Seryjne zabójczynie - Tori Telfer - ebook + książka

Seryjne zabójczynie ebook

Tori Telfer

3,7

Opis

"Te kobiety bywały sprytne, obdarzone wybuchowym charakterem, przebiegłe, uwodzicielskie, zuchwałe i wyrachowane, cierpiały na urojenia i były gotowe sięgnąć po wszelkie środki, aby dopiąć swego i zdobyć dla siebie lepsze życie, tak jak je rozumiały". Tak autorka "Seryjnych zabójczyń" pisze o swoich bohaterkach. Książka Tori Telfer to wyjątkowa podróż do serca ciemności.

 

Kiedy myślimy o seryjnych zabójcach, przychodzą nam do głowy głównie mężczyźni, jak choćby Kuba Rozpruwacz. Okazuje się jednak, że około dziesięciu procent morderstw dokonały kobiety, nawet jeśli o wielu zbrodniach zapomniano. A przecież Elżbieta Batory, Nannie Doss czy Mary Ann Cotton żyły naprawdę. I o nich właśnie jest ta książka. To czternaście przykładów najsławniejszych morderczyń w dziejach. Co nimi kieruje? Jakie mają motywy, jakie stosują metody? Działają same czy ze wspólnikami? Kogo wciągają w sieć swoich intryg? Kto pada ich ofiarą? Odpowiedzi na te pytania i wyjątkowy wgląd w psychikę zabójczyń znajdziemy w tej książce.

 

 

Każdy rozdział porusza temat zbrodni i historii innej bohaterki, portretując ją z wielkim realizmem. To pierwsza książka badająca kobiety-Seryjne zabójczynie przez pryzmat feminizmu. Nie znajdziemy tu łatwych wyjaśnień („to hormony” albo: „to wspólnik-mężczyzna”) ani kalek („to femme fatale”, „to wiedźma”) - autorka pochyla się nad każdą bohaterką i złożoną naturą kobiecej agresji. Niektóre to bezwzględne psychopatki, inne są po prostu zagubione.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (159 ocen)
32
61
50
11
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Neferubiti

Nie polecam

Rozdział o Batory nie uwzględnia wielu badań. Pisany pod tezę obraną z góry.
00
ZabaWberecie
(edytowany)

Nie polecam

opis przemocy z XV w. jakby autor miał źródła w ilości biblioteki narodowej. niewiarygodne. szkoda czasu.
00
Klaudia19963

Dobrze spędzony czas

Ciekawe historie o zabójczyniach, jednak brakuje mi tutaj historii współczesnych zabójczyń.
00

Popularność




Tytuł oryginału: LADY KILLERS: DEADLY WOMEN THROUGHOUT HISTORY
Przełożył: JAROSŁAW MIKOS
Projekt okładki: MARZENNA DOBROWOLSKA
Opracowanie typograficzne i skład: MARZENNA DOBROWOLSKA
Redakcja: PAULINA POTRYKUS-WOŹNIAK
Korekta: MAGDALENA GERAGA
LADY KILLERS. Copyright © 2017 by Tori Telfer. All rights reserved. Published by the Agreement with Dunow, Carlson & Lerner Literary Agency, USA and Book/lab Literary Agency, Poland. Copyright © for the Polish translation by Jarosław Mikos Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, Wydanie I, 2017
Wydanie I
ISBN 978-83-63960-87-2
Poradnia K sp. z o.o. ul. Wilcza 25 lok. 6, 00-544 Warszawa e-mail:[email protected] www:www.poradniak.pl Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: sklep.poradniak.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Dla Charliego

Ta nienawiść przeciw temu,

co człowiecze, gorzej jeszcze, przeciw temu,

co zwierzęce, gorzej jeszcze, przeciw temu,

co materialne, ten wstręt do zmysłów,

do samego rozumu, ten strach przed szczęściem i pięknością,

to pożądanie ucieczki przed pozorem, zmianą,

staraniem się, śmiercią, życzeniem, pożądaniem samym

– wszystko to oznacza, ważmy się pojąć to,

wolę nicości, niechęć do życia, bunt przeciw

najbardziej zasadniczym warunkom życia, lecz jest

to i pozostanie zawsze wolą! ...

Nietzsche „Z genealogii moralności”[1]

Niech nikt nie sądzi, żem miękka lub słaba

Eurypides „Medea”[2]

Wstęp

Nieuchwytna populacja[3]

Kiedy mówi się o seryjnych zabójcach, zwykle na myśl przychodzą nam mężczyźni. No tak, „mężczyzna” – prawdę mówiąc, raczej jakiś działający samotnie, okrutny socjopata z zaburzeniami, najczęściej opatrzony budzącym grozę określeniem, nadanym przez media, z widocznym upodobaniem do precyzji: „Rozpruwacz”, „Wampir Gwałciciel”, „Syn Sama”, „Widmowy Zabójca”, „Berliński Rzeźnik”. Ten przydomek to jego marka, koszmarne imię koszmarnego człowieka, którego ofiarami są najczęściej niewinne kobiety.

I to jest prawda – sprawcami większości zbrodni w dziejach byli mężczyźni. Dotyczy to zwłaszcza seryjnych morderców. W ciągu minionych stu lat kobiety stanowiły mniej niż dziesięć procent sprawców seryjnych zabójstw, a w każdym razie tak się uważa. (Dane w tej sprawie nie są jednoznaczne[4]. W 2007 roku ukazała się książka, oparta na rzetelnych badaniach, w której wymieniono sto czterdzieści znanych nazwisk kobiet – seryjnych zabójczyń[5]. Pewien blog obrońców praw mężczyzn wymienia ich około tysiąc[6]. Niezależnie jednak od dokładnych danych wiemy, że liczba zabójczyń w USA wzrosła od lat siedemdziesiątych[7]). Społeczeństwo ma do tego stopnia skłonność do popadania w swego rodzaju „zbiorową amnezję” w kwestiach związanych z przemocą, której sprawczyniami są kobiety[8], że gdy w 1992 roku oskarżono Aileen Wuornos o siedem brutalnych morderstw, prasa okrzyknęła ją „pierwszą seryjną zabójczynią w dziejach Ameryki” i to określenie powtarzano w następnych dziesięcioleciach.

Aileen nie była pierwszą seryjną zabójczynią w Ameryce – miała wiele poprzedniczek. Seryjne zabójczynie potrafią się doskonale zamaskować: chodzą spokojnie wśród nas, a cały świat widzi w nich żony, matki, babcie. Nawet kiedy już zostaną schwytane i ukarane, większość z nich popada w kompletne zapomnienie, co, jak wiemy, nie przydarza się zabójcom mężczyznom. Historycy nadal zastanawiają się, kim był Kuba Rozpruwacz, ale prawie nikt nie interesuje się losami przerażającej Mary Ann Cotton, która prawdopodobnie miała na swoim koncie trzy albo cztery razy więcej ofiar, w większości dzieci.

Nie chodzi o to, że społeczeństwo nie dostrzega zła w kobietach, skoro już od czasu, gdy Ewa zjadła jabłko, przedstawiano je jako istoty podstępne i działające z niskich pobudek, które ściągają na świat apokalipsę. „Wygląda jednak na to, że wolimy traktować kobiety, dopuszczające się zła, jako postaci ze świata fikcji. Godzimy się z tym, że mogą zwieść mężczyzn na manowce (jak syreny), wrobić ich w morderstwo (Zaginiona dziewczyna) albo wyssać z nich ostatni oddech (w wierszu La Belle Dame sans Merci), ale kiedy pojawiają się w realnym życiu i naprawdę zaczynają mordować ludzi, nasza wyobraźnia rejteruje na całej linii. Nie potrafimy sobie wyobrazić, że one naprawdę to zrobiły, no wiecie... rozmyślnie? Zazwyczaj uważa się, że kobiety są zdolne najwyżej do zabójstwa w reakcji na coś lub na czyjeś działanie – czyli morderstwa w obronie własnej, zbrodni w afekcie, z powodu nierównowagi hormonalnej, nagłego ataku histerii – ale nie do zabójstwa popełnionego z zimną krwią, które można obmyślić, przygotować i przeprowadzić, biorąc pod uwagę bilans zysków i strat[9].

Stąd wzięło się zapewne słynne zdanie Roya Hazelwooda z FBI, który w 1998 roku powiedział: „Nie ma kogoś takiego jak seryjna zabójczyni”.

A zatem co się dzieje, gdy zostaniemy skonfrontowani z seryjną zabójczynią? Gdy załamują się wyobrażenia na temat „słabszej płci” i wpatrujemy się w niewzruszone spojrzenie kobiety, która ma zaschniętą krew pod paznokciami? Być może najpierw sprawdzamy, czy jest seksowna. (W pewnym badaniu z 2015 roku bardzo pieczołowicie starano się ustalić, które z sześćdziesięciu czterech opisywanych seryjnych zabójczyń cechowała „atrakcyjność powyżej przeciętnej”[10]). Dzięki temu ich zbrodnie łatwiej przełknąć zaakceptować – odrobina cukru... Dziś pamiętamy seryjną zabójczynię Elżbietę Batory jako ponętnego wampira, który kąpał się w dziewiczej krwi, co ma niewiele wspólnego z prawdą, ale sprawia, że Batory staje się w mniejszym stopniu istotą ludzką, a bardziej postacią mityczną – a jednocześnie uwalnia nas od niewygodnych pytań w rodzaju: Jeśli uważa się, że to mężczyźni mają skłonność do przemocy, skąd biorą się takie postaci jak Elżbieta? Na ogół ludzie starają się na wszelkie możliwe sposoby łączyć seryjne zabójczynie z pożądaniem, nawet jeśli ich zbrodnie nie miały z tym nic wspólnego. Autor pewnego eseju z 1890 roku, opublikowanego pod krzykliwym tytułem Prawda o kobietach przestępczyniach, wykłada sprawę jasno, rzec by można: dużymi literami. „Miejscowa czy cudzoziemka, młoda czy stara, ładna czy odstręczająca, zawsze stara się z wielką pewnością siebie wykorzystać swoją PŁEĆ”[11].

A jeśli kobieta, o którą chodzi, nie jest atrakcyjna? To spalić ją na stosie! Opatrując przy okazji jakimś głupkowatym przezwiskiem w rodzaju „Chichocząca Babcia”, „Ślicznotka z Piekieł” albo „Arszenikowa Anna”. W 2015 roku schwytano pewną starszą Rosjankę – dzięki nagraniom z ulicznych kamer, na których było widać, jak niosła naczynie, zawierające ponoć głowę jej najlepszej przyjaciółki. Media natychmiast nadały jej imię „Babcia Lecter”. To nie są przydomki, które mają wyrywać nas ze snu w środku nocy; to raczej puenta do wielkiego, odwiecznego żartu, jakim jest kobieca agresja. (Oto idzie Arszenikowa Annie. Uważajcie, żeby mieć dla niej sądowy zakaz zbliżania się, jeśli wybieracie się na spotkanie!)

Obok przydomków równie użytecznym narzędziem porządkowania naszych myśli mogą być archetypy, ale i one często w efekcie raczej tłumią zniuansowane wyobrażenia na temat zła i mrocznej strony kobiecości. Na przykład obraz kobiety jako karmicielki jest bardzo piękny i przywołuje na myśl skojarzenia z Matką Ziemią, ale Matka Ziemia jest także bezlitosną niszczycielką, a jej gniew dotyka w równej mierze winnych, jak i niewinnych. Niemniej ten aspekt mitu Matki Ziemi zwykle bywa pomijany, kiedy mówimy o kobietach[12]. Albo archetyp gwałtownej kobiety o męskim usposobieniu? To już coś, z czym krytycy naprawdę mają kłopoty. Z powodu mitu „kobiecej bierności”[13] kobieta, która nie uwewnętrznia swojego gniewu, jest często postrzegana nie jako istota o męskich cechach, ale po prostu jako mężczyzna. Najwyraźniej to jedyny sposób na to, aby ją zrozumieć. Gdy w siedemnastowiecznym Paryżu zmagano się z falą trucicielek, pewien autor pokusił się o uwagę: „Nie należy ich uważać za istoty takie same jak inne kobiety, ale już trafniejsze wydaje się porównanie do najbardziej złowrogich mężczyzn”[14].

Oczywiście rozumiem, że łatwiej jest zaakceptować istnienie seryjnej zabójczyni, kiedy zneutralizujemy grozę za pomocą jakiegoś przydomka albo osłodzimy przez seks, bądź uporządkujemy za pomocą archetypu. Ludzie mają w rękawie niezliczone sztuczki, aby złagodzić obraz kobiecej przemocy: można dehumanizować seryjne zabójczynie, porównując je do potworów, wampirów, czarownic i zwierząt; można je erotyzować z takim uporem, aż wreszcie przestają budzić niepokój („Seksowne morderczynie, które przypuszczalnie chętnie zabrałbyś ze sobą do domu”, Bad Girls Do It!: An Encyclopedia of Female Murderers[15]) czy nawet przywoływać niemiłosiernie zdarty cytat z Kiplinga „Samica tego gatunku jest bardziej mordercza niż samiec!”, po czym odejść spokojnie z poczuciem zadowolenia, że udało nam się poddać sytuację wystarczająco głębokiej analizie. Rozumiem: morderstwo jest przerażające. Kto chciałby je uznać za swoje? Kto chciałby powiedzieć, że je rozumie? Ale, jak sądzę, w ostatecznym rachunku możemy coś zyskać, przyjmując do wiadomości istnienie kobiecej agresji, nawet jeśli jest chora i zdeprawowana. Inaczej będziemy żyli, zaprzeczając prawdzie. A tak na marginesie: właśnie z powodu tego zaprzeczania tak wiele uroczych babć mogło spokojnie zabijać przez dziesięciolecia i nawet nikomu nie przyszło do głowy, że to właśnie one za tym stoją.

Jeśli jest jakieś słowo/wyrażenie, którym chciałabym się posłużyć, mówiąc o kobietach opisanych w tej książce (inne niż „potwory”), byłaby nim „zaradność”. Wielokrotnie z niedowierzaniem kręciłam głową z podziwu na widok liczby prac, jakich te kobiety się podejmowały, liczby mężów, których zdołały zwieść, czy choćby przedstawicieli władz, których wyprowadziły w pole. Nie zgadzam się z ich stoickim i jednocześnie pełnym szaleństwa przekonaniem, że najlepszy sposób na to, aby pozbyć się problemów i pójść w życiu dalej, to kogoś zabić. Ale rozumiem w jakiś sposób ich niezdrowe pragnienie poprawy swojej sytuacji. (W istocie nie odnosi się to do takich superbogatych zabójczyń jak Elżbieta, które po prostu miotały się w mroku, dławiąc się własną nieograniczoną władzą). Nietzsche dotknął tego pragnienia w 1887 roku, gdy napisał: „[...] człowiek woli raczej jeszcze chcieć nicości, niż nie chcieć”[16].

Możemy sobie zadać pytanie, dlaczego kobiety zabijają? Ale myślę, że moglibyśmy równie dobrze zapytać, dlaczego w ogóle ktokolwiek morduje? A to byłby temat na dłuższą i bardziej otrzeźwiającą książkę niż ta. Ludzie zabijają z wielu najróżniejszych pobudek: pod wpływem gniewu, chciwości, chorobliwego narcyzmu czy małostkowej irytacji. Morderstwo to przerażająca zagadka, ponieważ jest czymś tak nienaturalnym (pozbawić kogoś życia to wejść w rolę Boga), a mimo to jest czymś tak przewidywalnym. Od niepamiętnych czasów człowiek spał, jadł, uprawiał seks i zabijał bliźnich (czasami w tej właśnie kolejności, kobiety modliszki!). To podstawowa wiedza na temat ludzkości. W historycznych dokumentach przytaczanych w tej książce mamy do czynienia z mnóstwem świętego oburzenia i wydaje mi się to w jakimś sensie zabawne. Och, jesteśmy zaskoczeni, że ludzie nadal zabijają się nawzajem? Jesteśmy zdumieni, że kobiety także są dziedziczkami tego horroru i same się go dopuszczają?

W posłowiu doWojny i Pokoju Lew Tołstoj przywołuje przypadek Darii Nikołajewny Sałtykowej, rosyjskiej seryjnej zabójczyni z osiemnastego wieku, której historia znalazła się również na kartach tej książki. „Studiując listy, dzienniki i analizując zwyczaje [z czasów Darii], nie znalazłem świadectw takiego przerażającego barbarzyństwa, które przewyższałoby te, z jakimi mamy do czynienia współcześnie, czy w jakiejkolwiek innej epoce” – pisze. „W tamtych czasach ludzie także kochali, odczuwali zazdrość, dążyli do dobra i prawdy oraz dawali się ponieść namiętnościom”[17].

Każda kobieta występująca w tej książce została ukształtowana przez swoje czasy, jednak błędem byłoby sądzić, że ich zbrodnie, akty „przerażającego barbarzyństwa”, wydarzyły się w jakiejś pierwotnej społeczno-kulturowej zupie, którą my, w naszej niedościgłej teraźniejszości, dawno już zostawiliśmy za sobą. Oczywiście, spodziewam się, że pewnego dnia przyjdzie nam żyć w utopijnej kulturze, w której wszystkie opowieści o naszych minionych rozterkach zostaną chwalebnie spalone niczym Biblioteka Aleksandryjska, a następnie, poddawszy się praniu mózgu, uwierzymy w naszą doskonałość. Ale zanim to nastąpi, musimy stawić czoła faktom: seryjne zabójczynie naprawdę istnieją.

Te kobiety bywały sprytne, obdarzone wybuchowym charakterem, przebiegłe, uwodzicielskie, zuchwałe i wyrachowane, cierpiały na urojenia i były gotowe sięgnąć po wszelkie środki, aby dopiąć swego i zdobyć dla siebie lepsze życie, tak jak je rozumiały. Bywały bezwzględne i nieelastyczne. Bywały zagubione i wszystko im się myliło. Bywały psychopatkami i morderczyniami dzieci. Ale nie były wilkołakami. Nie były wampirami. Nie były też mężczyznami. Kroniki raz po raz to potwierdzają: w sposób przerażający były nieuchronnie i niepodważalnie istotami ludzkimi.

Rozdział pierwszy

Krwawa Hrabina[18]

Elżbieta Batory

Jest coś uwodzicielskiego w angielskiej wersji słowa „morderczyni”. Chodzi głównie o to wężowate podwójne „s” na końcu – murderess – które nadaje temu słowu jego trucicielski urok. A do tego te wszystkie opowieści: Lilith, Lady Makbet, Meduza, Medea. Ciągle nie mamy dość. To wspaniałe bohaterki dzieł literackich, ale rzecz staje się jeszcze bardziej ekscytująca – przynajmniej dla osób zafascynowanych tym, co chorobliwe – kiedy okazuje się, że ktoś taki kiedyś żył naprawdę.

Jedną z pierwszych seryjnych morderczyń w dziejach była kobieta, która rzeczywiście zasłużyła na to podwójne „s” w słowie murderess – i która żyje w zbiorowej wyobraźni jako obiekt fantazji seksualnych, a zarazem wampir od czasów, gdy w latach dwudziestych osiemnastego wieku odkryto akta sądowe z jej procesu. To była prawdziwa wielka dama wśród morderczyń; prawdziwa protoplastka sadomasochistek; kobieta, która zainspirowała powstanie nie jednej, nie dwóch, ale ośmiu nazw zespołów black metalowych; przerażająca węgierska hrabina we własnej osobie: Elżbieta Batory.

Dziś Elżbieta jest symbolem obłąkanego, sadystycznego zepsucia arystokracji albo przykładem tego, jak niebezpiecznie jest być kobietą dzierżącą ogromną władzę – w zależności od tego, po jaki akademicki tekst sięgniemy. Nie znaczy to, że mamy wszystkie niezbędne materiały, aby oskarżyć ją o popełnione zbrodnie. Krążą pogłoski o istnieniu obciążającego ją dziennika, który czeka na odkrycie gdzieś na Węgrzech, i są uczeni gotowi oczyścić jej imię. Od czasów gdy żyła, minęło tak wiele stuleci, że prawdopodobnie nigdy nie zdobędziemy ostatecznego dowodu jej winy, potwierdzonego przez specjalistów z zakresu medycyny sądowej.

Jednak z całą pewnością wszystko wskazuje na to, że wokół niej przelano wiele krwi.

Dziewczyna i jej zamek

Elżbieta Batory miała wszystko, czego trzeba, aby wieść życie, jakiego moglibyśmy jej tylko pozazdrościć. Urodziła się siódmego sierpnia 1560 roku w jednym z najpotężniejszych rodów Europy Środkowej. Miała do dyspozycji niewyobrażalne bogactwo i doskonałe wykształcenie. Jej rodzice, protestanci, nie szczędzili środków, aby zapewnić swojej niezwykle uzdolnionej córce klasyczną edukację. Elżbieta posługiwała się nie tylko węgierskim i słowackim – językiem, jakim mówiło wielu jej poddanych – ale także greką, łaciną i językiem niemieckim[19].

Nie wszystko jednak działo się jak należy w świecie małej Elżbiety. Krążą pogłoski o tym, że w dzieciństwie cierpiała na ataki epilepsji[20]. Okazuje się też, że jej rodzice byli kuzynami[21]. Podobnie jak wiele potężnych rodów w tamtych czasach, rodzina Batorych przejawiała upodobanie do zawierania związków w kręgu osób ze sobą spokrewnionych, co, historycznie, dawało znane owoce: wielu arystokratów cierpiało na problemy zdrowotne i miało skłonność do szaleństwa.

Legenda głosi, że Elżbieta jako dziecko była świadkiem przerażających rzeczy, jak choćby upiorny widok zaszywania człowieka w brzuchu konia. Jego przestępstwo? Kradzież. Podobno mała Elżbieta chichotała na widok głowy wieśniaka, wystającej z końskiego ciała[22]. Liczne anegdoty, rodem z folkloru, opowiadające o jej dzieciństwie, stanowią próbę wyjaśnienia jej późniejszych zbrodni, ale niezależnie od podawanych szczegółów, Elżbieta rzeczywiście w dzieciństwie miała okazję widzieć na własne oczy mnóstwo przemocy. W tamtych czasach bicie służby uchodziło za rzecz oczywistą, wręcz naturalną – zgodnie z węgierskim prawem chłopi stanowili własność szlachty – i wydaje się całkiem prawdopodobne, że Elżbieta od czasu do czasu uczestniczyła w publicznych egzekucjach[23].

Ale na tym nie koniec. Nie dość, że Elżbieta była inteligentna i z niepokojącą obojętnością reagowała na akty przemocy, do tego była jeszcze naprawdę bardzo ładna. Portret z 1585 roku przedstawia uduchowioną, subtelną piękność o wysokim, jasnym czole – kobiety w jej czasach starały się przesunąć linię włosów do góry, aby wyglądać bardziej arystokratycznie, jak królowa Elżbieta I – która spogląda na nas dużymi, smutnymi oczami.

Elżbietę w wieku dziesięciu lat zaręczono z piętnastoletnim hrabią Ferencem Franciszkiem Nádasdym, synem innego potężnego rodu z Węgier. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem Elżbieta, jako narzeczona, przeniosła się do pałacu rodziny Nádasdych i zaczęła wprawiać się w sztuce prowadzenia rozległych posiadłości ziemskich tego rodu[24]. Plotka głosi, że w tym okresie miała romans z młodzieńcem chłopskiego stanu, zaszła w ciążę i musiała oddać dziecko, urodzone potajemnie, podczas gdy jej narzeczony wykastrował nieszczęsnego chłopaka i rzucił go na pożarcie psom. Prawda to czy nie, Elżbieta wkrótce zyskała reputację kobiety o nienasyconym pożądaniu, a młody Nádasdy zdobył sławę z powodu swojej skłonności do przemocy, dzikiej i niepozbawionej pomysłowości.

Ósmego maja 1574 roku, na oczach czterech i pół tysiąca zaproszonych gości, czternastoletnia Elżbieta poślubiła swojego impulsywnego narzeczonego[25]. Wystawne uroczystości weselne trwały trzy dni. Nádasdy dla ukoronowania tego wydarzenia ofiarował swojej młodej żonie najbardziej odosobniony zamek na Węgrzech, Csejte, położony w skalistych ostępach, w którym miała zamieszkać. Zamek, zbudowany w stylu gotyckim, znajdował się na szczycie niedostępnego wzgórza. Nádasdy nie miał oczywiście pojęcia o zbrodniach, jakie Elżbieta z czasem popełni w odciętych od świata, mrocznych komnatach tego zamczyska.

Nádasdy-Batory byli teraz niewyobrażalnie zamożną parą, wysoko postawioną w hierarchii społecznej, ale rzadko się widywali. Dopiero po dziesięciu latach urodziło im się pierwsze dziecko, rzecz dość niezwykła jak na parę małżeńską w tej epoce. Gdyby Elżbieta okazała się bezpłodna, uznano by to za wystarczający powód do rozwodu, ale to nie biologia stanęła jej na drodze do macierzyństwa. To była wojna. Trzy lata po ślubie Nádasdy wyruszył w stronę granicy węgierskiej walczyć z Turkami. W tym czasie Elżbieta przemieszczała się między licznymi zamkami, należącymi do ich rodu, aby nadzorować majątki ziemskie i utrzymywać w ryzach liczną służbę. W listach do męża jest uprzejma i pełna szacunku i tylko od czasu do czasu pozwala sobie dać wyraz swojej silnej osobowości – którą na ogół starała się powściągać – jak choćby wtedy, gdy skarciła go, że nie mówiąc jej o tym ani słowa, wybrał się do Transylwanii[26].

W 1591 roku Turcy osmańscy przypuścili poważniejszy atak na Węgry – rozpoczęła się wówczas tak zwana długa wojna – i Nádasdy ponownie musiał wziąć udział w bardziej zajadłej i krwawej odsłonie tego konfliktu. Ten człowiek niewątpliwie kochał wojnę. I był wielkim wojownikiem. Mniej więcej w tym czasie za sprawą rozgłosu, jaki zdobył z powodu swojego coraz bardziej nieludzkiego okrucieństwa, zyskał przydomek Czarnego Rycerza z Węgier. Uczył się pilnie i zanim zgładził pojmanych wrogów, nie omieszkał poznać dzięki nim wszystkich wymyślnych kar, stosowanych przez Turków, a jeśli zdarzyło się, że był w nastroju, lubił nawet zabawiać się ich odciętymi głowami[27]. A potem wracał do żony, roznamiętniony świeżo przelaną krwią. W jego głowie wciąż rozlegały się wrzaski zamordowanych nieprzyjaciół.

„Długa wojna” powoli pochłaniała bogactwo Węgier i w końcu rządzącej dynastii Habsburgów brakowało gotówki. Elżbieta nigdy nie czuła jednak finansowych ograniczeń czasów wojny, ponieważ Nádasdy nieustannie posyłał żonie strumienie zdobytych skarbów. Nádasdy i Batory wzbogacili się tak bardzo, że w końcu zaczęli nawet pożyczać pieniądze Habsburgom, aby Węgry mogły dalej prowadzić wojnę[28]. A skoro sam król był ich dłużnikiem, dwójka naszych bohaterów musiała czuć się niezwyciężona.

Kopanie gwiazd

Nawet jeśli Elżbieta i Nádasdy nie widywali się zbyt często w tym okresie, znaleźli czas na to, aby nawiązać więź opartą na bardzo specyficznych wspólnych zainteresowaniach: torturowaniu młodych dziewcząt – służących.

Nádasdy oczywiście był aż za dobrze zaznajomiony z przemocą. Człowiek nie zdobywa przydomka Czarnego Rycerza z Węgier, nie przetrąciwszy w drodze na szczyt kości kilku wrogom! Ale i Elżbieta już wcześniej miała dość okazji do wprawienia się w sztuce karania służby, skoro na co dzień zarządzała setkami chłopów w swoich majątkach. Małżonkowie wspólnie przyglądali się aktom okrucieństwa i nawet pochwalali swoje praktyki. W rezultacie, choć nie widywali się często, ich związek miał w sobie element krwawej wzajemności; nie tyle „tęskne spoglądanie na ten sam księżyc”, co raczej „dźganie ludzi sztyletem w tym samym momencie”.

Nádasdy nauczył na przykład swoją młodą żonę, w jaki sposób zwinąć kawałek papieru nasączonego olejem i umieścić go między palcami nieposłusznego służącego, a potem podpalić – zabawa, którą nazwał „kopaniem gwiazd”[29]. Sprezentował także ponoć Elżbiecie parę rękawic, zakończonych szponami, których używała, kiedy miała ochotę uderzyć służącą w twarz. Pewnego razu Nádasdy kazał podobno posmarować młodą dziewczynę miodem i zmusił ją do stania na dziedzińcu, dzięki czemu ofiara była nieustannie narażona na ukąszenia owadów[30]. Krótko mówiąc, Czarny Rycerz był źródłem natchnienia dla podatnej na podobne nauki młodej socjopatki, takiej jak Elżbieta.

Nádasdy nie był także jedynym nauczycielem Elżbiety. W 1601 roku w jej otoczeniu pojawiła się tajemnicza kobieta, która nazywała się Anna Darvulia. Miejscowa ludność opisywała ją jako „dziką bestię w kobiecym ciele” i opowiadano sobie, że jest czarownicą[31]. Odkąd pojawiła się w zamku, osobowość Elżbiety zaczęła się zmieniać. „Pani stała się bardziej okrutna” – mówili później jej służący[32]. Jeśli Nádasdy nauczył Elżbietę, jak torturować ludzi, Darvulia nauczyła ją, jak ich zabijać.

„Nie było na ziemi bardziej okrutnego rzeźnika”

Od czasu do czasu wśród służby pary Batory-Nádasdy umierała jakaś dziewczyna, ale w końcu takie wypadki się zdarzały; nic, co mogłoby, choć przelotnie, zainteresować monarchę. W oczach klasy rządzącej te młode chłopki nie miały kompletnie żadnego znaczenia. Po stłumieniu antyfeudalnego powstania z 1514 roku nowy węgierski kodeks prawny, zwany Tripartitum[33], praktycznie skasował jakiekolwiek prawa chłopów pańszczyźnianych, a jednocześnie chronił szlachtę, która ich wyzyskiwała[34].

Elżbieta nie tylko mogła liczyć na ochronę ze strony prawa, ale wręcz stała ponad prawem. Król Węgier musiał już tak często pożyczać pieniądze od rodu Batory-Nádasdy, że Elżbieta była w zasadzie nietykalna. (W chwili śmierci Nádasdyego król był mu winien prawie osiemnaście tysięcy guldenów, dług właściwie nie do spłacenia[35]). Elżbieta, ukryta w swoim zamku na skale, mogła robić wszystko, na co miała ochotę.

Nie znaczy to, że nikt nie interesował się losem służby Elżbiety. Miejscowi duchowni nabrali podejrzeń, gdy zaczęła coraz częściej zwracać się do nich o odprawianie rytuałów pogrzebowych służących, które zmarły na „cholerę” albo „z przyczyn nieznanych i tajemniczych”[36]. Poprosiła nawet, aby pobłogosławili szczególnie dużych rozmiarów trumnę, jednak pastorzy odmówili, gdy dotarła do nich pogłoska, że w trumnie znajdują się trzy ciała[37]. Przerażające domysły nasiliły się tak bardzo, że jeden z duchownych ośmielił się wreszcie po niedzielnym kazaniu poprosić hrabinę Batory o rozmowę i rzucił jej w twarz oskarżenie o morderstwo. „Wasza wysokość nie powinna postępować w ten sposób, ponieważ to obraża Naszego Pana i spotka nas kara, jeśli nie wzniesiemy skargi i nie upomnimy waszej wysokości” – powiedział. „Zaś dla potwierdzenia prawdziwości moich słów wystarczy, że dokonamy ekshumacji ciała [ostatnio zmarłej dziewczyny], a wtedy przekona się pani, że ślady na ciele zmarłej wskażą na sposób, w jaki nastąpiła jej śmierć”.

Hrabina syknęła, że ma krewnych, którzy nie będą tolerowali takich bezwstydnych oskarżeń, na co pastor odparł: „Jeśli wasza wysokość ma krewnych, ja także mam pewnego krewnego: to Pan Bóg [...] wykopmy ciała, wtedy zobaczymy, co pani uczyniła”[38]. Elżbieta wzburzona wybiegła z kościoła i ostatecznie Nádasdy zdołał ułagodzić pastora. Ale nawet on nie mógł w nieskończoność ukrywać uczynków Elżbiety.

Czarny Rycerz zmarł na jakąś chorobę w 1604 roku, gdy Elżbieta miała czterdzieści cztery lata. I znów służący odnotowali zmianę w jej usposobieniu. Stawała się coraz bardziej gwałtowna, wręcz nienasycona. Być może działo się to pod wpływem stresu: musiała teraz zarządzać rozległymi majątkami, a jednocześnie nie mogła już liczyć na szybkie dochody, jakie wcześniej dawały łupy zdobyte podczas „długiej wojny”. A może przerażeniem napawała ją myśl o starzeniu się: legenda głosi, że była niesłychanie próżna. Lub też do głosu doszła ukryta wcześniej psychoza, następstwo związków, zawieranych w gronie bliskich krewnych rodu Batorych. Tak czy inaczej coś, co zaczęło się jako wspólne hobby, łączące ją z Nádasdym i Darvulią, szybko przekształciło się w pełnowymiarową obsesję. Elżbieta zaczęła z dzikim fanatyzmem torturować i zabijać młode dziewczęta. Wybierała je z pobliskich miasteczek – chłopskie dzieci zdolne do zamążpójścia, obdarzone silnym ciałem – a kiedy już z nimi skończyła, kazała zrzucać zwłoki z zamkowych murów na pożarcie wilkom.

Podobnie jak wcześniej, Elżbieta nie działała samotnie. Oprócz Anny Darvulii miała teraz wokół siebie ponure grono oprawców: znalazła się wśród nich opiekunka jej dzieci, Ilona Jó, dawna przyjaciółka Ilony Jó, Dorka, pewna praczka o imieniu Katalin oraz kaleki chłopiec, znany jako Ficzkó. Darvulia, Dorka oraz Ilona Jó były najokrutniejsze i chlubiły się swoją makabryczną pomysłowością. Ficzkó pomagał, ale był prawie dzieckiem. Katalin miała najmniej skamieniałe serce; czasami próbowała przemycać jedzenie dla dręczonych dziewcząt i pewnego razu sama została pobita, gdy odmówiła udziału w torturach[39].

Zwykle zaczynało się od jakiegoś błędu, popełnionego przez służącą. Wystarczyło, że dziewczyna pomyliła ścieg, na co hrabina wybuchała gniewem. Elżbieta zaczynała od bicia, kopania albo ubliżania, ale ostatecznie to nie wystarczało i aby zaspokoić swoją żądzę krwi, wymyślała rozmaite kary. Służące, które popełniały błąd podczas szycia, torturowano za pomocą igieł, gdy tymczasem tę, która ukradła monetę, piętnowano tą samą monetą. Elżbieta lubiła też dręczyć ofiary w inny sposób: wbijała im szpilki w palce, mówiąc: „Jeśli dziwkę to boli, może to wyciągnąć”. Po czym, gdy ofiara wyciągnęła szpilki, Elżbieta ucinała jej palce[40]. Często kazała rozbierać się służącym do naga, zanim zaczęła je bić. Pewnego razu, gdy sama była zbyt chora, żeby podnieść się z łóżka, odgryzła dziewczynie kawałek policzka.

Jeśli tortury na tym się skończyły, można było powiedzieć, że był to całkiem dobry dzień dla służących, ale Elżbieta rzadko ograniczała się do kłucia szpilką czy obcinania palców. Niezależnie od tego, w którym z licznych zamków hrabina się zatrzymywała, zawsze miała przygotowaną izbę tortur. Dochodziło tam do przerażających okrucieństw. Zespół oprawczyń przypalał dziewczęta rozżarzonym żelazem albo bił je tak długo, „dopóki ich ciała nie pękły”[41]. Pewnego razu Elżbieta włożyła służącej palce do ust i rozdarła jej twarz na strzępy. Krążyły także opowieści o obcęgach używanych do wyrywania dziewczętom kawałków ciała i pogłoski o wymuszonym kanibalizmie. „Co za okrucieństwo wołające o pomstę do nieba! Nie było na ziemi, jak mniemam, okrutniejszego rzeźnika” – pisał do przyjaciela przerażony pastor Csejte, kiedy się dowiedział, co się dzieje w głębi lochów na zamku Elżbiety[42]. Niektóre z oprawczyń miały swoje specjalności. Dorka lubiła obcinać dziewczętom palce nożycami, Darvulia wolała wymierzać im pięćset razów batem. Elżbieta lubiła po prostu wszystko[43].

„Gdziekolwiek pojechała – zeznała później Ilona Jó – natychmiast rozglądała się za jakimś miejscem, gdzie można było torturować dziewczęta”[44]. Pewien mieszkaniec miasteczka usłyszał od służących, że „ich pani nie może jeść ani pić, jeśli nie zobaczy wcześniej, jak jedna z dziewic spośród jej pokojówek nie zostanie krwawo zgładzona”[45]. Najwyraźniej jeśli ktoś nie zginął, Elżbieta czuła się, jakby czegoś jej brakowało.

Kąpiele we krwi

Zatrzymajmy się na moment. Czy to wszystko nie wydaje się nieco zbyt krwawe, aby mogło być prawdziwe? Piękna hrabina rozrywająca na strzępy twarze dziewcząt? Mordująca dziewice? Zmuszająca je do kanibalizmu? W którymś momencie lista zbrodni Elżbiety zaczyna brzmieć groteskowo. Za sprawą wyrazistych opisów, zawartych w aktach procesu, legenda Batory została w następnych stuleciach po śmierci Elżbiety rozdmuchana do ogromnych rozmiarów i na jej temat zaczęły krążyć liczne opowieści, w których splatały się potężne elementy seksu, obłąkanego narcyzmu i krwi.

Jedna z najbardziej uporczywie podtrzymywanych legend powiada, że hrabina lubiła kąpać się w świeżej krwi swoich ofiar, aby zachować na zawsze urodę. Opowieść brzmi następująco: kiedy pewnego razu jedna ze służących uszkodziła jakiś element stroju Elżbiety, ta uderzyła dziewczynę tak mocno, że krew ofiary spryskała szlachetną twarz arystokratki. Po zmyciu krwi Elżbieta zauważyła, że jej skóra wygląda młodziej niż poprzednio – stała się idealnie gładka, z tym nieuchwytnym blaskiem, który, jak jej się wydawało, straciła na zawsze. Zaczęła więc, podczas swoich sekretnych kąpieli o czwartej nad ranem, obsesyjnie nurzać się w wannach pełnych dziewiczej krwi.

Niestety, wbrew oczekiwaniom maniakalnych wielbicieli opowieści o wampirach, ta historia niemal na pewno jest nieprawdziwa. Żadna ze służących, które zeznawały przeciwko Elżbiecie, nie wspomina o tym, aby hrabina kiedykolwiek kąpała się we krwi. Prawdę mówiąc, opowiadają raczej o tym, że podczas sesji tortur przelewano tak wiele krwi, że można ją było zbierać łyżkami z podłogi, co oznaczało, że Elżbieta najwyraźniej nie przejmowała się gromadzeniem cennej krwi, która lała się z ciał jej ofiar, nie mówiąc już o tym, żeby się w niej kąpać. Okazuje się, że pierwsza wzmianka o kąpielach we krwi pojawiła się ponad sto lat po jej śmierci, w książce Tragica Historia z 1729 roku, napisanej przez pewnego uczonego jezuitę, który odkrył protokoły z procesu Batory[46].

Nietrudno się domyślić, dlaczego pogłoski o kąpielach we krwi zachowały taką żywotność. Nie dość, że kryją w sobie przerażający obraz, mocno działający na wyobraźnię, to przy okazji przynoszą także odpowiedź na niepokojącą zagadkę morderczyni, która nie zabija po prostu dlatego, że jest morderczynią. Legenda o kąpielach we krwi oznacza, że w przypadku Batory nie musimy się martwić problemem zła. Próżność to o wiele prostsze i łatwiejsze wyjaśnienie jej zbrodni, ponieważ wtedy cały ten przelew krwi można sprowadzić do opacznie rozumianego pragnienia, aby dobrze wyglądać i podobać się chłopcom. (Albo dziewczętom. Ponieważ Elżbieta zabijała tylko kobiety – rzadkość w krainie seryjnych morderczyń – krążą liczne plotki, że przyczyną jej okrucieństwa był stłumiony lesbianizm).

Nie należy się jednak martwić brakiem krwawych kąpieli. W zamkach drogiej Elżbiety rozlewano tak wiele krwi, że spływała ona ze ścian. Ubranie Elżbiety często było tak przesiąknięte krwią, że od czasu do czasu musiała przerwać sesję tortur, aby zmienić koszulę[47]. O ile jej upodobanie do rozbierania dziewcząt do naga może wskazywać na jakiś rodzaj fetyszyzmu, a jej związki z Darvulią i okultyzmem można by łączyć z praktykami mającymi na celu zachowanie wiecznej młodości, o tyle wydaje się, że sens upodobań hrabiny był całkiem prosty: uwielbiała doprowadzać ludzkie ciało do kompletnego zniszczenia.

Gynaeceum

W tej części historii o Elżbiecie pogłoski o jej okrucieństwie krążyły już niemal wszędzie, ale nikt nie mógł podjąć jakichkolwiek działań, ponieważ hrabina zabijała młode chłopki, a chłopi nie mogli wnosić oskarżeń przeciw szlachcie. Zdarzało się, że rodzice sprzedawali Elżbiecie swoje dziecko za okrągłą sumę i jeśli dziecko zmarło na „cholerę”, no cóż, to był po prostu zły los. Oczywiście Elżbieta zabijała wtedy już tak wiele dziewcząt, że nawet nie miała czasu należycie ich pochować – płytkie groby na dziedzińcach jej zamków czasami były rozgrzebywane przez psy[48] – ale wciąż pozostawała nietykalna.

W końcu jednak, podobnie jak wiele seryjnych zabójczyń, które przyszły po niej, zrobiła się lekkomyślna, w jej poczynania wdarł się chaos i wreszcie zaczęła zabijać nie te osoby co trzeba.

W 1609 roku okrutna wspólniczka hrabiny Darvulia zmarła na wylew, a sama Elżbieta miała coraz mniej pieniędzy. Słuchała teraz porad zarządczyni swego domu, Erzsi Majorowej, o której opowiadano, że jest „wiedźmą z lasu”, miejscowej chłopki dobrze zaznajomionej z ziołolecznictwem i praktykami okultystycznymi[49].

Z całą pewnością Elżbieta była już wtedy na wpół obłąkana z powodu samotności. Nádasdy i Darvulia nie żyli. Jej dzieci zawarły związki małżeńskie i opuściły dom. Jej powiernikami były teraz praczki, wiedźmy z lasu i młody chłopak, który nie bardzo wiedział, co robi. Żadna z tych osób nie potrafiła zrozumieć, co to znaczy być Elżbietą Batory: kobietą potężną i zamożną, piękną, starzejącą się i okrutną; co to znaczy samotnie próbować za wszelką cenę ocalić swój mroczny świat przed rozpadem. Czy Elżbieta miała przyjaciół w swoich kręgach społecznych? Raczej nie, skoro otaczała się głównie chłopkami oraz panicznie unikała większości powinności społecznych, rozładowując swój lęk na ciałach służących[50]. Nawet jej akty przemocy mają w sobie rys przerażającego osamotnienia. Nie można zatłuc na śmierć jakiejś dziewczyny w posępnej izbie tortur, nie wymachując na oślep rękami w ciemnościach.

Tak czy inaczej, w 1609 roku Elżbieta uznała, że potrzebuje więcej pieniędzy i zapewne źródła lepszej, bogatszej krwi. Ludowa wersja tej opowieści powiada, że chłopska krew przestała zapobiegać starzeniu się hrabiny, więc leśna wiedźma Majorowa wysunęła przypuszczenie, że skuteczniejsza może okazać się krew dziewcząt szlachetnego rodu. W rzeczywistości jednak Elżbieta po prostu nie miała już kogo zabijać. Gdy przyjeżdżała do miasteczka w poszukiwaniu dziewcząt „do pracy”, rodzice zaczęli ukrywać przed nią swoje córki. Może też zrobiła się nieco bardziej lekkomyślna. Bardziej mściwa. Z nowym pomysłem wiązał się jednak pewien problem. Z chłopami można było sobie łatwo poradzić, ale szlacheckie rodziny z pewnością zauważą zniknięcie swoich córek.

Elżbieta wpadła więc na błyskotliwy pomysł: postanowiła otworzyć szkołę dla młodych kobiet pod nazwą gynaeceum. Otworzyć na niby. Opłaty wnoszone przez rodziców za rzekomą naukę w tej rzekomej szkole dostarczą Elżbiecie tak bardzo potrzebnej gotówki, a od szlacheckich córek dostanie to, czego od nich potrzebuje. Nawet nie starała się przemyśleć swojego planu do końca – dziesiątki martwych dziewcząt i wpływowi rodzice, którzy na pewno oszaleją z niepokoju. Po prostu zaprosiła do siebie grono arystokratycznych panien i, no cóż, wykończyła je.

Kiedy zamożni rodzice zaczęli wypytywać o losy swoich pociech, niedorzeczne wyjaśnienie Elżbiety wzbudziło niepokój[51]. Oświadczyła, że jedna z dziewcząt była tak zazdrosna o biżuterię koleżanek, że zamordowała je wszystkie, a potem popełniła samobójstwo. Nie trzeba dodawać, że wtedy nikt już nie dawał wiary wyjaśnieniom hrabiny. Prawdę mówiąc, ludzie zaczęli nagle dostrzegać przerażające dowody jej zbrodni, od dawna widoczne gołym okiem: pokryte bliznami ciała dziewcząt, które załatwiały dla niej sprawunki w mieście, dziewczęta z poparzonymi dłońmi, wsiadające do powozu Elżbiety, dziewczęta o zniekształconych twarzach, które w otępieniu snuły się w świcie hrabiny, a nawet pewną dziewczynę, która uciekła z zamku i przybiegła do miasta z nożem wbitym w stopę[52].

Teraz jednak przelano szlachetną krew i dobrze urodzone rodziny podniosły wrzawę. To wystarczyło, aby król Maciej II podjął działania przeciw Elżbiecie.

„Ześlijcie, och, ześlijcie, chmury, dziewięćdziesiąt kotów!”

W lutym 1610 roku król rozkazał swojemu palatynowi, Jerzemu Thurzonowi, aby rozpoczął śledztwo przeciwko hrabinie.

Sytuacja była niezręczna dla obojga, zarówno dla Jerzego, jak i Elżbiety, ponieważ Thurzo należał do grona najlepszych przyjaciół Ferenca Nádasdyego. W istocie obaj byli tak bliskimi przyjaciółmi, że Nádasdy na łożu śmierci poprosił Thurzona, aby opiekował się jego żoną. A teraz ten otrzymał polecenie, aby wyciągnąć wszystkie trupy, ukryte w szafach hrabiny. Był jednak lojalnym poddanym swojego króla, rozpoczął więc dochodzenie, przy czym mimo zdecydowanego pragnienia, aby dojść do prawdy, starał się jednocześnie traktować Elżbietę możliwie jak najbardziej sprawiedliwie.

Setki osób potwierdziły pogłoski o przerażającym okrucieństwie hrabiny. Na podstawie ich zeznań ustalono liczbę zabitych dziewcząt na sto siedemdziesiąt pięć do dwustu. Świadkowie opowiadali o ścianach, splamionych krwią, o tym, że słyszeli krzyki i odgłosy bicia. Żadna z osób, z którymi rozmawiał Thurzo, nie widziała tego wszystkiego na własne oczy, ale wiele z nich zaobserwowało wokół zamku liczne pochówki i zauważyło, że pewne miejsca w majątku Elżbiety zawsze były pilnie strzeżone.

Thurzo, przekonany o winie Elżbiety, a jednocześnie wewnętrznie rozdarty z powodu obietnicy, jaką dał jej mężowi, napisał list do syna hrabiny i jej zięciów, prosząc o radę. Mężczyźni doszli do sekretnego porozumienia: Thurzo może prowadzić śledztwo w sprawie jej zbrodni pod warunkiem, iż obieca, że Elżbieta nigdy nie stanie przed sądem. Można ją uwięzić i można przesłuchiwać służących, ale rodzina pragnęła uniknąć gorszącego widowiska, jakim byłoby postawienie obłąkanej hrabiny przed sądem. To wiele mówiący fakt, że dzieci Elżbiety nawet nie próbowały dowodzić jej niewinności. „Publiczna kara okryje nas wszystkich hańbą” – napisał jej zięć[53].

W grudniu tego roku Thurzo był już prawie gotowy do podjęcia stosownych działań prawnych, ale zanim mógł aresztować tak potężną kobietę, musiał mieć absolutną pewność jej winy. Wystosował więc do siebie samego i króla zaproszenie do jej zamku na wieczerzę wigilijną. Elżbieta wdzięcznie odgrywała rolę pani domu, ale z trudem panowała nad sytuacją i pod koniec wieczoru kazała podać mężczyznom tajemnicze szare ciasto, które przygotowała razem z leśną wiedźmą Majorową. Ciasto miało kształt precla i w jego środku umieszczono opłatek. Kiedy mężczyźni poczęstowali się, poczuli się bardzo źle i – przekonani, że gospodyni usiłuje ich otruć – natychmiast odjechali[54].

W dzień Nowego Roku poważnie już obłąkana Elżbieta spotkała się z Majorową przed głównym budynkiem zamku Csejte, aby obserwować ruchy gwiazd i chmur. Zamierzały obie rzucić urok, który miał je ochronić, i kazały skrybie zapisać swoje słowa. Kiedy Majorowa uznała, że warunki są odpowiednie, obie kobiety zaintonowały:

„Pomóżcie nam, o, pomóżcie, chmury!” – wołały. „Pomóżcie nam, chmury, ześlijcie zdrowie Elżbiecie Batory! Przyślijcie, och, przyślijcie chmury, dziewięćdziesiąt kotów!”

Koty miały za zadanie zniszczyć Thurzona i króla oraz każdego, kto próbowałby ściągnąć na hrabinę nieszczęście[55]. Tymczasem Thurzo, o czym hrabina nie wiedziała, właśnie wtedy skrył się w mroku, otaczającym zamek Csejte, pragnąc schwytać ją podczas kolejnej krwawej zbrodni.

Kiedy Elżbieta wróciła do środka, Thurzo w towarzystwie uzbrojonych strażników podkradł się w stronę dworu. Zaraz u wejścia natknęli się na ciało okaleczonej dziewczyny, a w środku znaleźli dwie kolejne konające ofiary. Wrzaski torturowanych zaprowadziły mężczyzn do jednej z izb tortur, gdzie przyłapali grono oprawców na gorącym uczynku.

Nie wiadomo, czy Thurzo nakrył samą hrabinę, czy jedynie odnalazł jej pomocników, ale ostatecznie nie miał wątpliwości co do jej winy. Zawleczono Elżbietę do zamku i zmuszono ją, aby była obecna podczas przeszukania, w trakcie którego odnaleziono kolejne dziewczęta, „ukryte w miejscach, jakie ta przeklęta kobieta przygotowała dla tych przyszłych męczennic”[56]. Podczas przeszukania zamku Elżbieta wykrzykiwała, że jest niewinna i że wszystkie okrucieństwa były dziełem jej służących. Następnego dnia została formalnie uwięziona w lochu własnego zamku – w którym zaledwie kilka godzin wcześniej przetrzymywała swoje własne ofiary[57].

Dzikie zwierzę

W sumie przeciw Krwawej Hrabinie zeznało trzysta sześć osób, w tym także członkowie ekipy oprawców, którzy sami zostali teraz poddani torturom. Ich zeznania potwierdzały jej winę po wielokroć.

„Pani biła i torturowała dziewczęta tak bardzo, że była pokryta ich krwią” – oświadczyła Ilona Jó.

„Zabierano je na tortury nawet dziesięć razy dziennie, jak owce” – stwierdził Ficzkó.

Nikt nie wie na pewno, ile dziewcząt zamordowała Elżbieta Batory. Z zeznań czwórki jej wspólników wynikało, że liczba zabitych dziewcząt wahała się od trzydziestu do pięćdziesięciu – z oczywistych powodów wiedzieli o tym najlepiej – podczas gdy służba w innym zamku hrabiny twierdziła, że zamordowała ona od stu siedemdziesięciu pięciu do dwustu dziewcząt[58]. Król za pośrednictwem nieformalnych kanałów dowiedział się, że zabiła ich trzysta, a pewna młoda kobieta, zeznająca jako świadek, twierdziła, że hrabina zamordowała aż sześćset pięćdziesiąt dziewcząt i że ich imiona zapisywała w niewielkiej księdze[59].

Ilona Jó, Dorka i Ficzkó zostali skazani na karę śmierci. Ponieważ Ilona Jó oraz Dorka były osobiście odpowiedzialne za tak wiele „poważnych zbrodni, dokonanych przeciwko krwi chrześcijańskiej”, zgodnie z wyrokiem sądu kat najpierw miał wyrwać im palce za pomocą rozżarzonych żelaznych szczypiec, a następnie je stracić i wrzucić ich ciała do ognia[60]. Ficzkó, z racji swojego młodego wieku, otrzymał nieco bardziej miłosierny wyrok. Miał zostać ścięty, a potem spalony. Katalin, najbardziej niechętną wobec zbrodni, czekało więzienie.

Zgodnie z obietnicą Thurzona Elżbieta nigdy nie stanęła przed sądem, ale została skazana na dożywotnie uwięzienie w jej własnym, przesiąkniętym krwią zamku. Odwiedziło ją tam kilku pastorów i każdy z nich oświadczył później, że miotała nią wściekłość i że nie okazywała skruchy. Kiedy prosili ją, aby zastanowiła się, jak wiele cierpień zadała innym, Elżbieta jedynie rzucała gniewnie, że jej potężni krewni wkrótce ją uwolnią. Twierdziła, że cała wina spada na Ilonę Jó, Dorkę, Ficzkó i Katalin – a kiedy pastorzy pytali, dlaczego po prostu nie rozkazała swoim służącym, aby zaprzestali tortur, odparła, że się ich bała. Innym razem syknęła, że sama niczego by nie wyznała, nawet gdyby ją torturowano ogniem[61].

Elżbieta najbardziej nienawidziła jednak Thurzona. W swoich listach, w których usiłowała przekonać krewnych, aby ją uwolnili, nieustannie pomstowała na palatyna za to, że ją uwięził. W końcu Thurzo stracił panowanie nad sobą i wrzasnął: „Ty, Elżbieto, jesteś jak dzikie zwierzę. Zostało ci niewiele miesięcy życia. Nie zasługujesz na to, aby oddychać powietrzem tej ziemi, ani widzieć światło Pańskie. Znikniesz z tego świata i nigdy się na nim ponownie nie zjawisz. A kiedy pochłonie cię mrok, będziesz miała dość czasu, aby odpokutować swoje bestialskie życie”[62].

Ale czy Elżbieta była aż taką bestią?

W następnych stuleciach kilku uczonych i biografów postawiło tezę, że hrabina była niewinna i że proces jej wspólników był procesem pokazowym, oraz że nie powinien był doprowadzić do zakulisowego skazania samej Elżbiety. Uznali, że wszystko zostało ukartowane przez króla i Thurzona po to, aby wtrącić do więzienia polityczną rywalkę, pozbawić władzy potężną wdowę i przechwycić te wszystkie wspaniałe ziemie, należące do małżonków Batory-Nádasdy. Zdaniem tych badaczy to, że nie postawiono jej przed sądem, było niesprawiedliwe, a zeznań jej wspólników, uzyskanych za pomocą tortur, nie można traktować jako wiarygodnych relacji.

Jednak głosy w obronie Elżbiety, dowodzące jej niewinności, nie biorą zwykle pod uwagę pewnych czynników kulturowych i historycznych, jak choćby porozumienia między Thurzonem a dziećmi Batory co do tego, aby uniknąć procesu, czy też faktu, że tortury stanowiły zwyczajowy element procesów inkwizycyjnych podobnych do jej procesu, i że nie uważano by ich w tym przypadku za coś dziwnego ani podejrzanego[63]. (Czasy Elżbiety Batory były okrutne, co uzmysławia nam fakt, że Ilonie Jó i Dorce zgodnie z oficjalnym wyrokiem miano wyrywać palce). Argumentu za tym, że król pragnął przejąć bogactwa hrabiny i anulować swoje zadłużenie wobec małżeństwa Batory-Nádasdy także nie da się obronić, ponieważ w chwili śmierci Nádasdyego nominalnym dziedzicem i właścicielem jego majątków został jego sześcioletni syn, a kiedy chłopiec skończył lat czternaście, stał się nim w praktyce. W chwili aresztowania Elżbieta nie była już właścicielką rozległych ziem, należących niegdyś do małżeństwa Batory-Nádasdy, król musiałby więc uwięzić całą jej rodzinę, aby przejąć ich majątek i unieważnić swoje długi. W dodatku, zgodnie z zasadami kodeksu Tripartitum, Thurzo nie mógł liczyć na jakikolwiek materialny zysk ze śledztwa przeciwko hrabinie, nie mógł więc po prostu wrobić ją w zbrodnię, aby się wzbogacić.

Kolejny argument, wykorzystywany przez obrońców Elżbiety: Thurzo rozpoczął śledztwo przeciwko niej w chwili, gdy nie dysponowano żadnymi twardymi dowodami winy, a jedynie pogłoskami o jej okrucieństwie, a sama hrabina nigdy nie została poinformowana, że wszczęto przeciwko niej dochodzenie. Ale to także było całkowicie zgodne z prawem w myśl Tripartitum. Thurzo rozpoczął po prostu procedurę zwaną „zwykłym dochodzeniem”, które miało ustalić, czy w ogóle doszło do jakiejś zbrodni. Był to standardowy sposób zbierania dowodów przeciwko szlachcie, zanim podejrzany zostanie poinformowany o akcie oskarżenia – albo uwięziony w swoich własnych lochach, jak się często zdarzało.

Wszystko to nie znaczy, że hrabina z całą pewnością była jedzącym ludzkie mięso, kąpiącym się we krwi potworem, jak na podstawie słów świadków uznał sąd. Wiele dowodów przeciwko niej opierało się na pogłoskach i zeznaniach, uzyskanych za pomocą tortur, których wartość zawsze będzie raczej podejrzana. Wokół całej sprawy narosło także wiele przekłamań, jak choćby twierdzenie o sześciuset pięćdziesięciu zamordowanych dziewczętach. Poza tym można spotkać wiele innych hipotez, wyjaśniających, dlaczego król pragnął wtrącić ją do więzienia: ona była protestantką, on katolikiem, ona była potężną kobietą, a jemu się to nie podobało. Tropów jest zbyt wiele, aby podejmować tutaj ten wątek. Może pewnego dnia ktoś odkryje spis ofiar, sporządzony jej zawiłym pismem. A do tego momentu zawsze będziemy błądzić w ciemnościach.

Po wtrąceniu Elżbiety do więzienia wszystkie dokumenty dotyczące procesu zostały opieczętowane. Na hrabinę nałożono areszt domowy w jej własnym zamku[64]. Parlament podjął uchwałę, że jej imienia nie będzie się wymawiać w towarzystwie[65]. I przez następnych sto lat w miasteczkach wokół Csejte panował spokój.

Morderczyni

Mimo wszystkich wysiłków sądu, aby dalsze życie toczyło się tak, jak gdyby Elżbieta Batory nigdy nie istniała, opowieść o jej zbrodniach zataczała coraz szersze kręgi, zwłaszcza od chwili, gdy w latach dwudziestych osiemnastego wieku odkryto akta procesu. Współcześnie Krwawa Hrabina jest niezwykle popularną postacią w świecie horroru, filmów gore oraz seksownych wampirów, występującą wszędzie, od singla zespołu Venom (fragment tekstu „Counteeeess BAAAATHORY”) po poezję, powieści i filmy. Historyk Raymond McNally wysunął nawet tezę, że to Elżbieta zainspirowała Brama Stokera do napisania powieści Drakula. A kiedy w wyszukiwarce Google wpiszemy hasło „Elżbieta Batory”, szybko przekonamy się, jak bardzo jej legenda jest podszyta erotyzmem: w pojawiających się odnośnikach znajdzie się niemal wszystko, od mangi przedstawiającej hrabinę z krwawymi szczypcami do rozgniatania sutków po tworzone przez fanów dzieła z nagą hrabiną w roli głównej, leżącą uwodzicielsko w wannie pełnej... wiadomo czego.

W zeznaniach trzystu sześciu osób, zebranych przez Thurzona, seks pojawia się może raz, może dwa. Przedmiotem procesu nie było badanie dewiacji seksualnych; to było śledztwo, dotyczące pogłosek o torturach i śmierci. Jednak w następnych stuleciach pojawiło się mnóstwo opowieści, przesyconych seksem, jak choćby plotka o tym, że hrabina miała kochanka, chłopa, z którym zaszła w ciążę, albo że miała liczne przygody, kiedy Nádasdy walczył z Turkami. Albo uparcie utrzymująca się opowieść o jej ciotce Klarze, która miała być biseksualistką i sadystką. Zgodnie z tą wersją podczas długich nieobecności Nádasdyego Elżbieta lubiła odwiedzać zamek Klary, gdzie ciotka wprowadzała młodą kobietę w tajniki czarów, tortur i miłosnych związków z kobietami. Inna z kolei pogłoska mówi, że kochanką hrabiny była Anna Darvulia.

W tej historii Elżbiety jest pewien niezdrowy blask, na pewno. Kto nie uległby urokowi tego obrazu: hrabina o wampirycznych upodobaniach, długich, czarnych włosach i skłonności do rozszarpywania nagich dziewcząt? Batory jest uwodzicielską bohaterką, godną wężowatego dźwięku, wijącego się w słowie murderess. Ale te wszystkie opowieści o romansach, kochankach i sadyzmie stanowią jedynie metodę uatrakcyjnienia potwornych zbrodni. To sposób odwrócenia uwagi, dziwaczna próba stępienia ostrza jej zbrodni. „Tłukła dziewczęta na śmierć... ponieważ to był dla niej fetysz!” „Była psychopatką... ale także lesbijką!”

W rzeczywistości Elżbieta prawdopodobnie była po prostu najbardziej przerażającą i najmniej atrakcyjną postacią, jaką można sobie wyobrazić: zabójczynią pozbawioną serca. Tworzony przez fanów wizerunek rozpustnej hrabiny z narzędziem zbrodni w dłoniach splamionych krwią nie jest przerażający – grozę budzi raczej jej portret z 1585 roku. Przerażająca jest pustka, kryjąca się w spojrzeniu tych wielkich oczu, patrzących na nas przez minione czterysta lat.

Hrabina Elżbieta Batory zmarła dwudziestego drugiego sierpnia 1614 roku, uskarżając się na chłód w dłoniach. Przed śmiercią leżała w łóżku i śpiewała – pięknie śpiewała[66]. Pochowano ją w poświęconej ziemi, ale jej ciało zostało później ekshumowane pod wpływem skarg mieszkańców i przeniesione do krypty rodu Batorych. W 1995 roku kryptę otwarto. Nie znaleziono w niej żadnych śladów Elżbiety[67].

Rozdział drugi

Chichocząca Babcia[68]

Nannie Doss

Nannie Doss była swoim najlepszym agentem PR. W połowie lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku zawojowała media, flirtując przed kamerami, rzucając upiorne żarty i podsumowując swoje przerażające zbrodnie jako co najwyżej nieszczęśliwy wypadek, jaki przytrafił jej się na drodze do tego jedynego. W końcu była tylko niemądrą, opętaną ideą miłości babcią, która umyślnie nie skrzywdziłaby nawet muchy, a tym bardziej nie zamordowała z zimną krwią czterech mężów. Wszystko, co zrobiła, uczyniła w imię miłości. A miłość może usprawiedliwić wszystko. Czyż nie tak?

Jedną z wielu chwalebnych i wyrafinowanych umiejętności, godnych – tak, tak – prawdziwej pani domu, jakimi mogła się poszczycić czterdziestodziewięcioletnia Nannie, stanowiła umiejętność upieczenia ciasta z przesłaniem. Potrafiła wyczarować ciasto, na widok którego samotny farmer był gotów z miejsca ją poślubić, nie zadając dalszych pytań. Pewnego dnia wysłała jeden ze swoich wspaniałych wypieków ze swojego domu w Tulsa, w stanie Oklahoma, aż do Goldsboro, w Karolinie Północnej, zamierzając zdobyć serce sześćdziesięcioletniego właściciela farmy mlecznej. Nazywał się John Keel. Nannie uwiodła go swoimi listami, pełnymi humoru, oraz oczywistymi talentami kulinarnymi, toteż John miał szczerą nadzieję, że Nannie wkrótce ruszy na wschód, aby wyjść za niego za mąż. Wprawdzie na razie Nannie utknęła w Tulsie, opiekując się, jak pisała, „chorą, wiekową ciotką”[69], ale Keel nie powinien się martwić, wkrótce będą razem.

Zanim jednak Keel zdążył jej włożyć na palec obrączkę, dowiedział się czegoś przerażającego o swojej ukochanej: właśnie została aresztowana. Okazało się, że nie ma żadnej wiekowej ciotki. W ogóle nigdy nie miała ciotki w podeszłym wieku. Osobą, którą Nannie się „opiekowała”, był jej mąż, który zresztą właśnie zmarł.

„Jestem naprawdę bardzo, bardzo dumny z tego, że ta kobieta nigdy nie zjawiła się w mojej części kraju” – oświadczył później Keel[70].

Myślenie nie po kolei

Nannie, którą Keel, jak mu się wydawało, zdążył poznać, urodziła się w 1906 roku jako Nancy Hazle. Jej rodzina posiadała niewielką farmę w Hrabstwie Calhoun w Alabamie. Rodzice Nannie wyznawali surowe zasady: Nannie od dzieciństwa musiała pracować w polu i w żadnym wypadku nie wolno jej było biegać za chłopcami. Dziś krążą pogłoski, że jej ojciec nie stronił od przemocy i że Nannie buntowała się, sypiając z przypadkowymi mężczyznami, gdy tylko miała okazję. Nie wiemy, czy tak było naprawdę, ale wiemy, że ojciec surowo kontrolował jej poczynania, a ona lubiła chłopców – bardzo. Prawdę mówiąc, wobec tego surowego wychowania Nannie buntowała się przez resztę życia.

Zanim jednak w ogóle przyszło jej do głowy, żeby pomyśleć o chłopcach, przydarzył jej się koszmarny wypadek. Kiedy Nannie miała siedem lat, pewnego razu jechała sama pociągiem, który nagle zatrzymał się w szczerym polu. Dziewczynka uderzyła głową o metalowy drążek i rozcięła sobie głowę. Potem przez całe życie odczuwała następstwa tego wypadku: okropne bóle głowy i poczucie, że czasami zaczynała „myśleć nie po kolei”[71].

Rodzina Hazle’ów jakoś nie potrafiła wydobyć się z nędzy i kiedy Nannie skończyła piętnaście lat – ślicznotka o zaróżowionych policzkach i szerokich zębach – rzuciła szkołę, żeby pracować w rodzinnym gospodarstwie. W tym samym roku wyszła za mąż. Jej historia nie przypominała dziejów Romeo i Julii; kandydata na męża, Charliego Braggsa, wybrał dla niej surowy ojciec. Sam Braggs początkowo był zachwycony perspektywą małżeństwa. Wydawało mu się, że Nannie jest jedną z tych kobiet, które „chętnie chodzą do kościoła”, a poza tym uważał ją za „dziewczynę śliczną, dobrze zbudowaną i o bardzo wesołej naturze”.

Nannie jednak nie czuła się dobrze w małżeństwie. „Miała wybuchowy temperament” – opowiadał Braggs. „Cała rodzina jest taka. Czasami wpadała we wściekłość z jakiegoś powodu, a czasami wydawało się, że i bez. Obrażała się, a potem znikała na całe dnie albo tygodnie, często z innymi mężczyznami”[72]. Przekonał się ponadto, że „wcale nie była taką chrześcijanką, za jaką ją uważał, zachowywała się tak, jakby nigdy nie usłyszała nawet jednego wersu z Biblii”[73].

Mieli pięcioro dzieci, ale troje z nich zmarło w dzieciństwie. Braggs żywił na ten temat kilka stłumionych podejrzeń, ale wolał nawet o tym nie myśleć. Zauważył, że dwoje z tych dzieci tuż przed śmiercią przejawiało symptomy poważnych zaburzeń żołądkowych, „a potem szybko sczerniały”[74]. Jego domysły zostawiały w ustach gorzki posmak, ale co mógł zrobić? Dzieci, narodziny, to był kobiecy świat, dla niego spowity tajemnicą.

Coś jeszcze poszło nie tak w latach ich małżeństwa: ojciec Nannie porzucił jej matkę. Nannie znienawidziła go za to i nie pozwalała mu widywać się z wnukami. Być może w jej przekonaniu ojciec nie stanął na wysokości zadania, jakim było wywiązywanie się w pełni z roli męża. Rozstanie rodziców wzmogło tylko jej uwielbienie dla matki. „Padłabym na kolana i pełzałabym dla niej wszędzie” – mówiła wiele lat później[75]. Z czasem jej miłość do matki także zaczęła budzić wątpliwości, ale Nannie zawsze gorąco zaklinała się, że mówi prawdę: kochała swoją matkę i nigdy nie skrzywdziłaby kogoś, kogo kocha aż tak bardzo i tak czystą miłością.

Sama Nannie nie czuła się jednak dobrze w roli matki, podobnie zresztą jak w małżeństwie, w każdym razie w tak niedoskonałym, jak jej związek z Braggsem. Po ośmiu latach kłótni i podejrzeń Braggs poczuł się zmęczony uganianiem się za Nannie po całej Alabamie i wystąpił o rozwód. Wyczuwając, że Nannie nie nadaje się do opieki nad dwójką pozostałych córeczek, albo nie chce się tego podjąć, zatrzymał przy sobie najstarszą, a drugą wysłał pod opiekę ojca Nannie.

Wiele lat później Nannie powiedziała jednemu z dziennikarzy, że to nieprawda, jakoby nienawidziła mężczyzn, nawet jeśli jej poczynania mogły coś takiego sugerować, ponieważ niektórzy mężczyźni są dobrzy[76]. Z całą pewnością lubiła męskie towarzystwo. Zawsze uganiała się za mężczyznami. Pisywała do nich, flirtowała z nimi, wychodziła za nich. I rzeczywiście mężczyźni, których spotykała, byli dobrzy – tak w każdym razie mówili o nich przyjaciele, sąsiedzi, członkowie rodzin. Nannie opowiadała jednak inną historię. W jej wersji wydarzeń zawsze była niewinną księżniczką, którą raz po raz spotykało rozczarowanie ze strony kolejnych, niewystarczająco dobrych zalotników.

Samotne serca

Wieczorem w piątek dwudziestego szóstego listopada 1954 roku policjanci z Tulsy w Oklahomie nie kryli swojego zaskoczenia na widok pulchnej, pogodnej postaci – uosobienie dobrej babci – którą przyprowadzono na posterunek z powodu podejrzeń, że zamordowała swojego piątego męża. Ta kobieta, Nannie Doss, zachowywała się kokieteryjnie, była rozbawiona, policjanci ze zdumieniem patrzyli na jej radosny nastrój. „Mówi bez przerwy – opowiadał detektyw Harry Stege – ale nie o sprawie”[77]. Ze śmiechem odrzucała pytania o arszenik i autopsję, albo o nieszczęśliwe małżeństwa. Paliła papierosa. Oczy miała roziskrzone.

Dopiero po trwających dwadzieścia cztery godziny wielokrotnych przesłuchaniach Nannie przyznała w końcu, że, no dobra, tak, otruła swojego męża Sama Dossa, dorzucając mu do kawy odrobinę trutki na szczury. Około północy podpisała formalne oświadczenie, w którym przyznała się do popełnienia morderstwa.

W tym czasie na posterunek policji zaczęły docierać informacje o kolejnych zmarłych mężach, przyrodnim wnuku oraz o innych podejrzeniach, jakie ludzie od dawna mieli wobec tej „uśmiechniętej, gadatliwej wdowy”[78]. Po weekendzie dalszych przesłuchań Nannie, cały czas uśmiechając się do przesłuchujących ją policjantów, powiedziała, że jest wreszcie gotowa, aby oczyścić swoje sumienie. Sam Doss nie był jej jedyną ofiarą, oświadczyła. Miała pięciu mężów i zabiła czterech z nich.

Po rozwodzie z Charliem Braggsem Nannie poślubiła starszego mężczyznę z Jacksonville w stanie Alabama. Nazywał się Frank Harrelson i miał kilkoro dzieci z poprzedniego małżeństwa. Według Nannie Harrelson był podłym pijakiem, który ją bił. Przez piętnaście lat znosiła jego weekendowe pijaństwa aż do chwili, gdy pewnego dnia przyszedł do domu kompletnie pijany i warknął: „Jeśli nie pójdziesz ze mną do łóżka, za tydzień mnie tutaj nie będzie”.

„Postanowiłam dać mu nauczkę” – opowiadała Nannie. „I tak też zrobiłam”[79]. Harrelson miał zwyczaj pijania taniej, podłej whiskey ze starego słoika po owocach, ukrytego w puszce na mąkę, więc Nannie znalazła słoik i dolała solidną porcję płynnego arszeniku. Kiedy Harrelson następnym razem się wymknął, aby po kryjomu łyknąć sobie czegoś mocniejszego, padł trupem.

Następnym obiektem uczuć Nannie był Harley Lanning z Lexington w Północnej Karolinie. On także był pijakiem, a na dokładkę kobieciarzem. Nannie z trudem znosiła popularność, jaką Lanning cieszył się wśród pań, i wreszcie nie wytrzymała, gdy wydał szalone przyjęcie akurat podczas jej nieobecności. Zabawa okazała się tak szalona, że w końcu wezwano policję, która według Nannie wyciągnęła uczestników zabawy „z łóżka”[80]. W przypływie ślepej furii Nannie w 1952 roku dorzuciła Lanningowi trucizny do talerza z jedzeniem. Tego samego weekendu zmarł.

Pozbywszy się trzech mężów, Nannie postanowiła zmienić taktykę. Jak dotąd zupełnie nie udawało jej się znaleźć tego jedynego, ponieważ ciągle natykała się na kobieciarzy, pijaków albo ludzi pokroju Braggsa, którzy nie potrafili przyjąć do wiadomości, że dziewczyna musi czasem wyrwać się z domu na tydzień albo dwa. Wzięła więc sprawy w swoje ręce i następnego męża zamówiła pocztą. Za pięć dolarów została członkinią „klubu samotnych serc” pod nazwą Diamentowy Krąg, z siedzibą pod St. Louis. Przez cały następny rok każdego miesiąca wytrawni kuratorzy Diamentowego Kręgu przysyłali jej listę „samotnych mężczyzn”, a Nannie mogła wybrać z niej każdego, kto tylko jej się spodobał.

Nawiązała korespondencję z przystojnym brunetem z Kansas, który nazywał się Richard Morton, i od tego momentu sprawy potoczyły się szybko. Dwudziestego pierwszego stycznia 1953 roku organizator Diamentowego Kręgu otrzymał od Mortona list:

Uprzejmie prosimy o usunięcie naszych nazwisk z pańskiej listy – R.L. Mortona z Emporia w Kansas i pani Nannie Lanning z Jacksonville w Alabamie, ponieważ spotkaliśmy się i szczęśliwie zostaliśmy małżeństwem. To słodka i cudowna kobieta. Nigdy bym jej nie poznał, gdyby nie pański klub[81].

Jednak szczęście nie trwało długo i wkrótce znowu coś poszło nie tak. Morton pracował wieczorami w sali bilardowej, ale za dnia często zakładał najlepszy garnitur i wyruszał na jakieś tajemnicze wyprawy. To zaniepokoiło Nannie. Dlaczego miałby wystrojony jeździć do miasta, gdy jego „słodka i cudowna” żona czekała na niego w domu? Co gorsza, kiedy pojechała na wycieczkę do Północnej Karoliny, dowiedziała się skądinąd, że Morton podczas jej nieobecności nabył parę pierścionków. Pierścionki mogły oznaczać tylko jedno: spotykał się z kimś innym.

„Straciłam głowę i wpadłam we wściekłość, kiedy odkryłam, że ugania się za inną kobietą” – powiedziała[82]. Uznała, że skoro Morton może dokonywać potajemnych zakupów, ona także może coś kupić – wróciła z Północnej Karoliny z butelką trucizny, schowaną w walizce. Później policjanci zastanawiali się, czy Morton nie kupił tych pierścionków z myślą o Nannie, jako prezent, po czym zastawił je w lombardzie, aby pojechać za nią do Północnej Karoliny, być może uświadomiwszy sobie, że jest na niego wściekła. Gdyby tak było, oznaczałoby to wspaniały, romantyczny gest, o którym zawsze marzyła. Nic jednak o tym nie wiedziała. Dolała więc trucizny do jego kawy, przekonana, że Morton ją zdradza.

O ile jej pierwsze cztery małżeństwa były naznaczone występkiem – pijaństwem, przemocą i rozpustą, o tyle ostatnie było tak zwykłe, że Nannie mogła raczej oszaleć z nudów. Sam Doss był prawdziwą ofiarą losu, do przesady oszczędnym robotnikiem budowlanym, a w wolnych chwilach kaznodzieją Kościoła baptystów, mieszkańcem Tulsy w stanie Oklahoma. Nie pozwolił jej kupić odbiornika telewizyjnego, chociaż naprawdę tego pragnęła. Nie pozwalał jej tańczyć.

„Działał mi na nerwy”[83] – opowiadała Nannie, gdy spytano ją, dlaczego usiłowała aż dwukrotnie zabić Dossa[84]. Za pierwszym razem ugotowała mu wielki garnek paczkowanych suszonych śliwek i zaprawiła je trucizną. (Suszone śliwki były wielkim hitem w latach pięćdziesiątych, prezydent Eisenhower oświadczył, że jego ulubioną potrawą na świecie jest deser, złożony z ubitego białka jajka, masy śliwkowej i bezwonnej żelatyny o nazwie Prune Whip). Wydawało się, że apetyt był jedyną rzeczą, jakiej Doss sobie nie skąpił. „Jasne, że lubił śliwki” – opowiadała Nannie. „Przygotowałam mu całe pudełko i zjadł wszystkie”[85].

Za sprawą tej pysznej potrawy Doss wylądował w szpitalu, gdzie spędził dwadzieścia trzy dni, ale śliwki nie wykończyły go na amen. Toteż następnego dnia po powrocie Nannie przygotowała mu ulubione danie Richarda Mortona, dodając do gorącej kawy odrobinę trutki na szczury. Tym razem wszystko poszło tak, jak się spodziewała.

Na szczęście dla ocalałych samotnych Amerykanów, śliwki i kawa były ostatnimi rzeczami, jakie Nannie zaprawiła trucizną. Wezwany lekarz odmówił podpisania świadectwa zgonu Dossa bez wcześniejszej autopsji, która pozwoliłaby ustalić przyczynę śmierci. Co dość dziwne, Nannie spodobał się ten pomysł i zgodziła się z lekarzem, że należy ustalić, co zabiło Dossa, ponieważ „mogłoby to zabić kogoś jeszcze”[86]. Narządy wewnętrzne jej męża wysłano do laboratorium w Oklahoma City. Tamtejszy patolog sądowy wydał miażdżący werdykt: Doss miał w sobie tyle arszeniku, że można by nim zabić osiemnastu kaznodziejów Kościoła baptystycznego.

Na zdjęciu, jakie zrobiono po zakończeniu długich przesłuchań, widać Nannie Doss, która opuszcza budynek sądu w towarzystwie policjanta z wydziału zabójstw. Uśmiecha się szeroko i wydaje się, że podoba jej się miejsce, w którym się znalazła.

„Uwodziłam i trułam”

Chociaż uwodzicielskie zachowanie Nannie w pewnej mierze potwierdzało jej wersję – członkini klubu samotnych serc, poszukująca miłości, ciągle w niewłaściwym miejscu – policjanci mieli wątpliwości, czy opowiedziała im całą prawdę. Tak wiele osób z nią związanych zmarło w tajemniczych okolicznościach, w tym jej matka, ojciec, dwie siostry, troje z jej własnych dzieci, przyrodni wnuk. Ale kiedy próbowano ją skłonić do tego, aby przyznała się do zabójstwa krewnych, Nannie nagle zmieniała postawę. „Nie możecie rozgrzebać wszystkich grobów w kraju” – ucięła. „I nic więcej na mnie nie znajdziecie”[87].

Chociaż Nannie zachowywała się jak osoba głęboko obrażona takimi insynuacjami, dowody okazały się obciążające. Widziano ją, jak tuż przed ich śmiercią pojawiła się w towarzystwie obu swoich sióstr i ukochanej matki. Po czym następnego dnia po pogrzebie matki Nannie szybko wyjechała, aby poślubić Richarda Mortona – niezbyt to pasowało do obrazu córki pogrążonej w żałobie. Z kolei brat Franka Harrelsona (mąż numer dwa) złożył na policji zeznanie, zawierające mrożącą krew w żyłach anegdotę sprzed dziesięciu lat: razem z Harrelsonem przechodzili pewnego razu obok cmentarza, gdy Harrelson wskazał na niewielki grób, w którym leżał jego wnuk, i wymamrotał, że chłopiec został otruty, a potem powiedział: „Ja będę następny”[88].

Żaden z tych faktów nie pasuje do obrazu, jaki Nannie tak starannie starała się wykreować: lekkomyślnej, pogodnej babci, która flirtuje z policją, uśmiecha się do dziennikarzy i rzuca dowcipy na temat tej całej głupiej sytuacji. No dobra, może i zabiła męża albo dwóch, ale wszystko to było zaprawione odrobiną humoru w stylu filmu Arszenik i stare koronki (filmu, mówiąc nawiasem, który wszedł na ekrany, gdy Nannie miała trzydzieści osiem lat), a poza tym jej mężowie to byli oszuści, kłamcy, brutale i bigoci. W świetle tego faktu jej morderstwa były, no cóż, czymś praktycznym, posunięciem w rodzaju „no tak, trzeba to jakoś załatwić”, jakiego spodziewalibyśmy się po rozsądnej gospodyni domowej.

Inne źródła zdecydowanie zaprzeczały temu, aby Morton czy Lanning kiedykolwiek ją zdradzali. Prawdę mówiąc, pikantną opowieść o rzekomej orgii Lanninga podważył nie kto inny jak Charlie Braggs, pierwszy mąż Nannie. Osobliwym zbiegiem okoliczności jedna z dwóch ocalałych córek Nannie i Braggsa ostatecznie poślubiła bratanka Lanninga, a przyjęcie, na które wkroczyła policja, było w rzeczywistości niewinną, rodzinną wizytą. „Wszystko, co się wtedy wydarzyło, wzięło się stąd, że policja usłyszała, iż w domu, który leży na uboczu, są jacyś obcy. Policjanci zajrzeli, żeby sprawdzić, kto to jest” – opowiadał Charlie Braggs. „Nannie napisała po tym do nas straszliwy list, ale nie było spokojniejszego, bardziej zrównoważonego człowieka na świecie niż Harley Lanning”[89].

Brat Sama Dossa również zaczął kwestionować wiarygodność opowieści Nannie. Jej wersja budziła jego podejrzenia od samego początku: „Żadna kobieta nie przejedzie tysiąca mil, albo coś koło tego, żeby poślubić jakiegoś zwykłego robotnika, tylko dlatego że go pragnie”. Obserwował, jak Nannie dręczyła purytańskiego Sama Dossa, paląc przy nim papierosy i ubierając się w wyzywający sposób. Poza tym brat Dossa nie zgadzał się z powszechnym przekonaniem, że Nannie była osobą „prostą, szczerą, otwartą i pogodną”[90]. To nie była Nannie, jaką on znał. „Nannie była sprytna” – opowiadał. „Była przebiegła, bardzo przebiegła. I pamiętam, że jednego dnia mówiła ci coś, a następnego coś zupełnie przeciwnego”[91].

Mimo tych oskarżeń Nannie cieszyła się swoim świeżo zdobytym rozgłosem. Wyrzucała z siebie przesadne reakcje na użytek prasy, a dziennikarze nagradzali ją krzykliwymi nagłówkami gazet. „Spokojna, urocza babcia przyznaje, że otruła czterech ze swoich pięciu mężów”, „Babcia z Tulsy uwodziła i truła”, „Nannie Doss nosiła kiedyś pistolet, wszyscy ją lubili”. Na chwilę przed kolejnym wywiadem telewizyjnym operator kamery zaproponował jej, żeby zdjęła okulary i uśmiechnęła się do obiektywu, po czym rzucił dla żartu: „Może pani zdobyć następnego męża, jeśli będzie wyglądała ładnie”. Na co Nannie odparła: „To zabójcza prawda, czyż nie?” – i zaczęła się śmiać, tak ją rozbawił ten dowcip[92]. Była największą sensacją w mediach w Oklahomie w 1954 roku i dobrze o tym wiedziała.

Nannie z pewnością nie była pierwszą ani ostatnią seryjną zabójczynią, która zdobyła taki rozgłos i czerpała z tego satysfakcję, ale do sławy doszła w interesującym momencie dziejów Ameryki. Pomyślmy chwilę o tych wszystkich stereotypach na temat lat pięćdziesiątych: gospodynie domowe spędzają dni na odkurzaniu, z martini w dłoni i błyskiem egzystencjalnego przerażenia w oczach; każdy dom wyposażony jest w odbiornik telewizyjny. Rozgłos zdobyty przez Nannie idealnie pasował do tego społecznego krajobrazu. Stanowiła ona zdeformowaną, obłąkaną parodię gospodyni domowej, była kobietą, która najwyraźniej miała obsesję na punkcie małżeństwa, a także... gotowania, ale jednocześnie używała swego kobiecego uroku, aby zdobywać i zabijać mężczyzn, a nie zdobywać i zatrzymywać ich przy sobie. Była umalowana i nosiła modne okulary; miała starannie ułożone włosy; pozwalała się fotografować z podwójnym naszyjnikiem pereł. Występowała w telewizji, udzielała wywiadów i flirtowała z kamerzystami, stwarzając poczucie bliskości między publicznością a morderczynią, jakie byłoby niewyobrażalne w przypadku wcześniejszych seryjnych morderczyń, i dlatego jej sława zataczała coraz szersze kręgi.