Signum Sanguinem. Geneza - Evanna Shamrock - ebook

Signum Sanguinem. Geneza ebook

Evanna Shamrock

5,0

Opis

Nieopowiedziana wcześniej historia losów rodziny Zimmermannów. Jakie tajemnice skrywali Andrzej i Aniela? Kim byli, zanim się poznali? Co spotkało ich syna, Joaquína Emila, przed dołączeniem do Naznaczonych? Kogo poznał podczas swojej wędrówki przez życie? A przede wszystkim… Jakie sekrety skrywa przed światem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 486

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Evanna Shamrock

Signum Sanguinem. Geneza

IlustratorEvanna Shamrock

RedaktorAgnieszka Wiatrowska

Projektant okładkiKlaudia Sołdyńska

KorektorJulia Łysakowska

© Evanna Shamrock, 2017

© Evanna Shamrock, ilustracje, 2017

© Klaudia Sołdyńska, projekt okładki, 2017

Nieopowiedziana wcześniej historia losów rodziny Zimmermannów.

Jakie tajemnice skrywali Andrzej i Aniela? Kim byli, zanim się poznali? Co spotkało ich syna, Joaquína Emila, przed dołączeniem do Naznaczonych? Kogo poznał podczas swojej wędrówki przez życie?

A przede wszystkim… Jakie sekrety skrywa przed światem?

ISBN 978-83-8126-205-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

As he walks along the trail

He’s still all alone

Tries to leave behind the demon

That he draws along

He knows it’s only in the mind

It won’t rain all the time

But nobody’s on the road

So he has to go alone

His cold look melts away

As he faces the sun

Tries to forget how long is

He on the lonely run

For a long time his homeward bound

Get lost but not found

But nobody’s on the road

So he’s still on the run

Make way for the morning sun

The ray of light shows the way to believing

Don’t be scared until it’s gone

If the rain comes back it washes away

All the pain

All the pain what you bear inside

Comes away with the night

All the night eats you up alive

Don’t you know you have to carry on the fight?

Paddy And The Rats, Pilgrim On The Road

Rodzina jest dla człowieka korzeniami, przyjaciele łodygą, a miłość kwiatem.

Anna Rokita

Dom — to nie miejsce, gdzie mieszkasz, ale miejsce, gdzie cię rozumieją.

Christian Morgenstern

Przeznaczenie — wymówka głupca w chwili klęski.

Ambrose Bierce

KSIĘGA IZBUNTOWANY CIEŚLA

Can you believe this, my friend?

I was empty and broken inside

She came to save me from the storm

When I heard she said

Three nights of hell

Immortality spell

Light up the skies

Make it through the darkness

Time belongs to you and I

There’s nowhere else

I wished I could be

Mountains high

Dark river flows

The wind will blow

Our fire will burn

Again

Lacuna Coil, Blood, Tears, Dust

Serce twarde na końcu dozna klęski,

a miłujący niebezpieczeństwo w nim zginie.

Syr 3, 26

Miłość to ojciec ratujący dzieci z płonącego budynku, wynoszący je i ginący przy tym. Kiedy kochasz, przestajesz żyć dla siebie, żyjesz dla innej osoby.

Philip Kindred Dick

Rozdział I

Październik, rok 1994

Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna szedł w ciszy, zostawiając ślady na pokrytej liśćmi ścieżce. Chociaż umiał mówić, siedział cicho całe swoje życie. Nigdy nie sprawiał problemów. Rodzice wychowali go tak, jak należy. Dobrze się uczył, był oczkiem w głowie każdego, kto go poznał. Inteligentny, silny. Takich stoickich ludzi potrzebowali mieszkańcy miasta. Wspaniałych żołnierzy, których będzie można posłać na wojnę. Cudownych pracowników, będących na każde skinienie przełożonego. Geniuszy. Przywódców. Autorytetów. Tego żądał świat.

Pomimo próśb, nikt nie przyszedł mu z pomocą, gdy tego potrzebował. Wszyscy, których miał, zniknęli. Odebrano mu rodziców, a właściwie… Oni sami odeszli. Mówili, że taki los czekał ich od dawna. Nikt nie był zainteresowany mężczyzną, gdy on również czekał na śmierć, przygnieciony ciężarem życia.

Wtedy pojawili się oni, oferując mu pomocną dłoń. Zaufał im. Nazywali siebie zgromadzeniem. Zapoznali go ze swoimi przyjaciółmi. Mężczyzna szybko zaakceptował nowe towarzystwo, porzucając dotychczasowy tryb życia. Dobrze bawił się wśród znajomych, dla których dążenie do przyjemności i unikanie przykrości stały się najważniejszymi celami istnienia. Dobre było to, czego chcieli. Złe było to, czego nie chcieli.

Miał dwadzieścia jeden lat. Chcieli, by wniósł coś do szarego społeczeństwa.

Wedle życzenia. Chociaż początkowo z nudów, stał się częścią zgromadzenia, które na zawsze zmieniło oblicze Auditum, miasteczka, w którym wkrótce odkrył sens swojego nędznego życia.

Andrzej Achim Zimmermann znalazł się na zamku skrywającym tajemnicę nocy, w którą wszystko się zaczęło. Nadano mu nowe imię, Andrei. Pamiętał pozbawione wyrazu twarze, ubrania zbryzgane lśniącą w płomieniach czarnych świec czerwonawą krwią. Stał pośród wybranych, sprowadzony przez tych, którzy ofiarowali mu przyjaźń, cierpliwość i zapewnili utrzymanie. Miał przygotowywać salę na rozpoczęcie ceremonii, co też uczynił. Umiał korzystać z noża. Posiadał wiele narzędzi. Był cieślą. Kiedyś rysunki techniczne walały się po jego izbie, gdy zastanawiał się, co dalej robić, obecnie wykonywane przez niego drewniane konstrukcje znalazły swoje zastosowanie.

Teraz, mając dwadzieścia cztery lata, zwyczajnie to wiedział. Stał pośród zgromadzenia, które postanowiło ochrzcić nowych członków. Andrei użył tego słowa prześmiewczo, widząc jak kapłan maluje na czołach przybyszów kręte znaki, maczając palce w ich własnej krwi. Nacięli swoje ciała, by ją dać. Ten rytuał był jednym z ważniejszych, jakie miały miejsce, gdy wszyscy członkowie zgromadzenia spotykali się w ruinach położonych na skraju miasta.

Mężczyzna wiedział, co nastąpi. Nowym przybyszom zostaną powierzone zadania, które będą musieli wykonać w ramach próby. Było to przejście do następnego etapu. Należało wyrzec się wszystkiego, co miało związek ze starym życiem — porzucić dawne przyzwyczajenia, bliskich i to, co niegdyś należało do człowieka. Teraz nowo ochrzczeni mieli inną rodzinę. Rodzinę, która zapewniała im bezpieczeństwo. A oni zapewniali jej ofiary.

Andrei również miał swoją misję. Musiał odnaleźć kobietę, która od jakiegoś czasu znajdowała się podejrzanie blisko zgromadzenia. Nie wiedział, kim jest. Wiedział tylko, że może stanowić zagrożenie, o czym powiedział mu przełożony. Andrei zdawał sobie sprawę z tego, że wszystkie tajemnice zgromadzenia muszą pozostać w ukryciu, inaczej zbyt wiele osób zacznie węszyć wokół miejsca, które stało się ich świątynią. Nie mógł na to pozwolić.

Gdy pozostali członkowie elity wsłuchiwali się w słowa zastępcy kapłana, mężczyzna wszedł za prowadzącym ceremonię do głównej sali. Cieśla spojrzał na mur, w którym czas wybił już dziury. Widział ciemny niczym smoła firmament, na którym znajdowało się kilka słabo pobłyskujących gwiazd oraz księżyc ukryty za chmurami szarymi niczym jego oczy.

— Wiesz, jakie jest twoje zadanie, Andrei.

— Odnajdę ją i sprowadzę tutaj.

— Pamiętaj, że to twój obowiązek względem nas wszystkich, twoich braci i sióstr — podkreślił kapłan, znikając w mroku. — Szczególnie względem naszego Pana.

— Tak, Ojcze Perduell — odparł mężczyzna, kłaniając się mu.

Niespokojny powiew wiatru poruszył krótkimi, ciemnymi włosami Andreia.

Widział, jak jego pobratymcy prowadzą na wyznaczone miejsce młodą kobietę, nową członkinię zgromadzenia, podczas gdy najwyższy kapłan odprawiał modły nad jej ciałem. Jej próbą było przejście przez drogę oczyszczenia. Tylko tak mogła pokazać, że jest silna, że zasługuje na to, by poznać sekrety zgromadzenia.

Andrei nie odwrócił oczu, gdy kobieta współżyła z innymi. Nie wzruszały go odgłosy, nie budziły w nim odrazy rzeczy, które widział. Czy to było prawdą, czy może kolejnym złudzeniem, które pojawiało się za sprawą substancji znajdującej się w amulecie noszonym przez niego na szyi? Przeklęta Superbia, była świętością i skarbem zgromadzenia. Nie mógł bez niej żyć. Nie mógł też żyć tutaj, nie słysząc imienia, jakim zwracał się do niego Ojciec — ojciec nie będący tylko jego ojcem, lecz wszystkich wyznawców Signum Sanguinem, wcieleniem ich Mistrza, poszukującym nowego ciała. Znak Krwi rozlał się na życiorysach tych ludzi, pozostawiając plamy w ich duszy. Od tej pory towarzyszyła im ciemność, w której mogli się skryć, gdy światło próbowało wyjawić ich uczynki całemu światu.

Andrei złożył obietnicę. Będzie jej wierny, dopóki jego imię nie znajdzie się w Księdze Ciemności, woluminie, który już na zawsze przypieczętuje jego wybór.

Gdy ceremonia skończyła się, mężczyzna chwycił płonącą pochodnię. Nie był człowiekiem niosącym światło, lecz spalającym wszystko, co mogło zostawić za sobą zgromadzenie. Był odpowiedzią, osłoną przed światem zewnętrznym. Niósł ogromne brzemię i tylko on wiedział, jaki to ciężar.

Po ceremonii Andrei znów stawał się Andrzejem, zwyczajnym człowiekiem kroczącym wśród śmiertelników. Wpatrywał się w ogień, w którym znikały kolejne fragmenty kryształów, niegdyś wypełnionych Superbią.

Wiesz, jakie jest twoje zadanie, Andrei.

Wtedy był pewien, że temu podoła, ponieważ towarzyszyła mu Ciemność powoli pochłaniająca Auditum.

Rozdział II

Listopad, rok 1994

Andrzej odnalazł kobietę, którą miał tropić z polecenia Ojca Perduella, najwyższego kapłana zgromadzenia. Nie sądził, by stało się to przypadkiem — nie wierzył w przypadki. On, cieśla, zatrudnił się do pracy w pewnej posiadłości. Ona, malarka, zajmowała się wykonywaniem obrazów na zamówienie dla właścicieli. Andrzej mijał ją czasem, gdy przechadzała się jesiennym ogrodem. Aniela… Była zdecydowanie zbyt pokorna. Mdliło go na sam dźwięk jej imienia, ale starał się tego nie okazywać. Nie powinien wzbudzać podejrzeń.

Planował, jak pozbyć się malarki. Dlaczego nie mógł od razu zabić tej kobiety, skoro wiedział, że stanowi zagrożenie dla zgromadzenia? Takie było jego zadanie. Nie chciał jednak sprzeciwiać się słowom Ojca Perduella, który stanowczo zabronił mu pozbywać się Anieli w taki sposób. Chciał jej żywej. Miał plan. Musiał wiedzieć, że jest specyficzna.

Andrzej odłożył narzędzia, stawiając w altanie wyrzeźbioną przez siebie jaskółkę. Zastanawiał się, czy jest piękna. To, co on nazywał pięknym, było brzydkie w oczach tego świata, który bał się niedoskonałości. Mężczyzna dokładał wszelkich starań, by wpasować się w jego oczekiwania. Ludzi tak łatwo można oszukać, zachowując pozory. Wszelkie tajemnice zawsze były schowane pod powłoką, której ci tchórze nie chcieli zerwać, bojąc się tego, co leży pod nią.

Andrzej uniósł głowę, czując, że malarka wpatruje się w niego od jakiegoś czasu. Ich oczy spotkały się. Nie mógł się przemóc, by spoglądać na nią dłużej niż kilka sekund. W końcu odwrócił się, chwytając za swój nóż. Poprawił nieco ptasi dziób, bardziej go ostrząc.

Gdy skończył, usiadł w cieniu, biorąc do ręki przygotowany wcześniej posiłek. Odwrócił głowę, zerkając na stojącą kilka metrów dalej sztalugę. Obrazy naniesione na płótno były żywym odbiciem świata widzianego przez Anielę. Andrzej musiał przyznać, że posiadała talent. Właśnie dlatego był coraz bardziej pewny, że nie była to jedyna umiejętność kobiety. Zastanawiał się, jak blisko musi się znaleźć, by poznać jej tajemnicę. Nie rozmawiali ze sobą, a mimo wszystko miał wrażenie, jakby znał ją od dawna.

Nie mówił wiele, ponieważ wystarczało mu to, co czuł. Całe spektrum istot znajdujących się wokół niego było mu bliższe niż kiedykolwiek. Zdolność wyczuwania aury, jaką odkrył w sobie, będąc dzieckiem, nie marnowała się. Dobrze wykorzystywał ją, służąc zgromadzeniu. Dzięki znajomości ludzkich uczuć łatwiej kontrolować ich zachowania i dalsze kroki. Aniela była jednak nie do przeniknięcia, wyjątkowa. Miał wrażenie, że coś ją chroni, jakby roztaczała się nad nią jakaś przedziwna tarcza, aura, przez którą nie mógł się przebić. Może to przez jej imię, którego przecież nie zmieniła, nie tak, jak on, gdy wstąpił w szeregi zgromadzenia. To imię miało w sobie moc. Andrzej nie lubił go wymawiać, miał wtedy wrażenie, że cały świat jest skierowany przeciw niemu.

Mężczyzna uniósł głowę. Wiedział, że nie może tu dłużej zostać. Jego siła i siła Anieli były zupełnie przeciwstawne i zwalczały się nawzajem. Jeśli on to czuł, ona również musiała.

Wziął swoją torbę i schował do niej małe narzędzia, pozostałe zostawił pod zadaszeniem. Spojrzał w niebo. Chociaż był listopad, słońce świeciło niemiłosiernie. Nie znosił go, wnosiło zdecydowanie za dużo światła w bezsensowne życia mieszkańców tego miasteczka.

Opuścił ogród, kierując się w stronę wyjścia. Gdy szedł chodnikiem w stronę swojej pracowni, miał wrażenie, że ktoś depcze mu po piętach. Nie mylił się. Stając na przejściu dla pieszych, odwrócił głowę. Aniela podążała jego śladem, niosąc w dłoniach swoją sztalugę. Zatrzymała się tuż obok, stawiając drewniane nogi na bruku. Andrzej zerknął na kobietę z ukosa. Wzrostem sięgała mu do czoła. Prychnął, gdy pył leżący na ulicy uniósł się lekko, ponieważ samochody stojące na światłach ruszyły przed siebie.

Znalazł się przed bramą pracowni. Odszukał w kieszeni klucze i już miał je włożyć do zamka, gdy usłyszał za sobą cichy głos.

— Andrzej, możesz mi pomóc?

Odwrócił się w stronę kobiety, która stała tuż za nim i rzucił jej uważne spojrzenie. Uśmiechnęła się. Nie odwzajemnił tego.

— Zastanawiałam się, czy mógłbyś naprawić moją sztalugę — kontynuowała, pokazując mu chwiejące się nogi. — Obawiam się, że długo nie wytrzyma, a mam do skończenia jeszcze kilka prac. Bardzo jej potrzebuję.

Mężczyzna myślał przez moment. Jeśli teraz wpuści ją do pracowni, kobieta zobaczy symbole, które nakreślił w różnych miejscach. Był do tego zobowiązany, należąc do zgromadzenia. Aniela mogła odkryć jego tajemnicę. Andrzej zastanawiał się, czy powinien ją trzymać na odległość.

Kazał jej usiąść w ogrodzie na ławce, którą kiedyś wykonał. Aniela nie miała nic przeciwko. Cierpliwie czekała, gdy on zabrał sztalugę do środka.

Szukając odpowiednich narzędzi, Andrzej przyjrzał się stojakowi, który został podpisany. Aniela Emilija Kraska. Mężczyzna stanął przy stoliku i położył na nim sztalugę, mocując drewniane elementy we właściwych miejscach.

Jego misją było odnalezienie jej, wykonał to zadanie. Jednak Ojciec Perduell nie poprzestał na tym. Wiązał z tą kobietą plan, o którym Andrzej niewiele wiedział.

Spał już z wieloma kobietami. Mógł posiąść każdą, gdyby tego chciał, co też czynił, gdy nadarzała się okazja. Mimo wszystko, jego partnerki nie były wiele warte. Nie chodziło tylko o seks, brakowało mu czegoś więcej. Tymczasem Aniela nadal znajdowała się poza jego zasięgiem, a nie była nawet bardziej urodziwa niż pozostałe kobiety, z którymi Andrzej sypiał. Jej długie włosy przypominały brudną miedź, w oczach odbijał się kolor wiosennych traw przypalonych słońcem, a na twarzy rozsypane były piegi. Widział piękniejsze okazy. Mimo wszystko żaden z nich nie umiał się tak uśmiechać. Andrzej zastanawiał się, dlaczego ten uśmiech rozjaśniał jego świat bardziej niż słońce, którego promienie nie dawały mu spokoju.

Może nie mylił się i kobieta faktycznie posiadała dar. Powinien to sprawdzić, nim postanowi zrobić coś, by odciągnąć ją od zgromadzenia lub po prostu zabić.

Wiedział, jak walczyć, bronić się i wykończyć człowieka. Lubił też wyzwania. Postanowił, że weźmie udział w tej grze.

Skończył skręcać sztalugę i wyszedł na zewnątrz, znajdując Anielę przy schowku. Stała na palcach, wpatrując się w to, co widziała za małym okienkiem. Andrzej podszedł do niej, bez słowa wręczając kobiecie jej własność. Zaskoczona, przeniosła wzrok na niego. Odwrócił głowę. Nie mogła mieć nad nim przewagi.

— Dziękuję ci — powiedziała Aniela, biorąc do ręki swoją sztalugę. — Jak mogę się odwdzięczyć?

— Nie musisz — uciął, wracając do pracowni. Zanim zdążył zamknąć drzwi, złapała go za rękę. Poczuł, że skóra zaczyna go piec, ale musiał to wytrzymać dla dobra sprawy. Wszystko na rzecz zgromadzenia.

— Bardzo mało mówisz. Czy coś cię trapi? — spytała łagodnie.

Milczał. Miał wrażenie, że rozmowa z nią tylko pogorszy sprawę. Może wątpił w swoje możliwości? Przecież jeśli dobrze ukryje swoje zamiary wobec niej, nie uda jej się go przejrzeć.

— Nie — odparł spokojnie, powoli wyswobadzając dłoń. — Po prostu mam sporo pracy przed sobą. A teraz wybacz, ale muszę zająć się projektem na jutro.

— Rozumiem. W takim razie… Pójdę już. — Czy to, co usłyszał w jej głosie, było nutą żalu? Czy ona czegoś od niego chciała?

Odwrócił głowę, ale Aniela zdążyła już zniknąć za rogiem. Jak na tak drobną osóbkę, była niezwykle szybka. I silna, skoro niosła sztalugę zupełnie sama. Andrzej zaczął się zastanawiać, czego ma się po tej kobiecie spodziewać.

Wrócił do pracowni i stanął jak wryty, widząc przed sobą cień Ojca Perduella. Złapał się za klatkę piersiową. Pojawianie się kapłana w odległych miejscach nagle i bez ostrzeżenia należało do jednego z wielu jego darów. Poza tym, że sam bytował w ciele człowieka, który już dawno powinien umrzeć. Tylko demoniczna siła utrzymywała go przy życiu. Pan szukał nowego naczynia, w które będzie mógł się przelać. Teraz wykorzystał lustro stojące w izbie Andrzeja, dzięki któremu obserwował poczynania mężczyzny.

— Pamiętaj o swoim zadaniu, Andrei. Nie pozwól, by jej spokój zburzył nasze plany.

— Co mam czynić, Ojcze? Wydaje się, że ona jest zbyt silna, bym mógł zrobić cokolwiek — odparł, pokazując dłoń, na której ukazał się ślad. Znalazł się w miejscu dotknięcia go przez Anielę.

Cień Perduella wyszedł ze zwierciadła i przechadzał się po izbie.

— Wiem, synu. Godzina przeznaczenia nadchodzi. Nasz Pan potrzebuje nowego naczynia. Aby złamać to, co ją chroni, musisz uśpić jej czujność. Zbliż się do niej.

Andrzej nie śmiał spojrzeć na cień, który właśnie stanął przed nim. Wiedział, co kryje się w pałających czerwienią oczach. Poczuł, że coś dotyka jego dłoni. Ślad po oparzeniu zniknął. Będzie musiał spłacić ten dług.

— Ukryj ją, Andrei. Ukryj Superbię. Schowaj ją tak, by kobieta nie miała do niej dostępu.

— Ależ… Czy ona nie płynie w mojej krwi?

Natychmiast pożałował tego pytania. Pan nie znosił sprzeciwu. Uderzony nagłym ciosem, Andrzej upadł na kolana, nie podnosząc głowy.

— Zrobię, co każesz, Ojcze. Będę podążał za nią jak cień. A kiedy nadejdzie właściwa godzina, oddam ją w twoje ręce — oznajmił.

Poczuł natychmiastową ulgę. Demoniczna siła przestała ściskać jego klatkę piersiową. Wydawało się, że jego żyły stały się wyraźniejsze, gdy przepływająca przez nie szkarłatna substancja wniknęła w amulet znajdujący się na szyi. Superbia poruszyła się nieznacznie, wtapiając się w szkło. Mężczyzna uniósł głowę, gdy cień znów wkroczył do zwierciadła.

— Złożyłeś obietnicę przez zgromadzeniem, Andrei.

Pamiętał o tym. Od jej wypełnienia zależało jego życie. Teraz, kiedy Superbię wyciągnięto z jego ciała i na powrót ukryto w amulecie, mógł podejść do Anieli bez odczuwania fizycznego bólu. Mógł z nią rozmawiać, nie obawiając się, że kobieta przejrzy jego zamiary. Musiał przystąpić do działania.

Wstał z ziemi, otrzepując spodnie. Podszedł do zwierciadła, przykrywając je płótnem, które spadło z niego, gdy cień wszedł do środka. Andrzej zerknął w lustro. W jego oczach nie było już czerwieni, która objawiała się zawsze w wyniku działania Superbii. Ojciec wystawił go na próbę. Powinien podołać zadaniu, jeśli nie chce zawieść Pana.

Uczucie, jakie towarzyszyło mu w tamtej chwili, było zupełnie nowe. Wyszedł na zewnątrz, zerkając na słońce. Nie paliło go tak, jak dotychczas. Gdyby zrezygnował z własnej woli, zgromadzenie przeklęłoby go i posłało za nim jednego ze swoich demonów. W tej sytuacji Andrzej po prostu poddał się woli ojca, więc chroniło go jego słowo. Został wybrany do wypełnienia tej jednej, specyficznej misji.

Wtedy po raz pierwszy zaczął zastanawiać się, czy jego rola w zgromadzeniu zakończy się razem z powierzonym mu zadaniem.

Rozdział III

Marzec, rok 1995

Andrzej wyruszył do posiadłości, w której obecnie pracował. Dzień wydawał mu się piękny, choć wcześniej tego nie doceniał. Wtedy wolał przebywać w cieniu. Odkąd Superbia spoczywała w amulecie, obecność słońca nie robiła mu różnicy.

Wszedł na teren ogrodu, podszedł do schowka i znalazł w nim swoje rysunki oraz narzędzia. Miał zająć się renowacją altany po zimie. Wiedział, że tę pracę może wykonać zupełnie sam. Znalazł się na podeście i rozłożył plany na blacie stolika, biorąc do ręki specjalny ołówek. Gdy rysował coś na papierze, usłyszał za sobą ciche kroki. Odwrócił głowę, widząc Anielę. Pokazała mu obraz, który skończyła. Rzucił na niego okiem.

Na płótnie znajdował się zachód słońca. Andrzej mógłby przysiąc, że taki sam widok towarzyszył mu wczoraj, gdy cień Pana zniknął w zwierciadle. Barwy w niezwykły sposób łączyły się ze sobą, sprawiając wrażenie żywych.

— Ładny — powiedział, jednocześnie nie mogąc uwierzyć w to, co mówi. Dotychczas nie skomentował żadnej z jej prac.

— Tak uważasz? — zapytała. — Co prawda nie jest idealny, ale… Chciałabym ci go dać w prezencie, w podziękowaniu za naprawę sztalugi.

Andrzej zastanawiał się, czy miał prawo przyjąć podarek. Nie słyszał jednak żadnego głosu sprzeciwu. Nie czuł żadnego uścisku, który powstrzymałby go przed wyciągnięciem rąk i chwyceniem za obraz. Gdy wreszcie ujął go w dłonie, nie poczuł, by cokolwiek go piekło. Mógł zrobić więcej, odkąd Ojciec ukrył Superbię w amulecie. Mimo wszystko wiedział, że stoi po przeciwnej stronie barykady, niż Aniela.

— Powiedz… — kontynuowała, kiedy odwrócił się, by zająć się pracą. — Dlaczego zostałeś cieślą?

— Chyba nie miałem wyboru. W końcu tego nauczył mnie ojciec — odparł mężczyzna, biorąc do ręki ołówek.

Jego prawdziwy ojciec, zanim odszedł. Później Andrzej miał nowego. Stary nie podołał swojemu zadaniu. Podobnie jak i matka, mimo że oboje należeli do zgromadzenia. Andrzej, jedyny z rodzeństwa, który przetrwał próbę czasu, przejął krwawe dziedzictwo pozostawione mu przez rodziców. Nie bez powodu Ojciec mówił, że Superbia płynie w jego krwi.

Ale tego nie musiał mówić Anieli.

Kobieta skinęła głową, przypatrując się jego pracy. Andrzej uniósł głowę, zerkając na nią z ukosa.

— Nie powinnaś siedzieć przy sztaludze?

— Chciałam popatrzeć, jak pracujesz. Może dzięki temu wpadnę na nowy pomysł.

— Jak chcesz — odparł obojętnie.

Nakreślał na papierze swoje notatki, gdy Aniela siedziała przy stole z łokciami opartymi o blat. W tej pozycji wyglądała jak pociecha obserwująca rodzica. Andrzej nie wiedział, jak ma na to reagować. Skończył pisać i wyprostował plecy.

— Muszę się przejść — oznajmił, wychodząc z altany. Aniela niemal wyskoczyła zaraz za nim. Miał wrażenie, że zachowuje się jak dziecko. A może to on był nazbyt poważny?

Szli przed siebie, obserwując ogrodników, którzy sadzili nowe rośliny. Jeszcze moment, a zaroi się tu od przeróżnych kwiatów. Ta posiadłość sama w sobie robiła wrażenie. Wszystko, co znajdowało się wokół, było tylko jej ozdobnikiem.

Andrzej zerknął na Anielę, która wpatrywała się w mijany krajobraz. Wydawało się, że jest przejęta każdym szczegółem. Największym zachwytem darzyła kwiaty. Nazywała je cudem. On nie widział w tym żadnych cudów. Zwykły wiecheć, zwiędnie kilka dni po zerwaniu, zostanie wyrzucony. Tak postępuje się z niepotrzebnymi rzeczami albo ludźmi.

Kobieta przykucnęła przy sadzonkach, przyglądając się im z uwagą. Andrzej stanął nad nią, trzymając dłonie w kieszeniach.

— A ty? Dlaczego zostałaś malarką? — zagaił w końcu, nie mając nic lepszego do roboty.

— Nie sądziłam, że zapytasz — zaśmiała się, unosząc głowę. — To moja pasja, chciałam to robić, odkąd byłam dzieckiem. Wtedy nie sądziłam, że mi się uda. A jednak… Jestem tutaj.

Podjęła decyzję sama. Dobrze wiedzieć. Andrzej nie miał takiego wyboru. Musiał przyjąć to, co pozostawili mu rodzice. Wiedział, że zostanie cieślą, odkąd skończył dwanaście lat. Ktoś musiał przejąć interes po ojcu. Tylko on się do tego nadawał. Nie sprzeciwił się, zresztą… Nie miał po co. Nie odczuwał potrzeby buntowania się, skoro zgromadzenie okazało mu swoją przyjaźń. Przynajmniej tak to nazywał.

Aniela podniosła się z ziemi, otrzepując długą spódnicę. Znów uśmiechnęła się do niego, jakby chciała mu coś powiedzieć. Mimo wszystko nie odezwała się ani słowem. Andrzej odprowadził ją wzrokiem, gdy usiadła przy swojej sztaludze, biorąc do ręki pędzel.

Zaczął zastanawiać się, co takiego maluje. Od początku wydawało mu się, że zamówienie złożone przez rodzinę chcącą wprowadzić się do tego domu jest niespecyficzne. Na płótnie znajdowały się kwiaty albo jakieś scenki rodzajowe. Z tych ostatnich Andrzej niczego nie rozumiał.

Podszedł do niej, zerkając na płótno, na którym widniała zagubiona w lesie postać, mały chłopiec.

— A to? Czy to też powieszą w domu?

— Nie, to inna praca, moja osobista. Czasem… Przekładam to, co widzę, na płótno.

— Twoje sny? — dopytywał, wpatrując się w obraz.

— Jeśli mogłabym tak to nazwać — odparła Aniela, maczając pędzel w farbie.

Jej sny były mniej koszmarne. Jego wizje były przepełnione ciemnością i grozą, do której zdążył się przyzwyczaić tak samo, jak do widoku krwi, niespokojnych nocy i poranków, w których budził się zlany potem, dziękując Ojcu, że to tylko koszmar.

Potrząsnął głową. Odkąd Superbia nie płynęła w jego żyłach, Andrzej odpływał myślami do miejsc, w których nie powinien się znaleźć. Musiał pamiętać, jaka jest jego prawdziwa misja, inaczej nie będzie mógł stanąć przed obliczem Ojca nigdy więcej. A jeśli stanie, nie wypełniając zadania, czeka go pewna śmierć. Czuł jej oddech na swoim karku od jakiegoś czasu. Musiał się spieszyć. Powinien zrobić coś, dzięki czemu Aniela mu zaufa. Poczynił już postępy, skoro ofiarowała mu swój obraz.

Późnym wieczorem, po skończeniu pracy, Andrzej zabrał go i wszedł z nim do swojej izby. Poszukał w szufladzie jakiegoś sznurka, po czym przybił go do drewienka przy płótnie i powiesił dzieło na ścianie. Prezentowało się całkiem ładnie.

Ostentacyjnie otrzepał dłonie, odwracając się. Zerknął w stronę lustra. Materiał, którym je okrył, znów leżał na ziemi. Andrzej podszedł do zwierciadła. Obraz Anieli odbijał się w nim, ukazując zupełnie coś innego, niż przedstawiał. Kula słońca w lustrze była bardziej ognista, jakby zaraz miała coś spalić. Gdy chciał przyjrzeć się jej bliżej, lustro nagle pękło, rozsypując się na kawałki. W ostatniej chwili Andrzej zdążył osłonić się leżącą obok deską, zanim ostre odłamki szkła wbiły się w jego skórę.

Mężczyzna odsunął się od ściany, oddychając głęboko. Spojrzał na swoje dłonie. Były lekko poranione. Odłożył deskę na bok i zerknął na leżące na podłodze resztki zwierciadła.

Wcześniej nic takiego się nie wydarzyło. Andrzej sądził, że to lustro jest niezniszczalne, w końcu należało kiedyś do Ojca Perduella. Wziął do ręki miotłę i zgarnął kawałki lustra na jedną stronę. Później umieścił je w koszu na zewnątrz. Zwierciadła nie dało się już złożyć, było bezużyteczne.

Andrzej wrócił do pracowni, wpatrując się w puste miejsce po zwierciadle. Zdjął ze ściany obraz Anieli i umieścił go tam, gdzie wcześniej wisiało lustro. Tutaj malowidło prezentowało się o wiele lepiej.

Był już pewien, że kobieta posiada dar. Nie wiedział tylko, w jaki sposób jej dziedzictwo miało się ujawnić. Poza tym, że ujawniło się właśnie teraz, niszcząc jedyne źródło jego łączności z cieniem Pana. To na pewno da mu do myślenia. Zgromadzenie było zagrożone.

Mieli do czynienia ze zwiastunem nowego porządku, a on został wysłany, by go zgładzić.

Andrzej postanowił, że będzie udawał sprzymierzeńca Anieli, póki sprawa nie dobiegnie końca. I właśnie on miał wyznaczyć ten koniec. Na razie postanowił czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

Rozdział IV

Kwiecień, rok 1995

Andrzej znajdował się w lesie, stojąc nad dołem wykopanym przez członków zgromadzenia. To tutaj, w tę ciepłą noc, miał zostać pochowany jeden z buntowników, który chciał wydać Signum Sanguinem przed strażnikami, gdy został przyłapany na zuchwałej kradzieży kilku świątynnych sakraliów. Błagał o litość. Wysłano za nim demona, który prześladował zdrajcę niemal każdej nocy, pojawiając się w jego snach. W końcu mężczyzna nie wytrzymał. Zakończył swoje nędzne życie. Nie miał nikogo, kto by go poszukiwał. Stracił głowę z pomocą jednego nacięcia ostrza. Andrzej, będący pośrednim sprawcą tego wydarzenia, wiedział, co miało nastąpić. W końcu to on był jednym z najwierniejszych sług Ojca.

Wpatrywał się w zwłoki leżące w przygotowanej specjalnie mogile, trzymając w dłoniach swoją broń, która w tym momencie przypominała zwyczajny nóż. Znał tego człowieka, jednak wcale mu nie współczuł. Ojciec wiele razy mówił, że właśnie taki los spotyka zdrajców zgromadzenia, rychła śmierć.

Andrzej i kilku jego współbraci zakopali zwłoki, nie pozostawiając po sobie najmniejszych śladów. Miejsce zostało zapieczętowane tak, by żaden wścibski człowiek go nie odnalazł. Ofiara została spełniona, a żądanie Pana — zaspokojone. Do czasu, gdy jego cień zjawi się w świątyni na kolejnym rytuale.

Mężczyzna ruszył przed siebie w towarzystwie pozostałych członków zgromadzenia, niosąc w dłoni pochodnię.

Przez cały czas trwania pracy w posiadłości rozmawiał z Anielą na przeróżne tematy, poznając jej pasje i zainteresowania. Wciąż niewiele mówił o sobie, ale miał wrażenie, że kobieta zdążyła się do tego przyzwyczaić. Powiedziała mu, że przybyła do Auditum, by się rozwijać. Mieszkała z rodzicami na wsi, i chociaż tam mogła malować i sprzedawać obrazy wśród okolicznych mieszkańców, musiała zająć się czymś innym, by się utrzymać. Gdy znalazła się w mieście, została zauważona przez ulicznych artystów, którzy dali jej szansę rozwoju. Później dowiedziała się, że ktoś poszukuje malarza do wykonania obrazów mających ozdabiać posiadłość. W ten sposób dotarła do tych samych ludzi, dla których pracował Zimmermann. Właśnie tak się poznali.

Mężczyzna zastanawiał się, jak ta znajomość się potoczy. Ojciec dał mu wolną rękę, a to znaczy, że mu ufa. Dlatego też Andrzej wiedział, że nie może go zawieść.

Razem ze współbraćmi wszedł na teren starej posiadłości, w której wszyscy członkowie zgromadzenia spotykali się na corocznych obchodach jednego z ważniejszych świąt. Odnajdując odpowiedni pokój, mężczyźni stanęli przed Ojcem, kłaniając się. Kapłan obrócił się w swoim fotelu, każąc swoim amstaffom leżeć. Psy posłusznie wykonały polecenie, chociaż w ich oczach nadal czaiła się niebezpieczna czerwień.

Perduell ściągnął kaptur płaszcza, wpatrując się w zgromadzonych. Mógł przyjmować różne postacie. Raz był młodym mężczyzną, raz starszym dziadkiem, nie wzbudzającym niczyich podejrzeń. Cień Pana Mroku żyjący w jego wnętrzu pozwalał mu egzystować. Andrzej wiedział, że Ojciec oddał mrocznemu hegemonowi swoją duszę, by móc żyć wiecznie, jego ciało nie ulegało rozkładowi od kilkunastu lat. Jednak by było to możliwe, potrzebował sług, którzy wykonywali polecenia władcy ciemności.

Perduell przeszedł się po sali, krążąc wokół posłusznych mu ludzi. Rzucił okiem na Andrzeja, który przeniósł swój wzrok na pokryty ludzką krwią nóż.

— Doskonale, Andrei — oznajmił, wołając go do siebie. Mężczyzna skinął głową, idąc w stronę Perduella.

— Zdrajca został zlikwidowany, Ojcze — powiedział beznamiętnym głosem.

Perduell potarł wąs, po czym kazał wyjść z sali pozostałym członkom zgromadzenia. On i Andrzej zostali w pomieszczeniu sami. Najwyższy kapłan usiadł w swoim fotelu, obserwując ogień skrzący się w kominku. Jego amstaffy wpatrywały się w Zimmermanna. Nie warczały ani nie pokazywały mu kłów. Gdy podszedł do nich, odsunęły się lekko. To nie on bał się ich, to one bały się jego.

— Aniela jest zwiastunem, Ojcze — oznajmił w końcu Andrzej, stojąc za fotelem Perduella. — Jej obraz zniszczył twoje zwierciadło. Musi być strzeżona przez przeciwne siły. Demony posłane za nią nie mogły osiąść w jej umyśle ani przebywać blisko niej. Czy należy ją zabić? Mogę to zrobić, zbliżyć się do niej na tyle, by…

— Dość, synu — uciszył go Perduell, unosząc dłoń. — Doceniam twoje zamiary, jednak twa buńczuczność jest bezużyteczna. Kobieta spodziewa się czegoś, dlatego przebywa blisko ciebie. Nie mylisz się, mówiąc, że jest zwiastunem.

Andrzej spojrzał na mężczyznę ze zdziwieniem. Jeśli Aniela faktycznie jest zwiastunem, oznacza to, że ma zdolności prorocze. Potrafi przewidzieć, co się wydarzy. Jednak nie zapobiegnie wydarzeniom związanym z nią samą, ponieważ pole przeznaczenia jest zbyt silne, by mogła się z niego wyrwać, szczególnie w Auditum, nad którym została rozciągnięta tarcza mroku.

— Dowiedz się, co jest jej celem. Wiesz, jak umiejętnie podejść ludzi.

— Tak, Ojcze — potwierdził Andrzej, wyciągając z kieszeni swój nóż. W ciemności broń wydłużyła się, stając się śmiercionośną kosą. Mężczyzna przełożył ją sobie przez ramię, zmierzając w stronę drzwi. Zanim wyszedł, spojrzał jeszcze na Perduella, który właśnie obrócił się w jego stronę.

— Pamiętam o swojej obietnicy.

Kapłan skinął głową, każąc mu opuścić pomieszczenie.

Andrzej szedł korytarzem, omijając idących nim ludzi. Wszyscy schodzili mu z drogi. Tak było zawsze. W dzieciństwie, ponieważ czuli wobec niego respekt. Teraz, ponieważ bali się go. Zdążył się przyzwyczaić do ich reakcji. Jedyną osobą, która kompletnie go nie unikała, była Aniela.

Mężczyzna złapał za swój kryształ. Wiedział, do czego został powołany. Dobre było to, czego chciał. Złe było to, czego nie chciał.

Opuścił teren posiadłości, gdy jego broń towarzyszyła mu w mroku nocy. Nie był zabójcą. Walczył z tym, czego nie mogło znieść społeczeństwo. A społeczeństwo nie znosiło nieróbstwa, bezużytecznych osób, psujących wizerunek miasta. On nie zabijał, tylko pozbywał się balastu. To samo zrobił ze zdrajcą zgromadzenia. I postąpi tak z każdym, kto stanie mu na drodze. Nawet, jeśli tym kimś jest kobieta.

Rozdział V

Maj, rok 1995

W maju prace w ogrodzie dobiegły końca, a Andrzej ukończył swoje kolejne dzieło. Altana prezentowała się niesamowicie po renowacjach, jakie przeszła. Mężczyzna był dumny z siebie. Został opłacony, mógł więc ruszać w dalszą drogę. Mimo wszystko nadal musiał obserwować Anielę. Kobieta oddała właścicielom swoje obrazy. Wszystkie zostały zaakceptowane.

Mężczyzna podążał jej tropem. Umiał wtopić się w tłum tak, by go nie zauważono. Mijał stojących na chodniku ludzi, kręcąc się przy budynkach i płotach. Zdolności prorocze nie obejmowały widzenia ludzi z oddali, więc nie musiał się niczego obawiać. Był niczym cień, znikał za każdym razem, kiedy Aniela odwracała się, by spojrzeć za siebie.

Dotarł za nią aż do świątyni pewnego zakonu. Wiedział, że jego noga tam nie postanie, w przeciwnym razie Superbia ukryta w amulecie mogłaby się ujawnić. Mimo wszystko musiał dowiedzieć się, dlaczego Aniela postanowiła tam wstąpić i jaki jest jej cel.

Wszedł do świątyni od przeciwnej strony, tam, gdzie nie było żadnych sakraliów. Mógł obserwować kobietę przez małe okienko znajdujące się w przejściu. Widział, że usiadła przed obrazem przedstawiającym niewiastę z wybrankiem jej serca oraz synem.

Zaczęła szkicować. Andrzej zastanawiał się, jak długo będzie musiał bezczynnie tkwić w przejściu. Nie zajęło mu to wiele czasu, ponieważ ostatecznie postanowił wejść do świątyni. Nie było w niej niemal nikogo, tylko kilka osób. Demon będący przy nim nie czuł się stłamszony, ponieważ jego reakcje zależały od wiary ludzi znajdujących się w budynku. A tych było niewielu, ich wiara zaś — zbyt słaba, by wyrządzić mu jakąkolwiek szkodę.

Mężczyzna usiadł z tyłu, po lewej stronie świątynnego ołtarza. Aniela siedziała po prawej stronie, nadal była zajęta szkicowaniem. Andrzej zastanawiał się, czy stróż, który nad nią czuwał, powiedział kobiecie, kto wszedł do kościoła. Mężczyzna wiedział, że każdy człowiek na ziemi otrzymał swojego patrona. Miał dar ich dostrzegania. Sam również kogoś zyskał, gdy nadano mu nowe imię. Jego stróż był panem mordu, dlatego Andrzej doskonale posługiwał się bronią, skazując nieposłusznych światu ludzi na śmierć w imię Mrocznego Pana.

Zerknął na amulet. Superbia siedząca w nim nie ujawniła się, chociaż Andrzej czuł jej ciężar na swojej klatce piersiowej. Wiedział, że nie może podejść bliżej Anieli, nie w tym miejscu.

Cierpliwie czekał, aż kobieta skończy swój szkic. W tym czasie nie ruszył się ani o milimetr, trwał w dziwnym transie, który nie pozwolił mu spuścić oka z malarki. Czasem jego wzrok przenosił się na figury postaci stojące w rogach świątyni lub wystrój budowli, jednak nic poza tym.

Czuł się tu obco. Nie przebywał w takich miejscach. Wiedział, że wielu jego współbraci, zaczynających swoje dzieło istnienia w zgromadzeniu, było wysyłanych do takich świątyń w poszukiwaniu sakraliów, które miały im posłużyć do rytuałów. To jednak zadania na tyle proste, że Andrzej ich nie wykonywał. Tym bardziej, że był synem ludzi należących do zgromadzenia od wielu lat, do jego zadań należały te o cięższym kalibrze. Po śmierci matki i ojca musiał przejąć dziedzictwo. Przecież nie mógł się buntować, widząc, co robili jego rodzice. Legat, którym został obarczony Andrzej, był zbyt ciężki, by mógł go z siebie zdjąć. Przynajmniej tak zawsze myślał.

Aniela wstała z ławki, kłaniając się przed obrazem. Andrzej wiedział, że jej stróż uczynił to samo. Mimo wszystko nie zostawił kobiety, idąc obok niej. Mężczyzna nie był w stanie do niej podejść, póki kobieta nie wyszła ze świątyni. Gdy w końcu opuściła budynek, Andrzej wyskoczył z ławki i podążył za nią.

Odnalazł jej mieszkanie. Znajdowało się w bloku położonym po przeciwnej stronie rzeki, niedaleko tej świątyni. Andrzejowi udało się dostać do przeciwległego gmachu, skąd mógł obserwować Anielę. Te budynki były tak złączone ze sobą, że przejście ułatwiało obserwację tego, co działo się po przeciwnej stronie. Będąc na klatce schodowej, Andrzej widział, jak kobieta kieruje się na piętro, otwierając drzwi od mieszkania. Nie zauważył żadnych innych ubrań, które mogłyby należeć do współlokatorów.

Okno kuchenne wychodziło na dwór, skąd mężczyzna przyglądał się poczynaniom Anieli. Prawdopodobnie mieszkała sama. Andrzej podsumował to, czego udało mu się dowiedzieć. Doszedł do wniosku, że Aniela nie obroni się przed wpływem zgromadzenia, jeśli znajdzie się na którymś z przynależących do niego ziem. To tam pole siłowe będzie na tyle silne, że jedna osoba pochodząca z innego grona nie da mu rady.

Andrzej musiał jednak sprawić, by kobieta mu zaufała. Domyślał się, że nie będzie miał z tym problemów, bowiem Aniela nie jeden raz udowodniła mu, że darzy go sympatią. Byłby idiotą, gdyby z tego nie skorzystał.

Światło w kuchni zgasło. Kobieta przeniosła się do innego pomieszczenia, do którego Andrzej nie miał już wzrokowego dostępu. Mężczyzna odwrócił się, idąc w stronę schodów prowadzących do wyjścia z klatki schodowej. Chwilę później znalazł się na chodniku. Ostatni raz spojrzał w okno, po czym ruszył na miasto.

Superbia, którą nosił w amulecie, ani razu nie dała mu znaku, że ma zaprzestać swoich działań. Dlatego też uznał, że żadne z nich nie było niezgodne z wolą Ojca. Uważał się za lepszego od pozostałych członków zgromadzenia, jeśli chodziło o tak delikatne misje, jak pozbywanie się niewygodnych osób. Tylko niektórych ludzi trzeba zabić, inni siedzieli cicho, gdy ich usta wypchane były mamoną lub uszy zatkane groźbami kierowanymi w stronę ich lub ich rodzin. Zwyczajni śmiertelnicy nie mieli pojęcia, co kryje się za wszystkimi zaginięciami lub kto jest winny tych mordów. Nikt niczego nie demonizował. I bardzo dobrze. Andrzejowi było to na rękę. Lubił, kiedy mieszkańcy Auditum powierzali wszystko losowi. To pojęcie najlepiej oddawało ich bezsilność, ponieważ potwierdzało, że nie mają wpływu na swoje życie.

Mężczyzna wrócił do izby. Zastał podwórze w rozsypce. Zdaje się, że banda okolicznych pijaków znów urządziła sobie balangę w okolicach jego pracowni, zostawiając na miejscu stertę rozbitych butelek i innych śmieci. Andrzej zaśmiał się gorzko. Właśnie tego spodziewał się po tych wywłokach. Wiedział jednak, gdzie się znajdowali.

Spokojnym krokiem ruszył w stronę mostu, pod którym spotykali się miejscowi pijacy. Widział ich kolejny raz. Mimo wszystko oni go nie rozpoznali. Wiara mężczyzn nie była na tyle silna, by Andrzej miał się czego bać. Zresztą, miał kogoś o wiele potężniejszego po swojej stronie.

Stanął naprzeciwko dwójki mężczyzn, trzymając nóż. Gdy pijacy zauważyli go, wydawali się gotowi do walki. Ich buńczuczność wskazywała na to, że w ich krwi znajdowało się zdecydowanie za dużo alkoholu.

— Czego tu szukasz, do diabła?

— Doskonale zadane pytanie, panowie — mruknął Andrzej z pewną nonszalancją. — Który z was zostawił taki śmietnik przy mojej pracowni?

— Nic ci do tego, kmiocie — warknął jeden z mężczyzn, biorąc do ręki metalową rurę leżącą pod skrzynką po piwie, na której siedział. Machnął nią kilka razy, jakby chciał załatwić Andrzeja, lecz on wcale nie był tym wzruszony.

— Chcecie załatwić to po dobroci czy po złości? — rzucił Andrzej znudzonym tonem.

— Co do kur… — zaczął wyższy mężczyzna, unosząc rurę po raz kolejny.

Tym razem Andrzej zareagował błyskawicznie. W ułamku sekundy rozłożył swój nóż, broniąc się przed ciosem. Podciął mężczyźnie nogę jednym wymachem. Pijak upadł na glebę, upuszczając rurę. Uderzył głową o skrzynkę. Chociaż nic mu się nie stało, spowolniona reakcja jego kolegi była prześmieszna. Drugi mężczyzna ruszył na Andrzeja z pięścią, ten jednak chwycił go za ramię i przerzucił przez swój bok.

— Nieładnie — zakończył, podnosząc z ziemi puszkę po piwie. Po chwili podszedł do jednego z mężczyzn i zmiażdżył aluminium na jego czole. Mężczyzna jęknął coś, jednak nie podniósł się.

Andrzej oddalił się, chowając nóż do kieszeni. Być może ci dwaj będą jutro niewiele pamiętać, jednak chciałby, by wiedzieli, że nie warto śmiecić pod jego pracownią.

Wrócił do izby, zmiatając wióry w jeden kąt. Gdy skończył, odłożył miotłę za szafę. Zerknął na obraz Anieli i podszedł do niego, wpatrując się w zachód słońca. Malowidło zaczęło go intrygować. Kilka sekund później zdjął je ze ściany, obracając płótno. Kiedy ustawił je na blacie stołu, słońce zamieniło się w coś, co przypominało studnię. Otworzył usta ze zdziwienia. Nie miał pojęcia, że można tworzyć takie wielowymiarowe obrazy. Zupełnie tak, jakby kobieta chciała w nich coś ukryć.

Czego dowiedziała się o zgromadzeniu, skoro zauważono ją na jego terenach? Dlaczego nie bała się tam krążyć? Zdaje się, że Andrzej miał przed sobą o wiele bardziej skomplikowane zadanie, niż przypuszczał. Tego się obawiał. Będzie musiał bardziej się zaangażować, by poznać techniki Anieli.

Rozdział VI

Czerwiec, rok 1995

Wczesnym rankiem Andrzej wyszedł pobiegać. Jego kondycja fizyczna oraz wytrzymałość nie brały się znikąd. Wszystkiego nauczył się, przebywając wśród najlepszych w swoim fachu mistrzów walki. Nie szkoliła go ulica ani żyjący na niej ludzie, lecz ci, którym zaufał. Zgromadzenie miało wiele możliwości, ponieważ jego członkowie funkcjonowali w różnych miastach. Wielu z nich nawet nie uczestniczyło w corocznych obrzędach, mimo wszystko podlegali władzy Ojca Perduella. Zgromadzenie przybierało różne nazwy, w Auditum — Signum Sanguinem, w języku śmiertelników — Znak Krwi. Należący do grupy członkowie znali piękno tej substancji płynącej w człowieku. Wiedzieli też, ile warte jest ludzkie życie. Czasem tyle, co nic. Dlatego uznali, że warto mieć kontrolę zarówno nad nim, jak i nad całym miastem.

Andrzej był samoukiem — nauczył się, jak posługiwać się bronią, kiedy za młodu obserwował ojca w warsztacie. Później odnalazł ludzi, którzy nauczyli go walczyć wręcz, stosując wschodnie sposoby odpierania ataku przeciwnika.

Mając przy sobie demonicznego stróża parającego się mordem, ciążyła nad nim nieustanna chęć zadawania komuś bólu. Umiał jednak pohamować swoje żądze, udawać kogoś, kim nie był. Stał się stoikiem, jakiego chciał Ojciec Perduell. Dzięki temu Andrzej faktycznie czuł się potrzebny i wykonywał jego polecenia bez mrugnięcia okiem.

Mężczyzna zatrzymał się na moście, wpatrując się we wschodzące słońce. Tuż za nim znajdowała się świątynia, w której ostatnio obserwował Anielę oraz budynek, w którym kobieta mieszkała. Zastanawiał się, czy śpi o tak wczesnej porze.

Odwrócił głowę. Firany w oknie były zasłonięte, co oznaczało, że mógł mieć rację. Prychnął pod nosem, na jego ustach pojawił się enigmatyczny uśmiech. Jak długo jeszcze będzie musiał przeciągać tę zabawę? Ojciec do tej pory nie dał mu żadnego wyraźnego polecenia. Jak zwykle musiał działać w pojedynkę.

Dwie godziny później wrócił do mieszkania. Wziął prysznic i ogolił się, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Cień demona krążył wokół niego. Wiedział, że nie był sam. Przynajmniej nie na tyle, by myśleć o sobie w taki sposób.

Ubrał się i zjadł śniadanie. Wkrótce postanowił ruszyć w stronę pobliskiej kwiaciarni, by kupić kilka tulipanów. Gdy przyglądał się zachowaniom Anieli w ogrodzie, wiedział, że kobieta zawsze zatrzymywała się przy tych kwiatach. Sądził więc, że będzie to najlepszy wybór.

Dotychczas nie musiał się tak bawić, by zbliżyć się do jakiejkolwiek kobiety. Mimo wszystko uznał, że będzie to wspaniała rozrywka przed aktem ostatecznym. Jeśli Ojciec przygotowywał wszystko do obchodów październikowej uroczystości, to Andrzej miał kilkanaście tygodni, by okręcić sobie Anielę wokół palca. Był tak pewien swojego sukcesu, że ani przez moment nie przyszła mu na myśl porażka. Nie mógł do niej dopuścić.

Około południa zapukał do drzwi jej domu. Otworzyła po paru sekundach, słyszał jeszcze, jak biegnie przez korytarz, by sprawdzić, kto to. Widząc Andrzeja, lekko rozchyliła usta, zdziwiona jego obecnością. Na jej twarz wstąpił rumieniec, przypominający ten sam róż, który miała na apaszce oplecionej wokół szyi.

Andrzej wyczuwał obecność jej stróża. Dopóki jednak nie miał wobec niej złych zamiarów, nie musiał się niczego obawiać. Jego planem nie było natychmiastowe wykrycie. Poza tym, stróż mógł dawać natchnienie, ale nie szeptał człowiekowi do ucha, co ten ma robić.

— Andrzej? Co ty tutaj robisz? — spytała speszona, zagarniając kosmyk rudawych włosów za ucho.

— Czy nie chciałaś się kiedyś lepiej poznać? — zapytał ze spokojem w głosie.

Nie skłamał. Powiedziała to jakiś czas temu, lecz między wierszami. Andrzej zastanawiał się, czy do tej pory będzie to pamiętać. Ku jego zaskoczeniu, Aniela uśmiechnęła się po chwili i zaprosiła go do środka. Tym się różnili. On nigdy nie wpuściłby jej do swojej pracowni.

— Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? Śledziłeś mnie? — zapytała, śmiejąc się na widok tulipanów. Weszła do przedpokoju, chwyciła za wazon i skierowała się do kuchni, by nalać do niego wody.

Uznał to pytanie za retoryczne. W przeciwnym razie musiałby kombinować, jak niezauważenie ją podejść. Mimo wszystko postanowił odpowiedzieć.

— Pracowaliśmy blisko siebie przez kilka miesięcy, musiałaś coś wspomnieć.

Rozejrzał się wokół. Powinien trzymać swoje odczucia na wodzy, ponieważ atmosfera panująca tutaj nieco go przytłaczała. W pomieszczeniu było za dobrze. Znając znaczenie tego słowa i konsekwencje płynące z doświadczeń z przeciwną siłą, Andrzej wolałby stąd wyjść. Mimo wszystko, czułby się znacznie gorzej, gdyby nie to, że Superbia znajdowała się teraz w jego amulecie.

Mieszkanie było urządzone dość przytulnie. Na ciemnych kuchennych szafkach znajdowały się własnoręcznie wykonane koronkowe serwetki, w oknie wisiały kolorowe firany. Ściany miały jasny kolor przypominający okoliczne pola, dzięki czemu całe pomieszczenie wyglądało tak, jakby ktoś ukrył w nim lato.

Gdy Aniela postawiła czajnik na gazie, Andrzej zerknął na znajdującą się w salonie półkę z książkami. Oprócz pewnej księgi zdradzającej zamiłowanie do zjawisk paranormalnych, mężczyzna ujrzał kilka książek naukowych. Nie miał pojęcia, że malarkę mogą interesować takie dziedziny jak astronomia czy medycyna albo rozmaite nauki społeczne. Zastanawiające było to, skąd zdobyła te książki. Wyglądały na zupełnie nowe i zawierały mnóstwo kartek poukrywanych między stronami. Aniela musiała je przeglądać, zaznaczając fragmenty literatury, które ją interesowały.

Z zamyślenia wyrwał go cichy gwizd oznajmiający, że woda w czajniku właśnie się zagotowała. Wedle życzenia, Aniela zaparzyła mężczyźnie kawę, sobie zaś przygotowała jaśminową herbatę. Usiedli w kuchni naprzeciwko siebie.

— Zastanawiam się, skąd u ciebie tyle rozmaitej literatury — zagaił, sięgając po łyżeczkę.

— Kiedyś chciałam zostać przedszkolanką — odpowiedziała z uśmiechem.

Przedszkolanką? Andrzej wątpił w to, by dzieciom w przedszkolu przekazywano taką specjalistyczną wiedzę. Puścił jednak tę uwagę mimo uszu. Nie tylko on miał coś do ukrycia, co jeszcze bardziej nadawało smaku tej dziwnej grze, jaką niedawno rozpoczął.

Gdy zaczęli ze sobą rozmawiać, Andrzej niemal kompletnie zapomniał, po co tu przyszedł. Nie miał pojęcia, że Aniela jest aż tak inteligentna. Tym właśnie różniła się od wszystkich kobiet, które do tej pory poznał, nawet tych należących do zgromadzenia. W międzyczasie dojrzał też, że jej uroda dopełnia tego obrazu. Wsłuchiwał się w jej głos, próbując wykryć jakąkolwiek oznakę załamania czy poszukiwania sensownej odpowiedzi, jednak nic takiego się nie stało. Aniela miała odpowiedź niemal na każde zadane pytanie. Co więcej, w niektórych sytuacjach wiedziała o rzeczach, o których mężczyzna nie słyszał.

Czy za jej malarskim zacięciem kryło się coś więcej, czy wyciągnęła tę wiedzę z książek, które spoczywały na jej półkach?

— Chciałabym kiedyś stworzyć miejsce, w którym wiedza będzie dostępna dla wszystkich — oznajmiła, zerkając na Andrzeja zza kubka z herbatą.

— Już zostało stworzone, nazywa się szkoła — odparł beznamiętnie.

— Nie o to mi chodzi — zaśmiała się, machając dłonią. — Ale… Masz rację. Nie wszyscy mają jednak szansę do niej uczęszczać.

— Nie mówisz o sobie, prawda?

Andrzej poczuł, jak Aniela wpatruje się w niego po zadaniu pytania. Chyba trafił w sedno. To było zbyt oczywiste. Nie nauczyłaby się tego wszystkiego, chodząc do przeciętnej placówki. Gdzie więc tkwiła tajemnica jej wiedzy, jeśli nie w przeszłości?

— Powiedzmy, że moja rodzina dała mi wybór. Wybrałam naukę, dlatego znalazłam się w mieście — ucięła kobieta, odstawiając pusty kubek do zlewu. — Wyjdźmy na spacer.

Andrzej skinął głową. Czyżby Aniela była buntowniczką? Tego się nie spodziewał. Zdaje się, że zupełnie jej nie doceniał. Sądził, że wywodząc się ze wsi, kobieta miała raczej małe pojęcie o życiu w mieście. Mylił się. Wiedziała więcej, niż przeciętny mieszkaniec Auditum.

Być może dlatego zgromadzenie zaniepokoiło się jej postawą. Zimmermann zaczął się zastanawiać, o co im chodziło. Przecież ludzi takich, jak Aniela, mogło być o wiele więcej. Mimo wszystko Ojciec Perduell uznał, że to ona jest największym zagrożeniem dla działania ich wspólnoty. Jego obawy do tej pory się nie potwierdziły, jednak Andrzej nie miał wystarczających dowodów, które zaprzeczałyby postawionej przez kapłana tezie.

On i Aniela wyszli z mieszkania, kierując się w stronę parku. Słońce prześwitywało przez korony liściastych drzew, gdy oboje ruszyli ścieżką przed siebie.

— Co miałaś na myśli mówiąc, że rodzina dała ci wybór? — zaczął w końcu Andrzej, kiedy znaleźli się na mostku nad rzeką.

— Wychowałam się na wsi, tam najważniejsza była praca na roli. Widziałeś kiedyś, jak ludzie reagują na artystę w takim środowisku? Nie jest on zbyt użyteczny — wyjaśniła Aniela, splatając dłonie.

Andrzej nie sądził, by był to jedyny powód, dla którego pojawiła się w Auditum.

Spacerowali razem do późna, rozmawiając o wszystkim i niczym. Po raz pierwszy docenił rozmowę z kobietą. Dotychczas nie rozmawiał, od razu przechodził do czynów. Z Anielą było inaczej, ona naprawdę miała coś do powiedzenia. Czy to właśnie jej wiedza miałaby stanowić wielkie zagrożenie dla zgromadzenia? Im bardziej Andrzej ją poznawał, tym bardziej Aniela wydawała mu się niegroźna, jak wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Nie chciał jednak usypiać swojej czujności.

Odprowadził ją do domu, żegnając przy drzwiach. Spojrzała na niego z uśmiechem, dziękując mu za miło spędzony dzień. Miała nadzieję, że kiedyś jeszcze się zobaczą.

Oczywiście, że się zobaczą. Andrzej nie chciał jednak mówić, w jakich okolicznościach. Jeszcze nie nadeszła pora, by jej to ujawnić.

Wrócił do domu późnym wieczorem. Przebrał się i usiadł przy biurku, biorąc do ręki kawałek drewna. Czasem tylko tak, rzeźbiąc coś swoim nożem, mógł odpocząć od codziennych myśli i skupić się.

Miał nadzieję, że nie daje się ponieść emocjom tylko dlatego, że Aniela okazała się inna, niż początkowo sobie wyobrażał. Może znajdowała się po przeciwnej stronie barykady, ale przecież zawsze mógł ją przeciągnąć na swoją stronę. Osoba o takiej wiedzy musiała coś wnieść tam, gdzie inteligencji brakowało.

Przed północą postawił na stoliku figurkę przypominającą sztalugę, której drewniane elementy skręcił za pomocą śrubek. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w stronę pokoju.

Wkrótce zaczął widywać się z Anielą coraz częściej.

Rozdział VII

Sierpień, rok 1995

On pracował przy łódkach w pewnej przystani, ona znów miała pełne ręce roboty, siedząc nad obrazami. Oboje znaleźli się nad jeziorem. Pracowali w ciszy, jednak ani jej, ani jemu to nie przeszkadzało. Aniela i tak odzywała się tylko wtedy, gdy miała mu do powiedzenia coś ważnego.

Przebywając z nią przez te kilka miesięcy, częściej się uśmiechał. Chociaż nie podobał mu się ani światopogląd, według którego czyjekolwiek cierpienie miałoby mieć sens, ani jej system wierzeń, który odrzucał zemstę i sprawiedliwość wymierzaną ludzką dłonią, obecność Anieli wpływała na niego dziwnie kojąco.

Mężczyzna czuł się inaczej, wiedząc, że pojawiło się w nim odmienne uczucie niż to, które zawsze prowadziło go do mordu. Nie potrafił go jednak nazwać. Nie mógł powiedzieć, by chciał Anielę chronić, ale według zgromadzenia była na tyle niebezpieczna, że musiał mieć na nią oko. Będąc na ziemiach niepodległych pieczęciom Signum Sanguinem, nie mógł wiele zrobić. Poza tym, przy kobiecie cały czas czuwał jej stróż, a Andrzej czuł się dość niepewnie w jego duchowej obecności, nawet jeśli wiedział, że ten byt nie może mu nic zrobić.

Czym stało się jego zadanie? Czy tego właśnie chciał Ojciec, by Andrzej zbliżył się do Anieli w taki sposób? Do czego miały doprowadzić ich wspólne schadzki i rozmowy? Chociaż mężczyzna nie chciał sprzeciwiać się woli kapłana, podejrzewał, że Aniela nie stanowi zagrożenia dla zgromadzenia. Być może znalazła się na terenach podległych, ponieważ szukała inspiracji dla swoich wielowymiarowych obrazów? Nie była raczej zdolna do innych działań. Osoba taka jak ona nie skrzywdziłaby muchy. Była drobna, swoją urodą przypominała nastolatkę. Nawet jeśli posiadała dar, nie mogła go wykorzystać, by zaszkodzić Signum Sanguinem. Nie miała takiej siły.

Andrzej, siedząc na moście z planami łodzi w dłoniach, odwrócił się w jej stronę. Właśnie mierzyła coś kciukiem, trzymając pędzel w dłoni. Mężczyzna poczuł, że uśmiech sam pojawia się na jego twarzy.

Aniela postanowiła zejść ze zbocza i potowarzyszyć mu na moście. Usiadła obok, wpatrując się w jego rysunek techniczny. Ogarnęły ich dźwięki okolicznego lasu, szum liści i śpiew ptaków, czasem przerywany pluskiem wody, w której czaiły się połyskujące ryby.

Dopiero teraz Andrzej dostrzegł złoty medalion znajdujący się na jej szyi. Grawer przedstawiał ptaka, najprawdopodobniej gołębicę, z gałązką oliwną w dziobie. To musiał być znak świątyni, do której duchowo należała. Mężczyzna nie winił Anieli, że mu go nie pokazała. On również nigdy nie powiedział jej o Superbii. Nie mógł zdradzać tajemnic zgromadzenia. Oboje byli o wiele bezpieczniejsi, gdy kobieta nie wiedziała o jego zamiarach względem niej.

Uniósł głowę, czując dreszcz przechodzący mu po plecach.

Nie znajdowali się tutaj sami i nie miał wcale na myśli właścicieli chatki nieopodal jeziora. Mężczyzna wstał, odwracając się w stronę lasu. On i Aniela byli obserwowani. Wyczuwał w okolicy obecność demonów, widział ich cienie przechadzające się pomiędzy pniami drzew i czerwone tęczówki ich właścicieli. Czy to możliwe, by jego współbracia wyruszyli za nim, by go pilnować? Ojciec chyba nie myślał, że Andrzej potrzebuje takich ludzi. A jeśli myślał, to mylił się, i to bardzo.

Andrzej zerknął na taflę jeziora, widząc w odbiciu swojego czarnego stróża. On również był wyczulony na obecność innych. Demony nie tylko szykanowały ludzi, za którymi były posłane, one nienawidziły siebie nawzajem, czasem także tych, którymi mieli się opiekować. Kontaktowały się ze sobą. Każdy z nich walczył o należne mu miejsce. Mężczyzna dobrze o tym wiedział, dlatego trzymał swojego stróża na wodzy. Tym razem jednak mógł go wypuścić, by ten na jego polecenie rozprawił się z innymi. Był wyższy klasą, już nie raz dał radę kilkunastu, zupełnie sam.

Aniela, zaniepokojona zachowaniem mężczyzny, również się podniosła.

— Co się dzieje? — spytała, rozglądając się dokoła.

Andrzej nie wierzył, by jej stróż nie był świadomy tego, co znajduje się wokół. Mimo wszystko nie odpowiedział na pytanie. Dotknął amuletu i zamknął oczy, wypowiadając w myślach słowa, które rozkazywały demonowi wyruszyć na łowy. Jego stróż posłusznie zniknął, by znaleźć się pośród drzew. Wkrótce Andrzej usłyszał donośny szelest liści i czyjejś kroki.

Byli tam, obserwowali go, miał tego świadomość. Zerknął na Anielę.

— Chodźmy stąd.

— Ale… Mamy to wszystko zostawić? — rzuciła zdziwiona kobieta, podążając za nim. Nie zatrzymała się jednak, by zabrać swoje przybory malarskie. On również zostawił wszystkie narzędzia. W tej chwili ich życie było ważniejsze niż rzeczy materialne.

Odczuwał walkę pomiędzy demonami na własnym ciele. Dobrze wiedział, że pozostali również to przeżywali. Byli połączeni ze stróżami duchowym łańcuchem. Andrzej jednak, w przeciwieństwie do nich, nie słabł. Wiedział, że nie bez powodu Ojciec wybrał go do tego zadania. Być może testował go właśnie w tej chwili.

Andrzej zatrzymał Anielę przy głównej drodze prowadzącej do miasta. W okolicy nie było żadnych innych ludzi, jednak on odczuwał obecność niepodległych mu demonów, które zbliżały się nieuchronnie. Jego stróż zatrzymywał je na tyle, na ile mógł. Jeśli je zaatakuje, porani też członków zgromadzenia. W tej chwili Andrzejowi było to na tyle obojętne, by mu na to pozwolić.

Potrzebował czegoś silniejszego, by móc się chronić. Potrzebował Superbii.

Bez słowa wyciągnął amulet spod koszuli i wbił go sobie w lewą dłoń. Kiedy krew spłynęła po jego skórze, poczuł, jak wzbiera w nim siła, którą do tej pory trzymał w ukryciu. W jego szarych oczach pojawiła się czerwień, przemykająca po tęczówce niczym błyskawica. Odwrócił się w stronę lasu.

Wiedział, że dzięki temu jego demon również nabrał sił. Słyszał czyjeś głosy dobiegające z oddali, jakby osoby idące za nim zbliżały się, jednak z wielkim bólem.

Na skraju lasu pojawiły się sylwetki współbraci Andrzeja — dwóch mężczyzn oraz jedna kobieta, z którą kiedyś łączyło go łóżko. Panowie rzucili przed siebie zniszczone płótno oraz rozerwaną sztalugę i kilkanaście narzędzi ciesielskich. Andrzej spojrzał na nich z pogardą. Widział ich z bliska oczami swojego stróża.

— Czyżbyś zmienił front, Andrei!? — krzyknęła kobieta, trzymając w dłoniach amulet. — Chyba nie zapomniałeś o obietnicy złożonej Ojcu?

— Nie, Jezebel. Nie powiesz mi chyba, że postanowiłaś wybrać się na łowy! — wrzasnął Andrzej, nie ukrywając wściekłości. — I to ja sprzeciwiam się Ojcu?

Demoniczna kobieta zaśmiała się, poprawiając swoje długie, ciemne włosy. W jej czarnych niczym węgiel oczach ukazała się złośliwa czerwień.

— Ja na twoim miejscu uważałabym, paniusiu — oznajmiła Jezebel, zerkając na Anielę. — Nie wiesz nawet, do czego zdolny jest Andrei. Nie jesteś jedyna. Musiałabym opowiedzieć ci, co ze mną robił. Wierz mi, że chwilami było bardzo przyjemnie — dodała, wyciągając język.

W tym momencie Andrzej poczuł na sobie spojrzenie Anieli. Kobieta cofnęła się o krok, wpatrując się w niego. W jej oczach nie było przerażenia. Mężczyzna nie wiedział, jak nazwać to uczucie. Być może widział je kiedyś w oczach nieżyjących już rodziców. Zawód? Obawa o przyszłość?

Andrzej pokręcił głową, wieszając swój amulet na szyi. Przywołał demona do siebie. Teraz ta czarna istota wiła się wokół niego i Anieli, jakby chciała osłonić ich ciemną siecią. Aniela stanęła obok niego tak, jakby w ogóle nie była zdziwiona tym, co się dzieje. Gniewnie zmrużyła oczy.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni swój nóż, rozkładając go w dłoni. W tej samej chwili ostrze przybrało kształt ogromnej, śmiercionośnej kosy, jaka mogłaby należeć tylko do kostuchy. Andrzej stanął przed Anielą, kierując broń w stronę swoich współbraci. Chociaż w tym momencie mógłby ich nazwać raczej przeciwnikami.

— Wycofaj się, Jezebel. Chyba że chcesz, by tobie albo któremuś z twoich popychadeł stała się krzywda — powiedział Andrzej, wpatrując się w schodzących ze zbocza ludzi.

— Ja nigdy się nie wycofuję, znasz mnie — odparła kobieta, ostrzem amuletu rysując coś na swojej dłoni. Pojawiła się przy niej demoniczna postać przypominająca ją samą — była identycznie uwodzicielska i bezkompromisowa.

Andrzej zerknął na Anielę, która w przypływie nagłego bólu złapała się za głowę. Miał wrażenie, że kobieta nie da sobie rady z tym, co właśnie odczuwała. Ten świat nie był jej światem. Nie mogła w nim dobrze funkcjonować. Sprawiała wrażenie słabej psychicznie, ale Andrzej szczerze wierzył w to, że taka nie była.

Jezebel wydała z siebie waleczny okrzyk, po czym skierowała swojego demona na stróża Andrzeja. Mężczyzna ruszył naprzód, ściskając swoją broń w dłoni. Kobieta walczyła za pomocą krótszego sztyletu, który również był w stanie wyrządzić wiele krzywdy, jeśli stanęło się za blisko niego. Gdy oboje ruszyli na siebie, Andrzej zdał sobie sprawę, że Jezebel będzie chciała odwrócić jego uwagę od Anieli, by jej posłańcy mogli zająć się kobietą. Nie chciał do tego dopuścić.

Jezebel, zaskoczona nagłym zwrotem akcji, stanęła w bezruchu, gdy Andrzej odwrócił się i pobiegł z przeciwną stronę, unikając jej. Schował swój nóż do kieszeni i w biegu chwycił Anielę za dłoń, ciągnąc ją za sobą. Kobieta nie sprzeciwiła się, biegła razem z nim. Dotrzymywała mu kroku, kiedy brnęli przez las, unikając ostrzy biegnących za nimi ludzi. Pod ich stopami znajdowały się połamane gałęzie i zwiędnięte liście. Nad nimi — tarcza demona posłusznego Andrzejowi, który, o dziwo, wcale się nie buntował.

Zatrzymali się kilkadziesiąt metrów dalej, przy pewnej kapliczce, która znajdowała się blisko głównej drogi. Stróż Andrzeja na powrót ukrył się w amulecie, wchłaniając do środka całą Superbię. Aniela oparła się o płotek. Gdy w końcu złapała oddech, podniosła się i spojrzała na Andrzeja z wyrzutem. Zacisnęła usta w cienką linię.

Uniosła dłoń i potarła je kilka razy, jakby chciała wymazać ślady ich wspólnych pocałunków, jakiegokolwiek dotyku. Mężczyzna zerknął na nią pobłażliwie.

— Ścigają nas, ponieważ weszliśmy na ich teren — odparł po chwili, rozglądając się dokoła.

— Nas!? — Aniela podniosła głos. — To ciebie szukają, jesteś jednym z nich! Wiedziałam o tym od chwili, w której cię poznałam. Nie myliłam się.

— A mimo wszystko byłaś ze mną… — Urwał, odwracając się w jej stronę. — Moje kłopoty zaczęły się, kiedy pojawiłaś się na tej ziemi. Co cię tu sprowadziło?

— Przeczucie — odparła kobieta, wpatrując się w niego z irytacją. — Wiem coś o tajemniczych zaginięciach ludzi z Auditum i okolic. Wasza sekta jest za nie odpowiedzialna.

— Czy pójdziesz donieść na nas strażnikom? Na pewno uwierzą w twoją opowieść o demonach i aniołach — zaśmiał się Andrzej, pukając ją w czoło. Odtrąciła jego dłoń.

— Nie masz pojęcia, do czego zdolne jest Signum Sanguinem — kontynuował, tym razem już poważnie. — Sam mógłbym roznieść cię na kawałki, gdyby Ojciec wydał mi takie polecenie.

Aniela spojrzała na niego z politowaniem.

— Mój Ojciec dał mi wolną wolę. Twój ci ją odebrał. Nie masz pojęcia, za czyim głosem podążać. Naprawdę wierzysz w przeznaczenie? Musiałeś przejąć to krwawe dziedzictwo po swoich rodzicach?

Andrzej zamilknął. Czy naprawdę wiedziała o nim więcej, niż mógłby przypuszczać?

— Skąd… — zaczął, jednak Aniela położyła mu palec na ustach.

— Nie ty jeden masz dar — odparła, a na jej twarzy przez chwilę pojawił się uśmiech. — Jeszcze nie wszystko stracone. Możesz wrócić na dobrą drogę. Musisz tylko pozwolić działać tym, którzy wiedzą, jak ci pomóc.

Mężczyzna odwrócił się, nie chcą spoglądać jej w oczy.

— Jeśli chcesz żyć, wynoś się stąd. Odejdź z Auditum.

— Nie, proszę cię…

— JUŻ! — ryknął, wyciągając swój nóż. Zatrzymał ostrze tuż przed jej twarzą. — To moje ostatnie ostrzeżenie. Oni zaczęli cię ścigać. Jeśli jeszcze raz znajdziesz się na naszych ziemiach, zabiją cię albo… Zrobię to ja.

Aniela wpatrywała się w niego przez długi czas, póki nie opuścił ostrza. Wkrótce z jej oczu popłynęły łzy. W końcu otarła je rękawem swetra i odsunęła się od Andrzeja.

— Myślałam, że mogę cię kochać. Ale ty na to nie pozwalasz… — powiedziała jeszcze, zerkając na niego przed odejściem.

Andrzej spoglądał na jej znikającą w cieniu drzew sylwetkę. Odwrócił się do niej plecami i ruszył w przeciwną stronę w poszukiwaniu śladów Jezebel i jej współtowarzyszy. Uniósł amulet, wypuszczając swojego demona. Stróż natychmiast wskazał mu drogę prowadzącą do członków zgromadzenia.

Nie wierzył w to, że wysłał ich Ojciec. Jezebel często sama podejmowała takie wyzwania, by popisać się swoją mocą. Ona i jej dwa popychadła zawsze zazdrościły mu miejsca zajmowanego przy fotelu najwyższego kapłana. Andrzej uznał, że nie będzie ich za to zabijał. Jeszcze nie.

Myślałam, że mogę cię kochać. Ale ty na to nie pozwalasz…

Aniela nie miała racji, nie umiała rozpoznać swoich emocji, kiedy była przy nim. Owinął ją sobie wokół palca, a teraz musiał ją odepchnąć. Był na to przygotowany. Chociaż Ojciec spodziewał się po nim innego zachowania, Andrzej postanowił odsunąć kobietę od zgromadzenia. Skoro została zraniona, powinna dać sobie spokój z podążaniem jego śladem. Wcale jej nie kochał, jego głównym uczuciem była żądza mordu. Zorganizował tę farsę po to, by zyskać jej zaufanie, poznać ją, jej dar i motywy. Gra pozorów skończyła się, zastąpiła ją ponura rzeczywistość, on był jej panem i twórcą.

Dlaczego więc coś w jego wnętrzu mówiło mu, że tym razem nie ma racji?

Pokręcił głową, wyzbywając się tych myśli. To musiał być wpływ tamtej chwili. Andrzej nigdy nie kochał żadnej kobiety.