Siedem zdań - Patrycja Gilner - ebook + książka

Siedem zdań ebook

Gilner Patrycja

1,5

Opis

Siedem zdań” to podróż po niesamowitych i inspirujących przygodach Zoevy – dziewczyny, która jest niczym światełko w tunelu (i to dosłownie)!
Porwana, a następnie uratowana Zoeva jest nadzieją dla każdego, mimo że na początku sama jej potrzebuje.
Wkrótce po okresie kwarantanny dziewczyna zostaje wysłana na obóz. Na nim poznaje pewnego młodzieńca, który staje się nie tylko jej dobrym przyjacielem, ale i tym, przez którego omal nie umiera.
Zoeva przez cały czas trwania obozu musi ukrywać przed nim okropną wieść, co wcale nie jest proste, gdyż każdego wieczoru wychodzą razem na spacer po parku. To właśnie dla Zoevy rezerwat wygląda olśniewająco. Młodzieniec sprawia, że każdy wieczór jest dla niej wyjątkowy.
Tymczasem Zoeva otrzymuje list, którego treść mocno ją przygnębia. Jest to dla niej dużo bardziej bolesne niż dwunastoletni pobyt na Ziemi porywacza. Mimo to Zoeva ma obowiązki wobec kraju i musi znaleźć odpowiednie rozwiązanie, aby wyjść cało z opresji.
Jak myślisz, da radę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,5 (2 oceny)
0
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
angi_black

Z braku laku…

Opis jest ciekawszy niż książka! Naprawde zawiodłam się na tej książce, myślałam że coś będzie się działo, a tym czasem moim zdanien bohaterzy trochę dziecinni. Początek okazał się ciekawy a im dalej tym trudniej było mi się w nią wczuć.
00



PROLOG

To był burzliwy czas. Wczorajsza sytuacja bardzo zmieniła moje nastawienie wobec istot ludzkich. W końcu wykazałam, że mogę wyjść na przekór oczekiwaniom tych, którym szczególnie zależy na mojej porażce. Ale co, jeśli mnie zauważą i udowodnią, że może jednak nie potrafię?

Boję się.

Boję się wyjść.

Boję się tego, że jestem inna.

Jestem inna i nic nie jest w stanie tego zmienić, chyba że wydarzyłoby się coś, co dogłębnie zmieniłoby mój światopogląd, funkcjonowanie i życie – ale to raczej ze spokojem mogę wykluczyć… Poznałam już Świat i ludzi na tyle dobrze, na ile to wystarcza, aby znać każdy zakątek ich umysłów – szczególnie, że sama byłam kozłem ofiarnym karnych, a zarazem haniebnych postępowań.

Lecz teraz czeka mnie coś dużo istotniejszego niż chwilowe przemyślenia.

W końcu jest odpowiedni moment, aby wyjść z cienia...

ROZDZIAŁ I

Witaj. Jestem szesnastoletnią księżniczką aktualnego stanu wojennego. Na imię mi Zoeva. W moim życiu wydarzyło się wiele nieoczekiwanych i nagłych przemian. Opowiem ci historię sprzed wielu lat, kiedy wszystko się zaczęło...

***

Urodziłam się dwudziestego dziewiątego lutego, czyli w dniu, kiedy można zaobserwować coroczne przesilenie Słońca. Jest to najcieplejszy dzień w roku, tutejsi meteorolodzy notują temperaturę powyżej dziewięciu stopni Gatheruesa. Tego dnia wszyscy się radują.

Gdy się urodziłam, był podwójny powód do radości – ciepło i nowy następca tronu. Dwa tygodnie później zorganizowano spotkanie podwładnych w kraterze na moją – Zoevy IV – cześć. Wtedy właśnie pewna tajemnica wyszła na jaw – na naszą planetę przybyła Ziemianka, która swoją obecnością potwierdziła fakt, iż król złamał swoje własne zarządzenie – jeżeli nie utrzymywałby kontaktu z mieszkańcami innej planety, oni nie wiedzieliby o istnieniu naszej. Wśród zebranych zapanował chaos. Kobieta wypowiedziała nieznane dla nas słowa, następnie podeszła do mnie, wyciągnęła z kojca, podniosła do góry, sprawiając, że zaczęłam się unosić. Słońce zmieniło kolor. Nie znam tego odcienia. W całym kraterze zapanowała ciemność, która według ojca „wpłynęła we mnie, a ja ją wchłonęłam”. Wyrocznia ponownie mnie chwyciła, po czym zaczęła krzyczeć do ludu: „Oto wysłanniczka Hedelesefa, boga nad bogami, władcy wszechświatów i ziem. Dzień radości złotogłowych ustanawiam jako dzień jej ustanku. Oświadczam, iż zaistnieje pierwsza zagłada, którą będzie koniec życiodajnych przesileń”. Później, mrucząc coś pod nosem, odłożyła mnie na piach kraterowy, po czym zniknęła. Ludzie z powrotem zebrali się w kraterze. Ojciec stwierdził tego dnia, że należy ustanowić armię straży stanu.

Jako niemowlę nie miałam włosów na głowie, więc nikt niczego nie podejrzewał. Po kilku obrotach Saturna lud wręcz zapomniał o sytuacji z Wyrocznią, lecz gdy moje włosy zaczęły się pojawiać, całe królestwo pogrążyło się w nieustannej złości wobec króla. Spośród wszystkich dni, kiedy witano nowego członka rodziny królewskiej, to właśnie dzień moich narodzin uznano za najgorszy, bo na świat przybyło „czarne dziecię”. Wszyscy w królestwie mają włosy blond. Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo moja ciemna czupryna wyróżnia się w tłumie jasnowłosych.

***

Kilka miesięcy później, gdy moich czarnych włosów nie dało się już w żaden sposób ukryć, ojciec zaprowadził mnie do nowo wybudowanego lochu na wzgórzu i zamknął tam „do odwołania”. Straże pilnowały wyjścia. Nie miałam szans się wydostać.

***

W dzień moich rocznych urodzin wszyscy zebrali się na przesilenie – każdy prócz mnie.

Przesilenia nie było. Lud pogrążył się w rozpaczy. Wściekły ojciec postanowił powiedzieć ludowi, że zabił mnie w podarunku dla czarnych sił. Jednak nie zrobił tego, gdyż wiem, że gdyby faktycznie tak uczynił, obawiałby się moich odwiedzin z zaświatów. Uznałby wtedy, że nie dam spokoju i jeszcze rzucę nieodwołalne klątwy na nasz naród, bo legenda głosi, że ten, kto umrze z rozkazu ust lub rąk szlachetnych, wróci, by czym prędzej sprawić, aby ród królewski poległ w obawie przed krzywdą.

Jakiś czas później ogłoszono, że królowi narodzi się nowy następca. Siedząc ciągle w lochu, myślałam, jak się wydostać.

W nocy przed kolejnym przesileniem zauważyłam lecącego ojca na kruguźdźcu. Kierował się na inną planetę. Zabronił jakiegokolwiek kontaktu z Ziemianami, więc musiałam się dowiedzieć, co knuje. Nie miałam jak wyjść, ale wpadłam na pewien pomysł. Przez otwór zaczęłam sypać pyłem, co wyglądało, jakbym chciała robić podkop. Ukryłam się za głazem, a gdy straż weszła do środka, ja wydostałam się i niespostrzeżenie zamknęłam ich wewnątrz.

Wezwałam mojego kruguźdźca i poleciałam za ojcem. Na moje nieszczęście on już wracał. Pochwycił mnie, umieścił w podziemnym lochu (o którego istnieniu nawet nie wiedziałam) i powiedział, że tam już umrę, bo nikt nie ma do niego dostępu.

Nad lochem był plac paradny, na którym witano nowe królewskie dziecię. Miało włosy blond. Dziewczynka. Izermina VI. Ojciec, ogłosił, że Izermina jest nowym królewskim, złotowłosym, czystym dzieckiem z krwi i kości króla. Oznajmił, że przesilenie będzie odbywać się już tak jak dawniej.

Gdy wszyscy się rozeszli, usłyszałam, jak straż mówi, że nazajutrz jest dzień przesilenia i moich dwunastych urodzin.

W nocy płakałam przez sen. W pewnym momencie zauważyłam przebłysk światła. Wyglądało ono jak to podczas pierwszego przybycia Wyroczni. Pojawiła się ta sama kobieta jak w tamtym dniu.

– Witaj, księżniczko Zoevo Evimastio Czwarta, jestem wysłanniczką boga Hedelasefa, twojego prawdziwego ojca.

Zdziwiło mnie to, co powiedziała. Przecież moim ojcem jest król planety X-17.

– Przybyłam tu, aby zabrać cię z rąk oprawców – kontynuowała, podając mi dłoń.

Usłyszałam nad sobą rozczarowanych ludzi z powodu ponownego braku przesilenia i odgłosy zbliżające się do mego lochu. Podałam kobiecie dłoń najszybciej jak mogłam, gdyż usłyszałam krzyczącego ojca: „Wygnajmy wiedźmę, czarne dziecię”.

Usnęłam w przestrzeni.

ROZDZIAŁ II

Obudził mnie dźwięk pikania, które co rusz przyspieszało. Następnie usłyszałam rozmowy. Zaczęłam otwierać oczy.

– Witaj, cieszymy się, że w końcu jesteś wśród nas.

Zauważyłam, że mam na sobie maskę, która wpycha mi powietrze do nosa.

– To jest, droga pani, urządzenie dostosowane do twoich potrzeb. Pomaga ci oddychać. Życie w próżni zmieniło twój układ oddechowy. Teraz musisz się przyzwyczaić do naszej atmosfery.

Kobieta pomogła mi wstać z łoża. To całe stanie na nogach nie jest tutaj takie proste. Moje ciało wydaje się być dużo cięższe niż na planecie X-17. Kobieta chyba zauważyła, że ciężko było mi się poruszać, więc pomogła mi wrócić do pozycji początkowej. Kiedy z powrotem znalazłam się na łóżku, spytała tylko, czy czegoś potrzebuję, a następnie wyszła z pomieszczenia. Postanowiłam, że porozglądam się po pokoju. Było w nim dosyć jasno. Na środku ściany widniała jakaś dziwna oszklona ramka, która wpuszcza ogrom jasności. Pokój był stosunkowo niewielki, jednak dużo większy od tego w lochu, w którym spędziłam jedenaście lat. Po dwóch stronach łoża, na którym się znajdowałam, stały dziwne pudełka z długimi sznurami, które były podłączone do wszystkich urządzeń podczepionych do mnie. To tyle. Pokój był prawie pusty.

Leżałam tak, aż do pokoju wróciła kobieta. Wtedy dopiero zdobyłam się na odwagę i spytałam ją, gdzie jestem i czemu tutaj mnie przeniosła. Kobieta stanęła naprzeciwko mnie, po czym uśmiechnęła się i usiadła obok mnie.

– Droga Zoevo, jesteś na Ziemi. Tutaj się urodziłaś. Przeniosłam cię tu, ponieważ przepowiednia się spełniła. Wszyscy liczą na ciebie. Twój ojciec już wie, że jesteś wśród nas, lud zresztą też. Wszyscy się radują i czuwają nad tobą, chociaż widzisz tylko mnie. Cały świat Imperium jest z tobą, tylko że telepatycznie.

Nie mogłam zrozumieć. Spojrzałam na kobietę. Uśmiechnęła się do mnie.

– Przepraszam, zapomniałam się przedstawić. Jestem Samarvina. Polecono mi zająć się tobą i pomóc ci w przyzwyczajeniu się do życia w naszej atmosferze. Można powiedzieć, że tymczasowo zastępuję ci matkę. Już od jutra będziesz miała zajęcia przygotowawcze, które sprawią, że będziesz biegać jak na planecie X-17.

Nadal czegoś nie rozumiałam. Jak to możliwe, że urodziłam się na Ziemi, skoro pierwsze dni swojego życia zapamiętałam na planecie X-17.

Ziemianka chyba zrozumiała, że musi mi to wyjaśnić, bo najwidoczniej sama wyczytała z mojej twarzy swe niedomówienie.

– Widzę, że nie odpuścisz, o pani – powiedziała, równocześnie chichocząc. – Otóż król planety X-17, znany ci poprzednio jako „ojciec”, nie może mieć dzieci. Tradycja mu zabrania. Jest on trzynastym pokoleniem władców, które według doniesień, przynosi brak przesilenia. Jednak lud o tym nie wie, a król jest tak przebiegły, że postanowił nie mieć dzieci – równocześnie je mając. W dzień, kiedy dodał zarządzenie o zakazie jakiegokolwiek kontaktu z obcoplanetarnymi, przybył do nas. Powiedział, że potrzebne mu dziecko, i to natychmiast. Żadna matka nie chciała oddać niemowlaka, gdyż każdy maluch jest dla nas ziarnkiem przyszłości. Król był wściekły z powodu odmowy. Gdy nikt go nie widział, włamał się do pokoju medyków, przebrał się za jednego z nich i jak gdyby nigdy nic wszedł na salę porodów. Akurat rodziłaś się ty, potomkini króla Imperium. Wszyscy pozostawali w napięciu, wówczas ów „położny” ogłosił, że musi zbadać dziecko, bo coś jest nie tak jak być powinno. W tym czasie gdy nikt go nie widział, on wraz z tobą uciekł na kruguźdźcu prosto na planetę X-17.

Słuchałam tego z niedowierzaniem, a kobieta mówiła dalej:

– Całe Imperium pogrążyło się w żałości i smutku, gdyż myślano, że dziecię zmarło, a położny uciekł. Po upływie lat życie tutejszych bardzo się zmieniło. Jednak przepowiednia uświadomiła nam, że zostałaś porwana przez króla sąsiedniej planety. Jak się okazało, u was czas leciał szybciej niż tu, więc byliśmy spóźnieni, aby móc cię odebrać, gdyż lud tamtejszy wiedział o tobie. W związku z tym czekaliśmy tylko na odpowiedni moment, aby cię odebrać. Jednak twój fałszywy ojciec zaczął działać. Przybył do nas pewnego dnia i powiedział, że żąda wymiany dziecka „po łasce”. Straż próbowała go pojmać, lecz jego kruguziec był wyjątkowo silny. Włamał się do nadzorowanego szpitala dla noworodków, pojmał blondwłosą dziewczynkę o imieniu Alizeha – córkę Palezjaty i Harefta. Uciekł z nią, lecz zapewne jeszcze tu powróci. Musimy jednak odebrać mu Alizehę, gdyż ma wadę układu oddechowego – nie przeżyje w próżni więcej niż rok na nasz czas. Rok jej nieobecności mija za dwa dni. Do momentu upływu tego czasu musisz być częściowo gotowa.

– Na co gotowa?

– Na wojnę z fałszywym ojcem.

ROZDZIAŁ III

W nocy miałam czas rozterek. Nie mogłam uwierzyć, że jestem Ziemianką oraz że ojciec ukrywał prawdę przed własnymi poddanymi i próbował im wmówić, że wszystko jest w porządku. Moje czarne włosy zniszczyły jego plany.

***

Obudziłam się o świcie. Samarvina pomogła mi przejść do łazienki. Później, gdy już doprowadziłam się do porządku, zwołano radę medyków. Do pokoju weszli ludzie ubrani w jasne uniformy, którzy promieniowali niesamowicie ciepłymi uśmiechami i taką przyjemną dla oka radością, jakiej jeszcze nigdy nie doznałam. Podeszli, pokłonili mi się i zaczęli działać przy urządzeniach podłączonych do mnie. Kobieta pomogła mi usiąść, następnie zdjęła mi uciążliwą maskę, równocześnie mówiąc, że mam się niczego nie obawiać, gdyż jak zobaczą, że wciąż mam problemy z oddychaniem, natychmiast założą mi maskę z powrotem. Przytaknęłam, po czym mężczyzna odłączył kabel od pikającego urządzenia. Powietrze przestało wpływać do maski. Początkowo nie wiedziałam, jak się zachować. Kobieta poprosiła, abym spróbowała wciągnąć powietrze nosem, następnie stojący obok mężczyzna obwieścił, że sprawdzi mi puls. Usiadł obok mnie i złapał za nadgarstek, równocześnie lekko go uciskając. Pierwszy oddech – poczułam dziwny zapach; w pokoju pachniało czystością i czymś w rodzaju tworzyw sztucznych. Drugi oddech – poczułam, że wewnątrz mnie coś drga, wtedy mężczyzna powiedział, że puls przyspiesza. Zdziwił mnie fakt, że ludzie tu zebrani zaczęli zachowywać się nadzwyczajnie radośnie. Trzeci oddech – wszystko we mnie ruszyło. Nie czułam już ciężkości, oddychałam swobodnie. Mężczyzna wstał. Z uśmiechem obwieścił, że umiem oddychać i że jestem już w stanie przeżyć bez maski. Podszedł do przeszklonej ściany, otworzył ją. Do pomieszczenia wbił się gwar rozmów, który gwałtownie ucichł.

– Maska została zdjęta. Księżniczka Zoeva jest w stanie oddychać bez pomocy!

Wtedy usłyszałam ogłuszające wiwaty. Nie wiem, ilu ludzi tam było – setki, tysiące? Poczułam taką ulgę na sercu, rozkosz, która powiedziała mi, że jestem bezpieczna i nic mi nie grozi. Poczułam siłę, wiarę oraz pewność, że nie zostanę ponownie porzucona i zamknięta w lochu. Ten gwar był potwierdzeniem, że ci ludzie wiedzą o mnie, radują się i nikt ani nic nie zdoła mnie przed nimi ukryć. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłam już tego ukryć, zresztą nie było nawet po co ich ukrywać – łzy to nie dowód słabości, lecz siły, która uwydatnia się, ponieważ nie boisz się płakać.

Samarvina zauważyła, że coś we mnie się zmienia, usiadła obok. Medycy ciągle triumfowali wśród jasności światła dziennego, równocześnie radując się razem z ludźmi zebranymi pod oknem. Opiekunka spoglądała z radosnym wyrazem twarzy raz na medyków, raz na szklaną ścianę i na mnie. Przyłapałam ją w momencie, gdy tak samo jak mnie – i jej łza spłynęła po policzku.

– Zoevo...

– Tak?

– Czy jesteś świadoma tego, że tu pod tym oknem, przed budynkiem, naprzeciwko drzwi wejściowych zebrał się twój cały lud?

Zamknęłam oczy. Próbowałam sobie to wyobrazić.

– Nie jedli i nie pili, odkąd tu przybyłaś. Stoją tu bez przerwy od czterdziestu trzech godzin, czekając spokojnie na informacje o twoim stanie zdrowia czy samopoczuciu. Nikt cię nie widział oprócz nas, jednak już ktoś rozpuścił wieść o tym, że jesteś wyjątkowo piękna.

Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Do głowy zaczęły napływać mi różne wspomnienia z dzieciństwa – od czasu „tragedii” przechodząc przez jedenaście lat w zamknięciu, zatrzymując się w obecnej chwili. Nie wiedziałam, że w tak krótkim czasie może nastąpić tak wiele zmian.

– Czy mogę podejść do światła? Chcę ich zobaczyć.

Samarvina uśmiechnęła się i żwawo wstała.

– Myślałam, że nigdy nie spytasz – odpowiedziała radośnie.

Zawołała medyków. Chwycili mnie za ręce i pomogli wstać. Podprowadzili do szyby. Oślepiła mnie jasność wbijająca się coraz mocniej w moje oczy. Usłyszałam krzyki. Tak głośnego ryku radości jeszcze nigdy nie słyszałam. Zdołałam otworzyć oczy. To było niesamowite. Ujrzałam ogromny tłum wiwatujących ludzi, którzy równocześnie klaskali i podrzucali kapelusze. Sądziłam, że to jakieś ich obyczaje, o których mi nie powiedziano. Próbowałam zachować się normalnie, jednak nie mogłam. Coś we mnie buzowało i powodowało, że cała się trzęsłam. Gdyby medycy mnie nie trzymali, upadłabym na ziemię. Wśród wrzasków zdołałam rozróżnić moje imię wykrzykiwane razem z tytułem „księżniczka”. Nie sądziłam, że mogę być aż tak pozytywnie zaskoczona. Chciałam coś powiedzieć, lecz było zbyt głośno. Gdy uniosłam rękę, tłum pokłonił się i ucichł.

– Witajcie. Jestem wam ogromnie wdzięczna za to, że jesteście tu ze mną, że czuwacie i nie odstępujecie nawet na krok. Obiecuję, że zostanę tu z wami już na zawsze i podejmuję się walki o dobro naszego kraju. Haventudenstolen!

– Haventudenstolen? Skąd, o pani droga, wiesz, że tak brzmi nasze krajowe pozdrowienie dodawane na koniec przemowy? – zapytała Samarvina.

– Nie wiem, jakoś samo wyszło. Nawet nie wiedziałam, że znam takie słowo.

Tłum znowu zaczął radośnie wiwatować. Medycy odprowadzili mnie do łóżka, następnie zamknęli okno i wyszli z pokoju.

Samarvina posiedziała jeszcze chwilkę przy mnie.

– Droga pani, według zaleceń medyków mogę ci już oficjalnie przekazać, że jutro przeniesiemy cię do twojego prawdziwego pokoju.

Ogromnie się ucieszyłam. Samarvina dodała, że musi iść skontrolować postępy pracy dekoratorów. Wstała z łóżka i powoli kierowała się w stronę drzwi.

– Samarvino?

– Słucham, pani, potrzebujesz czegoś?

– Proszę cię, otwórz okno, chcę posłuchać jeszcze trochę tych okrzyków. Tak przyjemnie mnie koją.

Samarvina z uśmiechem podbiegła do okna, otworzyła je na oścież i wyszła z pomieszczenia. Tłum wciąż nieprzerwanie wiwatował.

ROZDZIAŁ IV

Samarvina weszła o świcie do mojego pokoju, aby mnie obudzić. Rozsunęła zasłony i odezwała się radośnie:

– Witaj, Zoevo, jak się dziś czujesz?

– W porządku, dziękuję.

Samarvina powiedziała, że medycy są gotowi podjąć się rehabilitacji. Pomogła mi wstać i przejść do łazienki. Gdy zostałam należycie ubrana i uczesana, kobieta obwieściła, że musimy przejść do pokoju ze sprzętem rehabilitacyjnym. Z uśmiechem pomogła mi wstać. Do pokoju wszedł mężczyzna pchający dziwne krzesło na kółkach. Powiedział, że zawiezie mnie na miejsce. Spytałam tylko, czy Samarvina będzie mi towarzyszyć w trakcie zajęć, lecz ona odrzekła, że w tym czasie będzie nadzorować prace dekoratorów trwające w moim pokoju. Dodała, że będę pod dobrą opieką, po czym pożegnała mnie uśmiechem i wyszła.

***

Chwilę później dojechaliśmy na miejsce. Pokój był wypełniony różnymi dziwnymi sprzętami. Jadąc w głąb pomieszczenia, dostrzegłam kolejnych medyków, tym razem w większości były to kobiety.

Pomagający mi mężczyzna posadził mnie na huśtawce, po czym wyszedł.

Dwie kobiety stanęły po obu stronach huśtawki. Powiedziały, że lekko wprowadzą ją w ruch, po czym pokazały jak mam poruszać nogami, aby unieść się wyżej i prawidłowo ćwiczyć mięśnie. Po chwili szybowałam pod sufitem. Było to piękne uczucie, przypominające mi wyścigi z kruguźdźcem z czasów, gdy byłam jeszcze malutką obywatelką planety X-17.

Gdy kobiety stwierdziły, że już wystarczy, kazały mi przestać machać nogami. Chwilę później się zatrzymałam. Kobieta zawołała pana, który pomógł mi zejść, po czym poprowadził w stronę dziwnej maszyny. Wyglądała jak krzesło i metalowe rurki ułożone wobec siebie równolegle. Medyk usadził mnie na krześle, po czym prosił, abym spróbowała ruszać nogami w taki sposób, aby przypominało to ich ruch podczas biegu. Rurki zaczęły się przemieszczać pod moimi stopami i z czasem nabierały prędkości. Gdy „biegałam” wystarczająco szybko, kazali mi się zatrzymać, a następnie powoli wstać. Tym razem jednak miałam zrobić to sama z pomocą rąk. Było ciężko, ale udało mi się. Następnie jedna z kobiet przyczepiła mi pas. Powiedziała, że mam spróbować iść. Nie było to takie proste. Uprzedzono mnie, że mam nie obawiać się upadku, gdyż pas jest podczepiony do mechanizmu, który sprawi, że w razie utraty siły zatrzymam się w powietrzu. Dzięki temu poczułam się pewniej, ponieważ nie wiedziałam, jak mocno może boleć upadek na powierzchni Ziemi – nigdy takie coś mi się nie przytrafiło.

Spróbowałam unieść nogę. Medycy w skupieniu obserwowali, jak mi idzie. Kobieta podbiegła do komputera, następnie zawołała jedną panią stojącą obok drzwi wejściowych i poprosiła, aby do niej podeszła. Patrzyły raz na mnie, raz na komputer. Z czasem szło mi pewniej i lepiej, jednak wciąż się bałam. Wtem do pokoju weszła Samarvina. Uśmiechnięta jak zawsze podeszła do mnie i spytała, czy daję sobie radę. Chyba zauważyła, że ciągle się boję, bo podała mi dłoń. Dopiero wtedy udało mi się przyspieszyć. Kilka minut później byłam już w stanie biegać. Medyczki postanowiły odczepić mnie wcześniej od zabezpieczeń. Bałam się, ale otuchy dodawała mi Samarvina. Dzięki niej czułam pewność i wiarę w siebie. Panie podeszły i odczepiły pas. Poprosiły, abym spróbowała podejść do ściany. Samarvina stała tuż obok mnie i podtrzymywała mnie na duchu. Szeptała: „Dasz sobie radę, idzie ci świetnie!”. Stwierdziłam, że to naprawdę pomaga. Nim się obejrzałam, stałam pod ścianą. Krocząc, czułam siłę, niezależność i prawdziwość tego, co właśnie przechodzę. Nie musiałam skakać, aby przebyć większy obszar. Wystarczyło iść szybciej. Byłam naprawdę dumna z siebie. Gdy doszłam do ściany, cała ekipa biła mi brawo. Czułam się świetnie z myślą, że jednak jest jeszcze we mnie coś takiego, co potrafi sprawić, że jestem w stanie wykonać dane mi zadania. Było wspaniale widzieć, jak wielu ludzi czuwa przy mnie i stara się, abym prawidłowo została przystosowana do warunków panujących na Ziemi. Wydaje mi się nawet, że polubiłam tę planetę.

***

Samarvina podeszła do kobiet i zaczęła coś szeptać. Po chwili zbliżyła się do mnie.

– Księżniczko, twój pokój jest gotowy.

Niesamowicie się ucieszyłam. Chciałam czym prędzej udać się do tego pomieszczenia. Nie wyobrażałam sobie, jak ono mogło wyglądać, gdyż nie wiedziałam, czego tak właściwie się spodziewać – na planecie X-17 mieszkałam w lochu. Tutaj jest dużo różnorakich przedmiotów, o których nie miałam pojęcia i nawet nie wiedziałam, jakie jest ich przeznaczenie.

Samarvina podała mi dłoń. Widziała, że jestem przepełniona energią i cała drżę. Szłyśmy długim, krętym korytarzem. Nagle ujrzałam piękne drzwi. Były dosyć masywne, a co mnie zdziwiło – miały identyczny kolor jak ten, który pojawił się w dniu przybycia Wyroczni na planetę X-17. Samarvina spytała, czy jestem gotowa obejrzeć pomieszczenie, w którym będę spędzać wolny czas. Potwierdziłam. Opiekunka chwyciła klamkę, po czym uchyliła drzwi.

Od razu uwagę zwracał piękny kolor ścian. Był dosyć ciepły – sprawiał, że odczuwałam przyjemne uczucie przytulności. Mogę go porównać z jaśniejszym odcieniem soczystej żurawiny, jaką ostatnio podano mi w posiłku. Był piękny i wspaniale kontrastował z barwą drzwi. Pomieszczenie było ogromne. Porównując je do wielkości sali rehabilitacyjnej – zmieściłyby się w nim trzy takie sale. Aż ciężko mi uwierzyć, że tamtą uważałam za ogromną. Po prawej stronie drzwi znajdowała się obszerna szafa. Całkiem niedaleko stała długa komoda, po przeciwnej stronie pokoju kolejna taka sama, a za nimi biurko i stoliki. Na środku przeciwnej ściany wobec drzwi stało ogromne łóżko z dużą liczbą poduszek. Podłoga odznaczała się kolorem soczystego brązu.

Bardzo zainteresował mnie przedmiot leżący na podłodze na środku pokoju. Miał kolor podobny do ścian – troszkę jaśniejszy. Był to zapewne jakiś mebel – jednak był on płaski i włochaty, sprawiając tym samym wrażenie mięciutkiego.

Weszłam do pokoju. Subtelnie dotknęłam opuszkami palców każdego mebla, starannie się mu przyglądając. Podeszłam do tego najciekawszego – na podłodze. Usiadłam na nim. Był zniewalająco przyjemny. Samarvina zbliżyła się do mnie.

– Księżniczko, to jest dywan. Służy do siedzenia bądź leżenia oraz ozdoby. Dodaje pomieszczeniu uroku.

Położyłam się na dywanie. Samarvina usiadła obok.

– Czy pochwalasz, o pani, pracę dekoratorów? Jak podoba ci się pokój? – spytała z uśmiechem.

Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak to opisać. Przez jedenaście lat przebywałam w zamkniętym, ciemnym pomieszczeniu całkowicie samotnie. Teraz miałam meble, dywan i dużo jasności wpadającej przez okna. Było mi tu dobrze, czułam się bezpiecznie i miałam wrażenie, że nic i nikt nie jest w stanie mi jakkolwiek zaszkodzić. Ten pokój był wręcz idealny w porównaniu z każdym innym. Nie mogłabym oczekiwać czegoś więcej – w tym pokoju znajdowało się dosłownie wszystko, co mogłoby umilać mi spędzony tam czas.

– Jest genialny, zniewalający. Aż chce się tu siedzieć! – wykrzyknęłam.

Samarvinie ulżyło. Widać było, że zależało jej na moim zadowoleniu. Była dobrą kobietą. Włożyła w ten pokój razem z dekoratorami sporo wysiłku, co zdecydowanie się opłaciło – pokój był świetny!

***

Siedziałyśmy tak z Samarviną sporo czasu. Zauważyłam jednak, że coś przede mną ukrywa. Jej wyraz twarzy wyraźnie na to wskazywał.

– Zoevo, jeśli mogę się tak do ciebie zwracać, otóż jeszcze dziś powinnaś zacząć szkolenia. Przejdziesz szkolenie tematyczne, zanim podejmiesz się próby odebrania Alizehy. Czy zatem jesteś gotowa, aby jutro o świcie udać się na znaną ci dotychczas planetę X-17?

Zadrżałam. Nie miałam ochoty znów się tam pojawić. Jednak coś, co jest we mnie, potwierdziło, że chcę zrobić „niespodziankę” mojemu kłamliwemu „ojcu”.

ROZDZIAŁ V

Samarvina obudziła mnie równo ze wschodem życiodajnego słońca. Poszłam się ubrać, a następnie udałam się do sąsiedniego pokoju na zbiórkę. Tam już czekała na mnie cała gromada żołnierzy, którzy równocześnie musieli mnie chronić i brać udział w akcji.

– Zoevo, zapomniałam ci powiedzieć, że nie mogę udać się z wami po Alizehę. Mam chore serce i nawet krótkotrwały pobyt w tamtejszej atmosferze razem z maską tlenową sprawi, że ciśnienie rozerwie mnie od środka. Przykro mi. Przepraszam, że cię zawiodłam. – Tą smutną wieść przekazała mi Samarvina.

To był cios. Bolesny. Jak ten za czasów więzienia. Nie bolało mnie jednak, że Samarvina nie pojedzie, chociaż nie ukrywam, iż bardzo chciałam, aby tak było, lecz fakt, że nie jest w pełni sił. Był to dla mnie ogromny szok.

Zauważyłam na jej twarzy skromny uśmiech, równocześnie wyrażający samotność, wstyd i zażenowanie, ale również było widać w nim coś, co napędzało mnie do działania i mówiło coś w rodzaju: „Dasz sobie radę nawet bez tej zgrai facetów poubieranych niczym leśniczowie”. Dodało mi to trochę pewności siebie, jednak i dużo jej zostało odjęte. Uśmiechnęłam się i poszłam w stronę statku.

***

Ruszyliśmy. Autopilot przewidywał, że lot w warunkach bez deszczu asteroid i meteorów wyniesie dwie godziny w obie strony. Wiadomo, że kruguźdźcem byłoby szybciej, ale statek jest o wiele bezpieczniejszy, a co najważniejsze – dużo cichszy.

Statek wylądował. Wattaha podzieliła się na dwie grupy. Najpierw wyszła jedna z nich. Teren okazał się czysty – w końcu na X-17 był teraz środek nocy, kiedy obowiązywał zakaz zamieszczony w naszym Królewskim Dekalogu, mówiący o opuszczaniu pokoi do przedostania się promyków słońca. Wydaje mi się, że nawet najbardziej oporni obywatele nie byliby w stanie wyjść z domów, gdyż bez słońca na planecie temperatura wynosi minus trzydzieści pięć stopni Gatheruesa, co na ziemskie Celsjusze wychodzi minus pięćdziesiąt siedem.

Ubrani w kombinezony założyliśmy maski tlenowe. Wattaha najpierw ustawiła się w szyk, następnie wyszłam ja i reszta załogi. Kierowaliśmy się w stronę Królestwa, bo tam najprawdopodobniej spała Alizeha.

Weszliśmy do zamku. Ochrona stała przy wejściu, ale armia uśpiła ich specjalną bezwonną substancją. Udaliśmy się dalej. Zobaczyłam, że w moim dawnym pokoju, w którym mieszkałam jako niemowlę, przejście nie jest pilnowane, a w środku ktoś mały się porusza. Podeszliśmy tam. Jako pierwsze w oczy rzucały się jaśniutkie włosy.

Coś było nie tak. Alizeha miała otwarte oczy. Wyglądała, jakby chciała krzyczeć. Wierciła się do tego stopnia, że prawie spadła z łóżka. Wzięłam ją na ręce. Okropnie się rzucała. Cała zsiniała. Słabła. Jej serce przestawało bić.

Wtedy przypomniałam sobie, że Samarvina wspominała coś o tym, że Alizeha jest chora. Bez chwili zastanowienia nabrałam powietrza, zdjęłam maskę tlenową i od razu podłączyłam ją do dziecka. Przestała się wiercić. Serce nadal funkcjonowało niepoprawnie, ale ważne, że jeszcze pracowało. Moi towarzysze krzyczeli, że mam założyć maskę z powrotem. Chciałam powiedzieć, że jak będą ciągle się tak wydzierać, to ojciec się obudzi, ale faktycznie, nie miałam czym krzyczeć. Czułam, że zaczyna mi brakować powietrza. Biegłam z dzieckiem na rękach w stronę statku. Żołnierze podążali za mną. Po drodze napotkaliśmy pokój ojca. Weszłam do pomieszczenia. W łóżku go nie było. Odwróciłam się, aby wyjść. Stał przede mną. Trzymał coś w ręku. Nim zrobiło mi się czarno przed oczyma, pamiętam tylko, że zaczął krzyczeć na cały głos „Czarny łeb!”. Nie wiem, co działo się dalej.

ROZDZIAŁ VI

Obudziłam się, chyba w najgorszym śnie, w jakim mogłam się obudzić. Loch. Znowu. Ponownie mnie tam zamknięto, tylko że tym razem z Wattahą. Naliczyłam ich szesnastu, a na akcję wybierało się nas łącznie trzydziestu jeden.

Członkowie Wattahy byli pozbawieni masek tlenowych. Wyglądali koszmarnie, jednak nie martwiłam się o nich, ponieważ byli porządnie przeszkoleni na taką ewentualność. Nie widziałam nigdzie Alizehy. Nie mogłam spytać żołnierzy, gdzie jest, bo wstrzymywali przez cały czas powietrze.

Poczułam ogromny ból głowy. Dotknęłam bolącego miejsca. Zobaczyłam krew na dłoni. Z włosów spływały mi czerwone krople. Cały piach wulkaniczny wokół mnie był brunatny. Widziałam, że członkowie Wattahy martwili się i chcieli coś powiedzieć. Zrozumiałam wtedy, że to ode mnie zależy, jak ta sprawa się nam potoczy. Przecież dobrze znałam te tereny, a nawet raz udało mi się na chwilkę uciec z lochu na kruguźdźcu. Wstałam. Nie trwało to długo, bo to w końcu próżnia. Podbiegłam do przejścia w lochu. Było tam wielu strażników. Przyszło mi na myśl, że żołnierze mieli przecież ten usypiający gaz. Eureka! Odwróciłam się, aby spytać, gdzie go mają, jednak zanim doszłam do głosu, moja euforia zniknęła. Wattaha nie miała masek. Gdyby rozpylić ten gaz w próżni, pierwsi by się go nałykali, bo ta substancja miała w sobie trochę tlenu, o który właśnie walczyli. Wiedziałam, że jak nic nie wymyślę, to będzie po nas.

Była jeszcze noc. Prawdopodobnie nikt z mieszkańców się o nas nie dowiedział. Chciałam wywołać zamieszanie, które sprawiłoby, że strażnicy opuszczą loch. Wszyscy siedzieli cicho. Nagle któryś z żołnierzy zaczął jakby mamrotać. Najwyraźniej chciał zwrócić moją uwagę. Obróciłam się. Wskazywał na wschód.

Rzeczywiście! Absolutnie o tym zapomniałam. Przecież dzisiaj, z tego co widać na niebie, jest dwudziesty dziewiąty lutego! Ależ to boski plan! Przesilenia nie będzie, bo król złamał prawo. W końcu prawda wyjdzie na jaw. Muszę odzyskać maski Wattahy. Do jednej butli mogą być podłączone dwie rurki doprowadzające tlen. Wyjrzałam przez otwór. Straż wciąż pilnowała skonfiskowanego nam ekwipunku. Słyszałam ulatniający się tlen. Trzeba było tylko coś wymyśleć, aby wpuścić strażników z plecakami do środka, a Wattahę wyprowadzić za drzwi.

***

Obmyśliłam plan. Opowiedziałam wszystko moim walecznym. Chodziło o to, że w plecaku znalazłam latarkę, która świeciła na czerwono i imitowała kolor słońca. Zdjęłam hełm i zaczęłam świecić w stronę przesmyku pod drzwiami. Wattaha ustawiła się po obu stronach wejścia dla strażników. Światło błyskało do tego stopnia, że słyszałam już rozmowy poddanych. Ktoś ze straży zaczął szeptać. Mogło wszystkich zdziwić to, że „słońce” wychodzi z wieży. Ktoś zbliżał się do więzienia. Wattaha była gotowa do działania. Drzwi uchyliły się i ktoś wszedł do pomieszczenia. Była to malutka blondwłosa dziewczynka.

– Co tam masz takiego ładnego? – spytało mnie nieśmiało dziecko.

– Co tu robisz, kim jesteś? Przecież w zamku jest jeszcze noc!

– Ja wiem – odpowiedziała speszona. – Tylko że ja mogę. Jestem służącą Pana i on kazał mi tu przyjść.

Zamarłam. Czyżby mój ojciec tak bardzo upadł, że musiały mu usługiwać malutkie dzieci? Żałosne!

– Gdzie się urodziłaś? Skąd pochodzisz?

– Jestem obywatelką tej planety od zawsze. Tu się urodziłam, ale Panu służę, odkąd nauczyłam się chodzić, czyli od tygodnia.

Wytrzeszczyłam oczy. Ojciec postępuje całkowicie nieetycznie, zlecając dziecku taką pracę. Wpadłam na pomysł.

– Słuchaj, może chciałabyś mi w czymś pomóc? Poproś tych stojących tam miłych panów, aby podali ci plecaki razem z zawartością, a następnie daj je nam.

– A co z tego będę miała?

Kolejny cios.

– Pan ci nie płaci?

– Nie.

To już była przesada. Miałam ochotę sama wyjść i nauczyć ojca szacunku wobec obywateli, zwłaszcza tak młodych.

– Powiedz mi, masz tu rodzinę?

– Mam, ale nie widziałam mamy, taty i siostry, odkąd służę.

To już całkowita przesada!

– Słuchaj, pomogę tobie i twojej rodzinie. Nie mamy zbyt wiele czasu, bo zaraz słońce się obudzi i będzie trzeba bardzo szybko uciekać. Jeśli pomożesz nam uciec, my zabierzemy ciebie i twoją rodzinę, przyjaciół i kogo sobie chcesz. Będziemy wam płacić, damy pracę odpowiednią dla was i bezpieczny dom. Zgadzasz się?

Oczka jej zabłysły. Widziałam, że tylko na to liczyła. Podała mi od razu dłoń.

– Więc co mam robić?

– Pójdź po kruguźdźca i przyczep do niego wózek zaprzęgowy, następnie poproś strażników o wszystkie plecaki i powiedz, że król kazał ci je dać, aby mógł zachować je na dowód ingerencji Ziemian w celu analizy i destrukcji, to złapią na pewno. Następnie podaj je nam przez szczelinę między kratami w ścianie po drugiej stronie – szpary między prętami są na tyle duże, że wszystko powinno się zmieścić i przejść bez problemu. Po tym, jak podasz nam ekwipunek, udaj się niepatrolowaną drogą po twoją rodzinę i wszystkich, których chcesz zabrać ze sobą. Spakujcie swoje rzeczy, bowiem już nigdy tu nie wrócicie. Nie możecie zapomnieć o maskach próżniowych, ponieważ zmiana atmosfery was zabije. My będziemy czekać na was przy stajni kruguźdźców, skąd wylecimy wszyscy, ponieważ tam zostawiliśmy statek, do którego wsiądziemy i odlecimy na Ziemię. Musisz działać szybko. Dasz sobie radę?

– Wiem wszystko. Lecę działać!

Wyszła z lochu. Zamknęła za sobą wrota. Kierowała się w stronę stajni. Chwilkę później wróciła. Zabrała plecaki i podała je nam. Kiedy członkowie Wattahy mieli już na sobie maski tlenowe, dziewczynka pobiegła. Dobrze się składało, bo laboratorium, do którego miała zanieść ekwipunek do analizy, było po tej samej stronie, gdzie kierowała się po rodzinę. Teraz jest nasz czas. Wattaha uzbroiła się w gaz usypiający, rozpyliła go wprost z przesmyku. Strażnicy zasnęli jak zabici. Przesunęliśmy wrota. Biegliśmy w stronę stajni, modląc się, aby kruguźdźce były cicho. W pobliżu statku zobaczyłam pozostałą część Wattahy, której udało się uciec przed strażnikami razem z małą Alizehą – a wśród nich dziewczynkę. Pochwaliłam ją za szybkość działania i poleciłam, aby wszyscy weszli do statku. Ludzie założyli maski i usnęli w przestrzeni. Ja zresztą też.

ROZDZIAŁ VII

Obudziłam się nagle, całkowicie wybita z rytmu. Zaczęłam krzyczeć, szukać Wattahy, ludzi i przede wszystkim Alizehy.

Samarvina wbiegła do pomieszczenia razem z medykami. Byłam podłączona do tych samych urządzeń, które towarzyszyły mi podczas pierwszych dni na Ziemi.

Samarvina uspokajała mnie, a medycy regulowali ciśnienie powietrza wpychanego mi do maski.

Poprosiła, aby wyszli.

– Witaj, Zoevo. Cieszymy się, że wróciłaś do nas z całą załogą, cała i prawie zdrowa.

– Gdzie jest Alizeha? – wykrzyczałam jej w twarz.

– Księżniczka jest bezpieczna. Zabrali ją medycy pod opiekę trwającą cały czas. Wymaga poważnego toku leczenia. Jednak dzięki tobie wciąż żyje. Gdyby nie twoja szybka reakcja i działanie, żadna operacja nie byłaby w stanie przywrócić jej do życia. Jak się lepiej poczujesz, to zostanie odprawiona uroczystość na twoją i Alizehy cześć. Na przyjęciu będzie twój prawdziwy ojciec. W końcu go spotkasz.

Z uśmiechem wstała, otworzyła okno, zza którego wydobywał się przyjazny mi gwar, po czym wyszła z pokoju.

***

Był środek nocy, gdy nagle się obudziłam. Usłyszałam jakieś szepty dochodzące zza drzwi pokoju medycznego, w którym aktualnie przebywałam. Ciężko było cokolwiek zrozumieć, więc postanowiłam wstać i zbliżyć się do drzwi. Chwilkę to zajęło, zanim odplątałam wszystkie podłączone do mnie kable, ale rozmowa trwała.

– Drogi panie, wracając do poprzedniego tematu, twoja córka ma się już lepiej, jednakże czegoś się obawiam. Rana w jej czaszce jest tak głęboka, że w trakcie operacji było widać cały mózg! Nie wiem, czy przez ten incydent wróci w pełni do zdrowia, a jeśli chodzi o ceremonię, to nie ma szansy na to, że wyzdrowieje przed nią. Zostaje tylko przesunięcie terminu uroczystości albo jej odwołanie.

Spojrzałam przez dziurkę od klucza. Zobaczyłam medyka i stojącego obok postawnego mężczyznę.

– Rozumiem cię, Klensfenzie. Mniemam, iż Zoeva będzie w stanie ponownie stanąć na nogi i poprowadzić królestwo, chociaż w istocie cały czas się o nią martwię i zastanawiam, czy nie wymagam od niej za dużo.

– Zrobię, co w mojej mocy, panie, jednak nie oczekuj cudów i zbyt wielu zmian w jej stanie zdrowia.

– W porządku. Mam jednak do ciebie pytanie. Czy jest szansa, abym mógł ją teraz zobaczyć? Chociaż na chwilkę. Nie widziałem jej kilkanaście lat, jestem ciekaw, jak wygląda. W końcu to moja córka, nieprawdaż?

Zamarłam. Rzuciłam się na łóżko razem z wszystkimi kablami.

Ktoś chwycił za klamkę.

– Chwileczkę.

– Słucham, Klensfenzie.

– Rozumiem cię, panie. Tęsknota i ciekawość robią swoje. Jednak proszę o cierpliwość, sir, ona wciąż wymaga spokoju i ciągłej opieki. Uderzenie wulkanicznym głazem metalowca bardzo odbiło się na jej zdrowiu. Nie powinniśmy jej przeszkadzać. Obiecuję, że jeśli szwy pooperacyjne będą jutro gotowe do zdjęcia, osobiście cię do niej przyprowadzę.

– Obiecujesz?

– Obiecuję!

– W porządku, teraz zmykam, póki jeszcze śpi.

– Słusznie. Dobrej nocy, panie.

– Pokój z tobą, Klensfenzie.

Nie potrafię zrozumieć, czemu król planety X-17 przyłożył mi wulkanicznym głazem metalowca i skąd on go wtedy wziął?! Jeden kawałek wielkości sześcianu centymetr na centymetr waży kilogram, a wyraźnie widziałam, że to, co trzymał, było wielkości patelni. Wykluczyłam od razu głaz metalowcowy, tym bardziej, że taki, jaki trzymał „ojciec”, ważyłby zdecydowanie więcej od niego. Coś tu jest nie tak. Zdecydowanie. Ktoś musiał stworzyć w laboratorium nowy rodzaj substancji przypominającej ów głaz.

***

Było już jasno. Samarvina stała tuż obok mojego łóżka wraz z blondwłosą dziewczynką i jej rodziną. Widziałam razem z nią osiem nowych osób. Medyk dotykał mi głowę w obszarze szwu. Zdjął go. Powiedział, że rana wyjątkowo ładnie się zagoiła, lecz mimo to przede mną jest jeszcze długi tok leczenia, ale na ten moment jestem w stanie wyjść do ludzi, jak przystało na księżniczkę. Głos tego mężczyzny przypominał mi głos medyka, z którym rozmawiał wczoraj ojciec. Uśmiech miał szczery, troskliwy i przyjazny. Wyglądał na miłego człowieka. Tak, to zdecydowanie był on.

Samarvina trzymała mnie za rękę. Spytała medyka, czy może mi w końcu coś powiedzieć. Medyk wyraził zgodę. Domyślałam się, o co chodzi. Były tylko dwie opcje – uroczystość albo spotkanie z ojcem. Samarvina ścisnęła mi dłoń.

– Zoevo, dzisiaj w końcu spotkasz się z prawdziwym ojcem! Nadszedł już ten czas. On sam nie może się doczekać.

Uśmiechnęłam się, mimo że mnie nie zaskoczyła. Bardzo chciałam zobaczyć ojca.

– To nie koniec dobrych wiadomości. Dzisiaj wieczorem odbędzie się uroczystość z okazji odbicia Alizehy. W dodatku mała obchodzi w tym dniu urodziny. Oprócz tego na przyjęciu odprawiona zostanie twoja częściowa koronacja. Niestety, z zarządzenia medyków, koronację wykonamy z pomocą samego berła, ponieważ tiara jest zbyt ciężka, by móc założyć ją na twoją jeszcze nie w pełni wyleczoną głowę. Jeśli chodzi o stan zdrowia małej – Alizeha została odłączona od aparatów i dzisiaj przejdzie rehabilitację. Z mózgiem wszystko w porządku – wypowiedziała radośnie Samarvina.

Pomogli mi wstać. Kręciło mi się w głowie, ale nie przesadnie. Ciągle obok mnie snuła się dziewczynka, która pomogła wydostać się z lochu. Usiadłam na fotelu.

– Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna za postawę i to, czego dokonałaś. Powiedz, jak ci na imię, abym wiedziała jak wypełnić twój formularz nadania obywatelstwa – poprosiłam dziewczynkę o więcej informacji na jej temat.

– Jestem Zenovia, córka Clarisstisy i Roberthusa, siostra Mackenzie, Apolla oraz Zachera. Są tu też moi dziadkowie, babcia Polla i dziadek Avion.

– Gdy odebrano nam Zenovię, byliśmy w rozpaczy. Baliśmy się, że jak stawimy opór, to król ją zabije, a nas wygna. Nie było szans, aby się sprzeciwić. Na szczęście pomogłaś nam. W podzięce będziemy ci służyć jedynie za dach nad głową i skromne posiłki. Nie prosimy o więcej. – Babcia Zenovii rozpaczliwie opowiedziała o losach rodziny.

Ukłonili się. Wzruszająca opowieść staruszki niemal doprowadziła mnie do łez.

– Ciężko mi będzie się teraz wysłowić, tym bardziej po tym, co usłyszałam. Znam ojca, to znaczy tamtejszego króla, bo miałam z nim do czynienia. W zamian za pomoc w trudnych chwilach zimnej wojny mianuję was rodziną naczelną tego królestwa – będziecie odpowiadać za chów zwierząt i roślin, a w rezultacie będziecie brać tyle, ile ziemia zdoła urodzić. Natomiast jeśli chodzi o Zenovię, mam dla niej ciekawą ofertę. Gdy ukończy piętnaście lat, wcielimy ją do głównego zarządu Wattahy – będzie kierować armią żołnierzy i stworzy nową strategię, jaką będą obierać podczas walk, co jest ważne i nieuniknione. Wypłata dziewczynki w przyszłości załatwi wam dogodny byt dla całej rodziny. Wyrażacie zgodę?

Pokiwali głowami twierdząco. Do pokoju weszła Samarvina. Przyniosła piękne ubrania.

– To na wizytę u ojca.

Obie z uśmiechem udałyśmy się do przebieralni.

ROZDZIAŁ VIII

– Wyglądasz bosko! – Samarvina z niedowierzaniem zerkała to na mnie, to w lustro, co chwilę poprawiając materiał falującej sukienki. Kolorem przypominała mi wschód słońca na bezchmurnym niebie w lecie, budzące się do życia kwiaty. Była piękna. Niestety, moje włosy nie mogły być misternie upięte, bo ciągle bolała mnie głowa, więc postawiłyśmy na skromny okrągły kok.

Już gotowa do wyjścia spojrzałam w lustro.

– Jest ekstra! Nigdy bym nie powiedziała, że przyszła księżniczka może być aż tak piękna! – Kobieta z zachwytem wyrażała swe zdanie.

– Jaki on jest?

Samarvina się uśmiechnęła. Usiadła na krzesełku.

– Nasz król jest dobry, troskliwy. Kiedyś nawet wcielił się w rolę obywatela, aby sprawdzić, jak mieszkańcom się żyje i jak o nim mówią.

– I z czym się spotkał?

– Ze łzami szczęścia! Obywatele mówili za każdym razem, że jest to najlepszy król, że chcą takiego już na zawsze i do końca.

Zrobiło mi się milej. Nabrałam odwagi i razem z Samarviną wyszłyśmy z pokoju.

***

Tuż za długim korytarzem, na wprost stolika były drzwi. Ogromne, czerwone i ozdobne drzwi strzeżone były przez ochronę. Samarvina puściła moją dłoń, uśmiechnęła się do mnie, a straż w ukłonie zaczęła powolutku uchylać wrota. Bałam się i równocześnie cieszyłam. Długo czekałam na tę chwilę – nie mogłam się doczekać.

Drzwi uchyliły się do tego stopnia, że mogłam złapać ich krawędź i zajrzeć do środka. Nim mi się udało, zostałam wciągnięta w czyjeś ramiona niczym szybka strzała. Drzwi natychmiast się otworzyły do końca, a ja znajdowałam się za progiem pokoju w objęciach ojca. Ludzie klaskali. Słyszałam, jak Samarvina pochlipuje. Ojciec zaczął machać coś ręką, po czym nastała cisza. Długo staliśmy objęci, jednak puścił mnie i zaprosił do pokoju. Zdążyłam zobaczyć tylko zapłakaną, trzymającą kciuki Samarvinę.

Pokój był ogromny. Większy od mojego, ale wciąż przytulny i czysty. Zmieniłabym trochę w wystroju, jednak nie ja w nim mieszkam, więc się nie wtrącam w jakość i współgranie mebli z kolorystyką.

Usiadłam na krześle naprzeciwko biurka, gdzie spoczął ojciec. Był dosyć wysoki, postawny i miał ciemne włosy. Wyglądał na całkiem przyjaznego człowieka.