Serce i magia - Irena Chołuj - ebook + książka

Serce i magia ebook

Irena Chołuj

1,0

Opis


Serce i magia to książka poruszająca ponadczasowy temat miłości osadzony w realiach magicznego świata. Jak to z miłością bywa, nie brakuje w niej elementów zazdrości, zawiści i sprytnie przemyślanych intryg. Głównym wątkiem jest misja Natana i wykorzystanie jego szczególnego daru dla ratowania dwóch współgrających ze sobą światów: magii i kosmosu.

Trzy siostry czarownice, w połowie wiedźmy i w połowie wróżki żyją w krainie zwanej Zargarią, zlokalizowaną pomiędzy światem ludzi, a bezmiarem kosmosu. Głównym wątkiem fabularnym jest misja Natana (syna wiedźmy Wichory i wodnika) i ocalenie znanego bohaterom świata. Czarownice mają w tej misji swój ogromny udział. Znacząco wpływają na życie i rozwój tej krainy. Zargaria od lat rywalizuje, ale też sympatyzuje ze światem kosmosu, którego niekwestionowany władca zakochał się w jednej z sióstr, poświęcając władzę i rodzinę. Niestety ta miłość kończy się dla niego więzieniem. Największym magiem Zargarii jest czarodziej Bachura, któremu jego pokrętna natura nie przysparza przyjaciół. Jedną z równie oryginalnych postaci jest wróżka Utuja, która odgrywa szczególną rolę w przyrodzie, bowiem każdego roku obdarowuje ptaki głosem specyficznym dla ich rodzaju.

Irena Chołuj - długoletni animator kultury, organizator imprez, konferansjer, choreograf, autor tekstów kabaretowych nagradzanych na ogólnopolskich przeglądach. ""Od kiedy sięgam pamięcią moje dorosłe, codzienne życie, nieodłącznie wiązało się z pracą z dziećmi i młodzieżą w formie aktywizacji i rozwoju. Zdobyte doświadczenie przekłada się na znajomość psychiki i młodzieńczego slangu. „Serce i magia” to książka zrodzona z pasji i dla pasji. Obserwując zalew mrocznej literatury fantastycznej postanowiłam wykreować postacie kontrowersyjne, wzbudzające sympatię czytelników. To książka dla każdego, kto w codziennej gonitwie pragnie choćby na chwilę oderwać się i przenieść do innego świata, który oferuję na wyciągnięcie ręki. Ciekawa fabuła, pełna zwrotów akcji, zaskakuje i wciąga czytelnika . Humorystyczne teksty sprawiają, że bohaterowie zyskują sympatię pomimo licznych wad.

Zachęcam do komentarzy na moim blogu www.irenacholuj.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 367

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Irena Chołuj "Serce i magia"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013 Copyright © by Irena Chołuj, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki © Andriy Petrenko – Fotolia.com Zdjęcie okładki © gromovataya – Fotolia.com Zdjęcie okładki © Ig0rZh – Fotolia.com

ISBN: 978-83-7900-069-2

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:[email protected]

Irena Chołuj
Serce imagia
Wydawnictwo Psychoskok 2013

Dla mojej ukochanej córki Ani 

i wnuka Szymonka.

Realne życie w bajkowym świecie.

W bardzo odległej krainie, gdzie naprawdę ciężko trafić i udaje się to tylko nielicznym, wielce odważnym i niezwykle wytrwałym, żyje bardzo stara, jak na ludzki wiek, wiedźma, lecz całkiem młoda i niedoświadczona jak na wiek, którego dożywają wiedźmy. Wraz ze swoim synem Natanem mieszkają w ciemnym borze, odgrodzeni od świata zwykłych ludzi licznymi strumieniami, wzgórzami i wiekowymi dębami o ogromnych konarach. Dostępu do tego miejsca broni niewidzialny mur, który ma tę wielką właściwość, że rozrasta się błyskawicznie, kiedy tylko w jego pobliżu pojawi się ktoś niepożądany. Jak głosi legenda, przekroczyć mur może jedynie ten, kto wsławi się czynami niezwykłymi, mającymi wpływ na losy świata, przy tym musi być niezwykle odważny, prawy i dobrego serca. Lecz raz na 100 lat wejść tam może każdy, kto przychodzi z ogromną potrzebą, kto jest tak zdesperowany, że wbrew ogromnemu niebezpieczeństwu, które go może spotkać, decyduje się na to wielkie i heroiczne zadanie. Trzeba jedynie odnaleźć wejście, które tylko na moment ukaże się oczom śmiałka - tę chwilę należy wychwycić i wykorzystać. Wspomniane magiczne wejście wzbudzało zainteresowanie kolejnych pokoleń. Napisano na ten temat liczne legendy, opowiadania, eseje. Najważniejszą i bezsprzeczną informacją był fakt, że taka brama istnieje i że w dziejach ludzkości znaleźli się śmiałkowie, którzy potrafili ją odnaleźć. Zdecydowanie gorzej jest z dokładnym wskazaniem tego miejsca, informacje na ten temat są chaotyczne i niespójne. Tylko wyjątkowo zdolny analityk i miłośnik przygód, może odnaleźć w owej lekturze klucz, który pozwoli mu dostrzec i ujarzmić tę magiczną zaporę. Zainteresowanie wzbudza także fakt, iż tej niepowtarzalnej nocy towarzyszy wyjątkowe zjawisko astrologiczne. Dwa gwiazdozbiory, Lew i Panna, tworzące konstelację gwiazd, zwaną Warkoczem Bereniki, przedstawią swe żywe oblicze. Skrywani za zasłoną gwiazd, odsłonią rąbek nieba, by ukazać swą postać, wielkość i otworzyć drzwi swojego królestwa. Wówczas dumny i zazwyczaj leniwy lew, zabierze w gwiezdną podróż swoją wybraną panią, która pięknymi, świetlistymi włosami spłynie na ziemię wodospadem gwiazd, zwanym kometą. Porażającym światłem uderzy w mur, osłabiając magiczną zasłonę i ukazując płonącą błękitem bramę. Lecz jeśli zamiary są nieszczere, a jedynie ciekawość, chęć przeżycia wielkiej przygody lub, co gorsza, niecne zamiary przywiodą w tym dniu do tego niezwykłego miejsca jakiegoś wędrowca, porazi go światłość komety. Straci wzrok albo spłonie w ogromnych męczarniach.

Dom, w którym zamieszkał Natan, stał na pięknej, rozległej polanie. Wiodło do niej tysiąc dróg, lecz tylko jedna właściwa. To prawdziwy labirynt, z którego tylko wiedźma i jej zwierzęta potrafią znaleźć wyjście. Bardzo długo szukała właściwego miejsca, aby ukryć siebie i swojego syna przed ciekawością, złośliwością i czarami innych mieszkających w tej krainie. Tutaj czas się zatrzymał, a życie toczyło się zupełnie inaczej, niż w świecie zwykłych ludzi, chociaż obowiązywały w nim podobne zasady. Początkowo wiedźma mieszkała wysoko w górach, lecz kiedy urodził się Natan, przeniosła się do boru, w nadziei, że ukryje go przed wścibskimi oczami ludzi i odizoluje od reszty świata. Wysoko w górach mógłby dojrzeć znacznie więcej i zapragnąć ludzkiego towarzystwa i zabawy. Tutaj była pewna, że nikt go nigdy nie pozna i jego życie będzie się toczyć w tym egzotycznym, a zarazem odludnym miejscu. Nawet zimą kwitły tutaj, niespotykane nigdzie indziej, kwiaty mieniące się niezliczoną gamą barw i odcieni, chociaż dookoła leżał śnieg. Dom, w którym wychowywał się chłopiec w niczym nie przypominał domów, które znamy. Wchodziło się do niego i wychodziło zeń przez ogromny komin. W środku była jedna wielka izba, zagracona tak, że tylko 9-letni Natan orientował się w tym bałaganie. Dwa szerokie drewniane łoża, przypominające drabiniasty wóz, wyścielone były skórami zwierząt, a w borze ich nie brakowało. Na środku znajdowało się ogromne palenisko z rusztem. Na nim piekło się wszystko, co wiedźma przyniosła z boru. Pełno było różnych zwierząt: żab, węży i pająków, których pajęczyny wisiały w oknach jak firanki, odgradzając wnętrze domu od ciekawskich oczu skrzatów i leśnych upiorów. Zamiast podłogi była zwykła trawa, zielona i gęsta jak dywan. Czarownica rzucała srebrny pył przed wielkim świętem czarownic, zwanym „Bakaraka”, wówczas trawnik utrzymywał się przez kolejny rok i nawet nie wymagał przycinania. Ustawiony na czterech krokodylich łapach dom obracał się w każdą stronę zgodnie z poleceniem.

Chłopiec rósł i chował się zdrowo, mimo ciągłych, obelżywych uwag matki pod jego adresem, zachował w sobie wiele miłości. Denerwował wiedźmę, ponieważ za bardzo przypominał własnego ojca, którego znienawidziła od czasu, gdy zainteresował się inną i scedował na nią wychowanie syna. Wraz z upływem lat chłopiec coraz częściej się buntował. Odkąd wiedźma zabrała mu wiatrak, którego wiatr przywiał aż tutaj, jego myśli coraz częściej wybiegały daleko poza tę polanę. Zadawał mnóstwo pytań, na które Wichora – bo tak się kazała nazywać, odpowiadała w sposób opryskliwy i niechętny.

- Nie zabieraj mi tej zabawki - prosił - to takie ciekawe.

- Ciekawe? Jestem ciekawa, kto ci to podrzucił, takimi zabawkami tylko się rozum psuje. Na pewno to ten twój diabła wart ojciec.

- Wiedźmy wart! - wykrzyknął Natan.

- Jak będziesz taki rozdarty, zamknę ci usta na cały rok. Skaranie z tobą, ten pijaczyna wodnik, twój ojciec, nawet nie wie, jak wyglądasz.

- To mnie do niego zaprowadź!

Wichora spojrzała na syna lekceważącym wzrokiem.

- Sam do niego trafię! Będę mówił do każdego strumyka, do każdej kałuży. W końcu kiedyś mnie zauważy i odpowie.

- Nie licz na to, jak się dowiedział, że istniejesz, tak się przestraszył, że cały zapas wody z niego wyparował. To już nie był Wodnik tylko Piachosyp. Potem przez dwa lata mieliśmy wielką suszę. Poza tym to wielki Lejwoda, dosłownie i w przenośni. Nigdy nie wiem, kiedy mówi prawdę.

- To tak jak ty, a przecież się z nim dogadałaś?

Wichora gestem ręki poprawiła włosy, uśmiechnęła się kokieteryjnie i powiedziała:

- Kobiety mają swoje sposoby. Przekonasz się, jak dorośniesz. Był pod moim całkowitym urokiem.

Wiedźma uśmiechnęła się prowokująco i ponownie poprawiła sterczący na czubku głowy chochoł. Biedny Natan nie znał nikogo innego, wszystkie ciotki i kuzynki wyglądały podobnie, myślał więc, że jego matka jest piękna.

- Wichoro! Jak wyglądają inne czarownice? Znam tylko twoje siostry, zwłaszcza Hulajdę, z którą stale się spotykasz. Dlaczego nigdy nie zabierzesz mnie na święto „Bakaraka”?

- Inne wiedźmy nie są takie czarujące jak ja, choć też mają w sobie dużo kobiecości, a na takie święto nie zabiera się dzieci. Posprzątaj tu trochę, znów zrobiłeś puzzle z węża i porozrzucałeś w całej izbie. Poskładaj go, niech się nie męczy.

Natan posłusznie, kawałek po kawałku, złożył węża, a ten w złości zwinął się mocno, zasyczał i szybkim ruchem schował się pod łóżko. Chłopiec krzyknął na niego oburzony:

- Jeszcze mi tylko raz syknij, a podzielę cię na 1500 elementów i nawet Wichora cię nie złoży!

Matka spojrzała na niego pełna szacunku i pomyślała: „Udał mi się synek: głupi po ojcu, ale wredny po mamusi”.

- Oddaj mi tę zabawkę, co przyleciała z wiatrem - poprosił Natan - przyczepię ją do miotły, stare już i powycierane, trochę je ozdobię. Powinnaś je nieco wzmocnić, kiedyś się na nich zabijesz. Już dawno miałaś oddać je do warsztatu.

- Co za niesforny bachor! Mnie! Wichorę, będzie pouczał! – mamrotała pod nosem. - Chciałeś mieć zwierzątko do zabawy, przyniosłam ci szczura. Największego jakiego udało mi się złapać. Chciałeś rybki, przywlokłam ci rekina. Ile ja musiałam się namęczyć, zanim go przytaszczyłam, lecz kto doceni poświęcenie matki.

- Ja chciałem malutką rybkę, o taką - palcem prawej ręki zakreślił linię, znacząc wielkość na lewej dłoni - a ten mało mnie nie zżarł.

- Nie ma takich rybek, to takie wodne przecinki. Po co komu mała rybka ani się nią nie najesz, ani na niej nie popływasz, takie genetyczne imitacje służą tylko za pokarm prawdziwym rybom. Matka przyroda nudzi się i tyle. Ale musisz przyznać, że chomiki były w sam raz.

- Były! – rozpłakał się Natan – tylko szczur je zjadł.

- No widzisz, nie narzekaj, bo masz wiele szczęścia – wspaniałą mamusię i niezwykłego ojca... - Mocno zaakcentowała słowa ,,wspaniałą mamusię” - Poszalej sobie na żółwiu, a ja odwiedzę swoje siostrzyczki.

To mówiąc, pogłaskała chłopca po głowie, co było jak na nią bardzo czułym gestem, po czym odwracając się od chłopca gwałtownym ruchem, wrzuciła do kotła wielką ośmiornicę, która czując swoją zbliżającą się śmierć, ostatni raz dotknęła jej dłoni, lekko ją raniąc.

- Do stu mioteł! Taka uparta jak i ty, widzi, że nie wygra a będzie się czepiać.

Podeszła do okna, zagarnęła nieco sieci pajęczej, splunęła trzy razy, sięgnęła po ogromny, wiszący przy oknie liść babki lancetowatej, owinęła nią zranioną dłoń i już po chwili, pełna nowej energii, zaczęła przeglądać miotły.

- Chcę z tobą lecieć do ciotki Hulajdy – odezwał się ponownie Natan.

- Mówiłam ci, że nigdzie cię nie zabiorę. Nie zamierzam znosić twoich fanaberii.

Wichora wpadła we wściekłość. Zawsze bardzo się denerwowała, kiedy chłopiec prosił ją, aby go ze sobą zabrała. Nie lubiła towarzystwa dzieci, uważała, że są po to, żeby niepokoić dorosłych. Ze złości tupała stopami o ziemię tak mocno i skutecznie, że wszyscy podziemni mieszkańcy: krety, myszy a nawet dżdżownice, przerażone, wyskakiwały na zewnątrz. Tknięte nieznaną siłą, która gwałtownie wyrzuciła je na zewnątrz z ich nor i zakamarków, w których się ukrywały, uciekały w pośpiechu lub ponownie kryły się gdziekolwiek.

- Gdzie was nosi? Chować mi się i to szybko, pókim dobra, bo porozrzucam ptakom na kolacje. - Ostatnio ich zaniedbałam – pomyślała.

Przestraszone schowały się ponownie, a czarownica wzięła miotłę i mocno chwyciła oburącz.

- Popchnij mnie! – krzyknęła.

Biegła przez polanę a Natan pchał miotłę ile tylko starczyło mu sił, wreszcie się udało. Wzbiła się w górę, ale po chwili zawróciła, zawisła w powietrzu i dorzuciła:

- Za godzinę wyciągnij ośmiornicę, bo rozpadnie się jak stary kapeć.

- To będzie w galarecie – odpowiedział chłopiec, ale wiedźma już tego nie usłyszała. - Nic mi nie wolno! Ciągle sam! – narzekał rozżalony chłopiec. Usiadł przy starym dębie, a do jego nóg podszedł cichutko jeż. Natan spojrzał na niego i wykrzyknął:

- Zwijaj się i to szybko!

Kiedy ten zwinął się w niewielką kulę, odbił go niczym piłkę, trafiając pomiędzy dwie małe brzozy.

- Teraz mi się uda, wszystko mi się uda, odnajdę ojca i poznam inne czarownice, kto wie, może one nawet mają dzieci”.

Jeż tymczasem otrząsnął się, stanął na swoich małych nóżkach i odgrażał się, jak tylko mógł. Chłopiec pokazał mu język, odwrócił się od niego i usiadł na jednej ze stóp swojego domu. Kiedy tak siedział, zastanawiając się nad swoim losem, z nieba sfrunęła kartka prosto w jego dłonie. Widniał na niej rysunek dwóch malców, bardzo podobnych do niego i będących w tym samym wieku. Pośrodku stała kobieta, która wydawała mu się znacznie ładniejsza niż jego matka.

- Znam ją! – powiedział kruk i usiadł mu na ramieniu. – To Niedojda, najmłodsza córka czarodzieja Bachury, ma niezwykły głos, jak śpiewa, łamią się drzewa. To matka chrzestna wszystkich ptaków. Gdy wiosną zaczynają wylęgać się z gniazd, nadaje im głos, a kiedy zachrypnie, wtedy trafiają się takie oryginalne jak mój. Ale mnie cieszy taki głos, to wielkie szczęście, zrobię kra, kra, kra - tu otworzył swój wielki, czarny dziób - i wszyscy się mnie boją.

Natan wydawał się nie słyszeć ostatnich słów kruka, zamyślił się głęboko i po chwili zapytał:

- Dlaczego nazwali ją Niedojdą?

- Ma uszy i stopy jak zwykli ludzie, taka trochę niewydarzona, to straszny wstyd dla Bachury. Kiedy zobaczył ją tuż po urodzeniu, postanowił ją umieścić na najwyższej górze z dala od innych. „Tutaj nie będą cię widzieć, nie dojdą… Nie dojdą? Tak! To twoje imię, Niedojda – prawda, że piękne?” - tak do niej mówił. Wszystko słyszałem, siedziałem na wysokim dębie i obserwowałem czarodzieja, wsłuchując się w każde słowo. Matka nazwała ją Utuyą, ale nikt poza nią, tak nie wołał. Teraz zdarza się to częściej.

- To są jeszcze jacyś zwykli ludzie? I nie wyglądają jak my?

- Wyglądają podobnie, ale inaczej! Kra, kra – zakrakał i odfrunął.

- Poczekaj! – krzyczał Natan - jeszcze chcę cię o coś spytać.

Ale już nie miał okazji, został sam z obrazkiem w ręku.

- Dlaczego ja nie mam takiego? Dlaczego Wichora nigdy nas razem nie namalowała?

Znów poczuł się samotny i opuszczony, ale w swojej głowie zaczął układać plan, myślał i myślał, aż usnął na wielkiej stopie. Obudził się, kiedy Wichora stała nad nim i wrzeszczała wymachując kartką.

- To wywłoka! Małpa jedna! Jak śmiała mi wchodzić w drogę – tłukła miotłą o ziemię, aż drzewa drżały, sypiąc liście jak jesienią. - Zapamiętasz mnie Wodoleju z tą Niedojdą, paskudztwem nieokrzesanym. Nie wybaczę wam tego! O nie!

- Czego tak wrzeszczysz? I kim oni są – wskazał palcem na kartkę przebudzony i wyrwany ze snu chłopiec.

- Kim są? Tylko ty możesz być taki głupi, to twoi bracia, przecież podobni do ciebie jota w jotę. Ten twój ojciec, wielki kasanowa, zadbał chyba o wszystkie panny w borze. Kto wie, ilu was teraz jest? „Głupich nie sieją, nie rodzą, a wschodzą”, jakie to mądre powiedzenie.

- Dlaczego my nie mamy takiego obrazka?

- To chyba jasne! Bo nie jesteś fotogeniczny. Tylko Niedojda może mieć takie pomysły. Nie widziałeś się w rzece?

- Widziałem! I wyglądam jak oni!

- No właśnie! Jak oni! A oni jak wyglądają? Strasznie, po prostu strasznie. Tak ma wyglądać wodnik, coraz bardziej przypominać człowieka. Rozumiem, że ludzie upodabniają się do nas, zawsze zazdrościli nam siły i bystrości umysłu, ale czego my mielibyśmy zazdrościć im? Gdzie tu ochrona gatunku? Napiszę petycję. To jakieś matactwa. A wszystko przeciwko nam.

- Nie wiem, o czym mówisz, ale to dlatego, że nigdy ze mną nie rozmawiasz, a słuchasz tylko siebie, mnie nigdy. Mam już tego dość! Któregoś dnia stąd ucieknę i będziesz wrzeszczeć do tej polany i tych drzew, które od dawna cię nie słuchają.

- Ty zawsze kłapiesz od rzeczy. Chyba będę musiała iść z tobą do Bachury, bo ty jakby głupi jesteś. - Wichora mówiła szybko i teatralnie, wykonując przy tym wymowne gesty. - Od kiedy dorośli słuchają dzieci. Ryby i dzieci głosu nie mają. Nie mają!! Rozumiesz! Czym mu ta lafirynda zaimponowała? No, chyba nie tym głosem. A może właśnie głosem i dlatego powiedział, że jest głuchy na moje literackie teksty. I dobrze mu tak! - Wykrzykując te słowa Wichora nerwowo chodziła w tę i z powrotem.

- Widzisz, co cię czeka, jak nie będziesz słuchał mamusi. Ogłuchniesz i może jeszcze oślepniesz. Widziałam, ludzie noszą coś na nosach, muszę się dowiedzieć, co to takiego. A gdzie w tym wszystkim inteligencja? Przecież ta Niedojda nie umie się tak pięknie wysławiać jak ja. Gdzie on miał oczy? Na pewno oślepł. Oby to tylko nie było dziedziczne. Tak, to jedyne wytłumaczenie

- Mnie się ona nawet podoba.

- Podoba ci się? No tak, bo ty nie masz gustu! Nie masz gustu tak jak ojciec. Przecież ona wygląda jakby żywcem wyjęta z dziecięcych obrazków. Wszyscy mówią, że piękne i nawet się zachwycają, lecz mało kto rozpozna postać. Co tam, jabłko od jabłoni daleko nie upadło, ale przecież nie mogłeś się tak całkiem w niego wrodzić. Musisz być fałszywy jak mamusia – poklepała go po ramieniu - a razem przypomnimy o swoim istnieniu. Przygotujemy niespodziankę, taki mały prezent na święto „Bakaraka”. I jaka perfidna, specjalnie zrzuciła to zdjęcie. Jestem tego pewna.

Uspokoiła się i zadowolona z siebie wleciała do izby.

- Natan, ty zbiorniku retencyjny! Mówiłam, wyciągnij ośmiornicę!

Po chwili nieco uspokojona, patrząc na pulpę w garnku, dodała spokojnie i jakby do siebie - Może zaproszę jutro wszystkie czarownice, synek by się ucieszył.

W nocy chłopiec długo nie mógł usnąć, po raz pierwszy przeszkadzał mu szczur. W związku z tym posadził go na miotłę i wypuścił kominem. Zadecydował! Naprawi starą miotłę, tę, o której Wichora całkiem zapomniała, bo nie nadawała się ani do jazdy, ani do zamiatania. Rano obudzili się jednocześnie. Natan szybko ubrał się i wyleciał na polanę, tuż za nim wyleciała Wichora i krzyknęła tylko:

- Lecę nazbierać ziół. Na stole są ugotowane raki, możesz je poobierać.

- Jak nie ośmiornice, to raki – zamruczał pod nosem chłopiec - to chyba przez to pokrewieństwo z wodnikiem nie przepadał za owocami morza. Podszedł do strumyka, napił się wody, przełknął kilka liści mięty, a kiedy to nie wystarczyło, udał się do starego chlebowego pieca. W nim zawsze coś znalazł, właśnie piekły się bułki. Odczekał chwilę i jeszcze gorące wrzucił do kieszeni swojego wdzianka. Potem skierował się do lasu i długo chodził w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na miotłę. Trawa na wrzosowisku była zdecydowanie za słaba. - Nie poniesie mnie daleko, może witki brzozy - te wydawały mu się właściwsze. Nałamał więc odpowiedni pęk i szukał dalej. W rowie przy jednej z dróg dostrzegł krzew żarnowca. Taki silnik wydał mu się najbardziej stosowny. Szczęśliwy wrócił do domu na swoją polanę i cały dzień docinał, skręcał, wiązał, słowem starał się jak mógł. Tymczasem Wichora gotowała wywary, mieszała, okadzała, tańczyła, szeptała, a na koniec rzucała iskry.

- Pięknie się dzisiaj bawisz Natanie i nie przeszkadzasz mi. Aż mnie gęba swędzi, żeby na ciebie nakrzyczeć. Jutro nie rób mi tego, nie chcesz chyba, żebym opadła z sił.

- To jutro wyleje ci ten wywar, co go nawarzyłaś?

- Ani mi się waż, ty łobuzie! Jak mogłeś tak pomyśleć! - Od razu poczuła się lepiej. - Fajnie, że tak męczysz się z tą miotłą, ona nie nadaje się już do niczego. Możesz ją wrzucić do paleniska, miałbyś ładne fajerwerki, należą ci się.

Bez zastanowienia wyrwała miotłę z rąk Natana i wrzuciła w palenisko. W tym samym momencie palenisko zamieniło się w wulkan tryskający fontanną iskier.

- Ładne, co?

- Piękne! – Krzyknął Natan i cały kocioł wywaru wylał na trawę, która natychmiast zrobiła się czerwona. – Teraz mi się naprawdę podoba!

Usiadł na czerwonej trawie, wpatrując się w palenisko, z którego strzelały kolorowe światełka, tworząc najprzeróżniejsze kształty. Wyglądało to naprawdę ładnie. Wichora tak się zdenerwowała, że zagrzmiało. Czubki drzew przyginały się do ziemi, a ona sama wyglądała jak silnie porażona prądem. Z włosów sypały się iskry a całe jej ciało nabrało koloru purpury. Płonęła wewnętrznym ogniem, który szukał ujścia.

- Ty gadzie! Żabojadzie niewydarzony! Wodopoju marny! Nieludzki pomiocie!

Trzonkiem miotły uderzyła w ziemię i w jednej chwili Natan znalazł się na czubku ogromnego modrzewia.

- Posiedzisz tam do jutra! Odechce ci się takich psot.

Po godzinie uszła z niej cała złość. Pełna energii i sił, których dawno w sobie nie czuła, ponownie nastawiła kocioł. Natan tymczasem, siedział na czubku drzewa, mocno trzymał się gałęzi i płakał, a jego łzy utworzyły kałużę, potem zasiliły strumyk, aż przybrał w wielki potok. Wtedy matka podleciała na miotle i ściągnęła go z drzewa.

- Tylko mi tu jeziora brakuje, ostatnio Hulajda zbeształa mnie za ciebie, bo wszystkie kwiaty jej wygniły, że też ja musiałam stracić głowę dla Wodoleja, ale cóż, czasami kobieta traci rozum.

Nazajutrz całą pracę zaczęła od początku.

- Stój tu przy mnie i ucz się, jak się dobrze spiszesz, to podaruję ci jedną miotłę w prezencie.

- Naprawdę! Będę mógł latać, tak jak ty! – ucieszył się Natan.

- Będziesz mógł! Obiecuję ci to. Słowo Wichory.

- Aaa – westchnął – A już myślałem, że to prawda.

- No nie! Może ja nie dotrzymuję słowa, ale mam honor. Honor czarownic to rzecz święta!

Gwizdnęła trzy razy, dom się obrócił a z tyłu pojawiły się trzy miotły. Którą chcesz?

- Tę z niebieskim silnikiem – z niedowierzaniem wskazał palcem.

- Jest powolna. W sam raz dla ciebie. Jest twoja. Musisz sobie do niej wymyślić hasło. – Wręczyła mu miotłę do ręki. – A teraz do roboty!

- A co to właściwie ma być?

- Chcę, żeby odczuli, co to nienawiść, żeby ta Niedojda i twój ojciec pękli z żalu, wówczas ich „wyrostki” staną się czerwone jak kraby po ugotowaniu i już takimi pozostaną. Mam plan. Jest genialny. Prosty i genialny. Jutro z samego rana wylatuję na dwa dni, nie płacz, bo już raz dom przez ciebie pływał i drugiej powodzi nie zniosę. Jestem zbyt wrażliwa, mam to po ojcu, wszystkie zwierzęta trzeba było suszyć przez dwa dni. Zostawiam ci jedzenie! Masz tu swoich przyjaciół, szczur wrócił wczoraj. Możesz zejść do Samotni, pozwalam ci! – Topowiedziawszy,biegła po polanie, trzymając miotłę między nogami, po czym odbiła się i już po chwili znalazła się w górze.

- Mogę zejść do Samotni, a to coś nowego, Wichora po raz pierwszy mi na to pozwala.

Żeby tam zejść trzeba było otworzyć niewidzialne drzwi, a to hasło znała tylko Wichora – przynajmniej tak jej się wydawało.

- Na pewno pomyślała sobie, że nie znam zaklęcia – mówił sam do siebie. – Głupia, mieszkam z nią cały czas i jeszcze coś miałoby umknąć mojej uwadze.

Wleciał do domu, stanął na środku izby podniósł w górę obie ręce i krzyknął: „Wiga, maga, hoca, bakija” powtarzając zaklęcie trzy razy, ujrzał drzwi, a one od razu szeroko się otworzyły. Strach go obleciał, lecz otrząsnął się, wszedł i powoli, krok po kroku schodził w dół po szerokich schodach o tęczowym zabarwieniu. Schodził i schodził, coraz głębiej i głębiej, a łagodne światło i cudowny, delikatny zapach fiołków wabił i zachęcał, aż wreszcie ujrzał niezwykłe jezioro. Woda w nim była błękitna jak niezapominajki. Na dnie widać było kolorowe kamienie, które wyglądały jak kwiaty na łące o różnych wielkościach, kształtach i barwie. Całość dopełniała, unosząca się nad wodą, łuna, przypominająca zorzę polarną. Leciutki szum wody odbijał się echem od ścian jaskini, nadając mu ton dzwoneczków. Natan zachwycił się tym widokiem, czegoś równie pięknego jeszcze nie widział. Usiadł na ostatnim schodku i pochylił się nad taflą jeziora, zanurzając swoje dłonie w wodzie.

- A więc to ty tak pięknie pachniesz. Co to za zapach, którego nigdy nie czułem? Co to za woda, od której nie chce się odejść? W odpowiedzi usłyszał:

- Woda życia, woda życia Natanielu.

Chłopiec wstał, rozejrzał się po ścianach jaskini, które lśniły jak brokat, a każda ściana wyrażała inne odczucia. Ściana po jego prawej stronie wyrażała radość, kiedy chłopiec spojrzał na nią, widział w niej jak w kinie, wszystkie swoje szczęśliwe chwile, słyszał swój śmiech i w tym momencie sam roześmiał się szczerze i serdecznie. Ściana mieniła się różnymi kolorami i wydawała się do siebie zapraszać. Tuż za nią, analogicznie, znajdowała się ściana płaczu, wystarczyło na nią spojrzeć i każdy laik bez trudu domyśliłby się, co wyraża. Wyglądała żałośnie, jakby zgromadziła wszystkie łzy, cały smutek i zło wszechświata. Ta ściana żyła i płakała, a krople jedna po drugiej wpadały do tego pięknego jeziora, zasilając je w wodę. Natan tylko chwilę spojrzał w ten żywy ekran. Kiedy dostrzegł siebie, biegnącego wzdłuż strumyka, zanoszącego się płaczem i przeraźliwie szukającego pomocy, opuścił wzrok. Pamiętał ten dzień, to właśnie wtedy omal nie zatopił całego boru. Wichora pozbawiła go smaku i zapachu na cały miesiąc za to, że nie chciał jeść tego, co ugotowała. Który chłopiec zjadłby mięso twarde jak podeszwa, gotowane na wywarze z ośmiornicy, zabarwione na granatowo. Tak, to nie było miłe wspomnienie. Natan przeniósł wzrok na kolejną ścianę i przypomniał sobie coś, o czym dawno zapomniał. Kiedy miał niespełna cztery lata, biegając po borze za wilkiem, potknął się o wielki korzeń dębu i złamał nogę. Na resztę życia zapamięta ten ból. Patrzył w ścianę i widział matkę, która bez obrzucania obraźliwymi epitetami, wzięła go na ręce, położyła na szeroką deskę, owinęła nogę ziołami i bluszczem, rozsypując wokół srebrny pył, skakała i szeptała coś od czasu do czasu. Po chwili mógł już samodzielnie wstać i znów biegać bez obawy o stan nogi, która wyglądała całkiem zdrowo. To była ściana miłości, ujrzał w niej coś, czego dotychczas nie dostrzegł. Po raz pierwszy w oczach Wichory zauważył dziwny, niepowtarzalny blask. Miło było przypomnieć sobie to wydarzenie i częściowo przeżyć je na nowo. Ogarnęło go nieznane dotychczas ciepło i poczucie bezpieczeństwa, które tak rzadko towarzyszyło mu w jego nietuzinkowym, lecz samotnym życiu. Z ciekawości przeniósł wzrok na kolejną ścianę, czarną jak węgiel i lśniącą jak brylant. Ten obraz zdawał się krzyczeć, wyrażał nienawiść tak wielką, że chłopiec, któremu to uczucie towarzyszyło zbyt często, przeraził się i na chwilę odwrócił wzrok, aby nie przypominać sobie chwil, które tak bardzo chciał wyrzucić z pamięci. Raz na zawsze! W tej ścianie ujrzał wszystko, co go przerażało, przed czym chciał uciec. Szybko przeniósł spojrzenie na pierwszą ścianę po swojej lewej stronie. Był tak zaskoczony tym, co w niej zobaczył, że wpatrując się i wiercąc jednocześnie na stopniu schodów, stracił równowagę i wpadł do wody. Ku jego zaskoczeniu woda utrzymywała go na swojej powierzchni i unosiła. Leżał na niej wygodnie jak na materacu. I znów usłyszał ten głos:

- Nie bój się Natanie, nic ci nie grozi, jesteś przecież w domu.

- Jestem w domu, to jest mój dom, kto to mówi? Nie ukrywaj się, powiedz, dlaczego mnie okłamujesz? I co to wszystko znaczy?

- Spójrz na mnie! Przyjrzyj się! To ja! Ja do ciebie mówię.

- Jakie ja? Co za ja?

- To ja, woda, mogę do ciebie mówić bez trudu, tylko ty mnie rozumiesz, przecież jesteś synem wodnika. To właśnie tutaj mieszka twój ojciec, to jego dom. Kiedy zmęczony ciężką pracą powraca, może cię obserwować. To ściany pamięci, ściany złego i dobrego. Tutaj schowany jest każdy fragment życia. Życia każdego, kto w te ściany spojrzy.

- To dlatego Wichora nazywa to miejsce Samotnią, a ciotki Wyrocznią. Ale gdzie on jest? Gdzie jest mój ojciec, dlaczego nigdy mnie nie odwiedził, nigdy się ze mną nie bawił? Nie! Ja nie mam ojca, on by mnie nie opuścił.

Tutaj zamyślił się, po chwili wstał energicznie i długim krokiem stąpnął na piękny kamień szafiru, na którym usiadł.

- Jest gdzieś bardzo daleko, tam, gdzie wylewają się wody i tam gdzie jej brakuje.

- Kiedy wróci?

- Nikt tego nie wie. Jest wszędzie tam, gdzie go potrzebują i gdzie wzywają go bogowie. Nie czekaj na niego, kiedy będzie ci bardzo potrzebny, bo sam znajdziesz się w niebezpieczeństwie, wtedy cię odnajdzie, musisz w to wierzyć.

- Czy postać, którą zobaczyłem w ścianie to mój ojciec? Czy tak właśnie wygląda?

- To twoja wyobraźnia, tak widzisz go ty! Tutaj ujrzysz obrazy nierzeczywiste, takie, które podpowiada ci twój umysł, co jest ukryte głęboko w twojej świadomości.

- Nie chcę fikcji, nikt jej nie potrzebuje!

- Mylisz się, jest potrzebna tobie i innym. Wszystkim, którzy chcą urzeczywistnić swoje marzenia, część z nich może się spełnić. Jeśli podoba ci się obraz, który widzisz, zrób wszystko, aby stał się częścią twojego życia. To nie tylko ściana marzeń, lecz również ściana przyszłości. Pokazuje przyszłe wydarzenia, które mogą mieć miejsce w perspektywie kilku lat. Od ciebie zależy, które obrazy wybierzesz i uznasz za swoje drogowskazy.

- Dlaczego nazywasz się wodą życia?

- Bo daję życie i czasami je odbieram. Pomyśl! Co byłoby, gdyby mnie brakło. Zginęłoby wszystko, co żyje, kwiaty drzewa, zwierzęta i ludzie.

- Ludzie! Kim są ludzie? Jak wyglądają? Czym się zajmują? Ostatnio ciągle o nich słyszę.

- Kiedyś ich poznasz… Są piękni, okrutni, fałszywi. Bywają też dobrzy, mili, serdeczni, życzliwi i gotowi do największych poświęceń. Jednoczą się zawsze w trudnych chwilach. Przekonasz się sam… Musisz doświadczyć na własnej skórze złego i dobrego, inaczej nigdy nie będziesz w pełni szczęśliwy. Żeby docenić to, co mamy, czasami musimy wiele stracić i wiele doświadczyć. Zapamiętaj dobrze te słowa.

Woda, lekko łechcząc jego stopy, falując i wirując, pchnęła go wraz z kamieniem, na którym usiadł w stronę schodów.

- Już czas Natanie, czas zmierzyć się z życiem. Pamiętaj, masz w sobie siłę, jakiej nie posiada nikt z żyjących. Nie zmarnuj jej!

Zanim zdążył odpowiedzieć i zadać jeszcze kilka nurtujących go pytań, znalazł się w izbie, a tajemnicze drzwi zniknęły. Nie miał odwagi ponownie wypowiedzieć zaklęcia. Wiedział od Wichory, że tego robić nie wolno. Kto wie, co mogłoby się stać, może już nigdy nie mógłby powrócić i zostałby tam na zawsze, a może stałoby się coś jeszcze straszniejszego. Piękne tajemnicze jezioro nagle by zniknęło, pozbawiając go możliwości spotkania z ojcem. Nie! Nie zaryzykuje. Nie dzisiaj, już i tak dużo się dowiedział. Chwycił swoją miotłę i postanowił uciec, uciec jak najdalej od matki, od jej intryg i od samotnego życia. Postanowił poznać i odnaleźć swoich braci i zobaczyć ludzi. Ale miotła nie chciała lecieć.

- No tak, muszę przecież mieć hasło, już wiem! Wzgórza, wiatry, burza – co w języku czarodziejów brzmiało - Wzgari, wari, buridari.

Kiedy głośno i zdecydowanie wypowiedział te słowa, miotła uniosła się, Natan bez wahania usiadł i zdecydowanie krzyknął:

- Jak najdalej stąd, przed siebie!

Leciał, mijając kolejno polany, strumienie i wielkie rozłożyste drzewa, ale po dłuższym czasie zauważył, że krąży wkoło.

- Tam! – krzyczał, wskazując palcem i okazywało się, że przed chwilą właśnie to miejsce opuścił.

- Może tam! – I znów to samo. - Nie wiem, gdzie? Gdzie do stu czarownic jest właściwa droga? Która z nich? Nie przechytrzysz mnie Wichoro! Do was mówię wysokie drzewa! I do was żyjący w tym borze, jeśli nie wskażecie mi właściwej drogi, zatopię cały bór. Drżyjcie przede mną potężne sekwoje. Zgnijecie w wielkim bagnie, które dla was przygotuję.

Po chwili stało się coś, co nawet chłopca przyprawiło o zdumienie. Drzewa ugięły się w niskim pokłonie, odsłaniając utarty szlak.

- A więc groźba skutkuje. Już wiem dlaczego Wichora i jej siostry tak strasznie wrzeszczą. Tylko wtedy wzbudzają prawdziwy szacunek i posłuch.

Ponownie dosiadł miotły i wykrzyknął: - Tędy! Szlakiem z orszaku drzew stojących w pokłonie.

Szybko minął wskazaną drogę, przeleciał nad wielką rzeką, pozostawiając za sobą wysokie góry i kilka mniejszych, i większych jezior.

- Nic dziwnego, że nie mogę cię odnaleźć, jak tu tyle zbiorników. Gdzie nie spojrzę, wszędzie woda. To dlatego nazywają cię Wodolejem. Chyba jednak trochę przesadziłeś, stanowczo przesadziłeś.

Kiedy minął urwisty wodospad, którego wody z ogromną siłą uderzały o koryto górskiej rzeki, nadając jej groźny i tajemniczy charakter, zawisł na chwilę nieruchomo w powietrzu, wpatrzony w ten cud natury, stymulowany siłami magii i wyobraźni, westchnął:

- Jak tu pięknie. Prawdziwe czary, godne największego maga.

Zbliżał się wieczór, szare chmury powoli przysłaniały ten malowniczy krajobraz. Cała przyroda, w ustalonym od pokoleń rytmie, układała się do snu, aby czym prędzej, skoro świt, ponownie przywitać świetliste promienie słońca, które delikatnie muskając, wyrywają ją z krótkiego letargu, w jaki zapadła. Powietrze było ciepłe, duszne i suche. Wszystko wokół wydawało się powielać zmęczenie chłopca. Liście drzew zamarły w bezruchu, a drobne gałązki zastygły w odrętwieniu. Nie poruszał się żaden kwiatek, żadna paproć, żadne źdźbło trawy. Wiatr zakończył swój szalony taniec i zatrzymał swój nieposkromiony orszak. Natan czuł się znużony i śpiący. Wrażenia tego dnia i wszystko, czego doświadczył, sprawiły, że ogarnęła go ogromna potrzeba odpoczynku i zatęsknił za matką.

- Jakie to dziwne – pomyślał - kiedy jest przy mnie wciąż się denerwuję, ale gdy jej nie ma… – tu zamyślił się przez chwilę – tęsknię za nią.

Uśmiechnął się do swoich myśli, zatrzymał miotłę i usiadł przy ogromnym kamieniu na niezbyt dużej polanie, porośniętej licznymi paprociami i bluszczem. Słońce całkowicie skryło się za horyzont, a na bezchmurnym niebie ukazały się gwiazdy. Początkowo wolno, jakby wyrwane z odrętwienia, wychodziły jedna po drugiej, świecąc coraz jaśniej i jaśniej. Wpatrzył się w te gwiazdy, one zdawały się go hipnotyzować, przywoływać, omamiać. Usnął, ukołysany szmerem liści i śpiewem lasu.

Gdzieś w galaktyce.

- O czym myślisz ojcze? Od dawna widzę wielkie cierpienie na twoim obliczu.

- Kosmos jest w ogromnym niebezpieczeństwie, nie chciałem was martwić. Czuję, jak wyczerpujące jest dla was codzienne budzenie i układanie gwiazd do snu. To dzięki tobie, Bereniko i dzięki Andromedzie, wszechświat lśni tak pięknie i żadna dusza nie zabłądzi, idąc mleczną drogą na zasłużony odpoczynek.

- Nie zauważyłam niczego niepokojącego, czasami nasze bliźnięta, Kastor i Polluks, droczą się ze sobą, bywa, że przesłonią oczy jednej z gwiazd, bawiąc się w ciuciubabkę, taki niewinny dziecięcy psikus.

- To znacznie poważniejszy problem. Usiądź proszę, posłałem po waszą matkę i po Andromedę. O! Właśnie wchodzą.

Andromeda, długonoga i rudowłosa piękność, powoli i dostojnie wkroczyła do sali tronowej, rozświetlając ją światłem tysiąca latarni. Dumna, smukła, otoczona migoczącym płaszczem iskier, a każda z nich odbijała światło, czyniąc z niej postać niezwykle barwną, owianą aureolą boskości. Tuż przy Andromedzie kroczyła Kasjopeja – czarnowłosa latynoska. Jej brązowe oczy i piękne długie włosy lśniły złotem, gustownie harmonizując z rubinowym płaszczem. Cefeusz nie ukrywał zachwytu. Kochał kobiety swojego życia i był z nich bardzo dumny, razem rządzili w tym gwiezdnym królestwie i wspólnie pokonywali trudności. Gestem ręki wskazał krzesło Andromedzie i pozwolił Kasjopei usiąść obok siebie.

- Moje drogie, musimy dokonać czynu haniebnego. Kosmos zawsze rządził się honorem, moralnością i regulaminem opracowanym przez wieki istnienia, ale tej nocy musimy złamać swoje zasady. Nasze galaktyki od wielu lat świecą zbyt silnym światłem, a każda nowa gwiazda to kolejne drewno do tego paleniska. Nasi uczeni dowiedli, że jeśli nie ugasimy tego płomienia, kosmos czeka zagłada. Grozi nam wielka erupcja, w wyniku której zgasną wszystkie gwiazdy. To ogromne kosmiczne sklepienie sterujące ziemią i wszystkimi planetami przestanie istnieć. Ziemia stanie się martwą skorupą pozbawioną światła, niczym ciało pozbawione głowy, pień drzewa bez konarów.

- Ależ to przerażające ojcze! Co ty mówisz? Nie może być aż tak źle! – wykrzyknęła Berenika, unosząc się z siedzenia.

- Czego od nas oczekujesz, jak możemy temu zapobiec? – zapytała stateczna Andromeda.

- Musicie porwać Natana, syna wodnika i wiedźmy Wichory. Ta noc nadejdzie już dzisiaj. Natan jest naszą jedyną szansą i nadzieją dla żyjących na wszystkich planetach. Dużo o tym myślałem. Nie będzie problemów, sprzyja nam kumulacja gwiazd, a Natan to wciąż jeszcze chłopiec, naiwny jak każde dziecko. Powinno pójść sprawnie, bez większych problemów. To zadanie dla ciebie Bereniko, a my będziemy cię wspierać, gdyby przypadkiem wiedźma lub jej siostry chciały nam przeszkodzić.

- Nie rozumiem ojcze, dlaczego nie porozmawiasz z naszym kuzynem Gwidonem, przecież to jego syn.

- Od dawna trwa wojna między kosmosem a Zargarią. Tysiąc lat temu wiedźmy zakradły się na galaktykę, wiedzione potrzebą pozyskania kamienia księżycowego. To właśnie wtedy ukradły srebrzystego lwa. Jedna z nich – wówczas młoda i piękna, uwiodła byłego króla kosmosu, Erydana. Wojna trwała całe sto lat, a w jej wyniku nasze największe planety, Mars i Wenus, wyschły, stały się martwe ze szczątkowymi ilościami wody. Erydan nie mógł się z tym pogodzić. Nasze gwiezdne siostry twierdzą, że rzucił się w otchłań kosmosu i być może nadal krąży gdzieś na orbitach. Zniknął z naszych serc, ale nie z pamięci. Podpisano ugodę, na mocy której raz na sto lat możemy osłabić magiczną osłonę, odgradzającą świat magii od świata ludzi. Wówczas uwolnione siły zła swobodnie przenikają do świata ludzi, wprowadzając wielki chaos wszędzie tam, gdzie uda im się dotrzeć. Zdarza się też, że ludzie wiedzieni ciekawością, chciwością, a czasami silną potrzebą, sami sięgają po magię. W poszukiwaniu nadziei, lepszego losu i przygody, przekraczającej ich wyobraźnię i możliwości percepcji, rzucają się w nieznany nurt. To rodzaj kary nałożonej na mieszkańców Zargarii. Ma ona przypominać ułomność wszechświata, uczyć pokory wobec jego stwórców, kształtować charaktery przyszłych pokoleń, budować historię i dziedzictwo. Gwidon nie może nam pomóc, musiałby tutaj pozostać zbyt długo. W tym czasie ziemia zaczęłaby obumierać z braku wody. Dla nas jedynym ratunkiem jest Natan. Tylko on może tutaj być na tyle długo, żeby nawodnić obumarłe planety i ożywić kosmos. Bez wody jądro wyschniętych, martwych planet wciąż się nagrzewa, przekazując temperaturę spękanym skałom i pobliskim gwiazdom. Ta potężna energia będzie musiała się uwolnić, jeśli jej w porę nie przytłumimy i mądrze nie zagospodarujemy. W każdej chwili planety mogą rozpaść się na naszych oczach i zniszczyć wszystko, co żyje. Nie traćmy czasu!

To mówiąc, Cefeusz wstał ze swojego kryształowego fotela, ucałował swoje córki na pożegnanie i dodał:

- Liczę na was, to czas wielkiej próby dla nas wszystkich… I wielkich ofiar.

Tej nocy Natan miał wyjątkowo piękny sen, śnił o podróży pośród gwiazd. Leciał na srebrno-złotym lwie, prowadzonym przez kobietę niezwykłej urody o delikatnych rysach, mlecznej skórze i włosach lśniących jak krople rosy. Wzbijał się wyżej i wyżej, przemykając pomiędzy konstelacjami gwiazd i dalej mleczną drogą ku słońcu. Złowieszczo wyglądająca hydra tym razem wydawała się łagodna, niczym udomowiony tarpan, a wielka niedźwiedzica oddała mu pokłon lekkim skinieniem głowy. Mijał zwierzęta, przedziwne postacie i obrazy znane mu dotychczas jedynie z opowiadań. Czuł wolność, ogromną swobodę i jakąś niecodzienną siłę, która pchała go w nieznane obszary galaktyki i unosiła daleko od wszystkich, których chciał porzucić. Mknął po przygodę i dojrzałość. Leciał do świata, który go mamił. Oczami wyobraźni widział ojca z otwartymi ramionami na jego powitanie. To było nieznane uczucie, cudowne, budujące i intrygujące. Teraz już nic nie mogło go powstrzymać. Spotka się z ojcem i pozostanie z nim na zawsze.

Narodziny kłopotów.

Tymczasem Wichora zdążyła już odwiedzić wszystkie swoje siostry i powiadomić o uknutej intrydze. Zaangażuje swojego synka, bo przecież czas najwyższy, żeby uczył się obłudy, zawiści i podłości, nie może go ciągle rozpieszczać. W przeciwnym razie ciężko będzie mu przetrwać w świecie tak zawiłym, gdzie magia jest tym straszniejsza i dotkliwsza, im więcej w niej tkwi złego. Jak zawsze zrobiła kilka okrążeń wokół swojego małego gospodarstwa i zaskoczona już z góry krzyczała:

- Nie ma dymu w kominie! Wygasło w piecu! Natanie! Jak mogłeś to zrobić mamusi? Zatrzymała się, odstawiła miotłę w bezpieczne miejsce i wrzeszczała tak głośno, że szyszki spadały z sosen a młode świerki gubiły swoje igiełki z przerażenia.

- Ty kanalio! Dziwolągu żabowaty! Nie nakarmiłeś żółwia. Odejdź! – kopnęła ze wzgardą łaszącego się kocura. – Tyle jesteś wart, co ten nicpoń. - Wleciała do środka domu - Gdzie jesteś? Nie chowaj się przed mamusią – powiedziała łagodnie, swoim jak zawsze chrypliwym głosem, żeby znów wykrzyknąć z wielką siłą - Niech ja cię tylko znajdę! Rozedrę cię na strzępy! Powybijam wszystkie zęby! Ogolę na łyso! Zamknę w piwnicy! Właśnie! Wyrocznia! Nie! To niemożliwe! Co mi szkodzi sprawdzić. Jest bystry, zbyt bystry. W końcu to moje dziecko. – Wypowiedziała zaklęcie i pospiesznie zeszła tęczowymi schodami. Rozejrzała się dookoła, zatrzymała wzrok na jednej ze skał jaskini i zobaczyła pływającego po powierzchni wody chłopca. - A to dzieciak! – powiedziała głośno a jej słowa odbijały się echem od ścian. - Zwyczajny dzieciak. Rozmazany, jak tatuś. A jednak mnie przechytrzył. To niebezpieczne, dzisiaj mnie przechytrzył a jutro, kto wie, może nawet zamieni w człowieka, pozbawi mocy i czym ja będę się wtedy wyróżniała? No, czym? Może swoją wrażliwością. To sobie wyhodowałam potworka na swojej własnej piersi – spojrzała na swój biust – no może nie na piersi. - Spojrzała w skały i w ścianach złego i dobrego utkwił jej wzrok. - No dobrze! – mówiła do skał, lecz one nie odpowiadały. - Może nie jestem zbyt czuła, przyznaję, czasami mnie ponosi, ale kogo nie! Nigdy nie mówiłam, że jestem aniołem. Oszukujecie, zwyczajnie oszukujecie. Igracie na mojej wrażliwej duszy, połowa tych obrazów to czysty wymysł, słyszysz Wodoleju! Nie dam się nabrać na twoje sztuczki… To teraz mi pokaż, gdzie on się schował? Nie mam ochoty przeczesywać całego boru w jego poszukiwaniu. Wiesz przecież tatuśku, że jak się zagubi i zacznie ryczeć, będą kłopoty. - Z nadzieją, że wodnik ją dojrzy, wykonywała drwiące miny, patrząc w wodę. O! ho, ho jeszcze jakie! - Więc nie ociągaj się, tylko pokaż konkretnie w tej ścianie przyszłości i nie każ mi zgadywać. Zgadywanki nigdy nie były moją mocną stroną, a intuicja zawsze mnie zawodzi. W końcu nie muszę być rewelacyjna we wszystkim, każdy ma jakieś wady. Cóż znaczy jedna mała wada przy twoich stu. - Szybko przeniosła wzrok na skałę i wpatrzyła się w nią z niedowierzaniem, rzucając nadal niekontrolowany potok słów do wody i otaczających ją nadzwyczajnych skał. - Najwyraźniej coś się wam poprzestawiało, bo przecież jak to możliwe, żeby taki platfus przedarł się i odnalazł właściwą drogę, sama czasami mam z tym kłopot. Pomyliły wam się wszystkie obrazy. - Zwróciła się do wody życia:

- Przyznaj się, załapaliście jakiegoś wirusa. No mów coś, nadal jesteś żywa, czy może martwa? Załapaliście wirusa? Tak czy nie?

- To, co widzisz, może być faktem lub tylko niespełnionym marzeniem chłopca, wiesz przecież – odpowiedziała, a raczej cichutko zaszemrała woda.

Wichora patrzyła w ten niezwykły żywy ekran przed sobą i zastanawiała się długo, wypowiadając głośno swoje myśli:

- Zawsze chciał poznać ludzi, szuka braci i ciebie, wodniku Gwidonie! Źle, bardzo źle, jeśli to tylko marzenie, znaczy, że utknął w borze, ale jeśli to prawda, to jest znacznie gorzej. Fatalnie! Głupi, bo głupi, ale to mój syn, jedyny jakiego mam. Zresztą kto mówi, że głupi. Jest bardzo inteligentny. Co robić, gdzie mam go teraz szukać. Świat nie kończy się na polanie. Potrzebuje całego roku, może nawet i więcej, żeby sprawdzić każdy zakątek, każde miejsce na ziemi. Od czego zacząć? Myśl! Myśl! Wichoro!

Muszę zebrać wszystkie ptaki. Tak, tylko jak ja mam to zrobić, miałabym iść do tej Niedojdy, mojego największego wroga. A to mi synek pomógł! Udała się intryga, nie ma co! I licz tu na dziecko! Ale ja nigdy nie liczyłam, bo w liczeniu wcale nie jestem dobra. Zaraz a może właśnie mi pomógł?… Sprytny plan! - ha, ha, ha - roześmiała się tak głośno i przeraźliwie, że zadrżały skały i woda pociemniała.

- Przeraziłam cię? – wykrzyknęła. - I słusznie! Gdybym tylko wyrzuciła całą swoją złość, zmieniłabyś kolor. Stałabyś się cała czarna. Nareszcie wiem, dlaczego te wody w świecie ludzi są takie brudne. Piękno jest przemijające, nie zapomnij o tym! Tak! Zdobędę jej zaufanie, a może nawet przyjaźń, potem ją zniszczę. Uderzę w najczulszy punkt. Genialne, podsunąłeś mi, Natanie, znacznie lepszy pomysł niż ten, który dotychczas zrodził się w mojej główce. Zawsze mówiłam, że życie bez dzieci jest ubogie i bezbarwne. Tak! Mój synek to skarb!… No dobrze, nie rozpływaj się w zachwycie tylko działaj i to szybko! – mówiła głośno. Traktując otoczenie jak swoich rozmówców, wyrażała na zmianę swój entuzjazm i niczym niepohamowany gniew, przeskakując z kamienia na kamień, wciąż nerwowo paplała:

- Muszę jeszcze powiadomić zwierzęta. Tak! Z nimi sama dam sobie radę. Właśnie i jeszcze dęby. Buki. Sekwoje. Będziecie się przede mną tłumaczyć. Nie oszukacie mnie byle szumem. Czuję, że dopada mnie migrena, tylko tej mi teraz brakowało. Ostatnio dopadła mnie sto lat temu. Co za cykliczna, paskudna choroba. Ale nie mogę się teraz położyć. Przygotuję sobie ten lek z tataraku. I koniecznie muszę lecieć do siostrzyczki Hulajdy, niech coś radzi! W końcu rodzina do czegoś zobowiązuje.

Kiedy zamknęły się za nią magiczne drzwi, rzuciła się na łóżko, które, jak żywe, wydało z siebie dotkliwy jęk i krzyknęła na kruka.

- Brudas! Wskakuj w komin, wydam ci polecenia. – Zaledwie sekundę trwało nim kruk wleciał zgodnie poleceniem i usiadł na łóżku z opuszczonymi skrzydłami.

- Co? Znów się obraziłeś? Nie czas na humory. Mów, co wiesz!

Przekazał jej tylko to, co już wiedziała.

- Leć do Hulajdy i powiedz jej, że natychmiast potrzebuję pomocy, gdyż jestem umierająca. Będzie chciała moje miotły – to przyleci. - I przynieś mi jeszcze kłącze tataraku i pazur krokodyla. Kruk otworzył dziób ze zdziwienia.

- Nie rób karpia, tylko leć, przecież bym ci nie kazała, gdybym wiedziała, że nie dasz rady.

Kiedy wyfrunął, nadal leżała, układając plan i analizując każdy szczegół, głośno wyrażała swoje myśli, wykrzykując obraźliwe epitety. Po około godzinie kruk zrzucił jej to, o co prosiła.

- Jak chcesz, to potrafisz! - krzyknęła tak, że nie sposób było jej nie słyszeć.

- Jędza! – odgryzł się ptak, frunąc w przestworzach.

Hulajda mieszkała w jaskini wewnątrz wysokich gór, których wierzchołki spowijała gęsta, mleczna mgła. Kruk nienawidził latania na tej wysokości i mgły, z którą zwyczajnie sobie nie radził. Nie rzadko zdarzało mu się, że lecąc na oślep uderzył w skałę, a raz nawet poważnie uszkodził sobie dziób. Nie mógł później jeść przez cały miesiąc, to wszystko razem bardzo odbiło się to na jego wyglądzie, wszystkie samice długo go lekceważyły. Minął rok, zanim odbudował swój nadwątlonyautorytet. Nauczony przykrym doświadczeniem, zabrał ze sobą kilka robaczków świętojańskich. Wrzucił je do pojemniczka, który trzymał w dziobie i wyglądał jak latarnik błąkający się w ciemnościach nocy. Z trudem dojrzał wysoką jodłę, która od stu lat rosła przy wejściu do jaskini. Przysiadł na jednej z gałęzi, a na drobnej gałązce obok, zawiesił swoją latarenkę. Rozciągnął dziób, zamykając i otwierając na zmianę kilka razy. Kiedy dziób wydał mu się już całkiem sprawny, zakrakał tak głośno, jak tylko potrafił i w tej samej chwili usłyszał głos Hulajdy:

- Ty smoluchu! Czego tak się drzesz!

- Pasują do siebie siostrzyczki – pomyślał kruk i szybko odpowiedział:

- Przysyła mnie Wichora. Jest ciężko chora i chciała wyrazić swoją ostatnią wolę. Masz się nie ociągać, bo możemy nie zdążyć.

- A ty co? Tym razem walnąłeś głową? Była u mnie dwie godziny temu i bynajmniej nie wyglądała na chorą.

- Ale jest i myśli, że zaraziła się u ciebie. Kiedy odlatywałem cichutko, prosiła mnie, żebym cię ratował i koniecznie do niej sprowadził, bo musi ci przekazać jakieś cenne wskazówki.

- Cichutko mówisz? Prosiła? – energicznie zaczęła chodzić po wnętrzu jaskini. - Wichora chora? To niemożliwe! Lecz skoro prosiła cichutko, to musi być z nią źle, ale przecież to jeszcze nastolatka, takich nie imają się żadne wirusy… Cenne wskazówki mówisz, nie mówiła, jakie?

Kruk zdecydowanie zaprzeczył, energicznie ruszając głową.