Siódmy sen - Dorota Vinet - ebook + książka

Siódmy sen ebook

Dorota Vinet

0,0

Opis

Klimatyczna, ujmująca opowieść o borykaniu się z codziennymi problemami.

Cathy i Jean przejęli gospodarstwo rolne na zachodzie Francji. Oboje pragnęli pracować na wsi, a rolnictwo wydawało się idealnym zajęciem. Odnowili stare budynki należące do poprzedniego gospodarza, kupili kilka sztuk bydła i postawili na produkcję mleka. Wkrótce jednak dosięgły ich problemy finansowe, a niekorzystne położenie fermy zaczęło doskwierać młodym małżonkom. Energiczna i otwarta Cathy postawiła sobie za punkt honoru nawiązać relacje z okolicznymi rolnikami i przekonać ich, że jeśli połączą siły, razem mogą poprawić trudną sytuację swoich gospodarstw i wprowadzić wiele pozytywnych zmian w małym, zapomnianym miasteczku. Z pomocą Julii, nowo poznanej rolniczki, młoda kobieta zamierza odzyskać zaufanie gospodarzy nadszarpnięte przez poprzedniego właściciela fermy L’Espoir.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1.

Był pochmurny, szary poranek. Cathy przeciągnęła się i z trudem podniosła z łóżka. Jean pewnie już pije drugą kawę. Młoda kobieta zapaliła lampkę nocną, zerknęła na budzik. Nie pomyliła się, minęła siódma trzydzieści. Okiennice postukiwały, znowu wiało na całego; zima jest w tym regionie raczej ciepła, ale za to bardzo wilgotna. Wilgoci towarzyszy silny wiatr, tak to już jest. Najgorsze są dwa miesiące: styczeń i luty, kiedy dzień budzi się z równym trudem jak Cathy. Gdyby tylko mogła pospać jeszcze trochę, troszeczkę. Nic z tego, nie ma co marzyć – i tak jest już spóźniona.

Cathy narzuciła szlafrok i po omacku zeszła do pustej kuchni. Zapalone światło nagle zmusiło ją do otwarcia oczu. Zaczynał się nowy, szary dzień, a z nim rutynowe czynności: woda gotowała się w elektrycznym czajniku, herbata parzyła w filiżance, a chleb opiekał na złoty, kuszący kolor. Na talerzyku pojawiły się tosty, nic tylko masło i dżem. Śniadanie otrzeźwiło ją, dodało energii. Teraz mogła zabrać się do pracy.

Cathy wstawiła brudne naczynia do zmywarki, wytarła pokrywającą kuchenny stół ceratę w kolorowe kwiaty. „Trzeba będzie ją zmienić” – pomyślała, wchodząc po schodach. Pod prysznicem rozbudziła się na dobre. Jeszcze pięć minutek i będzie gotowa. Otworzyła okiennice. Za oknem plucha i szaruga… Jean bez wątpienia już wydoił krowy. Cathy założyła nieprzemakalną kurtkę z dużym kapturem, czerwone gumiaki i wyszła przed dom. Uniosła oczy. Dzień już wstał, ale słońce ani myślało pokazać czubka swojego nosa. „Biedne zwierzęta – pomyślała Cathy – spędzą kolejny dzień na zabłoconym polu”.

Trzy lata temu Cathy i Jean przejęli gospodarstwo rolne na zachodzie Francji. Oboje pragnęli pracować na wsi, rolnictwo wydawało się idealnym zawodem. Stare budynki należące do dawnego gospodarza zostały wyremontowane. Kiedy jest ładna pogoda, czerwona dachówka połyskuje z oddali. Kamienne ściany budynku prezentują się pięknie.

Cathy przypomniała sobie, jak bardzo dumni byli po ukończeniu prac. Oczywiście musieli pożyczyć sporo pieniędzy. Nic nie szkodzi, są młodzi i pełni sił, a zwłaszcza ochoty do pracy. Pożyczka nie stanowi problemu, zwrócą za kilka lat.

Byli bezgranicznie szczęśliwi, kiedy udało im się ukończyć renowację starej farmy, kiedy zaczęli nowe życie. Fakt, że budynki leżały nieco na uboczu, nie stanowił problemu, oboje mieli prawo jazdy, a rodzice Cathy kupili im w prezencie ślubnym renault clio 3. Rzecz jasna, trzeba było sporządzać listę zakupów, choćby z tego powodu, że kilka kursów dziennie wymagało dużo czasu i paliwa. Nie było mowy o zapomnieniu czegokolwiek.

Jeana pasjonowały zwierzęta, gospodarstwo miało obory, a w pobliskim miasteczku był weterynarz. Młodzi kupili więc kilka sztuk bydła, decydując się na produkcję mleka. Żaden problem, wszystko jest dzisiaj zmotoryzowane, mechaniczne dojarki ułatwią im pracę. Oczywiście będą musieli zajmować się dojeniem dwa razy dziennie, w tym pierwszy wcześnie rano, zanim krowy udadzą się na pastwisko.

Pierwszego roku Cathy wstawała wcześnie i zajmowała się porannym dojeniem, następnie Jean karmił zwierzęta i prowadził je na pole. Krowy były spokojniejsze, kiedy wieczorne dojenie odbywało się po posiłku. Cała praca spoczywała więc na barkach Jeana, Cathy zajmowała się kolacją. Rozległe gospodarstwo pozostawiało im wiele miejsca i tyle samo możliwości. Po namyśle małżeństwo zakupiło parę prosiąt, kilka kur oraz psa. „Nie ma prawdziwego rolnika bez psa” – stwierdziła Cathy. Jet był rasowym borderem collie, prawdziwym psem pasterskim. Oboje zachwycili się na widok małej, puchatej kulki o różowym języczku stale liżącym ich po szyjach. Kulka rosła jak na drożdżach i zanim się spostrzegli, stała się wiernym, czujnym psem podwórkowym. Stojący na uboczu dom był teraz dobrze strzeżony. Jet przywiązał się szczególnie do Cathy, której nie opuszczał ani na chwilę, niestrudzenie biegając za nią od rana do wieczora. Jean uśmiechał się tylko, stwierdzając, że nikt nie zbliży się do jego żony; z podobnym obrońcą u boku nie ryzykowała niczego.

Cathy z rozczuleniem przyjmowała wyrazy przywiązania, którymi obdarzał ją Jet. Lubiła jego obecność, kiedy karmiła kury i prosięta, czyściła ich zagrody czy udawała się na pole, żeby przyprowadzić krowy na wieczorne dojenie. Pies uwielbiał samochód i chętnie jeździł do miasteczka po zakupy. Rozłożony na tylnym siedzeniu pochrapywał cichutko, czasami zdarzało mu się nawet szczeknąć przez sen. O czym mógł marzyć? Kto wie, może psy śnią? Jak by nie było, kiedy tylko Cathy zatrzymywała samochód, Jet podnosił się równie szybko, jak usypiał. Pod jej nieobecność sadowił się zawsze na przednim siedzeniu należącym do kierowcy i nie spuszczał oka ze sklepu, do którego udawała się na zakupy. Obojętny na przechodniów, głuchy na nawoływania zachwyconych jego widokiem dzieci, Jet wiernie czekał na swoją panią. Nic nie mogło oderwać go od tej jedynej liczącej się teraz czynności: oczekiwania. Był równie uparty, co wytrwały.

Zakupy przedłużały się czasami w zależności od kolejek czy spotkanych przez Cathy znajomych.

Młode małżeństwo szybko zdobyło wielu przyjaciół. W miasteczku nie brakowało par w ich wieku, z dziećmi lub bez, par, które tak jak oni marzyły o spokojnym życiu na wsi. Żadna nie zajmowała się jednak rolnictwem. Dwie wyjeżdżały do pobliskiego miasta, gdzie absorbowała je praca biurowa, inne znalazły zajęcie tutaj, na miejscu, pracując w piekarni, masarni czy w małym barze. Wszyscy wyglądali na zadowolonych z podjętej decyzji i zgodnie twierdzili, że życie w tym spokojnym, małym miasteczku ma swoje uroki. No, może zimą było tu trochę smutniej niż w dużym, proponującym wiele atrakcji mieście. Może chandra dopadała ich w te szare, deszczowe dni, kiedy nie bardzo wiedzieli, co z sobą zrobić. Poza barem nie było tu ani jednego miejsca, gdzie mogliby się spotykać. Fakt ten sprawił, że szybko stali się przyjaciółmi i mogli teraz dyskutować do woli, organizując kolacje przed kominkiem. Tak, to była ta dobra strona. W dużych, bezdusznych miastach ludzie mijają się, nie zamieniając ze sobą ani słowa. W dużych, bezdusznych miastach ludzie spieszą się, biegają od rana do wieczora nie bardzo wiadomo za czym. W dużych, bezdusznych miastach nikt nie traci czasu na dyskutowanie ze znajomymi w sklepie, a korki pochłaniają ogrom cennych minut przeznaczonych na przygotowanie posiłku i odpoczynek. W tym małym miasteczku mieli przynajmniej prawdziwych przyjaciół, prawdziwe życie.

Po objęciu gospodarstwa Cathy i Jean byli najszczęśliwszą parą na świecie. Zwierzęta miały się dobrze, ogródek okalający dom pełen był pielęgnowanych przez Cathy kwiatów i świeżych warzyw. Mieli własne jaja i od czasu do czasu kury na dobry, domowy rosół. Wieczorki ze znajomymi odbywały się regularnie, nie brakowało im towarzystwa. Latem korzystali ze świeżego powietrza aż do późnych wieczornych godzin. Cathy ustawiła duży stół pod lipą. Tutaj rozprawiali o ich życiu, dniach spędzonych na pracy, planowanych wakacjach, przyszłości. Zawsze znajdował się odpowiedni temat. Oczywiście mieli sporo zastrzeżeń odnośnie do rozwoju ich małego miasteczka: oj tak, przydałaby się szkoła, jak również biblioteka miejska. Nieliczne dzieci w wieku szkolnym jeździły autokarem do oddalonej o przeszło dziesięć kilometrów nieco większej miejscowości, która miała własną szkołę, a nawet college. Musiały wstawać wcześnie, zimą było im trudno. Tak, mała szkoła byłaby dobrym nabytkiem. Jak zwykle brakowało funduszów. Miasteczko nie było bogate, a dotacje zmniejszały się z roku na rok. Brakowało również biblioteki. Cathy kupowała kilka książek za każdym razem, gdy udawało im się wyrwać do oddalonego o dobre trzydzieści kilometrów Nantes. Wymieniała je ze znajomymi, ale to nie to samo. Lubiła kryminały, w wolnych chwilach z trudem odrywała się od lektury ostatnich wydań Jake’a Arnotta czy Michaela Connelly’ego. Pociągały ją także powieści obyczajowe, a nieco mniej – proponowane przez przyjaciół książki przygodowe lub autobiografie. W obliczu faktu nieobecności biblioteki czytała jednak, co popadło.

Zimą kominek rozweselał ich spotkania, zwalczał wciskającą się zewsząd wilgoć. Ugotowana na gorącej płycie fasolka była ich ulubionym daniem. Cathy nauczyła się opiekać chleb przy kominku. Nie mogli marzyć o przyjemniejszym życiu. Z kuchni dobiegał wesoły śmiech zebranych przyjaciół. Tak, dobrze zrobili, wybierając to małe, otoczone rozległymi polami miasteczko, oraz ten trudny, ale jakże satysfakcjonujący, zawód rolnika.

Tego ranka Cathy miała jednak zupełny mętlik w głowie. Coś się zmieniło… Zmęczenie nie pozwalało jej dłużej zastanawiać się nad tym, co odczuwa. Potykając się, dotarła wreszcie do budynków gospodarczych i otworzyła drzwi obory. Jean podniósł głowę, uśmiechnął się. Cathy przyglądała mu się z czułością, zapominając o pokrytych błotem gumiakach, mokrej twarzy i lepiących się do czoła niesfornych kosmykach, którym udało się wymknąć spod kaptura.

– Jak ci się spało, księżniczko? Tutaj już skończyłem, trzeba by zająć się prosiakami i dorzucić trochę ziarna kurom – rzucił Jean.

Nagle uważniej przyjrzał się żonie. Zawsze był dumny na sam widok tej smukłej, wysokiej sylwetki. Długie, kasztanowe włosy zmoczone deszczem kleiły się do policzków. Zielone, ocienione gęstymi rzęsami oczy były jakby przygasłe. Cathy wyglądała na zmęczoną, a może zniechęconą?

– Zajmę się tym – odpowiedziała bez zwłoki i pocałowała męża w policzek. – A zaraz potem pojadę na zakupy. Powiedz: mogę zostawić ci Jeta? Przy tej pogodzie przemoczy moje siedzenie, i tak już mam dosyć tej wilgoci.

– Nic się nie martw, zostanie ze mną, chce czy nie chce, i będziesz mogła pojechać spokojnie. Wszystko wskazuje na to, że pogoda nie zmieni się przed upływem kilku dni, najlepiej będzie zrobić trochę zapasów, żeby uniknąć jeżdżenia po tym deszczu. Zostało nieco zupy? Powinna wystarczyć na dzisiejszy obiad. Nie spiesz się, zrób porządne zakupy i skocz do baru na herbatę, trochę towarzystwa dobrze ci zrobi – dorzucił Jean.

– Chyba masz rację. Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, że tutejsza pogoda nie pasuje do mojego charakteru. – Cathy uśmiechnęła się wreszcie. – No i zima jest w tym roku taka długa i taka wilgotna. Wrócę na obiad.

Cathy dojechała do miasteczka akurat na czas. Ulewa wzmogła się, kiedy tylko kobieta weszła do sklepu. Silny wiatr smagał przechodniów, strumienie wody płynęły teraz wzdłuż ulicy. Przemoczeni do suchej nitki klienci otrzepywali kurtki, starannie wycierając obuwie. Cathy spokojnie wypełniała koszyk potrzebnymi produktami. Nie miała czasu na sporządzenie listy, ale Jean zasugerował, żeby zrobić spore zapasy. Do dzieła: dwa lub trzy kilogramy mąki, cukier, kawa i herbata z pewnością się przydadzą. No i masło, parę serów i sok pomarańczowy. Wreszcie wędlina i mięso na parę dni. Reszta potrzebnych produktów pochodziła z ich własnego ogródka. Przy kasie rosła kolejka. Cathy zatrzymała się jeszcze na chwilę, wybrała parę tabliczek czekolady i paczkę ciasteczek. Otworzy ją w barze, przy herbatce.

Kiedy przemoczona do cna usadowiła się wreszcie przy stoliku, Romain, znajomy i właściciel baru, z miejsca podał jej gorącą herbatę. Cathy odsunęła stojące obok krzesło i wskazała je gestem ręki.

– Masz chwilę? Przyniosłam ciastka.

– Sama widzisz, przy tej pogodzie nie oczekuję na tłumy klientów. Poczekaj, zrobię sobie kawę.

Romain pojawił się przy stoliku, zanim się spostrzegła.

– Jesteś wolna cały ranek?

– Czemu pytasz?

– Herbata mnie nie dziwi. Ale ciastka…

Cathy się uśmiechnęła.

– Ten deszcz zaczyna mnie nudzić, Jean doskonale zdał sobie z tego sprawę. Mam cały ranek aż do obiadu i co, miałabym nie skorzystać?

– Tego nie powiedziałem – odparł rozbawiony teraz Romain. – Wprost przeciwnie: czuję się zaszczycony, że spędzasz ten czas w moim barze. Z drugiej strony: wybór nie jest znów tak duży, no chyba że miałabyś cały dzień do stracenia. W Nantes z pewnością pozbyłabyś się chandry.

– Też tak myślę. Gdyby tylko ten deszcz wreszcie przestał padać. Mam wrażenie, że pogoda nie zmieni się nigdy.

– Żałujesz, że wybraliście ten region, co?

– Sama nie wiem, podoba nam się tu, no i gospodarstwo jest dokładnie takie, o jakim marzyliśmy. Nie o to chodzi. Od pewnego czasu źle znoszę tę szarugę.

– Przydałyby wam się dłuższe wakacje.

– Aha, ale co zrobić ze zwierzakami? Możemy zabrać jedynie Jeta… Inni rolnicy mają po uszy własnych kłopotów. Oglądasz wiadomości?

– Jak każdy. Mleko coraz taniej się sprzedaje, wiem.

– No właśnie, a praca pozostaje taka sama. Raty do spłacenia za dom również.

– Nie bardzo wiem, co ci poradzić… Wiesz, bar nie przynosi nam znowu takich wspaniałych dochodów, miasteczko jest małe, klienci nieliczni, ale lubimy tę pracę, póki pozwala nam utrzymać rodzinę.

– No właśnie. Jest nas tylko dwoje, co będzie, kiedy przyjdą na świat dzieci?

– Teraz rozumiem. Masz ochotę zająć się niańczeniem.

– Romain! Powiedzmy, że moment jest odpowiedni, żeby powiększyć rodzinę. I sama nie wiem, jak sobie damy radę.

– Możecie zakupić trochę więcej ziemi i zająć się uprawą kukurydzy, czy ja wiem.

– Lubimy nasze zwierzaki… Pola uprawne to nie to samo. Oczywiście, masz rację, być może będzie to jedyne wyjście.

– Wiesz co, przyjdźcie jutro na kolację, porozmawiamy, może nie rozwiążemy problemu, ale za to miło spędzimy czas – zaproponował Romain.

– Chętnie – zgodziła się Cathy natychmiast. – Popatrz tylko na tę pogodę. Jest chyba gorzej niż przed chwilą, a ja muszę już uciekać. Nie chcę zrzucać całej roboty na Jeana.

Wiatr nasilał się z godziny na godzinę. Za oknem było teraz wyjątkowo ciemno.

– Zanosi się na niezły sztorm, skoro nawet tutaj, sto kilometrów od wybrzeża, tak silnie wieje – rzucił Romain. – Uważaj na siebie, drogi są śliskie.

Cathy pożegnała się w pośpiechu i pobiegła do samochodu. Przemoczona usiadła za kierownicą. Widoczność znacznie zmalała, a strugi deszczu nie ułatwiały prowadzenia pojazdu. Jechała ostrożnie, zachowując umiarkowaną szybkość, mimo to udało jej się dotrzeć do domu na obiad.

Zupa już grzała się na kuchni, Jean nakrył do stołu. Cathy z trudem przeniosła wszystkie zakupy do domu.

Szczęśliwy z powodu powrotu ukochanej pani Jet biegał za nią bez ustanku. „Gdybyś tylko mógł mi pomóc” – myślała rozbawiona Cathy, spoglądając na przemoczonego psa. Jean bez słowa podał jej ręcznik i zajął się układaniem zakupów, wybierając te, które należało przechowywać w lodówce, układając całą resztę w kuchennej szafce. Wysuszona Cathy umyła ręce i wreszcie mogli zabrać się do jedzenia. Gorąca zupa szybko rozgrzała jej policzki. Cathy odzyskała siły i głos. Opowiadała teraz o swojej wizycie w barze, o propozycji Romaina. Jean odetchnął z ulgą, najwyraźniej martwił się bez potrzeby, Cathy wystarczyła jedynie chwila wytchnienia. Szkoda, że nie zaproponował jej wcześniej tego wypadu do miasteczka. Sam źle znosił pochmurne dni. Niepokoił się o ich przyszłość… Ceny skupu mleka nie rokowały niczego dobrego. Jean nie ośmielał się poruszać tematu z żoną, ale wiedział już, że trzeba będzie wprowadzić zmiany, żeby gospodarstwo pozostało rentowne. Patrząc na ożywioną twarz Cathy, odprężył się wreszcie i z uśmiechem rozprawiał o planowanym wieczorze u rodziny Romaina.

Dzień zleciał szybko. Małżonkowie machinalnie wykonywali swoją pracę. Wieczorem zamyśleni przysiedli w cieple kominka. Nawet program telewizyjny nie wystarczył, żeby poprawić im humor. Przez chwilę przeskakiwali z kanału na kanał, decydując się wreszcie na wyłączenie telewizora.

W łóżku powitała ich chłodna pościel. Wilgoć nie oszczędziła sypialni, chociaż wyremontowana farma była dobrze izolowana. Cathy złapała zaczęty kryminał, a Jean pogrążył się w lekturze prenumerowanego od wielu miesięcy czasopisma rolniczego. Zasnął po kilku stronach. Cathy z czułością wyjęła miesięcznik z rąk męża, zgasiła lampkę nocną i wtulając się w ciepłą teraz pościel, zapadła w kamienny sen.

*

Drobna mżawka siąpiła nieprzerwanie od samego rana. Kate nie zwracała nawet uwagi na małe kałuże pokrywające Trafalgar Square. Wzrokiem szukała szyldu z nazwą pubu: The Chandos, gdzie podobno szukano kelnerki. Po całej godzinie spędzonej w metrze Kate liczyła, że zostanie przyjęta i zacznie pracę najszybciej, jak tylko będzie to możliwe. Jej marne oszczędności topniały jak śnieg na wiosnę, niedługo nie będzie mogła zapłacić za pokój gościnny w położonym daleko od centrum B&B[1].

Wreszcie znalazła to, czego szukała. Leżący na rogu ulic St. Martin’s Lane oraz William IV Street pub był tak duży, jak sobie wyobrażała. Ciemne drzewo zdobiło fasady. O tej godzinie nie powinno być zbyt wielu klientów, będzie mogła porozmawiać spokojnie, przedstawić się, zapytać, czy potrzebują kelnerki. Żwawo ruszyła w stronę lokalu. Weszła i rozejrzała się dokoła. Meble i boazerie z ciemnego drzewa tworzyły ciepłą, intymną atmosferę. Podłogę pokrywał jasny parkiet. Na ścianach nie brakowało obrazów oprawionych w ciemne drewniane ramki. Ozdobne kafelki z kolorowej ceramiki wieńczyły boazerię, miło kontrastując z żółtym kolorem ścian. Kate się uśmiechnęła. „Jak miło będzie tutaj pracować”.

Centrum Londynu jest tak pociągające, zajęta poszukiwaniem pracy jeszcze nie miała czasu na zwiedzanie. Delektowała się błogim uczuciem zadowolenia, którym napawał ją sam fakt pobytu w stolicy. Owszem, lubiła wieś, ale ruchliwe, duże miasta przyciągały ją od dawna. Wreszcie podjęła decyzję: w Londynie z pewnością znajdzie pracę i zacznie prawdziwe życie.

Uśmiechnięta zbliżyła się do stojącego za kontuarem mężczyzny. Zamówiła małe jasne piwo i usiadła przy barze. Szybko wywiązała się rozmowa. Kelner był miłym, młodym chłopakiem noszącym wdzięcznie imię – Jack. Kate postawiła na szczerość. Tak naprawdę nie miała ochoty na piwo, szukała pretekstu do rozmowy. Czy aby Jack słyszał, że pub potrzebował nowej kelnerki? Nie, nigdy jeszcze nie pracowała, niedawno ukończyła szkołę. To będzie jej pierwsza praca. Nie, nie miała pojęcia, jak długie mogą być dni spędzone w pubie – w godzinach szczytu klienci przychodzą tutaj licznie, trzeba pracować szybko, uważać na turystów, przyzwyczaić się do ich okaleczonego angielskiego.

– No dobrze, teraz już to wiem. Szukacie kelnerki czy nie?

– Szukamy. Możesz spróbować. Właściciel przychodzi około południa, poczekaj, jeśli ci na tym zależy.

– Super. Dzięki za informację.

– Może wejdziesz na piętro? Jane powinna mieć teraz trochę czasu, poproś, żeby pokazała ci kuchnię i całą górę. Masz dobrą godzinę czekania, przynajmniej ją wykorzystasz.

– Dziękuję, Jack.

Kate dokończyła piwo i szybko wdrapała się na piętro. Jedną ze ścian wypełniał olbrzymi kominek nadający wnętrzu ciepłą, radosną atmosferę. Pośrodku pomieszczenia na kolorowych, wełnianych dywanach stały niskie ławy i pokryte ciemną skórą małe, wygodne taboreciki. Całość była jeszcze bardziej przytulna niż parter.

Jane przyjęła przybyłą z otwartymi ramionami.

– Mam nadzieję, że właściciel cię zatrudni. Potrzebuję pomocy. Sama zobaczysz, za niecałą godzinę będzie tu pełno turystów i pracujących w pobliżu londyńczyków.

– Obyś miała rację. Chętnie podjęłabym pracę jeszcze dzisiaj.

– Tak ci spieszno? – roześmiała się Jane. – A masz kogoś do masowania zmęczonych stałym dreptaniem stóp?

– Nie przesadzaj.

– Chodź, pokażę ci, co będziesz robić, jeśli zostaniesz zatrudniona.

Kate potaknęła z zapałem. Przez kilka minut uważnie wsłuchiwała się w wyjaśnienia Jane, zrozumiała, jak funkcjonuje kuchnia, gdzie znajdują się bloczki do notowania zamówień, zapamiętała, że dania dostają się na piętro za pomocą windy do potraw. Tak, będzie jej tutaj dobrze, musi dostać tę pracę.

Jane uważnie przypatrywała się swojej nowej koleżance. Kate była naprawdę ładną dziewczyną: wysoką, ciemnowłosą, o piwnych, błyszczących oczach. Tryskała energią i entuzjazmem. Z pewnością będzie dobrze pracować, a pomoc jest teraz niezbędna. Za kilka tygodni zacznie się sezon turystyczny i Londyn wypełnią napływający z całego świata podróżni. Nie ma mowy, Jane nie da sobie rady bez dodatkowej kelnerki. Oby tylko Kate spodobała się panu Moore.

Właściciel pojawił się wreszcie. Po krótkiej rozmowie był równie zauroczony jak Jane. Tak, potrzebował kelnerki, Kate będzie odpowiednia. Jest miła, rozmowna, zwinna i wystarczająco młoda, żeby chodzić cały dzień. Jeśli chce, może zacząć od teraz. Po uzgodnieniu warunków Kate założyła biały fartuszek i ustaliła z Jane, że lepiej będzie, jeśli zacznie pracę na pierwszym piętrze. Jack uśmiechnął się na jej widok. Zauważył, że ta dziewczyna miała silny charakter. Postanowiła, że będzie tutaj kelnerką, i – proszę – zdobyła posadę. Okres próbny z reguły trwał trzy miesiące, po których pan Moore proponował kontrakt na dłużej.

Pierwszy dzień zleciał w mgnieniu oka. Późnym wieczorem Kate niemalże usnęła w metrze. Kiedy tylko znalazła się w swoim pokoiku, w ubraniu padła na łóżko i zasnęła twardym snem. Następnego dnia pracowała po południu i z góry obiecała sobie, że uda się do centrum nieco wcześniej i zacznie zwiedzanie miasta.

Gwar panujący na schodach małego B&B o ósmej rano mógł obudzić nawet największego śpiocha. Kate przeciągnęła się i wstała z łóżka. Prysznic z lodowatą wodą, do której musieli przyzwyczaić się ci, którzy wstawali najpóźniej, nie pozbawił jej dobrego humoru. W kilka minut była gotowa, śniadanie zajęło jej tylko chwilkę. Jazda metrem okazała się tym razem znacznie przyjemniejsza. Przynajmniej miała cel: znalazła upragnioną pracę. Jej nowi koledzy Jane i Jack byli sympatyczni i pomagali jej przez pierwszy, długi dzień spędzony w pubie. Dzisiaj sama da sobie radę.

Opuszczając stację metra, Kate zawahała się przez moment: od czego zacząć? Wreszcie zdecydowała się na przechadzkę w samym centrum. Obeszła Trafalgar Square, wszystkie odbiegające od placu ulice i udała się w stronę Coven Garden. Owa słynna dzielnica zachwyciła ją, a liczący przeszło pięćset lat targ był rzeczywiście wart zwiedzenia. Liczne sklepiki kusiły nie tylko turystów. Herbaty, pachnące mydełka, kolorowe szale, szykowne kreacje przyciągały wzrok. Dużą część zadaszonego targu zajmowały zwykłe kramy proponujące nieprzebraną ilość różności: od obrazów po zwykłe kolorowe podkoszulki. Nie brakowało rzecz jasna miniaturek zabytków Londynu czy przedmiotów z wizerunkiem rodziny królewskiej. Zupełnie jakby herbata miała być smaczniejsza, kiedy pije się ją w filiżance, na której uśmiecha się książę Walii – William. Kate zjadła olbrzymią kanapkę z kurczakiem i zafundowała sobie wyborną zieloną herbatę w pięknej filiżance. Cieniutką porcelanę pokrywały czerwone pąki róż. Herbaciarnia była wyjątkowo przytulna, chociaż pod względem dekoracji oraz dominujących pastelowych kolorów kontrastowała z Chandosem. Stoliki oraz parkiet wykonano tutaj z jasnego, sosnowego drzewa. Ściany pomalowano na żółto, zielono i różowo. Kolorowe świeczniki oraz wazoniki z kwiatami zdobiły każdy stolik. Na piętrze pośrodku obszernej sali królował duży drewniany stół. Kate z miejsca spodobał się ten pomysł. Przy stole sadzano rozmaitych klientów. Całość przypominała dużą biesiadną salę. Z każdego rogu stołu dobiegały rozmowy w odmiennych językach. Stół był na tyle szeroki, że nikt nikomu nie przeszkadzał, Kate odniosła wrażenie, że nie je sama, ale w towarzystwie przynajmniej trzydziestu innych osób. Czas zleciał w mgnieniu oka i już trzeba było gonić do pracy.

Z żalem porzuciła Coven Garden i szybkim krokiem ruszyła w stronę Trafalgar Square. Jack ziewnął na jej widok.

– Wygląda na to, że dopiero co wstałeś – zakpiła Kate.

– To prawda. Wczoraj wieczorem świętowałem urodziny dawnego kolegi z pracy. Przedstawię cię kiedyś. Phil jest najbardziej roztargnioną osobą na świecie i najlepszym z przyjaciół. Spodoba ci się.

– Chętnie go poznam. Jak dotąd rozmawiam głównie z tobą i z Jane. Nie licząc właścicielki mojego B&B, z którą chętnie jem śniadanie.

– Co takiego? Mieszkasz w B&B?

– Tymczasowo, przypominam ci, że pracuję dopiero od wczoraj. Mam trochę oszczędności, ale na hotel nie wystarcza. Dzisiaj zwiedziłam Coven Garden, przespacerowałam się po pobliskich ulicach. Najbliższe dni zamierzam spędzić na zwiedzaniu miasta, ale za jakieś dwa tygodnie zajmę się szukaniem małego pokoiku. Wiesz, jadę dobrą godzinę metrem, w obie strony daje to ponad dwie godziny transportu dziennie. Nie skarżę się, ale przyjemniej byłoby mieszkać bliżej centrum. Czy to tylko wrażenie, czy rzeczywiście jest mało klientów?

– Poczekaj, jeszcze chwilkę i zaczniesz biegać w tę i z powrotem z talerzami w rękach. – Jack się roześmiał.

Ukradkiem przypatrywał się Kate przez całe popołudnie i wieczór. Nigdy nie zdarzyło mu się spotkać równie żywej i przyjemnej dziewczyny. Uwijała się między stolikami, zupełnie jakby pracowała tutaj od wieków. Jej uśmiech zdawał się zaraźliwy, w pubie panowała wesoła atmosfera. Jack ziewnął po raz kolejny i stwierdził, że musi przedstawić Kate Philowi.

Wieczorem zmęczenie malowało się na wszystkich twarzach. Jane ledwie trzymała się na nogach, Jack spał na stojąco. Kate również marzyła o łóżku. Pozostawała podróż metrem. Tym razem droga wydała się dłuższa. „Może powinnam zająć się szukaniem pokoju trochę wcześniej?” – myślała Kate. Szybko odrzuciła ten pomysł, i tak nie będzie mogła sobie pozwolić na opłacanie pokoju przed otrzymaniem pierwszej pensji. „Zobaczymy, nie trzeba się zniechęcać. Jutro czeka mnie kolejny dzień i zwiedzanie miasta” – pomyślała zachwycona. Natychmiast poczuła przypływ energii. Londyn był cudowny.

Po dobrze przespanej nocy Kate obudziła się pełna optymizmu. Śniadanie z właścicielką B&B zajęło jej trochę więcej czasu. Z zapałem opowiedziała o swoich wrażeniach, Coven Garden był dla niej najpiękniejszym targiem na świecie, a The Chandos – najmilszym z pubów. Niemalże tanecznym krokiem opuściła pensję i szybko udała się na stację metra. Przez całą drogę zastanawiała się, dokąd się udać. Opuszczając metro, natknęła się na Jacka.

– Hej, Kate, jak się masz? Nadal pełna energii?

– Wyobraź sobie, że nie zmieniłam się od wczoraj – rzuciła Kate, przybierając jeden ze swoich uroczych, zaraźliwych uśmiechów. – A ty co tutaj robisz? Pilnujesz metra?

– Czekam na ciebie, rzecz jasna. Pomyślałem sobie, że może przyda ci się przewodnik. Nie jestem rodowitym londyńczykiem, ale mieszkam tutaj już od dobrych dziesięciu lat. Tata pracuje w banku, przeniesiono go do filii w Londynie i z nim całą naszą rodzinę.

– Aha, i nie miał ci za złe, że nie poszedłeś jego drogą? No wiesz, w tym przypadku rodzice rokują nadzieję, że ich latorośle również zrobią karierę…

– Na początku tak, studia nie pociągały mnie ani trochę, nie znoszę matematyki, na samą myśl o pracy w zamkniętym biurze przechodzą mnie ciarki. To jak, zgoda na wspólną wycieczkę?

– Chętnie. Jeszcze nie zdecydowałam, co chciałabym dzisiaj zobaczyć.

– A może Buckingham Palace? Nie pada, zmiana warty jest o jedenastej. Przy okazji przejdziemy się parkiem. Zaliczyłaś już jakiś park? Wiesz, że w Londynie ich nie brakuje.

– Nie, znam jedynie nazwy… – Kate wybuchnęła śmiechem. – Czasami mi się wydaje, że od lat znam na pamięć plan Londynu. Żeby udać się pod Buckingham Palace, trzeba przejść przez Green Park, nie mylę się?

– Jestem pełen podziwu. – Rozbawiony Jack z trudem zachował powagę.

Ta dziewczyna była doprawdy niesamowita. Zupełnie różna od znanych mu dotąd młodych dziewczyn. Coraz mniej miał ochotę na zapoznanie jej z Philem. „Czyżbym był zazdrosny!?” Myśl ta wprawiła go w osłupienie, a przecież była bliska prawdy. Nie miał czasu na zgłębienie przepełniających go uczuć. Nie przestając rozprawiać, Kate już kierowała się w stronę Green Parku. Minęli popularny Piccadilly Circus. Kiedy zbliżyli się do znanego sklepu Fortnum & Mason, Kate zwolniła zauroczona piękną wystawą.

– Jesteś jak wszyscy turyści – zażartował natychmiast Jack.

– Nie podoba ci się? W życiu nie widziałam piękniejszej wystawy… Dzisiaj nie mam czasu, ale jutro rano wpadnę tutaj.

– Może lepiej poczekaj na pierwszą pensję? Wnętrze jest równie kuszące jak ta wystawa – sprecyzował Jack – ale rzeczywiście warte zobaczenia.

– Zastanowię się. Tymczasem w drogę, nie chcę przegapić zmiany warty.

Green Park był jeszcze szary. Pozbawione pączków drzewa kołysały się na lekkim wietrze. Pomimo dość pochmurnej pogody nie brakowało spacerowiczów. Kate rozglądała się dokoła.

– Wrócimy na wiosnę, kiedy zazielenią się drzewa, zakwitną kwiaty. Najbardziej lubię to miejsce latem. Trawnik zmienia się wtedy w gigantyczny teren na piknik. Jest naprawdę fajnie.

– Wyobrażam sobie – szepnęła Kate zachwycona. – Wiesz, tutaj jest chyba jeszcze piękniej niż w okolicy naszego pubu. Lubię moją pracę. Gdybym tylko mogła znaleźć jakiś mały, maciupeńki pokoik tutaj, koło parku.

– Spójrz tylko na te budynki. Nawet sobie nie wyobrażam, ile pensji trzeba by poświęcić, żeby wynająć mieszkanie z widokiem na park – skomentował Jack.

Na chwilę zapanowało milczenie. Kate upajała się widokiem. Była szczęśliwa; praca zajmowała jej dużo czasu, ale mogła sobie pozwolić na zwiedzanie miasta. Jack przyglądał się jej ukradkiem, rozmyślając nad tym, czy powinien przedstawić jej propozycję, która chodziła mu po głowie już od wczorajszego wieczoru. Znali się od tak niedawna… Chłopak obawiał się reakcji Kate. Nie bardzo wiedział, czy dziewczyna dobrze go zrozumie, a zwłaszcza czy mu zaufa. Od kilku lat wynajmował małe mieszkanie położone na Stamford Street. Należało wprawdzie przejść przez Tamizę, ale było to znacznie bliżej centrum niż wynajmowany przez Kate pokoik w B&B. Jack miał do dyspozycji salon z małą kuchnią, niewielki pokoik i jeszcze mniejsze biuro. Mógłby zaproponować je Kate. Komputer zmieści się w jego pokoju. Dzielnica była przyjemna, a do pracy Jack chodził na piechotę. Spacer trwał około trzydziestu minut i dobrze mu robił, przynajmniej oddychał nieco przed zamknięciem się na cały dzień w gwarnym barze.

W milczeniu dotarli przed ogrodzenie Buckingham Palace. Otaczała je gromada turystów, niemal klejąc się do metalowych prętów. Jack znalazł miejsce dla Kate. Sam pozostał nieco z tyłu. Nieraz już miał okazję uczestniczyć w zmianie warty. Kate spoglądała przed siebie z otwartymi ustami i roziskrzonymi oczyma. Obojętna na otaczający ją gwar turystów, nawoływania, krzyki i śmiech nie spuszczała wzroku z wartowników. Wreszcie wybiła jedenasta. Rozpoczął się prawdziwy spektakl, który każdego dnia bez względu na pogodę przyciągał setki ludzi. A było na co popatrzeć. Kate czuła się dumna. Nie wyobrażała sobie życia w innym kraju. Tutaj mieszkała królowa! Powiewająca na wietrze flaga oznaczała obecność w pałacu monarchini Elżbiety II. Czerwono-czarne uniformy wartowników defilowały przed oczyma Kate. Rozbrzmiewała muzyka fanfar. Kate czuła się, jakby znalazła się w innym świecie. Spektakl zakończył się zbyt szybko jak na jej gust. Turyści rozeszli się gromadkami. Kate mogła teraz przespacerować się wzdłuż ogrodzenia. Milczała nadal, a Jack nie ośmielał się przerywać ciszy. Wreszcie dziewczyna westchnęła i przywołała na usta swój uroczy uśmiech. Teraz była sobą.

– Dzięki za towarzystwo. Warto było poświęcić czas, jak myślisz? Ależ ze mnie głuptas, pewnie już oglądałeś zmianę warty dziesiątki razy.

– No niezupełnie, może dwa albo trzy razy. Za to często bywam w Green Parku. James Park też jest przyjemny. Lubisz wiewiórki? Nawet o tej porze roku biegają po alejkach. Szkoda, że nie mamy niczego do jedzenia. À propos: nie jesteś głodna? Ja chętnie przekąsiłbym co nieco przed pracą.

– Tak, ja również. Po drodze nie brakuje możliwości, widziałam co najmniej dwa Starbucksy. Nie mamy czasu na zjedzenie czegoś porządniejszego. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe i że nie będziesz głodny przez całe popołudnie – dorzuciła, spoglądając wreszcie na Jacka.

– No coś ty, przypominam ci, że czekałem przed metrem jak wierny pies. Dlaczego miałbym żałować? – zażartował Jack.

Kate po raz pierwszy poczuła się zażenowana. Spuściła oczy i poczerwieniała nieco. Szybko zapanowała nad sobą, chociaż serce biło jej w piersiach.

– W podzięce za towarzystwo zapraszam cię na kanapkę i kawę do Starbucksa. Romantycznie, co?

– Nie ma wątpliwości – roześmiał się Jack.

Zawstydzenie dziewczyny nie uszło jednak jego uwadze. Może był to dobry znak, może on również nie był jej obojętny? Jack miał teraz prawdziwy mętlik w głowie. Znali się zaledwie od trzech dni, a już trudno mu było obejść się bez niej. Dobry humor, energia, pełen wdzięku uśmiech tej dziewczyny zmuszały go do skupienia wszystkich myśli na jej osobie. Czy w takiej sytuacji powinien zaproponować Kate wspólne mieszkanie? Nie chciał psuć ich przyjaźni, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że kolejne tygodnie jazdy metrem do i z pracy znacznie zmniejszą siły najzwinniejszej ze znanych mu kelnerek.

Kate rozprawiała teraz z wesołością o wszystkim i o niczym. Starała się ukryć własne skrępowanie. Od rana zdawała sobie sprawę, że Jack nie spuszczał z niej oczu. Ale dlaczego? Nie spostrzegła tego wcześniej. Był miły, znali się krótko. Ufała mu, ale wolała zachować dystans. A przecież… wyjątkowo miło było przebywać w jego towarzystwie. Dlaczego nic nie mówił? Kate czuła się zbita z tropu, a nie zdarzało się to często. Paplała jak nigdy dotychczas.

Wreszcie dotarli do Starbucksa. Kate zamówiła dwie kawy i duże kanapki. Jack wypatrzył wolny stolik. Kiedy tylko usiedli, zaczął rozmowę:

– Chciałbym ci coś zaproponować… Ale przyznaję, że nie bardzo wiem, od czego zacząć.

– Od początku – odparowała Kate, uśmiechając się od ucha do ucha. – Przepraszam, zamieniam się w słuch.

– Od początku… No dobrze. Obiecaj mi, że się nie obrazisz.

Kate zaczerwieniła się ponownie. W popłochu myślała, że powinna coś odpowiedzieć, ale po raz pierwszy zupełnie nie wiedziała co. Wreszcie uniosła oczy.

Jack uśmiechał się przyjacielsko.

– Wyglądasz na wystraszoną albo zażenowaną. Kate, znamy się od trzech dni, rozumiem twoją reakcję. Mogę zacząć? – zapytał z pełnymi ustami.

Kate odetchnęła. „Ale ze mnie głuptas – pomyślała. – Wyobrażam sobie Bóg wie co, może chodzi o pracę, może Jack chce mi coś poradzić, może…”

– Słuchasz mnie, Kate?

– Tak, tak… No, lepiej będzie, jeśli powtórzysz to, co powiedziałeś.

– OK. Skup się, nie jest mi łatwo. Myślałem o twoich podróżach metrem… Dwie godziny dziennie to dużo. Nie jestem pewien, czy wytrzymasz jeszcze kilka tygodni, do wypłaty. No i szukanie mieszkania może okazać się trudniejsze, niż sobie wyobrażasz.

– A co proponujesz? – Kate uśmiechała się teraz, odprężona. „Miałam rację, wyobraźnia spłatała mi figla, Jack chce mi pomóc”.

– Znalazłem wyjście, ale nie wiem, czy będzie ci odpowiadało. Będę szczery, obawiam się nawet, czy nie przyjmiesz źle mojej propozycji.

– Intrygujesz mnie…

– Wiesz, mam nieduże mieszkanie, ale za to wyjątkowo dobrze położone. Możemy przespacerować się jutro przed pracą, pokażę ci, gdzie mieszkam. Co ty na to?

– Zgoda na spacer, wspomniałeś o propozycji.

Jack spuścił oczy i wymamrotał ledwie słyszalnym głosem:

– Mieszkanie nie jest duże, ale wystarczające dla dwojga…

Kate zrozumiała wreszcie zakłopotanie nowego przyjaciela. Najwyraźniej proponował jej, żeby zamieszkali razem! Chyba nie był poważny… po trzech dniach znajomości! Z trudem połknęła resztkę kanapki i podniosła się gotowa do wyjścia. Jack siedział bez ruchu. Nie ośmielił się odezwać, reakcja młodej dziewczyny nie wróżyła niczego dobrego. Przez chwilę trwali w milczeniu, wreszcie Kate odezwała się słabym głosem:

– Chodź, musimy się pospieszyć, za pół godziny zaczynamy pracę.

Nie czekając, Kate skierowała się ku wyjściu. Jack zerwał się z krzesła i podążył za nią. Przez chwilę szli zapatrzeni przed siebie. Wesoła i pełna entuzjazmu natura Kate nie pozwalała jej boczyć się zbyt długo. Nie ma co dramatyzować, Jack nie wygląda na zabójcę ani nawet na podrywacza. Proponuje jej wspólne mieszkanie, kierując się zwykłym współczuciem. Z pewnością ma rację, trudno będzie wytrzymać kilka tygodni w podobnym rytmie. Dwie godziny podróży metrem są naprawdę męczące. Nie mylił się, chętnie zamieniłaby je na codzienny półgodzinny spacer. W dodatku mieszkanie najwyraźniej znajdowało się w centrum, nie mogła marzyć o lepszym rozwiązaniu. Zbliżali się. „Jeszcze kilka kroków i będziemy na miejscu” – pomyślała Kate. Mijali słynny kościół St Martin-in-the-Fields, kiedy Kate zatrzymała się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z nowym przyjacielem. Uśmiechnęła się do niego.

– Przemyślałam sprawę. Bardzo to miłe z twojej strony. Przystaję na propozycję. Pod jednym warunkiem.

– ?

– Zwrócę ci moją część czynszu za te kilka tygodni, kiedy tylko będzie to możliwe.

Z trudem dochodząc do siebie, Jack wybąkał uspokojony:

– No pewnie. W takim razie jutro rano czekam na ciebie przed wyjściem z metra.

– Powinieneś zmienić pracę. – Kate parsknęła teraz śmiechem. – Byłbyś całkiem niezłym przewodnikiem.

Jack, który miał czas się opanować, roześmiał się z wyraźną ulgą.

– Może masz rację. W takim razie przewodnikiem dla młodych, ładnych dziewcząt.

– Nie strasz mnie, bo zmienię zdanie – odparowała Kate, puszczając do niego oko.

– Miałaś okazję wstąpić do tego kościoła? Pracujemy tuż obok i kilkakrotnie już skorzystałem ze sposobności, żeby posłuchać koncertu muzyki poważnej, za to nigdy jeszcze nie znalazłem czasu na jeden z wieczorków jazzowych, które organizuje znajdująca się w krypcie kawiarnia.

– Zaradzimy temu, Jack. O kościele słyszałam, jeszcze nie znalazłam czasu na wejście. Sam powiedziałeś: mamy bardzo blisko… Może dlatego jeszcze tutaj nie byłam? – dodała Kate, uśmiechając się promiennie.

Popołudnie minęło szybciej niż zwykle. Klienci przychodzili i odchodzili, jedli, pili piwo, dyskutowali. Wieczorem nie brakowało rodzin. Kate uwielbiała zerkać na bawiące się przed kominkiem dzieci. Jane, która potrzebowała wolnego popołudnia, wyjątkowo pracowała rano. Kate miała więc okazję do nawiązania nowej znajomości; Beth była nieco starsza od niej i trochę mniej rozmowna. Bardzo szybko jednak polubiła wesołą Kate. Zaproponowała jej nawet przechadzkę po mieście, kiedy tylko będą miały wolny dzień.

Droga powrotna okazała się smętna. Całe szczęście, że Jack ośmielił się wystąpić ze swoją propozycją. Praca w pubie była raczej męcząca i chociaż Kate chętnie zajmowała się obsługą klientów, wieczorem nie czuła nóg. Może powinna była zrezygnować ze swoich porannych przechadzek po Londynie… Nie, co to, to nie. Zbyt długo marzyła o tej szansie. Z każdym dniem miasto podobało się jej coraz bardziej, a przecież zobaczyła tak niewiele. Jutro czeka na nią nowy spacer, tym razem po drugiej stronie Tamizy. Na samą myśl o tym Kate drżała z niecierpliwości. Tymczasem miała jedynie ochotę na ciepły posiłek i miękkie, pachnące świeżą pościelą łóżko.

Przy kolacji Kate opowiedziała swojej gospodyni o minionym dniu, nowej przyjaciółce i napomknęła o planach przeprowadzki. Camila Jones, pulchna, żwawa blondynka, troszczyła się o swoich pensjonariuszy jak matka o własne dzieci. Od pierwszych chwil spodobała się jej wesoła Kate. Kobieta nie miała w zwyczaju wtrącać się do prywatnego życia swoich gości. Przy kolacji poruszano rozmaite tematy, często osobiste, a nawet – w niewielkim gronie biesiadników – intymne. Pani Jones doradzała, kiedy pytano ją o zdanie. Nie lubiła jednak narzucać swojej opinii. Wysłała więc Kate do łóżka, życząc jej dobrej nocy, i sama zebrała brudne talerze. Układając naczynia w zmywarce, Camila rozmyślała. Kate była dla niej jak własna córka. Równie miła dziewczyna szybko zdobywała przyjaciół, może więc ten Jack nie miał złych intencji? Czy należało ostrzec Kate, czy aby ona, Camila, miała do tego prawo? Wstawiając wodę na herbatę, nie przestawała się dręczyć. Jak zareagować? Do końca życia nie przebaczy sobie, jeśli coś złego przydarzy się tej młodej dziewczynie. To prawda, że Kate wydawała się trzeźwo patrzeć na życie, miała swoje cele i niestrudzenie dążyła do ich realizacji. Camila długo siedziała w kuchni, herbata wystygła już dawno, a ona wciąż jeszcze nie zdołała podjąć zadowalającej decyzji. Kiedy zegar wybił północ, podniosła się wreszcie. Trudno, jutro rano porozmawia z Kate.

Nazajutrz dziewczynę obudził miły zapach świeżej kawy i herbaty dolatujący z kuchni. Zerknęła na budzik. Dochodziła siódma. Po niespełna kwadransie umyta i uczesana Kate zapinała ostatnie guziki niebieskiego sweterka i łapiąc płaszcz, zbiegła po schodach. W jasnej kuchni kilku turystów kończyło śniadanie. Kate uśmiechnęła się i pomachała do wychodzącej właśnie pary Irlandczyków. Młodzi spędzali kilka dni urlopu w angielskiej stolicy. Każdego wieczora wymieniali z Kate wrażenia z wizyty. Miasto podobało się im bardzo, w dodatku potrafili opowiadać. Z powodzeniem mogli przekonać każdego z obecnych przy stole gości, że właśnie w tym, i w żadnym innym mieście świata, powinno się spędzać wszystkie urlopy. Camila już stawiała przed Kate talerz ze śniadaniem, kiedy ta ostatnia podniosła na nią zdziwione oczy. Talerz wypełniony był po brzegi: smażony bekon, jajecznica, kiełbaski, fasolka w sosie pomidorowym, pieczarki i chrupkie grzanki wydzielały kuszący zapach.

– Gdzie się podziały moje tosty z konfiturą? – zapytała z uśmiechem Kate.

– Wspominałaś o długim spacerze. Powinnaś zjeść trochę więcej, w przeciwnym razie zasłabniesz w pracy.

– Dziękuję, wszystko wygląda pysznie – odparła Kate z pełnymi ustami.

Gdy tylko ostatni goście podnieśli się i opuścili kuchnię, Camila przysiadła obok pensjonariuszki. W rękach trzymała gorący kubek z kawą.

– Tak sobie myślałam: ten Jack jest pewnie bardzo miły, ale tak naprawdę nie znasz go zbyt dobrze. W razie gdybyś zmieniła zdanie, zawsze znajdzie się tutaj wolny pokój.

Wzruszona Kate spontanicznie ucałowała Camilę w policzek.

– Wiem… Ja też trochę się boję. Przemyślałam to. Jack ma rację, na dłuższą metę nie wytrzymam tej trasy metrem. Zobaczę, jak wygląda to mieszkanie i czy rzeczywiście jest miejsce dla dwojga. Opowiem pani wieczorem. Muszę już iść, ucieknie mi metro.

To mówiąc, Kate narzuciła płaszcz i chwytając torebkę, rzuciła się ku wyjściu, skąd ręką przesłała całusa w stronę nie do końca przekonanej pani Jones.

Jack już czekał przed wyjściem ze stacji metra. Na jego widok serce mocniej zabiło w piersi Kate. Czy powinna czegoś się obawiać, czy Jack jest szczery, czy jego propozycja ma jedynie przyjacielski charakter? Chłopak uśmiechał się do niej. Po chwili wahania Kate odpowiedziała tym samym.

– Dokąd idziemy, kapitanie?

– Sama