Skarb Szeptuchy - Pati Maczyńska - ebook + książka

Skarb Szeptuchy ebook

Pati Maczyńska

3,3

Opis


Legendy stanowią ogromne źródło inspiracji dla wielu pisarzy. Mogą traktować o różnorakich typach bohaterów i składają się także z wielu motywów, w tym fantastycznych, nieprawdopodobnych i nierealnych.

Legendy posłużyły także Pati Maczyńskiej do stworzenia niezwykłej historii, którą zawarła w swojej książce "Skarb Szeptuchy". Autorka opisała perypetie rodziny Sjenów-Sowińskich na tle regionalnych legend oraz podań, a akcję umieściła w wielu różnych lokalizacjach: Roztocze, Nałęczów, Szlak Sobieskiego. Rodzina Sjenów-Sowińskich nie jest zwykłą rodziną. Spotykają ich różne zadziwiające przygody, wraz z udziałem intrygujących stworów rodem z przytaczanych legend.

Zagadkowy okazuje się już sam prolog, który dzieje się w roku 237 n.e., w Noc Kupały, gdzie główną bohaterką jest niejaka Tomira. To młoda kobieta, którą poznajemy w momencie, gdy niesie tajemniczą szkatułkę, a w niej ukryty tytułowy skarb.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (18 ocen)
4
5
5
1
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka3201

Dobrze spędzony czas

Powieść inspirowana legendami Lubelszczyzny i Roztocza - pierwszą część Klątwa Nawii również pochłonęłam z zainteresowaniem. To lektura, od której trudno się oderwać - polecam
00

Popularność




Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2018

Pati Maczyńska „Skarb Szeptuchy”

Copyright © by Pati Maczyńska, 2018

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska

Skład: Jacek Antoniewski

Projekt okładki: Robert Rumak

Redakcja i korekta: Marianna Umerle

Korekta: Emilia Ceglarek

Fotografie: Marek Żołdak, Patrycja Maczyńska

Dziecko na okładce: Maja Kajak

Fotografie na okładce: Marek Żołdak

Skład epub i mobi: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-185-2

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez

Antoine de Saint-Exupéry

„Mały Książę”

Pewnym bliźniaczkom – Dalii i Klaudii

oraz

Facetowi w Deszczu – dziękuję

za wszystko!

Podziękowania

W tym miejscu pragnę skierować wyrazy wdzięczności do mojego wydawcy – Wydawnictwa Psychoskok. Cały sztab ludzi pracował bardzo ciężko, aby książka ujrzała światło dzienne. Nie da się wymienić wszystkich z imienia, ale każdemu z osobna składam słowa uznania. Bez tych ludzi nie byłoby żadnej książki.

Gorące podziękowania kieruję również do moich najbliższych: rodziny i przyjaciół, bez których ta opowieść nigdy by nie powstała.

Dziękuję Małgorzacie Nowak i Tomaszowi Banachowi za opowieści o waszych rodzinnych stronach, związanych ze Szlakiem Sobieskich. Sekretne tunele zawsze pobudzają moją wyobraźnię. 

Szczególne podziękowania przesyłam Zdzisławowi Pizunowi. Jego ogromna wiedza i zamiłowanie Lubyczy Królewskiej i jej okolic są po prostu zaraźliwe. Dziękuję też za wszystkie wyprawy na Roztocze – były naprawdę inspirujące. No i pozostaje jeszcze kwestia przecinków i innych poprawek. Dla dyslektyka, którym jestem, to dopiero magia! Zdzisław jest w tej kwestii prawdziwym czarodziejem. Wielkie dzięki!

Wiele razy poddałabym się w połowie drogi, gdyby nie moi przyjaciele: Sylwia i Marek Żołdakowie, Monika Gazda, Małgorzata Jawiarczyk-Piskorek i Sławomir Piskorek, Beata Żelazowska, Paulina Wróblewska, Renata Saran, Dorota i Jarosław Krysowie, Monika Lechnio-Lewicka. To osoby, na których wsparcie zawsze mogę liczyć.

Oczywiście największe wyrazy wdzięczności kieruję do mojego najlepszego kumpla – syna Patryka. Jest on dla mnie największą inspiracją i oparciem. Nie mniejsze słowa uznania kieruję do mojej mamy, która zawsze twardo stąpa po ziemi i pilnuje, abym nie bujała w obłokach zbyt wysoko.

Na koniec serdeczne podziękowania kieruję do Dominiki Bojarczuk, Anny Rychter i Kamili Lewczuk za chwile wytchnienia przy wyśmienitej kawie w Mazagranie. Spotkania z tymi osobami i ich pozytywna energia zawsze stawiają na nogi, nawet w najgorszych chwilach.

Dziękuję!

Wstęp

Drogi Czytelniku,

trzymasz w ręku trzecią część przygód niestandardowej rodzinki Sjenów-Sowińskich. Poprzez ich przygody, tak jak w poprzednich książkach, starałam się przybliżyć regionalne legendy i podania. Jest ich naprawdę wiele. Nie sposób wspomnieć o wszystkich miejscach i historiach w jednej opowieści. W swoich książkach próbowałam przedstawić te, które ze względu na osobiste doświadczenia stały się najbliższe mojemu sercu. Nieznane zakamarki Nałęczowa, Szlak Sobieskiego i kurhany w powiecie świdnickim, tajemnicze zakątki Roztocza… To na tych miejscach tym razem skupiłam się najbardziej.

Książka porusza też wiele wątków: miłość, zaufanie, rodzina… Myślę, że w pogoni za pieniędzmi i ambicjami zapominamy często o tym, co w życiu jest najważniejsze, czyli o naszych bliskich. Rodzina, przyjaciele – oni wszyscy liczą na nasz czas, na rozmowę, na drobny gest. Niby nic wielkiego, a jednak tak trudno nam czasem o tym pamiętać.

Jest jeszcze jeden aspekt, na który chciałam zwrócić uwagę. Otóż zdarzają się w naszym życiu rzeczy bardzo przykre. Często się wtedy załamujemy i wydaje się nam, że spadło na nas ogromne nieszczęście. A tymczasem nie warto się smucić zbyt długo, bo wszystko, co nas spotyka, można przekuć w coś dobrego. Tak naprawdę od nas samych zależy, jak zagramy kartami, które dał nam los. Więc uszy do góry, drogi Czytelniku! Każdy życiowy zgrzyt to tylko kolejne wyzwanie, które może być ciekawą przygodą. Powodzenia!

Pati Maczyńska

Prolog

Rok 237 n.e., Noc Kupały

Dziewczyna opuściła osadę. W oddali majaczyło pomarańczowe światło ogniska, ale ona miała inny cel. Raz po raz oglądała się za siebie, myśląc, że ktoś ją śledzi. Nikogo jednak nie spostrzegła. Kiedy przed północą wraz z przyjaciółmi wyruszyła w las, aby szukać kwiatu paproci, nie spodziewała się tego, co się wydarzy. Sądziła, że to tylko zabawa. Rzeczywistość okazała się inna. Konsekwencje były straszne. Radość z odnalezienia legendarnego kwiatu trwała krótko. Nie było już jednak odwrotu.

Niebo zrzucało z siebie aksamitną czerń, nieśmiało ustępując miejsca różowemu blaskowi pierwszych letnich promieni słońca – świtało. Młoda kobieta niosła dziwaczne pudełko. Była to drewniana kostka o boku mierzącym około jednej piędzi[1]. Na jednej ze ścianek tajemnicza skrzyneczka miała przymocowane różnej wielkości żelazne klucze. Było ich pięć. Kwadratowa pokrywa podzielona była na pola, niczym zielono-fioletowa szachownica, po trzy, w trzech rzędach. Pięć zielonych obszarów, ułożonych po przekątnych, skrywało dziurki.

Tomira nie miała pojęcia, o co prosi kwiat paproci, dopóki nie otrzymała tej szkatuły. Znalazła ją w małej jamce w ziemi, zaraz po tym jak wypowiedziała życzenie. „To pewnie zguba Druidów, którzy gościli tu dawno temu” – pomyślała wtedy. Dopiero kiedy zajrzała do środka, przekonała się, jak straszny i niebezpieczny jest to skarb. W niepowołanych rękach mógł wyrządzić ogromną krzywdę. Ona była tylko ciekawa, nie pragnęła zaszczytów. Chciała po prostu wszystko wiedzieć, ale „wszystko” okazało się zbyt niebezpieczne. Dlatego postanowiła ukryć swój podarunek, zanim ktoś go odkryje.

„Jeśli go odnajdziesz, pomyśl dobrze, o co poprosisz…” – przypomniała sobie słowa dziadka. „Człowiek zwykle prosi o swoją zgubę” – tak zwykł mawiać. Miał rację. Kiedy tej nocy oddalała się do lasu, żeby znaleźć magiczny kwiat, wiedziała, czego pragnie. Chciała znać odpowiedzi na wszystkie pytania: o pogodę, o zdrowie, o plony… Nie zdawała sobie jednak sprawy, co to oznaczało. Dopiero gdy ujrzała w kuferku swoją śmierć, zrozumiała, jak bardzo się myliła. Było już jednak za późno. Pozostało tylko dobrze ukryć skarb i mieć nadzieję, że nikt go nie odnajdzie.

Dotarła wreszcie do celu. Już dawno temu odnalazła ten podziemny korytarz. Wiosną, po roztopach, stała w nim woda, ale teraz powinno być sucho. „To będzie idealne miejsce. W osadzie nikt o nim nie wie” – pomyślała. Opuściła nogi do ukrytej pod wywróconym drzewem jamy i zeszła pod ziemię.

Tunel ciągnął się wiele kilometrów. Tomira nigdy nie doszła do jego końca, ale wiedziała, że na pewno ma drugie wyjście, bo czuła zimny przeciąg. Dotarła wreszcie do miejsca, które nadawało się na kryjówkę. W ścianie korytarza korzenie drzew ukształtowały dziwaczne półki i zakamarki, idealnie nadające się na skrytkę.

Dziewczyna jeszcze raz wzięła jeden z kluczyków i dopasowała go do dziurki w pokrywie. Maleńka kosteczka odskoczyła, odsłaniając swoje wnętrze – błękitna poświata ukazywała odpowiedź na pytanie o przyszłość. Obcy wojownicy grabili co się dało, a ona sama leżała w kałuży krwi. Właśnie przyjęła na siebie strzałę łucznika, wymierzoną w jej małą siostrzyczkę. Była wczesna jesień, więc to już niedługo.

Nie chciała wiedzieć nic więcej. Przekręciła kluczyk i wpięła go na miejsce w bocznej ściance kuferka. Odłożyła skrzyneczkę, ukrywając ją między korzeniami. „Tu będzie bezpieczna” – pomyślała. Odetchnęła i wyruszyła w drogę powrotną. Po chwili zawahała się jednak i wróciła do swojego skarbu. Spomiędzy korzeni wygrzebała grudkę gliny. Uformowała małą tabliczkę. W jej głowie tłukła się myśl, ostrzeżenie: „O nieszczęsny! dostaniesz to, o co poprosisz”. Wzięła do ręki patyk i wyryła w glinie tajemnicze symbole:

*

Rok 1920 n.e.

Sześcioletnia dziewczynka biegała między lipami w ogrodzie dawnego dworku w Pilaszkowicach. Żółta kokarda związywała tylko część długich do pasa włosów. Falbanki sukienki przykrywał skromny fartuszek, zapięty na plecach na szereg perłowych guzików.

Dziewczynka obejrzała się, czy nikt nie patrzy i wspięła na jedną z lip. To nie były zwyczajne lipy. Podobno posadził je sam król Jan III Sobieski. Miały tworzyć kształt litery „M” – czyli „Marysieńka”. Drzewa były więc bardzo stare, wiele widziały i tylko czekały, aby opowiedzieć swoją historię.

Dziewczynka kilka dni temu wypatrzyła w drzewie sporą dziuplę i teraz postanowiła ją obejrzeć. Miała ze sobą konopiany sznur. Uwielbiała słuchać opowieści swojego dziadka o zamierzchłych czasach i sama chciała przeżyć przygodę. Wejście do dziupli, jak na pierwszy raz, wydawało się interesujące.

Wspięła się na lipę i szybko odnalazła pęknięcie w pniu. Dziura wyglądała na dość głęboką. Nie było widać dokąd sięga. Mała nie zastanawiała się długo. Obwiązała najbliższą gałąź sznurem, a jego drugi koniec wrzuciła do otworu. Rozejrzała się jeszcze raz i opuściła się w głąb pnia. Zmieściła się tam tylko dlatego, że była bardzo szczupła. Babcia wciąż jej powtarzała, że jest mizerniutka i musi dużo jeść, ale teraz cieszyła się, że jest taka mała. Gdyby była grubsza, nie byłoby przygody. Miała nadzieję, że opowieść jej siostry o barstukach[2] jest prawdziwa. To by oznaczało, że dziupla jest tylko wyjściem z ich podziemnego domu i na dole znajdzie korytarz. Podobno Sobiescy mieli tu na usługach jednego markopola[3]. Jeśli tak było, to opowieści o podziemnych tunelach mogły być prawdziwe. Bała się tych wszystkich stworzeń, ale spotkanie ich byłoby ciekawe.

Opuszczała się w głąb dobrych kilka minut, gdy nagle poczuła dziwne tąpnięcie, a potem jeszcze jedno i… łup! Sznur się zerwał. Dziewczynka poleciała w dół z pełnym impetem. Na szczęście dno było już blisko i tylko jej duma i siedzenie doznało niewielkiego uszczerbku. Podniosła się z ziemi, masując potłuczone pośladki.

– A niech to gęś kopnie! Mama mnie zabije! – krzyknęła i tupnęła nogą.

Rozejrzała się. Stała w ciemnym tunelu i dopiero po chwili, gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zaczęła rozróżniać zarysy kształtów. Dostrzegła plątaninę korzeni na ścianach korytarza, szkielet jakiegoś drobnego zwierzęcia pod nogami i swoją linę, zwiniętą teraz niczym wąż u jej stóp. Nie miała pojęcia, jak się teraz stąd wydostanie. Odetchnęła, powstrzymując łzy. Nie będzie płakać – bohaterowie nie płaczą. Musi się opanować. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech. Poczuła świeże powietrze. Panika powoli ustępowała, kiedy zrozumiała, że to może być wyjście. Nadal jednak czuła niepokój. Obejrzała się w jedną i drugą stronę. Miała nadzieję, że żaden z pokracznych karzełków z opowieści jej siostry nie zjawi się nagle. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z tego, że ta wyprawa to nie był jednak najmądrzejszy pomysł. Drobne kości pod nogami nie nastrajały jej optymistycznie.

Kiedy tak się rozglądała, dostrzegła coś dziwnego. Pomiędzy korzeniami tkwiła ledwo widoczna, osobliwa, brunatna szachownica. Dziewczynka pokaleczyła boleśnie palce, próbując wydostać tajemnicze pudełko spomiędzy plątaniny kłączy, które nie zamierzały jej odpuścić i oddać swej własności. W końcu jednak wyschnięte drzewo oddało tajemniczy przedmiot. Mała trzymała w rękach kasetkę. Oczyściła ją skrajem sukienki. Czyszcząc z błota ten dziwaczny przedmiot nie zauważyła, że część zaschniętej ziemi zdobiły tajemnicze żłobienia. Fragmenty wiadomości Tomiry opadały nierozpoznane na ziemię. Nic z nich nie pozostało.

Dziewczynka przyjrzała się swojej zdobyczy. Wieko, zdobione fioletowo-zieloną szachownicą, wyblakłą z powodu czasu i warunków, pokryte było dziurkami od kluczy, a klucze, choć trochę pordzewiałe, tkwiły umocowane do jednej ze ścianek. Już chciała wypróbować jeden z zamków, gdy usłyszała stłumiony głos, dochodzący jakby z góry.

– Leośka! Gdzieś ty się znowu podziała? Tylko figle ci w głowie! Leośka!

Mała odkrywczyni zawinęła skrzyneczkę w podołku, wiążąc ze sobą rogi fartuszka. Nie zauważyła, że jeden z kluczy wysunął się z tej prowizorycznej kieszeni. Podążyła korytarzem prosto przed siebie i po kwadransie wyszła w piwniczce dworku. 

Odnalazła legendarny tunel, łączący dawny dworek Sobieskich w Pilaszkowicach z kościołem w Częstoborowicach.

– A to ci dopiero przygoda! – westchnęła zadowolona.

– Leośka! Tu jesteś! Jak ty wyglądasz?! Brudne czupiradło, wstydź się! Czekaj, niech matula cię obaczy! Albo lepiej nie, bo na zawał padnie. Znowu włóczyłaś się po polach? Mam nadzieję, że uważałaś na miedzach? Mógł cię dopaść jakiś miedznik[4] albo, co gorsza, smędy[5]. Przebierz się szybko. Będę cię kryć.

– Dzięki! – Leokadia uśmiechnęła się do swojej siostry.

Wiedziała, że można na nią liczyć. Coś jej jednak kazało ukryć swoje znalezisko i trzymać je w sekrecie nawet przed rodzoną siostrą. Z nikim nie chciała się nim dzielić.

Nie zdradziła swojej tajemnicy przez następne dziewięćdziesiąt pięć lat…

Rozdział I

Spadek

Jak na październik słońce świeciło całkiem mocno. Malowało liście drzew, nadając im ciepłe barwy: złoto, pomarańcz i czerwień. Państwo Sjen wreszcie mogli cieszyć się długo oczekiwaną normalnością. Rutyna była przyjemna. Praca, dom, zakupy, porządki, gotowanie… Wszystko to było naprawdę miłe. Sjenowie przeżyli dość przygód, by docenić ich brak i codzienny spokój, jaki się z tym wiązał.

Od pogrzebu ciotki Leokadii minęły dwa tygodnie. Pomału wszystko zaczęło się układać. Dwa dni temu sąd przyznał im wreszcie opiekę nad Roksaną. Udało się ją zapisać do przedszkola z bliźniaczkami. Paula, która po porwaniu przez złą nawię stała się płonką, nie mogła usiedzieć w miejscu. Dla Oriany i Nataniela nie był to duży problem, ponieważ nie bali się już o życie swoich córeczek. Nie żyli w lęku, że jakaś zjawa nie z tego świata może je porwać; więc ogólnie nie było tak źle.

Oriana była przedszkolanką w placówce, do której uczęszczały jej czteroletnie córeczki – Paula i Jola oraz Roksana – jej przysposobiona córka, która była jednocześnie przyrodnią siostrą jej syna Kacpra. Mama dziewczynki zmarła kilka miesięcy temu na raka szyjki macicy i mała, dziwnym zbiegiem okoliczności, natrafiła na Orianę. Kobieta szybko skojarzyła, że zaginiony ojciec Roksi – Adam Lichecki – jest też ojcem Kacpra.

Chłopiec uczył się w trzeciej klasie technikum leśnego i właśnie obchodził swoje osiemnaste urodziny. Był trzynasty października. 

Oriana ledwo zdążyła wrócić z pracy, odbierając przy okazji dzieciaki z przedszkola. Chciała przygotować uroczysty obiad dla syna. Młodzież też już wróciła do domu po szkole. Spokój zakłócił dźwięk telefonu.

– Kacper, odbierz, to pewnie ktoś z życzeniami do ciebie.

– Dobra! Słucham? A tak, jest w domu. Już proszę. Mamo to z willi Tolin.

– Co? Już idę… Tak, przy telefonie… Rozumiem, dobrze przyjdę jeszcze dziś, za jakieś pół godziny? Dobrze, dziękuję. – Oriana odłożyła słuchawkę telefonu. – Ale numer, mamy zgłosić się do willi Tolin uprzątnąć pokój cioci Leokadii. Możemy zabrać jej rzeczy. Jeśli tego nie zrobimy, to je wyrzucą. Jutro ma się wprowadzić nowa pensjonariuszka… Musimy iść. I to zaraz.

– No to chodźmy. Uwiniemy się szybko, to tylko jeden pokój.

– Nie jestem taka pewna. Lepiej chodźmy wszyscy. Zostawię kartkę Natanowi, żeby się nie martwił. Może później do nas dołączy?

– Dobry pomysł – Kacper pochwalił mamę.

Georginia, siostra Natana, nie chciała jednak iść. Postanowiła skorzystać z chwili samotności i popracować nad swoją pracą dyplomową. W tym roku miała skończyć liceum plastyczne. Na końcowe dzieło wybrała sobie utkanie gobelinu „Duch kochanków”. Oczywiście inspirowała się historią Południcy i Dobrochoczego. Obraz był imponujący, ale niełatwy technicznie i bardzo pracochłonny. Została więc w domu, a Oriana z Kacprem i trojaczkami udali się do domu seniora, mieszczącego się w willi Tolin.

Oriana rzadko odwiedzała to miejsce i teraz miała wyrzuty sumienia. Ciotka uratowała Roksanę, poświęcając własne życie. Zmarła w swoje sto pierwsze urodziny. To nie było sprawiedliwe, ale nic nie dało się zrobić. Teraz tylko musieli zmierzyć się z dorobkiem życia ciotki Leośki.

Zaopatrzeni w tonę reklamówek weszli do pokoju. Wszystko, o dziwo, było skrzętnie zapakowane w kolorowe pudła. Pani kierownik stwierdziła krótko, że „ciotka spakowała się przed wyjściem”.

– No tak, musiała wiedzieć, że już nie wróci. Chciała nam ułatwić zadanie – Kacper skwitował krótko.

Dowiedzieli się też, że drewniany kufer, który stał pod ścianą, również był własnością cioci, i że jego również mogą zabrać, wraz z zawartością oczywiście.

Oriana zamówiła taksówkę bagażową. Nie daliby rady dotaszczyć do domu wielkiej, dębowej skrzyni, pełnej nie wiadomo czego. Gdy podjechał samochód, nie było lekko, ale jakoś zmieścili się do auta.

Zajechali pod dom w momencie, gdy Nataniel wchodził na podwórko. Pomógł im wnieść skrzynię i zapędzić rozbrykane dziewczynki do domu. Kufer tymczasowo trafił pod ścianę w kuchni i wszyscy wreszcie zasiedli do stołu, aby świętować urodziny Kacpra.

*

Oriana posprzątała po kolacji, położyła spać dziewczynki, naszykowała ubrania dla dzieci na następny dzień i tuż przed północą wreszcie się położyła. Nie zauważała tylko małej postaci, która przez całe popołudnie i wieczór obserwowała każdy jej krok.

Mała Paula była bardzo zainteresowana zawartością kufra, o którym rodzice zdawali się zapomnieć. Czekała, kiedy wszyscy się położą, aby zakraść się do niego. Wreszcie miała okazję. Podeszła do skrzyni i z zadziwiającą łatwością otworzyła wieko. W środku było całe mnóstwo przeróżnych, kolorowych sukien i chust. Niektóre wyglądały na bardzo stare. Paulinka szperała przez chwilę w plątaninie tkanin, gdy jej mała rączka natrafiła na coś twardego. Nie mogąc poskromić ciekawości, wyciągnęła spod sterty koronek sześcienne, drewniane pudełko z czterema kluczami. Wyglądało na bardzo stare.

Już miała otworzyć jeden z pięciu zamków, gdy skrzypnęło łóżko rodziców. To spłoszyło dziewczynkę. Zamknęła wieko kufra i ukryła pudełko za plecami. Cichutko wspięła się po schodach na górę do swojej sypialni. Skrzyneczkę wsunęła pod zagłówek łóżka. Pomyślała, że to będzie jej tajemnica. Nie powie o niej nawet Joli ani Roksi. Postanowiła, że sama odkryje, co to takiego. 

Rozdział II 

Tajemnica

Roksana miała zły sen. Widziała Paulę, otwierającą przedziwne pudełko z kluczami, sterczącymi w wieku jak kolce jeża. W jednym, środkowym polu, brakowało klucza, ale przez maleńką dziurkę nie dało się zajrzeć do środka. Nic nie było widać. Takie pudełko nie wróżyło niczego dobrego. Dziewczynka chciała powstrzymać siostrę, ale… Obudziła się.

Siedziała na łóżku. Obok, na podobnym tapczaniku, spała Jola, a dalej Paulinka. Poduszka Pauli układała się dziś wyjątkowo wysoko, jakby ktoś coś pod nią włożył. Roksi zastanowiła się chwilę, a potem podeszła do śpiącej siostry. Przyklękła przy jej łóżku i dostrzegła magiczne pudełko ze snu. Nie widziała tylko kluczy. „Ciekawe, dlaczego Paula je przed nami chowa?” – pomyślała i postanowiła ją o to zapytać przy najbliższej okazji.

Rankiem, kiedy wszyscy już wstali i zeszli do kuchni na śniadanie, Roksi wciąż uważnie obserwowała Paulinkę. Niewiele mówiła, udając niewyspaną. Patrzyła tylko na siostrę z ciekawością. Paula szybko zorientowała się, że Roksana coś podejrzewa. Nie zamierzała jednak niczego zdradzać. Dopiero w przedszkolu, podczas zabawy na placu zabaw, doszło do konfrontacji.

– Paula, co to za pudełko chowasz przed nami pod poduchą? – Roksi zapytała wprost.

– Co? Ja? – Dziewczynka była zaskoczona. Nie spodziewała się, że Roksana będzie już wiedziała.

– Nie udawaj, wiem, że świsnęłaś je z kufra cioci Leosi. Ale ono może być niebezpieczne – wyszeptała ostatnie zdanie, jakby samo wypowiedzenie tego na głos było przerażające.

– Ale nie powiedziałaś nikomu?

– Nie.

– Nawet Joli?

– Nie.

– To dobrze. Masz rację, znalazłam je wczoraj w kufrze cioci. Jest niesamowite i bardzo stare. Jeszcze go nie otwierałam. Możemy razem…

– Paula, ja nie wiem, czy to dobry pomysł. Ono było ukryte, nie bez powodu. Może tam jest schowane coś niebezpiecznego?

– A może tylko pierścionki i kolczyki? Nie chcesz zobaczyć?

– Hmm, może masz rację. Ja… ja miałam tylko taki zły sen o tym pudełku.

– Daj spokój, to będzie taki nasz spadek. Słyszałam, jak mama mówiła o tych wszystkich rzeczach, że to spadek po cioci, a magiczne pudełko będzie nasze.

– Dobra, ale jak coś w nim znajdziemy, to powiemy mamie. 

No i musimy powiedzieć Joli… – Jasne! – zgodziła się Paula.

Ale Roksi wciąż była zaniepokojona. Jej przeczucia zwykle się spełniały. W końcu była dzieckiem indygo. Natura obdarzyła ją pewną mocą, szczególnym darem.

Po powrocie z przedszkola dziewczynki szybko zjadły obiad i jeszcze szybciej popędziły do swojego pokoju, żeby obejrzeć zawartość skrzyneczki. Orianę trochę to zdziwiło, ale nie zaniepokoiło. Dziewczynki często wymyślały różne zabawy, dlatego i tym razem takie zachowanie nie wzbudziło w ich mamie żadnych podejrzeń. Tym razem nie chodziło jednak o zwykłą zabawę.

Tajemniczy artefakt wędrował z rąk do rąk. Roksana dopasowała klucze, nie przekręcając w zamku żadnego z nich. Jedna dziurka pozostała jednak pusta.

– Wiedziałam! Zupełnie, jak w moim śnie.

– Dalej, otwórz któryś zamek! – Jola była zniecierpliwiona.

– Tak, otwieraj! – Paula wtórowała swojej bliźniaczce.

– Ale który?

– Wszystko jedno. Dawaj ten! – Paula wskazała na pierwszy z kluczy.

Roksana upewniła się, że obie siostry tego chcą i przekręciła kluczyk. W zamku coś kliknęło i zielona kostka szachownicy wysunęła się do góry, uwalniając przy tym stary kurz, zalegający w rowkach przegródki. Wyglądało to tak, jakby spod tej przykrywki ulatniał się jakiś dym albo para. Dziewczynki zamarły na chwilę, ale nic się nie wydarzyło.

– Zdejmij ją i zajrzyj do środka – Jola zachęcała Paulę.

– Ja się boję, ty zajrzyj – Paulina odbiła piłeczkę.

– Dobra, ja zajrzę, ale jakby co, powiedzcie mamie. Albo Kacprowi.

Roksana wzięła głęboki wdech i trzymając za kluczyk zdjęła maleńką, zieloną pokryweczkę.

Wszystkie trzy główki pochyliły się nad okienkiem, ciekawe ukrytych skarbów, ale przegródka była… Nie, nie była pusta. Dziewczynki, jakby z góry, przyglądały się swojemu tacie, który pakował w pośpiechu walizki do samochodu. Była z nim Ginny. Wszyscy byli smutni. Mama płakała w progu sieni[6]. Przez chwilę obserwowały w napięciu, jak ich bliscy odjeżdżają.

– Zamknij to – wyszeptała Paula, a Roksi kiwnęła głową i posłusznie zamknęła wieczko.

– Myślicie o tym samym, co ja? – Jola wyszeptała pytanie.

– On nas zostawił, prawda? – Paula wydusiła z siebie to, o czym Roksana bała się nawet pomyśleć.

– Tak to wygląda – Jola potwierdziła obawy siostry.

– Ale to nie jest możliwe. Niemożliwe. Tato nie zostawiłby nas ot tak. To musi coś znaczyć. – Dziewczynka zawahała się, a potem dodała: – Nie widziałyśmy wszystkiego. Musimy zobaczyć więcej… – Paula nie chciała uwierzyć w to, co zobaczyła. – Dalej, otwórz następny zamek!

– Nie! – Tym razem Roksana była stanowcza. – Nie można grzebać w przyszłości. Lepiej zostawić to pudełko w spokoju. Nie powinnyśmy tego widzieć i udajmy, że nie widziałyśmy. Tak będzie lepiej.

– Myślisz, że wtedy to się nie wydarzy? – Jola była poważnie zaniepokojona.

– Nie wiem, ale wiem, że czasem lepiej nie wiedzieć, co się ma wydarzyć. Szczególnie, jeśli wie się tak mało. Widziałam to wiele razy. Obrazy dawności często do mnie przychodzą. Widziałam dużo takich złych wydarzeń, bo ktoś chciał coś zmienić. Lepiej udawać, że nic nie wiemy. Zobaczymy, co się stanie. A tę skrzynkę lepiej oddać mamie.

– Roksi, masz rację, ale lepiej ją schowajmy, żeby mama tego też nie zobaczyła. – Jola spojrzała na Paulę.

– Dobra. Tylko gdzie?

– Najlepiej gdzieś pod deską w podłodze. Na filmach zawsze jest jakaś poluzowana deska. – Jola wzruszyła ramionami pewna, że znajdą taką skrytkę.

– Wiem! – Paula wpadła na pomysł. – Na strychu jest taki stary piec. Jeden kafel się rusza i można go wyjąć, tam nikt nie zajrzy.

Wszystkie trzy dziewczynki zgodziły się ukryć tam magiczne pudełko i przysięgły dotrzymać tajemnicy.

Przez kilka dni kleiły się wręcz do Nataniela, obserwując jego zachowanie. Nic nie wskazywało na to, że tato ma zamiar odejść. Chodził do pracy, wracał, oglądał ich rysunki, przytulał mamę. 

W końcu dziewczynki zapomniały o wizji z tajemniczego kuferka.

Rozdział III 

Dziady

Październik dobiegał końca. Wiele wydarzyło się przez ten miesiąc. Pewnego dnia w sieni domu pojawiło się kilka doniczek z wrzosami i chryzantemami, co zaciekawiło dziewczynki. Szybko wyjaśniło się, że kwiaty są przeznaczone dla mamy Roksany i cioci Leokadii oraz dla innych zmarłych. Kilka dni wcześniej Georginia z Natanielem odwiedzili już swoich bliskich w Gdańsku.

Chcąc uniknąć korków, cała rodzinka zapakowała się do auta trzydziestego pierwszego października. Najpierw odwiedzili Józefów i grób Anny Licheckiej. Oriana ledwo powstrzymała łzy, kiedy mała Roksi opowiadała zmarłej mamie o swojej nowej rodzinie: o siostrach i bracie, o mamie Orianie i tacie Natanielu. 

Wydawało się, że dziewczynka naprawdę odnalazła spokój.

Po krótkich odwiedzinach u Michaliny, dawnej opiekunki Roksi, Sjenowie wyruszyli w drogę powrotną. Oczywiście nie mogli pominąć Woli Sobieskiej, gdzie spoczywała ciocia Leosia. Słońce zaczęło już zachodzić, gdy dotarli na miejsce, co nie było niczym nadzwyczajnym. W końcu królowała jesień. Krótkie dni zbyt szybko kończyły się szarówką. Cmentarz wyglądał za to przepięknie. Moc kwiatów i płonących zniczy, które niczym świetliki wskazywały drogę duszom zmarłych. Zaczynały się dziady.

Oriana trzymała za rękę małą Roksanę. Dziewczynka starała się zachowywać normalnie, ale dało się wyczuć jej niepokój. Jako dziecko indygo była obdarzona pewnym darem: widziała echa przeszłości, duchy pokoleń. Dla czterolatki musiało to być dość straszne, zwłaszcza w takim dniu i miejscu. Oriana zdawała sobie z tego sprawę, dlatego starała się dodać dziewczynce otuchy.

Po wyjściu z cmentarza rodzina postanowiła odetchnąć jeszcze chwilę pod lipami Marysieńki w pobliskim parku w Pilaszkowicach.

– Podobno te drzewa rozkazał zasadzić sam Jan Sobieski dla swojej ukochanej małżonki – Marii Kazimiery. Kazał je posadzić w takiej konfiguracji, aby z lotu ptaka tworzyły literę „M” jak Marysieńka – powiedział Nataniel.

– Tak, ale nie kazał zasadzić, a zasadził osobiście. Taka jest legenda – sprostowała Oriana.

Park był zaniedbany i zarośnięty, a rozpadający się dworek niemalże straszył. Powybijane okna, pomazane ściany, porozrzucane wszędzie puszki po piwie… A jednak wszystko to miało jakiś piękny, specyficzny klimat. Ścieżki pokrywała warstwa kolorowych liści. Oriana zawsze lubiła jesień. Potrafiła docenić jej walory: kolory i właśnie te szeleszczące pod nogami liście. W parku w Nałęczowie też zawsze było ich pełno. Kobieta szła teraz między drzewami i wesoło szurała nogami, brodząc w rudej ściółce. Obserwowała dzieci, które z radością obrzucały się suchymi liśćmi.

Nagle jej wzrok przykuło zachowanie Roksany. Dziewczynka przystanęła i bardzo powoli odwróciła się w stronę drzew. Wyglądała, jakby kogoś obserwowała. Niewidzialna osoba zniknęła w koronie drzewa, ale Roksana nie przestawała patrzeć na starą lipę. Po dłuższej chwili odwróciła się gwałtownie w stronę dawniej zabudowy i zamarła. Dołączyły do niej Jola i Paula. Dziewczynki coś poszeptały między sobą i pokiwały główkami. Oriana zorientowała się, że bliźniaczki też zwróciły uwagę na Roksanę, ale dla nich jej zachowanie znaczyło coś więcej. Musiały mieć jakąś tajemnicę. Tylko jaki sekret mogą ukrywać czterolatki?

Orianę z zamyślenia wyrwał czuły dotyk ust Nataniela, który poczuła na swoim karku. Uśmiechnęła się mimowolnie. Jej mąż zawsze działał na nią uspokajająco.

– Chyba musimy wracać – wymruczał jej do ucha. – Zapada noc.

– Och, wiem, ale tu jest tak pięknie, tak kojąco, spokojnie.

– Dziś dziady, lepiej nie prowokować Roksi.

– Tak, masz rację – kobieta odwróciła się i pocałowała Nataniela. – Jedźmy już.

Zawołali dziewczynki, a Kacper i Ginny stawili się natychmiast, jak na komendę, wyłaniając się zza pnia pobliskiego drzewa. Kacper pomógł pozapinać pasy w fotelikach trojaczków i mogli wracać. Coś jednak nie było w porządku. Dziewczynki, zazwyczaj rozgadane, tym razem siedziały w fotelikach nadzwyczaj grzecznie i cicho. Zerkały tylko znacząco na siebie nawzajem. Oriana poczuła niepokój. Naprawdę coś się święciło.

Rozdział IV 

Wizja Roksi

Roksana od urodzenia miała dar widzenia „duchów”. Widywała cienie postaci w strojach z różnych epok. Towarzyszyły jej one na co dzień. Z czasem dziewczynka nauczyła się je ignorować i odróżniać od rzeczywistości. Bywało jednak, że któreś echo dawnego życia usiłowało nawiązać z nią kontakt. Zdarzało się też odwrotnie i to ona porozumiewała się z tym „innym światem”. Było to przyczyną wielu nieporozumień i dziewczynka często była odrzucana przez rówieśników (i nie tylko), którzy uważali ją za dziwadło. Kiedy zmarła jej mama, przenosiła się średnio co dwa tygodnie do kolejnych rodzin zastępczych. Ludzie się jej bali. Nie rozumieli jej daru. A ona była po prostu wyjątkowym dzieckiem.

Kiedyś na podwórku przez godzinę rozmawiała z niewidzialnym chłopcem. Inne dzieciaki obserwowały ją, ale nie wierzyły, że to dziecko istnieje. Mała Roksana nie rozumiała, co się dzieje i dlaczego inni nie widzą jej kolegi. Zaczęła zdradzać niewinne dziecięce sekrety kolegów, chcąc udowodnić, że mówi prawdę. Duch wiedział dobrze, co się stało z zaginioną lalką siostry Grzesia albo kto stłukł wazon u Matyldy… Niestety dziewczynka miała przez to jeszcze większe kłopoty. Takich sytuacji było kilka, zanim zrozumiała, że jest „inna”.

Często słyszała słowo,,odmieniec”. Tym właśnie była – odmieńcem. Wtedy postanowiła ukrywać swoje umiejętności. Starała się nie zdradzać, co widzi. To się zmieniło w rodzinie Sjenów; tu nie musiała udawać. Wreszcie mogła być sobą i wszyscy akceptowali jej odmienność. Nie bali się jej.

Tego popołudnia w parku w Pilaszkowicach wydarzyło się coś dziwnego. Roksi zobaczyła dziewczynkę, nieco starszą od niej samej. Ta mała panienka wyglądała trochę niecodziennie. Staromodną sukienkę z falbankami okrywał fartuszek zapinany na plecach na rząd perłowych guzików. Pomimo słonecznej pogody, widmowa postać nosiła wysokie za kostkę, czarne, sznurowane buty. Dziewczynka z cienia, jak nazywała duchy sama Roksi, ukrywała się przed kimś. Miała ze sobą linę. Wspięła się na starą lipę i zniknęła we wnętrzu pnia. Roksi widziała, jak zjawa dziecka upada na ziemię w podziemnym korytarzu, jak znajduje magiczne pudełko z kluczami. Zobaczyła, jak jeden z kluczy wysuwa się ze swojej przegródki i upada na ziemię.

Roksana zrozumiała, kim jest owa dziewczynka z cienia. To była mała ciocia Leokadia. Domyśliła się, że owo magiczne pudełko stało się jej sekretem jasnowidzenia. Tajemnicą, której ciocia strzegła przez te wszystkie lata.

Po jakimś czasie Leosia wyszła z dworku[7]. Chowała swój skarb tak, jak teraz ukrywają go one trzy. Sekretne pudełko. Mała Roksana dostrzegła coś jeszcze. Siostra cioci Leokadii – babcia Oriany, wiedziała, że Leośka przed nią coś ukrywa. Była to dla niej prawdziwa enigma. Przeszukiwała wiele razy pokój siostry, ale nigdy nie odkryła jej tajemnicy. Była jednak bardzo zazdrosna o dar widzenia Leokadii. Nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę ów dar był ciężkim brzemieniem.

Roksana westchnęła. Sama była naznaczona podobnym przekleństwem. Nie było czego zazdrościć. Ludzie nie mają pojęcia,  jakim piętnem potrafi być szósty zmysł, cokolwiek by nie oznaczał. Było jej przykro, że dar jasnowidzenia poróżnił dwie siostry. Miała nadzieję, że jej to nie spotka.

Teraz wytężyła całą siłę woli i skupiła się na znaczeniu wizji. Wiedziała, gdzie jest ostatni kluczyk. Tylko jak go odzyskać, no i co im ukaże? Tego nie było w wizji. Dziewczynka nie wiedziała, czego się spodziewać. A jeśli było to coś okrutnego? Może lepiej nie sięgać po cudze tajemnice? W końcu ludzie trzymają takie rzeczy w sekrecie z jakiegoś powodu. Często jest to coś strasznego i niebezpiecznego. Ale pokusa zaspokojenia ciekawości była jednak większa. 

Rozdział V 

Złe wieści

Minęła jesień i zima. Marzec rozpoczął się wyjątkowo łagodną aurą i cała flora zaczęła budzić się do życia. Żółte forsycje zachwycały na miejskich alejkach i w parku. Ptaki ćwierkały radośnie, zwiastując wiosnę i nic nie mogło popsuć Orianie dobrego nastroju. Nic, oprócz… Dostrzegła go kątem oka i zerwała się od stolika. Coś huknęło – kobieta stłukła kubek i na podłodze parowała brązowa kałuża z herbaty. W miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się głowa Oriany, huśtał się na pajęczynie nieduży, czarny pająk.

– Szlag! – przeklęła kobieta.

– Ha, ha, ha! – Kacper stał w drzwiach i zaśmiewał się na głos. – Zastanawiałem się, co się stało, ale nie przypuszczałbym, że to z powodu budzącej się do życia przyrody – zakpił.

– Zabawny jesteś, nie ma co. Myślałam, że padnę na zawał. Człowiek pije sobie w spokoju herbatę, aż tu nagle widzi przed nosem takiego włochatego potwora.

– Wieści ci przynosi, daj spokój.

– Dam ja mu wieści. Lepiej go stąd zabierz i to szybko.

Oriana, która zbladła na widok pajęczaka, teraz robiła się po prostu zielona. Od dziecka cierpiała na arachnofobię i Kacper doskonale o tym wiedział.

– OK, zabiorę go na podwórko. Pamiętaj tylko: kiedy pająk zsuwa się nad głowę to znak, że przyniesie jakieś nowiny.

– Dobra, dobra. Niech ci będzie. Tylko się pospiesz.

Kacper wziął szczotkę i machnął nią w powietrzu. Odciął pajęczą nić i wyniósł do ogródka, wspinającego się w górę, ośmionoga. Gdy wrócił do domu, mama zdążyła już posprzątać potłuczone skorupy, a także herbacianą kałużę. Szła budzić dziewczynki. Pora była najwyższa, jeżeli miała się nie spóźnić do pracy. Przez tę przygodę z pająkiem i tak straciła kilka minut. Na szczęście dzieci nie marudziły i wyszły punktualnie.

*

Oriana wróciła do domu po pracy i ku jej zaskoczeniu znalazła w skrzynce list zaadresowany do Nataniela. Stempel z Gdańska i pieczątka Uniwersytetu Gdańskiego wprawiły Orianę w zdumienie. Natan ponad cztery lata wcześniej zakończył pracę na tamtejszym uniwersytecie i przeniósł się do Lublina. Od tamtej pory nigdy nie dostawał oficjalnej korespondencji. Kobieta poczuła niepokój. Zawsze martwiła się trochę na zapas, ale i miała ku temu swoje powody. Niestety jej obawy zwykle się sprawdzały.

Nataniel wrócił do domu nieco później niż zwykle. Przywitał się z domownikami i od razu wyczuł niepewny nastrój Oriany.

– Przyszedł do ciebie list. Z Gdańska, z uczelni. – Kobieta wręczyła mężowi przesyłkę.

– I co piszą?

– Skąd mam wiedzieć? Nie czytam cudzej korespondencji.

– Masz taką minę, jakby napisali, że chcą mnie odstrzelić – zażartował.

– Lepiej otwórz i powiedz wreszcie, czego chcą od ciebie.

Nataniel otworzył pismo i przeleciał wzrokiem po treści. Z każdą linijką jego oczy stawały się coraz większe, a usta rozwarły się w niemym „o”.

– No mów! – wykrzyknęła Oriana.

– Chcą, abym wyjechał do Tajlandii. Odnaleźli tam jakieś stare cmentarzysko w górach i mam poprowadzić wyprawę archeologiczną. Będą też antropolodzy.

– To na ile miałbyś wyjechać?

– Na rok.

– Co?! To niemożliwe! Nie możesz tak po prostu wyjechać na rok! I to do Tajlandii!

– Nie ja, tylko my. Gwarantują kwaterę dla rodziny. No i nie powiedziałem, że pojadę. Nie szukam pracy. Uspokój się.

Oriana przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Znała Natana nie od dziś. Poznała go na wykopaliskach i wiedziała, że bardzo mu brakuje pracy w terenie. To była dla niego szansa. Tylko co z nimi? Kacper uczył się jeszcze w technikum, Ginny w liceum, no i były też maluchy, choć im akurat było wszystko jedno.

– Trzeba to przemyśleć – oceniła w końcu po chwili milczenia.– Co? – Natan był zupełnie zaskoczony.

– Zwołamy rodzinną naradę, choć oczywiście ostateczna decyzja należy do ciebie.

– A o czym tu dyskutować? Nigdzie się nie wybieram.

– Jak chcesz. Ale wiesz co? Prześpij się z tym. Porozmawiamy jutro.

– O tak, prześpię się. – Otoczył Orianę ramionami i spletli swoje dłonie na jej brzuchu. Pocałował ją w szyję, tuż za uchem. – Prześpię się, ale nie z tym, a z moją piękną – pocałował ją jeszcze raz – kochaną – obrócił Orianę twarzą do siebie – żoną. – Dokończył zdanie i ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku.

Pomimo upływu lat ich miłość nie wygasła. Nigdy nie mieli też chwili kryzysu, jak to bywało w innych związkach. Owszem, kłócili się czasem, ale nie były to poważne spięcia. Po tym wszystkim, co razem przeszli, nie mogło być inaczej.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

[1] Piędź – dawna miara długości mierzona pomiędzy rozpostartymi palcami dłoni – środkowym i kciukiem.

[2] Barstuki – małe demony żyjące z ludźmi w zgodzie; czasem pomocne dla swojego gospodarza.

[3] Markopola – barstuki wyższego rodu. Mieszkały przy dworach i pałacach. Bywały na usługach szlachty.

[4] Miedzniki – demony zamieszkujące miedzę, czyli pas ziemi, stanowiący granicę między polami.

[5] Smędy – magiczne zwierzęta żyjące na miedzach.

[6] Sień – rodzaj korytarza łączącego wejście z pozostałymi pomieszczeniami budynku.

[7] Dworek Sobieskich w Pilaszkowicach spłonął w 1794 r. Obecny dwór został wzniesiony ok. 1880 r.

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok