon­cen­tro­wa­ły się w róż­nych okre­sach na od­mien­nych aspek­tach: w la­tach pięć­dzie­sią­tych były to za­gad­nie­nia tech­nicz­ne – za­sa­dy za­rzą­dza­nia prze­my­słem, mo­del pla­no­wa­nia – na­to­miast w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych pro­ble­my in­sty­tu­cjo­nal­ne, czy­li struk­tu­ra sys­te­mu wła­dzy i grup in­te­re­sów. W tym sa­mym okre­sie stop­nio­wo sła­bła wia­ra w moż­li­wość re­for­mo­wa­nia so­cja­li­zmu. Roz­dział po­świę­co­ny Pol­sce jest naj­dłuż­szy, dla­te­go że książ­ka jest ad­re­so­wa­na do pol­skie­go czy­tel­ni­ka, a jed­nym z głów­nych jej ce­lów było po­ka­za­nie łącz­no­ści po­mię­dzy pol­ską dro­gą do no­wo­cze­sno­ści i do­bro­by­tu – krę­tą i wy­bo­istą – a tym, co o roz­wo­ju my­śla­no wów­czas w świe­cie. Pol­ski los i pol­skie pro­ble­my wca­le nie były wy­jąt­ko­we.

W roz­dzia­le szó­stym oma­wiam przy­pad­ki po­szu­ki­wa­nia „trze­ciej dro­gi”, głów­nie w kra­jach Afry­ki i Ame­ry­ki Ła­ciń­skiej oraz In­diach, a tak­że po­pu­lar­ne tam wów­czas teo­rie wyj­ścia z za­co­fa­nia. Rów­nież tam wie­rzo­no w moc pla­no­wa­nia i in­ter­wen­cji pań­stwa oraz po­dej­mo­wa­no roz­ma­ite pró­by bu­do­wa­nia wła­sne­go mo­de­lu go­spo­dar­cze­go, łą­czą­ce­go w róż­nych kon­fi­gu­ra­cjach eta­tyzm, in­ter­wen­cjo­nizm pań­stwo­wy i pew­ną dozę ryn­ko­wej swo­bo­dy. Te pro­gra­my czę­sto mia­ły na­cjo­na­li­stycz­ny, an­ty­za­chod­ni i an­ty­ko­lo­nial­ny cha­rak­ter; nie bez po­wo­du w wie­lu z tych kra­jów w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych trium­fy świę­ci­ła teo­ria za­leż­no­ści, pod­kre­śla­ją­ca rolę (i winę) Za­cho­du w utrzy­my­wa­niu pe­ry­fe­rii w za­co­fa­niu.

Roz­dział siód­my to pró­ba opi­su kra­jów, któ­re dziś uzna­je się za przy­kład suk­ce­su mo­der­ni­za­cji – azja­tyc­kich ty­gry­sów, łą­czą­cych pla­no­wa­nie pań­stwo­we i wy­so­ki sto­pień kon­tro­li nad go­spo­dar­ką z pro­za­chod­nim kie­run­kiem roz­wo­ju. Do dziś po­wra­ca też py­ta­nie o to, czy ich suk­ces moż­na po­wtó­rzyć. Przyj­rzę się rów­nież bli­żej od­po­wie­dziom pod­su­wa­nym przez współ­cze­snych au­to­rów na py­ta­nia o spe­cy­fi­kę mo­de­lu azja­tyc­kie­go.

Roz­dział ósmy, ostat­ni, to opis od­cho­dze­nia od pla­no­wa­nia i in­ter­wen­cjo­ni­zmu pań­stwo­we­go w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych. Za­ła­ma­nie wia­ry w plan na­stą­pi­ło rów­no­cze­śnie z kry­zy­sem mo­der­ni­zmu na Za­cho­dzie. W tym sa­mym mo­men­cie stra­co­no wia­rę w ra­cjo­nal­ne pla­no­wa­nie miast w du­chu Le Cor­bu­sie­ra i moż­li­wość ra­cjo­nal­ne­go pla­no­wa­nia go­spo­dar­cze­go. Spo­wo­do­wa­ło to wie­le czyn­ni­ków – mię­dzy in­ny­mi za­ła­ma­nie wzro­stu w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych po kry­zy­sie naf­to­wym; sta­gna­cja w ZSRR i kra­jach so­cja­li­stycz­nych; ba­da­nia nad ko­rup­cją i ren­ta­mi zwią­za­ny­mi z wła­dzą; wresz­cie kontr­ofen­sy­wa ide­owa kon­ser­wa­ty­stów na Za­cho­dzie, pra­co­wi­cie przy­go­to­wy­wa­na przez co naj­mniej dwie de­ka­dy. Jest to fa­scy­nu­ją­cy prze­łom w hi­sto­rii in­te­lek­tu­al­nej i po­li­tycz­nej Za­cho­du, zmia­na ide­owe­go pa­ra­dyg­ma­tu, któ­ra ukształ­to­wa­ła po­li­ty­kę i go­spo­dar­kę na na­stęp­ne dzie­się­cio­le­cia. Tę in­te­lek­tu­al­ną re­wo­lu­cję ry­chło wy­eks­por­to­wa­no do kra­jów pe­ry­fe­ryj­nych. Pierw­szym po­lem eks­pe­ry­men­tów go­spo­dar­czych było Chi­le pod rzą­da­mi Pi­no­che­ta. Ide­owi zwo­len­ni­cy wol­ne­go ryn­ku prze­szli do po­rząd­ku nad kosz­ta­mi eks­pe­ry­men­tu wol­no­ryn­ko­we­go, któ­re się tam ujaw­ni­ły, rów­nie ła­two, jak wiel­bi­cie­le ZSRR nad kosz­ta­mi ludz­ki­mi sta­li­now­skie­go zry­wu in­we­sty­cyj­ne­go.

Książ­ka koń­czy się ese­jem bi­blio­gra­ficz­nym, któ­ry za­wie­ra prze­gląd li­te­ra­tu­ry przed­mio­tu. W książ­ce na­uko­wej po­win­no to się zna­leźć we wstę­pie; zde­cy­do­wa­łem się umie­ścić go na koń­cu, żeby nie utrud­niać lek­tu­ry oso­bom, któ­re nie są spe­cja­li­sta­mi i nie in­te­re­su­je ich me­to­do­lo­gicz­ny aspekt książ­ki – a chciał­bym, żeby tak­że dla nich była cie­ka­wa i przy­stęp­na.

Nie jest to, jak czy­tel­nik ła­two za­uwa­ży, prze­gląd kom­plet­ny. Do przy­kła­dów od­gór­nych pro­jek­tów mo­der­ni­za­cyj­nych moż­na do­łą­czyć jesz­cze na przy­kład Egipt Na­sse­ra, Tur­cję Ke­ma­la (i jego na­stęp­ców), Iran rzą­dzo­ny przez sza­cha – a tak­że mniej zna­ne przy­pad­ki Pa­ki­sta­nu, In­do­ne­zji i Taj­lan­dii. Ich opis roz­sze­rzył­by jed­nak tę pra­cę poza gra­ni­ce przy­zwo­ito­ści i wy­trzy­ma­ło­ści czy­tel­ni­ka. Idee po­ja­wia­ją­ce się w tych kra­jach nie róż­ni­ły się znacz­nie od tych, któ­re tu zo­sta­ły przed­sta­wio­ne, a ich omó­wie­nie nie zmie­ni­ło­by w za­sad­ni­czy spo­sób wy­dźwię­ku książ­ki.

Książ­ka ta jest re­zul­ta­tem wie­lu lat pra­cy. Au­tor mu­siał do­ko­nać wy­bo­ru z nie­zmier­nie ob­szer­nej li­te­ra­tu­ry na każ­dy z po­ru­sza­nych tu­taj pro­ble­mów. Tyl­ko jej część zna­la­zła się w bi­blio­gra­fii (tak­że z po­wo­dów wy­daw­ni­czych, bo­wiem i tak li­czy ona wie­le se­tek po­zy­cji). Głów­ne pra­ce zo­sta­ły omó­wio­ne w ko­men­ta­rzu bi­blio­gra­ficz­nym na koń­cu książ­ki24. Nie na­le­ży ocze­ki­wać, że opo­wieść ta bę­dzie wy­czer­pu­ją­ca – w taki spo­sób, jak wy­czer­pu­ją­cy po­wi­nien być pod­ręcz­nik eko­no­mii roz­wo­ju albo hi­sto­rii dok­tryn eko­no­micz­nych25. Ta książ­ka nie jest ani jed­nym, ani dru­gim; jest, po­wtórz­my, re­kon­struk­cją pew­ne­go spo­ru in­te­lek­tu­al­ne­go i po­li­tycz­ne­go – z na­tu­ry rze­czy se­lek­tyw­ną i nie­kom­plet­ną.

***

Książ­ka ta ma do­star­czyć uza­sad­nie­nia trzem te­zom do­ty­czą­cym ca­łe­go świa­ta pe­ry­fe­ryj­ne­go w la­tach 1943-1980. Czwar­ta z nich do­ty­czy Pol­ski.

Po pierw­sze: prze­ko­na­nie, że pań­stwo po­win­no być we­hi­ku­łem wzro­stu w kra­jach za­co­fa­nych i pe­ry­fe­ryj­nych, a ob­szar po­zo­sta­wio­ny ryn­ko­wi na­le­ży jak naj­bar­dziej ogra­ni­czyć, było nie tyl­ko po­wszech­ne w świe­tle do­świad­cze­nia i teo­rii eko­no­micz­nej lat czter­dzie­stych, ale tak­że ra­cjo­nal­ne. Ist­nia­ły wów­czas do­bre prze­słan­ki, żeby są­dzić, że pla­no­wa­nie dzia­ła, a ry­nek nie.

Po dru­gie: ostre prze­ciw­sta­wia­nie wol­ne­go ryn­ku i go­spo­dar­ki „upań­stwo­wio­nej” jest uprosz­cze­niem fał­szu­ją­cym rze­czy­wi­stość. Wol­ny ry­nek w ro­zu­mie­niu dzie­więt­na­sto­wiecz­ne­go le­se­fe­ry­zmu w la­tach pięć­dzie­sią­tych nie ist­niał nig­dzie, na­wet w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Po­li­ty­ka kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się mie­ści­ła się w sze­ro­kim kon­ti­nu­um po­mię­dzy od­rzu­ce­niem ryn­ku a jego wa­run­ko­wą i ogra­ni­czo­ną do wą­sko wy­ty­czo­nych sfer ak­cep­ta­cją. Ele­men­ty ryn­ku od­gry­wa­ły przy tym bar­dzo waż­ną rolę tak­że w go­spo­dar­kach so­cja­li­stycz­nych – w tym rów­nież w ZSRR – choć­by nie były tam ak­cep­to­wa­ne.

Po trze­cie: tak jak wia­ra w Plan była uza­sad­nio­na w la­tach czter­dzie­stych, tak samo zwrot ku wol­ne­mu ryn­ko­wi w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych miał wie­le przy­czyn – od do­świad­cze­nia po ewo­lu­cję teo­rii eko­no­micz­nej – i praw­do­po­dob­nie był nie­unik­nio­ny. Nie było to jed­nak od­kry­wa­nie na­uko­wej praw­dy tyl­ko ele­ment hi­sto­rycz­ne­go pro­ce­su.

Ta teza wy­ma­ga ob­szer­niej­sze­go ko­men­ta­rza.

W la­tach czter­dzie­stych, jesz­cze w cza­sach woj­ny, roz­po­czy­na się za­lew prac eko­no­mi­stów pro­po­nu­ją­cych me­to­dy przy­spie­sze­nia roz­wo­ju kra­jów naj­bied­niej­szych. Nie tyl­ko od­po­wia­da­li na wy­zwa­nie chwi­li, ale zy­ska­li atrak­cyj­ną i rzad­ką dla na­ukow­ca moż­li­wość spraw­dze­nia nie­któ­rych swo­ich idei w prak­ty­ce. In­te­lek­tu­ali­stów za­wsze po­cią­ga­ła po­li­ty­ka, a eko­no­mi­ści nie byli tu­taj wy­jąt­kiem. Przy­ro­dzo­ne skłon­no­ści tego za­wo­du wzmac­niał jesz­cze mo­der­ni­stycz­ny etos, któ­ry przy­pi­sy­wał kler­kom rolę ka­pła­nów w dzie­jo­wym mi­ste­rium prze­bu­do­wy tra­dy­cyj­ne­go, peł­ne­go cha­osu świa­ta w świat no­wo­cze­sny i zor­ga­ni­zo­wa­ny we­dług ra­cjo­nal­nych re­guł. Sko­ro taką rolę mo­gli peł­nić ar­ty­ści i ar­chi­tek­ci – dla­cze­go nie eko­no­mi­ści? Kie­dy Le Cor­bu­sier pro­jek­to­wał ra­cjo­nal­ne mia­sta i miesz­ka­nia, eko­no­mi­ści pro­jek­to­wa­li ra­cjo­nal­ny po­rzą­dek go­spo­dar­czy. Były to dwa aspek­ty tej sa­mej mo­der­ni­stycz­nej re­li­gii po­stę­pu.

Po­ku­sa ta nie­ob­ca była naj­więk­szym. Ar­thur W. Le­wis, lau­re­at Na­gro­dy No­bla (w 1979 roku) i au­tor bar­dzo wpły­wo­we­go w la­tach pięć­dzie­sią­tych mo­de­lu uprze­my­sło­wie­nia, zo­stał w 1957 roku z ra­mie­nia ONZ do­rad­cą pre­zy­den­ta Gha­ny, po­li­ty­ka, któ­ry w wie­lu kra­jach Trze­cie­go Świa­ta był sym­bo­lem eman­cy­pa­cji – Kwa­me Nkru­ma­ha, i do­ra­dzał mu, jak zbu­do­wać prze­mysł w kra­ju, któ­re­go głów­nym to­wa­rem eks­por­to­wym było do­tąd ka­kao i zło­to26. Eko­no­mi­sta jako no­wo­cze­sny mi­sjo­narz – to ty­tuł ar­ty­ku­łu opu­bli­ko­wa­ne­go w 1961 roku w jed­nym z naj­lep­szych cza­so­pism na­uko­wych. Nie było w nim iro­nii. Au­tor tego tek­stu zu­peł­nie se­rio po­rów­ny­wał wła­dzę eko­no­mi­sty w kra­ju za­co­fa­nym z wła­dzą ka­pła­na w spo­łe­czeń­stwach pier­wot­nych. Róż­ni­ca, jego zda­niem, wy­ni­ka­ła stąd, że eko­no­mi­sta, ma­jąc świa­do­mość wła­snej omyl­no­ści, wy­ko­rzy­stu­je swo­ją wła­dzę w słusz­nym celu, kie­ru­jąc swo­ich pod­opiecz­nych w stro­nę po­stę­pu27. Pa­ter­na­li­zmu wpi­sa­ne­go w taką rolę nikt wów­czas wła­ści­wie nie do­strze­gał.

Eko­no­mi­sta był w tych de­ka­dach za­ra­zem Pla­ni­stą. Wy­zwo­le­nie z ir­ra­cjo­nal­no­ści i cha­osu tra­dy­cyj­ne­go spo­łe­czeń­stwa było tym sa­mym, co uwol­nie­nie od ka­pry­śnej ty­ra­nii ryn­ku (na do­miar złe­go, jak chęt­nie wska­zy­wa­no, ka­pry­sy ryn­ku za­zwy­czaj sprzy­ja­ły utrzy­my­wa­niu cy­wi­li­za­cyj­ne­go za­póź­nie­nia – ry­nek uwa­ża­no za so­jusz­ni­ka bo­ga­tych). Na­rzę­dziem tej eman­cy­pa­cji mia­ło być – war­to po­wtó­rzyć to raz jesz­cze – ra­cjo­nal­ne, biu­ro­kra­tycz­ne, no­wo­cze­sne pań­stwo.

Książ­ka ta – i jest to jej naj­waż­niej­szy cel – jest tak­że pró­bą opi­su za­dzi­wia­ją­cej i ra­dy­kal­nej prze­mia­ny, jaka za­szła w my­śle­niu o roli pań­stwa w roz­wo­ju kra­jów ubo­gich i cy­wi­li­za­cyj­nie za­póź­nio­nych. W la­tach pięć­dzie­sią­tych pań­stwo uzna­wa­no po­wszech­nie za mo­tor wy­zwo­le­nia i roz­wo­ju go­spo­dar­cze­go. Od lat osiem­dzie­sią­tych eko­no­mi­ści zaj­mu­ją­cy się roz­wo­jem pa­trzy­li na nie czę­ściej jako na na­rzę­dzie ty­ra­nii i wy­zy­sku. W ich ana­li­zach pań­stwo to nie­mal­że prze­szko­da sto­ją­ca na dro­dze do roz­wo­ju, a w każ­dym ra­zie jego rola jest bar­dzo am­bi­wa­lent­na: czę­ściej oby­wa­te­lom szko­dzi, niż po­ma­ga. Co roku uka­zu­ją się set­ki prac, w któ­rych na­ukow­cy ob­li­cza­ją wpływ ko­rup­cji na po­ziom ży­cia i tem­po wzro­stu go­spo­dar­cze­go, a tak­że opi­su­ją roz­ma­ite ren­ty zwią­za­ne z wła­dzą, z któ­rych ko­rzy­sta­ją eli­ty w kra­jach naj­bied­niej­szych – kosz­tem resz­ty oby­wa­te­li.

Dla­te­go go­spo­dar­cze de­cy­zje po­dej­mo­wa­ne w la­tach pięć­dzie­sią­tych czy sześć­dzie­sią­tych – zwłasz­cza „od­gór­ne” pró­by uprze­my­sło­wie­nia po­dej­mo­wa­ne w kra­jach Afry­ki, Ame­ry­ki Ła­ciń­skiej czy Eu­ro­py Wschod­niej – mogą się wy­da­wać dziś czę­sto ab­sur­dal­ne. Mogą wy­wo­ły­wać uśmiech po­li­to­wa­nia albo pro­wo­ko­wać do re­flek­sji nad za­śle­pie­niem ich au­to­rów. Taka re­ak­cja świad­czy jed­nak tyl­ko o dy­stan­sie dzie­lą­cym współ­cze­sność od tam­tych cza­sów. Wte­dy te pro­jek­ty mia­ły sens z punk­tu wi­dze­nia ów­cze­snej eko­no­mii po­li­tycz­nej – nie tyl­ko tej in­spi­ro­wa­nej mark­si­zmem, ale też za­chod­niej. War­to to dziś przy­po­mnieć, choć­by jako me­men­to dla dzi­siej­szych spe­cja­li­stów od roz­wo­ju i wzro­stu.

„Kie­dy stu­dio­wa­łem eko­no­mię w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych cały ten nurt wy­da­wał się nie tyle błęd­ny, co nie­zro­zu­mia­ły” – na­pi­sał nie­daw­no o opty­mi­stycz­nych teo­riach roz­wo­ju z lat czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych no­bli­sta Paul Krug­man28. Wła­śnie od lat sie­dem­dzie­sią­tych eko­no­mi­ści i po­li­ty­cy w kra­jach za­co­fa­nych za­czę­li wie­rzyć, że roz­wój ich oj­czyzn za­le­ży od pry­wa­ty­za­cji, ni­skich ceł i gra­nic otwar­tych dla za­gra­nicz­nych ka­pi­ta­łów. To nowe wy­zna­nie zo­sta­ło przy­ję­te rów­nie szyb­ko, jak wcze­śniej­sza wia­ra w do­bro­dziej­stwa pla­no­wa­nia go­spo­dar­cze­go i pań­stwo­wych in­we­sty­cji prze­my­sło­wych, cho­ciaż na­cisk mię­dzy­na­ro­do­wych in­sty­tu­cji – Mię­dzy­na­ro­do­we­go Fun­du­szu Wa­lu­to­we­go i Ban­ku Świa­to­we­go – ode­grał w tej prze­mia­nie swo­ją rolę. Opis ra­dy­kal­nej prze­mia­ny in­te­lek­tu­al­ne­go kli­ma­tu, któ­ra wte­dy się do­ko­na­ła, jest jed­nym z głów­nych te­ma­tów tej książ­ki.

Kry­ty­cy li­be­ral­nych kon­cep­cji roz­wo­ju do­mi­nu­ją­cych od lat sie­dem­dzie­sią­tych (tacy jak Na­omi Kle­in) czę­sto dziś po­wta­rza­ją, że ta do­mi­na­cja była wy­ni­kiem spi­sku – w któ­rym bra­li udział, w róż­nych kon­fi­gu­ra­cjach, pra­wi­co­wi po­li­ty­cy z Za­cho­du, eko­no­micz­ni ide­olo­dzy z Uni­wer­sy­te­tu w Chi­ca­go, wspie­ra­ni nie­kie­dy przez siły spe­cjal­ne29. Jest to wy­ja­śnie­nie zbyt pro­ste, jak każ­da teo­ria spi­sko­wa. Za falą li­be­ra­li­zmu z lat sie­dem­dzie­sią­tych sta­ła za­rów­no nowa teo­ria eko­no­micz­na, jak i gorz­kie do­świad­cze­nie po­raż­ki po­przed­nich, eta­ty­stycz­nych pro­jek­tów. Aż na­zbyt czę­sto pań­stwo oka­zy­wa­ło się nie dźwi­gnią roz­wo­ju, ale dra­pież­ni­kiem, wy­sy­sa­ją­cym ze swo­ich oby­wa­te­li ostat­ni grosz na ty­sią­ce spo­so­bów – le­gal­nych i nie­le­gal­nych, jaw­nych i ukry­tych, bez­po­śred­nich i po­śred­nich.

Czwar­ta teza tej książ­ki ma wą­ski, lo­kal­ny cha­rak­ter: w pol­skich zma­ga­niach z nie­do­ro­zwo­jem, pe­ry­fe­ryj­no­ścią i nę­dzą nie ma nic wy­jąt­ko­we­go. Prze­cho­dzi­li­śmy te same eta­py ide­owej ewo­lu­cji, co wie­le in­nych kra­jów pe­ry­fe­ryj­nych.

***

Jak za­tem do­go­nić Za­chód?

Do dziś, po sze­ściu de­ka­dach eks­pe­ry­men­tów, w więk­szo­ści nie­uda­nych i kosz­tow­nych, nie ma na to jed­no­znacz­nej re­cep­ty. Czas opty­mi­zmu i wiel­kich pro­jek­tów mi­nął. Dziś spe­cja­li­ści od roz­wo­ju za­miast wiel­ki­mi pro­jek­ta­mi spo­łecz­nej trans­for­ma­cji wolą zaj­mo­wać się ob­my­śla­niem drob­nych in­ter­wen­cji w ży­cie co­dzien­ne miesz­kań­ców „świa­ta B” i funk­cjo­no­wa­nie jego in­sty­tu­cji – tak, aby uła­twia­ły, a nie utrud­nia­ły lu­dziom ży­cie. Być może ta zmia­na am­bi­cji świad­czy o po­ko­rze wy­wo­ła­nej po­raż­ka­mi po­przed­nich lat. Być może – o bra­ku in­te­lek­tu­al­nej od­wa­gi. Moż­li­we, że oba te wy­ja­śnie­nia są praw­dzi­we.

Klu­czo­wym pro­ble­mem w eko­no­mii roz­wo­ju są sto­sun­ki wła­dzy – taki po­gląd dziś jest po­wszech­nie ak­cep­to­wa­ny nie tyl­ko przez eko­no­mi­stów przy­zna­ją­cych się do in­spi­ra­cji le­wi­co­wy30. Z tego punk­tu wi­dze­nia kon­flikt spo­łecz­ny nie tyl­ko leży u źró­deł hi­sto­rycz­ne­go zróż­ni­co­wa­nia in­sty­tu­cji w róż­nych kra­jach (a więc i po­zio­mu ich roz­wo­ju), ale też okre­śla ich przy­szłe losy. Ci bo­wiem, któ­rzy są u wła­dzy, za­in­te­re­so­wa­ni są utrzy­my­wa­niem in­sty­tu­cji spo­łecz­nych, któ­re chro­nią i prze­dłu­ża­ją ich do­mi­na­cję, a za­ra­zem ich udział w do­cho­dzie na­ro­do­wym. W wy­ni­ku kon­flik­tów spo­łecz­nych czę­sto zaś po­wsta­ją in­sty­tu­cje, któ­re nie sprzy­ja­ją do­bro­by­to­wi ca­łe­go spo­łe­czeń­stwa. Brak za­ufa­nia po­mię­dzy ak­to­ra­mi na pu­blicz­nej sce­nie i wal­ka o po­dział do­cho­du spra­wia­ją, że trud­no prze­pro­wa­dzić pro­jek­ty re­form ma­ją­cych na celu do­bro ogól­ne: złe in­sty­tu­cje od­na­wia­ją się w nie­skoń­czo­ność, na­wet wbrew wy­raź­nej woli więk­szo­ści. De­mo­kra­cje wca­le nie są wol­ne od tej wady31.

Dla­te­go po­pu­lar­ne są eks­pe­ry­men­ty na małą ska­lę i ba­da­nia te­re­no­we – któ­ry­mi rzad­ko zaj­mo­wa­li się mi­sjo­na­rze uprze­my­sło­wie­nia, spe­cja­li­ści od wiel­kich mo­de­li z lat czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych. Eks­pe­ry­men­ty bar­dzo czę­sto dają nie­oczy­wi­ste wy­ni­ki. Wia­do­mo na przy­kład, co trze­ba zro­bić, żeby dzie­ci w kra­jach roz­wi­ja­ją­cych się le­piej się uczy­ły i rza­dziej opusz­cza­ły szko­łę – a ra­czej wia­do­mo, ja­kie me­to­dy po­pra­wy sy­tu­acji są naj­tań­sze. Eko­no­mi­ści po­li­czy­li cho­ciaż­by, że w naj­bied­niej­szych kra­jach zwięk­sze­nie licz­by pod­ręcz­ni­ków po­wy­żej jed­ne­go na czte­rech uczniów nie po­pra­wia ich wy­ni­ków w na­uce. Nie po­pra­wia go tak­że, co może za­ska­ki­wać, po­dwo­je­nie licz­by na­uczy­cie32. Eks­pe­ry­ment prze­pro­wa­dzo­ny w mia­stecz­ku Bu­sia na gra­ni­cy Ke­nii i Ugan­dy wy­ka­zał za to, że ta­nia ku­ra­cja le­czą­ca dzie­ci z pa­so­ży­tów – któ­ra kosz­tu­je 49 cen­tów na kwar­tał – zmniej­sza ab­sen­cję o jed­ną czwar­tą (z po­wo­du pa­so­ży­tów ukła­du po­kar­mo­we­go cier­pi tam 90 pro­cent dzie­ci). Taka ku­ra­cja jest za­tem dwa­dzie­ścia razy bar­dziej efek­tyw­na – bio­rąc pod uwa­gę kosz­ty – niż za­trud­nie­nie do­dat­ko­we­go na­uczy­cie­la33.

To zu­peł­nie inna ska­la aspi­ra­cji niż w la­tach pięć­dzie­sią­tych czy na­wet osiem­dzie­sią­tych. Nie ma tu po­szu­ki­wa­nia uni­wer­sal­ne­go mo­de­lu – czy to uprze­my­sło­wie­nia, czy li­be­ral­nej „te­ra­pii szo­ko­wej” – któ­ry moż­na za­apli­ko­wać kra­jom opóź­nio­nym. Nie ma tu tak­że, na do­brą spra­wę, am­bi­cji „do­go­nie­nia” Za­cho­du. Nie tyl­ko dla­te­go, że cel oka­zał się dużo trud­niej­szy do osią­gnię­cia, niż jesz­cze nie­daw­no my­śla­no. W klu­czo­wych dla tej opo­wie­ści la­tach sie­dem­dzie­sią­tych do­strze­żo­no tak­że, że idea roz­wo­ju była u swo­ich źró­deł no­wym wcie­le­niem sta­rej idei ko­lo­nial­nej. W mia­rę „do­ga­nia­nia Za­cho­du” post­ko­lo­nial­ne spo­łe­czeń­stwa mia­ły się do nie­go upodob­nić pod wzglę­dem sty­lu ży­cia, spo­so­bu upra­wia­nia po­li­ty­ki czy struk­tu­ry spo­łecz­nej34. Były „kra­je wzor­co­we” i „kra­je wzo­ru­ją­ce się”35. Pi­sa­no o tym wprost i z apro­ba­tą: dla Da­nie­la Ler­ne­ra, jed­ne­go z naj­bar­dziej po­pu­lar­nych wów­czas teo­re­ty­ków mo­der­ni­za­cji, była ona pro­ce­sem, w któ­rym „mniej roz­wi­nię­te spo­łe­czeń­stwa zy­sku­ją ce­chy ty­po­we dla bar­dziej roz­wi­nię­tych”. W gło­śnej wów­czas książ­ce o Bli­skim Wscho­dzie Ler­ner opi­sy­wał do­ko­nu­ją­cą się tam po­dob­no mo­der­ni­za­cję jako „in­fu­zję ra­cjo­na­li­stycz­ne­go i po­zy­ty­wi­stycz­ne­go du­cha” wo­bec któ­rej, „jak zga­dza­ją się ucze­ni, is­lam jest ab­so­lut­nie bez­bron­ny”36.

Cha­rak­te­ry­stycz­ną ce­chą tej wi­zji było tak­że na­kł­da­nie się za­kre­sów zna­czeń ta­kich po­jęć jak „roz­wój”, „mo­der­ni­za­cja” i „wzrost”. Dziś ła­two wy­mie­nić przy­kła­dy wzro­stu go­spo­dar­cze­go bez mo­der­ni­za­cji (na przy­kład kra­je pro­du­ku­ją­ce ropę naf­to­wą) albo mo­der­ni­za­cji w zna­czą­cy spo­sób od­bie­ga­ją­cej od za­chod­nie­go mo­de­lu (na przy­kład kra­je Azji Wschod­niej). W prak­ty­ce ję­zy­ko­wej lat pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych tych po­jęć uży­wa­no czę­sto wy­mien­nie, a ich współ­za­leż­ność naj­le­piej chy­ba ilu­stru­je pro­sty ry­su­nek, za­miesz­czo­ny w jed­nej z pol­skich ksią­żek o „wzro­ście in­du­ko­wa­nym” opu­bli­ko­wa­nej pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych (au­tor po­wo­łu­je się na ame­ry­kań­skie­go so­cjo­lo­ga i teo­re­ty­ka no­wo­cze­sno­ści, Da­vi­da Ap­te­ra)37

Dziś idee roz­wo­ju na ob­raz i po­do­bień­stwo Za­cho­du są w oczach kry­ty­ków tyl­ko po­my­sło­wą for­mą post­ko­lo­nial­nej do­mi­na­cji – nową od­mia­ną „brze­mie­nia bia­łe­go czło­wie­ka”. Nie dość, że oka­za­ły się mi­ra­żem, to w wąt­pli­wość po­da­no ich in­ten­cje. Dziś eko­no­mi­ści są znacz­nie mniej skłon­ni do osą­dza­nia „za­póź­nio­nych” albo „za­co­fa­nych” spo­łe­czeństw niż kil­ka­dzie­siąt lat temu (te sło­wa na­le­ży wziąć w cu­dzy­słów; dziś nikt by ich nie użył, a jesz­cze w la­tach pięć­dzie­sią­tych były w po­wszech­nym obie­gu w li­te­ra­tu­rze na­uko­wej). Rów­nież słow­nik uległ wy­raź­ne­mu oczysz­cze­niu ze słów war­to­ściu­ją­cych: o ile kie­dyś po­ję­cia „roz­wój” czy „mo­der­ni­za­cja” nio­sły jed­no­znacz­nie po­zy­tyw­ny ła­du­nek emo­cjo­nal­ny i mo­ral­ny, dziś chęt­niej mówi się o wy­mier­nych, su­chych wskaź­ni­kach – dłu­go­ści ży­cia, prze­cięt­nej licz­bie lat spę­dzo­nych w szko­le czy pro­duk­cie kra­jo­wym brut­to. Za­miast am­bi­cji prze – kształ­ce­nia ca­łej struk­tu­ry spo­łecz­nej „spe­cja­li­ści od roz­wo­ju” pro­po­nu­ją dziś na przy­kład ba­da­nie wpły­wu ła­pó­wek pła­co­nych przez kie­row­ców cię­ża­ró­wek po­li­cji na kosz­ty trans­por­tu w kra­jach za­chod­niej Afry­ki38. Być może jed­nak mają coś do za­pro­po­no­wa­nia, a świat moż­na na­pra­wiać tyl­ko ma­ły­mi kro­ka­mi.

***

Hay­den Whi­te, teo­re­tyk hi­sto­rio­gra­fii, kla­sy­fi­ko­wał książ­ki dzie­więt­na­sto­wiecz­nych hi­sto­ry­ków we­dług li­te­rac­kich sty­lów opo­wie­ści: Mi­che­let miał pi­sać hi­sto­rię jak ro­mans, Ran­ke – jak ko­me­dię, a Burc­khardt jak sa­ty­rę39. Nie po­rów­nu­jąc tej książ­ki do wiel­kich dzieł ana­li­zo­wa­nych przez Whi­te’a, trze­ba z góry uprze­dzić, że jej ton okre­śla iro­nia. Trud­no bo­wiem o więk­sze na­gro­ma­dze­nie do­brych in­ten­cji i am­bit­nych pla­nów ulep­sza­nia świa­ta, któ­re wy­ra­dza­ły się w swo­je prze­ci­wień­stwo: lu­dzi, któ­rym mia­ły po­móc, wtrą­ca­ły w jesz­cze głęb­szą nę­dzę, a nie­rzad­ko uspra­wie­dli­wia­ły ty­ra­nię. Iro­nia ta jest jed­nak nie­za­mie­rzo­na przez au­to­ra – jest wpi­sa­na w rze­czy­wi­stość. Mimo wszyst­kich ka­ta­strof i nie­szczęść, ja­kie spro­wa­dzi­ły na mi­lio­ny lu­dzi, te pro­jek­ty uprze­my­sło­wie­nia i „do­go­nie­nia Za­cho­du” mia­ły am­bi­cję, roz­mach i wi­zję, któ­rej we współ­cze­snych kon­cep­cjach roz­wo­ju – pro­za­icz­nej bu­chal­te­rii drob­nych spraw – nie moż­na od­na­leźć.

SKĄD SIĘ WZIĘŁO ZACOFANIESPÓR O ŹRÓDŁA ZACOFANIA I REWOLUCJI PRZEMYSŁOWEJ

1. MAL­THUS MIAŁ RA­CJĘ

W 1825 roku An­glik Wil­liam Ja­cob na zle­ce­nie bry­tyj­skie­go rzą­du prze­mie­rzył wzdłuż i wszerz ów­cze­sne Kró­le­stwo Pol­skie, Ga­li­cję oraz bał­tyc­kie pro­win­cje Ro­sji. Po­dróż mia­ła bar­dzo prak­tycz­ny cel. Wiel­ka Bry­ta­nia po­trze­bo­wa­ła zbo­ża, aby wy­ży­wić ro­bot­ni­ków w szyb­ko roz­ra­sta­ją­cych się mia­stach prze­my­sło­wych. Ja­co­bo­wi po­le­co­no zba­dać, ile zbo­ża i po ja­kich ce­nach mogą do­star­czyć zie­mie „daw­nej Pol­ski”. Miał też spraw­dzić, ja­kie są moż­li­wo­ści jego eks­por­tu przez Gdańsk, Pru­sy Wschod­nie i Rygę. Z za­da­nia wy­wią­zał się zna­ko­mi­cie. Po po­wro­cie do An­glii wy­dał ob­szer­ny ra­port, w któ­rym cha­rak­te­ry­zo­wał tak­że – w sty­lu ów­cze­snych re­la­cji po­dróż­ni­czych – miesz­kań­ców ziem pol­skich40. Od­no­to­wał nie­chęć szlach­ty do zaj­mo­wa­nia się czym­kol­wiek poza służ­bą woj­sko­wą oraz do­mi­nu­ją­cą po­zy­cję Ży­dów w han­dlu, a Niem­ców w rze­mio­słach. (Niem­cy, jak za­uwa­żył, źle się w Pol­sce czu­ją i ma­rzą tyl­ko, żeby – jak już się do­ro­bią – wró­cić do oj­czy­zny.) Dużo uwa­gi po­świę­cił pol­skim chło­pom.

Nie są już nie­wol­ni­ka­mi ani ad­scrip­ti gle­bae. […] Dzię­ki tej zmia­nie kon­dy­cji ich sy­tu­acja jed­nak w prak­ty­ce po­pra­wi­ła się nie­wie­le. Kie­dy do­cho­dzi do prze­ka­za­nia ma­jąt­ku [ziem­skie­go], czy to za­pi­sem w te­sta­men­cie, czy w inny spo­sób, oso­by chło­pów nie są do nie­go wprost włą­czo­ne, ale ich usłu­gi są, i w wie­lu wy­pad­kach sta­no­wią naj­cen­niej­szą część ma­jąt­ku. […] Miesz­ka­ją w drew­nia­nych cha­tach, po­kry­tych strze­chą lub gon­tem, skła­da­ją­cych się z jed­nej izby z pie­cem, wo­kół któ­re­go miesz­kań­cy i ich by­dło tło­czą się po­spo­łu w naj­bar­dziej od­ra­ża­ją­cym bru­dzie. Je­dzą ka­pu­stę, cza­sem ziem­nia­ki, ale nie za­wsze, groch, czar­ny chleb, i zupę, a ra­czej ka­szę, bez do­dat­ku ma­sła czy mię­sa. Piją głów­nie wodę, albo ta­nią whi­sky tego kra­ju, któ­ra jest głów­nym zbyt­kiem chło­pów; i piją ją, kie­dy ją tyl­ko mogą po­zy­skać, w ogrom­nych ilo­ściach. […] W swo­ich do­mach mają nie­wie­le tego, co za­słu­gi­wa­ło­by na na­zwę me­bli; a ich odzież jest pry­mi­tyw­na, po­dar­ta i brud­na, na­wet do obrzy­dze­nia. Bar­dzo nie­wie­le uwa­gi zwra­ca się na ich edu­ka­cję, i ge­ne­ral­nie są ciem­ni, prze­sąd­ni i fa­na­tycz­ni. […] Ten ob­raz sta­nu i cha­rak­te­ru chłop­stwa, cho­ciaż ogól­ny, może być uzna­ny za tak po­wszech­ny, że nie ma od nie­go wy­jąt­ków; zda­rza­ją się rzad­kie przy­pad­ki wy­trwa­ło­ści w go­spo­dar­ce, przed­się­bior­czo­ści i umiar­ko­wa­niu.41

Re­la­cja Ja­co­ba sta­je się tym bar­dziej po­ru­sza­ją­ca, je­że­li je­ste­śmy świa­do­mi jej kon­tek­stu. Punk­tem od­nie­sie­nia au­to­ra była An­glia – wów­czas naj­bo­gat­szy kraj świa­ta, ale z ogrom­ny­mi i szyb­ko ro­sną­cy­mi ob­sza­ra­mi skraj­nej nę­dzy. We­dług sza­cun­ków dzi­siej­szych hi­sto­ry­ków w 1820 roku pła­ce ro­bot­ni­ków w An­glii były tyl­ko o 10 pro­cent wyż­sze niż w 1770 roku. Mamy przy tym do­bre po­wo­dy, by przy­pusz­czać, że wa­run­ki ży­cia i pra­cy więk­szo­ści z nich pod wie­lo­ma wzglę­da­mi były gor­sze niż kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej42. Nie­dłu­go po ra­por­cie Ja­co­ba z ziem pol­skich w Lon­dy­nie uka­za­ło się kil­ka gło­śnych ksią­żek przed­sta­wia­ją­cych nę­dzę ro­bot­ni­ków bry­tyj­skich; w 1833 roku wy­da­no na przy­kład książ­kę Pe­te­ra Ga­skel­la o ro­bot­ni­kach, któ­ra mia­ła do­star­czyć in­spi­ra­cji pi­szą­ce­mu Po­ło­że­nie kla­sy ro­bot­ni­czej w An­glii