Sięgając marzeń - Maja Chmiel - ebook + książka

Sięgając marzeń ebook

Maja Chmiel

3,0

Opis

Sięgając marzeńto debiutancka powieść Mai Chmiel. Napisana z pewną dozą humoru, aczkolwiek poruszająca ważne aspekty życia. Pełna błyskotliwych dialogów, nieoczekiwanych zwrotów akcji i do końca trzymająca czytelnika w napięciu.

 

Książka przedstawia trzy przyjaciółki, których drogi połączyły się, jeszcze w czasach licealnych. Nierozłączne, mimo iż każda z nich na różnym etapie życia. Wciąż poszukujące, pragnące spełnić swoje marzenia, choć nie do końca przygotowane na to, co je czeka. Tola i Ewa wyruszają w pełną przygód podróż z Izą, która próbuje odnaleźć swoją biologiczną matkę. Dziewczyna nie jest jednak pewna, czy jest gotowa na poznanie prawdy. Perypetie bohaterek, uwikłanych w problemy szarej codzienności oraz pojawienie się na horyzoncie mężczyzn, owocuje w szereg niedomówień i zabawnych sytuacji – momentami niezręcznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 173

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (4 oceny)
0
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka3201

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra książka, dostarczająca czytelnikowi odpowiednią dawkę śmiechu i wyważonego humoru. Poznajemy trzy przyjaciółki, które mimo zmieniającego się życia wspierają się już od licealnych czasów. Tola i Ewa wyruszają razem z Izą na poszukiwania jej biologicznej matki. Ciągła akcja, zaskakujące wydarzenia, a do tego nagłe pojawienie się przystojnych mężczyzn nie pozwalają przerwać czytania. Maja Chmiel wraz ze swoją debiutancką opowieścią zaprasza do życia trzech pozytywnie zwariowanych przyjaciółek i ich przygód. Serdecznie polecam.
10

Popularność




Maja Chmiel
Sięgając marzeń

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok

Maja Chmiel „Sięgając marzeń”

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016 Copyright © by Maja Chmiel, 2016

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Jacek Antoniewski

Projekt okładki: Robert Rumak

Korekta: Paweł Markowski, Łukasz Chmielewski

Ilustracja na okładce: © okalinichenko – Fotolia.com

ISBN: 978‒83‒7900‒585‒7

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:[email protected]

Pobudka

Tak naprawdę nie wiedziałyśmy jak ten dzień się skończy, a co dopiero tydzień. Izka - Izabela Kul­czyńska - drobna, trochę przygarbiona dziewczy­na z zadartym nosem, wiecznie rozwichrzonymi, rudymi włosami i błękitnymi oczami wciąż optowała przy swoim zamiarze. Kto jak kto, ale jak ona coś postanowi to koniec. Żadne argumenty do niej nie trafiają, to jakby chybione kule w płot. Nieraz myślę, że prędzej do dziecka dotarła­bym z nimi niż do Izki. Upartość jej była wtedy gorsza niż ta odwieczna burza loków na głowie. Czasem, patrząc na nią, zastanawiam się, czy przed wyjściem z domu używa czegoś takiego jak grzebień.

Ale wracając do jej zamiarów. Izka sama w sobie była dość nieprzewidywalna, pomysłów miała sto na minutę, podobnie jak planów na przyszłość. Zawsze się śmiała, podchodziła do świata optymistycznie i nie pamiętam, aby kiedykolwiek odkąd ją znam, a jest to dobre kilkana­ście lat, uśmiech zniknął z jej twarzy choćby na minutę. Życie nigdy jej nie rozpieszczało. Wychowała się w domu dziecka, gdzie zostawiła ją matka tylko na chwilę, „aby załatwić sprawy osobiste” i już nie wróciła. Izka miała wtedy sześć lat.

Kiedyś ją zapytałam:

-    Jak to jest, nie miałaś prawdziwego domu, rodziny, w bidulu spędziłaś dwanaście lat i nie czujesz żalu, rozgo­ryczenia?

-    Kiedy matka nie przyszła, wiedziałam, że już jej nie zobaczę. Przepłakałam dwa dni i dwie noce. Potem prze­stałam. Nie było mi łatwo, ale dom dziecka to nie więzie­nie, z niego się wychodzi. Przyrzekłam sobie, że kiedy i ja go opuszczę, to będzie najszczęśliwsza chwila mojego życia i to szczęście będę pielęgnować.

Więcej nie pytałam, a ona nigdy potem nie wracała do tej rozmowy. W jakimś stopniu rozumiałam ją... Do czasu, kiedy to pewnej soboty, o godzinie szóstej trzydzieści, gdy normalny człowiek śpi, odpoczywając po całym tygodniu tyrania, na kogoś - myślę o szefie, Ruda - Izka wparowała do mojego mieszkania i to w dosłownym tego słowa znaczeniu:

-    Jolka, chcę odnaleźć moją matkę i zapytać, dlaczego wtedy po mnie nie wróciła, a poza tym jestem w ciąży, Krzy­siek się ulotnił, a Leśniak wysłał mnie na dwa tygodnie przymusowego urlopu po moim ostatnim artykule na te­mat biedy w Afryce.

No tak - pomyślałam - pobudka w stylu Izki. Nie po­wiem, żeby mnie nie zamurowało, ale zacznijmy od końca.

Jeśli chodzi o Leśniaka, to nigdy nie zgadzał się z jej spo­sobem pisania, ale była w tym dobra i on o tym wiedział. Ruda nie ubarwiała, nie dodawała i nie ujmowała, przeka­zywała prawdę, nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich bezpośrednich słów.

Dwa tygodnie urlopu minie szybko, a szef jej nie zwolni, bo wówczas nie będzie miał już kto dla niego porządnie pra­cować i z gazety wciąż najpoczytniejszej, zrobi się zwykły, kolorowy szmatławiec. Jedno przecież w tym wszystkim było pewne, to dzięki niej oraz małemu zespołowi naczel­ny wciąż istniał.

Krzysiek... no cóż, od dawna byłam przekonana, że się ulotni. Jego ucieczka była kwestią czasu. Nie był facetem dla Rudej, zero perspektyw choćby na jutro, towarzyskość w skali jeden do dziesięć - zero, a odpowiedzialność nie mieści się nawet w skali poniżej zera.

Ciąża - pomyślałam - to dziecko będzie kochane. Na­tomiast jeśli chodzi o sprawę odnalezienia matki, to mnie zaskoczyła.

-    Mówiłaś, że nie chcesz do tego wracać. Jesteś szczęśli­wa, skończyłaś studia, dostałaś dobrą pracę. Według mo­ich przeliczeń to się jeszcze mieściło w skali przyzwoitości. Robisz to, co zawsze chciałaś - piszesz o rzeczach ważnych. Masz znajomych, którzy są twoją rodziną, masz mnie, Ewkę. Po co ci ta przeszłość?

-    Jolka, mam na to dwa tygodnie, pomożesz mi? - Po­między rudymi kosmykami, raczej nieuczesanymi dzisiaj, dostrzegłam błysk w oczach i szeroki uśmiech.

Z tym bałaganem na głowie wyglądała jak małe dziecko, ale co się dziwić, jest przed siódmą i do tego sobota.

-     No pewnie, że tak.

Padłam na poduszkę, zastanawiając się, czy kiedyś bę­dzie mi dane porządnie się wyspać. Ruda jednak wie jak postawić człowieka na nogi. Zanim dotaszczyłam się do łazienki, poczułam aromat parzonej PANAMY STRONG. Muszę przyznać, że coraz częściej zastanawiam się, dla­czego namiastka mojego domowego SPA jest tak daleko.

Na miejscu, przez przypadek popatrzyłam w lustro, aby skontrolować dopuszczalny poziom mojej „wyglądalno- ści”. To, co zazwyczaj widziałam, już mnie nie przerażało, zwykła rutyna: oczy podpuchnięte, jakbym nie trzeźwiała od tygodnia, prawdopodobnie od niewyspania. Zawsze tak sobie tłumaczę piątkowe imprezy w pracy i jest mi lżej. Na twarzy w połowie starty make-up, a włosy jakby nie wi­działy nie tyle grzebienia, co fryzjera. No cóż, trudno dziś o dobrego fachowca.

Szybkim ruchem zmęczonych rąk - rozumiecie, praca - doprowadziłam się, a raczej część siebie, do stanu jakiej­kolwiek użyteczności.

-    Jolka, bez ociągania. Kawa stygnie, pośpiesz się, jest siódma rano, a ty ciągle w tym czymś... - Jej wzrok spro­wadził moją żałosną osobę do wspólnego mianownika. Zi­gnorowałam jej spojrzenie, trudno przecież skompletować coś przyzwoitego po zarwanej nocce.

-     Impreza w pracy?

-    Taak! Nieee ciekawie było. Wracając do naszej rozmowy o. - Natychmiast zmieniłam temat, by nie zorientowała się, że większości wieczoru nie pamiętam. Szybkie przesu­nięcie pamięci wstecz! Klatka! STOP!

-    Szósta trzydzieści. Jesteś tego pewna, nie masz wąt­pliwości?

-    Tolka! - mówiła tak do mnie bardzo rzadko - zale­ży mi na tym, chcę wiedzieć, dlaczego wtedy po mnie nie wróciła, zostawiła, ani razu nie napisała.

-     Ja pytam o ciążę - Mimowolnie pociągnęłam łyk kawy.

-    Niebo - pomyślałam, zastanawiając się, co by ktoś teraz powiedział, widząc nas tu tak wegetujące. Odpowiedź znałam.

Dwie na pozór normalne kobiety w tym jedna na kacu, druga w euforii, siedzą przy kuchennym stole o wymia­rach 100 x 50, przed siódmą, do tego w sobotę, popijając porządną kawę.

Grymas beznadziei przeszył moje ciało. Takiego sadyzmu w wolny dzień to nawet moja wyobraźnia się boi. Zadygota­łam niby z zimna i w niepamięć wyrzuciłam moje gdybanie.

Związki

-    Tak! Jestem w ciąży i to na sto procent, a Krzysiek stwierdził, że nie pasujemy do siebie.

Głos Izki w momencie się podwyższył.

-    Ty mnie w ogóle słuchasz? Halo! Ziemia... - zaczęła machać mi rękami przed oczami.

-    Tak! Sorry! Jak to stwierdził, że nie pasujecie, a co, wy to puzzle czy dwie połówki jabłka? W jakim on świecie żyje? Nie ma dzisiaj par idealnie dobranych do siebie tyl­ko lekko pokrywające się pod różnymi względami. Facet rzadko do tych spraw podchodzi z miłości, czy jak on to mówi - dopasowania. Dopasować to on sobie może krawat do koszuli. Większość związków w tej brutalnej rzeczywi­stości jest z rozsądku.

Lekka zaduma i to nie tylko nad swoim własnym, dość mało atrakcyjnym życiem towarzyskim.

-    Wszystko sprowadza się do jednego, wyimaginowanego podejścia do sprawy - ciągnęłam dalej - wręcz usprawie­dliwiania się potencjalnych ofiar owego „niedopasowania” i co za tym idzie, wymyślanie przeróżnych argumentów zazwyczaj brzmiących: bo mamusia tak chciała - typowe dla maminsynka, już i tak nikogo nie spotkam - grupa sta­rych kawalerów, dla zasady - samiec zawsze lgnie do sami­cy, taka natura, a nasza kultura wymaga raczej legalizacji.

Mniejszości nie przedstawiam, gdyż to podchodzi pod cud, a reszta, w tym momencie początkowych stronic mojej książki mam nadzieję, że nie jestem jedyna, nie wypatrzy­ła jeszcze na horyzoncie odpowiedniego homo sapiens.

Tak na marginesie adres podam w spisie treści, więc jak ktoś „normalny” chce, to niech bije jak na alarm...

-    Tak więc, wracając do tematu przewodniego, jego wy­mówki to następstwo braku czegoś takiego jak rozum, cho­ciaż on, mając go, nie zaskoczyłby do czego służy. Zresztą nie był ciebie wart.

Izka jeszcze nigdy nie usłyszała tylu słów wypowiedzia­nych przeze mnie w ciągu jednej minuty. Dopiła kawę bezkofeinową, która nie wiem jakim cudem znalazła się na wyposażeniu mojej kuchni i lekko zszokowana kaza­ła mi się szybko zbierać. Oczywiście przeliczyła swoje „szybko” na miarę moich możliwości. Czekała nas dłuższa wyprawa. Wtedy nie wiedziałam jeszcze gdzie, potulnie jednak wzięłam podręczny bagaż, co w moim rozumo­waniu oznacza niedużą walizkę, jeszcze mniejszy kuferek z wacikami, jakiś ciuch i kosmetyk. Przed ósmej wyszły- śmy z mieszkania, zatrzaskując drzwi za sobą. Poczułam niepewność niby „zamykanej” teraźniejszości wobec tego, co dopiero miało nas spotkać podczas poszukiwania po­przedniego życia Izki.

Kiedy już spokojnie wpakowałyśmy się do pięknego peu­geota - rocznik 99, niekiedy dla własnych wygód szarą rzeczywistość trzeba „ubrać” w słowa, Izka powiedziała:

-    Jeszcze wpadniemy po Ewkę. U niej byłam o piątej - chichot. - Ciesz się, że to nie ty jesteś pierwsza na na­szej trasie: JESTEM W DOŁKU, RATUJCIE, bo chyba nie zmrużyłabyś oka nawet na godzinę.

-    A ty w ogóle spałaś dzisiaj? - burknęłam, choć nie chcia­łam, by zabrzmiało to złośliwie.

Miała rację, szczerze powiedziawszy to wróciłam coś przed piątą. Moim jedynym usprawiedliwieniem był fakt, że autobusy nie kursują w końcu co dziesięć minut tak wcze­śnie, a na taryfę mi szkoda.

-     Zakładam, że masz już plan?

Próbowałam odwrócić jej uwagę od pytania, które i tak padnie. Drogą szeroko pojętej dedukcji muszę przemyśleć odpowiedź.

-    Ewka ma znajomego z czasów szkolnych, pokopała tro­chę w starym notatniku i znalazła do niego adres, telefon.

-    Z tym nie miała raczej problemu - stwierdziłam. - To nie ten Marek?

Pamiętasz go, był w przeciwnej - czwartej?

-     A tak! Kojarzę. To ten chodzący ideał?

-     No - przytaknęłam.

W klasie maturalnej, Ewka zadurzyła się w nim po uszy, podejrzewam więc, że jego adres miała skrupulatnie wryty w pamięć, a z telefonem poszło gładko. Czy żyje ktoś jesz­cze na tym świecie, kto nie słyszał o Internecie?

Izka już nic nie mówiła, po piętnastu minutach zaparko­wała na Krakowskiej i wyskoczyła po Ewę. Czekając na nie, zrobiłam szybki makijaż, zaledwie w trzy minuty i uwierz­cie zdziałałam cuda - to jest tak, jak z tymi maseczkami natrętnie reklamowanymi w TV. Wtedy też pomyślałam, że Ruda z nadmiernym przepychem używa zwrotu: „po­śpiesz się”. Gdyby nie ta presja, pewnie byłabym zdrowsza... Gdy skończyłam, jeszcze ich nie było.

-    Co one u diabła robią? - pomyślałam zdenerwowana całą tą sytuacją i planami Izki.

- Czy jest sens wracać do tego wszystkiego?

Wysiadłam z auta i wyjęłam papierosa. Brak nikotyny spowalnia u mnie proces racjonalnego myślenia. Niestety jakoś trzeba tłumaczyć sobie nałogi, a to o wiele lepiej brzmi niż PALENIE ZABIJA czy PALENIE SZKODZI. Nie wiem kto to wymyślił, ale człowiek, który brałby na serio wszyst­kie zakazy, pomijam kodeks ruchu drogowego, i przejmo­wał się czy to jest zdrowe, bezpieczne, czy to nas zabije, czy nie, musiałby się stać współczesnym Franciszkiem z Asyżu. Kompletna asceza. Oczywiście nie wykluczam seksu, który także wchodzi w grę.

Wyglądałoby to mniej więcej tak, że jeden przypadek z drugim pozamykałby się w czterech ścianach, oddając bezsensownej, według mnie, wegetacji. Do czasu jednak. Każdy wie jakie skutki czekają takiego delikwenta. Psychi­ka zdruzgotana całkowicie... i to w tydzień. Taki właśnie asceta, z własnego oczywiście wyboru nie paliłby, nie pił, podejrzewam także zerowy stopień zainteresowania u tych osobników rozkoszami nie tyle dla ducha, co ciała, po­szedłby wziąć kąpiel, niefortunnie upadł na pochlapanych płytkach i. w następstwie - zgon na miejscu. Gdybym ja chciała myśleć takimi kategoriami już dawno bym umar­ła. Wątek skutkowo-przyczynowy zabija wszystko - nawet abstynencja. Prawie skończyłam palić, gdy dziewczyny już się zbliżały.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok