Skarb - Andrzej Zduniak - ebook

Skarb ebook

Andrzej Zduniak

2,0

Opis

Książka "Skarb" skierowana do dzieci i młodzieży zawiera pięć opowiadań dotyczących różnorodnych poszukiwań tytułowego skarbu. Poszczególne opowiadania zawierają:
1. Testament dziedzica Wirskiego - Dwunastoletnia Kasia przyjeżdża na wieś i tu wspólnie z kuzynem Markiem próbują rozwiązać zagadkę tajemniczego napisu, zdobiącego ruiny dworu przedwojennych właścicieli Wirskich, nazywanego przez okolicznych mieszkańców testamentem dziedzica.
2. Diamenty - Absolwent wydziału geologii wyrusza w Góry Świętokrzyskie aby odnaleźć miejsce występowania szlachetnych kamieni, odkryte dzięki nowej autorskiej metodzie analizy map satelitarnych.
3. Pruska świątynia - Barbara i Jarek, studenci historii sztuki na praktyce, trafiają na list rycerza zakonu krzyżackiego, opisujący dziwną pruską świątynię. Zafascynowani zagadką sprzed wieków wyruszają na poszukiwania.
4. Skarb - Historia dziwnych wydarzeń związanych z pewnym miejscem na byłej granicy polsko-pruskiej, których początek sięga ostatniego roku drugiej wojny światowej.
5. Dziedzictwo - Karolina i Paweł, nastoletnie rodzeństwo odnajduje pamiętnik pra,pra, pra ... babci opisujący jej ucieczkę z Prus do Księstwa Warszawskiego aby uniknąć zemsty landrata. Dzieci postanawiają wyruszyć śladami pra,pra, pra ... babci a przy okazji odszukać pozostawione przez uciekinierów cenne depozyty.
Książka "Skarb" skierowana do dzieci i młodzieży zawiera pięć opowiadań dotyczących różnorodnych poszukiwań tytułowego skarbu. Poszczególne opowiadania zawierają:
1. Testament dziedzica Wirskiego - Dwunastoletnia Kasia przyjeżdża na wieś i tu wspólnie z kuzynem Markiem próbują rozwiązać zagadkę tajemniczego napisu, zdobiącego ruiny dworu przedwojennych właścicieli Wirskich, nazywanego przez okolicznych mieszkańców testamentem dziedzica.
2. Diamenty - Absolwent wydziału geologii wyrusza w Góry Świętokrzyskie aby odnaleźć miejsce występowania szlachetnych kamieni, odkryte dzięki nowej autorskiej metodzie analizy map satelitarnych.
3. Pruska świątynia - Barbara i Jarek, studenci historii sztuki na praktyce, trafiają na list rycerza zakonu krzyżackiego, opisujący dziwną pruską świątynię. Zafascynowani zagadką sprzed wieków wyruszają na poszukiwania.
4. Skarb - Historia dziwnych wydarzeń związanych z pewnym miejscem na byłej granicy polsko-pruskiej, których początek sięga ostatniego roku drugiej wojny światowej.
5. Dziedzictwo - Karolina i Paweł, nastoletnie rodzeństwo odnajduje pamiętnik pra,pra, pra ... babci opisujący jej ucieczkę z Prus do Księstwa Warszawskiego aby uniknąć zemsty landrata. Dzieci postanawiają wyruszyć śladami pra,pra, pra ... babci a przy okazji odszukać pozostawione przez uciekinierów cenne depozyty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Andrzej Zduniak

Skarb

© Copyright by Andrzej Zduniak

Projekt okładki: Andrzej Zduniak

ISBN 978-83-7859-641-7

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

 

 

 

 

 

Wszystkim, których kocham!

 

Testament dziedzica Wirskiego

– Mamo, Tato powiedzcie, że to żart. Przecież ten wyjazd planowaliśmy już od trzech lat. I co? Taka nagła zmiana planów. Nie, to nie może być prawda. To tylko taki żart? – Kasia z resztką nadziei spojrzała w twarze rodziców.

– Kasiu, córeczko przecież to nie jest koniec świata. – Mama próbowała przekonać córkę za pomocą rozsądnych argumentów. – Co prawda nie pojedziemy na wycieczkę w tym roku ale w przyszłym zrobimy to na Wielkanoc. Czy wiesz, że jest to najpiękniejszy czas na pobyt w Grecji i na Krecie. Podobno takiej ilości różnych kwiatów jakie kwitną o tej porze nie zobaczysz nigdzie na świecie.

– Gruszki na wierzbie! W tym czasie okaże się, że macie inne jeszcze pilniejsze zajęcia i znowu z wycieczki będą nici.

– Kasiu jesteś niesprawiedliwa – zaoponował ojciec. – Przecież do tej pory wszystkie wakacje spędzaliśmy razem.

– Ale co to były za wakacje. Przeważnie w domu z kilkudniowymi wyjazdami po rodzinie. No tak. Były dwa biwaki nad jeziorem, jeden prawie cały w deszczu.

– Powiedz jeszcze, że zła pogoda to również nasza wina.

– No nie. Przepraszam. Ale ten wyjazd miał być taki ekstra.

– Nam jest również przykro. Jednak te otrzymane stypendium to szansa dla całej rodziny. Pół roku na naukę i pracę na najbardziej prestiżowej uczelni w Stanach Zjednoczonych. Wiesz jakie to daje perspektywy na przyszłość.

– Wiem. Ale co ja w tym czasie będę robić?

– Wakacje spędzisz na wsi u wujka Stefana w Babalicach. To brat taty. Byliśmy u nich przed pięciu laty. A od jesieni zajmie się tobą babcia. Specjalnie przeprowadzi się do naszego mieszkania.

– Ależ co ja będę robić na wsi i z kim. Jak pamiętam wszyscy kuzyni są sporo starsi ode mnie.

– Nie jest tak źle. Kuzyn Marek jest tylko o rok starszy. Myślę, że znajdziecie wspólny język.

– A nie mogę jechać gdzie indziej?

– Niestety. Uzgodnienia były robione w ostatniej chwili i dobrze, że znaleźliśmy choć jedno miejsce.

– Niech będzie. Jeżeli zanudzę się na śmierć będziecie mieli mnie na sumieniu. – Kasia z rezygnacją przystała na propozycję rodziców. – Zatem kiedy wyjazd?

– Pociąg masz jutro z rana. W Lipinkach na stacji będzie czekał wuj i odbierze ciebie z pociągu.

– Widzę, że pomyśleliście o wszystkim. Niech tak będzie. Wam również życzę powodzenia. Bawcie się dobrze.

Kilkugodzinna podróż pociągiem odbyła się w zupełnie znośnych warunkach z miejscem siedzącym przy oknie, więc Kasia nadal pełna energii, z entuzjazmem przyjęła zmianę środka transportu na stacji w Lipinkach. Po przywitaniu się z wujkiem Stefanem i kuzynem Markiem załadowali dwie solidne walizki i plecak do bagażnika samochodu i ruszyli, tym razem na znacznie krótszą przejażdżkę.

Kilka minut później zatrzymali się na podwórzu wiejskiego gospodarstwa, przed sporym, niedawno zbudowanym czy też odnowionym domem. Oprócz domu podwórze otaczały zespół garaży, stodoła oraz obora. Na schodach domu gościa przywitała gorącym uściskiem ciocia Grażyna.

– Witaj kochana. Przyjechałaś w odpowiednim momencie. Obiad jest już prawie gotowy więc zanieś bagaże do pokoju, ogarnij się po podróży i zapraszam do jadalni.

– Zaraz będę gotowa. – Kasia obejrzała przeznaczony na jej pobyt pokój. – Jaki piękny widok z okna. Tyle kwiatów.

– Ogród kwiatowy, to mamy oczko w głowie – wtrącił Marek – Każda roślina jest specjalnie dobierana.

– I widać efekt.

Podczas posiłku Kasia zlustrowała osoby siedzące przy stole.

– Wydaje mi się, że powinno nas być tu więcej. Jeżeli dobrze pamiętam jeszcze kuzynka i dwóch kuzynów.

– Elżbietka i Andrzej mieszkają już na swoim. Założyli rodziny i maja dzieci. W najbliższym czasie będziemy mogli ich odwiedzić bo mieszkają w mieście, niedaleko. Natomiast Jerzy po skończonych studiach chce pracować razem z nami. A teraz wyjechał na miesiąc na praktykę. Zostaliśmy więc tylko we troje.

Po obiedzie ciocia zaproponowała.

– Marku. Weź Kasię na spacer i zapoznaj z otoczeniem. Niech wie, jak ma się poruszać się po okolicy.

– Oczywiście. Kasia przygotuj się. Ruszamy za dziesięć minut. Kiedy kilka minut później stanęli na drodze odchodzącej od domu Marek rozejrzał się wokoło i powiedział.

– W zasadzie nie mam zbyt wiele do pokazania. Wieś, rzeka, elektrownia, ruiny pałacu i młyna, park i nic więcej. Od czego zaczynamy?

– Niech będzie w tej kolejności jaką podałeś. Na początek wieś.

– No to zaczynamy spacer. Na początek pół kilometra polną drogą do szosy i kilometr asfaltem do wsi. Proszę podziwiać widoki. – Marek machnął ręką pokazując uprawy i zboża rosnące po obu stronach drogi.

– Po zakurzonych ulicach miasta taki widok to rarytas. Zieleń, słońce, woda, cisza i spokój. A na dodatek ptasi śpiew.

– Może i masz rację. Ale spróbuj sobie wyobrazić jak to wygląda późną jesienią. Szaro, ponuro, deszcz i błoto.

– Póki co mamy lato. Widzę jakieś budynki. Czy to już wieś.

– Metropolia Babalice w całej okazałości. Typowa niewielka mazurska wieś. Kilkanaście gospodarstw i sklep. Kiedyś była tu jeszcze szkoła ale to wiele lat temu. Teraz wszyscy dojeżdżają do szkoły gminnej. Jest jeszcze boisko do gry w piłkę i świetlica. Masz ochotę na zakupy?

– Może kiedy indziej. Idźmy dalej.

Skręcili w boczną brukowaną drogę prowadzącą w dół nad przepływającą obok wsi rzekę. Zatrzymali się na moście spinającym jej brzegi.

– Ten budynek po prawej to młyn, obecnie nieczynny. Tam dalej nasyp spiętrzający wodę, dawniej na potrzeby młyna a teraz dla elektrowni. To ten niewielki budynek pośrodku nasypu. Możemy iść dalej. Ścieżką nad zalewem.

Zalew znajdował się w sporym wąwozie wyżłobionym przed laty działaniem wody, obecnie do połowy wysokości zapełnionym wodą. Brzegi powyżej porastały drzewa, krzaki i kępy różnorodnego zielska. Jedynie wąski szlak wydeptany wzdłuż lustra wody pozwalał na swobodne przejście. Wodna roślinność zajęła miejsce również na sporej powierzchni zbiornika. Tatarak, lilie wodne, sitowie i całe polany rzęsy stanowiły doskonałe miejsce dla wielu ptasich rodzin. Kuzyni podążając dalej, szlakiem wzdłuż zalewu, natknęli się również na dwie pary łabędzi pływające bez żadnej obawy niedaleko brzegu.

– Czy jest tu jakieś miejsce do kąpieli. W taki dzień warto by się trochę ochłodzić.

– Tu nad zalewem jak sama widzisz trudno o takie miejsce. Strome brzegi, pokrzywy, błoto a i woda w zalewie niezbyt zachęcająca. Ale rzeczywiście, trochę dalej w górę rzeki, mamy jedno takie miejsce gdzie wszyscy się kąpią. Zobaczysz jak tam dojdziemy.

Dwa kilometry dalej ścieżka oddaliła się od rzeki, biegnąc teraz brzegiem odnogi utworzonej dawno temu, specjalnie dla potrzeb niewielkiego młyna, z którego aktualnie pozostało tylko trochę ruin przerośniętych krzewami i trawą. Kanał doprowadzający wodę również przestał pełnić swoją rolę i pozostał tylko pustym zarośniętym rowem.

– Komu potrzebny był w tym miejscu dodatkowy młyn. Przecież w dole poniżej zalewu jest już jeden – zainteresowała się Kasia.

– Ten był specjalnie zbudowany na potrzeby dworu. Tu w parku obok znajdują się ruiny posiadłości i cmentarz byłych właścicieli tych ziem. Chodź zobacz.

Kilkuhektarowy park otaczający dwór, od lat pozostawiony sam sobie zdziczał, zarósł pojawiającymi się na każdym wolnym miejscu krzakami i zielskiem. Jedynie kilka ścieżek przecinających w różnych kierunkach gąszcz pozwalało na wejście dalej. Jedna z nich zaprowadziła Kasię i Marka na niewielką polanę w centrum parku, pośrodku której dało się zauważyć resztki murów pozostałe po zniszczonym dworze. Z zachowanych fragmentów można było odczytać zarys całej posiadłości, przebieg fundamentów, zobaczyć schody wejściowe i położenie przyległego tarasu. Obchodząc ruiny dookoła, niedaleko schodów Kasia dostrzegła wyryte na fundamencie niezrozumiałe znaki.

– Co to za dziwny napis? Czy wiesz on oznacza? – zapytała Marka.

– Wszyscy nazywają te znaki testamentem dziedzica Wirskiego. Ale dlaczego? Nie wiem. Trzeba by spytać kogoś starszego.

– Na pewno zapytam. A na razie zrobię kopię. Masz może długopis.

– Nie. Ale mam lepszy pomysł. – Marek wyjął z kieszeni telefon komórkowy. – Zrobimy zdjęcie.

Po zrobieniu kilku ujęć interesującego fragmentu fundamentów ruszyli w dalszą drogę, która ponownie doprowadziła ich nad brzeg rzeki w miejsce gdzie niewielki dopływ łączył się z głównym nurtem tworząc sporej wielkości rozlewisko. Piaszczysty brzeg i niewielka trawiasta polana stanowiły dogodne miejsce na utworzenie kąpieliska.

– To jest właśnie to miejsce do kąpieli, o którym wcześniej mówiłem. – Marek szerokim gestem wskazał na wodę i osoby przebywające na brzegu. – Jeżeli masz ochotę możemy się przyłączyć?

– Chętnie ale muszę wrócić do domu po strój.

– Nie ma problemu. Do domu mamy tylko kawałek. Od wyjścia na spacer zrobiliśmy bardzo wydłużone kółko i jesteśmy prawie na miejscu.

– No to lecimy biegiem do domu po strój i wracamy nad wodę.

Podczas kolacji Kasia zapytała wujka o pochodzenie napisu na fundamentach dworu.

– Ten napis jest tam odkąd pamiętam. Wszyscy nazywają go testamentem dziedzica Wirskiego. Nie wiem, czy Marek o tym wspominał, ale dwór, młyn, park i wszystkie okoliczne ziemie przed wojną były własnością Wirskich. Co się z nimi stało w czasie wojny trudno powiedzieć, ale po wojnie nikt z rodziny nie powrócił. Pamiętam z dzieciństwa, że już wtedy wiele osób próbowało odgadnąć, co ten napis oznacza. Jeden młody człowiek chwalił się, że uzyskał od starego sługi pracującego we dworze dodatkowe wskazówki, więc udało mu się rozwikłać tajemnicę napisu i już wkrótce zdobędzie ogromny skarb. Ale chyba nic z tego nie wyszło.

– A co stało się z tym poszukiwaczem.

– Nie wiem. Prawdopodobnie wyjechał, bo później już go nie widziałem. Czyżbyś Kasiu chciała zając się rozwiązaniem tej zagadki?

– W każdym razie spróbuję.

– Życzę sukcesów. Będziesz miała ciekawe zajęcie.

Pod koniec kolacji wuj Stefan przypomniał Markowi o jego obowiązkach.

– Synu nie zapominaj o tym co miałeś zrobić. Dzisiaj miałeś dzień wolny ale od jutra zajmij się ogrodem. W warzywniku zielsko przerosło wszystkie warzywa. A truskawki również czekają na powiększenie uprawy. Nowe miejsce masz wyznaczone, trzeba je tylko skopać, zagrabić, przygotować rozsady i na koniec posadzić w nowym miejscu.

– Ależ to mi zajmie z połowę wakacji. A co z wypoczynkiem? – Chłopiec próbował negocjacji.

– Nie przesadzaj. To praca na kilka dni. Wystarczy więc czasu także na inne zajęcia.

– Ja też mogę pomóc. – Kasia zaoferowała swój udział. – Tylko musisz mi pokazać co mam robić.

– Kasiu nikt cię nie zmusza. To twoja decyzja. – Wuj zaakceptował jej wybór.

Następne dni mijały na pracy w ogrodzie przerywanej odpoczynkiem i szukaniem ochłody nad rzeką. Kasia dodatkowo w każdej wolnej chwili wyjmowała kopię „testamentu” próbując zrozumieć intencję twórcy. Trzeciego dnia około godziny jedenastej, po wyrwaniu i odłożeniu na stronę ostatnich chwastów zwróciła się do kuzyna przekopującego działkę.

– Marku. Bez dodatkowych wskazówek nie jestem w stanie nic wymyślić. Potrzebuję więcej informacji o rodzinie Wirskich. Jak żyli? Czym się zajmowali? Jakie były ich zainteresowania? Musimy wybrać się do Biskupca. Być może w gminnej bibliotece znajdę jakieś materiały.

– Dobrze. Weźmiemy rowery i możemy tam jechać choćby dzisiaj. Przecież to tylko sześć kilometrów.

Niestety, w gminnej bibliotece czekało ich rozczarowanie.

– Przykro mi. Ale nie posiadamy takich materiałów. – pani bibliotekarka bezradnie rozłożyła dłonie – Spytajcie w urzędzie gminy. Może tam mają jakieś historyczne dokumenty.

W urzędzie powtórzyła się sytuacja z biblioteki. Na szczęście jedna z pań pamiętała, że przed laty cały historyczny zbiór dokumentów, dotyczący różnego typu działalności na tym terenie, został przekazany do biblioteki powiatowej w Iławie. Więc jeżeli istnieją jakiekolwiek informacje na temat rodziny Wirskich to tylko tam.

– Mamy więc do zrobienia kolejny krok. – Kasia nie dawała za wygraną. – Robimy wycieczkę do Iławy i szukamy dalej w powiatowej bibliotece.

– Możemy tam jechać nawet jutro. Autobus ze wsi odchodzi o dziewiątej.

Autobus, który zabrał ich z przystanku, najlepsze lata miał już dawno za sobą, lecz mimo to, odległość trzydziestu kilometrów dzielącą ich od miasta, pokonał w ciągu godziny, więc o dziesiątej stanęli przed budynkiem, z wielkim rzeźbionym napisem „Biblioteka Powiatowa” nad drzwiami.

– Macie szczęście, że obecnie wszystkie zbiory są skatalogowane w wersji elektronicznej. Wyszukiwanie potrwa więc tylko kilka minut. Wcześniej musielibyście czekać godzinami a i tak spora ilość dokumentów nie była nigdzie ujęta więc wynik mógł być niepełny. A więc jakich informacji potrzebujecie? Nazwisko Wirski. Zobaczymy. – Pani bibliotekarka wpisała podane słowo w pole komputerowej wyszukiwarki. – O! Proszę! Są dwa wyniki. Dwustronicowa notatka biograficzna i list. Mamy nawet pliki wersji elektronicznej. Zaraz zrobię wydruk.

Chwilę później kuzyni opuścili gmach biblioteki bogatsi o kilka nowych wiadomości o rodzinie Wirskich.

– To nasza ostatnia deska ratunku. Jeżeli z tych notatek nie dowiemy się czegoś istotnego, to możemy zapomnieć o odgadnięciu szyfru. – Kasia skrupulatnie schowała do kartki plecaka. – Co robimy dalej? Mamy pięć godzin czasu do odjazdu powrotnego autobusu.

– Na początek małe co nieco – zaproponował Marek – Wstąpimy do jakiegoś baru z fast food’em a później spacer po mieście.

Godzinę później stanęli nad brzegiem jeziora.

– Posiłek mamy za sobą, obejrzane wszystkie zabytki a wciąż pozostają cztery godziny. – Marek rozłożył bezradnie ręce.

– Po prostu miasto posiada zbyt mało zabytków. Poza kościołem Przemienienia Pańskiego, ratuszem miejskim i kinoteatrem nie było nic więcej do zwiedzania. – Kasia popatrzyła na szyld wiszący na mijanej bramie. – Już wiem co będziemy robić. Czytaj.

– „Ośrodek sportów wodnych” . No i co z tego?

– A to, że wypożyczymy kajak i popływamy po jeziorze.

– Ty to masz pomysły. Super.

Chwilę później odbijali od brzegu siedząc w dwuosobowym kajaku.

– Kierujemy się w lewo. Przed nami wyspa Wielka Żuława. Mamy dość czasu aby ją opłynąć dookoła. Płyniemy. – Kasia określiła trasę na najbliższe godziny.

Pogoda dopisywała, lekki wietrzyk chronił przed nadmiernym upałem a oglądane z perspektywy jeziora widoki zachęcały do kontynuowania przejażdżki. Stary las porastający brzegi, szerokie pasmo trzcin ciągnące się wzdłuż brzegów jeziora i wyspy, plusk wody poruszanej wiosłami i opływającej kajak, mijane żaglówki i mewy kreślące na niebie skomplikowane figury sprawiły, że trwający trzy godziny rejs minął jak jedna chwila. Kiedy na koniec zmęczeni ale usatysfakcjonowani wycieczką powrócili na przystanek autobusowy okazało się, że do odjazdu pozostało jedynie kilka minut.

W domu Kasia z uwagą przeczytała pozyskane materiały a później przez dłuższy czas rozmyślała spoglądając na kopię „testamentu”. Wreszcie korzystając z przeglądarki internetowej w smartfonie zagłębiła się w treść wyszukanej książki. Na koniec zapukała do pokoju Marka.

– Słuchaj. Chyba wiem czego dotyczy testament dziedzica. Nasza wycieczka przyniosła owoce. Ale może zacznę od początku. Dokumenty z biblioteki zawierają notatkę biograficzną dziedzica oraz list do syna, przebywającego w tym czasie w wojsku, wysłany w sierpniu 1939 roku. Na początek przeczytam list.

Kochany synu.

Wkrótce opuszczam nasz dom aby pełnić przydzielone mi obowiązki w naszej armii. Gospodarstwo pozostaje pod opieką rządcy więc mam pewność, że nadal będzie w dobrych rękach. Natomiast cały skarb, dumę naszego rodu ukryłem w przygotowanym miejscu, o którym już wcześniej ci wspominałem. Ponieważ tu na miejscu nie miałeś okazji poznać sposobu na dotarcie do skrytki, specjalnie dla ciebie wymyśliłem małą szaradę, którą wiem, że bez problemu rozwiążesz. Oto początek drogi.

Na wypadek, gdyby ten list nie dotarł do ciebie, te same znaki wyryłem również na ścianie naszego domu i przekazałem rządcy, że jest to mój testament.

Pokładam jednak nadzieję, że czarne chmury, które zawisły nad naszą ojczyzną rozwieją się niczym koszmarny sen i w przyszłości wspólnie odzyskamy nasze dobra.

Twój kochający ojciec,

Romuald Wirski

– A więc ludzie mieli rację nazywając napis testamentem. – Marek nie krył zaciekawienia. – Ciekaw jestem jaki to skarb został ukryty.

– Najpierw trzeba go odnaleźć. Ale o tym później. Spójrz. Do tego listu jest dołączona adnotacja ze sztabu wojskowego, że syn dziedzica Zygmunt zginął 11 września podczas kampanii wrześniowej oraz kolejny dopisek najprawdopodobniej listonosza z lipca 1945 roku, że adresat pozostaje nieznany.

– Wynika stąd, że list nie dotarł ani do syna, ani po wojnie nie powrócił do dziedzica a jedynie znalazł swój koniec w archiwum.

– Dokładnie tak. Weźmy teraz pod uwagę notatkę. Na początek informacja, że przed wojną rodzina Wirskich składała się tylko z dwóch osób – dziedzic Romuald mieszkający w Babalicach oraz syn Zygmunt od pięciu lat zawodowy żołnierz w randze kapitana. Jest jeszcze jeden istotny szczegół. Rodzina Wirskich znana była z upowszechniania wiedzy na temat publikacji pisarzy i poetów polskich począwszy od najstarszych źródeł. Specjalnie w tym celu ufundowali dostępną dla wszystkich bibliotekę a w pałacu posiadali bardzo bogaty zbiór rękopisów, pergaminów i książek, nie tylko polskich ale i z całej Europy.

– No dobrze. Ale w jaki sposób te informacje mogą nam pomóc w rozwiązaniu zagadki?

– Właśnie, że mogą. Popatrzmy na rysunek. Na początek druga linijka. Mów jakie znaki widzisz.

– Strzałka, słonce, czterdzieści, stopa, niepełne słonce ze strzałką, trzydzieści i ponownie stopa.

– Przyjmijmy, że chodzi o wskazanie kierunku. Więc?

– Strzałka, słońce. To będzie w stronę słońca. Czterdzieści stóp?

– Raczej na południe i nie stóp a kroków. Teraz druga część.

– Słońce ze strzałką w dół? To chyba na zachód. Trzydzieści kroków. Ale od jakiego miejsca?

– O tym mówi pierwsza linijka.

– PT IV 27– 29. Nie mam pojęcia.

– Przypomnij sobie z czego byli znani Wirscy.

– Z posiadanej biblioteki. Myślisz że chodzi o książki?

– O jedną, bardzo znaną. Pisaną wierszem i posiadającą co najmniej cztery rozdziały. Z tytułem, którego początkowe litery tworzą PT.

– Nic mi nie przychodzi do głowy.

– Wpisz zatem w wyszukiwarkę internetową. Książki zaczynające się na literę P.

Kilka minut później Marek przewijając wyświetloną dość długą listę tytułów zatrzymał się na książce spełniającej oba warunki.

– Mam. To jest Pan Tadeusz. Poemat Adama Mickiewicza.

– Wyświetl zatem treść poematu i zatrzymaj się na wierszu 27 w rozdziale czwartym.

– Chwileczkę. O jest.

Czy żyje wielki Baublis, w którego ogromie

Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie,

Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem?

– Ale kto to jest ten Baublis?

– Przeczytaj cztery wiersze wcześniej. Tam masz odpowiedź.

Drzewa moje ojczyste! jeśli niebo zdarzy,

Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy,

Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie?

Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię.

– Teraz rozumiem. Po prostu chodzi o jakieś duże drzewo.

– No więc, czy jest na terenie posiadłości Wirskich jakieś charakterystyczne drzewo?

– Żebyś wiedziała, że jest. Stary dąb. Nawet z tabliczką „Pomnik przyrody”. W głębi parku niedaleko cmentarza. Widziałem go ze cztery lata temu.

– Miejmy nadzieję, że nadal tam jest. Chcę go zobaczyć.

Marek wyjrzał przez okno.

– Dzisiaj to już za późno. Jest noc.

– A co boisz się. Przecież to niedaleko. I mamy latarki. Więc jak? Idziemy?

– Ja mam się bać? Nie ze mną te numery. Idziemy!

Po wejściu na teren parku zatrzymali się na chwilę planując jak odnaleźć poszukiwane drzewo. Nagle usłyszeli dochodzący jakby spod ziemi brzęk łańcucha, zgrzyt ocierających się o siebie metalowych części i przytłumione człapanie. Po kilku sekundach odgłosy ucichły i znów zaległa cisza.

– Co to było? – Kasia chwyciła Marka za ramię. – Tu chyba straszy.

– To nic takiego – Marek próbował bagatelizować usłyszane dźwięki. – Z pewnością można znaleźć naturalne wytłumaczenie. Jakieś zwierzątko przeszło się pomiędzy suchymi badylami, wiatr poruszył starą zardzewiałą blachą i tak dalej.

Dalszą próbę wytłumaczenia zjawiska przerwały kolejne tajemnicze dźwięki. Początkowo ciche lecz stopniowo narastające człapanie, ponowny pisk i zgrzyt metalu, głuche uderzenie jakby zatrzaskującego się wieka drewnianej skrzyni, kolejny brzęk łańcucha i na koniec niezrozumiałe basowe mamrotanie. Tym razem nie było wątpliwości. To nie mogły być naturalne odgłosy. Marek omiótł promieniem latarki najbliższe otoczenie próbując wychwycić sprawcę tych dźwięków, ale kiedy w padającym świetle dostrzegli wyłącznie trawę, krzewy, drzewa oraz fragmenty murów, słysząc podążające w ich stronę człapanie nie wytrzymali dalszego napięcia.

– Uciekamy – stłumiony szept był wystarczającym impulsem podrywającym oboje do biegu. Latarka wytrącona z ręki przez wystająca gałąź potoczyła się w trawę, lecz to nie przeszkodziło w dalszej ucieczce. Ścieżka była wystarczająco widoczna, aby utrzymać wysokie tempo. Dopiero po przebiegnięciu trzystu metrów zatrzymali się na chwilę, aby odsapnąć po intensywnym biegu. Nasłuchiwali przez chwilę odgłosów od strony parku, lecz teraz poza zwykłymi odgłosami wiejskiej nocy nie zabrzmiał żaden inny dźwięk.

Następnego ranka, oboje dodając sobie animuszu dowcipami na temat wczorajszego zachowania postanowili sprawdzić, co też było powodem tych tajemniczych dźwięków. Kiedy zbliżyli się do ruin młyna zauważył ich sąsiad Pawłowski, emeryt, który na posiadanej niewielkiej działce, tuż przy granicy z parkiem, uprawiał na swoje potrzeby warzywa oraz pielęgnował kilka owocowych drzewek. Sąsiad odłożył trzymaną w ręku motykę i zapytał.

– Dzień dobry. Nie byliście przypadkiem tu w parku wczoraj wieczorem?

– Dzień dobry. Czemu pan pyta. Czy coś się stało.

– Zupełnie nic. Pytam, bo wczoraj po skończonej pracy znalazłem na ścieżce latarkę. Może to wasza?

– Być może. Faktycznie jedną wczoraj zgubiliśmy. Łatwo ją poznać. Czerwona, posiada reflektor na dziesięć ledów.

– Czerwona? To chyba będzie wasza. Chodźcie do składziku to się przekonamy. To tu niedaleko.

Przeszli kilkanaście metrów w stronę ruin młyna.

– O to tu. – Pawłowski wskazał schody prowadzące w głąb ziemi.

– Z młyna ocalała jedna piwniczka, w której urządziłem spiżarnię i skład narzędzi. Przynajmniej mam blisko z działki.

Sąsiad stanął przed drzwiami do piwnicy i wyciągniętym z kieszeni kluczem otworzył sporą kłodkę, wyjął przewleczony przez żelazne kółka łańcuch i odsunął rygiel. Drzwi przy otwieraniu przeraźliwie zapiszczały i wreszcie stanęły otworem.

Charakterystyczny hałas jaki rozległ się podczas manipulacji łańcuchem i otwierania drzwi uświadomił Markowi i Kasi, że to właśnie te dźwięki słyszeli uprzednio.

– Pewnie dziwicie się tym wszystkim zabezpieczeniom. Ale są konieczne. – Pawłowski tłumaczył stosowanie dodatkowej ochrony – Dawniej zamykałem drzwi tylko na skobel ale kiedy zniknęły wszystkie przygotowane na zimę zapasy musiałem postarać się o kłódkę. A to właśnie ta latarka.

– Tak to nasza. Jak mówiłem ma dziesięć ledów. – Marek pokazał na reflektor.

– Mówisz, że dziesięć żarówek? Ano zgadza się.

– Dziękujemy panu. To my już pójdziemy. Nie będziemy przeszkadzać.

– Ależ nie przeszkadzacie. Zachodźcie kiedy tylko będziecie mieli ochotę. Czereśnie obrodziły w tym roku wyjątkowo.

Gdy tylko od widoku sąsiada odgrodził ich spory kawałek parku nie mogli powstrzymać się od skomentowania całej sytuacji.

– Ale numer! Sąsiad chował narzędzia do piwnicy a my myśleliśmy, że to duchy hałasują.

– No, bo kto by pomyślał, że tam jest piwnica. Świeciłem i nie było nikogo widać.

– Mniejsza z tym. Mamy ważniejsze zadanie. A więc, gdzie jest ten dąb.

– Trochę dalej. Zaraz