Skala świadomości. W pogoni za potęgą - Mateusz Laszczka - ebook

Skala świadomości. W pogoni za potęgą ebook

Mateusz Laszczka

3,0

Opis


Skala świadomości. W pogoni za potęgą” Mateusza Laszczki to powieść fantasy.

Elet – główny bohater książki to dziecko zamieszkujące w najbogatszym mieście Królestwa Rotów. Życie chłopca zmienia się w momencie najazdu barbarzyńskich plemion na rodzime strony. Z dobrze wychowanego dziecka, ceniącego życiowe wartości, stał się chłodny i wyrafinowany. Nie chciał jednak, aby ktokolwiek w królestwie przeżył to co on w dzieciństwie. Odkrywając tajemnicze powiązania pierwotnych plemion z królem, postanowił wymierzyć  sprawiedliwość. Razem ze swoimi bliskimi kompanami, powołał organizację Aurora, której głównym celem było pozbycie się każdej osoby, mającej wpływ na władzę w królestwie. Tym samym uruchomił machinę rewolucji, której nikt nie był w stanie zatrzymać. Wykorzystując magiczne kamienie, wsparcie swojego przyjaciela Crissa oraz tajemnicze znaki na swoim ciele, Elet wyruszył w pełną niespodzianek podróż, celem odnalezienia sprzymierzeńców i odkrycia sekretów magicznego świata, w którym żył. Był pewny, że droga którą podążał, była tą właściwą. Niezależnie od sygnałów, które otrzymywał, pragnął brnąć naprzód, nawet gdy sprawy przybierały niekorzystny obrót. Szedł przez życie, po drodze odkrywając sekrety swojej przeszłości, doznając wielu krzywd, ale też pomagając niejednej osobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 690

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Psychoskok Konin 2017

Mateusz Laszczka „SKALA ŚWIADOMOŚCI. W pogoni za potęgą”

Copyright © by Mateusz Laszczka, 2017

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Agnieszka Marzol

Projekt okładki: Robert Rumak

Zdjęcie okładki © Fotolia - Jan H. Andersen; Fotolia - vladimirfloyd

Autor zrezygnował z korekty profesjonalnej wydawnictwa

ISBN: 978-83-7900-734-9

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

PROLOG

Każdy człowiek niezależnie od przynależności społecznej, zamożności, czy nawet własnych przekonań, próbował niegdyś wyobrazić sobie świat bez krzywd, katastrof, wszechobecnej przemocy, w którym panuje wieczny ład i pokój. Harmonię pomiędzy cywilizacją i naturą. Brak biedy i cierpienia. Jedni twierdzą, że są to piękne ideały, do których warto dążyć, zaś inni całkowicie negują tę ideę, nazywając ją marzeniem głupców. Po części każdy ma trochę racji, bowiem świat od zawsze był centrum dualizmu, walki dobra ze złem, jak i także polem starcia pomiędzy nieosiągalnymi ideałami i ich zdegenerowanymi przeciwieństwami.

Jak to jednak mawiali, bez światła nie ma i cienia, gdyż to co dobre zawsze zawiera w sobie cząstkę przeciwności, zaś to co złe - odrobinę dobra. W każdym okresie historycznym można było znaleźć osoby posiadające wyższe poczucie sprawiedliwości od innych. Zwykły one ginąć w tłumie szarych i przeciętnych obywateli, którzy powoli odbierali im cząstki własnej osobowości i sprowadzali do poziomu własnej obojętności, bądź były niszczone przez swoich oprawców, którym nie odpowiadały przekonania ich ofiar. By myśleć inaczej, najpierw trzeba doświadczyć gwałtownych zmian w życiu.

Osoby marzące o idealnym świecie to zazwyczaj te, którym mroczna strona tego świata odebrała najwięcej i pragną one stworzyć lepszą rzeczywistość, by w przyszłości nikt nie musiał przechodzić przez to, co one musiały.

Nie wszyscy jednak poruszają się utartymi ścieżkami i ślepo podążają według ustalonych reguł. Na przełomie ery końca magicznego świata żyła osoba, która powodowała więcej bólu, niż niosła pomocy. Obecne cały czas szlachetne ideały połączone z niewłaściwymi metodami i przeciwnościami losu, stworzyły legendę, która w ogromnej mierze przyczyniła się do stworzenia lepszej rzeczywistości.

Odległa od pozostałych lądów wyspa podzielona była na siedem królestw.

Drugie, co do potęgi - królestwo Rotów - obejmowało rozległe zalesione obszary z charakterystycznie nierównym terenem. Wysokie góry były głównym elementem krajobrazów. Gdzieniegdzie jednak rozchodziły się przepiękne kilometrowe połacie równinnych terenów. Niegdyś były zamieszkiwane przez dzikie barbarzyńskie ludy, które z czasem zostały wyparte na rzecz lepiej zorganizowanych ucywilizowanych zdobywców. Legenda mówi o siedmiu dowódcach, którzy po przekonaniu kilku pierwotnych plemion, zjednoczyli armię i wyparli wszelkie istoty żywe, które miały inne plany niż oni. Po udanym podboju, podzielili się na siedem grup i ruszyli w różne strony świata. Założyli osady w miejscach, które wydawały im się komfortowe i były ulokowane w strategicznych punktach.

Obszar pomiędzy tymi osadami został z czasem nazwany królestwem Rotów. Rządził jeden król, lecz pomimo tytułu i honorowej pozycji, nie miało to dużego znaczenia, gdyż tereny, na których leżały pierwsze osady, podlegały pod miejscowych władców. Przez wiele wieków kształt i rola królestwa zmieniały się, lecz miasta nadal pozostawały niezależnymi państwami–miastami. Po ostatniej wielkiej wojnie pomiędzy trzema graniczącymi ze sobą królestwami, jedno z głównych miast królestwa Rotów zostało całkowicie zamrożone za pomocą magii, uniemożliwiając ludziom zasiedlenie zarówno miasta, jak i bliskich mu obszarów. To miejsce stało się podstawą do stworzenia nowych linii granic. Od tamtego dnia terytoria trzech królestw stykają się pośrodku martwego miasta pokrytego wiecznym lodem.

Po zakończeniu ostatniej z batalii, polityka zewnętrzna ustabilizowała się na dłuższy okres, jednakże nastroje wewnątrz królestwa zostały stanowczo osłabione. Doprowadziły do tego ostatnie zawirowania na górnych szczeblach władzy, w tym i podejrzenia rzucone na króla, dotyczące działalności na szkodę królestwa.

Nazywam się Elet, wywodzę się z rodu Geryavinów i od urodzenia mieszkałem w jednym z głównych miast - Reberze. Było ono jednym z najlepiej rozwiniętych miejsc w tym królestwie, a może nawet i na całym świecie. Nie miało konkurencji w dobrobycie i jakości warunków życia. Były one po prostu idealne dla każdego człowieka. Mam dziewięć lat i ciągle staram się lepiej poznać świat. Do tej pory przekonałem się, że to bardzo trudne zadanie.

I GDY WSZYSTKO WYDAJE SIĘ BYĆ NORMALNE

Wiek Eleta: 9 lat

Zamach, uderzenie i stłumiony odgłos zderzenia solidnego drewnianego kija z porządnym, skórzanym ochraniaczem rozbrzmiał w powietrzu. Młody wojownik upuścił swoją broń na znak kapitulacji. Rozległy się gromkie i ciepłe brawa dla zwycięzcy. Kolejny dobrze rozegrany pojedynek na całkowicie honorowych zasadach. Kolejni zwycięzcy i przegrani, lecz nikt nie objawiał ani odrobiny smutku czy żalu. W końcu był to sparing organizowany co jakiś czas z inicjatywy rodziców, którzy chcieli, aby ich dzieci dobrze spędzały czas, ale przede wszystkim zdobywały nowe umiejętności pozwalające im przetrwać w dzisiejszych czasach.

– Elet!

Z ust sędziego padło moje imię.

– Teraz twoja kolej.

Tym razem dzięki odrobinie szczęścia trafiłem na najlepszego z możliwych przeciwników.

– Criss! Tym razem też pokaż co potrafisz.

Arbiter zachęcił mojego rywala do lepszej walki.

Pewnie pokazałby, na co go stać, lecz los chciał, że był on moim jednym z nielicznych i chyba najlepszych przyjaciół. Znaliśmy się, odkąd sięgam pamięcią.

Z dozą ostrożności wyszedłem na mały plac pojedynkowy i zacząłem ubierać ochraniacze. Bardzo ograniczały ruchliwość, lecz poprawiały bezpieczeństwo, co w tym przypadku było priorytetem. Dodatkowo kask mocno zawężał pole widzenia, ale wolałem to niż utratę oka albo wstrząśnienie mózgu. Mój przyjaciel również założył swoje ciężkie ochronne odzienie i już po chwili byliśmy gotowi, aby rozpocząć pojedynek. Zasady były dosyć proste. Każdy z walczących dostawał mocny drewniany kij i miał za zadanie sprawić, by przeciwnik upuścił swój.

– Dawaj!

– Uda ci się!

Oboje słyszeliśmy motywujące okrzyki z widowni. Mniej pocieszający był fakt, że prawdopodobnie słowa otuchy były kierowane do Crissa. Jako, że wszyscy znaliśmy się z poprzednich spotkań, większość osób wiedziała jakie są relacje pomiędzy mną i moim rywalem, znali także nasze umiejętności. Bez wątpienia mój przeciwnik posiadał je dużo lepiej rozwinięte niż ja. Mimo wszystko wiedziałem, że ta walka nie miała się zakończyć po kilku sekundach. Criss nigdy by na to nie pozwolił. Może i udawał twardego i srogiego, ale wiedziałem, że w głębi serca był dobrym człowiekiem. Cóż… przynajmniej chciałbym, żeby tak było.

Arbiter dał sygnał do rozpoczęcia walki. Bez chwili namysłu uniosłem swój kij na wysokość barków, trzymając go jednocześnie równolegle do gruntu i kiwnąłem głową dając znać, że jestem gotów. Mój znajomy również przybrał niezbyt fachową postawę bojową i oznajmił gotowość. Myśląc o każdym nawet najmniejszym posunięciu, zaatakowałem jako pierwszy. Pomijając fakt całkowitej niesforności moich ruchów i dużej sztywności ciała, to cios wyprowadziłem celnie. Mimo wszelkich starań przy umiejętnościach Crissa nawet nie mogłem liczyć na trafienie. On, sprawnie pracując całym ciałem, bez większego wysiłku zablokował mój cios. Idąc za pierwszą próbą trafienia, postanowiłem podjąć się kolejnej, szybko wyprowadzając kilka ciosów na oślep. Niestety każdy chybił, gdyż przeciwnik unikał ich po kolei, robiąc za każdym razem krok do tyłu. Wraz z ostatnim ciosem moja dobra passa się skończyła. Criss bez większego wysiłku wyprowadził dwa szybkie ciosy, które w prawdziwej walce bez trudu mogłyby mnie dosięgnąć, lecz tym razem zostały specjalnie wymierzone w powietrze.

– Co jest? Tylko na tyle cię stać? – zadrwił, podczas gdy ja stałem jak wryty, nie wiedząc co się właśnie stało.

Postarałem zebrać się w sobie i już po kilku sekundach dezorientacji postanowiłem ponownie zaatakować. Złapałem kij za sam koniec i wziąłem maksymalny zamach znad głowy. Niestety i tym razem wszystko skończyło się fiaskiem. Zgrabnym blokiem Criss sprawił, że trafiłem w ziemię, by następnie przydepnąć mi kij, uniemożliwiając jego dłuższe utrzymanie w dłoni.

Broń uderzyła w ziemię. Wraz z tą chwilą dotarły do mnie odgłosy z otoczenia, które na czas walki zostały stłumione gdzieś wewnątrz mojej głowy. Podobnie jak po każdej potyczce rozległy się brawa dla zwycięzcy.

– Następnym razem się lepiej postaraj, bo teraz to było beznadziejne.

Prowokacyjne zdanie, które zostało wypowiedziane przez Crissa na zakończenie walki, było tragicznym, ale prawdziwym podsumowaniem moich obecnych poczynań.

Na tę prowokację nie odparłem nawet słowem. Skończyło się na zrobieniu groźnej miny, a że czas naglił trzeba było rozpocząć zdejmowanie ochraniaczy, by nie blokować areny kolejnym chętnym do walki. W czasie krótszym niż minuta opuściliśmy obręb areny i, podając sobie dłonie, nieoficjalnie zakończyliśmy pojedynek. Ten gest miał dla nas spore znaczenie symboliczne, gdyż rywalizowaliśmy od dawien dawna i żadne z nas nie chciało, żeby relacje między nami się z tego powodu pogorszyły. Bez zbędnych dyskusji udaliśmy się na widownię, gdzie czekali na nas wspólni znajomi.

Ponieważ osób było bardzo dużo, walki organizowane były aż do południa. Nielicznym udało się wystąpić na arenie aż 3 razy, ale nie wiem, czy miało to być zaskakujące, gdyż te osoby były bardzo zdeterminowane, żeby to osiągnąć. Patrząc na drugą stronę medalu, niektórzy przyszli tu tylko popatrzeć, nie mając zamiaru odbyć nawet jednego pojedynku.

Nie zważając na warunki ani motywację ludzi, większość wytrwała do końca dobrze się przy tym bawiąc. Pomimo całej tej przyjemnej atmosfery i dobrego klimatu ciążyła na mnie myśl, że nie jestem tak dobry w walce jak moi rówieśnicy. Nawet niektóre młodsze osoby prezentowały wyższy poziom. Zawsze pragnąłem być taki jak Criss, wtedy nie byłoby żadnych przeszkód na mojej drodze.

Rozmyślając o moich niedoskonałościach, zdarzyło mi się także rozważać tematy mojej niedalekiej przyszłości. Już wkrótce będzie trzeba poważnie zacząć tym myśleć. Trzeba się nastawić na koniec zabaw na arenie i w domu in przygotować na prawdziwe ciężkie życie.

Organizator imprezy na sam jej koniec zachęcił młodzież do dalszego rozwoju i przyjścia na kolejne sparingi, które miałyby się odbyć już za dwa miesiące. Nie zapomniał również wspomnieć o bezpiecznym powrocie do domu. Towarzystwo zebrane na placu po chwili od zakończenia rozeszło się w swoje strony.

Nie czekając aż wszyscy pójdą, ruszyłem w kierunku mojego domu. Na szczęście mieszkałem niedaleko i już po pięciu minutach spaceru wolnym tempem znalazłem się na miejscu. Stanąłem naprzeciwko drzwi wejściowych i, lekko wzdychając, sięgnąłem do kieszeni, wyjmując z niej podłużny kamień zasilający. Następnie włożyłem go w specjalny otwór w ścianie obok drzwi, aby je odblokować.

Kamienie te były bardzo popularne w bogatszych częściach miasta, co dotyczyło również mojej rodziny. Magazynowały one pewien spory zasób energii magicznej i zazwyczaj były wykorzystywane do otwierania drzwi, skrzyń lub do zasilania prostych konstrukcji. Kamienie można było ładować za pomocą urządzeń zbierających energię z otoczenia, czyli głównie z powierza. Były one bardzo pomocne w codziennym życiu.

Drzwi się lekko rozwarły, zaś ja zabrałem kamień z otworu i chowając go do tej samej kieszeni na udzie, z której go wyjąłem, ruszyłem w głąb mieszkania.

– Cześć mamo! – przywitałem się z radością w głosie.

– Witaj kochanie. – odpowiedziała czule. – Jak tam ci poszło na arenie? – spytała zaintrygowana.

– Criss mnie pokonał… czuję, że to nie jest dla mnie – zrobiłem smutną minę, dzięki której pokazałem swoją niechęć do tego typu rozrywki. – Tata oczekuje, że to będzie moja przyszłość, ale czuję, że nie dam rady.

– Nie przejmuj się tym co ojciec mówi, on sam kiedyś był taki jak ty. Za to spójrz na niego teraz – odwróciłem wzrok od mamy i spojrzałem się w stronę pokoju.

Ojciec widząc mój wzrok skupiony na nim, dumnie wypiął swą owłosioną pierś do przodu i zrobił poważną minę.

– Jest wspaniały. Chciałbym być kiedyś jak tata, ale nie dam rady –wydałem niezwłocznie swoją opinię, wzrok ponownie kierując w stronę mamy.

– Nie mów tak! Pamiętaj, że ty także możesz zostać kimś wielkim. Musisz tylko tego chcieć.

Prawda jednak jest taka, że nawet jako dziecko byłem bardzo leniwy, a patrząc na moją mamę i jej osobiste osiągnięcia, dotarło do mnie, że też nie była zbyt aktywna w dążeniu do osiągnięcia czegoś większego.

Po długim i mentalnie męczącym słuchaniu wypowiedzi mamy o zasadach i o tym jak się zachowywać w określonych sytuacjach, zyskałem chwilę wolnego.

Udałem się do naszej jak na tutejsze standardy małej kuchni i zrobiłem kanapkę. Świeżą bułkę posmarowałem masłem i na to położyłem tłustą i pożywną szynkę. Włożywszy do środka kanapki pigułkę kaloryczną, zjadłem ją. Przy okazji, sprawdziłem zawartość chłodziarki, która już prawie świeciła pustkami.

– Mamo! Kończy się jedzenie! – krzyknąłem, na tyle mocno, żeby usłyszała.

– Przyjmuję teraz gości.

Widocznie w czasie, gdy przebywałem w kuchni, do domu przyszli inni ludzie. Nawet zadowolony z odpowiedzi wziąłem kilka Rików ze stołu, które pełniły funkcję głównej waluty, i powoli zbliżając się do drzwi, planowałem opuścić mieszkanie. Gdy byłem tuż przy wyjściu, kątem oka zwróciłem uwagę na dwoje ludzi rozmawiających z moją matka.

Z początku myślałem, że to jacyś handlarze, lecz po dokładniejszym przebadaniu ich wzrokiem, byłem bardziej skłonny wierzyć, że są oni rycerzami. Obydwaj mieli przy biodrze przypiętą chustę rycerską. Trójkątny czarny kawałek materiału, którego dwa boki były przypięte na poziomie pasa, zaś trzeci zwisał swobodnie do połowy łydki, miał na celu identyfikację organizacji, do której należeli ludzie, którzy go nosili. Goście mieli wyszytego na chuście czerwonego lwa. Nie był to symbol rycerzy królestwa, lecz światowców. Mój ojciec przynależał do rycerzy królewskich, stąd wiedziałem, jak wyglądają. Lekko mnie ten fakt zaniepokoił.

Nie byłem pewny, co tacy ludzie mogą robić w moim domu. Przyglądałem im się na tyle długo, żeby jeden z nich wykrył moją obecność.

Ku mojemu zaskoczeniu, jego jedyną reakcją był lekki uśmiech skierowany w moją stronę. Bez większego rozmyślania, odwdzięczyłem mu się tym samym. Denerwowały mnie te niepokojące obawy, gdy w progu zjawiają się obcy ludzie.

* * *

Po chwili doszedłem do rynku.

O tej godzinie nie było już tak wielkich tłumów ludzi jak rankiem, ale i tak kręciło się tu wystarczająco wiele osób, by można było się zgubić. Jednak sprzedawcy, dbając o dobro klientów krzyczeli, ile sił w płucach, by przyciągnąć potencjalnych klientów do swojego straganu.

– Ryby prosto z oceanu!

– Najwyższej jakości deski!

Można było słyszeć wiele nawoływań.

Przeciskając się przez tłum bezmózgich bazaro-holików, ostatecznie osiągnąłem cel swojej wyprawy. Dotarłem do stanowiska, przy którym często robiłem zakupy na polecenie rodziców, którzy utrzymują osobisty kontakt ze sprzedawcą.

W kolejce były 3 osoby, więc oczekując postanowiłem przyjrzeć się dokładniej oferowanym dobrom. Gdy osoba przede mną kończyła zamawiać towary, staruszek za ladą, zauważył moją niską osobę i skinął głową, by się przywitać. Ja mu odpłaciłem solidnym uśmiechem.

– Cóż sobie dziś zażyczysz? – uprzejmie spytał.

– Dziś tylko cztery pomidory, tyle samo rzodkiewek i chleb.

Podczas wymieniania listy zakupów, widziałem jak sprawna ręka wiekowego sprzedawcy porusza się po wystawie i bierze potrzebne przedmioty.

– Dziś mam więcej klientów niż zazwyczaj, więc dam ci zniżkę. – zaoferował handlarz.

– Zawsze tak pan mówi – odparłem z kaprysem.

– Należy się pięć Rików – wypowiedział z uśmiechem.

Sięgnąłem do sakwy i powoli wyliczyłem odpowiednią kwotę w postaci blaszek, które położyłem na otwartą dłoń sprzedawcy.

– Dziękuję i do widzenia – pożegnałem się i odszedłem od stoiska.

Ponownie musiałem przebrnąć przez setki ludzi w drodze do mieszkania.

Podczas marszu z powrotem byłem świadkiem ponadprzeciętnej aktywności rycerzy w mieście. Biegli oni w północną część zabudowań. Moim oczom nie umknęło nic. Ujrzałem nawet potężnego wojownika Hegalda. Na plecach miał ogromny młot, który sam w sobie był dużo większy ode mnie. Wojownik mierzył ponad dwa metry wzrostu i posiadał przerażającą czarną zbroję z wieloma ćwiekami. Morale jego przeciwników zazwyczaj sięgały dna. W pełnym ekwipunku wyglądał jak Bóg śmierci.

Zasłużył sobie nawet na miano „niepokonanego”. Cieszył się również innymi tytułami, ale ten był najpopularniejszy. Jako jedyna osoba na świecie był w stanie pokonać wszystkich przeciwników na arenie śmierci w Ghour–Naar. W gronie moich rówieśników można było usłyszeć różne legendy na temat tej areny. Zaś Hegald praktycznie za życia zdobył status Kapłana, gdyż jego siła i długowieczność, już dawno wykroczyły poza ludzkie granice. Dopiero gdy wojownik zniknął w najbliższym budynku, ocknąłem się i ruszyłem dalej. Byłem bardzo zadowolony, że go zobaczyłem.

Wracając do domu ujrzałem, jak mama rozmawia w drzwiach z tymi samymi światowcami co wcześniej. Nim zbliżyłem się do wejścia, oni już kierowali się w stronę wyjścia. W odległości kilku metrów od domu, minęliśmy się. Znów spojrzałem się na nich kątem oka, lecz nie zwrócili na mnie uwagi, tylko kontynuowali marsz.

Nie przejmując się więcej światowcami, spojrzałem na mamę, która czekała na mnie w progu. Trzymając w ręku zakupy, przeszedłem obok niej i udałem się w stronę kuchni. Szybko położyłem kupione rzeczy na okrągłym stole. Obróciłem się i zobaczyłem ją ponownie, tym razem stojącą z poważną miną. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Wiedziałem, że coś złego się stało, lecz bałem się spytać co dokładnie. W końcu przerwała to niepokojące milczenie.

– W najbliższym czasie nie możemy wychodzić z domu.

– Co się stało? Gdzie jest tata? – spytałem zaniepokojony, idąc do pokoju, by sprawdzić czy go tam nie ma.

– Wprowadzono stan wyjątkowy, a tata poszedł pomagać innym. Chyba kilka dni wytrzymamy bez niego, prawda?

Matka próbowała poprawić mi humor, co nie bardzo jej wyszło. Tylko bardziej się przeraziłem, kiedy to usłyszałem.

– A co jeśli mu się coś stanie? – pojawiły się we mnie pewne obawy.

– Nie martw się kochanie. Nic mu nie będzie. W przeciągu tygodnia wróci do domu, a póki co, musimy czekać i mieć się na baczności. – nakazała stanowczo mama.

W ciszy, ruchem głowy poinformowałem, że zrozumiałem przekaz i powoli udałem się do swojego pokoju.

II SZANSA NA LEPSZĄ PRZYSZŁOŚĆ

Rok później: 10 lat

– Wasza drużyna ma za zadanie odnalezienie i powstrzymanie członków organizacji „Młode Kobry”, działającej na terenie naszego miasta. Criss, Elet, Elani, zróbcie co w waszej mocy. Od tego zależy wasza przyszłość.

Po miesiącu rozłąki, moja drużyna znów była razem. W jej skład wchodziły 4 osoby. Criss, czyli osoba najbliższa mojemu sercu, którą poznałem, gdy miałem ledwo 5 lat, był raczej cichym człowiekiem, przepełnionym nadzwyczajną niechęcią do wszystkich ludzi. Posiadał niezwykle rozwinięte umiejętności jak na swój wiek.

Jego całkowitą przeciwnością była Elani, która reprezentowała w drużynie osoby płci żeńskiej. Chciała być dostrzeżona i podziwiana przez otoczenie. Czasami bywała złośliwa, lecz poza tym była dobrą osobą. Żywiła niezwykle silne uczucie do Crissa, które mimo wszystko wydawało się być spowodowane jedynie buzującymi hormonami i wspomnianą wcześniej chęcią do bycia zauważoną. Ostatnią młodą osobą w drużynie byłem ja. Zwykły, szary, leniwy człowiek, który ponad wszystko lubił podróże i poznawanie nowych faktów, o których inni ludzie nie mieli najmniejszego pojęcia. Byłem jednak zazdrosny o wiele mało istotnych spraw.

W trakcie akcji podjętym przeciwko „Młodym Kobrom” miał nam towarzyszył rycerz opiekun, czyli czwarty osobnik wchodzący w skład drużyny. Jest to funkcja, którą otrzymuje zazwyczaj pierwszy wolny rycerz, który może wziąć na siebie odpowiedzialność za młodych podwładnych. Była to dla mnie przełomowa misja, bowiem pierwszy istniało ryzyko konfliktu ze złymi osobami. W najgorszym przypadku mogła nastąpić nawet walka, na którą miałem nadzieję, że byliśmy przygotowani.

– Będę waszym tymczasowym kapitanem – powiedział na przywitanie Rodnar. – Mówcie mi Rod – dodał po chwili. – Podczas misji mam za zadanie ocenić wasze zdolności bojowe. W razie problemów możecie ode mnie oczekiwać wszelkiej możliwej pomocy – objaśnił nam swoją pozycję w grupie.

Natomiast ja zamiast słuchać rozmyślałem, czy będę miał okazję użyć swojego nowego bojowego kamienia. Różniły się one tym od zwykłych kamieni, że zamiast czystej energii, uwalniały energię ściśle określonego typu, która reagując z tą obecną w otoczeniu przybierała różne formy – od wiatru, poprzez wyładowania elektryczne, na ognistych płomieniach kończąc, tworzących się praktycznie z niczego. Na mojej twarzy pojawił się duży i chytry uśmiech.

– Czego się cieszysz głupku?

Criss obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem.

Ciężko westchnąłem opuszczając głowę na dół.

– Uspokójcie się obydwoje! – wykrzyczał Rod. – Teraz idźcie do domu i spakujcie potrzebny sprzęt – stanowczo nakazał pan kapitan. – Spotkamy się przy kolumnie Entora.

* * *

– Za 10 minut wyruszam na misję – powiedziałem głośno, wchodząc do domu.

Zobaczyłem jak z sąsiedniego pomieszczenia wychodzi dosyć stary, lecz krzepki człowiek. Był to sprzedawca z targu, który zaopiekował się mną po śmierci rodziców. 

– Cóż. Jedyne co mi pozostało, to życzyć ci powodzenia – uśmiechnął się.

Poszedłem po głównego pokoju i biorąc grzebień, zaczesałem do tyłu swoje długie ciemnobrązowe włosy. Następnie podniosłem stary i zniszczony plecak z kąta i wypełniłem go różnymi przydatnymi rzeczami. Pierwsze na liście były pigułki żywnościowe, które pomimo całkowitego braku smaku zapewniały składniki niezbędne do przeżycia. Każda pigułka posiadała długi termin ważności, więc nie było obawy o śmierć z głodu, tak długo jak się miało ich zapas. Poza podstawowym rodzajem pigułek, były również takie zawierające wszelkiego rodzaju surowice do zwalczania trucizn bądź leczące, składające się z komórek macierzystych z ogromnymi ilościami skondensowanej w nich energii. Najbardziej specjalne okazy potrafiły wręcz postawić umarłego na nogi.

Do plecaka spakowałem również nóż, który nie wiadomo kiedy mógł być potrzebny, zapasowe spodnie i bluzę oraz cienką pelerynę przeciwwiatrową. Pod sam koniec przygotowań wyciągnąłem małą szkatułkę z szafki obok łóżka. Delikatnie otworzyłem ją kluczem, który zawsze nosiłem przy sobie i moim oczom ukazał się przezroczysty, lekko połyskujący niebieskim światłem klejnot. Dostałem go dwa miesiące temu na swoje dziesiąte urodziny od sprzedawcy, który się mną opiekował. Kamień był jednym z tych słabszych pod względem generowanej energii, co jednocześnie czyniło go dosyć tanim w zakupie.

Najważniejszy był fakt, że to ja byłem jego właścicielem. Wkładając go do plecaka, czułem ten dreszcz emocji, wyczekując momentu, w którym mógłbym go użyć. Po upewnieniu się, że zabrałem wszystko co trzeba, dopiąłem wszystko na ostatni guzik i ruszyłem w drogę.

– Może mnie nie być kilka dni – krzyknąłem tak, by mój opiekun usłyszał.

– Idź już. Nie spóźnij się na zbiórkę – rzekł z uśmiechem.

Nie tracąc więcej cennego czasu, wyszedłem z mieszkania i skierowałem się w stronę pomnika. Wychodząc na duży plac, pośrodku którego umiejscowiona była ogromna statua, ujrzałem czekającego Roda i Crissa. Powoli zbliżyłem się do nich. W powietrzu można było poczuć unoszącą się dziwną woń, która wprawiała umysł w nostalgiczny stan.

Stanąłem przy towarzyszach i wziąłem głębszy wdech, by następnie powoli wypuścić nagromadzone w płucach powietrze. Nikt niczego głośno nie skomentował. Wszyscy zdawali się myśleć o zupełnie innych sprawach.

Na szczęście po chwili, zza rogu wyłoniła się ostatnia osoba, na którą czekaliśmy, była nią Elanie. Cały nostalgiczny klimat, który mnie przytłaczał nagle zniknął wraz z przerwaniem ciszy przez Roda.

– Widzę, że są wszyscy, w takim razie możemy się zbierać. Im szybciej się z tym uporamy, tym więcej czasu będzie na odpoczynek.

Tymi słowami spróbował zachęcić nas do działania.

– W takim razie nie powinniśmy opóźniać podróży. – podsumował Criss.

W rzędzie ruszyliśmy za Rodem, który stał na czele wyprawy. Opuszczając miasto południową bramą, skierowaliśmy się na południowy wschód. Był to najbardziej zalesiony teren w okolicach miasta, przez co przedzieranie się przez dziewicze zarośla było jak zawsze problematyczne.

Informacje o miejscu wykonania misji posiadał tylko Rod, przez co to on był osobą, która nami kierowała aż do osiągnięcia celu. Po dwóch godzinach dotarliśmy do miejsca napadu.

Ofiarami zdawali się być ludzie przewożący coś z jednego miasta do drugiego, którym się za bardzo nie poszczęściło. Pomimo gęstego lasu natrafiliśmy na lekko wyjeżdżoną dróżkę, gdzie zastaliśmy zniszczony powóz. Jego szczątki walały się po całej okolicy, więc gdzie by okiem nie sięgnąć, tam było coś do sprzątnięcia. Ku naszemu zdziwieniu, znajdowało się tam całkiem sporo przedmiotów używanych na porządku dziennym, które przez swoją znikomą wartość nie padły łupem bandytów.

– Przeszukajcie szczątki, może zachowało się coś ciekawego – Criss stanowczo wydał polecenie.

Rod spojrzał się krzywo w stronę mojego przyjaciela. Zapewne zastanawiał się czemu taka osoba jak Criss z taką łatwością rozkazuje innym. Rod podszedł do szczątków powozu, by przez chwilę się im przyjrzeć. Po chwili zamyślenia gwałtownie się odwrócił. Postanowił zacisnąć pasa Crissowi przy dowodzeniu.

– Hej mały! To ja tutaj wydaję rozkazy! – krzyknął w stronę mojego kompana.

Elanie wraz ze mną się trochę przeraziła, lecz Criss zachował zimną krew.

– Ty masz nam tylko pomagać w sytuacji zagrożenia i ocenić nasze zdolności! O tym była mowa przed misją i to nie czyni cię tym który wydaje rozkazy – odpowiedział dzieciak, patrząc się z pełną powagą na rycerza.

– Niech ci będzie – uśmiechnął się dowódca drużyny. – Pokaż mi, jak dobrze potrafisz dowodzić – rzucił mu wyzwanie.

Napięcie wiszące w powietrzu chwilowo spadło, lecz mimo wszystko wydawało mi się, że ta wymiana zdań była jednocześnie częścią sprawdzania umiejętności przywódczych Crissa.

– Dobra!

Mój przyjaciel zaakceptował wyzwanie.

– Elanie! Przeszukaj okolicę, zwracając uwagę na wszystko co może nam powiedzieć co stało się z ludźmi, którzy zostali napadnięci – rozkazał złowieszczo. – Za to ty Elet, najlepiej poszukaj pozostałości po przedmiotach, które mogły spowodować atak na ten powóz – zwrócił się w moją stronę.

Przez chwilę stałem nieruchomo próbując zebrać myśli. Nie wiedziałem od czego powinienem zacząć. Po chwili namysłu, wszystko stało się oczywiste. Postanowiłem poszukać śladów w pobliżu wozu. W tym samym czasie Elanie chodząc dookoła miejsca napaści, oddalała się coraz to bardziej w las, przeszukując dokładnie każdy skrawek ziemi. Rod tylko oceniał naszą współpracę.

Pomimo wszechobecnej krwi zalegającej na ziemi, nasze zachowania ani trochę się nie zmieniły, gdyż byliśmy do tego widoku całkowicie przyzwyczajeni.

W oczy rzuciła mi się jedna bardzo wymowna poszlaka. Szeroka ścieżka krwi ciągnąca się w zachodnim kierunku. Wypatrzyłem jeden charakterystyczny punkt odległy o kilkadziesiąt metrów, gdzie struga się kończyła. Na nieszczęście, znajdowały się tam niezwykle gęste krzaki, które ograniczały widoczność niemalże do zera. W czasie gdy ja analizowałem te miejsce, Elanie powoli się do niego zbliżała.

– Czekaj! Tam może coś być! – Krzyknąłem w jej kierunku.

Natychmiastowo przyciągnąłem uwagę pozostałych dwóch ludzi z drużyny. Dziewczyna uważnie się rozglądając podeszła do tajemniczego miejsca, które przed chwilą wskazałem. Nie czekając długo, ruszyłem w stronę Elanie, gdy zauważyłem, że się czemuś uważnie przygląda.

– Chodzicie! Musicie to zobaczyć – powiedziała z ogromnym przejęciem.

Rod wraz z Crissem pewnym i szybkim krokiem ruszyli w moją stronę. Ściółka przesiąknięta krwią, wręcz przyklejała się do podeszew naszych butów, co powodowało niecodzienne uczucie. Im bliżej celu byłem, tym bardziej runo leśne było zniszczone. Ostatecznie stając przy boku dziewczyny ujrzałem obszarpane zwłoki i jeszcze więcej krwi. Sekundę później przybyły pozostałe dwie osoby.

– Hmm… – westchnął Criss. – Wygląda na to, że jakieś zwierzęta miały dobre śniadanie – skomentował to co ujrzał.

Zwłoki stanowczo nie zostały tak potraktowane przez człowieka. Martwe ciało musiało przyciągnąć padlinożerców, od których się wręcz roi w tych okolicach. Nagle, cała nasza uwaga została przyciągnięta, przez nieoczekiwany ruch w innych odległych o kolejne 50 metrów od powozu. Przeszył mnie lekki dreszcz, co spowodowało, że szybko sięgnąłem do plecaka i wyjąłem drogocenny kamień. Trzymając go w dłoni, postanowiłem się zbliżyć do miejsca skąd wydobył się szelest.

– Poczekajcie – nakazałem cicho towarzyszom, jednocześnie udając odważnego.

Criss zdawał się być zażenowany przejmowaniem przeze mnie inicjatywy dowódcy, ale nic nie komentował ani nie przerywał.

Zbliżając się do źródła hałasu, czułem wzrastającą adrenalinę. Tuż za bardzo gęstym żywopłotem, który tworzyła okoliczna roślinność, coś się znajdowało. Nie miałem zamiaru obchodzić tego miejsca dookoła, gdyż nie wiadomo co wtedy mogłoby na mnie wyskoczyć.

Kucając ujrzałem prześwitujący przez zarośla kształt żywej istoty. Mimo wszystko był zbyt słabo widoczny, żeby stwierdzić co dokładnie to było. Po chwili namysłu postanowiłem włożyć w krzaki rękę z klejnotem i go użyć. Przepchnąłem rękę przez gąszcz.

W chwili, gdy poczułem opór wiedziałem, że dotknąłem kamieniem to co się tam znajdowało. Bez chwili zastanowienia użyłem elektryczności, która zalegała w skalnym odłamku, starając się, żeby jak największa dawka energii przeszła przez niego.

Świat zatrzymał się w miejscu słysząc mój krzyk, gdy pewna część energii wróciła na moje własne ciało. Upuściłem kamień i upadłem na plecy pod wpływem porażenia. Pomimo swojej beznadziejnej sytuacji, byłem całkowicie pewny, że cokolwiek znajdowało się w zaroślach, ucierpiało dużo bardziej niż ja.

Przez chwilę nie byłem w stanie się poruszyć. Mięśnie nie reagowały na polecenia wysyłane przez mój mózg.

Rod i Elanie biegli zszokowani tym, co się stało. Za to Criss stał pochylony ze spuszczonymi rękoma, patrząc się w ziemię z najbardziej kpiącą miną jaką dane mi było ujrzeć w życiu.

Był najwyraźniej pod każdym względem załamany moimi poczynaniami. Zaś ja byłem nastawiony optymistycznie, bo przynajmniej w krzakach przestało szeleścić.

Przy pomocy Roda, powoli wstałem i zebrałem się do kupy, zaś Elanie trzymając w bojowej pozycji krótki miecz postanowiła szybko okrążyć gąszcz, by zobaczyć co się tam czaiło. To co tam znalazła zaskoczyło nas wszystkich.

Był to człowiek, jeszcze żywy, lecz nie przytomny. Dziewczyna powoli schowała miecz do zdobionej pochwy. Srebrzysta klinga trąc o ścianki futerału, wytworzyła nieprzyjemny metaliczny dźwięk. Po schowaniu broni, Elanie postanowiła się bliżej przyjrzeć ofierze.

Nieprzytomny człowiek był solidnie zbudowanym mężczyzną. Nie miał na sobie żadnych ubrań, przez co od razu dostrzegliśmy otwarte złamanie na jego prawej nodze oraz poparzenia na większości obszarów ciała. Wyglądał jakby został podpalony.

– Popatrzcie na niego – powiedziała ze smutkiem w głosie.

Nie zauważyłem, kiedy Criss postanowił do nas dołączyć, ale od razu zabrał się za zbadanie ciała poszkodowanego.

– Elet, ty idioto. Pomimo jego stanu bliskiego śmierci, mógłby nam coś powiedzieć, za to ty jeszcze go dobiłeś –zdenerwował się mój kompan.

Poczułem się trochę źle, ale mimo wszystko człowiek ciągle żył. Posiadał niezwykle wytrzymałe ciało, które jakimś cudem ciągle funkcjonowało po tym co przeszło.

Rozbiliśmy obóz, by następnie zająć się ocalałym. W związku z tym przeszukaliśmy dokładnie teren, żeby upewnić się, czy nie czekają na nas kolejne podobne niespodzianki w okolicy. Elanie i ja zabraliśmy się za oczyszczanie okolicy.

Pozbieraliśmy walające się dookoła kawałki drewna, by mieć go wystarczająco dużo, by rozpalić porządne ognisko w prowizorycznym obozowisku. Przy okazji zbierania pozostałości, uchowało się kilka sztućców oraz kubków, parę słabo oprawionych skór i schowane pigułki. Były wewnątrz powozu, pod deskami w podłożu. Młode Kobry ich na szczęście nie znalazły. Przy pomocy Roda ustaliliśmy, że pigułki były tak ukryte nie bez powodu.

Zawierały one nielegalne w całym królestwie środki wspomagające.

Pomimo, że większość osób mówiło o wspomaganiu, nie służyły one do niczego innego, niż potajemnego zabijania naiwnych osób, a następnie całkowitego plądrowania ich domostw.

Według Roda to całkiem prawdopodobne, że osoby podróżujące tędy zostały napadnięte właśnie z powodu tych pigułek. Wolę nie myśleć co by się stało, w momencie, gdy ten powóz by przekroczył bramy miasta.

W tym momencie można śmiało powiedzieć, że Młode Kobry oddały nam wielką przysługę, ale tylko z tego powodu, że same nie odnalazły zawartości powozu.

By poznać całą historię, musieliśmy poskładać człowieka którego znaleźliśmy, do kupy. Rod postanowił zająć się jego nogą.

Nakazałbym razem z Elani złapał za ręce ocalałego i trzymał najmocniej jak mogę.

On zaś obrał za zadanie nastawienie kości, a następnie powstrzymanie krwawienia i załatanie rany. Były to niezwykle wymagające czynności, o których powodzeniu zadecydować miało ogromne doświadczenie rycerza w tego typu sprawach.

Criss nie pomagał nam w tym, tylko ze zniecierpliwieniem oczekiwał końca kuracji. Cała ta sytuacja była niekorzystna dla człowieka, który ledwo przeżył.

Lepiej dla niego w tej chwili byłoby pozostanie nieprzytomnym. Zawsze istnieje szansa, że ból nastawianej kości go obudzi, lecz wtedy pewnie moi kompani chcieliby od niego od razu wyciągnąć jakieś informacje.

Ten wieczór nie zapowiadał się dla niego korzystnie.

Przechodząc do działania, kapitan mocnym pociągnięciem, zrobił z kością to co należało zrobić. Zamiast krzyków lub wrzasków, słychać było jedynie ciche chrupnięcie. Następnie unieruchomił kość, żeby uniemożliwić jej dalsze przemieszczanie się. Przy pomocy linki, bandaża i kilku desek z wozu, w kilka minut wspólnymi siłami wzorowo wykonaliśmy swoje zadanie. Człowiek, którym się zajęliśmy wyglądał jak zabity, z wyjątkiem brzucha, który raz wędrował w górę, a raz w dół, dając nam do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.

Po zakończonej pracy, jeszcze kilka razy sprawdziliśmy teren, w nadziei, że coś przeoczyliśmy, lecz bezskutecznie. Cokolwiek się tu stało, tylko ten jeden ocalały mógł udzielić więcej informacji. Wraz z godzinami upływającymi nam na badaniu sprawy, słońce powoli chyliło się ku horyzontowi.

Przed noclegiem w obozie postanowiliśmy zabezpieczyć okolicę. Działając wspólnie otoczyliśmy obóz specjalnym drutem, który się aktywował po podłączeniu do kamienia energetycznego. Jego celem było wprowadzenie energii w odpowiednie wibracje, które oddziałując na nas  obudziły w wypadku, gdyby ktoś lub coś próbowało się obok nich przekraść.

Gdy upewniliśmy się, że jesteśmy dobrze przygotowani na wszelkie niespodzianki, udaliśmy się na spoczynek. Pięć osób leżało dookoła ogniska, które swoim jasnym blaskiem rozświetlało okoliczne ciemności.

Zapowiadała się długa noc, ponieważ nikt z nas nawet nie próbował zmrużyć oka z obawy o własne zdrowie. Nikt z nas poza jedną nieprzytomną osobą.

Mimo ogromnych zmartwień wszyscy spali jak susły przed upływem godziny. Noc na szczęście okazała nadzwyczaj spokojna.

* * *

Gdy słońce przegoniło mrok z lasu, nastał świt. Wolnymi ruchami wygrzebałem ropę z kącików przy oczach, by następnie mocno się przeciągnąć i usiąść. Rozejrzałem się dookoła i dostrzegłem, że gdzieś zniknął kapitan razem z tym antybohaterem Crissem.

Wstając, dokładniej przyjrzałem się zaistniałej sytuacji, lecz mimo wszystko nie dostrzegłem ich w obrębie horyzontu.

Byłem niezwykle ciekaw, co było tak bardzo pilne, że nawet mnie nie obudzili. Po chwili jednak przestałem się tym interesować i postanowiłem obudzić Elanie.

Nigdy się nie przyznałem do tego, że byłem nią zauroczony. Jej uroda była onieśmielająca, szczególnie w momentach takich jak ta, kiedy śpi. Zresztą każdy wtedy wygląda tak uroczo i niewinnie.

Nie chciałem jednak, żeby inni wiedzieli czego pragnę, więc postanowiłem zachować swoje uczucia dla siebie. Delikatnie wyciągnąłem rękę w jej stronę i chwyciłem za ramię.

W tym momencie ciało, które do teraz leżało plecami w moją stronę, przewróciło się na bok i dostrzegłem kukłę. Była to stworzona za pomocą manipulacji energią, podobizna innej osoby.

W momencie gdy zdałem sobie sprawę, że coś jest tutaj nie tak, całe otoczenie zaczęło się robić niewyraźne i powoli zanikać. Czułem, że przestaję tracić czucie w ciele.

Niespodziewanie znalazłem się znów przy ognisku, w miejscu, w którym spałem. Niczym błyskawica zerwałem się na równe nogi. Byłem mocno zdezorientowany, a na dodatek nie mogłem ustabilizować oddechu. Po chwili szok ustąpił, zaś mnie zza pleców dobiegły śmiechy kompanów.

Criss jako jedyny zachował trochę powagi. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, że to właśnie on użył na mnie iluzji, gdyż ostatnio uczył się jej kontroli. Jedynym celem sztuczek iluzji, było oddziaływanie energią na mózg, żeby osoba pod jej wpływem widziała, czuła, bądź nawet robiła to czego chce tworzący iluzję.

– Co to było?! – krzyknąłem w ich stronę, jeszcze nie do końca odzyskując świeżość umysłu.

Wszyscy nagle przestali się śmiać i spojrzeli z powagą na mnie.

– Nauczka – powiedział cicho Criss.

– Nauczka? Za co?! – spytałem z pretensją w głosie będąc nadal mocno zdezorientowanym.

Kapitan tylko ciężko westchnął, nie odzywając się ani słowem i patrząc się na mnie tym jego dziwnym spojrzeniem.

Rozejrzałem się po okolicy i ujrzałem ślady walki w obozowisku. Wypalone małe połacie terenu i połamane niektóre pomniejsze drzewka.

– Nie traćmy więcej czasu. Zbierajmy się – rozkazał Criss.

Nie wiedziałem co się dokładnie tutaj zdarzyło, ale dotarło do mnie, że przespałem coś naprawdę istotnego. Nie zrozumiałem tylko, dlaczego tak nagle przerywamy misję i już w tamtej chwili musieliśmy wyruszyć z powrotem do miasta.

Moja drużyna już zdążyła zwinąć całe obozowisko, z pominięciem miejsca, w którym leżałem, zaś plecaki na nowo zapełniły się przedmiotami wchodzącymi w skład naszego ekwipunku. Kapitan także już był gotowy do drogi i zdawało mi się, że czeka już tylko na mnie.

Nigdzie nie mogłem dostrzec ocalałego, któremu pomogliśmy. Ciągle rozmyślałem o tym co tu się stało i w podświadomości otrzymywałem mało przyjemne rezultaty własnych przemyśleń.

Bez nawiązywania dialogu, na polecenie kapitana spakowałem swoje rzeczy i po 10 minutach byłem już gotowy do wymarszu. Zarzuciłem torbę przez ramię, założyłem plecak. Byłem zły, bo Criss zabrał mój kamień elektryczny i stwierdził, że najpierw muszę zacząć używać mózgu, zanim da mi do ręki taką zabawkę. Niezwykle mnie to zbulwersowało.

Mimo długiego i nazbyt spokojnego snu, ciągle czułem niespokojne mrowienie w prawej ręce, która przyjęła bezpośrednią dawkę elektryczności. Na dodatek była dużo bardziej sztywna niż zazwyczaj.

Przed wyruszeniem do miasta, zatarliśmy za sobą wszystkie istotne ślady i oznaki naszego pobytu w tym miejscu.

Gdy wybiła odpowiednia pora, a każdy był gotowy, opuściliśmy miejsce napaści na powóz, jednocześnie zostawiając za sobą wszystkie tajemnice tego zdarzenia, których niedane nam było poznać.

Byłem ciągle nękany przez swoje myśli na temat nocy. Nie mogąc wytrzymać dłuższej presji, w trakcie marszu podszedłem do Roda, by wyjaśnić kilka wątpliwości.

– Proszę. Powiedz mi, co się stało, w czasie, gdy spałem – spytałem z ciekawością i niepokojem w głosie.

– A więc…

Rod sięgnął swoją świetną pamięcią do wydarzeń z przeszłej nocy.

– Pułapka została uruchomiona. Nie mogę pojąć czemu się nie obudziłeś.

Pierwsza wypowiedź kapitana, a ja już byłem zaskoczony. Takie pułapki pobudzające energię, maja zazwyczaj maksymalną skuteczność.

– Wracając do tematu… Z początku Criss wybiegł do przodu, by sprawdzić co uruchomiło pułapkę. Zaś gdy oddalił się wystarczająco Elanie postanowiła ciebie obudzić. Nim do ciebie doszła, niespodziewanie osunęła się na ziemię. Był to szybki, skuteczny i przerażająco dokładny atak. Nim się zdążyłem rozejrzeć po okolicy, również i mnie powaliło coś na ziemię. Obydwoje odzyskaliśmy przytomność dopiero po interwencji Crissa. Musiał być na tyle daleko, że jego to ominęło. Lecz nim się wszyscy pozbieraliśmy, wroga już dawno nie było, przy okazji zabrał naszego ocalałego. Nawet teraz nie wierzę, żeby to były Młode Kobry. Nad rankiem, kiedy wszyscy się pogodzili z sytuacją, Criss postanowił się zemścić na twoim braku czujności, używając sztuczek z iluzją. Chociaż teraz to sam mam wątpliwości, czy to była twoja wina, czy też pozbawili cię przytomności zanim wstałeś… Nie mamy żadnych poszlak, bez których raczej ciężko coś wskórać w tej sprawie. Kiedy wrócimy do miasta, postaram się wyczekiwać kolejnych zleceń związanych z Młodymi Kobrami.

Opowieść brzmiała niesamowicie. Byłem pewny, że kapitan nie skłamał ani trochę i wszystko co powiedział faktycznie się wydarzyło. Każde jego zdanie rodziło tylko więcej pytań.

Nadal nie wiedzieliśmy kto nas zaatakował i czemu porwali jedynego człowieka, który mógł coś wiedzieć, zamiast go po prostu zabić? Zauważyłem ostatnio również nietypowe przytłaczające spojrzenie, którym spogląda na mnie Criss.

Podróż w stronę miasta bardzo się przeciągała. Przynajmniej można było odnieść takie wrażenie.

W chwili, gdy ujrzeliśmy budynek administracji, wiedziałem, że już jest niedaleko i pojawił się lekki uśmiech na mej twarzy. Była to siedziba władcy miasta, wysoka na kilkanaście pięter i nie zdziwiłbym się jakby dano jej tytuł największego budynku na świecie.

Minęło ledwo kilka minut, gdy osiągnęliśmy swój cel, czyli pomnik, spod którego wyruszyliśmy.

Podczas podsumowania misji, napotkaliśmy człowieka, który chodził od drzwi do drzwi, krzycząc, że Lord nie żyje. Była to akurat pozytywna wiadomość, gdyż Lord był nikim innym niż szefem najbardziej niebezpiecznego gangu przeklinanego w każdym znanym nam królestwie. Jego prawdziwe imię znali prawdopodobnie wszyscy. Rej Garraus najpotężniejszy czarny charakter obecnych czasów.

Z plotek wynikało, że nie był wyjątkowo silny, lecz wiedział co zrobić, żeby ludzie się go słuchali. Wiedział, jak osiągnąć sukces, nawet jeśli jedyne czym się kierował to wyrządzanie szkody innym dookoła. Byłem zainteresowany, kto położył kres jego podbojom, lecz takiej informacji kurier już nie posiadał.

Kapitan, który również był zadowolony z ostatecznego pozbycia się Lorda, dał nam rozkaz do rozejścia.

W jego kwestii znajdowało się jeszcze napisane raportu i ocenienie naszych możliwości. Z pewnością przez zaistniałą w nocy sytuację, było to dla niego ciężkie zadanie, zaś ja nie spodziewałem się zbyt pozytywnej opinii.

Kto wie, może kiedyś znów dostanie przydział do naszej grupy, by ponownie stanąć do potyczki z napotkanymi wczoraj agresorami. Może jeszcze kiedyś spotkamy ocalałego człowieka i wtedy będzie w stanie udzielić nam więcej informacji. Rozważając te wszystkie zagadnienia, pożegnałem się z kompanami i ruszyłem w stronę domu, w którym czekał na mnie stary sprzedawca.

Opieka tego człowieka nade mną, w żadnym stopniu mi nie przeszkadzała, jednakże powoli zbliżał się czas, w którym to ja musiałem zatroszczyć się sam o siebie.

Reber jako jedyne miasto w królestwie posiadało obiekt szkoleniowy, który miejscowi zwykli nazywać Domem Młodzieży. W wieku 13 lat, wiekowo dojrzałe osoby mogły się tam zapisać. W tych czasach trzeba było szybko dorastać i stawać się odpowiedzialnym za swoje losy. Ponieważ Dom Młodzieży był fenomenem na skalę całego królestwa, często można było ujrzeć tam osoby z najdalszych miast.

Pomimo specyficznej nazwy, Dom Młodzieży nie był pojedynczym budynkiem, lecz ogromnym obszarem stanowiącym w tej chwili prawie jedną trzecią terytorium miasta, do którego wstęp miały jedynie osoby uprawnione. Podobno zostało to stworzone na polecenie obecnego króla, który nie był zadowolony z ilości dobrze wyszkolonych ludzi. Chciał to zmienić mając w głowie długo terminowy plan szkolenia.

Wyprowadzenie się z domu rodziców i poczucie większej odpowiedzialności za siebie były podstawowymi potrzebami ludzi dorastających. Osoby które zdecydowały się wziąć udział w ośmioletnim szkoleniu, miały przed sobą wiele wyzwań. Z plotek które krążyły wśród moich rówieśników wynika jednoznacznie, że system misji się szczególnie nie zmieniał.

Wciąż pozostają jedno lub trzy–osobowe drużyny i cała masa zadań zleconych przez mieszkańców, jednakże w tym wypadku za wykonywanie misji zostawało się sowicie wynagrodzonym.

Osoby szkolone zarabiały na siebie, będąc kimś w rodzaju najemników opłacanych z pieniędzy królestwa. Stopień trudności zadania był starannie dobierany do doświadczenia osoby, która się go podejmowała.

Robiąc porządki w domu, ogrodzie, załatwiając kilka istotnych spraw na mieście, oraz intensywnie myśląc o swojej przyszłości, nawet nie zauważyłem, kiedy się ściemniło.

Ten wieczór był wyjątkowo ciepły w stosunku do wczorajszego pobytu w lesie. Nie miałem pewności, czy było to spowodowane miejskim otoczeniem, czy nagłą zmianą pogody.

Mój opiekun już dawno spał, zaś ja leżałem w hamaku przyczepionym do dwóch drzew z tyłu domu i podziwiałem gwieździste niebo rozmyślając o wszystkich mało istotnych sprawach tego wszechświata. Jednak nim zdążyłem wszystko przemyśleć, przeszkodził mi sen.

Dopiero gdy słońce rozświetliło poranne krople rosy, zdałem sobie sprawę, że całą noc przeleżałem pod gołym niebem. Bez chwili namysłu, ruszyłem w stronę rzeki na zachodzie, by pozbyć się nieprzyjemnych zapachów, które nawiedziły moje ciało.

Biorąc czyste ubrania z domu ruszyłem w stronę rzeki.

Założyciel miasta może i był dobrym człowiekiem, lecz nie przewidział, że mimo wszystko rzeka mogłaby przebiegać przez miasto, zamiast być aż 15 minut drogi od niego.

Długie dystanse sprawiały, że ludzie coraz częściej korzystali z przydomowych studni, zamiast przemieszczać się na takie odległości przy potrzebie uprania czegoś, umycia się lub zaczerpnięcia świeżej wody.

Miałem tego dnia dużo czasu, z powodu braku zapowiedzianych misji bądź spotkań z ludźmi, więc chciałem skorzystać ze świeżej górskiej wody. Pomimo krótkiego biegu, rzeka posiadała bardzo potężne koryto które utrudniało jej pokonywanie, lecz jednocześnie sprawiało, że było tam wystarczająco miejsca dla każdego. 

Obszar, w którym droga z miasta się stykała z rzeką, był prawie tak zatłoczony jak rynek. Setki ludzi, na lądzie, jeszcze więcej w wodzie.

Po niedawnych korektach biegu rzeki, stworzono płytki obszar na sporą odległość od brzegu, by zwiększyć bezpieczeństwo osób które wchodziły do wody. Zdjąłem buty i zostawiłem je razem z czystymi ubraniami na plaży. 

Zbliżyłem się do rzeki i w momencie, gdy miałem zrobić pierwszy krok, by woda przykryła moje kostki, rozległ się przeraźliwy krzyk.

Woda mocno wzburzyła i spora jej część wyleciała do góry na kilkanaście metrów. Ludzie panicznie ruszyli w stronę brzegu, zaś strażnicy na plaży gnali ile sił w nogach, by pomóc pozostałym.

W jednym momencie woda uspokoiła się. Następnie ciało stwora liczące kilkanaście metrów o szarym zabarwieniu wybiło się ponad poziom rzeki, by następnie spaść i przygnieść wielu bezbronnych ludzi całą swoją powierzchnią tworząc jednocześnie potężną falę. Ledwo dostrzegłem łeb bestii, ale byłem pewny, że posiadał ona szczękę pełną ostrych jak brzytwa zębów. Wzdłuż ciała znajdowały się trzy długie i mocne płetwy, zaś na zwieńczeniu potwora znajdowała się masywna płetwa ogonowa.

Tylko stałem i przyglądałem się całemu zajściu z dosyć bezpiecznej odległości, gdyż pomiędzy mną a tym potworem był szeroki pas ze spłyconym dnem.

Mimo wszystko czułem potęgę tego stwora.

Tego dnia było wiele ofiar, które ucierpiały tylko z tego powodu, że znalazły się w nieodpowiednim miejscu i o nieodpowiednim czasie. Przypomniały mi się opowieści o rzecznych potworach, które to od bardzo dawna pojawiały się w rzekach.

Nikt nie wie skąd pochodziły, gdyż nie odnaleziono żadnych młodych osobników ani ich terenów lęgowych. 

Strażnicy zrobili co w ich mocy, żeby pozbyć się zagrożenia.

Nawoływali ile mogli, żeby ludzie wyszli z wody, by następnie użyć potężnego impulsu elektrycznego i porazić wszystko co się znajdowało na tym odcinku rzeki. Nie przeżył tego ani stwór, ani żaden z pozostałych ludzi w wodzie.

Z pewnością była to ciężka decyzja, lecz czy aby na pewno słuszna? Wszystkie martwe ciała w tym i potężnego stwora spłynęły wraz z przemieszczającą się wodą zabierając ze sobą wszelkie krwawe ślady. Po całej akcji, zszokowani cywile udali się do swoich domów i tylko nieliczni kontynuowali kąpiel.

Dla większości takie wydarzenia były zbyt szokujące, by mogli kontynuować swój dzień jakby się nic nie wydarzyło. 

Ja zostałem i lekko się przemyłem, nie oddalając się zbytnio od brzegu.

Ciągle miałem w głowie obraz tego ogromnego cielska potwora wynurzającego się z wody. Przerażało mnie to. Krzyk ludzi i krwawa rzeka…

Po zakończonym myciu szybko założyłem świeże ubrania, zaś brudne spakowałem do plecaka i ruszyłem polną ścieżką w stronę domu.

Podróż minęła prawie bezproblemowo, pomijając moment gdy to dwóch młodych mężczyzn nie pojawiło się na horyzoncie. Biegli oni w stronę rzeki dużo szybszym tempem niż przeciętny człowiek.

Mijając mnie jeden z nich rzucił groźne spojrzenie na moją osobę, które nie miało mnie przerazić, lecz jedynie ocenić.

Ten nad wyraz normalnie wyglądający młodzieniec przyjrzał mi się jakby zobaczył we mnie kogoś znajomego i nie był pewny czy go oczy nie oszukują.

Odwdzięczyłem mu się tym samym spojrzeniem, które trwało jednak kilka ułamków sekundy. Czułem, że tak trzeba było zrobić. Może w głębi duszy liczyłem na to, że zaczepi mnie rozmową.

Po chwili straciłem pewność siebie, gdyż tak szybko jak mężczyźni zniknęli za ścianą lasu, tak szybko na horyzoncie przede mną pojawił się nieźle wkurzony strażnik.

Mój instynkt przetrwania zadziałał i czym prędzej schowałem się w krzakach. Zdyszany rycerz musiał gonić tę dwójkę już przez jakiś czas, lecz z tego co widziałem nie miał najmniejszych szans na ich złapanie.

Zresztą, gdyby to o mnie chodziło to chyba również, nawet gdybym ostro ćwiczył, nie dorównałbym im kondycyjnie.

Może strażnicy nie byli najlepszymi z najlepszych, ale ciągle byli lepiej rozwinięci niż moje wyobrażenie siebie za kilka lat. W trakcie rozmyślań podczas drogi powrotnej, doszedłem do wniosku, że do dobrego rozwoju potrzebuję sprzętu, zaś mój elektryczny kamień ciągle jest w rękach Crissa.

Za cel postawiłem sobie wizytę u niego w najbliższym czasie i odebranie swojej własności.

Dodatkowo wpadłem na pomysł, że może on sam mógłby pokazać mi jak efektywniej używać tego kamienia. W końcu Criss posiadał umiejętności dużo lepiej rozwinięte od niejednego strażnika, a nawet rycerza. Już jako młodzieniec.

Plany na najbliższy okres czasu były wystarczające. Teraz chciałem stać się silniejszym, by móc w przyszłości ochronić bezbronnych ludzi przed takimi potworami jaki dzisiaj zaatakował w rzece i przede wszystkim stać się bardziej dorosłym i odpowiedzialnym.

* * *

Trzy lata później: 13 lat

– Więc tak to się kończy. Prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy. Żegnaj.

Mimo powagi wydarzenia, którym jest moja wyprowadzka w celu nauki do Domu Młodzieży, stary sprzedawca nie odezwał się nawet jednym słowem.

Siedział w swoim wiekowym i zniszczonym fotelu i bez przerwy spoglądając na pełne błękitu niebo za oknem.

Może taki był jego sposób na odreagowanie ciężkich wydarzeń. Z pewnością utrata mnie będzie dla niego dotkliwa, gdyż przez ostatnie lata formalnie to on był moim opiekunem, lecz w praktyce to beze mnie będzie mu bardzo ciężko zadbać o swoje zdrowie i potrzeby dnia codziennego.

Dla mnie było to równie ciężkim przeżyciem. Pomimo, że mieszkałem tu niecałe cztery lata, zżyłem się z tym miejscem i starym sprzedawcą jakby to był mój rodzinny dom.

Długo myślałem nad podjęciem decyzji, lecz nie mogłem pozwolić, żeby sentyment zatrzymał mnie tutaj na resztę życia.

Postanowiłem, że w Domu Młodzieży zyskam wiele niezbędnych umiejętności i nowych znajomości, dzięki którym w dalszym życiu będę mógł nieść pomoc większej ilości ludzi. Zaś jeśli dziadek dożyje tego czasu, przyrzekłem sobie, że zrobię co w mojej mocy, żeby końcówka jego życia była tym najlepszym okresem.

Zrobiłem krok, przekraczając próg domu, skąd nie było już odwrotu. Zamknąłem delikatnie drzwi za sobą i wolnym tempem ruszyłem w stronę lepszej przyszłości.

* * *

Dotarłem do bramy wielkiego obszaru, na którym się szkoliła ogromna liczba ludzi.

Każdy, kto przeszedł przez ten punkt, oczekiwał, że te kilka lat szkolenia odmieni jego życie na lepsze. Nie inaczej było ze mną.

Cały obszar Domu Młodzieży był otoczony ogromnym i grubym murem. Niegdyś całe miasto posiadało dobrze rozwinięte fortyfikacje obronne, lecz po wielu atakach, ich odbudowa stałą się mniej istotna od zapewnienia mieszkańcom dobrego życia.

W ostatecznym rozrachunku, nawet takie potężne mury nie dawały zamierzonego efektu w starciu z dobrze przygotowanym przeciwnikiem.

Podczas ataków sprzed czterech lat, Dom Młodzieży nie ucierpiał prawie w żadnym stopniu, pozostawiając wszystkie zabudowania na tym obszarze w stanie prawie idealnym. Jeszcze raz przyjrzałem się wielkim metalowym wrotom, po czym z dozą niepewności, użyłem masywnego metalowego drąga, który był częścią bramy, i uderzyłem w nią.

Z początku nie rozumiałem czemu w tym miejscu są takie dziwne zabezpieczenia, gdyż każdy lepiej wyszkolony człowiek, mógłby bez problemu użyć energii, żeby przejść ponad murem, nie bawiąc się w żadne pukanie do bramy.

W bramie, były wbudowane drzwi, na wysokość normalnego człowieka, żeby za każdym razem nie trzeba było ruszać tej masywnej metalowej konstrukcji. Drzwi się otworzyły na oścież, odsłaniając stojącego za nimi pewnego przystojnego rycerza w średnim wieku.

– Nazywam się Elet Geryavin – grzecznie zwróciłem się do rozmówcy.

Rycerz spojrzał na swój plik kartek papieru i po przerzuceniu kilku stron, odnalazł to czego szukał.

– Dobrze… – zamyślił się – jesteś na liście. – Potwierdził, lekko się uśmiechając.

Z dużą pewnością siebie przeszedłem przez bramę i rozejrzałem się dookoła.

Budynki posiadały niecodzienne zdobienia na ścianach, które przedstawiały najróżniejsze wzory, począwszy od flory i fauny, poprzez odwzorowanie technicznych osiągnięć człowieka.

Wydawać by się mogło, że każdy budynek opisywał inną historię.

Naprawdę byłem pod wrażeniem umiejętności i zapału twórcy tych wszystkich płaskorzeźb i malowideł.

Wszystkie drogi były starannie i równo pokryte deskami, żeby zapewnić pełną wygodę przy przemieszczaniu się.

Rycerz nie zaprzątał sobie głowy moim zachowaniem i robił to co do niego należało. Niespodziewanie zagwizdał, ile miał sił w płucach. Z alejki nieopodal wyskoczył nawiedzony goblin, który przez swój pośpiech o mało co by na mnie nie wpadł. Z trudem się zatrzymał, żeby następnie zacząć obmacywać moje spodnie w poszukiwaniu cennych przedmiotów, jak to ten gatunek ma w zwyczaju.

– Przestań! – krzyknąłem, zaś zdenerwowany stworek odskoczył wystraszony.

Rycerz bez reakcji na zaistniałą sytuację zwrócił się do goblina.

– Pokaż rekrutowi kwatery. Zabierz go do C5 – stanowczo nakazał. – I przy okazji. Witamy w obozie.

Kolejne słowa skierował w moją stronę znów ujawniając ten dziwny uśmiech na twarzy.

Stworek był nad wyraz posłuszny. Zdawał się nie być w żadnym stopniu kontrolowany, gdyż jego zachowanie wskazywało na to, że robił co uważał za słuszne, jednak nigdy do teraz nie słyszałem o goblinie, który byłby posłuszny człowiekowi bez przejęcia władzy nad jego umysłem.

Stwór ruszył w dół głównej uliczni, zaś ja nawet nie oglądając się na rycerza, który mnie powitał, ruszyłem za nim. Po minięciu kilku alejek, skręciliśmy w kolejną z nich dochodząc do drzwi, które prowadziły do najbardziej istotnego miejsca podczas mojego wieloletniego szkolenia w Domu Młodzieży. Mojej własnej kwatery sypialnej.

Gdy się zbliżyłem do wejścia, goblin niespodziewanie szybko uciekł w stronę głównej drogi pozostawiając mnie samego.

Bez dłuższego rozmyślania o stworku, zbliżyłem się jeszcze bardziej do drzwi i energicznie pociągnąłem za klamkę. Wnętrze pokoju stanęło przede mną otworem. W środku znajdowały się trzy identyczne łóżka i zarówno nad jednym z łóżek, tak jak nad drzwiami głównymi, wisiał sporej wielkości herb. Przedstawiał on orła na tle napisu C5, który oznaczał numer domku.

W pomieszczeniu był jeszcze drewniany stół w kącie i dwa krzesła dosunięte do niego, oraz spora jak na tak mały pokoik liczba szaf, z której by wynikało, że każdy z mieszkańców miał do dyspozycji aż dwa regały.

Ku mojemu zdziwieniu, nie było tutaj żadnych okien. Niezbędne do prawidłowego funkcjonowania oświetlenie, było tworzone przez kilkadziesiąt małych kamieni przyczepionych w każdym zakamarku.

Dopiero po chwili ujrzałem młodzieńca siedzącego na jednym z łóżek. Jego wygląd wskazywał na to, że niedługo powinien zakończyć szkolenie. Wydawało mi się jakbym go już gdzieś wcześniej widział, lecz wracając pamięcią do dawnych czasów nie udało mi się go rozpoznać.

– Śmiało! Wejdź i zamknij drzwi – zwrócił się do mnie mój nowy współlokator. – To łóżko jest twoje. – wskazał ręką na mebel najbardziej oddalony od drzwi, nad którym wisiał herb.

W milczeniu i niepewności podszedłem we wskazane miejsce. Zdjąłem ciężkawy tobołek z pleców, a następnie oparłem go o szafkę znajdującą się obok łoża.

Młodzieniec tylko siedział i wpatrywał się we mnie z ciekawością. Udawałem, że nie dostrzegałem jego spojrzenia i starałem się zachowywać tak jak miałem w zwyczaju. Otworzyłem torbę i zacząłem się rozpakowywać. Wziąłem ubrania, które znajdowały się na wierzchu i starannie włożyłem je do szafki. Nagle poczułem to nieprzyjemne uczucie, które dzień w dzień mnie nęka. Tym razem musiałem przerwać swoje milczenie i zasięgnąć porady współlokatora.

– Przepraszam. Wiesz może gdzie jest tutaj toaleta? – spytałem, jednocześnie się odwracając i zaciskając kolana.

– Zawsze tak zaczynasz znajomości?

– Tylko wtedy, gdy źle trafię z czasem.

– Chodź. Zaprowadzę cię – zaproponował śmiało młodzieniec, energicznie podnosząc się z łóżka.

Poczułem ulgę, gdyż jego reakcja nie była tak wroga jak się spodziewałem podczas snucia przeróżnych okropnych teorii w swojej głowie. Zostawiłem rzeczy tak jak leżały i ruszyłem za nim.

Gdy wyszliśmy na świeże powietrze, on zamknął drzwi, wypowiadając przy tym trzy litery. Z P L. Nie wiedziałem do czego to miało służyć, ale teraz większość swojej uwagi starałem się skupić na tym, by jak najszybciej dotrzeć do łazienki.

Rozczarowałem się, gdy się okazało, że najbliższe toalety są przy alejce z numerem E, czyli aż dwie przecznice dalej. Biorąc pod uwagę kilka kursów dziennie, można było stracić przez to wiele czasu, a kiedyś w nagłej potrzebie mogło się nawet nie zdążyć dobiec. Wtedy byłby to o wiele większy problem.

Tym razem w momencie, gdy ujrzałem drzwi do ustępu, podziękowałem współlokatorowi za doprowadzenie mnie w to miejsce, by następnie czym prędzej zamknąć drewniane drzwi do małej chatki i móc w spokoju załatwić swoje interesy. Nie było to krótkie posiedzenie, więc gdy wychodziłem na zewnątrz spodziewałem się, że nie będzie na mnie czekał.

Nie myliłem się. W alejce znajdowało się kilku ludzi, lecz żadnego z nich nie rozpoznałem.

Bez zwlekania, postanowiłem ponownie udać się do pokoju, by skończyć to co rozpocząłem. Po drodze minąłem jeszcze więcej tych goblinów z ADHD.

Wyglądało na to, że Dom Młodzieży jest prawdziwym fenomenem, jeśli chodzi o oswajanie dzikich stworów.

Przed oczyma ponownie stanęły mi drzwi z herbem C5, lecz tym razem energiczne pociągnięcie za klamkę zdało się na nic. Klamka była zablokowana.

Wnet przypomniałem sobie o słowach, które wypowiedział mój współlokator przy wychodzeniu, uświadamiając sobie, że z pewnością było to zabezpieczenie domku.

Wypowiedziałem z krótkimi przerwami litery Z P L i ponownie pociągnąłem za uchwyt. Tym razem wszystko poszło po mojej myśli i bez problemu dostałem się do środka.

Zwróciłem uwagę na praktyczność takiego mechanizmu zamykającego. Był on dużo bardziej wygodny niż otwieranie drzwi kamieniem, tak jak kiedyś musiałem robić w swoim domu rodzinnym i dużo bardziej bezpieczny, niż brak ochrony, który napotkałem w domku handlarza, z którym mieszkałem przeszło cztery lata.

Tym razem również nie spędziłem w środku pomieszczenia wiele czasu, gdyż od razu po rozpakowaniu, chęć zwiedzenia Domu Młodzieży mnie przytłoczyła. Nie mogłem długo wysiedzieć na miejscu, więc zamykając przy wyjściu drzwi specjalną słowną kombinacją dźwięków, rozpocząłem zwiad.

Plan całego terenu nie był zbyt skomplikowany. Na początku znajdowała się główna brama, przy której wartę pełnili rycerze. Od bramy, wzdłuż całego obozu ciągnęła się szeroka główna ulica, mogąca pomieścić nawet i dziesięciu ludzi z wyciągniętymi w bok ramionami idących wzdłuż niej obok siebie. Od głównej drogi, co kilkanaście metrów odbiegały alejki prowadzące do setek domków w każdej z nich.

Jeśliby się nie skręciło w żadną z alej, główną drogą doszłoby się wprost do ogromnego placu, będący centrum Domu Młodzieży, na którym poza handlarzami i ludźmi zlecającymi zadania, znajdował się przeogromny zamek, w którym znajdowali się wszyscy ważniejsi ludzie. W Domu Młodzieży było jeszcze jedno bardziej skryte miejsce, do którego można było dojść zarówno z głównego placu, jak i skręcając w alejkę o oznaczeniu literą H.

Znajdował się tam kolejny plac razem z przeogromną areną, która była na dwa metry zagłębiona w ziemi. Zapewne chodziło o to, żeby ludzie biorący udział w potyczkach, nie zranili przypadkowo nikogo z widzów.

Poza areną samą w sobie, na placu znajdowało się wszystko co było związane w jakikolwiek sposób z walką. 

Począwszy od broni treningowej, poprzez możliwość kupna unikatowych egzemplarzy, a kończąc na ludziach, który zajmowali się szkoleniem osób takich jak ja.

Nim odwiedziłem każdy możliwy kawałek terenu, najpierw postanowiłem rozejrzeć się dokładniej na głównym placu.

Zbliżyłem się do fontanny, która była głównym źródłem wody na tym obszarze i ujrzałem człowieka, który z zawziętością rozglądał się po okolicy, jakby kogoś szukał. 

Człowiek był dużo starszy ode mnie, wręcz mógłbym stwierdzić, że już dawno powinien ukończyć szkolenie. Możliwe, że był on tutaj jednym z tych którzy szkolili młodzież.

Posiadał dwie sporych rozmiarów blizny na twarzy obie zaczynały się pomiędzy uchem, a okiem, zaś kończyły przy kącikach ust. Szły one symetrycznie niczym odbicie lustrzane rozgraniczone cienkim i długim nosem.

Ten widok był lekko przerażający. Może byłoby lepiej, gdyby zapuścił włosy, które przysłoniłyby jego rany. Nie straszyłby wtedy ludzi na ulicy. Twarz miał nad zwyczaj smukłą i wyglądającą na delikatną. Jego krótko obcięte czarne włosy, oraz dwudniowy zarost sprawiały, że wyglądał staro i bardzo groźnie.

Po chwili zadumania ruszyłem, kierując się na drugą stronę placu. Los chciał, że musiałem przejść obok mężczyzny, którego przed chwilą badałem wzrokiem.

– Idziesz się zarejestrować? – zapytał się, gdy podszedłem dostatecznie blisko.

Postanowiłem milczeć, gdyż nie wiedziałem o co mu chodzi. Byłem bardzo zmieszany samym faktem, że odezwał się właśnie do mnie.

– Jesteś tym nowym. Prawda? Przepraszam za swoje złe maniery. Jestem Eryk Lance! – przedstawił się.

Człowiek, który z wyglądu mógłby zostać wzorowym kryminalistą, okazał się niezwykle miłą i przyjaźnie nastawioną osobą.

– Ja jestem Elet – odpowiedziałem nieśmiało.

– Miło cię poznać. W skrócie powiem ci, że obecnie wykonuje swoją misję, której celem jest zapoznanie się z tobą i udzielenie odpowiedzi na wszelkie nurtujące cię pytania – szybko opisał mi swoja rolę.

Nic dziwnego, że wcześniej się tak nerwowo rozglądał, skoro starał się mnie dostrzec. Zastanawiało mnie, czy każda nowa osoba w obozie dostaje takiego przewodnika, lecz w tej chwili inne pytania przysłoniły mój umysł.

– Właściwie mam jedno pytanie. Co możesz mi powiedzieć o tym obszarze?

Z rozłożonymi rękami obróciłem się dookoła własnej osi, podrywając do życia drobinki piachu zaległe na ziemi, wskazując wszystko co było w zasięgu wzroku na placu.

W tym momencie mina Eryka zdradziła całe jego zdziwienie. Z pewnością spodziewał się różnych pytań, lecz nie tak bardzo ogólnych.

– W fortecy znajdują się ludzie rządzący w Reberze – wskazał na zamek i ze stanowczością w głosie rozpoczął udzielanie odpowiedzi. – To miejsce jest nazywane magazynem – skierował swój palec w stronę małej chatki. – Kiedy nie masz już jedzenia, tutaj możesz przyjść, żeby za darmo dostać trochę zapasów. W domu obok jest organizacja misji. Odwiedzasz go w momencie, w którym chcesz się podjąć zadania, bądź tak jak w twoim przypadku, by się zarejestrować – instruował dalej – resztę placu zajmują albo handlarze, albo wypoczywające osoby.

Wzrok Eryka powędrował na młodych ludzi, którzy drzemali w cieniu wielkich drzew.

– Dzięki za wprowadzenie – uśmiechnąłem się.

– Nie dziękuj. Takie jest moje zadanie – odpowiedział surowo. – Więc teraz bym ci doradził, żebyś poszedł do rejestracji, bo bez tego nie będziesz w stanie wziąć żadnej misji w przyszłości – udzielił celnej wskazówki.

– Możesz pokazać mi jeszcze raz, w którym to jest budynku? – podrapałem się po głowie i zrobiłem głupią minę wiedząc, że pytam się o miejsce które chwilę wcześniej pokazywał mi mężczyzna.

Był on mocno zawiedziony moim brakiem uwagi. W milczeniu tylko wskazał kciukiem przez swoje lewe ramie na chatkę.

– No to już chyba wszystko co chcę wiedzieć. Możesz uznać swoją misję za zakończoną – przekazałem Erykowi, że nie musi się już więcej przejmować moim dziwnym zachowaniem i może sobie iść. Nie za specjalnie lubiłem takie wprowadzenia. Zresztą żeby zadać pytania najpierw musiał bym nad nimi pomyśleć, czego nie zrobiłem.

– Jesteś pewny, że niczego więcej nie potrzebujesz? – zapytał się z nadzieją w oczach, że usłyszy jedynie stanowcze zaprzeczenie. Zaś ja nie chcąc mu zawracać głowy, postanowiłem dalej działać na własną rękę.

Pożegnałem się z nim i postanowiłem udać się do wielokrotnie wspomnianej wcześniej rejestracji.

Domek był mały jak na okoliczne standardy budynków publicznych. Znajdowały się w nim dwa wejścia. Dodatkowo nie posiadał on drzwi, lecz same futryny, by można było swobodnie przejść.

Najpierw odwiedziłem pomieszczenie po lewej stronie, gdyż to właśnie nad lewym wejściem wisiała wielka plandeka z napisem rejestracja. Sam proces zapisania się do Domu Młodzieży nie był zbyt skomplikowany.

Młoda dziewczyna, która czekała na nowicjuszy przy wejściu, zadała mi jedynie kilka prostych pytań, poczynając od podstawowych danych personalnych takich jak imię czy nazwa miasta, z którego pochodzę, kończąc na moim doświadczeniu w wykonywaniu misji.

Po udzieleniu odpowiedzi na wszystkie pytania, zostałem poinformowany, że jeśli bym chciał wziąć udział w misji, powinienem iść do pomieszczenia obok, gdzie już oczekiwało na mnie pierwsze zadanie.

Bez większego namysłu i dyskusji, znów stanąłem przed budynkiem, by następnie przejść przez drzwi po prawej stronie. Pierwsze co przyciągnęło moją uwagę tuż po wejściu był człowiek siedzący za biurkiem, dookoła którego leżały setki, jeśli nie tysiące różnego rodzaju paczek, kartek papieru i innych przeróżnych plików dokumentacji.

Człowiek wydawał się na całkowicie zaabsorbowanego swoją pracą. Mimo wszystko, gdy zobaczył, że wszedłem do środka, wystawił czubek swojej głowy ponad sterty papierów, by przyjrzeć się mojej osobie.

– Karta leży na stole – westchnął zachrypniętym głosem. – Jest tam opis twojego dzisiejszego zadania. Przydzieliłem ci pracę odpowiednią do twoich kompetencji, które podałeś przy rejestracji – przekazał prędko informację, by wrócić jak najszybciej do dalszego wykonywania swoich zadań.

Nie rozumiałem tylko, skąd on wiedział o moich kompetencjach podczas rejestracji, skoro rozmawiałem o nich tylko z tamtą dziewczyną i to na dodatek około minuty temu.

Zaskoczony jego wiedzą, podszedłem do wcześniej wskazanego stolika, na którym leżała owa kartka. Podniosłem ją, a następnie dokładnie przeczytałem.

Wytyczne misji jasno dały mi do zrozumienia, iż nie reprezentuję zbyt wysokiego poziomu, gdyż jedynym moim celem zostało zamiecenie całego placu przed budynkiem. Skoro mi po tak ciężkich misjach, jakie przeszedłem wcześniej dają jedynie zamiatanie terenu, to jakie wymagania muszą spełniać łowcy bestii. Myślałem z ignorancją o tych ludziach, którzy nie docenili moich możliwości.

Gdy miałem zamiar odłożyć kartkę z powrotem, stało się coś niespodziewanego. Rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając jedynie pustkę w moim ręku.

– Zdziwiony? – usłyszałem ten sam zachrypnięty głos po raz kolejny. – To tylko iluzja obiektowa. Można tak stworzyć obiekt o dowolnych kształtach, lecz nieposiadający żadnych możliwości, poza odpowiednią wagą. Robię to, żeby nie mieć dodatkowych kartek do segregacji – zaśmiał się pod nosem. – Teraz kiedy już wiesz jak to działa, to zabieraj się za to, co zostało napisane – nakazał stanowczo dziadek znów zagłębiając się w tonach makulatury.

Po chwili namysłu nad wykonaniem zadania, dotarło do mnie, że nie ma się co trudzić w fizycznym zamiataniu całego tego obszaru.

Zamiast miotły postanowiłem wykorzystać kamień, który zdobyłem pół roku temu w zamian za jedną z misji. Pozwalał on na tworzenie małych różnic ciśnienia w otoczeniu, co powodowało wytworzenie się wiatru w miejscu które wskazałem.

Zazwyczaj klejnot służył mi jedynie do tworzenia przyjemnego wiatru w cieplejsze dni, żeby poczuć chłodny ruch powietrza. Tego dnia jego zadanie miało być trochę bardziej ambitne.

Stojąc tyłem do fontanny, sięgnąłem do kieszeni na udzie i wyciągnąłem mały czerwony, owalny kryształ.

Używanie kamieni wiązało się ze zrobieniem sobie malutkiej rany po wewnętrznej stronie dłoni.

Same kryształy były mało doskonałe, gdyż do działania wymagane było połączenie z użytkownikiem, które w każdym przypadku oznaczało nic więcej jak krew. Tylko dzięki małemu nakłuciu na ręce, kryształ poprzez kontakt z krwią miał możliwość uwolnienia drobin energii.

Z tego powodu wszyscy użytkownicy kamieni, zawsze podczas używania, trzymali je w dłoni. W każdym innym miejscu stały kontakt kamienia z krwią byłby zbyt mało praktyczny.

Posiadając całą tę wiedzę przystąpiłem do pozbywania się piachu z drewnianego podłoża. Ten plac różnił się jednak od reszty Domu Młodzieży. Było tu jedyne miejsce, w którym znajdował się zielony teren.

Znajdowały się tam drzewa lub wszelkiego rodzaju inna roślinność, oraz niewielki kawałek terenu, który był piaszczysty.

Korzystało z niego na tyle dużo ludzi, żeby spora część tego piachu znalazła się na deskach nawet po drugiej stronie placu.

Musiałem się mocno wysilać, ponieważ zasięg mojej techniki był bardzo ograniczony. Metr po metrze, bez przerwy wykonując slalom między ludźmi, przez kilka godzin oczyściłem przeogromny obszar.

Ledwo skończyłem, a już w oddali widziałem grupę ludzi, która wraz ze swoimi buciorami wychodziła z piachu i biegła przez całą długość placu. Przerażające było jak nikt nie szanował cudzej pracy. Ciągle myślałem o wysiłku, który włożyłem w przedmuchiwanie piachu. Sam byłem pod wrażeniem dobrze wykonanej pracy, co zdawało się być tylko tymczasowym sukcesem.

Ludzie, którzy chwilę wcześniej mnie zdenerwowali przez swój pośpiech, nagle przyciągnęli moją uwagę. Na placu blisko domu, z którego wziąłem zadanie, zrobiło się spore zamieszanie.

Zebrało się tam co najmniej kilkanaście osób, które się czemuś bacznie przyglądały. Szybko podbiegłem, żeby samemu stać się świadkiem zaistniałej sytuacji. Gdy przecisnąłem się przez tłum, który ciągle się zwiększał, ujrzałem standardową potyczkę.

Po jednej stronie stałą banda trzech opryszków. Wyglądali niezwykle groźnie. Muskularne ciała i złowrogie spojrzenia zaistniałe na twarzach pełnych blizn, tylko podkreślały ich nastawienie do życia.

Nie byłem pewny co do ich roku przebywania w obozie, lecz z pewnością wyglądali oni dużo potężniej niż ich przeciwnik stojący w drugim narożniku stworzonym przez gapiów.

Drugą osobą był dosyć młody chłopak, w wieku zbliżonym do mojego. Posiadał on chustę na twarzy, przez co ciężko było stwierdzić, czy przeżył dużo podobnych starć.

Nic nie wskazywało, żeby młodzieniec miał jakiekolwiek szanse w tym pojedynku. Przeciwnicy stali w odległości około 15 metrów od niego. Pomimo chusty na głowie, ten samotny wojownik posiadał jeden atut zmniejszający morale przeciwnika. Zabójcze spojrzenie wydobywające się z jego szarawych oczu. Po samych oczach można było wywnioskować, że był bardzo zły i powoli tracił kontrolę nad sobą.

Przez ten cały czas, słychać było nawoływania niektórych widzów do rozpoczęcia walki.

– Zgoda. Bez żadnej magii – rzekł złowrogo młodzieniec.

Posiadał on miecz, który trzymał w ładnie zdobionej pochwie tuż przy lewej nodze oraz trzy małe noże na barku z prawej strony głowy. Niezwykle szybka w użyciu i skuteczna broń.

Nie