Skazani na wojnę? - Graham Allison - ebook

Skazani na wojnę? ebook

Graham Allison

4,3

Opis

Chiny i Ameryka zmierzają do wojny, której tak naprawdę nikt nie chce

 

Gdy rosnący w siłę kraj zaczyna zagrażać aktualnemu hegemonowi, ich rywalizacja najczęściej kończy się wojną. Czy tak będzie tym razem?

 

Jedna z najbardziej wnikliwych i dających do myślenia analiz, jakie do tej pory czytałem na temat najważniejszej relacji we współczesnym świecie – między Chinami a Ameryką. Jeśli Graham Allison ma rację – a tak moim zdaniem jest – Państwo Środka i Stany Zjednoczone muszą uważnie prześledzić lekcje, jakie dała nam historia, aby uniknąć wojny, z której żadna ze stron nie wyjdzie zwycięsko.

― David Petraeus, generał w stanie spoczynku, były dyrektor CIA 

 

Graham Allison umiejętnie przybliża najpoważniejsze dylematy polityki zagranicznej Ameryki nie tylko ekspertom, ale i zwyczajnym obywatelom. Dlatego właśnie wielokrotnie korzystałem z jego rad, zarówno jako senator, jak i wiceprezydent.

― Joe Biden, były wiceprezydent USA

 

Każdy, kto chce rozumieć przyszłą politykę i gospodarkę międzynarodową, powinien obserwować aktualne relacje Chin i USA, bowiem to właśnie one i ich temperatura będą decydowały o losach świata.

― Sławomir S. Sikora, Prezes Zarządu Banku Handlowego w Warszawie S.A. 

 

 

Graham Allison – uznany teoretyk i praktyk w dziedzinie współczesnego bezpieczeństwa narodowego, ekspert historii stosowanej. Pełnił funkcję asystenta sekretarza obrony i doradzał sekretarzom obrony kilku amerykańskich prezydentów, od Ronalda Reagana po Baracka Obamę. 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 602

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (12 ocen)
4
8
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nal­ny:DE­STI­NED FOR WAR: CAN AME­RI­CA AND CHI­NA ESCA­PE THU­CY­DI­DES’S TRAP?

Au­tor: Gra­ham Al­li­son

Tłu­ma­cze­nie: Re­gi­na Mo­ścic­ka (wstęp, przed­mo­wa, roz­dzia­ły 1–5), Ma­ciej Wa­cław (roz­dzia­ły 6–9, anek­sy), Mar­ta Żbi­kow­ska (roz­dział 10)

Re­dak­cja: Klau­dia Ty­li­ba, Mag­da­le­na Bin­kow­ska

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Stu­dio KA­RAN­DASZ

Skład: Ilo­na iDo­mi­nik Trze­biń­scy Du Châte­aux

Zdję­cie na okład­ce: shut­ter­stock/raw­f8

Źró­dła sche­ma­tów i ilu­stra­cji: s. 29: World Bank (GDP: http://data.world­bank.org/in­di­ca­tor/NY.GDP.MKTP.CD?lo­ca­tions=CN-US; Im­ports: http://data.world­bank.org/in­di­ca­tor/TM.VAL.MRCH.CD.WT?lo­ca­tions=CN-US; Exports: http://data.world­bank.org/in­di­ca­tor/TX.VAL.MRCH.CD.WT?lo­ca­tions=CN-US; Re­se­rves: http://data.world­bank.org/in­di­ca­tor/FI.RES.XGLD.CD?lo­ca­tions=CN-US). s. 31: In­ter­na­tio­nal Mo­ne­ta­ry Fund, Eco­no­mist In­tel­li­gen­ce Unit. s. 33: In­ter­na­tio­nal Mo­ne­ta­ry Fund, World Eco­no­mic Outlo­ok Da­ta­ba­se, Octo­ber 2016. s. 69: Dzię­ki uprzej­mo­ści Au­to­ra. s. 93: The Mad­di­son-Pro­ject, http://www.ggdc.net/mad­di­son/mad­di­son-pro­ject/home.htm, 2013 ver­sion. s. 106: Ken­ne­dy, The Rise and Fall of the Gre­at Po­wers, p. 203. s. 136:Ame­ri­can „Ag­gres­sion”, To­ron­to Star (No­vem­ber 12, 1903), re­pro­du­ced in Li­te­ra­ry Di­gest 27, no. 26 (De­cem­ber 26, 1903), 909, P 267.3 v.27, Wi­de­ner Li­bra­ry, Ha­rvard Uni­ver­si­ty. s. 175: Dzię­ki uprzej­mo­ści Au­to­ra. s. 204–205:Map by Map­ping Spe­cia­li­sts, Ltd., Fitch­burg, WI. S. 287: Dzię­ki uprzej­mo­ści Au­to­ra.

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Gó­rec­ka

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

Co­py­ri­ght © 2017 by Gra­ham Al­li­son

Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2018

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-365-7

Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński

PRZED­MO­WA DO WY­DA­NIA POL­SKIE­GO

Ska­za­ni na woj­nę? to książ­ka wy­jąt­ko­wa, na­wet je­śli wziąć pod uwa­gę, że po­dej­mu­je kwe­stie, któ­ry­mi in­te­re­su­je się tak­że wie­lu in­nych po­czyt­nych au­to­rów. Nie­ste­ty znacz­na część wy­da­wa­nych obec­nie ksią­żek jest ra­czej wy­ni­kiem mody na pi­sa­nie o Chi­nach i za­po­trze­bo­wa­nia od­bior­ców niż efek­tem dłu­giej, po­waż­nej ana­li­zy. Książ­ka Gra­ha­ma Al­li­so­na jest jed­nak re­zul­ta­tem wie­lu lat ba­dań wy­bit­ne­go ame­ry­kań­skie­go po­li­to­lo­ga, przez całą swo­ją za­wo­do­wą ka­rie­rę zwią­za­ne­go z Uni­wer­sy­te­tem Ha­rvar­da. Daje nam ona moż­li­wość przyj­rze­nia się ry­wa­li­za­cji ame­ry­kań­sko-chiń­skiej z cie­ka­wej per­spek­ty­wy hi­sto­rycz­nej, jak­że od­le­głej od co­dzien­nych do­nie­sień me­dial­nych.

Gra­ham Al­li­son jak mało kto ma kom­pe­ten­cje do ana­li­zy tego, co dzie­je się na li­nii Chi­ny–Sta­ny Zjed­no­czo­ne. O jego za­in­te­re­so­wa­niu te­ma­tem Da­le­kie­go Wscho­du mo­gli­śmy się prze­ko­nać cho­ciaż­by dzię­ki lek­tu­rze książ­ki Chi­ny, Sta­ny Zjed­no­czo­ne i świat w oczach Wiel­kie­go Mi­strza Lee Kuan Yewa, któ­rej był współ­au­to­rem. Al­li­son do au­to­ry­te­tu Lee Kuan Yewa od­wo­łu­je się w swo­jej książ­ce wie­lo­krot­nie, a przy­to­czo­ne przez nie­go sło­wa by­łe­go wie­lo­let­nie­go pre­mie­ra Sin­ga­pu­ru: „Wy­wo­ła­ne przez Chi­ny prze­su­nię­cie rów­no­wa­gi sił w świe­cie od­by­wa się na taką ska­lę, że świat musi w cią­gu 30 do 40 lat zna­leźć nowy jej wy­miar. Nie spo­sób uda­wać, że kraj ten to po pro­stu duży gracz. To naj­więk­szy gracz w ca­łej hi­sto­rii świa­ta”*, do­sko­na­le od­da­ją esen­cję tego, o czym trak­tu­je Ska­za­ni na woj­nę?.

* G. Al­li­son, R.D. Blac­kwill, A. Wyne, Chi­ny, Sta­ny Zjed­no­czo­ne i świat w oczach Wiel­kie­go Mi­strza Lee Kuan Yewa, Kur­haus Pu­bli­shing, War­sza­wa 2013, s. 98.

Lu­dzie ży­ją­cy w po­szcze­gól­nych epo­kach hi­sto­rycz­nych mają skłon­ność do tego, by po­strze­gać je jako wy­jąt­ko­we, a wy­da­rze­nia, któ­rych są świad­ka­mi, uwa­ża­ją za nie­po­wta­rzal­ne. Czy roz­gry­wa­ją­ca się na na­szych oczach ry­wa­li­za­cja ame­ry­kań­sko-chiń­ska jest czymś no­wym w dzie­jach świa­ta? Gra­ham Al­li­son w swo­jej książ­ce po­ka­zu­je, że ni­hil novi sub sole. Nie po­wi­nie­nem stresz­czać tez za­war­tych w książ­ce zbyt szcze­gó­ło­wo, aby nie od­bie­rać czy­tel­ni­kom przy­jem­no­ści sa­mo­dziel­ne­go za­po­zna­nia się z nimi. Nie zdra­dzę jed­nak ta­jem­ni­cy, je­śli przy­to­czę isto­tę tego, o czym pi­sze Al­li­son (po­wo­łu­ją­cy się na au­to­ry­tet an­tycz­ne­go hi­sto­ry­ka Tu­ki­dy­de­sa): kie­dy ro­sną­ca po­tę­ga gro­zi za­ję­ciem miej­sca do­tych­czas do­mi­nu­ją­ce­go he­ge­mo­na, wy­ni­ka­ją­ce z tego na­pię­cia spra­wia­ją, że gwał­tow­ne star­cie jest re­gu­łą, a nie wy­jąt­kiem. To jest wła­śnie owa „pu­łap­ka Tu­ki­dy­de­sa”, w któ­rą nie­gdyś wpa­dły Ate­ny i Spar­ta, a po nich jesz­cze wie­le in­nych im­pe­riów.

Jak do­wo­dzi książ­ka Al­li­so­na, taki kon­flikt może wy­stą­pić, choć wca­le nie musi do nie­go dojść, o czym zda­ją się za­po­mi­nać pro­ro­cy nie­uchron­ne­go kon­flik­tu po­mię­dzy Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi a Chi­na­mi. Al­li­son, przy­ta­cza­jąc 16 hi­sto­rycz­nych przy­kła­dów sy­tu­acji, kie­dy to jed­na po­tę­ga sła­bła, dru­ga zaś chcia­ła za­jąć jej miej­sce, po­ka­zu­je jed­no­cze­śnie, że nie za­wsze pro­wa­dzi­ło to do kon­fron­ta­cji. Au­tor uświa­da­mia nam tak­że, że kon­flikt we współ­cze­snym świe­cie wy­glą­da ina­czej niż w cza­sach, gdy na kon­ty­nen­tach, oce­anach i mo­rzach trwa­ła ry­wa­li­za­cja eu­ro­pej­skich po­tęg. Obec­nie może się on spro­wa­dzać do wy­mia­ny za­po­ro­wych ta­ryf cel­nych za­miast do wy­mia­ny salw ar­mat­nich, a ry­wa­li­zu­ją­ce po­tę­gi, za­miast po­wo­ły­wać pod broń re­kru­tów, będą ra­czej wy­sy­łać do wal­ki ar­mie do­sko­na­le opła­ca­nych ha­ke­rów i szpie­gów prze­my­sło­wych.

Al­li­son do­sko­na­le wie, jak de­cy­zje po­li­ty­ków czy woj­sko­wych mogą spro­wo­ko­wać otwar­ty kon­flikt po­mię­dzy kra­ja­mi (bądź taki kon­flikt za­ła­go­dzić), bo świet­nie pi­sał o tym w książ­ce Es­sen­ce of De­ci­sion: Expla­ining the Cu­ban Mis­si­le Cri­sis. Jest to pod­sta­wo­wa po­zy­cja nie tyl­ko dla hi­sto­ry­ków i po­li­to­lo­gów, ale i dla teo­re­ty­ków za­rzą­dza­nia czy ba­da­czy teo­rii gier. Czy re­la­cje po­mię­dzy Wa­szyng­to­nem a Pe­ki­nem do­pro­wa­dzą do po­dob­ne­go na­pię­cia jak to, z któ­rym szczę­śli­wie dla ludz­ko­ści po­ra­dzi­li so­bie John F. Ken­ne­dy i Ni­ki­ta Chrusz­czow? Pi­sząc o licz­nych kon­flik­tach z prze­szło­ści, Al­li­son wska­zu­je na róż­ni­ce po­mię­dzy nimi, do­da­jąc, że „wszyst­kie jed­nak mają wspól­ny ele­ment, ja­kim są przy­wód­cy po­sta­wie­ni przed stra­te­gicz­nym dy­le­ma­tem i zmu­sze­ni do po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji po­li­tycz­nych w wa­run­kach nie­pew­no­ści i pre­sji. Pa­trząc z per­spek­ty­wy cza­su, nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy mogą uznać ich po­stę­po­wa­nie za ir­ra­cjo­nal­ne czy nie­prze­my­śla­ne, jed­nak po głęb­szej ana­li­zie z pew­no­ścią wyda im się ono bar­dziej zro­zu­mia­łe. Być może za­czną na­wet ro­zu­mieć to­wa­rzy­szą­ce im na­pię­cie, na­dzie­je i oba­wy – in­ny­mi sło­wy, tru­dy de­cy­zji, ja­kie przy­szło im po­dej­mo­wać. Ża­den z opi­sa­nych przy­pad­ków nie mu­siał się skoń­czyć woj­ną, jed­nak waga czyn­ni­ków prze­ma­wia­ją­cych za nią czę­sto prze­sła­nia praw­dzi­wy ob­raz sy­tu­acji – do tego stop­nia, że trud­no so­bie wy­obra­zić inny re­zul­tat”**.

** G. Al­li­son, Ska­za­ni na woj­nę? Czy Ame­ry­ka i Chi­ny unik­ną pu­łap­ki Tu­ki­dy­de­sa?, Pas­cal, Biel­sko-Bia­ła, 2018, s. 68–70.

Wie­le ksią­żek opi­su­ją­cych ro­sną­cą rolę chiń­skie­go smo­ka utrzy­ma­nych jest w to­nie alar­mi­stycz­nym, jed­nak wy­mo­wa książ­ki Al­li­so­na jest znacz­nie spo­koj­niej­sza. Nie ozna­cza to oczy­wi­ście, że nie do­strze­ga on nie­bez­pie­czeństw, ja­kie wy­ni­ka­ją z ro­sną­cej roli Chin – na po­cząt­ku tyl­ko na Da­le­kim Wscho­dzie, a obec­nie już na ca­łym świe­cie, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem Azji i Afry­ki. Po­zwo­lę so­bie zno­wu przy­to­czyć wy­po­wiedź Lee Kuan Yewa, któ­ra do­sko­na­le opi­su­je zmia­ny, ja­kie mogą zajść w re­la­cjach ame­ry­kań­sko-chiń­skich. Po­wie­dział on, że „w cią­gu na­stęp­nych 20, 30 lat w ta­kiej ewen­tu­al­nej kon­fron­ta­cji z USA, któ­ra mo­gła­by za­gro­zić tym ko­rzy­ściom, Chi­ny nie wi­dzą żad­nych po­żyt­ków. Ich stra­te­gia po­le­ga ra­czej na wzro­ście w ra­mach ist­nie­ją­ce­go ukła­du, uzna­wa­ne­go za wią­żą­cy, do mo­men­tu, gdy kraj sta­nie się na tyle sil­ny, aby z po­wo­dze­niem do­ko­nać prze­war­to­ścio­wa­nia po­rząd­ku po­li­tycz­ne­go i go­spo­dar­cze­go”***.

*** G. Al­li­son, R.D. Blac­kwill, A. Wyne, op. cit., s. 39.

Al­li­son szcze­gó­ło­wo opi­su­je dro­gę Chin do uzy­ska­nia po­zy­cji, z któ­rą dziś mu­szą się li­czyć na­wet Sta­ny Zjed­no­czo­ne. Jak po­da­je, tuż po za­koń­cze­niu II woj­ny świa­to­wej USA ge­ne­ro­wa­ły po­ło­wę świa­to­wej go­spo­dar­ki, do roku 1980 udział ten spadł do 22%, a obec­nie sta­no­wi już tyl­ko 16%. W tym cza­sie chiń­ski udział w glo­bal­nej go­spo­dar­ce wzrósł z 2% w 1980 roku do 18% w roku 2016. Co cie­ka­we, szyb­kie­mu roz­wo­jo­wi go­spo­dar­cze­mu Chin, któ­re­go je­ste­śmy świad­ka­mi od oko­ło 35 lat, to­wa­rzy­szą przez cały ten okres zło­wróżb­ne prze­po­wied­nie, zwia­stu­ją­ce nie­chyb­ne za­ła­ma­nie chiń­skiej go­spo­dar­ki, a na­wet ca­łe­go chiń­skie­go sys­te­mu spo­łecz­no-po­li­tycz­ne­go. Pa­mię­tam falę ta­kich pu­bli­ka­cji w la­tach 90. ubie­głe­go wie­ku, kie­dy ha­sło „Made in Chi­na” ko­ja­rzy­ło się z ta­ni­mi pod­ko­szul­ka­mi. Kil­ka­na­ście lat póź­niej, kie­dy świat za­la­ła fala naj­róż­niej­szych chiń­skich pro­duk­tów, było po­dob­nie. Nie ina­czej jest i te­raz, kie­dy chiń­skie przed­mio­ty eks­por­to­we to co­raz czę­ściej przy­kła­dy no­wo­cze­snych tech­no­lo­gii w przy­stęp­nych ce­nach – zda­niem wie­lu eks­per­tów chiń­ska go­spo­dar­ka musi kie­dyś w koń­cu zła­pać za­dysz­kę.

Tego typu ostrze­że­nia to­wa­rzy­szą od ćwierć­wie­cza tak­że i pol­skiej de­ba­cie pu­blicz­nej. I choć fak­tycz­nie zda­rza­ły się po 1989 roku gor­sze mo­men­ty, to jed­nak pol­ska go­spo­dar­ka przez cały ten okres par­ła na­przód, jak, to­utes pro­por­tions gar­dées, go­spo­dar­ka chiń­ska. Nie tyl­ko z po­wo­du tej ana­lo­gii po książ­kę Ska­za­ni na woj­nę? po­win­ni się­gnąć pol­scy czy­tel­ni­cy. Mam bo­wiem wra­że­nie, że kwe­stiom zwią­za­nym z Chi­na­mi po­świę­ca­my nie­do­sta­tecz­ną uwa­gę. Do pew­ne­go stop­nia jest to zro­zu­mia­łe. Na­sze po­ło­że­nie geo­gra­ficz­ne spra­wia, że o wie­le więk­sze zna­cze­nie ma dla nas to, co dzie­je się w Ro­sji czy w Niem­czech. Hi­sto­ria spra­wi­ła tak­że, że Eu­ro­pa Środ­ko­wo-Wschod­nia w bar­dzo ma­łym, po­śred­nim je­dy­nie stop­niu bra­ła udział w eu­ro­pej­skiej ko­lo­ni­za­cji świa­ta, któ­ra mia­ła miej­sce po­mię­dzy XV a XIX wie­kiem. Chi­ny nie­wie­le ob­cho­dzi­ły miesz­kań­ców cen­trum Eu­ro­py i rów­nie nie­wiel­ka była ich wie­dza o tym kra­ju. W świa­do­mo­ści Po­la­ków te­ma­ty­ka chiń­ska przez wie­le lat wła­ści­wie nie ist­nia­ła, a kon­tak­ty pol­sko-chiń­skie były szcząt­ko­we.

Taki stan rze­czy zmie­nił się w ostat­nim ćwierć­wie­czu. Na po­cząt­ku tego okre­su chiń­skie pro­duk­ty nie ko­ja­rzy­ły się jesz­cze zbyt do­brze, ale zro­bi­ło się o nich gło­śno za spra­wą im­po­nu­ją­ce­go roz­wo­ju go­spo­dar­cze­go tego azja­tyc­kie­go kra­ju. Chiń­ski smok urósł do ta­kich roz­mia­rów, że nie moż­na go już igno­ro­wać. Kil­ka­na­ście lat temu dużo mó­wi­ło się o wschod­nio­azja­tyc­kich ty­gry­sach, do któ­rych za­li­cza­no Ko­reę Po­łu­dnio­wą, Taj­wan, Hong­kong i Sin­ga­pur. Suk­ces Pań­stwa Środ­ka spra­wił jed­nak, że osią­gnię­cia tam­tej czwór­ki zbla­kły. Me­dia co­dzien­nie ser­wu­ją nam za to wia­do­mo­ści o chiń­skich in­we­sty­cjach, któ­rych ska­la, tem­po i war­tość im­po­nu­ją – i to nie tyl­ko pol­skie­mu od­bior­cy.

O Chi­nach co­raz czę­ściej mówi się, uży­wa­jąc przed­rost­ka „naj”: naj­więk­sze, naj­szyb­sze, naj­dłuż­sze. Ob­ser­wu­jąc kie­ru­nek, w ja­kim roz­wi­ja się ten kraj, nie­wąt­pli­wie nie­dłu­go bę­dzie­my tak­że co­raz czę­ściej uży­wać okre­śle­nia „naj­lep­sze”. Kil­ku­krot­nie od­wie­dza­łem Pań­stwo Środ­ka, za każ­dym ra­zem do­strze­ga­jąc ko­lej­ne do­wo­dy chiń­skie­go dy­na­mi­zmu, a tak­że chiń­skiej od­mien­no­ści. O ile pod­czas wi­zyt kil­ka­na­ście lat temu wy­raź­nie do­strze­ga­łem, że Chi­ny na­dal są w gro­nie kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się, o tyle od kil­ku lat nie ma już wąt­pli­wo­ści, że do­go­ni­ły pe­le­ton i są go­spo­dar­czym gi­gan­tem. Pod­czas mo­je­go ostat­nie­go po­by­tu w Pe­ki­nie ob­ser­wo­wa­łem z okna ho­te­lo­we­go po­ko­ju ol­brzy­mie, wie­lo­po­zio­mo­we skrzy­żo­wa­nie. Już same jego roz­mia­ry mo­gły im­po­no­wać, było to bo­wiem skrzy­żo­wa­nie wie­lo­pa­smo­wych au­to­strad. Z wy­so­ko­ści kil­ku­dzie­się­ciu pię­ter (czy­li pe­kiń­skiej śred­niej) wy­glą­da­ło to jak wi­zja mia­sta przy­szło­ści z fil­mu scien­ce fic­tion.

Wra­że­nie, ja­kie ro­bił ten wi­dok, po­tę­go­wał tak­że fakt, że było to za­le­d­wie jed­no z wie­lu ta­kich miejsc w mie­ście. Ale tym, co naj­bar­dziej da­wa­ło do my­śle­nia i po­ka­zy­wa­ło ska­lę roz­wo­ju Chin, było to, że w mia­rę upły­wu dnia, a póź­niej nocy, ruch na skrzy­żo­wa­niu wca­le nie ma­lał. W po­rze, w któ­rej na naj­bar­dziej na­wet ru­chli­wych uli­cach War­sza­wy, Lon­dy­nu czy No­we­go Jor­ku kur­su­ją już tyl­ko po­je­dyn­cze tak­sów­ki, uli­ce sto­li­cy Chin na­dal tęt­ni­ły ży­ciem. Po­mi­mo póź­nej go­dzi­ny kur­so­wa­li lu­dzie i kur­so­wa­ły to­wa­ry – wy­da­wa­ło się, że ta rze­ka po­jaz­dów nie ma koń­ca.

Tak jak po­wra­ca­ją­ce opi­nie o nie­uchron­nym tąp­nię­ciu w Chi­nach oka­za­ły się przed­wcze­sne, tak i zbyt po­chop­ne są po­dob­ne opi­nie o schył­ku po­tę­gi Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Kraj ten ma in­no­wa­cyj­ne i dy­na­micz­ne spo­łe­czeń­stwo, co we­dług Lee Kuan Yewa jest naj­więk­szym atu­tem USA – pi­sał o tym w swo­jej książ­ce**** – do­da­jąc tak­że, że „Chi­ny na pew­no do­go­nią USA, je­śli cho­dzi o ab­so­lut­ną wiel­kość PKB. Ale ich kre­atyw­ność być może ni­g­dy nie do­rów­na ame­ry­kań­skiej, po­nie­waż tam­tej­sza kul­tu­ra nie do­pusz­cza wol­ne­go przy­pły­wu idei i kon­ku­ren­cji mię­dzy nimi”*****.

**** „(…) to naj­bar­dziej dy­na­micz­ne spo­łe­czeń­stwo, je­śli cho­dzi o in­no­wa­cje, o two­rze­nie firm od pod­staw w celu ko­mer­cja­li­za­cji no­wych od­kryć czy ulep­szeń i kre­owa­nie w ten spo­sób do­dat­ko­we­go bo­gac­twa. Spo­łe­czeń­stwo ame­ry­kań­skie jest za­wsze w ru­chu, zmie­nia się (…). Na każ­de­go przed­się­bior­cę, któ­ry od­niósł suk­ces, przy­pa­da w Ame­ry­ce kil­ku ta­kich, któ­rzy pró­bo­wa­li i któ­rym się nie po­wio­dło. Cał­kiem spo­ro pró­bu­je do skut­ku, aż im się uda”. Ibi­dem, s. 48.

*****Ibi­dem, s. 35.

Jak wska­zu­ją eko­no­mi­ści, jed­ną z wi­docz­nych sła­bo­ści Pań­stwa Środ­ka jest uza­leż­nie­nie od eks­por­tu. Suk­ces chiń­skiej go­spo­dar­ki zo­stał bo­wiem zbu­do­wa­ny na mo­de­lu „ta­nio wy­pro­du­ko­wać–ta­nio sprze­dać (ale za to sprze­dać bar­dzo dużo)”. Ten mo­del dzia­ła jed­nak tyl­ko tak dłu­go, jak dłu­go uda­je się utrzy­my­wać ni­skie kosz­ty. To ko­lej­na ana­lo­gia do Pol­ski, któ­ra, po­dob­nie jak Chi­ny, jest obec­nie w trak­cie zmia­ny na mo­del opar­ty ra­czej na to­wa­rach wy­so­ko­prze­two­rzo­nych, wy­ma­ga­ją­cych do­brze opła­ca­nych, wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych i co­raz bar­dziej kre­atyw­nych pra­cow­ni­ków.

Nie tyl­ko z tego po­wo­du o pu­łap­ce Tu­ki­dy­de­sa po­win­ni po­czy­tać tak­że pol­scy przed­się­bior­cy. Ry­wa­li­za­cja Ame­ry­ki z Chi­na­mi już te­raz wpły­wa na świa­to­wą go­spo­dar­kę, a wpływ ten bę­dzie co­raz bar­dziej wi­docz­ny. Echa tego pro­ce­su bę­dzie­my od­czu­wać tak­że w na­szym kra­ju – na polu han­dlu in­ter­ne­to­we­go, mo­to­ry­za­cji, trans­por­tu, usług fi­nan­so­wych czy sprzę­tu elek­tro­nicz­ne­go. Sta­ny Zjed­no­czo­ne i Chi­ny, choć fak­tycz­nie ry­wa­li­zu­ją o wpły­wy, jed­no­cze­śnie są dla sie­bie stra­te­gicz­nie waż­ny­mi part­ne­ra­mi go­spo­dar­czy­mi. Nie wie­my jesz­cze, jak roz­wi­ną się ame­ry­kań­skie pla­ny wpro­wa­dze­nia ceł na róż­ne pro­duk­ty wy­twa­rza­ne w Chi­nach (pi­szę te sło­wa la­tem 2018 roku), wia­do­mo jed­nak, że de­cy­zja taka bę­dzie bro­nią obo­siecz­ną. Glo­ba­li­za­cja spra­wi­ła bo­wiem, że ame­ry­kań­ski do­bro­byt w du­żej mie­rze wy­twa­rza­ny jest w Chi­nach, zaś dla ame­ry­kań­skiej go­spo­dar­ki więk­sze chy­ba zna­cze­nie niż ro­dzi­my De­tro­it ma obec­nie chiń­ski Szan­ghaj. Z ko­lei go­spo­dar­ka Pań­stwa Środ­ka może się za­dła­wić nad­mia­rem wy­twa­rza­nych dóbr, je­śli nie ku­pią ich Ame­ry­ka­nie. Za­uwa­żył to Lee Kuan Yew, mó­wiąc, że „mię­dzy USA i Chi­na­mi – ina­czej niż w sto­sun­kach ame­ry­kań­sko-ra­dziec­kich pod­czas zim­nej woj­ny – nie ma nie­roz­wią­zy­wal­ne­go kon­flik­tu ide­olo­gicz­ne­go, a Chi­ny en­tu­zja­stycz­nie przy­ję­ły wol­ny ry­nek (…). Sto­sun­ki chiń­sko-ame­ry­kań­skie ce­chu­je jed­no­cze­sna współ­pra­ca i ry­wa­li­za­cja. Ry­wa­li­za­cja mię­dzy nimi jest nie­unik­nio­na, ale kon­flikt jest do unik­nię­cia”******.

******Ibi­dem, s. 64.

Po­dob­nie jak w po­li­ty­ce czy na polu bi­twy, w de­cy­zjach biz­ne­so­wych czę­sto opie­ra­my się na nie­peł­nych da­nych. Wie­le z kon­flik­tów opi­sy­wa­nych przez Gra­ha­ma Al­li­so­na wy­bu­chło wła­śnie dla­te­go, że ich stro­ny mia­ły nie­wy­star­cza­ją­ce in­for­ma­cje bądź kie­ro­wa­ły się swo­im (czę­sto błęd­nym) wy­obra­że­niem o tym, co prze­ciw­nik za­mie­rza zro­bić, za­miast kie­ro­wać się oce­ną fak­tów. Ilu­stru­je to cy­tat z Woj­ny pe­lo­po­ne­skiej Tu­ki­dy­de­sa, któ­ry to w książ­ce Al­li­so­na cią­gle po­wra­ca: „Otóż za naj­istot­niej­szy po­wód, cho­ciaż prze­mil­cza­ny, uwa­żam wzrost po­tę­gi ateń­skiej i strach, jaki to wzbu­dzi­ło u La­ce­de­moń­czy­ków”. Przed­się­bior­com trud­no się do tego przy­znać, ale czy w biz­ne­sie nie po­dej­mu­ją cza­sa­mi de­cy­zji, kie­ru­jąc się prze­słan­ka­mi opar­ty­mi na emo­cjach, po­czu­ciu wyż­szo­ści czy prze­ko­na­niu o wła­snej mą­dro­ści? Jak fa­tal­ne może to przy­nieść skut­ki, świad­czą za­rów­no losy wie­lu firm, jak i losy wie­lu im­pe­riów.

Każ­dy, kto chce ro­zu­mieć przy­szłą po­li­ty­kę i go­spo­dar­kę mię­dzy­na­ro­do­wą, po­wi­nien ob­ser­wo­wać ak­tu­al­ne re­la­cje Chin i USA, bo­wiem te wła­śnie re­la­cje i ich tem­pe­ra­tu­ra będą de­cy­do­wa­ły o lo­sach świa­ta. Jak za­uwa­ża Al­li­son: „Po­mi­mo wie­lu dzie­lą­cych te kra­je róż­nic, Sta­ny Zjed­no­czo­ne i Chi­ny są do sie­bie po­dob­ne przy­naj­mniej w jed­nym aspek­cie: oba cier­pią na skraj­ny przy­pa­dek kom­plek­su wyż­szo­ści. Oba wi­dzą sie­bie jako kra­je wy­jąt­ko­we – do­słow­nie po­zba­wio­ne rów­nych so­bie. Pod­czas gdy »Je­stem naj­wspa­nial­szy« Mu­ham­ma­da Ale­go ide­al­nie od­da­je za­ro­zu­mia­łość Ame­ry­ki, kon­cep­cja, zgod­nie z któ­rą Chi­ny wi­dzą sie­bie jako wy­jąt­ko­we po­łą­cze­nie mię­dzy ludź­mi a nie­bio­sa­mi, być może jest jesz­cze bar­dziej zu­chwa­ła”*******.

******* G. Al­li­son, op. cit., s. 174.

Nikt, na­wet tak wy­bit­ny eks­pert jak Gra­ham Al­li­son, nie jest w sta­nie prze­wi­dzieć, jak będą wy­glą­da­ły re­la­cje ame­ry­kań­sko-chiń­skie. W chwi­li, kie­dy pi­szę te sło­wa, Sta­ny Zjed­no­czo­ne i Chi­ny wy­da­ją się stać na kra­wę­dzi woj­ny han­dlo­wej, nie spo­sób jed­nak oce­nić, czy fak­tycz­nie do niej doj­dzie. Nie wia­do­mo też, jak ry­wa­li­za­cja mię­dzy tymi dwo­ma kra­ja­mi wpły­nie na świat – cho­ciaż to, że taki wpływ bę­dzie, jest pew­ne. W ba­da­niu re­la­cji mię­dzy­na­ro­do­wych nie cho­dzi jed­nak o prze­wi­dy­wa­nie przy­szło­ści, lecz o re­flek­sję nad tym, ja­kie współ­cze­sne zja­wi­ska i tren­dy mogą ową przy­szłość kształ­to­wać. Sztu­ką jest za­da­nie wła­ści­wych py­tań. Dla Al­li­so­na py­ta­nie to brzmi: czy Ame­ry­ka i Chi­ny zmie­rza­ją do woj­ny? Czy tego chce­my, czy nie, to, co wy­da­rzy się na li­nii Wa­szyng­ton–Pe­kin, bę­dzie de­cy­do­wać o lo­sach ca­łe­go świa­ta, dla­te­go py­ta­nie to jest jed­nym z naj­waż­niej­szych, ja­kie po­win­ni­śmy so­bie za­da­wać. Pol­skie­go czy­tel­ni­ka książ­ka Al­li­so­na do­dat­ko­wo po­win­na skła­niać do re­flek­sji na te­mat tego, jak w tym zde­rze­niu gi­gan­tów od­naj­dzie się nasz kraj.

Uważ­ną lek­tu­rę książ­ki har­wardz­kie­go po­li­to­lo­ga za­le­cam oso­bom, któ­rym wy­da­je się, że re­la­cje chiń­sko-ame­ry­kań­skie nie są czymś, czym z pol­skiej per­spek­ty­wy w ogó­le war­to się zaj­mo­wać. Oczy­wi­ście Pol­ska go­spo­dar­czo czy mi­li­tar­nie nie może się po­rów­ny­wać do opi­sy­wa­nych mo­carstw. Dla­te­go, re­al­nie oce­nia­jąc nasz po­ten­cjał, po­win­ni­śmy już te­raz za­sta­na­wiać się, jaką rolę może ona ode­grać? Ja­kie ko­rzy­ści może od­nieść nasz kraj? Z kim się sprzy­mie­rzyć, aby zwięk­szyć swo­je zna­cze­nie? Na co po­ło­żyć naj­więk­szy na­cisk, sko­ro pol­ski po­ten­cjał nie po­zwa­la na to, by na każ­dym polu być rów­nie sil­nym gra­czem? Nie ma go­to­wych od­po­wie­dzi na py­ta­nia o to, jak Pol­ska po­win­na re­ago­wać na ro­sną­cą rolę Chin. Żeby ta­ko­we zna­leźć, trze­ba już te­raz za­da­wać wła­ści­we py­ta­nia, a tak­że ob­ser­wo­wać to, co dzie­je się na Da­le­kim Wscho­dzie. Lek­tu­ra książ­ki Al­li­so­na jest do­sko­na­łym punk­tem wyj­ścia do snu­cia tego typu roz­wa­żań.

Sła­wo­mir S. Si­ko­ra

Pre­zes Za­rzą­du Ban­ku Han­dlo­we­go w War­sza­wie SA

PRZED­MO­WA

Dwie­ście lat temu ce­sarz Na­po­le­on ostrze­gał: „Po­zwól­cie Chi­nom spać, bo gdy się obu­dzą, świat za­drży”. Dziś Chi­ny się obu­dzi­ły i świat rze­czy­wi­ście za­czy­na drżeć.

Wie­lu Ame­ry­ka­nów nie zda­je so­bie spra­wy, ja­kie zna­cze­nie ma dla ich kra­ju trans­for­ma­cja Pań­stwa Środ­ka z rol­ni­cze­go za­ścian­ka w naj­więk­sze­go gra­cza w hi­sto­rii świa­ta. O czym opo­wia­da moja książ­ka? Naj­kró­cej mó­wiąc, o pu­łap­ce Tu­ki­dy­de­sa – o sy­tu­acji, gdy ro­sną­ce w siłę pań­stwo za­czy­na za­gra­żać he­ge­mo­no­wi. A to ozna­cza alarm: zbli­ża się nie­bez­pie­czeń­stwo. Na ta­kim kur­sie ko­li­zyj­nym, pro­wa­dzą­cym do woj­ny, znaj­dą się Chi­ny i Sta­ny Zjed­no­czo­ne, o ile nie uda im się wdro­żyć trud­nych i bo­le­snych dzia­łań, by za­po­biec kon­flik­to­wi.

Po­nie­waż dy­na­micz­nie roz­wi­ja­ją­ce się Chi­ny za­gra­ża­ją do­mi­nu­ją­cej po­zy­cji Ame­ry­ki, ist­nie­je ry­zy­ko, że kra­je te wpad­ną w śmier­tel­nie nie­bez­piecz­ną pu­łap­kę, opi­sa­ną po raz pierw­szy przez sta­ro­żyt­ne­go grec­kie­go hi­sto­ry­ka Tu­ki­dy­de­sa. Opi­su­jąc ge­ne­zę i prze­bieg woj­ny, któ­ra dwa i pół ty­sią­ca lat temu wy­nisz­czy­ła dwa naj­waż­niej­sze mia­sta-pań­stwa sta­ro­żyt­nej Gre­cji, stwier­dził, że star­cie było nie­unik­nio­ne z po­wo­du wzro­stu po­tę­gi ateń­skiej i stra­chu, jaki wzbu­dzi­ło to w Spar­cie.

Ten nie­bez­piecz­ny me­cha­nizm po­wta­rzał się wie­lo­krot­nie w hi­sto­rii. W ra­mach pro­jek­tu „Pu­łap­ka Tu­ki­dy­de­sa”, któ­rym kie­ru­ję na Uni­wer­sy­te­cie Ha­rvar­da, pod­da­li­śmy ana­li­zie szes­na­ście po­dob­nych przy­pad­ków z ostat­nich pię­ciu wie­ków. Naj­ja­skraw­szym przy­kła­dem kon­flik­tu mię­dzy ro­sną­cą po­tę­gą a he­ge­mo­nem były sil­ne prze­my­sło­wo Niem­cy, któ­re po­nad sto lat temu za­gro­zi­ły usta­bi­li­zo­wa­nej po­zy­cji Wiel­kiej Bry­ta­nii. Ta ka­ta­stro­fal­na w skut­kach ry­wa­li­za­cja zro­dzi­ła nową ka­te­go­rię kon­flik­tu zbroj­ne­go: woj­nę świa­to­wą. Z na­szych ana­liz wy­ni­ka, że z szes­na­stu ba­da­nych starć aż w dwu­na­stu przy­pad­kach do­szło do woj­ny, a tyl­ko w czte­rech uda­ło się jej unik­nąć. To mało opty­mi­stycz­na pro­gno­za dla głów­nych geo­po­li­tycz­nych ry­wa­li XXI wie­ku.

Książ­ka ta nie jest po­świę­co­na Chi­nom. Zaj­mu­je się przede wszyst­kim pro­ble­mem wpły­wu ro­sną­cej po­tę­gi tego kra­ju na Sta­ny Zjed­no­czo­ne oraz na glo­bal­ny układ sił. Przez sie­dem­dzie­siąt lat, od za­koń­cze­nia II woj­ny świa­to­wej, Sta­ny Zjed­no­czo­ne były li­de­rem no­we­go praw­ne­go po­rząd­ku świa­ta – bez wo­jen mię­dzy su­per­mo­car­stwa­mi. Więk­szość z nas trak­tu­je tę sy­tu­ację jako na­tu­ral­ną. Hi­sto­ry­cy uzna­ją ją za rzad­kie zja­wi­sko, okre­śla­jąc mia­nem dłu­go­trwa­łe­go po­ko­ju. Dziś jed­nak co­raz bar­dziej ro­sną­ce w siłę Chi­ny pod­wa­ża­ją ten ład, stwa­rza­jąc za­gro­że­nie dla tego, co dla nas oczy­wi­ste.

W 2015 roku w mie­sięcz­ni­ku „The Atlan­tic” uka­zał się mój ar­ty­kuł „Pu­łap­ka Tu­ki­dy­de­sa: czy Sta­ny Zjed­no­czo­ne i Chi­ny zmie­rza­ją do woj­ny?”. Stwier­dzi­łem w nim, że ową hi­sto­rycz­ną me­ta­fo­rę traf­nie moż­na od­nieść do re­la­cji po­mię­dzy Chi­na­mi a Ame­ry­ką we współ­cze­snym świe­cie. Kon­cep­cja ta zro­dzi­ła po­waż­ną de­ba­tę. Za­miast sta­wić czo­ła fak­tom i za­sta­no­wić się nad nie­wy­god­ny­mi, lecz nie­odzow­ny­mi ustęp­stwa­mi po obu stro­nach, ana­li­ty­cy po­li­tycz­ni wo­le­li za­ata­ko­wać wy­du­ma­ny cel, czy­li rze­ko­mą tezę Tu­ki­dy­de­sa o nie­uchron­no­ści kon­flik­tu. Twier­dzi­li, że woj­na po­mię­dzy Wa­szyng­to­nem a Pe­ki­nem nie musi być nie­unik­nio­na. Pro­blem ten był też przed­mio­tem dys­ku­sji pre­zy­den­tów Ba­rac­ka Oba­my oraz Xi Jin­pin­ga pod­czas spo­tka­nia na szczy­cie w 2015 roku. Ame­ry­kań­ski pre­zy­dent pod­kre­ślił, że po­mi­mo na­pię­cia wy­wo­ła­ne­go wzro­stem zna­cze­nia Chin oba kra­je są w sta­nie prze­zwy­cię­żyć spo­ry. Jed­no­cze­śnie obaj do­szli do wnio­sku, że – jak to ujął pre­zy­dent Xi – je­śli czo­ło­we świa­to­we mo­car­stwa na­dal będą po­peł­nia­ły stra­te­gicz­ne błę­dy w oce­nie sy­tu­acji, to praw­do­po­dob­nie wpad­ną w pu­łap­kę.

Rzecz ja­sna, woj­na po­mię­dzy Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi a Pań­stwem Środ­ka nie jest nie­unik­nio­na. Tu­ki­dy­des z pew­no­ścią miał­by po­dob­ne zda­nie na te­mat kon­flik­tu po­mię­dzy Ate­na­mi a Spar­tą. Je­śli od­czy­tu­je­my Tu­ki­dy­de­sa w szer­szym kon­tek­ście, jest oczy­wi­ste, że twier­dze­nie o nie­uchron­no­ści woj­ny było ro­dza­jem hi­per­bo­li: ope­ro­wa­nia prze­sad­ną ar­gu­men­ta­cją dla pod­kre­śle­nia wagi pro­ble­mu. Kon­cep­cja pu­łap­ki Tu­ki­dy­de­sa nie jest fa­ta­li­stycz­na ani pe­sy­mi­stycz­na. Wręcz prze­ciw­nie, po­zwa­la nam wznieść się po­nad na­głów­ki pra­so­we i ofi­cjal­ną pro­pa­gan­dę, uświa­da­mia­jąc isto­tę „na­pię­cia tek­to­nicz­ne­go”, nad któ­rym Pe­kin i Wa­szyng­ton mu­szą za­pa­no­wać, by stwo­rzyć po­ko­jo­wą re­la­cję.

Gdy­by w Hol­ly­wo­od miał po­wstać film o tym, jak Chi­ny i Sta­ny Zjed­no­czo­ne wstę­pu­ją na wo­jen­ną ścież­kę, spe­cja­li­ści od ob­sa­dy nie zna­leź­li­by lep­szych od­twór­ców głów­nych ról od Xi Jin­pin­ga i Do­nal­da Trum­pa. Obaj są uoso­bie­niem głę­bo­ko za­ko­rze­nio­nych we wła­snych kra­jach aspi­ra­cji mo­car­stwo­wych. Obej­mu­jąc urząd pre­zy­den­ta w 2012 roku, Xi dał świa­tu do zro­zu­mie­nia, że Chi­ny będą kon­ty­nu­ować marsz ku po­tę­dze. Z ko­lei po Do­nal­dzie Trum­pie, któ­ry pod­czas swo­jej kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej otwar­cie ata­ko­wał Chi­ny, mo­że­my się spo­dzie­wać bar­dziej sta­now­czych re­ak­cji ze stro­ny świa­to­we­go he­ge­mo­na. Pod wzglę­dem oso­bo­wo­ści Trump i Xi róż­nią się jak nie­bo i zie­mia, ale jako głów­ni bo­ha­te­rzy w wal­ce o świa­to­we przy­wódz­two mają co naj­mniej kil­ka nie­zbyt do­brze wró­żą­cych cech wspól­nych. Każ­dy z nich:

ma tę samą am­bi­cję: przy­wró­cić daw­ną świet­ność swo­je­mu na­ro­do­wi,po­strze­ga kraj rzą­dzo­ny przez kon­ku­ren­ta jako głów­ną prze­szko­dę w re­ali­za­cji po­wyż­sze­go am­bit­ne­go za­mie­rze­nia,pod­kre­śla swo­je wy­jąt­ko­we umie­jęt­no­ści przy­wód­cze,uwa­ża, że ode­gra klu­czo­wą rolę w od­ro­dze­niu na­ro­du, wska­zu­je na po­trze­bę ra­dy­kal­nych zmian w po­li­ty­ce we­wnętrz­nej,roz­bu­dza w swo­im kra­ju po­pu­li­stycz­no-na­cjo­na­li­stycz­ne na­stro­je ha­słem „zli­kwi­do­wać hy­drę ko­rup­cji”, a na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej chce do­pro­wa­dzić do otwar­tej kon­fron­ta­cji, by za­blo­ko­wać dą­że­nia ry­wa­la do wy­peł­nie­nia hi­sto­rycz­nej mi­sji.

Czy pre­zy­den­ci Trump i Xi lub ich na­stęp­cy po­dą­żą śla­da­mi przy­wód­ców Aten i Spar­ty, czy Wiel­kiej Bry­ta­nii i Nie­miec? A może jed­nak znaj­dą spo­sób, by unik­nąć woj­ny, jak uda­ło się to Wiel­kiej Bry­ta­nii i Sta­nom Zjed­no­czo­nym sto lat temu oraz Ame­ry­ce i ZSRR przez czte­ry de­ka­dy zim­nej woj­ny? Oczy­wi­ście nikt nie jest w sta­nie udzie­lić na te py­ta­nia od­po­wie­dzi. Mo­że­my jed­nak być pew­ni, że me­cha­nizm opi­sa­ny przez Tu­ki­dy­de­sa nie­wąt­pli­wie bę­dzie się na­si­lać w naj­bliż­szych la­tach.

Ne­go­wa­nie ist­nie­nia pu­łap­ki Tu­ki­dy­de­sa nie spra­wi, że pro­blem znik­nie. Uzna­nie ra­cji hi­sto­ry­ka nie jest jed­nak jed­no­znacz­ne z bier­no­ścią. Mamy obo­wią­zek wo­bec przy­szłych po­ko­leń, by prze­ciw­sta­wić się jed­nej z naj­bar­dziej bar­ba­rzyń­skich ten­den­cji hi­sto­rycz­nych, a po­tem zro­bić wszyst­ko, co w na­szej mocy, by za­po­biec re­ali­za­cji czar­ne­go sce­na­riu­sza.

WSTĘP

„Dzie­ło moje jest bo­wiem do­rob­kiem o nie­prze­mi­ja­ją­cej war­to­ści, a nie utwo­rem dla chwi­lo­we­go po­pi­su”.

— Tu­ki­dy­des, Woj­na pe­lo­po­ne­ska

„Oto my, na­ród do­mi­nu­ją­cy nad świa­tem. Do­sta­li­śmy się na sam szczyt i zo­sta­nie­my tu na wie­ki! Miej­sce to przy­zna­ła nam hi­sto­ria, w któ­rej co praw­da zda­rza­ją się też złe rze­czy, ale to inni ich do­świad­cza­ją”.

— Ar­nold Toyn­bee, wspo­mi­na­jąc dia­men­to­wy ju­bi­le­usz kró­lo­wej Wik­to­rii z 1897 roku

„Po­dob­nie jak in­nym hi­sto­ry­kom, czę­sto za­da­je mi się py­ta­nie, ja­kie lek­cje moż­na wy­cią­gnąć z hi­sto­rii. Od­po­wia­dam wte­dy, że je­dy­ną lek­cją, jaką ode­bra­łem, ba­da­jąc prze­szłość, jest to, że nie ist­nie­ją wiecz­ni zwy­cięz­cy i wiecz­ni prze­gra­ni”.

— Ra­ma­chan­dra Guha

„Ach, gdy­by­śmy tyl­ko wie­dzie­li…” – to wszyst­ko, co miał do po­wie­dze­nia kanc­lerz Nie­miec The­obald von Be­th­mann Hol­l­weg. In­da­go­wa­ny przez przy­ja­cie­la, nie był w sta­nie uza­sad­nić de­cy­zji ani wła­snych, ani in­nych czo­ło­wych eu­ro­pej­skich po­li­ty­ków, któ­re do­pro­wa­dzi­ły do naj­bar­dziej wy­nisz­cza­ją­cej ze wszyst­kich pa­mię­ta­nych wów­czas wo­jen. Za­nim w 1918 roku na­stą­pił kres mor­der­czych dzia­łań wiel­kiej woj­ny, głów­ni świa­to­wi gra­cze stra­ci­li wszyst­ko, o co wal­czy­li: ce­sar­stwo au­stro-wę­gier­skie roz­pa­dło się, ce­sarz nie­miec­ki ab­dy­ko­wał, w Ro­sji oba­lo­no cara, Fran­cja przez całe lata nie pod­nio­sła się ze znisz­czeń wo­jen­nych, a An­glia zo­sta­ła z pu­stym skar­bem i stra­ci­ła kwiat swo­jej mło­dzie­ży. I po co to wszyst­ko? Gdy­by­śmy tyl­ko wie­dzie­li…

Pa­mięt­ne sło­wa kanc­le­rza Be­th­man­na Hol­l­we­ga jesz­cze pra­wie pół wie­ku póź­niej prze­śla­do­wa­ły pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych. W 1962 roku John F. Ken­ne­dy miał czter­dzie­ści pięć lat i choć spra­wo­wał swój urząd już dru­gi rok, wciąż tar­ga­ły nim sprzecz­ne uczu­cia, je­śli cho­dzi o obo­wiąz­ki jako na­czel­ne­go do­wód­cy sił zbroj­nych. Zda­wał so­bie spra­wę, że jego pa­lec spo­czy­wa na przy­ci­sku ato­mo­wym i że uży­wa­jąc go, może w prze­cią­gu za­le­d­wie kil­ku mi­nut spo­wo­do­wać śmierć mi­lio­nów lu­dzi. Py­ta­nie tyl­ko po co? Je­den z ów­cze­snych po­pu­lar­nych slo­ga­nów po­li­tycz­nych gło­sił, że „le­piej być mar­twym niż czer­wo­nym”. Ken­ne­dy od­rzu­cał jed­nak tę dy­cho­to­mię, uzna­jąc ją nie tyl­ko za po­wierz­chow­ną, ale z grun­tu fał­szy­wą. „Na­szym ce­lem – twier­dził – nie jest po­kój kosz­tem wol­no­ści, ale za­rów­no po­kój, jak i wol­ność”. Za­sad­ni­cze py­ta­nie brzmia­ło, w jaki spo­sób je osią­gnąć.

Pod­czas wa­ka­cji w ro­dzin­nej po­sia­dło­ści na Cape Cod la­tem 1962 roku Ken­ne­dy na­tknął się na książ­kę Bar­ba­ry Tuch­man Sierp­nio­we sal­wy,po­świę­co­ną wy­bu­cho­wi i po­cząt­kom woj­ny z 1914 roku. Au­tor­ka bar­dzo umie­jęt­nie przy­bli­ża czy­tel­ni­ko­wi po­li­ty­kę i dzia­ła­nia ce­sa­rza Nie­miec Wil­hel­ma i jego kanc­le­rza Be­th­man­na Hol­l­we­ga, bry­tyj­skie­go kró­la Je­rze­go i jego mi­ni­stra spraw za­gra­nicz­nych Edwar­da Greya, cara Mi­ko­ła­ja, ce­sa­rza Au­stro-Wę­gier Fran­cisz­ka Jó­ze­fa oraz in­nych czo­ło­wych po­li­ty­ków w trak­cie ich śle­pe­go mar­szu ku prze­pa­ści. Jak twier­dzi Tuch­man, ża­den z nich nie uświa­da­miał so­bie ska­li nie­bez­pie­czeń­stwa, z ja­kim miał do czy­nie­nia, ani nie chciał woj­ny, do ja­kiej w koń­cu do­szło. Gdy­by dano im szan­sę cof­nąć czas, nie po­wtó­rzy­li­by swo­ich ów­cze­snych de­cy­zji. Od­no­sząc tę sy­tu­ację do swo­ich obo­wiąz­ków jako gło­wy pań­stwa, Ken­ne­dy przy­rzekł so­bie, że je­śli kie­dy­kol­wiek przyj­dzie mu pod­jąć kro­ki, któ­re mogą skut­ko­wać krwa­wą woj­ną, bę­dzie w sta­nie dać ludz­ko­ści lep­szą od­po­wiedź niż kanc­lerz Be­th­mann Hol­l­weg.

Ken­ne­dy nie miał wte­dy po­ję­cia, jak szyb­ko przyj­dzie mu za­sto­so­wać tę za­sa­dę w prak­ty­ce. Już w paź­dzier­ni­ku 1962 roku, za­le­d­wie dwa mie­sią­ce po prze­czy­ta­niu książ­ki Tuch­man, był zmu­szo­ny sta­wić czo­ła so­wiec­kie­mu przy­wód­cy Ni­ki­cie Chrusz­czo­wo­wi w naj­groź­niej­szej kon­fron­ta­cji su­per­mo­carstw w hi­sto­rii ludz­ko­ści. Mowa tu o kry­zy­sie ku­bań­skim, za­po­cząt­ko­wa­nym wy­kry­ciem przez ame­ry­kań­ski wy­wiad ra­kiet z gło­wi­ca­mi ją­dro­wy­mi roz­miesz­czo­nych przez ZSRR na Ku­bie, nie­ca­łe sto pięć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od wy­brze­ży Flo­ry­dy. Na­stą­pi­ła wów­czas bły­ska­wicz­na eska­la­cja dzia­łań po obu stro­nach ba­ry­ka­dy, po­cząw­szy od gróźb dy­plo­ma­tycz­nych po ame­ry­kań­ską blo­ka­dę wy­spy, mo­bi­li­za­cję wojsk ame­ry­kań­skich i ra­dziec­kich, a tak­że kil­ka za­pal­nych in­cy­den­tów, ta­kich jak ze­strze­le­nie ame­ry­kań­skie­go sa­mo­lo­tu zwia­dow­cze­go U-2 nad Kubą. W naj­go­ręt­szym okre­sie tych dra­ma­tycz­nych i peł­nych na­pię­cia trzy­na­stu dni Ken­ne­dy zwie­rzył się swo­je­mu bra­tu Ro­ber­to­wi, że we­dług jego oce­ny, szan­se na wy­buch woj­ny ją­dro­wej są „jak je­den do trzech lub na­wet 50%”. Jak do­tąd żad­ne z od­kryć hi­sto­ry­ków nie ob­ni­ży­ło tego praw­do­po­do­bień­stwa.

Choć Ken­ne­dy zda­wał so­bie spra­wę ze skut­ków swo­ich dzia­łań, jako pre­zy­dent wie­lo­krot­nie po­dej­mo­wał de­cy­zje, co do któ­rych był świa­do­my, że zwięk­sza­ją ry­zy­ko woj­ny, w tym rów­nież ją­dro­wej. Po­sta­wił na pu­blicz­ną kon­fron­ta­cję z Chrusz­czo­wem, za­miast sta­rać się za­ła­go­dzić kon­flikt ka­na­ła­mi dy­plo­ma­tycz­ny­mi. Prze­ka­zał wy­raź­ny sy­gnał, gdzie prze­bie­ga czer­wo­na li­nia, do­ma­ga­jąc się usu­nię­cia ra­dziec­kich po­ci­sków, za­miast zo­sta­wić so­bie więk­sze pole ma­new­ru. Za­gro­ził ata­ka­mi po­wietrz­ny­mi w celu znisz­cze­nia po­ci­sków, choć zda­wał so­bie spra­wę, że So­wie­ci mogą w za­mian za to wziąć od­wet na Ber­li­nie. I wresz­cie, w przed­ostat­nim dniu kry­zy­su dał Chrusz­czo­wo­wi ul­ti­ma­tum cza­so­we. Gdy­by zo­sta­ło od­rzu­co­ne, Sta­ny Zjed­no­czo­ne by­ły­by zmu­szo­ne za­ata­ko­wać jako pierw­sze.

W każ­dym z po­wyż­szych przy­pad­ków Ken­ne­dy miał świa­do­mość, że zwięk­sza ry­zy­ko, iż ko­lej­ne wy­da­rze­nia, na któ­re nie ma bez­po­śred­nie­go wpły­wu, mogą pro­wa­dzić do wy­bu­chu woj­ny z ZSRR, a tym sa­mym znisz­cze­nia ame­ry­kań­skich miast przez bom­by ato­mo­we. W tym rów­nież Wa­szyng­to­nu, gdzie pod­czas kry­zy­su prze­by­wa­ła jego wła­sna ro­dzi­na. Przy­kła­do­wo, kie­dy pod­wyż­szył do po­zio­mu dru­gie­go Def­con, czy­li go­to­wość bo­jo­wą ame­ry­kań­skich sił zbroj­nych na spo­dzie­wa­ny atak ZSRR, jed­no­cześ­nie od­blo­ko­wał do­tych­cza­so­we środ­ki za­bez­pie­cza­ją­ce. W re­zul­ta­cie ogło­sze­nia Def­con 2 nie­miec­cy i tu­rec­cy pi­lo­ci za­sie­dli w na­tow­skich sa­mo­lo­tach my­śliw­sko-bom­bo­wych z bro­nią ją­dro­wą, sta­cjo­nu­ją­cych nie­speł­na dwie go­dzi­ny lotu od so­wiec­kich ce­lów. Po­nie­waż w tam­tym okre­sie nie zna­no jesz­cze elek­tro­nicz­nych sys­te­mów jej uru­cha­mia­nia, nie ist­nia­ły żad­ne prze­szko­dy na­tu­ry fi­zycz­nej czy tech­nicz­nej dla pi­lo­ta, by sa­mo­dziel­nie pod­jąć de­cy­zję o wy­lo­cie do Mo­skwy i zrzu­ce­niu na nią bom­by ato­mo­wej, czy­li roz­pę­ta­niu trze­ciej woj­ny świa­to­wej.

Ma­jąc na uwa­dze za­gro­że­nie ze stro­ny czyn­ni­ków po­zo­sta­ją­cych poza kon­tro­lą pre­zy­den­ta, Ken­ne­dy i jego se­kre­tarz obro­ny, Ro­bert McNa­ma­ra, wpro­wa­dzi­li da­le­ko idą­ce zmia­ny w pro­ce­du­rach or­ga­ni­za­cyj­nych, by zmi­ni­ma­li­zo­wać ry­zy­ko wy­pad­ków i błę­dów. Jed­nak po­mi­mo ich wy­sił­ków hi­sto­ry­cy wy­od­ręb­ni­li co naj­mniej kil­ka­na­ście in­cy­den­tów po­zo­sta­ją­cych poza ge­stią Ken­ne­dy’ego, któ­re mo­gły stać się za­rze­wiem woj­ny świa­to­wej. Jed­nym z nich była ame­ry­kań­ska kam­pa­nia prze­ciw­ko so­wiec­kim okrę­tom pod­wod­nym, w ra­mach któ­rej zrzu­ca­no do­oko­ła nich ćwi­czeb­ne bom­by głę­bi­no­we, zmu­sza­jąc je tym sa­mym do wy­nu­rze­nia się na po­wierzch­nię. Je­den z ra­dziec­kich ka­pi­ta­nów, świę­cie prze­ko­na­ny, że znaj­du­je się pod ame­ry­kań­skim ostrza­łem, omal nie od­pa­lił tor­pe­dy z gło­wi­cą ją­dro­wą. Po­dob­ne skut­ki mógł mieć spo­wo­do­wa­ny błę­dem pi­lo­ta prze­lot ame­ry­kań­skie­go sa­mo­lo­tu zwia­dow­cze­go U-2 nad te­ry­to­rium ZSRR, któ­ry wzbu­dził w Chrusz­czo­wie po­dej­rze­nia, że Wa­szyng­ton wy­ty­cza cele do pla­no­wa­ne­go ata­ku ją­dro­we­go na jego kraj. Gdy­by któ­ryś z tego typu in­cy­den­tów fak­tycz­nie do­pro­wa­dził do wy­bu­chu trze­ciej woj­ny świa­to­wej, czy JFK po­tra­fił­by się wy­tłu­ma­czyć ze swo­ich de­cy­zji? Czy był­by w sta­nie udzie­lić lep­szej od­po­wie­dzi na py­ta­nie po­sta­wio­ne kie­dyś Be­th­man­no­wi Hol­l­we­go­wi?

Zło­żo­ny cha­rak­ter przy­czy­no­wo­ści w sto­sun­kach ludz­kich sta­no­wił od­wiecz­ny pro­blem dla fi­lo­zo­fów, ju­ry­stów i spe­cja­li­stów od nauk spo­łecz­nych. W ana­li­zach po­świę­co­nych ge­ne­zie wo­jen hi­sto­ry­cy sku­pia­ją się przede wszyst­kim na ich naj­bar­dziej oczy­wi­stych i bez­po­śred­nich przy­czy­nach. W przy­pad­ku I woj­ny świa­to­wej za­li­cza się do nich za­mach na ar­cy­księ­cia Fran­cisz­ka Fer­dy­nan­da Habs­bur­ga oraz de­cy­zję cara Mi­ko­ła­ja II o mo­bi­li­za­cji wojsk ro­syj­skich prze­ciw­ko pań­stwom cen­tral­nym. Gdy­by kry­zys ku­bań­ski do­pro­wa­dził do wy­bu­chu woj­ny, za bez­po­śred­nią przy­czy­nę uzna­no by roz­kaz ka­pi­ta­na ra­dziec­kie­go okrę­tu pod­wod­ne­go o wy­strze­le­niu tor­pe­dy z bro­nią ją­dro­wą w oba­wie przed rze­ko­mym ata­kiem Ame­ry­ka­nów albo sa­mo­wol­ną de­cy­zję któ­re­goś z tu­rec­kich pi­lo­tów o wy­lo­cie do Mo­skwy i zrzu­ce­niu na nią bom­by ato­mo­wej. Bez­po­śred­nie przy­czy­ny roz­le­wu krwi są, rzecz ja­sna, waż­ne, jed­nak oj­ciec hi­sto­rii, Tu­ki­dy­des, był zda­nia, że prze­sła­nia­ją nam te o wie­le bar­dziej istot­ne. Jak twier­dził, znacz­nie waż­niej­sze niż przy­sło­wio­we iskry pro­wa­dzą­ce do wy­bu­chu kon­flik­tu zbroj­ne­go są czyn­ni­ki struk­tu­ral­ne, sta­no­wią­ce jego pod­wa­li­ny. In­ny­mi sło­wy, wa­run­ki, w któ­rych po­zor­nie kon­tro­lo­wa­ne wy­da­rze­nia mogą eska­lo­wać na nie­prze­wi­dy­wal­ną ska­lę, po­cią­ga­jąc za sobą nie­wy­obra­żal­ne kon­se­kwen­cje.

PU­ŁAP­KA TU­KI­DY­DE­SA

W naj­czę­ściej cy­to­wa­nym wer­sie swe­go wni­kli­we­go stu­dium sto­sun­ków mię­dzy­na­ro­do­wych sta­ro­żyt­ny grec­ki hi­sto­ryk Tu­ki­dy­des stwier­dził, że naj­istot­niej­szym po­wo­dem kon­flik­tu po­mię­dzy Ate­na­mi a Spar­tą był „wzrost po­tę­gi ateń­skiej i strach, jaki to wzbu­dzi­ło u La­ce­de­moń­czy­ków”.

Tu­ki­dy­des opi­sał woj­nę pe­lo­po­ne­ską, w któ­rej po­grą­ży­ła się jego oj­czy­zna – mia­sto-pań­stwo Ate­ny – w V wie­ku p.n.e. i któ­ra z cza­sem spu­sto­szy­ła pra­wie całą sta­ro­żyt­ną Gre­cję. Jako były żoł­nierz miał oka­zję za­ob­ser­wo­wać, jak Ate­ny rzu­ci­ły wy­zwa­nie ów­cze­sne­mu grec­kie­mu he­ge­mo­no­wi, ja­kim było mi­li­tar­ne po­lis Spar­ta. Był świad­kiem wy­bu­chu dzia­łań wo­jen­nych po­mię­dzy obie­ma po­tę­ga­mi i szcze­gó­ło­wo opi­sał pro­wa­dzo­ne mor­der­cze wal­ki. Nie do­żył do smut­ne­go koń­ca woj­ny i tym sa­mym oszczę­dził so­bie by­cia świad­kiem tego, jak Spar­ta, choć znacz­nie osła­bio­na, do­pro­wa­dzi­ła do upad­ku Aten.

Pod­czas gdy inni póź­niej­si hi­sto­ry­cy wska­zy­wa­li na cały sze­reg przy­czyn pro­wa­dzą­cych do wy­bu­chu woj­ny pe­lo­po­ne­skiej, Tu­ki­dy­des zwró­cił uwa­gę na bez­po­śred­nie źró­dło kon­flik­tu. Pi­sząc o wzro­ście po­tę­gi ateń­skiej i stra­chu, jaki wzbu­dził on u Spar­tan, wy­od­ręb­nił pier­wot­ny czyn­nik spraw­czy wie­lu naj­krwaw­szych i naj­bar­dziej za­ska­ku­ją­cych kon­flik­tów wo­jen­nych w hi­sto­rii. Abs­tra­hu­jąc od rze­czy­wi­stych in­ten­cji, w sy­tu­acji, gdy aspi­ru­ją­ce do roli mo­car­stwa pań­stwo za­czy­na za­gra­żać ak­tu­al­nej su­per­po­tę­dze, wy­ni­ka­ją­ce z tego na­pię­cia struk­tu­ral­ne po­wo­du­ją, że wy­buch kon­flik­tu zbroj­ne­go sta­je się re­gu­łą, a nie wy­jąt­kiem. Do­świad­czy­ły tego Ate­ny i Spar­ta w V wie­ku p.n.e., a po­nad sto lat temu tak­że Niem­cy i Wiel­ka Bry­ta­nia. Na kra­wę­dzi woj­ny znaj­do­wa­ły się rów­nież w la­tach 50. i 60. ubie­głe­go wie­ku Sta­ny Zjed­no­czo­ne oraz ZSSR.

Po­dob­nie jak inne na­ro­dy, Ateń­czy­cy byli prze­ko­na­ni, że kon­flikt zbroj­ny nie bę­dzie miał po­waż­nych skut­ków. Przez po­prze­dza­ją­ce go po­nad pół wie­ku ateń­skie po­lis znaj­do­wa­ło się w fa­zie naj­więk­sze­go roz­wo­ju. Roz­kwi­ta­ły: fi­lo­zo­fia, te­atr, ar­chi­tek­tu­ra, de­mo­kra­cja, na­uki hi­sto­rycz­ne i po­tę­ga mor­ska – mó­wiąc krót­ko, Ate­ny cał­ko­wi­cie za­słu­gi­wa­ły na mia­no naj­po­tęż­niej­szej cy­wi­li­za­cji świa­ta. Ich dy­na­micz­ny roz­wój za­czął za­gra­żać in­te­re­som Spar­ty, ma­ją­cej w tym okre­sie ugrun­to­wa­ną he­ge­mo­nię nad ca­łym Pół­wy­spem Pe­lo­po­ne­skim. Ro­sną­ca duma i pew­ność sie­bie Ateń­czy­ków po­cią­ga­ły za sobą eska­la­cję ich dą­żeń do za­pew­nie­nia so­bie na­le­ży­te­go sza­cun­ku oraz re­or­ga­ni­za­cji ist­nie­ją­ce­go po­rząd­ku, by uwzględ­nić nowy układ sił. Sta­no­wi­ło to, jak twier­dzi Tu­ki­dy­des, na­tu­ral­ną re­ak­cję na zmia­nę ich po­zy­cji w świe­cie. Czy ko­goś dzi­wi fakt, że w ta­kiej sy­tu­acji Ateń­czy­cy do­ma­ga­li się lep­sze­go za­bez­pie­cze­nia swo­ich in­te­re­sów? I więk­szych wpły­wów w roz­strzy­ga­niu kon­flik­tów?

Z dru­giej jed­nak stro­ny, utrzy­mu­je Tu­ki­dy­des, cał­ko­wi­cie na­tu­ral­ne rów­nież było to, że Spar­ta­nie po­strze­ga­li owe dą­że­nia i żą­da­nia Aten jako nie­uza­sad­nio­ne, a wręcz nie­wdzięcz­ne. Bo osta­tecz­nie kto – mo­gła­by za­dać im py­ta­nie Spar­ta – przy­czy­nił się do ugrun­to­wa­nia po­ko­ju, dzię­ki któ­re­mu Ate­ny mo­gły swo­bod­nie roz­kwi­tać? Gdy więc Ateń­czy­cy byli co­raz bar­dziej dum­ni ze swo­ich osią­gnięć i do­ma­ga­li się co­raz więk­szych wpły­wów po­li­tycz­nych, Spar­ta za­re­ago­wa­ła na te za­ku­sy ry­wa­la stra­chem, nie­pew­no­ścią oraz de­ter­mi­na­cją do wal­ki o utrzy­ma­nie sta­tus quo.

Po­dob­na dy­na­mi­ka cha­rak­te­ry­zu­je wie­le in­nych śro­do­wisk, na­wet tak nie­wiel­kich jak ro­dzi­na. Gdy doj­rze­wa­ją­cy na­sto­la­tek za­czy­na prze­ra­stać star­sze ro­dzeń­stwo (a cza­sem na­wet i ojca), cze­go moż­na się wte­dy spo­dzie­wać? Czy nie wpro­wa­dza się zmian w przy­dzia­le po­koi, prze­strze­ni w gar­de­ro­bie czy miejsc przy sto­le, tak by do­sto­so­wać je do jego ak­tu­al­nych roz­mia­rów, a tak­że wie­ku? U wie­lu ga­tun­ków zwie­rząt, gdzie na cze­le sta­da stoi sa­miec alfa, na przy­kład u go­ry­li, gdy do­ra­sta po­ten­cjal­ny na­stęp­ca, obaj wraz z do­tych­cza­so­wym li­de­rem stop­nio­wo przy­go­to­wu­ją się do osta­tecz­ne­go star­cia o przy­wódz­two. Nie ina­czej jest w śro­do­wi­sku biz­ne­so­wym – kie­dy no­wa­tor­skie tech­no­lo­gie po­zwa­la­ją po­cząt­ku­ją­cym fir­mom, ta­kim jak Ap­ple, Go­ogle czy Uber, wejść prze­bo­jem na ry­nek, efek­tem ta­kiej sy­tu­acji czę­sto jest ostra kon­ku­ren­cja, zmu­sza­ją­ca przed­się­bior­stwa o ugrun­to­wa­nej po­zy­cji, typu Hew­lett-Pac­kard, Mi­cro­soft czy kor­po­ra­cje tak­sów­ko­we, do zmia­ny swo­ich do­tych­cza­so­wych mo­de­li biz­ne­so­wych, aby nie wy­paść z ryn­ku.

Kon­cep­cja pu­łap­ki Tu­ki­dy­de­sa od­no­si się do na­tu­ral­ne­go i nie­unik­nio­ne­go po­czu­cia za­sko­cze­nia i fru­stra­cji, któ­re po­ja­wia się, gdy aspi­ru­ją­cy kon­ku­rent za­czy­na za­gra­żać po­zy­cji do­tych­cza­so­we­go li­de­ra. Sy­tu­acja ta może do­ty­czyć każ­dej sfe­ry ży­cia, jed­nak naj­groź­niej­sze kon­se­kwen­cje ma w po­li­ty­ce mię­dzy­na­ro­do­wej. Pu­łap­ka Tu­ki­dy­de­sa, pier­wot­nie pro­wa­dzą­ca do wy­nisz­cza­ją­cej woj­ny, a w efek­cie do upad­ku sta­ro­żyt­nych Aten, już od po­nad dwóch ty­siąc­le­ci prze­śla­du­je przy­wód­ców państw oraz dy­plo­ma­tów. Rów­nież i dziś po­py­cha dwa świa­to­we su­per­mo­car­stwa ku ka­ta­stro­fie, któ­rej nie chcą, lecz któ­rej być może nie będą w sta­nie za­po­biec.

CZY MOŻ­NA UNIK­NĄĆ WOJ­NY MIĘ­DZY AME­RY­KĄ A CHI­NA­MI?

Jak do­tąd świat jesz­cze ni­g­dy nie do­świad­czył tak gwał­tow­ne­go tąp­nię­cia w glo­bal­nym ukła­dzie sił, jaki spo­wo­do­wał wzrost zna­cze­nia Chin. Gdy­by po­trak­to­wać Sta­ny Zjed­no­czo­ne jako kor­po­ra­cję, kraj ten nie­dłu­go po za­koń­cze­niu II woj­ny świa­to­wej osią­gnął udział w ryn­ku świa­to­wym na po­zio­mie 50%. Do roku 1980 skur­czył się on jed­nak do 22%. Trzy de­ka­dy dwu­cy­fro­we­go wzro­stu go­spo­dar­cze­go Chin zre­du­ko­wa­ły jesz­cze ten po­ziom do obec­nych 16%. Je­śli bie­żą­ce ten­den­cje się utrzy­ma­ją, udział Sta­nów Zjed­no­czo­nych w świa­to­wej pro­duk­cji go­spo­dar­czej w cią­gu ko­lej­nych trzech de­kad po­now­nie zma­le­je, do za­le­d­wie 11%. Tym­cza­sem wskaź­nik ten w przy­pad­ku Pań­stwa Środ­ka wzrósł z 2% w 1980 roku do 18% w 2016, a wie­le wska­zu­je, że do 2040 roku osią­gnie po­ziom 30%.

Wzrost go­spo­dar­czy Chin stop­nio­wo prze­kształ­ca je w po­waż­ne­go po­li­tycz­ne­go i mi­li­tar­ne­go kon­ku­ren­ta. W cza­sach zim­nej woj­ny, gdy w Sta­nach Zjed­no­czo­nych po­wsta­wa­ły buń­czucz­ne slo­ga­ny w od­po­wie­dzi na ra­dziec­kie pro­wo­ka­cje, jed­no z wi­szą­cych w Pen­ta­go­nie ha­seł gło­si­ło: „Za­cznie­my się mar­twić do­pie­ro, jak bę­dzie­my mie­li po­waż­ne­go wro­ga”. Dziś ta­kim po­ten­cjal­nym po­waż­nym wro­giem są wła­śnie Chi­ny.

Per­spek­ty­wa wy­bu­chu woj­ny po­mię­dzy Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi a Pań­stwem Środ­ka wy­da­je się nam nie tyl­ko nie­praw­do­po­dob­na, ale i zu­peł­nie nie­ra­cjo­nal­na. Wy­star­czy jed­nak przy­wo­łać przy­kład I woj­ny świa­to­wej, by przy­po­mnieć so­bie o ludz­kiej skłon­no­ści do głu­po­ty i bez­myśl­no­ści. Kie­dy stwier­dza­my, że woj­na jest „nie do po­my­śle­nia”, czy rze­czy­wi­ście do­ty­czy to re­al­nej sy­tu­acji na świe­cie, czy ra­czej tego, cze­go na­sze ogra­ni­czo­ne umy­sły nie są w sta­nie so­bie wy­obra­zić?

Jak wi­dać, klu­czo­wą kwe­stią, je­śli cho­dzi o współ­cze­sny glo­bal­ny po­rzą­dek, jest to, czy Chi­ny i Sta­ny Zjed­no­czo­ne są w sta­nie unik­nąć pu­łap­ki Tu­ki­dy­de­sa. Więk­szość przy­pad­ków ry­wa­li­za­cji, któ­re wpi­sy­wa­ły się w ten sche­mat, nie skoń­czy­ło się do­brze. W cią­gu ostat­nich pię­ciu stu­le­ci za­ob­ser­wo­wa­no na świe­cie 16 sy­tu­acji, gdy wzrost no­wej po­tę­gi świa­to­wej za­czął za­gra­żać do­tych­cza­so­we­mu he­ge­mo­no­wi. Efek­tem aż 12 z nich był wy­buch woj­ny. W czte­rech po­zo­sta­łych, w któ­rych szczę­śli­wie unik­nię­to kon­flik­tu zbroj­ne­go, uda­ło się to tyl­ko dzię­ki mo­zol­nym wy­sił­kom po obu stro­nach ba­ry­ka­dy, by zmie­nić na­sta­wie­nie i zwe­ry­fi­ko­wać do­tych­cza­so­wą po­li­ty­kę.

Sta­ny Zjed­no­czo­ne i Chi­ny rów­nież mogą unik­nąć kon­flik­tu zbroj­ne­go, ale tyl­ko wte­dy, gdy ze­chcą przy­jąć do wia­do­mo­ści dwie trud­ne do za­ak­cep­to­wa­nia praw­dy. Po pierw­sze, bio­rąc pod uwa­gę ak­tu­al­ny kie­ru­nek zmian, woj­na po­mię­dzy Ame­ry­ką a Chi­na­mi w naj­bliż­szych de­ka­dach nie tyl­ko jest moż­li­wa, ale o wie­le bar­dziej praw­do­po­dob­na, niż obec­nie się za­kła­da. Fak­tycz­nie, bio­rąc pod uwa­gę do­świad­cze­nia hi­sto­rycz­ne, w więk­szo­ści po­dob­nych przy­pad­ków osta­tecz­nie do­cho­dzi­ło do jej wy­bu­chu. Sami do­dat­ko­wo przy­czy­nia­my się do zwięk­sze­nia tego ry­zy­ka, ba­ga­te­li­zu­jąc za­gro­że­nie. Je­śli Pe­kin i Wa­szyng­ton na­dal będą pro­wa­dzić taką samą po­li­ty­kę, co w ostat­nich dzie­się­cio­le­ciach, oba kra­je bez wąt­pie­nia wstą­pią na wo­jen­ną ścież­kę. Po dru­gie, woj­nawca­le nie musi być nie­unik­nio­na. Hi­sto­ria do­star­cza nam do­wo­dów, że świa­to­we su­per­mo­car­stwa są w sta­nie utrzy­my­wać re­la­cje ze swo­imi ry­wa­la­mi, na­wet je­śli ci za­gra­ża­ją ich po­zy­cji li­de­ra, bez wy­po­wia­da­nia woj­ny. Tego typu suk­ce­sy, a tak­że i po­raż­ki, a sta­no­wią dziś dla po­li­ty­ków bar­dzo cen­ną lek­cję. Jak traf­nie za­uwa­żył Geo­r­ge San­tay­ana, ci, któ­rzy nie pa­mię­ta­ją prze­szło­ści, ska­za­ni są na jej po­wta­rza­nie.

W ko­lej­nych roz­dzia­łach zaj­mę się ge­ne­zą pu­łap­ki Tu­ki­dy­de­sa oraz ana­li­zą jej dy­na­mi­ki, a tak­że wy­ja­śnię, w jaki spo­sób moż­na tę hi­sto­rycz­ną ana­lo­gię od­nieść do współ­cze­snej ry­wa­li­za­cji Ame­ry­ki i Chin. Część pierw­sza za­wie­ra zwię­zły opis wzro­stu zna­cze­nia i siły Pań­stwa Środ­ka. Zja­wi­sko to zna­ne jest prak­tycz­nie każ­de­mu, ale na ogół mało kto zda­je so­bie spra­wę z jego wagi i kon­se­kwen­cji. Pa­ra­fra­zu­jąc sło­wa by­łe­go pre­zy­den­ta Czech, Vác­la­va Ha­vla, sta­ło się to tak szyb­ko, że nie zdą­ży­li­śmy na­wet wy­ra­zić za­sko­cze­nia.

Część dru­ga ni­niej­sze­go opra­co­wa­nia przed­sta­wia ostat­nie prze­mia­ny w re­la­cjach ame­ry­kań­sko-chiń­skich w szer­szym kon­tek­ście hi­sto­rycz­nym. Po­zwo­li czy­tel­ni­ko­wi nie tyl­ko le­piej zro­zu­mieć bie­żą­ce wy­da­rze­nia, ale rów­nież na­świe­tli moż­li­we kie­run­ki ich roz­wo­ju w przy­szło­ści. Za­war­ta w niej ana­li­za się­ga cza­sów sprzed dwóch i pół ty­sią­ca lat, kie­dy to gwał­tow­ny wzrost zna­cze­nia Aten za­gro­ził he­ge­mo­nii Spar­ty i do­pro­wa­dził do wy­bu­chu woj­ny pe­lo­po­ne­skiej. Przy­kła­dy za­czerp­nię­te z hi­sto­rii na prze­strze­ni ostat­nich pię­ciu wie­ków przy­bli­żą czy­tel­ni­ko­wi me­cha­nizm na­pięć na­ra­sta­ją­cych po­mię­dzy mo­car­stwem aspi­ru­ją­cym do mia­na su­per­po­tę­gi a ak­tu­al­nym he­ge­mo­nem, w efek­cie pro­wa­dzą­cych do wy­bu­chu woj­ny. Naj­bliż­sza cza­so­wo ana­lo­gia do bie­żą­ce­go im­pa­su – wy­zwa­nie rzu­co­ne przez Niem­cy ów­cze­sne­mu świa­to­we­mu im­pe­rium, ja­kim była Wiel­ka Bry­ta­nia – po­win­na nas wszyst­kich skło­nić do re­flek­sji.

Część trze­cia pró­bu­je od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, czy po­win­ni­śmy po­strze­gać współ­cze­sne ten­den­cje w re­la­cjach Ame­ry­ki z Chi­na­mi jako zwia­stun nad­cią­ga­ją­ce­go kon­flik­tu na rów­nie sze­ro­ką ska­lę. Po­ja­wia­ją­ce się dzień w dzień w me­diach do­nie­sie­nia o „agre­syw­nych” za­cho­wa­niach Pe­ki­nu i jego bra­ku ak­cep­ta­cji dla „opar­te­go na pra­wie glo­bal­ne­go po­rząd­ku” usta­no­wio­ne­go przez Sta­ny Zjed­no­czo­ne po za­koń­cze­niu II woj­ny świa­to­wej opi­su­ją in­cy­den­ty przy­wo­dzą­ce na myśl rok 1914. Trze­ba jed­nak spoj­rzeć na to z pew­ną dozą sa­mo­kry­ty­cy­zmu. Gdy­by Chi­ny fak­tycz­nie były „ta­kie same” jak Ame­ry­ka, któ­ra wkro­czy­ła w XX wiek z peł­nym prze­ko­na­niem, że roz­po­czy­na­ją­ce się stu­le­cie bę­dzie na­le­ża­ło wy­łącz­nie do niej, ry­wa­li­za­cja by­ła­by znacz­nie bar­dziej za­cię­ta, a woj­na jesz­cze trud­niej­sza do unik­nię­cia. Gdy­by Pe­kin zde­cy­do­wał się pójść w śla­dy Wa­szyng­to­nu, mo­gli­by­śmy się spo­dzie­wać eks­pan­sji chiń­skiej ar­mii umac­nia­ją­cej swo­je wpły­wy od Mon­go­lii po Au­stra­lię, tak jak The­odo­re Ro­ose­velt ukształ­to­wał „na­szą” pół­ku­lę we­dług swo­je­go uzna­nia.

W swo­im mar­szu ku po­tę­dze Chi­ny zde­cy­do­wa­ły się obrać inny kurs niż Sta­ny Zjed­no­czo­ne. Mimo to w wie­lu jego aspek­tach po­brzmie­wa­ją zna­jo­me echa. Cze­go do­ma­ga się Pań­stwo Środ­ka pod przy­wódz­twem pre­zy­den­ta Xi Jin­pin­ga? Od­po­wiedź jest pro­sta: przy­wró­ce­nia daw­nej świet­no­ści swo­je­go kra­ju. Naj­więk­szą am­bi­cją po­nad mi­liar­da chiń­skich oby­wa­te­li jest nie tyl­ko wzbo­ga­ce­nie się, ale spra­wie­nie, by ich kraj stał się po­tę­gą. Kie­dy już do tego doj­dzie, po­zo­sta­łe pań­stwa nie będą mia­ły in­ne­go wyj­ścia, jak tyl­ko uznać ich in­te­re­sy i oka­zać na­le­ży­ty sza­cu­nek na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. Sama ska­la i am­bi­cje za­war­te w owym „chiń­skim ma­rze­niu” po­win­ny po­zba­wić nas złu­dzeń, że ry­wa­li­za­cja po­mię­dzy Chi­na­mi a Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi w na­tu­ral­ny spo­sób osłab­nie, gdy Pe­kin zo­sta­nie uzna­ny za „prze­wi­dy­wal­ne­go i od­po­wie­dzial­ne­go part­ne­ra”. Jest to szcze­gól­nie do­brze wi­docz­ne w świe­tle teo­rii mo­je­go daw­ne­go ko­le­gi Sama Hun­ting­to­na o „zde­rze­niu cy­wi­li­za­cji”. We­dług niej, za­sad­ni­cze róż­ni­ce po­mię­dzy chiń­ski­mi a ame­ry­kań­ski­mi war­to­ścia­mi i tra­dy­cja­mi spra­wia­ją, że zbli­że­nie po­li­tycz­ne mię­dzy tymi dwo­ma mo­car­stwa­mi wy­da­je się jesz­cze mniej praw­do­po­dob­ne.

Choć re­zul­tat ich współ­cze­snej ry­wa­li­za­cji wy­da­je się trud­ny do prze­wi­dze­nia, po­wszech­nie uzna­je się, że jak na ra­zie da­le­ko jesz­cze do wy­bu­chu kon­flik­tu zbroj­ne­go. Czy na pew­no? W rze­czy­wi­sto­ści pro­ce­sy pro­wa­dzą­ce do woj­ny są o wie­le bar­dziej zróż­ni­co­wa­ne i praw­do­po­dob­ne (a cza­sa­mi na­wet dość pro­za­icz­ne), niż nam się wy­da­je. Bio­rąc pod uwa­gę nie­daw­ne kon­fron­ta­cje na Mo­rzu Po­łu­dnio­wo­chiń­skim, Mo­rzu Wschod­nio­chiń­skim i w cy­ber­prze­strze­ni, a tak­że wy­my­ka­ją­cy się spod kon­tro­li kon­flikt han­dlo­wy po­mię­dzy oby­dwo­ma pań­stwa­mi, za­ska­ku­ją­co ła­two wy­obra­zić so­bie sce­na­riu­sze, w któ­rych ame­ry­kań­scy i chiń­scy żoł­nie­rze za­czy­na­ją się na­wza­jem ata­ko­wać. I choć nie wy­da­ją się praw­do­po­dob­ne, wy­star­czy przy­po­mnieć so­bie nie­za­mie­rzo­ne kon­se­kwen­cje za­ma­chu na ar­cy­księ­cia Fran­cisz­ka Fer­dy­nan­da czy ope­ra­cję Chrusz­czo­wa na Ku­bie, by prze­ko­nać się, jak cien­ka li­nia dzie­li „nie­praw­do­po­dob­ne” od „nie­moż­li­we­go”.

W czwar­tej czę­ści tej książ­ki po­sta­ram się wy­ja­śnić, dla­cze­go woj­na nie musi być nie­unik­nio­na. Więk­szość opi­nii pu­blicz­nej oraz po­li­ty­ków ce­chu­je złud­ne i na­iw­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Fa­ta­li­ści, z dru­giej stro­ny, po­strze­ga­ją ewen­tu­al­ny kon­flikt zbroj­ny jako nie­moż­li­wy do za­trzy­ma­nia ży­wioł. Żad­na ze stron nie ma w tej kwe­stii ab­so­lut­nej ra­cji. Gdy­by tyl­ko przy­wód­cy obu państw ze­chcie­li prze­ana­li­zo­wać suk­ce­sy i po­raż­ki za­pi­sa­ne na kar­tach hi­sto­rii, zna­leź­li­by mnó­stwo pod­po­wie­dzi, jak wy­pra­co­wać stra­te­gię umoż­li­wia­ją­cą re­ali­za­cję ich wła­snych in­te­re­sów pań­stwo­wych bez ucie­ka­nia się do woj­ny.

Po­wrót do świet­no­ści li­czą­cej so­bie pięć ty­się­cy lat i pra­wie 1,4 mi­liar­da oby­wa­te­li cy­wi­li­za­cji chiń­skiej nie jest przej­ścio­wym pro­ble­mem, któ­ry moż­na szyb­ko roz­wią­zać. To stan – prze­wle­kły stan, nad któ­rym trze­ba bę­dzie pra­co­wać przez całe po­ko­le­nie. Aby za­pew­nić so­bie po­wo­dze­nie tej mi­sji, nie wy­star­czą nowe slo­ga­ny, częst­sze spo­tka­nia pre­zy­den­tów czy do­dat­ko­we po­sie­dze­nia mi­ni­ste­rial­nych grup ro­bo­czych. Pra­ca nad re­la­cja­mi bez ucie­ka­nia się do woj­ny bę­dzie wy­ma­ga­ła nie­ustan­nej, wręcz co­dzien­nej uwa­gi na naj­wyż­szych szcze­blach rzą­do­wych obu mo­carstw. A tak­że głę­bo­kie­go obo­pól­ne­go zro­zu­mie­nia, nie­do­świad­cza­ne­go od cza­sów prze­ło­mo­we­go dia­lo­gu na­wią­za­ne­go przez Hen­ry’ego Kis­sin­ge­ra z pre­mie­rem Zhou En­la­iem, dzię­ki któ­re­mu w la­tach 70. ubie­głe­go wie­ku Sta­ny Zjed­no­czo­ne wzno­wi­ły sto­sun­ki z Chi­na­mi. I co naj­istot­niej­sze, znacz­nie bar­dziej ra­dy­kal­nych zmian w na­sta­wie­niu i za­cho­wa­niu za­rów­no przy­wód­ców, jak i opi­nii pu­blicz­nej, niż kie­dy­kol­wiek przed­się­wzię­to. Mó­wiąc krót­ko, aby unik­nąć pu­łap­ki Tu­ki­dy­de­sa, mu­si­my zdo­być się na nie­stan­dar­do­we my­śle­nie, a jed­no­cze­śnie wy­obra­zić so­bie to, co wy­da­je się nie­wy­obra­żal­ne. Czy­li w tym przy­pad­ku, ni mniej, ni wię­cej, jak od­mie­nić bieg hi­sto­rii.

Część pierw­sza

WZROST CHIN

1

„NAJ­WIĘK­SZY GRACZ W HI­STO­RII ŚWIA­TA”

„Nie ma­cie po­ję­cia, ja­kim na­ro­dem są Ateń­czy­cy. Nie­ustan­nie mają nowe po­my­sły i na­tych­miast wcie­la­ją je w ży­cie. Opra­co­wu­ją plan i je­śli uda się go zre­ali­zo­wać, suk­ces ten jest ni­czym w po­rów­na­niu z tym, co za­mie­rza­ją osią­gnąć w na­stęp­nej ko­lej­no­ści”.

— Tu­ki­dy­des, z prze­mo­wy ko­rync­kie­go am­ba­sa­do­ra do zgro­ma­dze­nia lu­do­we­go w Spar­cie, 432 roku p.n.e.

„Po­zwól­cie Chi­nom spać, bo gdy się obu­dzą, świat za­drży”.

— Na­po­le­on, 1817 rok

W 2011 roku po­je­cha­łem do Lan­gley w sta­nie Wir­gi­nia na spo­tka­nie z Da­vi­dem Pe­tra­eu­sem, naj­bar­dziej uty­tu­ło­wa­nym ge­ne­ra­łem w hi­sto­rii współ­cze­snej Ame­ry­ki, na krót­ko przed ob­ję­ciem przez nie­go sta­no­wi­ska dy­rek­to­ra Cen­tral­nej Agen­cji Wy­wia­dow­czej (CIA). Po­zna­li­śmy się w la­tach 80. ubie­głe­go wie­ku, gdy Da­vid był dok­to­ran­tem w Prin­ce­ton, a ja dzie­ka­nem Ha­rvard Ken­ne­dy Scho­ol. Po­zo­sta­wa­li­śmy w kon­tak­cie przez ko­lej­ne lata, pod­czas któ­rych on piął się po szcze­blach ka­rie­ry woj­sko­wej, a ja kon­ty­nu­owa­łem pra­cę na­uko­wą, peł­niąc jed­no­cze­śnie funk­cję do­rad­cy w Pen­ta­go­nie. Po ogól­nej wy­mia­nie zdań na te­mat no­wej pra­cy spy­ta­łem Da­vi­da, czy po­przed­nie kie­row­nic­two uchy­li­ło już przed nim drzwi do „skarb­ca ta­jem­nic”, czy­li ar­chi­wów za­wie­ra­ją­cych naj­taj­niej­sze do­ku­men­ty o naj­wyż­szym zna­cze­niu stra­te­gicz­nym dla ame­ry­kań­skie­go rzą­du. W od­po­wie­dzi uśmiech­nął się tyl­ko po­ro­zu­mie­waw­czo i rzu­cił: „A jak­że”, po czym za­wie­sił głos, jak­by w ocze­ki­wa­niu, że spy­tam o coś wię­cej.

Po krót­kim wa­ha­niu za­da­łem mu py­ta­nie, czy do­wie­dział się cze­goś o tzw.uśpio­nych agen­tach. Cho­dzi­ło mi o oso­by, z któ­ry­mi Agen­cja na­wią­za­ła współ­pra­cę, ale któ­rych obo­wiąz­ki spro­wa­dza­ły się wy­łącz­nie do za­miesz­ka­nia i co­dzien­ne­go funk­cjo­no­wa­nia w za­gra­nicz­nym kra­ju, by do­głęb­nie po­znać jego kul­tu­rę, miesz­kań­ców i po­li­ty­kę pro­wa­dzo­ną przez rząd. W za­mian za obiet­ni­cę dys­kret­ne­go wspie­ra­nia ich ka­rier Agen­cja wy­ma­ga­ła je­dy­nie, by na jej po­le­ce­nie – zwy­kle nie wię­cej niż raz lub dwa razy w cią­gu de­ka­dy – przed­sta­wia­li swo­je obiek­tyw­ne spo­strze­że­nia na te­mat bie­żą­cej sy­tu­acji w da­nym kra­ju i ewen­tu­al­ne pro­gno­zy na przy­szłość.

Da­vid po­chy­lił się z za­in­te­re­so­wa­niem nad sto­łem, gdy otwo­rzy­łem przed nim ra­port oso­by, któ­rej wni­kli­wa, do­głęb­na i da­le­ko­wzrocz­na ana­li­za mo­gła­by się przy­dać zmu­szo­ne­mu sta­wić czo­ła naj­więk­sze­mu geo­po­li­tycz­ne­mu wy­zwa­niu na­szych cza­sów Wa­szyng­to­no­wi. Jak pod­kre­śli­łem w roz­mo­wie z no­wym dy­rek­to­rem CIA, au­tor do­sko­na­le wy­wią­zał się ze swo­jej roli. Był bez­po­śred­nim ob­ser­wa­to­rem kon­wul­sji Chin w okre­sie od Wiel­kie­go Sko­ku i re­wo­lu­cji kul­tu­ral­nej w la­tach 60. po re­for­my Deng Xia­opin­ga z lat 80. ubie­głe­go wie­ku. Po­nad­to uda­ło mu się na­wią­zać sto­sun­ki ro­bo­cze z wie­lo­ma pro­mi­nent­ny­mi chiń­ski­mi dzia­ła­cza­mi, w tym z przy­szłym przy­wód­cą Xi Jin­pin­giem.

Prze­czy­ta­łem Da­vi­do­wi na głos pierw­szy ze­staw py­tań z pięć­dzie­się­cio­stro­ni­co­we­go ra­por­tu:

Czy obec­ni przy­wód­cy Chin w naj­bliż­szej przy­szło­ści rze­czy­wi­ście mają za­miar dą­żyć do de­tro­ni­za­cji Sta­nów Zjed­no­czo­nych z po­zy­cji naj­więk­sze­go świa­to­we­go mo­car­stwa?Jaka jest ich stra­te­gia, by stać się nu­me­rem je­den na świe­cie?Na ja­kie prze­szko­dy na­po­ty­ka­ją Chi­ny w re­ali­za­cji tej stra­te­gii?Ja­kie mają szan­se na po­wo­dze­nie tego pla­nu?Je­śli plan Chin się po­wie­dzie, ja­kie będą tego kon­se­kwen­cje dla ich azja­tyc­kich są­sia­dów i dla Sta­nów Zjed­no­czo­nych?Czy kon­flikt mię­dzy Pe­ki­nem a Wa­szyng­to­nem jest nie­unik­nio­ny?

Au­tor ra­por­tu od­po­wie­dział wy­czer­pu­ją­co nie tyl­ko na te py­ta­nia, ale i na wie­le in­nych, do­star­cza­jąc nie­oce­nio­nych dla nas in­for­ma­cji. Prze­ła­mał do­tych­cza­so­we ste­reo­ty­py na te­mat chiń­skich po­li­ty­ków i re­ali­stycz­nie oce­nił ry­zy­ko wy­bu­chu kon­flik­tu zbroj­ne­go po­mię­dzy Chi­na­mi a Ame­ry­ką, a tak­że do­star­czył przy­dat­nych da­nych, na pod­sta­wie któ­rych moż­na pod­jąć kon­kret­ne dzia­ła­nia i za­po­biec naj­gor­sze­mu.

Czło­wiek, któ­re­go mam na my­śli, Lee Kuan Yew, nie był, rzecz ja­sna, szpie­giem CIA, lecz mę­żem sta­nu i oj­cem za­ło­ży­cie­lem Sin­ga­pu­ru, ca­łym ser­cem i du­szą od­da­nym swo­jej oj­czyź­nie. Jako wy­traw­ny i do­świad­czo­ny po­li­tyk cał­ko­wi­cie za­słu­żył so­bie na mia­no „mę­dr­ca z Sin­ga­pu­ru”, a ra­port, któ­ry wrę­czy­łem Da­vi­do­wi, sta­no­wił za­po­wiedź książ­ki Chi­ny, Sta­ny Zjed­no­czo­ne i świat w oczach Wiel­kie­go Mi­strza Lee Kuan Yewa, któ­rą na­pi­sa­łem wspól­nie z Ro­ber­tem D. Blac­kwil­lem oraz Alim Wyne’em w 2013 roku. To wła­śnie swo­je­mu dłu­go­let­nie­mu pre­mie­ro­wi Sin­ga­pur – jesz­cze nie­daw­no mała ubo­ga wio­ska ry­bac­ka – za­wdzię­cza swój dzi­siej­szy sta­tus no­wo­cze­sne­go me­ga­lo­po­lis. Uro­dzo­ny w Chi­nach, a wy­kształ­co­ny na Uni­wer­sy­te­cie Cam­brid­ge, Lee Kuan Yew umie­jęt­nie łą­czył ce­chy kon­fu­cja­ni­sty oraz an­giel­skie­go dżen­tel­me­na i aż do swo­jej śmier­ci w 2015 roku był bez wąt­pie­nia naj­lep­szym na świe­cie ob­ser­wa­to­rem Chin.

Wni­kli­we spo­strze­że­nia Lee Kuan Yewa na te­mat bie­żą­cej sy­tu­acji w Pań­stwie Środ­ka i na świe­cie spra­wi­ły, że stał się ce­nio­nym au­to­ry­te­tem i stra­te­gicz­nym do­rad­cą pre­zy­den­tów i pre­mie­rów nie­mal na wszyst­kich kon­ty­nen­tach, w tym rów­nież przy­wód­ców ame­ry­kań­skich, od Ri­char­da Ni­xo­na po Ba­rac­ka Oba­mę. Jego do­głęb­na zna­jo­mość Chin była efek­tem nie tyl­ko „wy­bit­nej prze­ni­kli­wo­ści stra­te­gicz­nej”1, jak to ujął Hen­ry Kis­sin­ger, ale i we­wnętrz­nej po­trze­by uzy­ska­nia jak naj­więk­szej wie­dzy na te­mat tego uśpio­ne­go gi­gan­ta. Choć eko­no­micz­na i po­li­tycz­na siła Pań­stwa Środ­ka w cza­sach „chłop­skie­go mark­si­zmu” Mao Ze­don­ga nie była jesz­cze tak oczy­wi­sta, wciąż było ono ko­lo­sem, w cie­niu któ­re­go ma­leń­kie mia­sto-pań­stwo Lee Kuan Yewa mo­zol­nie wal­czy­ło o prze­trwa­nie. Dłu­go­let­ni pre­mier Sin­ga­pu­ru jako pierw­szy po­znał praw­dzi­wą na­tu­rę Chin i do­strzegł ich po­ten­cjał.

Co za­ska­ku­ją­ce, kie­dy Lee Kuan Yew ana­li­zo­wał po­li­ty­kę są­sia­da, chiń­scy przy­wód­cy ob­ser­wo­wa­li jego sa­me­go i jego kraj z wca­le nie mniej­szą uwa­gą. W koń­ców­ce lat 70., kie­dy Deng Xia­oping za­czął roz­wa­żać kurs ku go­spo­dar­ce ryn­ko­wej, chiń­scy pro­mi­nen­ci spo­glą­da­li na Sin­ga­pur jak na po­li­gon do­świad­czal­ny, nie tyl­ko w za­kre­sie prze­mian go­spo­dar­czych, ale i po­li­tycz­nych. Lee Kuan Yew spę­dził wie­le go­dzin na roz­mo­wach w czte­ry oczy z pre­zy­den­ta­mi, pre­mie­ra­mi, mi­ni­stra­mi i czo­ło­wy­mi po­li­ty­ka­mi swo­je­go „pół­noc­ne­go są­sia­da”2. Każ­dy z chiń­skich przy­wód­ców, od Deng Xia­opin­ga po Xi Jin­pin­ga, na­zy­wał go men­to­rem, co w chiń­skiej kul­tu­rze jest wy­ra­zem naj­wyż­sze­go sza­cun­ku.

Naj­waż­niej­szą kwe­stią wśród ana­liz Lee Kuan Yewa, jaką chcia­łem za­in­te­re­so­wać no­we­go dy­rek­to­ra CIA, było py­ta­nie o kurs, na ja­kim znaj­du­ją się Chi­ny. In­ny­mi sło­wy, ja­kie zna­cze­nie dla glo­bal­ne­go ukła­du sił ma ich dy­na­micz­na trans­for­ma­cja. Od­po­wiedź sin­ga­pur­skie­go po­li­ty­ka na to py­ta­nie była pro­sta: „Wy­wo­ła­ne przez Chi­ny prze­su­nię­cie rów­no­wa­gi sił w świe­cie od­by­wa się na taką ska­lę, że świat musi w cią­gu 30 do 40 lat zna­leźć nowy jej wy­miar. Nie spo­sób uda­wać, że kraj ten to po pro­stu duży gracz. To naj­więk­szy gracz w ca­łej hi­sto­rii świa­ta”3.

CZY STA­NY ZJED­NO­CZO­NE STA­NĄ SIĘ NU­ME­REM DWA NA ŚWIE­CIE?

Pro­wa­dząc na Ha­rvar­dzie kurs po­świę­co­ny bez­pie­czeń­stwu na­ro­do­we­mu, za­wsze roz­po­czy­nam wy­kład na te­mat Chin od krót­kiej an­kie­ty. W pierw­szym py­ta­niu pro­szę stu­den­tów o po­rów­na­nie Pań­stwa Środ­ka oraz Sta­nów Zjed­no­czo­nych z roku 1980 z ich ak­tu­al­ny­mi wskaź­ni­ka­mi go­spo­dar­czy­mi. Za każ­dym ra­zem wi­dzę, że nie mogą wyjść ze zdu­mie­nia. Wy­star­czy rzut oka na po­niż­szą ta­be­lę z da­ny­mi z roku 2015, żeby zro­zu­mieć dla­cze­go.

W cią­gu za­le­d­wie jed­ne­go po­ko­le­nia kraj, któ­ry wcze­śniej w ogó­le nie fi­gu­ro­wał w świa­to­wych ran­kin­gach, na­gle wspiął się na szczyt. W 1980 roku chiń­ski pro­dukt kra­jo­wy brut­to (PKB) wy­no­sił nie­ca­łe 300 mi­liar­dów do­la­rów, by do 2015 roku wzro­snąć do 11 bi­lio­nów, dzię­ki cze­mu Chi­ny sta­ły się dru­gą świa­to­wą go­spo­dar­ką, pa­trząc na ryn­ko­we kur­sy wy­mia­ny. W roku 1980 ich udział w han­dlu świa­to­wym wy­no­sił nie­speł­na 40 mi­liar­dów do­la­rów, ale do roku 2015 wzrósł aż stu­krot­nie, do po­zio­mu czte­rech bi­lio­nów4. W każ­dym dwu­let­nim okre­sie, li­cząc od roku 2008, przy­rost chiń­skie­go PKB był wyż­szy niż war­tość go­spo­dar­ki In­dii5.

Ta­be­la 1. Go­spo­dar­ka Chin jako % go­spo­dar­ki ame­ry­kań­skiej

1980

2015

PKB

7%

61%

Im­port

8%

73%

Eks­port

8%

151%

Re­zer­wy

16%

3,140%

War­to­ści mie­rzo­ne w do­la­rach. Źró­dło: Bank Świa­to­wy

Na­wet w okre­sie naj­niż­sze­go wzro­stu, w 2015 roku, chiń­ska go­spo­dar­ka osią­ga­ła po­ziom PKB Gre­cji w cią­gu za­le­d­wie szes­na­stu ty­go­dni, a w cią­gu dwu­dzie­stu pię­ciu – Izra­ela.

W cza­sach naj­bar­dziej dy­na­micz­ne­go roz­wo­ju Sta­nów Zjed­no­czo­nych, czy­li w la­tach 1860–1913, gdy kraj ten kom­plet­nie za­sko­czył eu­ro­pej­skie sto­li­ce, prze­ści­ga­jąc Wiel­ką Bry­ta­nię i od­bie­ra­jąc jej po­zy­cję naj­więk­szej po­tę­gi, jego śred­ni rocz­ny wzrost go­spo­dar­czy wy­no­sił 4%6. Tym­cza­sem po­cząw­szy od roku 1980, chiń­ska go­spo­dar­ka ro­śnie w tem­pie 10% rocz­nie. Ko­rzy­sta­jąc z re­gu­ły 72 – dzie­li­my licz­bę 72 przez rocz­ną sto­pę wzro­stu, by wy­li­czyć, kie­dy go­spo­dar­ka czy in­we­sty­cja po­dwoi war­tość – moż­na za­uwa­żyć, że chiń­ska go­spo­dar­ka po­dwa­ja swo­ją war­tość co sie­dem lat.

Żeby w peł­ni do­ce­nić to nie­zwy­kłe osią­gnię­cie, po­trzeb­na jest dłuż­sza per­spek­ty­wa cza­so­wa. W XVIII wie­ku Wiel­ka Bry­ta­nia za­po­cząt­ko­wa­ła re­wo­lu­cję prze­my­sło­wą, któ­ra po­ło­ży­ła pod­wa­li­ny pod no­wo­cze­sny świat. W 1776 roku Adam Smith opu­bli­ko­wał książ­kę Ba­da­nia nad na­tu­rą i przy­czy­na­mi bo­gac­twa na­ro­dów, ob­ja­śnia­jąc, jak po ty­siąc­le­ciach bie­dy wol­ny ry­nek bu­du­je bo­gac­two i two­rzy kla­sę śred­nią. Sie­dem­na­ście lat póź­niej do Chin przy­był wy­słan­nik kró­la Je­rze­go III (tego sa­me­go „sza­lo­ne­go kró­la”, któ­ry prze­grał woj­nę z ko­lo­ni­sta­mi w Ame­ry­ce) z pro­po­zy­cją na­wią­za­nia sto­sun­ków po­mię­dzy oby­dwo­ma pań­stwa­mi. W tam­tych cza­sach an­giel­scy ro­bot­ni­cy byli o wie­le bar­dziej pro­duk­tyw­ni niż chiń­scy7, licz­ni – ale bied­ni. Na ko­niec każ­de­go dnia wy­pra­co­wy­wa­li le­d­wie tyle, by z tru­dem wy­ży­wić sie­bie i ro­dzi­nę. Zo­sta­wia­li pań­stwu sto­sun­ko­wo nie­wiel­ką nad­wyż­kę prze­zna­cza­ną na utrzy­ma­nie ar­mii czy in­we­sty­cje w siły zbroj­ne, na przy­kład flo­tę (czym przez czte­ry ty­siąc­le­cia ni­g­dy nie zaj­mo­wa­li się chiń­scy ce­sa­rze, z wy­jąt­kiem jed­ne­go, le­d­wie pół­wiecz­ne­go okre­su), aby umac­niać wpły­wy poza gra­ni­ca­mi kra­ju. W dzi­siej­szych cza­sach chiń­ski pra­cow­nik wy­twa­rza za­le­d­wie jed­ną czwar­tą tego, co ame­ry­kań­ski. Je­śli w cią­gu na­stęp­nej de­ka­dy lub dwóch pro­duk­tyw­ność wzro­śnie do 50%, chiń­ska go­spo­dar­ka bę­dzie dwu­krot­nie więk­sza od go­spo­dar­ki Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a je­śli zrów­na się z ame­ry­kań­ską – aż czte­ro­krot­nie.

Te pro­ste wy­li­cze­nia sta­no­wią pro­blem dla Wa­szyng­to­nu, pró­bu­ją­ce­go za wszel­ką cenę „zrów­no­wa­żyć” ro­sną­cą po­tę­gę Chin. W 2011 roku ów­czes­na se­kre­tarz sta­nu Hil­la­ry Clin­ton z wiel­ką pom­pą ogło­si­ła klu­czo­wy zwrot w ame­ry­kań­skiej po­li­ty­ce za­gra­nicz­nej, czy­li pla­no­wa­ne prze­nie­sie­nie środ­ków fi­nan­so­wych i uwa­gi Wa­szyng­to­nu z Bli­skie­go Wscho­du na Azję8. Pre­zy­dent Oba­ma wy­ra­ził to w na­stę­pu­ją­cy spo­sób: „Po de­ka­dzie, w któ­rej to­czy­li­śmy dwie krwa­we i kosz­tow­ne woj­ny, Sta­ny Zjed­no­czo­ne sku­pia­ją swo­ją uwa­gę na sze­ro­kim po­ten­cja­le tkwią­cym w re­jo­nie Azji i Pa­cy­fi­ku”9. Pre­zy­dent obie­cał zwięk­szyć ame­ry­kań­ską obec­ność dy­plo­ma­tycz­ną, eko­no­micz­ną i mi­li­tar­ną na tym ob­sza­rze, a tak­że za­sy­gna­li­zo­wał de­ter­mi­na­cję Wa­szyng­to­nu, by po­wstrzy­mać wpły­wy Chin, uzna­jąc stra­te­gię przy­wra­ca­nia rów­no­wa­gi” w re­jo­nie Azji i Pa­cy­fi­ku za jed­no z głów­nych osią­gnięć po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej swo­jej ad­mi­ni­stra­cji. Nad­zór nad tą ini­cja­ty­wą spra­wo­wał za­stęp­ca se­kre­ta­rza sta­nu Kurt Camp­bell, któ­ry w wy­da­nej w 2016 roku książ­ce The Pi­vot: The Fu­tu­re of Ame­ri­can Sta­te­craft in Asia (Zwrot: przy­szłość ame­ry­kań­skiej po­li­ty­ki w Azji) pró­bu­je do­wieść, że była ona czymś wię­cej niż tyl­ko po­boż­nym ży­cze­niem. Mimo sta­rań jej au­tor nie jest nie­ste­ty w sta­nie wska­zać zbyt wie­lu do­wo­dów na po­par­cie tej tezy. Ana­li­zu­jąc uwa­gę i czas po­świę­co­ny przez pre­zy­den­ta, licz­bę jego spo­tkań z człon­ka­mi Rady Bez­pie­czeń­stwa Na­ro­do­we­go oraz przy­wód­ca­mi państw re­gio­nu, licz­bę lo­tów ope­ra­cyj­nych i przy­zna­nych fun­du­szy, trud­no mó­wić o ja­kim­kol­wiek zwro­cie w po­li­ty­ce za­gra­nicz­nej. Kon­flik­ty zbroj­ne w Ira­ku i Afga­ni­sta­nie, a tak­że nowe woj­ny w Sy­rii oraz prze­ciw­ko Pań­stwu Is­lam­skie­mu na Bli­skim Wscho­dzie bez wąt­pie­nia zmo­no­po­li­zo­wa­ły prio­ry­te­ty i zdo­mi­no­wa­ły uwa­gę pre­zy­den­ta Oba­my w trak­cie obu ka­den­cji. Je­den z urzęd­ni­ków jego ad­mi­ni­stra­cji otwar­cie przy­znał: „Ni­g­dy nie mia­łem po­czu­cia, że od­wró­ci­li­śmy się od Bli­skie­go Wscho­du. Pra­wie 80% po­sie­dzeń Rady Bez­pie­czeń­stwa Na­ro­do­we­go do­ty­czy­ło na­szych in­te­re­sów w tym re­gio­nie”10.

Ale na­wet gdy­by uwa­ga Ame­ry­ki nie była aku­rat zwró­co­na w inną stro­nę, trud­no by­ło­by się jej prze­ciw­sta­wić nie­ubła­ga­nym pra­wom eko­no­mii. Wy­star­czy po­rów­nać wiel­kość go­spo­da­rek ame­ry­kań­skiej i chiń­skiej, wy­obra­ża­jąc so­bie, że ry­wa­le znaj­du­ją się na prze­ciw­nych koń­cach huś­taw­ki. Praw­da jest oczy­wi­sta, choć dla nas przy­kra: Ame­ry­ka­nie wciąż de­ba­tu­ją, czy po­sta­wić mniej­szy na­cisk na lewą nogę (Bli­ski Wschód) i prze­nieść go na pra­wą (Azja), gdy tym­cza­sem Chi­ny sys­te­ma­tycz­nie ro­sną – trzy­krot­nie szyb­ciej niż Sta­ny Zjed­no­czo­ne. W efek­cie tego ame­ry­kań­ska stro­na huś­taw­ki po­szy­bo­wa­ła tak moc­no w górę, że na­sze sto­py już nie­dłu­go znaj­dą się wy­so­ko nad zie­mią.

Wła­śnie ta kwe­stia sta­no­wi pod­tekst pierw­sze­go py­ta­nia w mo­jej an­kie­cie dla stu­den­tów. Dru­gie roz­wie­wa jesz­cze wię­cej złu­dzeń. Kie­dy Sta­ny Zjed­no­czo­ne fak­tycz­nie stra­cą wio­dą­cą po­zy­cję na świe­cie? W któ­rym roku Chi­ny zdo­ła­ją prze­ści­gnąć Ame­ry­kę i sta­ną się nu­me­rem je­den na ogól­no­świa­to­wym ryn­ku mo­to­ry­za­cyj­nym, naj­więk­szym ryn­kiem zby­tu dla to­wa­rów luk­su­so­wych, a na­wet – nie bój­my się po­wie­dzieć tego wprost – naj­więk­szą go­spo­dar­ką na świe­cie?

Moi stu­den­ci nie mogą wyjść ze zdu­mie­nia, gdy się do­wia­du­ją, że we­dług więk­szo­ści wskaź­ni­ków, Chi­ny już zdo­ła­ły prze­ści­gnąć Ame­ry­kę. Jako naj­więk­szy na świe­cie pro­du­cent stat­ków, sta­li, alu­mi­nium, me­bli, ubrań, tka­nin, te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych i kom­pu­te­rów są świa­to­wym po­ten­ta­tem pro­duk­cyj­nym11. Jesz­cze więk­sze za­sko­cze­nie bu­dzi wśród nich fakt, że kraj ten stał się rów­nież naj­więk­szym glo­bal­nym kon­su­men­tem. To Sta­ny Zjed­no­czo­ne jako pierw­sze na świe­cie uru­cho­mi­ły ma­so­wą pro­duk­cję sa­mo­cho­dów, ale dziś ich naj­więk­szym pro­du­cen­tem są Chi­ny i to one mają naj­więk­szy ry­nek mo­to­ry­za­cyj­ny na świe­cie. W 2015 roku chiń­scy kon­su­men­ci ku­pi­li 21 mi­lio­nów aut – o trzy mi­lio­ny wię­cej niż w tym sa­mym okre­sie sprze­da­no w Ame­ry­ce12. Pań­stwo Środ­ka może się rów­nież po­szczy­cić naj­więk­szym na świe­cie ryn­kiem te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych i han­dlu in­ter­ne­to­we­go, a tak­że naj­licz­niej­szą gru­pą użyt­kow­ni­ków In­ter­ne­tu13. Jest głów­nym glo­bal­nym im­por­te­rem ropy naf­to­wej i kon­su­men­tem ener­gii, a tak­że za­in­sta­lo­wa­ło naj­wię­cej na świe­cie pa­ne­li so­lar­nych14. I, co chy­ba naj­trud­niej­sze do za­ak­cep­to­wa­nia dla Ame­ry­ka­nów, w 2016 roku – po­dob­nie jak w po­przed­nich la­tach, li­cząc od świa­to­we­go kry­zy­su fi­nan­so­we­go z roku 2008 – Chi­ny wciąż po­zo­sta­ją głów­ną siłą na­pę­do­wą glo­bal­ne­go wzro­stu go­spo­dar­cze­go15.

PRZE­CIEŻ TO NIE­MOŻ­LI­WE!

Ame­ry­ka­nom do­ra­sta­ją­cym w świe­cie, w któ­rym nu­me­rem je­den za­wsze był ich kraj – czy­li prak­tycz­nie od roku 1870 – per­spek­ty­wa zde­tro­ni­zo­wa­nia wy­da­je się nie do po­my­śle­nia. Więk­szość z nich uwa­ża, że po­zy­cja świa­to­we­go li­de­ra go­spo­dar­cze­go jest ich nie­zby­wal­nym pra­wem do tego stop­nia, że sta­ła się ona istot­nym ele­men­tem na­ro­do­wej toż­sa­mo­ści.

Przy­wią­za­nie Ame­ry­ki do po­zy­cji wio­dą­ce­go su­per­mo­car­stwa w du­żej mie­rze tłu­ma­czy bu­rzę, jaka roz­pę­ta­ła się w 2014 roku pod­czas se­sji Mię­dzy­na­ro­do­we­go Fun­du­szu Wa­lu­to­we­go i Ban­ku Świa­to­we­go w Wa­szyng­to­nie, na któ­rej MFW ogło­sił do­rocz­ny ra­port na te­mat glo­bal­nej go­spo­dar­ki. „Ame­ry­ka spa­da na dru­gie miej­sce!” – roz­krzy­cza­ły się wów­czas na­głów­ki ga­zet. „Mar­ke­tWatch” sko­men­to­wał jego pu­bli­ka­cję w na­stę­pu­ją­cy spo­sób: „Nie jest ła­two to po­wie­dzieć, ale nie ma in­ne­go wyj­ścia – nie je­ste­śmy już nu­me­rem je­den”16. W pod­su­mo­wa­niu ra­por­tu opu­bli­ko­wa­nym w „Fi­nan­cial Ti­mes” czy­ta­my: „To już ofi­cjal­na wia­do­mość. MFW sza­cu­je, że w 2014 roku war­tość PKB Sta­nów Zjed­no­czo­nych wy­nio­sła 17,4 bi­lio­na do­la­rów, zaś Chin – 17,6”. Da­lej au­tor ar­ty­ku­łu stwier­dza, że „sto­sun­ko­wo nie­daw­no, bo za­le­d­wie w 2005 roku, war­tość chiń­skiej go­spo­dar­ki była pra­wie o po­ło­wę niż­sza od ame­ry­kań­skiej. MFW sza­cu­je, że do roku 2019 uro­śnie ona do­dat­ko­wo o 20%”17.

MFW wy­li­czył war­tość chiń­skie­go PKB w opar­ciu o pa­ry­tet siły na­byw­czej (PSN), któ­ry umoż­li­wia wio­dą­cym in­sty­tu­cjom fi­nan­so­wym do­ko­ny­wa­nie mię­dzy­na­ro­do­wych po­rów­nań PKB. We­dług opi­nii CIA, PSN to „naj­lep­sze do­stęp­ne na­rzę­dzie do po­rów­ny­wa­nia siły go­spo­dar­czej i do­bro­by­tu kra­jów”. Jak tłu­ma­czy MFW, „sto­py ryn­ko­we są bar­dziej po­dat­ne na wa­ha­nia, więc ich za­sto­so­wa­nie może ge­ne­ro­wać zna­czą­ce wa­ha­nia mier­ni­ków agre­ga­to­wych wzro­stu, na­wet je­śli sto­py wzro­stu są sta­bil­ne. Dla­te­go PSN ge­ne­ral­nie jest uwa­ża­ny za lep­szy mier­nik ogól­ne­go do­bro­by­tu kra­ju”18. PKB Chin wy­li­czo­ny przy wy­ko­rzy­sta­niu PSN nie tyl­ko jest wyż­szy od ame­ry­kań­skie­go, ale sta­no­wi obec­nie w przy­bli­że­niu 18% świa­to­we­go PKB, pod­czas gdy w roku 1980 jego udział wy­no­sił za­le­d­wie 2%19.

Do­nie­sie­nia MFW skło­ni­ły oso­by trak­tu­ją­ce wio­dą­cą po­zy­cję Ame­ry­ki w świe­cie jak do­gmat do go­rącz­ko­we­go po­szu­ki­wa­nia mier­ni­ków, dzię­ki któ­rym moż­na by wy­ka­zać, że Sta­ny Zjed­no­czo­ne na­dal utrzy­mu­ją po­zy­cję li­de­ra. Na­le­ży do nich PKB per ca­pi­ta, nowe dane le­piej od­da­ją­ce ja­kość ży­cia i do­bro­byt oraz nowe uza­sad­nie­nie dla sto­so­wa­nej wcze­śniej for­mu­ły, w któ­rej PKB prze­li­cza się we­dług bie­żą­ce­go kur­su wy­mia­ny20.

Po­nie­waż zda­nia wśród spe­cja­li­stów są po­dzie­lo­ne, zwró­ci­łem się z py­ta­niem do pro­fe­so­ra Stan­leya Fi­sche­ra, świa­to­wej sła­wy eko­no­mi­sty, w jaki spo­sób na­le­ży po­rów­ny­wać go­spo­dar­kę ame­ry­kań­ską z chiń­ską. Pro­fe­sor Fi­scher jest współ­au­to­rem pod­ręcz­ni­ka ma­kro­eko­no­mii; pra­co­wał w Mas­sa­chu­setts In­sti­tu­te of Tech­no­lo­gy, był pre­ze­sem Ban­ku Izra­ela i obec­nym wi­ce­prze­wod­ni­czą­cym ban­ku cen­tral­ne­go Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wśród jego wy­cho­wan­ków są mię­dzy in­ny­mi Ben Ber­nan­ke (były prze­wod­ni­czą­cy Rady Gu­ber­na­to­rów Sys­te­mu Re­zer­wy Fe­de­ral­nej Sta­nów Zjed­no­czo­nych) oraz Ma­rio Dra­ghi (pre­zes Eu­ro­pej­skie­go Ban­ku Cen­tral­ne­go). Pro­fe­sor Fi­scher to czło­wiek, któ­ry bez wąt­pie­nia zna się na rze­czy. W jego oce­nie naj­lep­szym do­stęp­nym mier­ni­kiem jest PSN, i to nie tyl­ko jako kry­te­rium oce­ny siły go­spo­dar­czej. W od­po­wie­dzi na moje py­ta­nie stwier­dził: „Przy do­ko­ny­wa­niu po­rów­nań wiel­ko­ści świa­to­wych go­spo­da­rek, zwłasz­cza dla ce­lów osza­co­wa­nia po­ten­cja­łu mi­li­tar­ne­go, przy­naj­mniej w pierw­szej aprok­sy­ma­cji, naj­lep­szym mier­ni­kiem jest PSN. Dzię­ki nie­mu do­wia­du­je­my się, ile sa­mo­lo­tów, po­ci­sków, okrę­tów, dro­nów, baz oraz in­nych tego typu mi­li­tar­nych pro­duk­tów może za­ku­pić dane pań­stwo oraz ile za­pła­ci za nie we wła­snej wa­lu­cie”21. The Mi­li­ta­ry Ba­lan­ce, ra­port opu­bli­ko­wa­ny przez Mię­dzy­na­ro­do­wy In­sty­tut Stu­diów Stra­te­gicz­nych, po­wszech­nie uzna­wa­ny za wy­so­ko wia­ry­god­ny, stwier­dza, że „w przy­pad­ku sza­co­wa­nia wzro­stu go­spo­dar­ki Chin i Ro­sji naj­bar­dziej uza­sad­nio­ne jest sto­so­wa­nie PSN”22.

W chwi­li gdy pi­szę te sło­wa, w ar­ty­ku­łach za­chod­niej pra­sy po­świę­co­nych Chi­nom wie­lo­krot­nie prze­wi­ja się ha­sło „spo­wol­nie­nie go­spo­dar­cze”. Ana­li­za opra­co­wań, ja­kie uka­za­ły się w la­tach 2013–2016 w uzna­nych cza­so­pi­smach, wy­ka­za­ła, że to naj­czę­ściej uży­wa­ny ter­min opi­su­ją­cy ak­tu­al­ny stan chiń­skiej go­spo­dar­ki23. Pro­blem w tym, że mało kto za­da­je so­bie pro­ste py­ta­nie: spo­wol­nie­nie w po­rów­na­niu z czym? Jed­no­cze­śnie w tym sa­mym okre­sie ame­ry­kań­ska pra­sa z upo­rem do­no­si o „oży­wie­niu” go­spo­dar­ki Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Spró­buj­my po­rów­nać rze­ko­me „spo­wol­nie­nie” chiń­skiej go­spo­dar­ki z „oży­wie­niem” ame­ry­kań­skiej. Czy wy­ha­mo­wa­ła ona do tego stop­nia, by zrów­nać się ze Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi? Czy może na­dal tem­po jej wzro­stu po­zo­sta­je wyż­sze, i to dość znacz­nie? Trze­ba uczci­wie przy­znać, że od mo­men­tu kry­zy­su z roku 2008 go­spo­dar­ka Pań­stwa Środ­ka fak­tycz­nie od­no­to­wu­je spo­wol­nie­nie. W dzie­się­cio­le­ciu po­prze­dza­ją­cym kry­zys śred­ni wskaź­nik wzro­stu go­spo­dar­cze­go w tym kra­ju wy­no­sił 10%, by w la­tach 2015 i 2016 spaść do po­zio­mu od­po­wied­nio 6% i 7%. War­to jed­nak za­uwa­żyć, że w przy­pad­ku Chin war­tość ta zmniej­szy­ła się za­le­d­wie o jed­ną trze­cią w od­nie­sie­niu do po­zio­mu sprzed kry­zy­su, a w przy­pad­ku go­spo­dar­ki świa­to­wej – pra­wie o po­ło­wę. Trud­no mó­wić o „oży­wie­niu” go­spo­dar­czym Ame­ry­ki, sko­ro w ostat­nich la­tach jej śred­ni rocz­ny wzrost go­spo­dar­czy kształ­tu­je się na po­zio­mie za­le­d­wie 2,1%. W tym sa­mym okre­sie go­spo­dar­ki eu­ro­pej­skie za­no­to­wa­ły śred­ni rocz­ny wzrost na po­zio­mie 1,3% i wciąż nie wy­ka­zu­ją wzro­stu. Po­dob­na sy­tu­acja ma miej­sce w Ja­po­nii, gdzie wskaź­nik ten wy­no­si 1,2%24. W me­dial­nej go­rącz­ce wo­kół spo­wol­nie­nia go­spo­dar­cze­go Chin umy­ka jesz­cze je­den szcze­gół: po­cząw­szy od kry­zy­so­we­go roku 2008 ich udział w świa­to­wym PKB to aż 40%25.

NIE OD RAZU RZYM ZBU­DO­WA­NO. A CHI­NY?

W 1980 roku nie­wie­lu Ame­ry­ka­nów de­cy­do­wa­ło się na po­dróż do Chin. Kraj ten do­pie­ro nie­daw­no się otwo­rzył i moż­li­wo­ści wi­zyt wciąż jesz­cze były ogra­ni­czo­ne. Nie­licz­ni, któ­rym uda­ło się tam do­trzeć, mie­li wra­że­nie, że prze­nie­śli się do prze­szło­ści. Jak okiem się­gnąć, cią­gnę­ły się pola i pu­ste prze­strze­nie, a oto­cze­nie ce­cho­wa­ły sta­gna­cja i ma­razm. Przy­jezd­ni na­po­ty­ka­li na swej dro­dze cha­ty z bam­bu­sa i roz­sy­pu­ją­ce się blo­ko­wi­ska z wiel­kiej pły­ty, a na uli­cach było wi­dać tyl­ko ro­we­rzy­stów w iden­tycz­nych mun­dur­kach Mao nie­okre­ślo­ne­go ko­lo­ru. Tu­ry­ści przy­by­wa­ją­cy z Hong­kon­gu tra­fia­li na bez­kres­ne pola Kan­to­nu i Shen­zhen, gdzie­nie­gdzie usia­ne nie­wiel­ki­mi wio­ska­mi. Wszę­dzie na­ty­ka­li się na skraj­ne ubó­stwo. Aż 88% Chiń­czy­ków le­d­wo wią­za­ło ko­niec z koń­cem – po­dob­nie jak przez ty­siąc­le­cia po­prze­dza­ją­ce re­wo­lu­cję prze­my­sło­wą – zmu­sze­ni do ży­cia za rów­no­war­tość nie­ca­łych dwóch do­la­rów dzien­nie26.

Nie­gdyś pu­ste uli­ce Pe­ki­nu dziś wy­peł­nia po brze­gi pra­wie sześć mi­lio­nów sa­mo­cho­dów. Opo­wia­da­jąc o swo­jej taj­nej mi­sji dy­plo­ma­tycz­nej w Chi­nach na po­cząt­ku lat 70. ubie­głe­go wie­ku, Hen­ry Kis­sin­ger –ame­ry­kań­ski se­kre­tarz sta­nu, któ­ry ode­grał klu­czo­wą rolę w otwar­ciu się tego kra­ju na Za­chód – stwier­dził: „Pa­mię­tam Chi­ny z 1971 roku. Gdy­by ktoś wte­dy po­ka­zał mi zdję­cie dzi­siej­sze­go Pe­ki­nu i po­wie­dział, że tak bę­dzie wy­glą­dał za dwa­dzie­ścia pięć lat, uznał­bym, że to ab­so­lut­nie nie­moż­li­we”27. Daw­na wio­ska Shen­zhen to dziś li­czą­ce po­nad 10 mi­lio­nów miesz­kań­ców me­ga­lo­po­lis, któ­re pod wzglę­dem cen nie­ru­cho­mo­ści do­rów­nu­je Do­li­nie Krze­mo­wej. Były pre­mier Au­stra­lii, Ke­vin Rudd, wni­kli­wy ob­ser­wa­tor Chin, po­rów­nał dy­na­micz­ny roz­wój tego kra­ju do „an­giel­skiej re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej po­łą­czo­nej z rów­no­cze­sną glo­bal­ną re­wo­lu­cją in­for­ma­tycz­ną, na do­da­tek na prze­strze­ni nie trzy­stu, a za­le­d­wie trzy­dzie­stu lat”28.

Kie­dy w Ame­ry­ce oby­wa­te­le na­rze­ka­ją na prze­cią­ga­ją­ce się ter­mi­ny bu­do­wy czy na­pra­wy dróg, wła­dze czę­sto od­po­wia­da­ją, że nie od razu Rzym zbu­do­wa­no. Chiń­czy­cy naj­wy­raź­niej nie zna­ją tego przy­sło­wia. Tem­po in­we­sty­cji do 2005 roku osią­gnę­ło tak wy­so­ki po­ziom, że co dwa ty­go­dnie w tym kra­ju po­wsta­wał od­po­wied­nik – w me­trach kwa­dra­to­wych – współ­cze­sne­go Rzy­mu29. W la­tach 2011–2013 Pań­stwo Środ­ka wy­pro­du­ko­wa­ło i zu­ży­ło wię­cej ce­men­tu niż Sta­ny Zjed­no­czo­ne łącz­nie w ca­łym XX wie­ku30. W 2011 roku chiń­skie przed­się­bior­stwo bu­dow­la­ne wznio­sło trzy­dzie­sto­pię­tro­wy wie­żo­wiec w za­le­d­wie pięt­na­ście dni, zaś trzy lata póź­niej inna fir­ma po­sta­wi­ła pięć­dzie­się­cio­sied­mio­pię­tro­wy dra­pacz chmur w dzie­więt­na­ście dni31. Jak wy­li­czo­no, na prze­strze­ni le­d­wie pięt­na­stu lat w Chi­nach po­wstał od­po­wied­nik ca­łych eu­ro­pej­skich za­so­bów miesz­ka­nio­wych32.

Kie­dy Tho­mas Fried­man, ame­ry­kań­ski pu­bli­cy­sta „The New York Ti­me­sa”, po raz pierw­szy zo­ba­czył „gi­gan­tycz­ne, luk­su­so­wo wy­po­sa­żo­ne” cen­trum kon­gre­so­wo-wy­sta­wo­we Tian­jin Me­ijiang, w któ­rym w 2010 roku od­by­wa­ła się let­nia kon­fe­ren­cja Świa­to­we­go Fo­rum Eko­no­micz­ne­go, przy­znał, że za­par­ło mu dech z wra­że­nia. Bu­dy­nek wznie­sio­no w osiem mie­się­cy, co wy­wo­ła­ło u dzien­ni­ka­rza zdu­mie­nie i po­dziw, ale i kon­ster­na­cję. Bo pra­wie tyle samo cza­su za­ję­ła eki­pie wa­szyng­toń­skie­go me­tra na­pra­wa „dwóch nie­wiel­kich, za­le­d­wie dwu­dzie­sto­jed­no­stop­nio­wych ru­cho­mych scho­dów na jed­nej ze sta­cji »czer­wo­nej« li­nii”33.

Fried­man po­świę­cił cały roz­dział swo­jej książ­ki Go­rą­cy, pła­ski i za­tło­czo­ny fan­ta­zjom na te­mat za­kro­jo­nych na sze­ro­ką ska­lę re­form, ja­kie moż­na by wpro­wa­dzić w ży­cie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, gdy­by „przy­po­mi­na­ły dzi­siej­sze Chi­ny”34. Nic dziw­ne­go, sko­ro re­ali­zu­ją one w kil­ka­dzie­siąt go­dzin to, na co w Ame­ry­ce trze­ba cze­kać cza­sa­mi na­wet i kil­ka lat. Przy­po­mi­nam so­bie o tym dzień w dzień, gdy wi­dzę most na rze­ce Char­les po­mię­dzy moim biu­rem w Ha­rvard Ken­ne­dy Scho­ol a Ha­rvard Bu­si­ness Scho­ol. Jego mo­der­ni­za­cja pa­ra­li­żu­je ruch ulicz­ny już od czte­rech lat. Tym­cza­sem w Pe­ki­nie w li­sto­pa­dzie 2015 roku grun­tow­nie prze­bu­do­wa­no o wie­le więk­szy, bo aż 1300-to­no­wy most Sa­ny­uan, tak że po czter­dzie­stu trzech go­dzi­nach znów był w użyt­ku35. W la­tach 1996–2016 Chi­ny wy­bu­do­wa­ły łącz­nie pra­wie 4,2 mi­lio­na ki­lo­me­trów dróg – w tym po­nad 112 ty­się­cy ki­lo­me­trów au­to­strad – łą­cząc nimi aż 95% chiń­skich miej­sco­wo­ści i prze­ści­ga­jąc Sta­ny Zjed­no­czo­ne pod wzglę­dem gę­sto­ści sie­ci dróg szyb­kie­go ru­chu pra­wie o 50%36.

W mi­nio­nej de­ka­dzie w Pań­stwie Środ­ka zbu­do­wa­no naj­dłuż­szą na świe­cie sieć szyb­kich ko­lei: kur­su­ją­ce na li­niach o łącz­nej dłu­go­ści po­nad 19 ty­się­cy ki­lo­me­trów po­cią­gi prze­wo­żą pa­sa­że­rów z mia­sta do mia­sta z pręd­ko­ścią bli­sko 290 km/godz. W Ame­ry­ce od­po­wia­da to pra­wie pię­cio­krot­nej od­le­gło­ści po­mię­dzy No­wym Jor­kiem a Ka­li­for­nią. Po­dró­żu­jąc w ta­kim tem­pie, moż­na by do­trzeć z Grand Cen­tral Ter­mi­nal w No­wym Jor­ku do Union Sta­tion w Wa­szyng­to­nie w go­dzi­nę, a z Bo­sto­nu do Wa­szyng­to­nu w za­le­d­wie dwie. Chiń­ska sieć szyb­kich ko­lei jest obec­nie więk­sza niż te, któ­ry­mi w su­mie dys­po­nu­je cała resz­ta świa­ta37. Tym­cza­sem Ka­li­for­nia od pra­wie dzie­się­ciu lat mo­zo­li się z bu­do­wą 830-ki­lo­me­tro­we­go od­cin­ka szyb­kiej li­nii ko­le­jo­wej po­mię­dzy Los An­ge­les a San Fran­ci­sco. Pro­jekt zo­stał za­ak­cep­to­wa­ny w 2008 roku, ale wła­dze nie­daw­no przy­zna­ły, że nie na­le­ży się spo­dzie­wać jego ukoń­cze­nia przed ro­kiem 2029, a koszt bu­do­wy po­chło­nie 68 mi­liar­dów do­la­rów. Czy­li bę­dzie ona o dzie­więć lat dłuż­sza i o 35 mi­liar­dów droż­sza, niż za­kła­da­no38. Do tego cza­su Chi­ny pla­nu­ją od­dać do użyt­ku ko­lej­ne szyb­kie li­nie ko­le­jo­we o łącz­nej dłu­go­ści 25,5 ty­sią­ca ki­lo­me­trów39. Ale abs­tra­hu­jąc od wie­żow­ców, mo­stów i ko­lei, jest jesz­cze inny, znacz­nie waż­niej­szy aspekt dy­na­micz­ne­go roz­wo­ju tego pań­stwa. Jesz­cze w ze­szłym po­ko­le­niu aż 90% Chiń­czy­ków mu­sia­ło prze­żyć za dzien­ną staw­kę od­po­wia­da­ją­cą nie­ca­łym dwóm do­la­rom. Dziś ta gru­pa to nie­speł­na 3% po­pu­la­cji40. Śred­ni do­chód na gło­wę wzrósł z 193 do­la­rów w 1980 roku do po­nad 8,1 ty­sią­ca w chwi­li obec­nej41. Oce­nia­jąc w 2010 roku po­stęp w re­ali­za­cji Mi­le­nij­nych Ce­lów Roz­wo­ju pod­ję­tych przez ONZ, by po­móc naj­uboż­szym na świe­cie, pre­zes Ban­ku Świa­to­we­go Ro­bert Zo­el­lick stwier­dził: „Od 1981 do 2004 roku Chi­nom uda­ło się wy­pro­wa­dzić z krań­co­wej bie­dy po­nad pół mi­liar­da oby­wa­te­li. To bez­sprzecz­nie naj­więk­szy w hi­sto­rii suk­ces w wal­ce z ubó­stwem na świe­cie”42.

Po­pra­wa kom­for­tu ży­cia oby­wa­te­li Chin od­by­wa się rów­nież w ob­sza­rze edu­ka­cji i opie­ki zdro­wot­nej. W 1949 roku prze­cięt­na dłu­gość ży­cia w Chi­nach wy­no­si­ła za­le­d­wie trzy­dzie­ści sześć lat, a ośmiu na dzie­się­ciu Chiń­czy­ków nie po­tra­fi­ło czy­tać ani pi­sać. Do roku 2014 war­tość pierw­sze­go wskaź­ni­ka wzro­sła po­nad dwu­krot­nie – do sie­dem­dzie­się­ciu sze­ściu lat – a licz­ba anal­fa­be­tów zmniej­szy­ła się do 5% ogó­łu lud­no­ści43. Je­śli Chi­ny na­dal będą się roz­wi­jać w obec­nym tem­pie, wa­run­ki by­to­wa­nia mi­lio­nów ich oby­wa­te­li w trak­cie ich ży­cia po­pra­wią się po­nad stu­krot­nie. Przy śred­nim tem­pie wzro­stu PBK per ca­pi­ta, ja­kie utrzy­my­wa­ło się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych w mi­nio­nej de­ka­dzie, Ame­ry­ka­nie mu­sie­li­by cze­kać aż 740 lat, aby do­świad­czyć po­dob­nej po­pra­wy. Jak wie­lo­krot­nie pod­kre­ślał „The Eco­no­mist”, po raz pierw­szy w no­wo­żyt­nej hi­sto­rii Azja jest bo­gat­sza od Eu­ro­py pod wzglę­dem zgro­ma­dzo­ne­go ma­jąt­ku oso­bi­ste­go. We­dług sza­cun­ków, w oko­li­cach roku 2020 kon­ty­nent ten prze­ści­gnie Sta­ny Zjed­no­czo­ne, głów­nie dzię­ki Chi­nom, któ­re są na tym polu li­de­rem (ma­ją­tek zgro­ma­dzo­ny za­wie­ra sumę ak­ty­wów fi­nan­so­wych go­spo­darstw do­mo­wych)44.